Thyri milczał. Było to jednak milczenie inne niż dotąd, gdy siadał z boczku i pykając z fajki, przyglądał się towarzyszom z lekkim, a czasami pobłażliwym uśmiechem, jakim obdarza się beztroskie dzieci.
Teraz milczenie krasnoluda było ciężkie nie do zniesienia, a w jego oczach co i rusz pojawiała się podejrzliwość.
Malborn tak szybko pognał ich z tamtego miejsca u kresu wrzosowisk, jakby smokiem był, na skarbie siedzącym. Uczony coś wiedział, wyczytał coś może w księgach w domu Elronda, a gdy stanął w opisanej okolicy, poznał ją. I nie chciał, żeby inni to zobaczyli... może chciał zakopane z dawien dawna skarby zachować tylko dla siebie, wrócić tam sam, nie dzielić się z nikim.
Nawet wesoła i zdawałoby się bezposrednia hobbitka – za Strażnika zapewne namową – zaczęła mieć przed nim sekrety. Niby zagadywała, niby opowiadała różności... ale mapy wykradzionej Mormogowi Thyriemu nie dała do ręki. A krasnolud na pewno więcej by z niej wyczytał niż Strażnik.
To by było na tyle, jeśli chodzi o przyjaźnie między rasami. Te kończą się zawsze, gdy pojawia się coś cennego do podziału. Dlatego też na wyprawy lepiej chodzić ze swoimi, z rodziną... zawsze tak było i Thyri nie mógł pojąć, dlaczego o tym zapomniał. Jeśli coś go dziwiło, to jeno to, że najporządniej z tej kompanii zachowywała się elfka, no kto by się spodziewał.
Na takich myślach ponurych i mrocznych rozważaniach zastała go Feredrun. Skwitował jej pojawienie skinięciem głową, a radosne wynurzenia Hilly komentarzem:
- Nawet jeśli na obręczy znaków nie ma żadnych, rad bym pierw poczytać o magii, jaką w metal zaklęto, nim pognamy szukać wedle twych wskazówek. A księgi stosowne spodziewam się znaleźć w bibliotece Elronda.
I nie tylko to Thyri zamierzał tam sobie poczytać. Także o krańcu wrzosowisk, o których Malborn gadać mu nie chciał. Mapę Mormoga też sobie obejrzy, prędzej lub później. Był krasnoludem, a krasnoludy są cierpliwe jak kamienie.