Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-11-2016, 22:20   #241
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Przestrzeń kosmiczna, Nilus
- Nie będziesz tym miażdżył skał, ale nie wybierasz się przecież do pracy w kopalni, co? - skomentowała swoje dzieło Emily, kończąc montaż ramienia z powrotem do barku Sola.
Po jej modyfikacjach ręka była co najmniej dwukrotnie lżejsza. Kiedy wstał, prawie nie czuł różnicy pomiędzy mechaniczną, a naturalną kończyną. Nie musiał już korygować każdego kroku i uważnie pilnować zachowania równowagi. Zauważył od razu, że znacznie powiększył mu się zakres ruchów. Pewnie to samo będzie z szybkością. Przy odpowiednim treningu będzie równie sprawny jak przed utratą ręki.
- Nadal jednak siła ścisku wynosić będzie jakieś osiem tysięcy N. Uważaj przy korzystaniu z delikatnych urządzeń - dodała.
Hayes nie była najwyższej klasy protetykiem, ale na robotyce znała się jak mało kto. W końcu obok niej stał HK-50, który był jednocześnie jej nauczycielem jak i obiektem wszelkich testów.
Wiedza młodej z zakresu inżynierii była niesamowita. Wystarczyło, że przyłoży się na chwilę do jednej z dziedzin i praktycznie stawała się w niej specjalistą. Do tego jeszcze dochodziły jej umiejętności pilotażu… Wszystkie akademie i uniwersytety na Coruscant by się o nią wręcz pozabijały. Tymczasem zamiast kariery naukowej Emily postawiła na rozwój swojego przedsiębiorstwa transportowego.
Jak arkanianin mógł wywnioskować, dziewczyna nie kupiła żadnego z statków, które latały w jej flocie. Nie była zupełnie zepsuta, a jednocześnie nie wydawała się mieć żadnych wyrzutów sumienia. Zapewne poprzedni właściciele nie byli przykładnymi obywatelami Republiki…

Coruscant, Akademia Jedi
- Cholera, a z tego co pamiętam, to Mistrzowie wysłali cię z tymi politykami, byś odpoczął! - Rav pokręcił głową z niedowierzaniem, widząc opatrunek na ręce Jona.
Przyjaciel wyszedł go przywitać jeszcze na lądowisko. Okazało się, że sam dopiero co wrócił, ze swojej misji.
- Zrobiłem co miałem, ale mówię ci, w pewnym momencie myślałem, że to już koniec. Gdyby wtedy nie padł im silnik… - na pewno opowieść padawana zapowiadała się na dłuższą, tymczasem stanęli w progu wejścia do budynku.
Choć Baelish podczas lotu z Mygetto większość czasu poświęcił na sen i odpoczynek, to jednak prawdziwe uczucie odprężenia poczuł dopiero wtedy, gdy wrota Akademii się otworzyły i ujrzał jej ciepłe wnętrze. Teraz będzie mógł się pozbyć wszelkich trosk i naprawdę wypocząć.
Nie zdążył zrobić kolejnego kroku, gdy poczuł to paskudne uczucie, przed którym uciekał aż Mygetto. Ktoś go obserwował i miał przy tym tak bardzo nieczyste intencje, że Jedi odruchowo sięgnął dłonią po swój miecz świetlny jednocześnie odwracając się.
- Co jest? - Mijalu był nielada zaskoczony nagłą reakcją kolegi.
Tymczasem Jon prawie wpadł w panikę, bo nie miał swojej broni przy pasie. Poczuł się niesamowicie bezbronny. Gwałtownie się rozglądał, ale na lądowisku oprócz ich dwóch, nie było nikogo.
Jeśli to nie była paranoja i ktoś rzeczywiście go szpiegował, to robił to ze znacznej odległości.

Orbita Coruscant, księżyc Hesperidium, hotel “Kanclerz”
- Gotowa? To wchodzimy.
Zdążyła jeszcze ostatni raz poprawić sukienkę, kiedy Mical poprowadził ją przez nieduży korytarz i wyszli na otwarty taras. Gala dopiero się rozkręcała, przybyli jako jedni z pierwszych.
Zaskoczył ją, gdy jeden z prywatnych frachtowców zaczął wznosić się w kierunku orbity. Wyjawił wtedy, że bal odbędzie się na Hesperidium, jednym z czterech księżycy Coruscant. O ile pozostałe trzy, nazwane prosto Centax-1, Centax-2 i Centax-3, pełniły role typowe dla administracji ekumenopolis, czyli więzienną, portu dla floty wojennej czy magazynu przeładunkowego, to Hesperidium było miejscem, gdzie mieścily się najdroższe z kurortów. W przeciwieństwie do Coruscant, tutaj nie oszczędzano na miejscu pod zabudowę. Przepych wyznaczały szerokie korytarze i przepastne sale. Kompleksy były zakryte olbrzymimi kopułami, pod którymi wytwarzano sztuczną atmosferę, którą oczywiście zdalnie sterowano. W zależności od potrzeb z dnia na dzień można było zmienić upalne lato w ożywczy pierwszy dzień wiosny.
Tak było i teraz. Temperatura była raczej wysoka, ale sytuację poprawiała przyjemna bryza wiejąca znad sztucznego zbiornika.
- Witam Mistrzu, cieszę się… - podszedł do nich kurpulenty mężczyzna w świetnie spasowanych szatach. Zaciął się ewidentnie na widok Laurienn i jej stanu.
- Również cieszę się z pana obecności senatorze - Mical postanowił go uratować od faux pas. - Pragnę przedstawić panu moją żonę - spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się ciepło. - Laurienn Hayes, Jedi z naszej Akademii. Moja droga, to pan Fennis Stroutus, senator z Sacorri.
- Och… Witam uprzejmie - skłonił się jej. - Na pewno jeszcze porozmawiamy, muszę teraz na chwilę…
- Oczywiście - Mical nie utrudniał mu sytuacji i senator ulotnił się.
Tymczasem Hayes wydawała się nie mniej zaskoczona tym jak ją przedstawił Wielki Mistrz, niż był Stroutus.
- Jest w porządku - mruknął jej na ucho, prowadząc dalej. - Musi się układać z dwoma innymi rasami z swojego sektora i zabiega o nasze wsparcie.
Ledwo skończył mówić, a podszedł do nich devaronianin, o pozłacanych rogach.
- Wielki Mistrzu, mam wrażenie, że postanowił Mistrz skraść dzisiaj całe show! A będąc dokładnym mam na myśli Mistrza partnerkę, mam nadzieję, że mi ją Mistrz przedstawi! - rogaty obcy był żywo zachwycony tym, że Laurie szła pod rękę z Micalem i w dodatku była w zaawansowanej ciąży.
- Nie omieszkam się pochwalić moją wspaniała żoną. Panie senatorze, Jedi Laurienn Hayes, droga Laurienn, pan senator V’Ongh Durott z Devaronu.
- Miło mi było poznać - wziął i ucałował ją w dłoń. - Zapraszam do naszego stolika w wolnej chwili! - dodał i przeszedł dalej.
- Chyba największy plotkarz w Senacie. - mruknął Jedi, gdy zostali sami. - Bez realnej władzy, robi to co mu podpowiedzą lobbyści z jego biura.
Podeszło do nich jeszcze kilka osób, w tym dwie pary i z każdym wymieniono uprzejmości. Gości nie było na razie dużo, ale stopniowo ich przybywało.
Laurienn rzeczwiście skradła całe show. Na razie nikt nie odważył się zadać tego pytania, choć na twarzach obecnych malowało się identyczne “Ale jak to?!”

Tatooine, Bestine
Dwie godziny jakie miał Parker mogły wydawać się krótkie, ale było to wystarczająco dużo czasu, by oberwać wibroostrzem pod żebra na przedmieściach nieformalnej stolicy Tatooine. Zapewne wolał tego szczególnie uniknąć.
Jeśli zostawiłby gdzieś śmigacz, to drogę powrotną musiałby przebyć pieszo. Dlatego po prostu przemknął zawianymi piaskiem ulicami, budząc kilku co bardziej zawianych gości, którzy ucięli sobie drzemkę po wyjściu z kantyny.
Cyrus zatrzymał się dopiero przed budą, w której kiedyś jako swoją obrał Cziczew. Wygląd budynku nie napawał optymizmem. Zamiast drzwi wisiał kawał szmaty z wypalonymi dziurami po boltach. Ślady po nich zresztą zdobiły całą elewację. Boczna ściana była nadkruszona po eksplozji granatu i to prawdopodobnie jakiegoś mocnego.
Widać Cziczew musiał komuś zbyt mocno zajść za skórę.
Tracił tutaj tylko czas, więc odpalił silnik i skierował się ku swojemu drugiemu wyborowi. Wyjechał poza obręb miasta. Pustynni byli bardziej poukładani niż kolesie pokroju Cziczewa i bardziej powściągliwi w niepotrzebnym sięganiu po broń. Tatooińczyk był pewien, że nie odstrzelą go za samo to, że pojawi się w pobliżu ich jaskini na odludziu.
Ekipa była o tyle wyjątkowa, że działała u nich swego rodzaju demokracja. Zawsze wybierali spośród siebie trzech liderów, którzy podejmowali decyzje poprzez głosowanie. Zazwyczaj długo trwało u nich podjęcie decyzji, ale wtedy była pewność, że jej dotrzymają. Żadna jednostka u nich nie mogła mieć wpływu na ruch całości. Stabilnie się z nimi współpracowało.
Były tylko dwa problemy.
Pustynni byli dosyć drodzy, a czas Parkerowi uciekał.
Dotarł do doliny, która kryła ich jaskinię w pół godziny. Wiedział, że wjeżdża pod lufy dwóch dobrze zamaskowanych karabinów blasterowych, ale był pewny, że dopóki sam nie sięgnie po broń, to nic mu nie grozi. Przynajmniej kiedyś tak było.
Na jego powitanie wysypała się cała zbieranina różnej maści szumowin. Ludzie, durosi, jakiś trandoshanin, devaronianin, ze dwóch bithów, weequay… Nie znał większości z nich. Na szczęście ten, który się odezwał, był znany świętej pamięci Kelevrze.
- Czego? - splunął niski rodianin. Miał bardzo piskliwy głos, ale jak Cyrus dobrze pamiętał, równie szybkie ręce i celne oko. Podobno był kiedyś mistrzem areny walk na Taris, póki owej nie zbombardowano. Problem był taki, że ów rodianin był niespełna rozumu.
Zwali go Twitch.

Anchorhead, budynek przy torze wyścigowym, labolatorium
- Uch, stary, chujnia z grzybnią - mruknął Zozin.
Martell doszedł do takiego samego wniosku. Zbiornik z kolto był uszkodzony. O ile można było dopompować sam płyn, to nie działał system obsługujący impulsy energetyczne, które pobudzały właściwości regeneracyjne kolto. Bez tego, równie dobrze pomógłby mu zwykły prysznic. Oczywiście Aaron mógł spróbować zaprogramować sprzęt, ale nie miał pewności co do tego, jak to się skończy. Coś w elektronice na pewno było spieprzone i jeśli gdzieś było zwarcie, to zbyt mocny impuls mógł ugotować medyka żywcem.
- To co, dasz radę na stymach? - dopytał Goel.

Ploo IV, pływające miasto Io’o
- Strefa wojny? I dopiero teraz o tym mówicie?! Was pojebało! - ostatnie zdanie Emily wykrzyczała dopiero po tym jak się rozłączyła.
Wylądowali bez żadnych problemów. Właśnie tutaj Sol miał szukać swojego celu, wedle informacji Mandalora. Problem pojawił się, gdy Hayes chciała wrócić na orbitę. Okazało się, że Ploo IV kilka godzin wcześniej wypowiedziało wojnę sąsiadom z Ploo II.
Na wszystkich pływających miastach tej wodnej planety ogłoszono stan wojenny. W związku z tym nałożono również podatki wojenne. Horrendalnie wysokie. Jeśli nie uiszczono opłaty, statek nie otrzymał pozwolenia na start i w czasie tygodnia mógł zostać zarekwirowany na potrzeby wojenne.
- W coś ty nas wpakował Zhar-kan?! - warknęła na niego, choć nie było w jej głosie specjalnej złości. Po prostu był najbliżej a ona musiała sobie ulżyć.
Zupełnie inaczej mógł to jednak odebrać stojący tuż za jej plecami droid. Sol nagle zapragnął zapytać Emily, czy HK ma zainstalowany program do rozpoznawania emocji...
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.
Turin Turambar jest offline  
Stary 21-11-2016, 22:08   #242
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Była bardzo rozkojarzona, choć doskonale jej wychodziło nie danie tego po sobie poznać. Wchodząc do kompleksu hotelowego gdzie odbywała się gala Laurienn nastawiona była jakby przyszła tu stoczyć bitwę. Jedni walczyli na miecze, a inni słowami. Ona wolała politykę, bo lubiła gdy jej słowa miały moc nie mniejszą niż krążowniki.
Ale w tym momencie wciąż była zaskoczona słowami Micala. Nie spodziewała się tego. Na to się nie umawiali...

