Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-11-2016, 01:45   #245
Zaalaos
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Lot trwał krótko. Po niecałych dwudziestu minutach oczom Sola ukazała się platforma wiertnicza bardzo starego typu.
Gdy podlecieli bliżej zauważył, że pozbawiona była zupełnie sprzętu koniecznego do wydobycia. Krzątało się tam jednak kilkanaście osób. Po wylądowaniu szybko zauważył, że przerobiono to na koszary dla najemników.
Oczekiwali na ich przylot. Trzech żołnierzy natychmiast podbiegło by odebrać zaopatrzenie. Obecność Sola była dla nich ewidentnym zaskoczeniem, ale najstarszy stopniem natychmiast zrozumiał w czym rzecz.
- Porucznik jest na południowej strefie. Zgłoś się natychmiast.
Arkanianin skinął mężczyźnie głową i ruszył w wskazanym kierunku. Spokojnie wyjął z skrytki w pancerzu datapad i przygotował go do zaprezentowania Draxowi. Morze było niezwykle… Płaskie. Patrzenie na nie wywoływało mdłości, widziane jego jednym okiem poruszało się niebezpiecznie, a ograniczone pole widzenia potęgowało uczucie klaustrofobii, co było śmieszne biorąc pod uwagę jak dużo otwartej przestrzeni miał wokół siebie.
Szedł stalową kładką na rozbijającymi się o filary platformy wiertniczej fale. Kilka z nich było naprawdę wysokich i arkanianin został ochlapany. Zdecydowanie nie cierpiał morza. Miał tylko cichą nadzieję że ewentualne akcje w których weźmie udział nie będą wymagały pływania.
Wreszcie dotarł do szerokiego tarasu, wychodzącego daleko nad bezkresny ocean. Z niej wychodziły jeszcze dwie kolejne kładki, które zapewne okalały całą instalację.
Na samym tarasie było dwóch najemników. Niski Bith stał właśnie na baczność, zapewne w oczekiwaniu na rozkazy do drugiego z nich, zajętego właśnie czytaniem datapada.




- Wuthan Drax? - spytał gdy wypatrzył oficera. - Mam dla ciebie wiadomość. - dodał wyciągając w przód rękę z datapadem.
Mężczyzna wziął od niego przedmiot i od razu schował go do bocznej kieszeni spodni.
- Okej, weźmiesz swój pluton i przećwiczycie wariant trzeci. Wróć z wynikami - zwrócił się do czekającego Bitha. Ten strzelił obcasami i odszedł. - Co tam ciekawego masz dla mnie, hmm? - sięgnął po datapad. - My się chyba nie znamy. Masz dołączyć do oddziału? - po tych słowach zaczął czytać. - Osz ty chuju... - wyrwało mu się w trakcie lektury.
- Tak do oddziału też mam dołączyć, ale raczej mi się śpieszy. Byłoby miło gdybyśmy uwinęli się ze wszystkim w trzy dni. - wyjaśnił najemnik zaskoczonemu dowódcy - Nie miałem okazji się przedstawić. Zhar-kan Sol, klan Rect, dawniej z Piątej Łączonej. - wyrzucił z siebie jak mantrę, choć trzymał dłoń blisko blastera. Zdecydowanie wolał strzelić pierwszy gdyby Drax wpadł na jakiś głupi pomysł.
Ciemnoskóry mężczyzna go nie słuchał. Przeczytał do końca wiadomość, po czym złamał datapad w rękach.
- Niech się jebie, kutaserus zawszony. Megaloman pierdolony - splunął. - A ty co, jego piesek? - spojrzał dopiero teraz na Zhar-kana.
- Coś trzeba w życiu robić, nie? - odpowiedział pytaniem. - Domyślam się że nie masz zamiaru wracać?
- A kto by kurwa chciał na tamto zadupie? Jebie mnie ich zabawa w piknik na łonie natury. Szczam na jego wezwanie - widocznie nie domyślił się, jaką rolę miał wysłanik wiadomości od Mandalore'a. - Odkąd Revan spuścił nam wpierdol, każdy robi na swoja rękę. Tobie też dobrze radzę - dodał.
- A tutaj jest dużo lepiej? Dokładnie to samo, masz pod sobą iluś tam żołnierzy, na zapomnianej przez Moc planecie. Tam przynajmniej można się wyszczać pod drzewo i nie ma ryzyka że nagle zaczniesz tonąć. Żołd pewnie też ten sam. - rzekł najemnik - Zresztą chuj z tym. - dodał i nagłym szarpnięciem wyrwał swoje wibroostrze z pochwy i ciął nim od dołu w górę Draxa.
Echani znani byli z liczącej sobie wiele tysięcy lat tradycji sztuk walki. Zhar-kan był tylko amatorem, liznął jedynie podstawy tego co umieli prawdziwi mistrzowie tej rasy, tacy jak Brianna. Nieco lepiej zaznajomiony był z ich metodami walki ostrzami. Oczywiście, ich techniki zaprojektowane był raczej dla klasycznej broni, nie dla nowoczesnych wibroostrzy, ale były nie mniej efektywne.
Jego miecz uderzył w krocze mężczyzny i pobiegł w górę, rozcinając podatne tkanki z łatwością z jaką chirurg otwiera pacjenta przy pomocy skalpela. Z odrobiną fascynacji patrzył jak z Draxa wypływają jelita, odsłania się mostek i w końcu wierzchołek jego miecza zatrzymuje się w żuchwie eks-mandalorianina. Kopniakiem posłał ciało przez barierkę i w dół. Fale przyjęły ofiarę cichym pluskiem.