Ale nawet pomimo tego, to minę i postawę miała idealną do swej roli. Uprzejma, z lekkim uśmiechem na twarzy, nie zabierająca głosu i trzymająca się bardzo blisko swego "męża", na którego spoglądała czule. To ostatnie akurat wychodziło jej bardzo naturalnie, bo nic nie udawała.
- Mężu - odezwała się do Micala zbliżając się do niego. Słowo raczej trudno jej przeszło przez usta. - Przypomnisz mi kiedy mieliśmy nasz ślub? - spojrzała na niego wymownie.
- Jak to kiedy? To już będzie ponad pół roku temu. Przecież inaczej nie byłoby okazji byś zaszła w ciążę - odparł z trudem zachowując powagę.
- No przecież - Laurienn nie mogła przestać się szeroko uśmiechać. - Uroczy, kameralny ślub na Korelli… - dodała przyglądając mu się wyzywająco.
- A to nie była uroczystość w Akademii? - zmarszczył brwi. - W końcu tak bardzo zaganiani jesteśmy no i uczniowie by mnie obdarli ze skóry, gdyby nie wzięli udziału w ślubie ich ukochanej starszej siostry Laurie… - dodał ostrożnie.
- Ale ślub na Korelli daje więcej możliwości... politycznych… - Hayes chyba jak każdy obywatel Korelli czuła dumę ze swojego pochodzenia i nie wyglądało by chciała ten temat odpuścić.
- Nie, jeśli ma pozostać kameralnym - zauważył. - Rozdmuchanie tego wydarzenia mogło by zwrócić niepotrzebną uwagę, o którą niekoniecznie chcemy zabiegać - dodał znacząco.
- Tak, nie lubimy zwracać na siebie uwagi. Dlatego też wcale nie wybraliśmy się na dzisiejszą dobroczynną galę - uśmiechnęła się mówiąc to tonem pełnym sarkazmu.
- Ech… - westchnął. - Nie będę wspominał, kto… a zresztą. - żachnął się. Chciał do czegoś nawiązać i Hayes mogła się domyślić do czego, ale zrezygnował. - Możemy zawsze udać, że źle się poczułaś i się stąd zmyć - uśmiechnął się ciepło do niej.
- Wygodne, prawda? - mrugnęła do niego. - Może przysiądziemy gdzieś na chwilę? - zaproponowała.
- Pewnie - zgodził się. - Wybieraj.
Ewidentnie poszedł na łatwiznę. Choć bal zapowiadał się jako impreza na stojąco, to jednak były miejsca siedzące, rozlokowane w różnych miejscach sali. Można było usiąść na tarasie w pełnym słońcu, czy raczej tym co sztuczne oświetlenie imitowało, lub po szerokim parasolem w cieniu. Znalazły się miejsca na kanapach i fotelach przy niedużym barze serwującym ciepłe napoje, oraz miejsca przy klasycznym szynkwasie, gdzie kilka osób już zaczynało zwiększać zawartość alkoholu w swoich organizmach. Jednocześnie była możliwość przysiądnięcia się do trzech olbrzymich stołów ułożonych blisko siebie, gdzie serwowano ciepłe posiłki. Oprócz tego wśród obecnych chodziły hostessy z zimnymi napojami i drinkami, zapraszając do korzystania z bogato zastawionych stołów z zimną płytą.

Gości przybywało i zdecydowanie więcej było miejsc z zupełnie nowymi przybyszami.
Wybrała zacienione miejsce pod rozłożystym parasolem. Kierując tam swoje kroki zgarnęła po drodze napój z tacy otrzymanej przez togrucką hostessę. Nim jednak upiła łyk powąchała płyn. Skrzywiła się i oddała Micalowi.
- Mógłbyś mi znaleźć coś bez alkoholu? - poprosiła go siadając przy stoliku.
- Oczywiście - wziął od niej drinka i ruszył ku kącie z chłodnymi napojami, w którym samemu można było wybrać co się chce, obsługiwane przez elegancką twileczkę. Gdy Wielki Mistrz był zajęty, do Laurien dosiadła się wysoka kobieta.
- Ocho, witam. - pomimo niesamowitego wyglądu, nakrycia głowy, tudzież części ciała, gdyż trudno było się domyślić co jest co, obca miała miły głos. Nie czekając na nic usiadła, a raczej spłynęła na krzesło obok Hayes. - Usidlić Micala to jedno, ale tak na stałe? - zerknęła znacząco na jej brzuch. - Tutaj myślę, że trzeba mieć coś więcej niż tylko umiejętności Jedi - uśmiechnęła się upiornie, bo samymi ustami. Jej oczy nie poruszały się.

Hayes rzuciła szybkie spojrzenie na obcą.
- Piękna suknia - stwierdziła Jedi z westchnięciem jakby skrywanego zachwytu. - Tak, nawet cała Moc nie ma takiej siły jak prawdziwe uczucie - uśmiechnęła się przyjaźnie do kobiety po czym spojrzała ku swojemu partnerowi. Zaraz jednak wróciła wzrokiem ku osobie, która przy niej siedziała.
- Rozumiem, że zna pani mojego męża. Pani? - Laurienn uniosła brwi w pytającym geście.
- Och, Korelianka… - westchnęła. - Mistrzu, czy mogę zacząć panikować? - zwróciła się do nadchodzącego z napojem Micala.
- Witam pani senator - skłonił się uprzejmie i zignorował jej pytanie. Laurie zauważyła jednak, że mężczyzna wewnętrznie przygotował się na trudną rozmowę. - Przedstawiam Pani moją żonę, Laurienn Hayes. Droga Laurie, pani senator Tallin Kuat, z rodziny Kuat, z Kuat - wyrecytował.
- Ślicznie, skoro formalności mamy za sobą, to mogę poprosić o to samo co otrzymała do picia pani Hayes - bezpardonowo przejęła od niego napój i postawiła go przed Jedi.
Mical zacisnął zęby, ale nie zaprotestował. Uprzejmość nakazywała spełnić tą prośbę, więc ponownie powlókł się w kierunku baru.
- Cóż, moja droga Laurie, mogę tak do ciebie mówić, prawda? Do mnie zwracaj się Tallin, proszę, przechodząc do meritum, naprawdę jesteś Jedi? A nie podrzuconą przez Korelię agentką? Zresztą - uśmiechnęła się. - Jedno nie wyklucza drugiego. Ale chyba mogę to odrzucić, wtedy ukrywałabyś swój akcent - po tym stwierdzeniu, humor jej wrócił.

- Tak proszę, będzie mi bardzo miło - stwierdziła Hayes na pytanie o formę grzecznościową. Choć tylko na chwilę spojrzała na Micala to doskonale wyczytała jego emocje.
- Sądzę, że agentka byłaby ze mnie niezwykle marna - odparła jej z rozbawieniem Hayes. - Tak, jestem Jedi. Od ponad roku noszę tytuł Rycerza Jedi.

Laurienn dostkonale wiedziała o co chodziło tej kobiecie. Kuat i Korellia miały podobny profil gospodarki. Obie planety znane były z produkcji statków kosmiczych oraz stacji. Lecz ojczyzna Laurie robiła to bezkonkurencyjnie lepiej. Oczywiście według subiektywnej oceny Hayes.
Ale w przeciwieństwie do Korelli, na Kuat rządziła arystokracja. Tak więc idąc tą drogą dedukcji prosto było ustalić, że pani Tallin była wysokiego rodu skoro piastowała stanowisko senatora.

- A sprowadza się moja praca do uczenia padawanów historii - dodała Laurienn ze szczerym uśmiechem. Sięgnęła po napój i upiła mały łyk.
- Aha - senator jej nie uwierzyła i nawet niezbyt to ukrywała. Tallin czuła się bardzo pewnie i widać było, że za nic ma wszelkie konwenanse, wykorzystując je jedynie wtedy, gdy może dzięki nim coś osiągnąć. - Z moich informacji wynika, że nie należałaś do czwórki uczniów niejakiej Surik. Kiedy dołączyłaś do Akademii?
- Nie - przyznała nie przestając się uśmiechać. - Miałam zaszczyt być jedną z pierwszych czterech padawanów Akademii Jedi. Można by rzec, że jestem nowym pokoleniem Jedi - po wypowiedzeniu tych słów blondyna przekrzywiła głowę przyglądając się swojej rozmówczyni.
- Widzę, że dbacie o to, by szybko nadrobić braki w waszych szeregach - zażartowała, ale raczej była zadowolona z jej odpowiedzi. - Nie wszystkim się to ostatnio podoba - mruknęła, ewidentnie nie zgadzając się z “wszystkimi”. - Rozumiem, że zmieniło się podejście do związków. Czy Atton też się z tym zgadza?
Laurie zaśmiała się ze szczerym rozbawieniem na jej słowa.
- Och, Mistrzyni Założycielka bardzo niepopierała zakazu związków dla Jedi - pokiwała głową Hayes. - Uważała, że to niehumanitarne by od obrońców galaktyki oczekiwać by rezygnowali z uczuć - uśmiechnęła się. - Gdyby było inaczej to sama bym nigdy nie dołączyła do Akademii, bo zawsze marzyłam o tym by założyć kiedyś rodzinę. Uwielbiam dzieci - stwierdziła radośnie, niby przypadkiem, zaaferowana swoja osobą zapomniała wspomnieć o Mistrzu Randzie.
- Mhm - pokiwała głową udając zainteresowanie.
- Pani napój - Mical wrócił i postawił go przed senator Kuat z Kuat. Sam usiadł obok Laurienn.
- Dziękuję - odparła Tallin. - Nieźle ją wyszkoliłeś. Prawie mnie zwiodła. Ale ty świnia jesteś Mical. Atton kazał ci się kryć?
- Prosił… - mruknął cicho Jedi.
- Oj wy dwa łajdaki. Wyślij go z misją jakąś na nasza planetę albo sama wyjdę z jakimś oficjalnym papierem. Nakazem aresztowania jak będę miała zły humor - wstała od stołu. - Miłej zabawy - warknęła odchodząc.
Hayes zrobiła zaskoczoną minę, jakby nic nie rozumiała. Lecz to zmieniło się gdy pani senator zniknęła im z oczu. Uśmiechnęła się wtedy szeroko.
- No no, ciekawe co na to Mira - mruknęła do Micala, puszczając mu oko.
On za to westchnął ciężko.
- Trudno mi na to znaleźć solucję. Tallin Kuat naprawdę zagięła parol na Attona. Czasami jak mnie wkurzy, to mam ochotę go jej wystawić.
- Zachowujecie się czasem jakbyście się nie cierpieli, ale ze wszystkich mistrzów to dogadujecie się najlepiej - zauważyła Laurienn.
- Jesteśmy świadomi celów i zagrożeń. Ktoś musi. Visas jest niesamowicie mądra i ma ogromne pojęcie o Mocy, ale ona żyje w swoim świecie. Brianna… Cóż, tu sama wiesz jak jest. Pozostaje Atton i ja. Gdybyśmy się nie dogadywali, to nie dalibyśmy rady kontynuować dzieła Meetry.
- Doskonale się uzupełniacie - wyznała. - Mam nadzieję, że będę w stanie wam pomóc w tym - dodała z westchnięciem.
- Dasz radę mnie zastąpić Laurie. - odparł pokrzepiająco. - Przetrwałaś całkiem nieźle rozmowę z Tallin. Niesamowicie sprytna i inteligentna babka. Ma pod sobą ichnią agencję wywiadu. Jakby mało było tego, że jest dziedziczką jednej z największych fortun w galaktyce. Na tej imprezie ważniejszej persony nie już nie uświadczysz - wyjaśnił.
- Aż tak? - zainteresowała się nagle osobą pani Kuat z Kuat. Teraz, po tym co powiedział jej Mical jasne wydało się dla Jedi zachowanie tejże osoby. - To nie rozumiem czemu Mistrz Rand się tak wzbrania. A może powinniśmy go jednak wyswatać? - uśmiech jaki pojawił się na twarzy Laurienn był taki niewinny…
- Hmm… przed chwilą pytałaś co na to wszystko Mira, czyż nie? - zmarszczył brwi, jakby sobie usiłował coś przypomnieć, ewidentnie parodiując samego siebie, kiedy podczas wykładu w Akademii za bardzo wchodził w dygresję i próbował sobie przypomnieć o czym tak naprawdę był wykład.

Hayes wzruszyła ramionami.
- To co jest między nimi to tylko moje domysły... I jedno połączenie jakie nawiązałam z Mirą gdy była w dwuznacznej sytuacji - parsknęła na koniec, wspominając jak prawie trzy lata temu wyglądały wydarzenia mające na celu skierować ją samą z powrotem do domu...
- A spotkamy tu jakieś twoje "kochanki"? - zapytała uśmiechając się wyzywająco do niego.

Mical przewrócił oczami, westchnął przeciągle i nic jej nie odpowiedział.

Już znała tą jego minę. Teraz będzie ostentacyjnie milczał pewnie licząc, że jego partnerka przemyśli sobie swoje zachowanie. Na tą myśl Laurie zachichotała cicho i postanowiła rozejrzeć się.
Miejsce było przestronne i gustownie urządzone, wykończone z precyzją w każdym detalu, z wykorzystaniem bardzo drogich materiałów. Dania, z tego co zauważyła Laurie, były z najwyższej półki, co niektóre składniki na przekąski były ściągane z najdalszych zakątków galaktyki. Goście ubrani mniej lub bardziej wystawnie, ale wszystkie stroje z pewnością kosztowały tyle co lepszej klasy śmigacz, a i wystarczyło by tylko kilka osób z tego bankietu by spokojnie można było sfinansować całą odbudowę Taris.
"Ale po co odbudowywać?" przeszło przez myśl Laurienn. Choć rozumiała, że to było powodowane tylko i wyłącznie dla publiki, dla co niektórych ze względów sentymentalnych... Ale to całkowicie było nieopłacalne.