Przez moment stał w miejscu, ze wzrokiem skupionym na smudze krwi która została na barierce. Tak mało po sobie pozostawił. Gdyby nosił pancerz, gdyby przestrzegał Resol’nare wciąż by żył. Był najmniej mandaloriańskim Mandalorianinem jakiego zabił. Ale śmierć Wuthana Draxa sprawiła Solowi ogromną przyjemność. Przyjemność której nie czuł od bardzo dawna. Tym był. Maszyną do zabijania. Niczym więcej. Nie był honorowym wojownikiem za jakiego się uważał. Jak mógł się tak oszukiwać?

Arkanianin otrząsnął się z myśli i niemal odruchowo uruchomił swoje pole maskujące. Szybko rozejrzał się po otoczeniu, poziom niżej był szeregowiec, wyraźnie pucujący stalową kładkę. Po prawej i w głębi platformy był kolejny, tym razem czyszczący karabin. Na chwilę obecną nie oderwał od niego wzroku, ale pewnie niedługo to zrobi. Sol wbił w niego swoje spojrzenie. Dziesięć metrów. Pięć. Trzy. Dwa. Jeden. Pół metra. Dopiero w tym momencie delikatne falowanie powietrza dało znać żołnierzowi że nie jest sam. Nie zdążył wydać z siebie żadnego dźwięku. Mechaniczna dłoń zamknęła się na szyi mężczyzny. Krtań poddała się z cichym chrupnięciem, a chwilę potem usłyszał trzask pękających kręgów. Ciało przeciwnika zwiotczało i chwilę po tym podążyło za swoim dowódcą. Plusku nikt nie usłyszał.
Minęła krótka chwila gdy w polu widzenia zabójcy pojawiła się kolejna grupka. Tym razem czterech szeregowych szło karnie za Bithem, z którym chwilę temu rozmawiał Wuthan Drax. Mężczyzna przypomniał sobie jego słowa. Mieli ćwiczyć jakieś manewry… Perfekcyjna okazja na drobny “wypadek”.
Byli poziom niżej, ale kierowali się w górę. Na szczęście inną ścieżką niż ta na której był Zhar-kan. Kolejną minutę spędził pokonując żelazną konstrukcję. Musiał pokonać pięć pięter, starając się unikać wykrycia. Nie było to łatwe zadanie, ale zdecydowanie było wykonalne. Kilka zręcznych skoków i podciągnięć pozwoliło mu pokonać w rekordowym czasie dzielący go od żołnierzy dystans. W końcu dostali się na nieco większy kawałek płaskiej przestrzeni, w centrum placyku była budka, która imitowała bunkier. Najemnik niemal buchnął śmiechem gdy wszyscy rekruci, wraz z dowódcą weszli do środka. Sol “podgrzał” granat i cisnął go do środka. Eksplozja w tak małym pomieszczeniu musiała być zabójcza. Po kilku sekundach ze środka wyszedł solidnie poharatany Bith, z bronią skaczącą po horyzoncie. Ostrożnie cofał się do jednej ze ścian i z impetem wdusił przycisk alarmu. Cóż, miał farta raz, może mieć i drugi. Sol zignorował go i ruszył w dół stalowej konstrukcji.

Pokonał kolejne dwa poziomy i we właściwym momencie wyłączył pole maskujące. Szybko zerwał z pleców karabin i podejrzliwie zaczął rozglądać się we wszystkich kierunkach. Krótko mówiąc imitował zachowanie innych żołnierzy. Robił to na tyle dobrze że nikt nie zwrócił na niego uwagi. Nikt poza zabrackim oficerem.
- Ty! Nie widziałem cię wcześniej, jesteś nowy? Tak, to leć na dół zabezpieczyć lądowisko! - wykrzyczał i pobiegł dalej.
Sol przełknął donośnie ślinę. Miał więcej farta niż rozumu. Długimi susami pokonywał dystans. Miał już lądowisko w polu widzenia. Do statku wbiegał właśnie pilot, osłaniany przez dwóch żołnierzy. Ci zajeli miejsce po obu stronach włazu i wzięli Sola na cel. Ten zaczął machać dłońmi i wydłużył kroku. Pilot był już zapięty i zaczynał startować.
- Stać, muszę wejść na pokład! Rozkaz Wuthana, był wypadek! - rzucił kilka, miał nadzieję konfundujących, ogólników.
- Co kurwa? - odparł jeden z żołnierzy. Nadal nie strzelił, ale widać był tego bliski. Sol był już dwa metry od nich. Z impetem cisnął karabinem w tego bardziej podejrzliwego i ponownie wyrwał wibroostrze z pochwy. Ruch ten przeszedł w gładkie cięcie, które rozharatało gardło jednego najemnika. Drugi w tym czasie złożył się już do strzału, ale morderca był szybszy. Wibroostrze uderzyło w lufę karabinu, odbijając broń w bok, po z cichym chrzęstem zatopiło się w mostku mężczyzny. Ten popatrzył z niedowierzaniem na wystający z klatki piersiowej kawał metalu i osunął się na ziemię. Sol kopnięciem uwolnił swoją broń i w ostatniej chwili wskoczył na pokład statku. Właz zamknął się za nim z charakterystycznym świstem, odcinając go od zapachu krwi i dymu.