Ale cóż. Z pewnością sama nie zamierzała nigdy wspominać o tym komukolwiek. Tym bardziej, że powód zniszczenia Taris był co najmniej niefortunny.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 21-11-2016, 23:29   #243
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Informacja o stanie wojennym wybiła najemnika z równowagi. Jak zawsze spodziewał się komplikacji, ale nie aż takich. Wylądował wraz z Młodą w głębokim bagnie, z którego ciężko będzie się wydostać. Z zamyślenia wyrwały go jej słowa.
Westchnął cichutko skupiając swoją uwagę na kobiecie.
- Przepraszam, coś wymyślę. W zasadzie już wiem co zrobię. - odparł kobiecie i sprawdził stan swojego sprzętu. Wszystko było na miejscu. - Zaoferuję swoje usługi, jako zapłaty zażądam żeby cię puścili.
- Ironiczne stwierdzenie: Z pewnością zarządcy Ploo już nie mogą doczekać twojej oferty. Spostrzeżenie: Nie zapłaciłeś mojej pani za naprawy, więc w 32% należysz do niej. Lecz przy założeniu że najcenniejsze w tobie są przygotowane przez nią elementy to powinieneś się do niej zwracać per "moja pani" - po tych słowach HK spojrzał na Emily. - Propozycja: Pani, proponuję sprzedać go a za uzyskane w ten sposób kredyty przeznaczyć na spłatę zobowiązania wobec Ploo.
- Myślę że moje doświadczenie spokojnie ich przekona. W końcu po Wojnach Mandaloriańskich nie zostało zbyt wielu weteranów. W szczególności z rozpoznania. - odpowiedział spokojnie, choć w rzeczywistości chciał droida uderzyć. - Emily, twoje zdanie?
- Spróbuj - miała nietęgą minę. - Żądają dziesięć tysięcy - pokręciła głową. - Choć lepiej będzie jak poszukasz jakiegoś sposobu do wyłączenia ich sieci obronnej. Ty też się tym zajmij HK. Nie mam zamiaru tu siedzieć dłużej niż konieczne... Co masz tutaj do załatwienia?
- W takim razie nie ma problemu, jak nic innego nie zadziała to zwyczajnie te kilka kół wyłożę z mojej kieszeni. - mruknął - Szukam tutaj... Wuthana Draxa. Pan M, jak go ładnie nazwałaś ma dla niego wiadomość. W razie odmowy mają to być ostatnie słowa jakie przeczyta. - dodał wzruszając ramionami. - Ponoć walczy dla Glymphidów, bądź Fluggarian, ale jak do tej pory nie znalazłem na jego temat niczego ciekawego.
- To jest stolica tej wielkiej kałuży... Jeśli dla Fluggarian to możesz się tutaj o niego popytać. Załatwisz to w trzy dni? Czwartego mogą chcieć mi zarekwirować Nilusa…
- Jasne. - rzucił i skierował się do wyjścia - Do zobaczenia.


Rampa zamknęła się za nim dosłownie sekundę po tym jak z niej zszedł. Przywitało go niezwykle intensywne słońce, co gorsza odbijające się równocześnie od bezkresnego morza pokrywającego tą planetę. Nienawidził wodnych planet. Gdy już nieco opanował łzawienie oka zobaczył kolejne interesujące szczegóły. W Nilusa wycelowane były dwa działa, choć poza samym lądowiskiem nie widział innych systemów obronnych. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Z samego lądowiska prowadziła tylko jedna droga, do portu, która strzeżona byłą przez czterech miejscowych Fluggurian, uzbrojonych w lekkie karabinki. Niemal prychnął gdy zobaczył ich uzbrojenie, to był sprzęt z demobilu sprzed… pięćdziesięciu lat?
- Panowie, spokojnie. - rzekł arkanianin unosząc ręce w górę. Zrobił to swobodnie. - Jak wygląda u was odprawa celna? Jak lądowaliśmy to stanu wojennego jeszcze nie było. Albo raczej kontrola lotu raczyła to przemilczeć.
- Rece góra - warknął łamanym wspólnym jeden z strażników. - Ty kapitan?
- Nie, pasażer, pani kapitan miała mnie tutaj tylko dowieźć i polecieć dalej. - wyjaśnił stosując się do instrukcji - Ale macie farta, jestem weteranem Wojen Mandaloriańskich i mógłbym wam potencjalnie pomóc w waszej wojnie. Za odpowiednią opłatą oczywiście.
Spojrzeli po sobie.
- Idzie dalej. Rece góra. - warknął ten, który musiał uchodzić za intelektualiste pomiędzy nimi.
Gdy Sol był na ich wysokości jeden z nich stanął za jego plecami i pchnął go lekko lufą karabinu.
- Tam - powiedział machając karabinem. - Tam - to było chyba jedyne słowo jakie znał.
Wojownik skrzywił się gdy poczuł stuknięcie metalu o pancerz.
- Tam. Idę. - powtórzył słowa strażnika i zastosował się do instrukcji, może istniała szansa na to że skojarzy słowo "iść"?
Choć rzeczywiście jego zasób słownictwa nie był wysoki, to arkanianin musiał być którymś z kolei prowadzonym przez niego najemnikiem.

Weszli do przestronnego budynku portowego, przeszli dekontaminację i skierowali się w prawo. Chwilę później zatrzymali się przed biurem, gdzie stało dwóch innych strażników. Ci przejęli Sola i wprowadzili go przez śluzę do środka.
Pomieszczenie przedzielone było blatem, po którego drugiej stronie stało dwóch urzędników. Na szczęście dla Zhar-kana jednym z nich był człowiek. Czarnoskóry mężczyzna był już siwy i pomarszczony. Wyraźnie dorabiał jako tłumacz.
- Witam, jest pan najemnikiem jak sądzę? - zapytał znudzonym głosem. Siedzący obok niego Fluggarianin zaświergotał coś w swoim języku.
- Weteran Wojen Mandalorianskich, trafiłem tutaj tylko ze względu na jak przypuszczam "przypadkowe" przemilczenie stanu wojennego. Ale oczywiście mogę dla was pracować, choć warunki mam dwa. Pierwszy - szukam kogoś o imieniu Wuthan Drax i liczyłbym na ułatwienie poszukiwań, drugi - Nilus, to jest statek na którym dotarłem, wraz z załogą zostanie zwolniony bez podatku.
- Nie ode mnie to zależy - mruknął mężczyzna. - Standardowy żołd to czterysta kredytów za standardowe trzydzieści dób służby. Regulamin dotyczący dodatków za chwalebne czyny w walce jest do ściągnięcia w terminalu - skinął mu ręką na ścianę.
Sol westchnął delikatnie.
- A od kogo to zależy? Od urzędnika obok pana? Dowódcy obrony tego sektora czy innej jednostki terytorialnej jaką się tutejsi mieszkańcy posługują? Jakie są cele strategiczne tej wojny? Znając odpowiedzi na te pytanie będę wstanie udzielić pomocy na miarę moich możliwości.
Starszy mężczyzna westchnął ciężko.
- Naprawdę, nie jest pan pierwszym wielkim strategiem, który przyleciał na tą wojnę. Mamy ich całe szeregi. Nie umniejszam oczywiście żadnych pana zdolności, ale tym się zajmą już osoby do których pan trafi później. Dobrze? - zapytał grzecznie.
- Rozumiem, ale nie mam zamiaru pchać się na front. Nie używa pan skalpela do krojenia mięsa w kuchni, prawda? - odparł najemnik - Ale to jak pan wspomniał nie zależy od pana. Z kim powinienem w takim razie porozmawiać?
- I w zasadzie nie przyleciałem na tę wojnę. Jestem tutaj bo nie powiedzieliście że stan wojenny w ogóle trwa.
- Proszę tu podpisać - podsunął mu pod nos kontrakt. - Przydziałem rekruta zajmuje się Drejew Morzki. Pokaże pan taksówkarzom przy wyjściu te skierowanie i skierują panado niego - obok kontraktu podsunął mu małą kartę magnetyczną.
Wojownik warknął coś pod nosem.
- Jeśli natomiast tego dokumentu nie podpiszę to jak będzie wyglądała moja sytuacja u państwa? Czy moja zdolność poruszania się będzie ograniczona?
- Niestety tak - z niechęcią tłumacz potwierdził.
Zapadła trwająca nieprzyjemnie długo cisza, po czym najemnik postawił swój podpis pod wskazanym dokumentem. Wziął kartę magnetyczną w dłoń i bez słowa skierował się do wyjścia.


Taksówkarze byli bardziej niż szczęśliwi mogąc przewieźć najemnika. Wiadomo, w czasie stanu wojennego najlepsze fuchy to były fuchy rządowe, a nawet za takie duperele jak przewożenie rekrutów można było solidnie dorobić. Pewnie dostawali kilkukrotność swojej normalnej taryfy. Pomyślał Sol, podpisując zaświadczenie że taksówkarz dowiózł go na miejsce. W zasadzie był nawet zadowolony z jakości usługi. Śmigacz którym go przewieziono był wygodny i czysty, a kierowca nie gadał bez potrzeby. Pewnie dlatego że nie znał zbyt dobrze galaktycznego wspólnego.
Trafił bezpośrednio do koszar. Zajęte były przez nie Fluggarian, ale właśnie przez wszelkiej maści żołnierzy fortuny. Znudzony Weequay wskazał mu siedzącego za niedużym biurkiem twileka.




Wojownik podszedł sprężystym, wojskowym krokiem od biurka i położył na nim swoją kartę magnetyczną.
- Zhar-kan Sol, ponoć mam się do pana zgłosić po przydział.
- W porządku - mruknął nie odrywając wzroku od jakiegoś artykułu. Wziął kartę do ręki i dopiero wtedy spojrzał na Sola. - Och, hmm... Arkanianin - wstał i przyjrzał mu się dokładnie. - Okej. Wypełnił ten druk - podał mu podręczny terminal, na którym było miejsce na sprzęt, jaki najemnik wnosi ze sobą w strefę wojny. - Opowiedz mi trochę o sobie - zapytał poważnie. Widać było, że miał doświadczenie w ocenie ludzi po wyglądzie. Dużo się spodziewał po Zhar-kanie.
- Weteran Wojen Mandaloriańskich, piąta łączona, jednostki rozpoznania. Byłem na Duro i kilku innych planetach o których nie mogę z powodów oczywistych wspomnieć. Dostanę się do niemal każdego miejsca, jestem obeznany z materiałami wybuchowymi, podstawami hakowania systemów obronnych i taktykami wojny podjazdowej. - odparł wypełniając równocześnie druczki. - Nie dalej jak tydzień temu załatwiłem pilota mecha bojowego, przy użyciu dwóch wiboostrz i blastera. Mech jest na pokładzie statku którym przyleciałem, ale wymaga napraw. Zresztą nie miałem czasu go opanować, więc lepiej żeby tam spokojnie czekał. - dodał i oddał wypełniony datapad. - Z moich modyfikacji genetycznych: podwyższony próg bólu, zwiększona wytrzymałość, widzenie w ciemnościach, zmniejszone zapotrzebowanie tlenowe.
- Co ty tutaj robisz? - zapytał szczerze. - Tak mocno kasy potrzebujesz? Zresztą... Nie moja sprawa. - przejął od niego terminal. Potwierdził coś i aktualizował jego kartę magnetyczną.
- Udaj się na lądowisko na tyłach koszar. Poczekaj na pierwszy transport i pokaż to pilotowi. Zabierze cię do oddziałów desantowych. Tam zgłoś się do porucznika Draxa. On zrobi z ciebie użytek.
- Kontrola lotów "zapomniała" wspomnieć że trwa stan wojenny. Teraz chcę tylko zagwarantować swobodny odlot mojej... Kuzynce. - skłamał gładko najemnik - Nie dałoby się tego załatwić?
- Ciężka sprawa - pokręcił głową. - Zapisz się na jakąś ostrą akcję, to może wtedy. Fluggarianie są bardzo łasi na rozczłonkowane trupy Glymphidów. Im bardziej krwiście tym lepiej.
Wojownik westchnął donośnie.
- Jak zwykle pakuję się w największe gówno w galaktyce. Ciekawe którą kończynę stracę tym razem. - powiedział bardziej do siebie, niż do koszarowego. - Chwila... Drax? Wuthan Drax? - spytał szukając potwierdzenia w oczach twileka - Dobrze się składa, i tak go szukałem. - podniósł kartę magnetyczną i skinął Twilekowi głową. Znalezienie lądowiska nie trwało długo, tak samo jak czekanie na sam transport, który dotarł po minucie.




Był to statek nieco nowszej generacji niż broń którą posługiwali się Glymphidzi. Trap opuścił się zapraszająco, a do wnętrza weszło po kolei kilku tragarzy ze sprzętem. Załadunek trwał kilka minut, Sol wszedł gdy ostatnia paczka wylądowała na pokładzie, pokazał pilotowi kartę magnetyczną, po czym usiadł wygodnie w jednym z foteli. Odruchowo przypiął się do uprzęży i czekał na start.
 

Ostatnio edytowane przez Zaalaos : 22-11-2016 o 08:47.
Zaalaos jest offline  
Stary 26-11-2016, 01:05   #244
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Cyrus trzymał ręce na wysokości klatki piersiowej, na widoku, tak by prosić się o śmierć. Czubek nie czubek, z pewnością by chciał zarobić. Z resztą znał najemników, nigdy nie odpuszczali intratnego interesu,
- Jestem kurierem. Pośrednikiem. Mam dla was kasę i zaliczkę w kredytach. - zaczął od niewinnego kłamstweka, ale tak to zazwyczaj się zaczynało. - Praca na za kilka godzin, więc i zaliczka wysoka.

- Co to za zaliczka? Co to za pilna robota? - zapytał swoimi piskliwym głosem. Pozostali wyglądali na mocno zainteresowanych.

- Musicie przerwać pewną transakcję na Anchorhead. 2500 kredytów powinno wystarczyć.

- Dobrze - Rodianin skinął głową. - Towarzystwo się zgadza? - zapytał, a zgromadzeni odpowiedzieli zgodnym pomrukiem.
- Dobrze - powtórzył Rodianin. - Zych i Silber, pojedziecie z nim. - dwóch oprychów, weequay i duros wyszlii przed szereg. Nie wyglądali na największych twardzieli. - Kasa na stół.

- Dorzuć jeszcze dwóch cyngli. - Cyrus sięgnął po pieniądze, pokazując piękny pliczek zgromadzonym.

Ponownie pomruk przeszedł przez zgromadzenie.
- Co to za transakcja, którą trzeba przerwać? - wtrącił się nagle devaronianin. Inni mu przytaknęli i oczekiwali odpowiedzi.

- Nie mogę powiedzieć, nim się nie podejmiecie. Nie mogę dopuścić by ktoś ich ostrzegł, mój pracodawca płaci za przerwanie transakcji, ale musi do niej dojść.

Wywołał tymi słowami spore oburzenie. Zaczęli rozmawiać mocno między sobą. Wyłapywał co poniektóre słowa. Najwyraźniej zdania były wśród członków Pustynnych mocno podzielone.
- Twoje słowa są logiczne, ale nie możemy iść zupełnie w ciemno - ponownie odezwał się devaronianin. - Wnioskuję, że to musi być coś dużego, co może nieco śmierdzieć. Jeśli dasz kasę na stół, to pójdzie czterech z nas, ale musimy wiedzieć gdzie szukać ewentualnej pomsty.

- To wymiana handlarzy bronią, będą dość mocno obstawieni. Jedni są miejscowymi, drudzy przelecieli tu z Coruscant. - nie miał zamiaru powiedzieć im w co się tak na serio pakują. - Możliwe że miejscowi będą mieli obstawę Huttów, ale nie musicie do nich strzelać, kilka strzałów i dwa trupy powinny załatwić sprawę.

- To dla dwóch trupów potrzebujesz czterech ludzi? Obstawa z Huttów? Z kim wy do cholery się drzecie? - do rozmowy dołączył czarnoskóry człowiek, z dużą blizną idącą przez całą twarz.

- Huttowie to tacy sami najemnicy jak wy, tylko drożsi. Wiem bo pracowałem dla nich naprawdę długo... Handlarz jest bogaty i z pewnością przywiezie swoich panolków. Tyle mogę powiedzieć. Tu macie kasę. Bierzecie to albo jadę do kogoś innego. Nie jesteście jedyni w Bestine. - udał człowieka tracącego cierpliwość. - Jeżeli by wam się poszczęściło, towar byłby wasz. Nie zależy mojemu pracodawcy na nim.

- Hehe, to jedź i szukaj innych! Nie ma głupich! - rodianin odparsknął.
Jednak kilku pozostałych Pustynnych było zgoła odmiennego zdania i ewidentnie nie zgadzali się z szefem. Okazali to jedynie tym, że devaronianin skinął ręką, by pogadać poza ich dolinką.
Cyrus więc opuścił dolinę i poczekał na rozmówcę poza nią.

Kilkanaście minut później zza wydmy wyszła pojedyncza osoba. Parker widział go bardzo wyraźnie w świetle trzech księżyców.
- Postrzelamy się - usłyszał, gdy pustynny podszedł bliżej. Rozmówcą okazał się nie kto inny jak Rodianin. Dotychczasowe zachowanie jego i innych udzielających się w rozmowie okazało się po prostu grą, by nie dzielić się kasą z resztą pustynnych. - Co gdzie i kiedy? - przeszedł do konkretów.

Cyrus więc przekazał wszystko co wiedział o miejscu spotkania oraz wręczył jegomościowi zaliczkę.
- Reszta po zadaniu. - zapewnił. - Wyrobicie się na czas?

- Będziemy i będzie wiele bum bumów! - zarechotał Twitch, zgarniając kasę.

- A więc do zobaczenia na miejscu, będę czekał.
Cyrus skinął mu głową i uśmiechnął się szeroko. Ta, już dawno nie pracował z nikim pojebanym, a szkoda, aczkolwiek miało to swoje zalety. Na przykład nadal żył. Trochę mu było szkoda Twitcha, ale cóż... Reszta spożytkuje pieniądze, poganiają się z Huttami po Bestine i Anchorhead, potem sprawa ucichnie. Kiedy Twitch zniknął za wydmą, Cyrus odpalił datepada i wysłał dobre informacje zwierzchnicce. Wyjaśnił jej iż będzie czekał na Pustynnych niedaleko miejsca spotkania, aby im dać ostatnie wytyczne i tam będzie mogła go znaleźć, jeśli będzie czegoś od niego jeszcze potrzebowała.

Pora była wracać do Anchorhead. Po drodze przejeżdżając przez Bestine przejechał przed swoim dawnym domem, który stał pusty od dawien dawna. Nie spodziewał się spotkać tam kogokolwiek. I tak było. O mało z oka nie spłynęła mu łza, ale naszczęście szybko się otrząsnął i znów był ten zimnych, nadzbyt wygadanym najemnikiem. Przyśpieszył, trzeba było wracać i dopiąć plan na ostatni guzik.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 27-11-2016, 01:45   #245
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Lot trwał krótko. Po niecałych dwudziestu minutach oczom Sola ukazała się platforma wiertnicza bardzo starego typu.
Gdy podlecieli bliżej zauważył, że pozbawiona była zupełnie sprzętu koniecznego do wydobycia. Krzątało się tam jednak kilkanaście osób. Po wylądowaniu szybko zauważył, że przerobiono to na koszary dla najemników.
Oczekiwali na ich przylot. Trzech żołnierzy natychmiast podbiegło by odebrać zaopatrzenie. Obecność Sola była dla nich ewidentnym zaskoczeniem, ale najstarszy stopniem natychmiast zrozumiał w czym rzecz.
- Porucznik jest na południowej strefie. Zgłoś się natychmiast.
Arkanianin skinął mężczyźnie głową i ruszył w wskazanym kierunku. Spokojnie wyjął z skrytki w pancerzu datapad i przygotował go do zaprezentowania Draxowi. Morze było niezwykle… Płaskie. Patrzenie na nie wywoływało mdłości, widziane jego jednym okiem poruszało się niebezpiecznie, a ograniczone pole widzenia potęgowało uczucie klaustrofobii, co było śmieszne biorąc pod uwagę jak dużo otwartej przestrzeni miał wokół siebie.
Szedł stalową kładką na rozbijającymi się o filary platformy wiertniczej fale. Kilka z nich było naprawdę wysokich i arkanianin został ochlapany. Zdecydowanie nie cierpiał morza. Miał tylko cichą nadzieję że ewentualne akcje w których weźmie udział nie będą wymagały pływania.
Wreszcie dotarł do szerokiego tarasu, wychodzącego daleko nad bezkresny ocean. Z niej wychodziły jeszcze dwie kolejne kładki, które zapewne okalały całą instalację.
Na samym tarasie było dwóch najemników. Niski Bith stał właśnie na baczność, zapewne w oczekiwaniu na rozkazy do drugiego z nich, zajętego właśnie czytaniem datapada.




- Wuthan Drax? - spytał gdy wypatrzył oficera. - Mam dla ciebie wiadomość. - dodał wyciągając w przód rękę z datapadem.
Mężczyzna wziął od niego przedmiot i od razu schował go do bocznej kieszeni spodni.
- Okej, weźmiesz swój pluton i przećwiczycie wariant trzeci. Wróć z wynikami - zwrócił się do czekającego Bitha. Ten strzelił obcasami i odszedł. - Co tam ciekawego masz dla mnie, hmm? - sięgnął po datapad. - My się chyba nie znamy. Masz dołączyć do oddziału? - po tych słowach zaczął czytać. - Osz ty chuju... - wyrwało mu się w trakcie lektury.
- Tak do oddziału też mam dołączyć, ale raczej mi się śpieszy. Byłoby miło gdybyśmy uwinęli się ze wszystkim w trzy dni. - wyjaśnił najemnik zaskoczonemu dowódcy - Nie miałem okazji się przedstawić. Zhar-kan Sol, klan Rect, dawniej z Piątej Łączonej. - wyrzucił z siebie jak mantrę, choć trzymał dłoń blisko blastera. Zdecydowanie wolał strzelić pierwszy gdyby Drax wpadł na jakiś głupi pomysł.
Ciemnoskóry mężczyzna go nie słuchał. Przeczytał do końca wiadomość, po czym złamał datapad w rękach.
- Niech się jebie, kutaserus zawszony. Megaloman pierdolony - splunął. - A ty co, jego piesek? - spojrzał dopiero teraz na Zhar-kana.
- Coś trzeba w życiu robić, nie? - odpowiedział pytaniem. - Domyślam się że nie masz zamiaru wracać?
- A kto by kurwa chciał na tamto zadupie? Jebie mnie ich zabawa w piknik na łonie natury. Szczam na jego wezwanie - widocznie nie domyślił się, jaką rolę miał wysłanik wiadomości od Mandalore'a. - Odkąd Revan spuścił nam wpierdol, każdy robi na swoja rękę. Tobie też dobrze radzę - dodał.
- A tutaj jest dużo lepiej? Dokładnie to samo, masz pod sobą iluś tam żołnierzy, na zapomnianej przez Moc planecie. Tam przynajmniej można się wyszczać pod drzewo i nie ma ryzyka że nagle zaczniesz tonąć. Żołd pewnie też ten sam. - rzekł najemnik - Zresztą chuj z tym. - dodał i nagłym szarpnięciem wyrwał swoje wibroostrze z pochwy i ciął nim od dołu w górę Draxa.
Echani znani byli z liczącej sobie wiele tysięcy lat tradycji sztuk walki. Zhar-kan był tylko amatorem, liznął jedynie podstawy tego co umieli prawdziwi mistrzowie tej rasy, tacy jak Brianna. Nieco lepiej zaznajomiony był z ich metodami walki ostrzami. Oczywiście, ich techniki zaprojektowane był raczej dla klasycznej broni, nie dla nowoczesnych wibroostrzy, ale były nie mniej efektywne.
Jego miecz uderzył w krocze mężczyzny i pobiegł w górę, rozcinając podatne tkanki z łatwością z jaką chirurg otwiera pacjenta przy pomocy skalpela. Z odrobiną fascynacji patrzył jak z Draxa wypływają jelita, odsłania się mostek i w końcu wierzchołek jego miecza zatrzymuje się w żuchwie eks-mandalorianina. Kopniakiem posłał ciało przez barierkę i w dół. Fale przyjęły ofiarę cichym pluskiem.

Przez moment stał w miejscu, ze wzrokiem skupionym na smudze krwi która została na barierce. Tak mało po sobie pozostawił. Gdyby nosił pancerz, gdyby przestrzegał Resol’nare wciąż by żył. Był najmniej mandaloriańskim Mandalorianinem jakiego zabił. Ale śmierć Wuthana Draxa sprawiła Solowi ogromną przyjemność. Przyjemność której nie czuł od bardzo dawna. Tym był. Maszyną do zabijania. Niczym więcej. Nie był honorowym wojownikiem za jakiego się uważał. Jak mógł się tak oszukiwać?