Wibrootrze upadło na ziemię z metalicznym brzękiem. Oderwało to uwagę pilota od kontrolek. Obrócił się prosto w lufę blastera wycelowaną między jego oczy.
- Nie strzelaj, jestem Jhonan Sargu, mam trójkę dzieci, czekają na mnie na Alderaanie, moja żona jest w ciąży z czwartym, dorabiam tu tylko jako pilot, moją ulubioną potrawą jest zupa grzybowa z dużą ilością przypraw - wypluł z siebie wszystko na jednym tchu.
- Bardzo dobrze Jhonie Sargu, ojcu trójki dzieci. Startuj. Zniszcz talerze satelitarne, nie chcę żeby wydarzenia z tej stacji zbyt szybko się rozeszły. Potem kieruj się prosto do stolicy. - odpał Sol zimnym, wypranym z emocji głosem - Za twoją śmierć mi nie płacą, kooperuj a będziesz miał okazję posłać swoje czwarte dziecko na uniwersytet.
- Tak jest - przytaknął, przełykając głośno ślinę.
Wojownik spokojnie podniósł z ziemi swoje wibroostrze, otarł je o materiałowe siedzenie i z sykiem schował do pochwy. Obserwował zachowanie pilota. Był zestresowany, ale nie miał zamiaru zrobić niczego głupiego. Zastosował się do instrukcji najemnika. Kilka krótkich salw wyłączyło komunikację daleko dystansową tej placówki. Transportowiec nabrał prędkości i ruszył w kierunku Ito, stolicy tej planety.
- Powiedz mi jak wyglądają systemy obronne stolicy. Jest jakiś kod który zezwala statkowi na swobodny odlot? - arkanianin spytał pilota.
- Masz na myśli statek miedzygwiezdny? Nie ma takiego kodu. Jest po prostu rejestr statków z pozwoleniem, ale zawsze musi je potwierdzić ręcznie operator lądowiska - rozmawiając o branży, nieco się uspokoił. Nadal jednak był dosyć spięty.
- Czy operator musi to konsultować z kimś wyżej postawionym?
- Nie, jeśli ma taki statek w rejestrze.
- Kieruj się na lądowisko THR-Y34. Będzie tam stał korelliański frachtowiec, wyląduj możliwie blisko. Oczywiście w granicach odpowiednich regulacji.
- Tak jest.

***

Lot w drugą stronę trwał nieco krócej niż wcześniej. Pilot uwinął się z pokonaniem wymaganego dystansu w czasie piętnastu minut, może odciążenie statku miało znaczenie, a może to strach kazał mu wyduszać z pojazdu całą energię. Gładko podeszli do lądowania, nie niepokojeni przez kontrolę lotów.
- Dziękuję. Dotrzymam słowa, będziesz miał okazję cieszyć się swym czwartym dzieckiem. Uruchom systemy komunikacyjne statku. - rzekł Sol, przykładając blaster do klatki piersiowej pilota. - Ale nie mogę ci pozwolić na przedwczesne zaalarmowanie stosownych władz. Miłych snów. - dodał gdy mężczyzna wykonał jego rozkaz i pociągnął za spust. Blaster, ustawiony w tryb ogłuszenia wydał z siebie charakterystyczny dźwięk, a ciało pilota podskoczyło, po czym osunęło się w fotelu. Najemnik sprawdził puls pechowego mężczyzny. Przyspieszony, ale stabilny. Będzie żył, a obudzi się za standardowe piętnaście minut. Dla pewności wystrzelił jeszcze raz, po czym przeszukał jego kieszenie w poszukiwaniu karty magnetycznej jaką Glymphidzi dawali swoim najemnikom.
Teraz, mając uruchomione systemy komunikacyjne połączył się ze stojącym niedaleko Nilusem.
- Grzej silniki. W przeciągu dziesięciu minut musisz być gotowa do startu, zaraz wprowadzę twój statek do rejestru. Będziesz miała swobodny odlot. Cisza. Bez odbioru.

***

Zrobił wszystko co musiał. Opuścił pojazd i skierował się do biura operatora lądowiska. Szedł zdecydowanym krokiem, gotów w razie potrzeby okazać kartę pilota. W końcu jego obecność w zarządzie lądowiska powinna być całkowicie uzasadnionia. Tam miał zamiar wklepać dane Emily do rejestru i jak najszybciej wrócić na pokład Nilusa. To był długi dzień i wyglądało na to że jego problemy jeszcze się nie skończyły.
 
Zaalaos jest offline