Arkanianin otrząsnął się z myśli i niemal odruchowo uruchomił swoje pole maskujące. Szybko rozejrzał się po otoczeniu, poziom niżej był szeregowiec, wyraźnie pucujący stalową kładkę. Po prawej i w głębi platformy był kolejny, tym razem czyszczący karabin. Na chwilę obecną nie oderwał od niego wzroku, ale pewnie niedługo to zrobi. Sol wbił w niego swoje spojrzenie. Dziesięć metrów. Pięć. Trzy. Dwa. Jeden. Pół metra. Dopiero w tym momencie delikatne falowanie powietrza dało znać żołnierzowi że nie jest sam. Nie zdążył wydać z siebie żadnego dźwięku. Mechaniczna dłoń zamknęła się na szyi mężczyzny. Krtań poddała się z cichym chrupnięciem, a chwilę potem usłyszał trzask pękających kręgów. Ciało przeciwnika zwiotczało i chwilę po tym podążyło za swoim dowódcą. Plusku nikt nie usłyszał.
Minęła krótka chwila gdy w polu widzenia zabójcy pojawiła się kolejna grupka. Tym razem czterech szeregowych szło karnie za Bithem, z którym chwilę temu rozmawiał Wuthan Drax. Mężczyzna przypomniał sobie jego słowa. Mieli ćwiczyć jakieś manewry… Perfekcyjna okazja na drobny “wypadek”.
Byli poziom niżej, ale kierowali się w górę. Na szczęście inną ścieżką niż ta na której był Zhar-kan. Kolejną minutę spędził pokonując żelazną konstrukcję. Musiał pokonać pięć pięter, starając się unikać wykrycia. Nie było to łatwe zadanie, ale zdecydowanie było wykonalne. Kilka zręcznych skoków i podciągnięć pozwoliło mu pokonać w rekordowym czasie dzielący go od żołnierzy dystans. W końcu dostali się na nieco większy kawałek płaskiej przestrzeni, w centrum placyku była budka, która imitowała bunkier. Najemnik niemal buchnął śmiechem gdy wszyscy rekruci, wraz z dowódcą weszli do środka. Sol “podgrzał” granat i cisnął go do środka. Eksplozja w tak małym pomieszczeniu musiała być zabójcza. Po kilku sekundach ze środka wyszedł solidnie poharatany Bith, z bronią skaczącą po horyzoncie. Ostrożnie cofał się do jednej ze ścian i z impetem wdusił przycisk alarmu. Cóż, miał farta raz, może mieć i drugi. Sol zignorował go i ruszył w dół stalowej konstrukcji.

Pokonał kolejne dwa poziomy i we właściwym momencie wyłączył pole maskujące. Szybko zerwał z pleców karabin i podejrzliwie zaczął rozglądać się we wszystkich kierunkach. Krótko mówiąc imitował zachowanie innych żołnierzy. Robił to na tyle dobrze że nikt nie zwrócił na niego uwagi. Nikt poza zabrackim oficerem.
- Ty! Nie widziałem cię wcześniej, jesteś nowy? Tak, to leć na dół zabezpieczyć lądowisko! - wykrzyczał i pobiegł dalej.
Sol przełknął donośnie ślinę. Miał więcej farta niż rozumu. Długimi susami pokonywał dystans. Miał już lądowisko w polu widzenia. Do statku wbiegał właśnie pilot, osłaniany przez dwóch żołnierzy. Ci zajeli miejsce po obu stronach włazu i wzięli Sola na cel. Ten zaczął machać dłońmi i wydłużył kroku. Pilot był już zapięty i zaczynał startować.
- Stać, muszę wejść na pokład! Rozkaz Wuthana, był wypadek! - rzucił kilka, miał nadzieję konfundujących, ogólników.
- Co kurwa? - odparł jeden z żołnierzy. Nadal nie strzelił, ale widać był tego bliski. Sol był już dwa metry od nich. Z impetem cisnął karabinem w tego bardziej podejrzliwego i ponownie wyrwał wibroostrze z pochwy. Ruch ten przeszedł w gładkie cięcie, które rozharatało gardło jednego najemnika. Drugi w tym czasie złożył się już do strzału, ale morderca był szybszy. Wibroostrze uderzyło w lufę karabinu, odbijając broń w bok, po z cichym chrzęstem zatopiło się w mostku mężczyzny. Ten popatrzył z niedowierzaniem na wystający z klatki piersiowej kawał metalu i osunął się na ziemię. Sol kopnięciem uwolnił swoją broń i w ostatniej chwili wskoczył na pokład statku. Właz zamknął się za nim z charakterystycznym świstem, odcinając go od zapachu krwi i dymu.

Wibrootrze upadło na ziemię z metalicznym brzękiem. Oderwało to uwagę pilota od kontrolek. Obrócił się prosto w lufę blastera wycelowaną między jego oczy.
- Nie strzelaj, jestem Jhonan Sargu, mam trójkę dzieci, czekają na mnie na Alderaanie, moja żona jest w ciąży z czwartym, dorabiam tu tylko jako pilot, moją ulubioną potrawą jest zupa grzybowa z dużą ilością przypraw - wypluł z siebie wszystko na jednym tchu.
- Bardzo dobrze Jhonie Sargu, ojcu trójki dzieci. Startuj. Zniszcz talerze satelitarne, nie chcę żeby wydarzenia z tej stacji zbyt szybko się rozeszły. Potem kieruj się prosto do stolicy. - odpał Sol zimnym, wypranym z emocji głosem - Za twoją śmierć mi nie płacą, kooperuj a będziesz miał okazję posłać swoje czwarte dziecko na uniwersytet.
- Tak jest - przytaknął, przełykając głośno ślinę.
Wojownik spokojnie podniósł z ziemi swoje wibroostrze, otarł je o materiałowe siedzenie i z sykiem schował do pochwy. Obserwował zachowanie pilota. Był zestresowany, ale nie miał zamiaru zrobić niczego głupiego. Zastosował się do instrukcji najemnika. Kilka krótkich salw wyłączyło komunikację daleko dystansową tej placówki. Transportowiec nabrał prędkości i ruszył w kierunku Ito, stolicy tej planety.
- Powiedz mi jak wyglądają systemy obronne stolicy. Jest jakiś kod który zezwala statkowi na swobodny odlot? - arkanianin spytał pilota.
- Masz na myśli statek miedzygwiezdny? Nie ma takiego kodu. Jest po prostu rejestr statków z pozwoleniem, ale zawsze musi je potwierdzić ręcznie operator lądowiska - rozmawiając o branży, nieco się uspokoił. Nadal jednak był dosyć spięty.
- Czy operator musi to konsultować z kimś wyżej postawionym?
- Nie, jeśli ma taki statek w rejestrze.
- Kieruj się na lądowisko THR-Y34. Będzie tam stał korelliański frachtowiec, wyląduj możliwie blisko. Oczywiście w granicach odpowiednich regulacji.
- Tak jest.

***

Lot w drugą stronę trwał nieco krócej niż wcześniej. Pilot uwinął się z pokonaniem wymaganego dystansu w czasie piętnastu minut, może odciążenie statku miało znaczenie, a może to strach kazał mu wyduszać z pojazdu całą energię. Gładko podeszli do lądowania, nie niepokojeni przez kontrolę lotów.
- Dziękuję. Dotrzymam słowa, będziesz miał okazję cieszyć się swym czwartym dzieckiem. Uruchom systemy komunikacyjne statku. - rzekł Sol, przykładając blaster do klatki piersiowej pilota. - Ale nie mogę ci pozwolić na przedwczesne zaalarmowanie stosownych władz. Miłych snów. - dodał gdy mężczyzna wykonał jego rozkaz i pociągnął za spust. Blaster, ustawiony w tryb ogłuszenia wydał z siebie charakterystyczny dźwięk, a ciało pilota podskoczyło, po czym osunęło się w fotelu. Najemnik sprawdził puls pechowego mężczyzny. Przyspieszony, ale stabilny. Będzie żył, a obudzi się za standardowe piętnaście minut. Dla pewności wystrzelił jeszcze raz, po czym przeszukał jego kieszenie w poszukiwaniu karty magnetycznej jaką Glymphidzi dawali swoim najemnikom.
Teraz, mając uruchomione systemy komunikacyjne połączył się ze stojącym niedaleko Nilusem.
- Grzej silniki. W przeciągu dziesięciu minut musisz być gotowa do startu, zaraz wprowadzę twój statek do rejestru. Będziesz miała swobodny odlot. Cisza. Bez odbioru.

***

Zrobił wszystko co musiał. Opuścił pojazd i skierował się do biura operatora lądowiska. Szedł zdecydowanym krokiem, gotów w razie potrzeby okazać kartę pilota. W końcu jego obecność w zarządzie lądowiska powinna być całkowicie uzasadnionia. Tam miał zamiar wklepać dane Emily do rejestru i jak najszybciej wrócić na pokład Nilusa. To był długi dzień i wyglądało na to że jego problemy jeszcze się nie skończyły.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 27-11-2016, 18:02   #246
 
Ramp's Avatar
 
Reputacja: 1 Ramp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumnyRamp ma z czego być dumny
Miał jeszcze większego wkurwa niż sama strzelanina przed wyścigiem. Zbiornik był uszkodzony, a stymulatorów może i wystarczy na jakiś czas, ale co z organizmem? Po takiej takie znieczulenia i adrenaliny, organizm może być tak że, że nawet normalne lekarstwa nic nie pomogą. Musiał spróbować naprawić ten zbiornik. Ryzyko jest kurewnie duże, ale musiał zaryzykować, nie wytrzyma dłużej na samych stymulantach. Całe ciało także musiało być doprowadzone do normalnego wyglądu i zdrowia.
-Na stymulantach długo nie pociągne, a że zbiornikiem powinienem dac se radę. Tylko musisz mi w tym pomóc. Musimy znalezc, dlaczego kolto nie działa tak jak powinno, gdzie jest zwarcie.
- Huff, diagnostyka tego może zająć dobre kilka godzin. Chcesz, żebym to zrobił na czuja? - Goel był zaskoczony propozycją Aarona.
-A mamy tylko dwie godziny czasu, trzeba zaryzykować, nic innego nie pozostaje, nawet te stymulatory na długo nie wystarcza. Nawet teraz adrenalina wzrosła jak cholera, ale co mam zrobić? Działamy z tym, spróbuj znaleźć coś gdzieś może jakaś instrukcja obsługi tego będzie, czy coś.
- Myślę, że raczej ten sprzęt nie stoi tutaj od nowości - mruknął Zozin, ale zabrał się do roboty. - Pomóż mi z izolacją niektórych kabli.
Po pół godzinie pracy Goel wstał i otrzepał ręce.
- Dobra, próba generalna, odsuń się - po tych słowach uruchomił komorę. Ta stęknęła, zaświszczała, ale większość kontrolek się zaświeciła na zielono. Kilka mrugało co chwila na czerwono mimo wszystko, a część pozostała wyłączona.
- Te tutaj świadczą o awarii systemu uśpienia, ale raczej drzemki robić ci nie będziemy. Korzystasz?
-Uh, nie pozostaje mi nic innego. Musiałbyś pomoc mi się rozebrac, tylko ostrożnie!! - miał delikatnego stresa, ale musiał spróbować.
Goel pomogl mu ściągnąć egzoszkielet. Na ubraniu pod zbroja widać było luźne części ubrania w miejscu, w ktorym znajdowała się wypalona dziura po strzale z blastera. Ściągając ten ubiór przestraszył się trochę gdy ujrzał jak bardzo okaleczony jest. Tym bardziej że powiew delikatnego powietrza wywołał gesia skórkę na jego ciele.
-Licze na twoją pewność w tym co przed chwilą robiłeś, i trzymaj kciuki.
-Dobra, zaczynam - powoli wszedł z pomocą najemnika do zbiornika leczniczego.
 
Ramp jest offline  
Stary 27-11-2016, 20:34   #247
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Świetnie było się spotkać z Mjalu. Jon od zawsze najlepiej się z nim dogadywał i zdecydowanie szaroskóry nautolianin przez te wszystkie lata stał się dla niego jednym z najbliższych przyjaciół. Uśmiechnął się na wspomnienie o odpoczynku:
- Wiesz jak to jest, gdzie polityka tam odpoczynku nie uświadczysz. Co najwyżej się niemiłosiernie wkurzysz, ale to Ci jeszcze opowiem... Jak tam misja? Wyglądasz na mniej poturbowanego niż ja, więc obyło się bez problemów?
Słuchał opowieści rówieśnika i tak rozmawiając coraz bardziej zbliżali się do Akademii. Powroty zawsze miały swój specyficzny urok. Był już przy wejściu, gdy znowu to poczuł.
Normalny człowiek bardzo często potrafi w pewien sposób wyczuć, czy ktoś go obserwuje. To było to specyficzne uczucie, które szósty zmysł użytkownika Mocy tylko wzmacniał. Ktoś, gdzieś miał co do niego złe zamiary i odruchowo Jon próbował się obronić. Może za nimi po drugiej stronie lądowiska ktoś celował do nich z karabinu? Rycerz odwrócił się, łapiąc miecz. To znaczy zrobiłby to, gdyby jakiś posiadał. Tak pomacał tylko ręką pas i choć widział, że nic mu teraz bezpośrednio nie grozi, czuł się jak skończony głupiec. Nie miałby się teraz nawet jak obronić. Ale zrozumiał też od razu, że te sygnały ostrzegawcze musiały mieć takie same źródło jak te na Kessel i wcześniej na Croruscant. Na co komu było go śledzić? Musiał przyznać, że tajemniczy obserwator był nadzwyczaj wytrwały. Będzie musiał się zająć w jakiś sposób tym problemem. Nie wiedział jeszcze jak, ale to był teraz jeden z priorytetów.
- Chodź, opowiem ci w środku. – rzucił do Rava.
Gdy zniknęli za wrotami Akademii poczekał chwilę, aż paskudne uczucie przeminie. Tu, za grubymi murami swojego domu mógł się czuć bezpiecznie.
- Ktoś mnie śledzi od pewnego czasu, około miesiąca. Na początku myślałem, że mi się zdaje, ale to już parę razy się powtórzyło i jestem pewien, że coś jest na rzeczy. Czasem gubię ogon, gdy akurat jestem na odległej planecie albo się szybko przemieszczam, ale na Coruscant i Kessel czułem to samo, co przed chwilą. To musi być jakiś dobry sprzęt, bo obserwują mnie ze sporej odległości, ale potrafią mi zrobić wyraźne zdjęcie. Na Kessel jakimś cudem wrzucili je na pieprzony terminal! Będę musiał coś z tym zrobić, nie może tak dalej być. Najgorsze, że straciłem miecz, więc w razie czego jestem mocno osłabiony.
Rav odruchowo rozejrzał się, kiedy Jon wspomniał o tym śledzeniu.
- Rozmawiałeś o tym z Mistrzami? Może to ktoś z Czerwonego Krayta? Masz jakieś podejrzenia? A co się stało z twoim mieczem? - ostatnie pytanie było bardzo dosadne. O ile nautolanin zupełnie racjonalnie podszedł do tego, że ktoś może chcieć szpiegować Rycerza Jedi, to zupełnie nie mógł uwierzyć, że Baelish stracił swoją broń.
- Ta, dałem już znać Mistrzowi Micalowi, ale wiesz jak to jest, ledwo wróciłem i już kolejny przydział. Nie było się kiedy tym zająć. A co do miecza... – Baelish szukał odpowiednich słów. Nie chciał okłamać przyjaciela, ale nie mógł też zdradzić całej prawdy. – Złożyłem komuś pewną obietnicę i oddałem go jako znak jej dotrzymania. Tylko tyle mogę powiedzieć, rozumiesz, prywatna sprawa. Wolałbym, żeby za dużo osób o tym nie wiedziało. W każdym razie to teraz nieistotne. Muszę w miarę szybko zdobyć nowego, najlepiej zbudować samemu. Ty jak zdobyłeś swojego, bo nie przypominam sobie, żebyś mi opowiadał?
- Sam go złożyłem - odparł z dumą i wyciągnął rękojeść. Była bardzo gładka i wyglądała na szczelną. Nie było nigdzie włącznika, a sam emiter był bardzo wąskii dodatkowo osłonięty.
- Ładnie. - Jon uśmiechnął się, samemu już zastanawiając się, jak będzie wyglądała jego nowa broń - Kryształ, materiały i wszystko skąd wziąłeś?
- Elektronikę to tutaj, z warsztatu. Natomiast kryształ z uszkodzonego miecza, udostępniła mi go Brianna. Wiesz... - podrapał się po głowie. - Mistrzowie mają tutaj mały składzik mieczy świetlnych. Podejrzewam, że to z ich przygód z Mistrzynią Surik. W sumie, mówiąc mały, to sugerowałem się tym jak to określiła mistrzyni Brianna. Normalnie tam z setka mieczy jest albo i więcej.
- Ciekawe... Słyszałem kiedyś o tym, ale nigdy nie miałem okazji sprawdzić. To dzięki za pomoc, następne parę tygodni najpewniej spędzę tu na miejscu, więc mam sporo czasu na rozpracowanie tematu. Chociaż tym akurat to się zajmę jak najszybciej, wiadomo.

- Nie martw się, na pewno coś wymyślicie. Zresztą wiesz, Laurienn jest już na stałe w Akademii. To znaczy teraz jej nie ma, gdzieś wyjechali z mistrzem Micalem, ale ogólnie to przejęła jego zajęcia wykładowcze. Poza tym chyba dowodzi jakimś oddziałem najemników, bo pałętało się ich tu ostatnio i co chwilę latali do niej na szkolenia.
Słowa Mjalu były prawdziwą niespodzianką dla Rycerza. Nie widział się z Laurienn... Cóż, od bardzo dawna. Z tego co pamiętał, ostatni raz rozmawiał z nią na Korelli. Miał jeszcze z nią niebezpośrednio do czynienia na Zonju, ale to wszystko było bardzo dawno temu. To, że wróciła, to znaczyło, że musiała skończyć swoją wielką misję. Musiał jej pogratulować osobiście, ciekawiło go, jak bardzo zmieniła się przez te lata.
- Zaskoczyłeś mnie teraz. Widziałeś się z nią w ogóle? - zastanowił się chwilowo nad słowami towarzysza - Ale jak na stałe? Dowodzi oddziałem stąd? Stało się jej coś, że nie może opuszczać Akademii?
- Ach to wiesz.... - Rav się roześmiał. - Jest w ciąży.
- Serio? - Jon również się krótko zaśmiał, to była ostatnia rzecz jakiej się spodziewał - Wiesz z kim?
- Jak to z kim? - nautolianin przewrócił oczami, co w jego przypadku wyglądało nieco upiornie. - A na kogo ona leciała przez cały czas naszego szkolenia? Za kim wodziła wzrokiem jak tylko przechodził i na czyich wykładach wpatrywała się w niego jak w obrazek? I to jak potrafiła być skupiona, ale gdy ktoś wspomniał, że mistrz Mical przechodzi to wszystko jej z rąk leciało... - Rav już nie potrafił przestać się śmiać. - Fajnie, że tak wyszło.
Jon się zastanowił. Rzeczywiście zawsze coś było na rzeczy, ale nie spodziewał się nigdy, że z tego będzie coś więcej. W każdym bądź razie teraz nie pozostawało nic innego jak cieszyć się cudzym szczęściem.
- Racja, na pewno stworzą zgraną parę. Wygląda na to, że będę musiał złożyć podwójne gratulacje. - uśmiechnął się - Coś jeszcze się wydarzyło w międzyczasie?
- To znaczy... Nie było mnie też wtedy, dowiedziałem się dopiero po powrocie z misji... Alkes zginął na Korriban. Rohen znalazł jego ciało podczas misji ratunkowej - wspomnienie o tym z trudem przeszło mu przez gardło.
- Cholera jasna. - Jon przejechał dłonią po tyle głowy, przeszedł parę kroków obrócony, po czym wrócił. Ogarnął go przejmujący smutek. Nie stracili nikogo od tak dawna... A z Alkesa był dobry Jedi. To była ogromna strata dla Akademii, niemal porównywalna z zaginięciem Vlada i Ori parę lat do tyłu. Mistrzyni Visas znowu straciła swojego padawana, naprawdę jej współczuł. - Co on robił samemu na Korriban?! To chyba jedna z najniebezpieczniejszych planet dla Jedi, nie wiadomo co tam mogło na niego czekać...
- Szukał kogoś. Więcej nie wiem. To była dosyć tajna misja. Zresztą... jak wszystkie nasze akcje - westchnął.
Baelish machnął ręką zrezygnowany. Nie znał szczegółów, ale to wyglądało na duże niedopatrzenie ze strony Mistrzów i Alkesa. Może później dowie się czegoś więcej. Bo co mogło być tak ważne, żeby wysyłać zapewne do Świątyni Sith na Korriban samotnego Jedi, jeszcze nawet nie Rycerza? Miał tylko nadzieję, że jego śmierć nie poszła na marne, ale naprawdę wątpił. Rozgniewał się przez to wszystko. Jeśli już, to Mistrzowie powinni tam wysłać niego, a Alkesa na negocjacje. Nie rozumiał tej decyzji.
- Ta... - potrząsnął tylko głową, nie wiedząc co powiedzieć. Wypuścił głośno powietrze i spuścił głowę. - Beznadzieja... - wyrwało mu się z ust.
- Już go opłakaliśmy... Chodźmy, na pewno chcesz odpocząć. Opowiedz po drodze jak u ciebie. Deneit mówił, że leciałeś z jakimiś politykami?
- Tak, chodziło o kontrakt militarny. W dużym skrócie Republika chce mieć armię droidów, a Muunowie mogą to jej zapewnić. No więc siedziałem tam ze dwa tygodnie i się nudziłem, praktycznie to byłem tam w symbolicznej funkcji, żeby pilnować uczciwego zawarcia kontraktu. Pod koniec mojego pobytu coś się zaczęło dziać. Okazało się, że na Mygeeto wcześniej żyła sobie rasa w pełni rozumnych, niskich, małpopodobnych stworzeń. Muunowie przyszli, podbili ich i jakby tego było mało, wykorzystywali ich jako niewolników, a każdemu innemu kłamali, że proces wydobywania surowców jest w pełni zautomatyzowany. Dowiedziałem się o tym, bo jeden z nich usłyszał o mnie i odnalazł. Od razu poszedłem do zarządcy, żeby to skończyć, ale ten się wszystkiego wyparł, zachęcając mnie, żebym sprawdził to na własną rękę. No i zszedłem parę poziomów w dół i było tak jak myślałem. Czego nie przewidziałem, to że Muunowie będą mieli czelność dosłownie odcinać zasilenie od wind, byle bym nie wrócił za szybko. W tym czasie wynegocjowali korzystny dla nich układ, bo nasi świetni negocjatorzy beze mnie nie potrafili nic zrobić. Rękę zraniłem właśnie gdy wracałem na górę. Bolało jak diabli i gdy wróciłem byłem do niczego, a kontrakt był już zawarty. Czyli nie miałem ani lepszej sytuacji Mygeetian ani dobrego kontraktu. Myślałem, że mnie rozniesie. Ale wiesz, poszedłem do tego zarządcy i uciąłem sobie z nim miłą pogawędkę. No i sytuacja natywnych mieszkańców ogromnie się poprawiła. Już nie są tak podle traktowani. Dobre i to, ale zdecydowanie można zrobić jeszcze więcej, porozmawiam o tej sytuacji z Mistrzami. Jak sobie zapewne wyobrażasz, droga powrotna za miła nie była. Wszyscy ci politycy obarczyli mnie winą za to wszystko. Ech...
- Uch... Może nie jest tak źle jak by to wyglądało, hm? W końcu w polityce to zawsze się kończy ostatecznie na pieniądzach. A ty jednak komuś rzeczywiście pomogłeś - poklepał go po plecach.
- Wiadomo, jak zawsze. - uśmiechnął się lekko. - Ale powiem Ci, że jakieś plusy są. Na przykład poznałem taką przemiłą panią komandor...

Mjalu tylko uśmiechnął się, ale nie mógł kontynuować tego tematu. Weszli do dormitorium, w którym przebywali młodzi padawani. Wszyscy leżeli mocno zmęczeni, najmłodsi przysypiali. Na widok Rava i Jona najstarsi wstali i skłonili grzecznie.
- Witamy cie Rycerzu! - wyszeptali nie chcąc budzić śpiących kompanów.
- Kogo to nosi? - z korytarza prowadzącego na sale treningowe wyszła Brianna. - Jon! Dobrze, że wrociłeś. Dzieciaki narzekają na dzień treningowy. Chodź i pokażesz im co to znaczy twarde osiem godzin treningu! - widocznie dopiero wyszła spod prysznica bo włosy miała mokre. Dla niej jednak nie było żadnych wymówek.
Odwzajemnił przywitanie młodych. Nawet sporo ich było, co napawało optymizmem. Przez sekundę zastanawiał się, czemu wszyscy są tacy wypruci z sił, gdy Brianna weszła do pokoju. Oczywiście.
- Witam, Mistrzyni. - skłonił się z lekkim uśmieszkiem na ustach. Szczęśliwie ośmiogodzinny trening mógł go ominąć - Bardzo chętnie bym pokazał, ale ciężko walczyć z jedną ręką. - uniósł do góry obandażowaną dłoń.
Zmarszczyła brwi.
- Przecież twój wyjazd miał być rodzajem urlopu, nie tak?
- Przez lwią część był, ale pojawiły się niestety pewne kompilacje. Przez pewien czas będę wyłączony z akcji.
- To się kuruj w takim razie - miała zatroskaną minę. - Macie farta - zwróciła się do młodych, którzy przezornie nie otwierali oczu. - następnym razem nie odpuszczę wam tak prędko jak dzisiaj.
Przemknęło mu przez myśl, że bycie w Akademii i brak obowiązku treningów z Mistrzynią to dla Laurienn prawdziwe szczęście. Samemu nie był zdecydowanie jakimś wirtuozem, ale z perspektywy czasu doceniał wycisk, jaki zawsze dawała Brianna. Zastanowił się jeszcze, czy zagadnąć Mistrzynię o nowy miecz, ale uznał, że jutro znajdzie jakiś lepszy moment, na osobności. Zresztą dzisiaj już był zmęczony, pogadał jeszcze z Ravem o paru trywialnych sprawach i pożegnał się. Jutro miał zamiar zająć się sprawą nowej broni, oraz zacząć myśleć konkretniej nad pozbyciem się ogona. Może Laurienn będzie miała jakiś pomysł? Wolałby raczej nie spotykać się z Lailą póki był śledzony. Jeśli to coś większego to mogłoby mieć dla niej złe konsekwencje. Będzie też musiał dokończyć raport z misji, strasznie długo się do tego zbierał. Mógłby odwiedzić też pobliską klinikę, może jakoś przyśpieszą jego kurację. Za długiego okresu odpoczynku, zwyczajnego treningu i pomocy przy prostych rzeczach Mistrzom w Akademii też nie potrzebował. Ogarnie wszystkie problemy i wróci do akcji. Przetworzył tylko jeszcze raz wszystko, co dzisiaj usłyszał, po czym położył się w swoim łóżku i zasnął spokojnym snem.
 

Ostatnio edytowane przez Kolejny : 27-11-2016 o 20:46.
Kolejny jest offline  
Stary 27-11-2016, 22:27   #248
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
- Jak miał na imię ten kto Cię zatrudnił? Mówił dlaczego dziedzic musi umrzeć albo z czyjego polecenia?
- Nizaco. Nie mówił.
- Imiona i funkcje osób w to zamieszanych. Również tych z domu Morlan.
- Sorgen T’hat, naganiacz i łowca bestii, miał napuścić potwora na dziedzica. Reszty nie znałem.
- Dlaczego jesteś bezklanowcem? Dotrzymujesz słowa?
- Moja rodzina wyginęła - odparł bez cienia emocji. - Robię to za co mi zapłacą.
- Daruję Ci życie, jeśli odsłużysz u mnie 5 lat. I będziesz lojalny. Zrobisz wszystko, co ci zlecą. Dostaniesz też wynagrodzenie. - Morlan wykorzystywał moc, wiedział że jeśli bezklanowiec byłby zdradziecki teraz by to wpłynęło. Czuł że może zyskać użyteczne narzędzie. Lepiej ryzykować życie kogoś takiego niż ludzi rodu. Najemnik z kolei zyskał łaskę życia, co było dość nieoczekiwane. Do jednego z oficerów rzekł - Dajcie datapad i pokażcie mu zdjęcia ludzi z polowania. Nie zna nazwisk ale może zna twarze innych zdrajców.
Harrad zakołysał się i pokiwał głową zgadzając się. Nawet jeśli nie byłoby przed nim widma śmierci, nie wspominając już o wpływie na umysł za pomocą Mocy,, to przyjąłby propozycję. Była ona po prostu korzystna dla najemnika, który w ten sposób miał pewny wikt i opierunek na najbliższe pięć lat. Swoiste niewolnictwo, ale z chęcią w nie wszedł.
Natomiast zupełnie bardziej zaskoczeni byli oficerowie jak i sam dziadek Morlan.
- Jesteś tego pewny Rohen? Pomysł zacny, ale wiesz… - zapytał. - Nie żebym był jakoś zatwardziałym tradycjonalistą - oczywiście, że był i to olbrzymim. W końcu to on zmusił ich wszystkich do tego polowania. - to jednak ten gość będzie pierwszym, który opuści tą komnatę żywym. Nie za duży zaszczyt dla takiego łamagi?
- Wyprowadzić- powiedział do żołnierza na zewnątrz.
Gdy został sam na sam z dziadkiem i oficerami powiedział.
- Zamach prawie im się udał, więc kiepski nie jest. - powiedział do zgromadzonych -ma wiedzę która może nam się przydać. Pamiętajcie że był tylko pionkiem. Teraz będzie naszym pionkiem, nadchodzi konflikt z innym rodem i każdy żołnierz może nam się przydać. Jeśli zawiedzie w boju zginie, jeśli zawiedzie nas inaczej... zawsze może tu wrócić prawda? Nikt nie darował mu win. Ma przelewać krew za nas i być może swoją również. Chcę dostać tego Nizaco. Żywego, żebyśmy mogli go przesłuchać. - w tonie Morlana przepełnionego ciemną mocą nie było prośby. Po chwili pokiwał głową- Zostawcie mnie z moim dziadkiem- ciemna moc opuszczała go powoli - Mamy go w naszej mocy, zawsze będzie można go wykończyć. Chcieli mnie zabić dziadku. Kontynuowałem tradycje Mirala, jestem jedi. Zdobyłem dla młodej rodaczki kolejne miejsce w akademii, wszystko w imię tradycji, ojczyzny i domu. Ci sami rodacy chcą mnie wykończyć. Chce wiedzieć dlaczego i kto? Boją się naszej rosnącej pozycji? Mnie? A może jest coś więcej. Porozmawiaj z babcią ona ma pewnie informatorów. Użyj swoich dziadku, musimy wiedzieć. Połączmy siły z rodziny O’Tolle. Mają wpływy i wybrałem ich ród oraz córkę. Od tego momentu każda ich potwarz jest naszą ale i nasze problemy są ich. Chcieli im wykończyć zięcia. Liczę, że wezmą to do siebie. Chce wiedzieć kto jest naszym wrogiem. - wyłożył swój punkt widzenia dziadkowi. - To miejsce mam moc dziadku. To dzięki niej zmusiłem go do mówienia. Wszystkie przesłuchania i tortury zawsze się tu odbywały? -nie zająknął się, że ciemną moc. Moc to w końcu moc. Liczy się jej użytkownik.

Rohen planował poczekać na wyniki szerokiego wywiadu. Spotkać się z Lyretta z rodziny O’Tolle, zapewnić o chęci ślubu osobiście. Odbyć z nią jakąś pierwszą randkę. Babcia już pewnie wiedziała co dziewczyna lubi, nie zaszkodzi polubić i poznać swoją żonę. Ciekawiło go kim była? Musi wykurować również siebie a jeśli zajdzie potrzeba użyć mocy by pomóc pani porucznik która też oberwała. No i... trzeba by z nią wyjaśnić kwestię relacji. Zrozumie ich położenie i przyjmie rzeczywistość jaką jest. Cholera czuł coś do niej. Lyretta też była ciekawa, czyżby był pierwszym członkiem rodziny który jednego dnia zdobył żonę i kochankę?
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 27-11-2016 o 23:01.
Icarius jest offline  
Stary 28-11-2016, 00:34   #249
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Nim się obejrzała, na imprezie zrobiło się dosyć tłoczno. Wszędzie toczyły się już rozmowy, chociaż miejsca siedzące dalej były wolne. Goście widocznie preferowali imprezę na stojąco. Zapewne po dłuższej chwili, gdy w ich organizmach zacznie krążyć coraz więcej alkoholu, poszukają miejsca na spoczynek, ale na razie się na to nie zanosiło. Z racji powstającego tłumu, nie zwracano już takiej uwagi na Laurienn, która siedząc nieco ukrywała swój stan.
Zupełnie inna reakcja by była, gdyby przyszli dopiero o tej porze. Wchodząc z Micalem pod ramieniem, mogła być pewna, że cała sala by zamilkła.
Dobrze jednak, że tak nie zrobili, w końcu “unikali rozgłosu”.
Jednak nadal co bardziej spostrzegawczy podchodzili się witać z Wielkim Mistrzem i wtedy następowało krótkie przedstawienie się. Za każdym razem był szok i niedowierzanie. Różniło się to jednak dalszą reakcją. Bywały gratulacje i chwile ciężkiego, pełnego nagany milczenia.
To jednak były tylko przystawki. Główne danie miało dopiero nadejść.
Jakieś pół godziny od oficjalnego rozpoczęcia imprezy Hayes zobaczyła JĄ.
Senator była ubrana w obcisłą, błyszczącą szatę z gołymi plecami. Wyraźnie się rozglądała. Wreszcie jej wzrok spoczął na Micalu. Ruszyła w ich kierunku stawiając małe kroczki z powodu kroju sukni. Na twarzy miała pewny siebie uśmiech. I wtedy nagle przystanęła.
Spojrzenia jej i Laurienn spotkały się.

Dla właśnie dla tej chwili Hayes przez tyle dni starannie wybierała sukienkę, szukała pasujących butów i zrobiła awanturę Micalowi. Jedi westchnęła i odwróciła spojrzenie, niby niezainteresowana osobą, która ku nim zmierzała. Nagle szklanka ze słodkim napojem wydawała się być iście interesująca.
Laurie nawet nie skierowała wzroku na Micala, czekając co dalej się wydarzy.

Tymczasem młoda pani senator przypatrywała się im pilnie, zapewne mocno analizując zastałą sytuację. Po kilku chwilach ruszyła ponownie w ich kierunku. Zupełnie opanowana, znów promiennie uśmiechnięta podeszła do ich stolika.
- Dobry wieczór Mistrzu - jej głos był bardzo dźwięczny, prawie dziewczęcy. Zupełnie zignorowała obecność Laurienn, która mogła się jej teraz dobrze przyjrzeć. Brązowowłosa kobieta była w jej wieku bądź trochę starsza. I rzeczywiście dosyć podobna do mistrzyni Surik.
- Dobry wieczór pani senator. Chciałbym podziękować za pani zaproszenie tutaj i jednocześnie przedstawić moją żonę, Laurienn Hayes. Droga Laurienn, pani senator Yavanna Fitzhul z Sarapin.
Senator Fitzhul spojrzała na będącą w ciąży rywalkę jak na zgniłe jabłko.
- Cieszę się, że dałeś radę przybyć - kiedy jednak odezwała się do Micala jej twarz z powrotem tryskała radością.
- Cała przyjemność po naszej stronie - spojrzał w tym momencie na Laurienn i mrugnął porozumiewawczo.

- Sarapin… - Laurienn próbowała przypomnieć sobie co to była za planeta czy system. - Ah... To ta wulkaniczna jałowa planeta, słynna z interesującego rodzimego gatunku żywej fauny. Miała pani kiedyś okazję spotkać takiego vaapada? Ciekawe stworki tak swoją drogą. Atakują swoje ofiary mackami i wysysają z nich energię życiową - powiedziała ze swym korelliańskim akcentem Hayes. - Zaskakujące potrafi być życie, nieprawdaż? - uśmiechnęła się uroczo. - Potrafi się pojawić nawet w tak niesprzyjających warunkach jakie ma pani planeta.

Oczywiście Jedi wiedziała, że układ Sarapin zaczyna dostarczać z roku na rok co raz więcej energii dla Światów Środka. Laurie przyglądała się pani senator teraz bez najmniejszego skrępowania. Wyraźnie z jej zachowania widziała, że musiała mieć straszne parcie na Micala skoro nie poprzestawała na swych staraniach nawet gdy tak oficjalnie została jej przedstawiona ciężarna żona Wielkiego Mistrza. Teraz tylko pytanie pozostawało, czy była zakochana i tak głupia, że liczyła na odbicie mężczyzny Hayes czy po prostu była agentką, której w tej chwili zadanie się mocno skomplikowało, ale stara się i tak to ciągnąć dalej.
"Tylko co takiego Sarapin miałoby osiągnąć przez uwiedzenie Wielkiego Mistrza?" zastanowiło ją. "I czemu tak bardzo przypomina mi Mistrzynię Założycielkę" po raz kolejny to pytanie przeszło Jedi przez myśl.

Yavanna nadal się uśmiechała, ale w jej oczach zapaliły się ogniki złości. Mical tego nie mógł teraz zauważyć.
- Cóż, przy odrobinie wytrwałości można osiągnąć wiele. Ujarzmić nawet najbardziej niedostępne światy i dostosować je do swoich potrzeb - odparła z jadowitą uprzejmością. - Mistrzu - zwróciła się do Micala - chciałabym omówić te kilka spraw, moglibyśmy przejść gdzies gdzie będzie nieco ciszej? Nie musimy fatygować twojej partnerki, żeby jej nie przeciążać - dodała troskliwie.

- Och, to będzie zbędne - machnęła ręką Laurienn. - Ja wiem, że niektórzy tak myślą, ale ciąża to nie choroba - mrugnęła Hayes. - Z resztą i tak z mężem omawiamy sprawy polityki. Mical lubi moje krytyczne spojrzenie na sprawy.

Senator miała pokerową twarz.
- Rozumiem. Nie ma sprawy w takim razie, to i tak nie było nic pilnego. Porozmawiamy o tym przy innej okazji. Tymczasem muszę was przeprosić, muszę jeszcze z paroma osobami się przywitać - uśmiechnęła się ciepło do Micala, nie zaszczycając Hayes nawet spojrzeniem. Oddała pole widząc, że nie ma szans by wyrwać go z jej towarzystwa.

Gdy zostali sami Mical zapytał.
- Laurienn… co tu się właśnie wydarzyło? - był nieco zdezorientowany. - Rozmawiałyście jak dwie dobre znajome.

Hayes westchnęła i pokręciła głową z politowaniem patrząc na Micala.
- Strzeż się, ona nie odpuści - odparła z powagą w głosie, wpatrując się krzywo w swój napój. - Jak myślisz, ona tak z głupoty się do ciebie mizdrzy czy naprawdę ma za zadanie wkraść się głęboko w twoje łaski bo tego wymaga jej praca? - przyjrzała mu się uważnie.
- Właśnie to chciałem rozgryźć - oparł się na stoliku. - Jeśli jest zakochana to mi po prostu jej szkoda. Z drugiej strony to byłby zbyt duży przypadek, że ona jest tak bardzo podobna do Meetry.

Spojrzenie Laurienn wyrażało zagubienie w tym co powiedział Mical.
- A czy to podobieństwo jest jakkolwiek istotne? - uniosła brwi zaskoczona, że sam też to zauważył, ale nie rozumiała co to mogło znaczyć. - Czemu mieliby podsyłać agentkę łudząco przypominającą Mistrzynię Surik? - zapytała spokojnym tonem Hayes wbijając w mężczyznę swoje przeszywające aż po duszę spojrzenie.
- Onegdaj darzyłem ją dużym uczuciem - odparł szczerze. - Było to na tyle widoczne, że któryś z wywiadów mógł zrobić o tym notatkę i teraz próbują to wykorzystać. O ile senator Fithzul rzeczywiście jest podstawioną agentką.

Laurienn otworzyła usta, ale żadne słowo nie chciało jej przejść przez gardło. Całkiem zaniemówiła. Była zaskoczona szczerością tego zwierzenia jak również samą jego treścią. Sama by nigdy przenigdy się tego po Micalu nie spodziewała.
Hayes w końcu odwróciła spojrzenie niby spoglądając na panoramę jaka rozciągała się za barierkami hotelowego tarasu.
- To chyba teraz oczywiste, że jest agentką - wydusiła z siebie w końcu Jedi nieco niepewnym głosem.

- Czyli już rozumiesz, dlaczego nie spławiłem jej od razu? Skoro ktoś próbuje się do mnie dobrać, to chciałem się dowiedzieć kto to może być. Nie było w tym żadnego innego powodu - położył dłoń na jej buzi.

Laurie oparła na nim głowę i wpatrzona w jego oczy uśmiechnęła się do niego ciepło i z całym tym uczuciem jakim go darzyła.
- Wiem… - mruknęła. - Na twoim miejscu zrobiłabym to samo - po czym przysunęła się bliżej niego i go pocałowała.

Po tym krótkim pocałunku oboje stwierdzili, że dobrze im zrobi jak się przejdą. Idąc więc pod rękę z Micalem między ludzi, Laurienn zamyśliła się nad tą grą, która się toczyła. Jedi bardzo lubiła intrygę, politykę i prowadzeniem tajnych misji. Ale to dla niej było zabawą. Nawet jak była pośród Krayta to nigdy na prawdę nie wzięła na poważnie, że mogłaby jej się stać krzywda, czy będzie musiała zrobić więcej niż by chciała. Coś po czym straciłaby do siebie szacunek.

Kolejne obce twarze przychodziły witać się z nietypową parą, która odwiedziła galę. Hayes choć ładnie się uśmiechała to mało uwagi poświęcała napotykanym osobom. Teraz skupiona była głównie na swoich myślach. Na tym, jak z jej misją musiał źle czuć się Mical, bo przecież nie on wydał zgodę na to by zinfiltrowała Krayta. I to na krótko po tym jak wyznali sobie uczucie, niewiele po tym jak wróciła z wielomiesięcznej “ucieczki z domu”, która już była zupełną samowolą z jej strony.
Poczuła straszny wstyd, że tyle mu problemów robiła na przestrzeni kilku lat i jeszcze ten jej ostatni wybuch zazdrości. Niby mogła to zrzucać na swoje nastroje związane z jej stanem… Ale szczerze mówiąc to w normalnej sytuacji pewnie zareagowałaby podobnie.

“Jestem okropną osobą” westchnęła bezsilnie “zdecydowanie nie zasłużyłam sobie na niego”. I właśnie przez to stwierdzeni Laurie uznała, że musi się dla niego postarać bardziej. We wszystkim.

- Wiesz.. - odezwała się, gdy na chwilę zostali sami. - Czuję się tak słabo… - mrugnęła do niego. To był ich sygnał, że czas się zwijać.
Mężczyzna skinął głową i wkrótce zaczęli nieśpiesznie szykować się do wyjścia.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 12-12-2016, 01:53   #250
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Coruscant, Akademia Jedi, kwatery prywatne
- Świetnie dziś poszło. Co prawda szczegółowy raport o reakcji będzie dopiero za kilka dni, ale już sądząc po minach senatorów mogę wniskować, że zdecydowana większość pozytywne odebrała nasze wspólne pojawienie się. Ewidentnie poczuli się bardziej luźno w moim towarzystwie, gdy okazało się, że też jestem normalnym facetem bądź co bądź - podał jej pieczywo i ryby z Alderaan skąpane w sosie śmietanowym.
Mical był bardzo zadowolony i energia go wręcz roznosiła. Laurienn wprost przeciwnie. Podczas powrotu ciśnienie i napięcie zaczęło z niej schodzić. Wydawałoby się, że po ponad dwóch latach w Kraycie nic nie będzie w stanie jej zestresować. Wpadka podczas przebywanie wśród morderców i szubrawców gotowych sprzedać nawet własną matkę za garść kredytów mogła się w najlepszym razie skończyć szybką śmiercią. O najgorszej nie chciała nawet myśleć. Natomiast konsekwencje dotyczyły tylko niej. W przypadku wpadki pośród polityków ucierpiałaby zarówno ona, Mical jak i wszyscy ci na których jej zależy. Cała Akademia Jedi. Teraz, kiedy była odpowiedzialna nie tylko za swoją skórę, odczuwany stres zdecydowanie wzrósł.
Oczywiście swoją rolę spełniało też rosnące w jej brzuchu dziecko i związane z tym hormony.
Dlatego gdy znaleźli się na lądowisku przy Akademii, to Mical prawie przeniósł ją przez całą drogę do ich pokoju. Złapał ją jeszcze głód, więc jej mężczyzna poszedł po jeden z jej ulubionych przysmaków, podczas gdy ona brała kąpiel.
Pomimo senności zjadła to praktycznie bez gryzienia. Kiedy chwilę później położyła się na łóżku, mając zaspokojone podstawowe potrzeby, zasnęła prawie natychmiast.

Mirial, dom rodziny Morlan, piwnice
- Tak, każde przesłuchanie toczyliśmy tutaj - dziadek unikał słowa tortury jak ognia. - Niech będzie tak jak mówisz, choć przyznam mam pewne opory przed takimi nagłymi zmianami. Cóż, nie bly kogo biorą na Jedi, więc na pewno przyniesie to dobre rezulaty - poklepał wnuka po plecach. - Chodźmy się czegoś napić na rozgrzanie, zawsze mam zimne dreszcze chodząc po tym pokoju - zupełnie nieświadomie stary generał odczuwał wpływ Mocy w tej okolicy. To wyjaśniało skąd u Rohena wzięła się czułość na Moc i dlaczego dziadek zawsze miał taki posłuch pośród swoich podwładnych.

Tatooine, Anchorhead, budynek przy torze wyścigowym, labolatorium
Z racji tego, że za chwilę miał wrócić do akcji, Martell nie mógł sobie pozwolić na aplikację znieczulaczy. Musiał być przez te dwie godziny kąpieli przytomny.
Płyn kolto początkowo miło chłodził jego skórę, kiedy nagle zaczął delikatnie wzrastać. Aaron miał zamknięte oczy, ale teraz je otworzył. Jak przez mgłę widział skupioną twarz Goela, który intensywnie pracował na terminalu, aż krople potu pojawiły się na jego czole.
Pomimo tego, że był częściowo na haju po środkach przeciwbólowych, medyk był w tym momencie bliski wpadnięcia w panikę. Kolto robiło się coraz bardziej ciepłe, wręcz gorące…

Ploo IV, pływające miasto Io’o
Zatrzymali go już przy przejściu, ale na szczęście karta pilota okazała się wystarczajacą przepustką. Sam budynek obsługi lotniska nie był zbyt okazały. Składał sie na niego szeroki hol, z którego można było dostać się do pomieszczeń socjalnych, biura obsługi przylotów, oraz samego centrum kontroli lotów. Tam jednak było zamknięte śluzą wejście i Sol mógł z dużą dozą pewności założyć, że otwierają się jedynie po wczytaniu odpowiedniej karty magnetycznej.
Glymphid z biura obsługi przylotów patrzył w jego kierunku, podobnie jak dwaj strażnicy. Trudno było wyczytać ich intencje, ale na pewno spodziewali się tego, że właśnie do owego biura skieruje się przybyły człowiek. Każda chwila zawahania mogła wzbudzić ich podejrzenia.
Arkanianin ruszył spokojnie w kierunku urzędnika.
- Mam nowy statek. Trzeba go zarejestrować do swobodnych odlotów. - wyjaśnił zbliżając się.
- Dorze - glymhpid mówił w bazowym, ale bardzo gubił spółgłoski wymagające użycia warg. - Otwierdzenie załaty?
- Przenoszę zezwolenie ze starego statku na nowy, stary statek zostawiam wam. - zablefował arkanianin podając kartę magnetyczną urzędnikowi. - Mój nowy statek to korelliański frachtowiec, stojący na lądowisku THR-Y34
Glymphid sprawdził kartę i po chwili odrzekł.
- To nie oże yć. To ozwolenie na loty atoseryczne. Nie da - oddał mu kartę. - Trzea ołacić nowy statek - stwierdził kategorycznie.
Wojownik westchnął donośnie i potarł skronie.
- To trudno. - rzekł i chwycił urzędnika za gardło swoją mechaniczną dłonią i zacisnął ją mocno. Ustawił się tak aby zasłaniać strażnikom widok na to co się dzieje w środku biura.
- Wklep pozwolenie, albo wyduszę z ciebie resztki twojego żałosnego życia. - warknął najemnik.
Glymphid tylko zaharczał, po czym zwiotczał nagle. Chwilę później rozległ się smród, kiedy jego mięśnie przestały pracować i wypuściły trzymane wcześniej pilnie odchody. Zhar-kan musiał zacisnąć rękę odrobinę zbyt mocno...

Coruscant, Akademia Jedi, stołówka
Następny dzień zaczął się obojgu dawno po porannej pobudce, którą młodym urządzała Brianna. Oboje mogli dłużej pospać. Laurienn dostała taryfę ulgową od Micala, który z rana wstał i zajął jej miejsce na wykładzie, natomiast Jon nie miał żadnych obowiązków, więc po prostu miał okazję się wyspać.
Z tego powodu zeszli na śniadanie później niż reszta i natrafili na siebie właśnie przy droidzie wydającym posiłki. Ledwo zdążyli się pozdrowić, do środka wpadł Rav.
- O, szukałem was. Jon, mistrz Mical prosi byś pilnie stawił się w jego gabinecie. To samo tyczy się ciebie Laurienn.
Zjedli szybko. Ledwie udało im się zamienić kilka słów po drodze, kiedy dotarli na miejsce. Drzwi natychmiast się rozchyliły i oboje weszli do środka.
Mical jak zwykle otoczony był kilkoma terminalami z przesuwającymi się tabelkami.
- Siądźcie - nie odrywał wzroku od czytanego właśnie raportu. - Mam informacje od twoich najemników - zwrócił się do Laurienn. - Quest informuje, że cele osiągnięte w sześćdziesięciu trzech procentach. Brak strat własnych. Powrót za cztery dni. Mira raportuje, że akcja wchodzi w decydującą fazę, za kilkanaście godzin powinny być wyniki. Tymczasem, musimy się zająć innym tematem. Rav poinformował mnie, że po powrocie na Coruscant znów miałeś odczucie bycia obserwowanym. Nikt oprócz ciebie tego nie zaobserwował, więc wniosek jest jeden. Ktoś wziął ciebie na cel. Nie możemy tego dłużej ignorować. Razem z Laurienn wypracujecie plan jak znaleźć obserwatora bądź obserwatorów.

Mirial, dom rodziny Morlan
Na pełne informacje padawan musiał czekać dobry tydzień. W międzyczasie jednak wiele miało się wydarzyć. Spotkanie z panną O’Tolle, czyli inaczej pierwsza randka, została zaplanowana na piąty dzień tygodnia, czyli za cztery dni. Do tego czasu Rohen miał możliwość porozmawiać z panią porucznik.
W międzyczasie porozmawiał też z babcią o Lyrettcie. Dziewczyna była bardzo zainteresowana muzyką klasyczną, oraz modą. Uwielbiała uczęszczać na bale. Z innych, mniej oficjalnych wieści babcia przekazała, ze młoda panna O’Tolle bardzo wysoko nosi swój śliczny nos i nie uznaje w ogóle pospólstwa. Urągało jej, że musiała stawać w szranki do Rohena razem z innymi dziewczynami znacznie niższego urodzenia.
- Twój dziadek wspominał coś o niejakim Nizaco. Czy raczej nizaco… - powtórzyła to samo określenie, ale jakby inaczej. - Jeśli dobrze pamiętam, to w starym narzeczu oznaczało sługę… Nie, raczej majordomusa. Nie jestem pewna. W każdym razie, był to ktoś albo bardzo staroświecki, albo jakiś dziwny nacjonalista, tytułujący się tak dawnym mianem… Możecie z dziadkiem zacząć tam szukać - podpowiedziała.

Tatooine, Anchorhead, okolice kosmoportu
Śmigacz zostawił na obrzeżach miasta, a na samo miejsce zbiórki dotarł pieszo. Początkowo myślał, że był pierwszy, ale usłyszał ciche:
- Tutaj - na szczęście rozpoznał głos Miry, w innym wypadku zapewne wyciągnął gnata i strzelił zanim zapytał “kto to”.
Zrobił dwa kroki i wszedł w ciemny zaułek. Z obu jego stron świeciły latarnie, ale skierowane były w przeciwne do ich kryjówki strony. Nawet jeśli ktoś będzie przechodził tuż obok nie da rady ich dostrzec.
- Dobra robota z wsparciem. Zobaczymy wszak na ile się przydadzą. W każdym razie, plan jest taki - zrzuciła z ramienia skórzany plecak i popuściła rzemienie, rozchylając otwór. - Razem z Martellem i tym drugim zwiążecie ogniem ludzi czerwonych. Zmieniajcie często pozycje, żeby wprowadzić zamieszanie w ich szeregach. Niekoniecznie musicie skupiać sie na ich eliminacji, zróbcie raczej pokaz fajerwerków. Liczę też, że pojawienie się twoich najemników spowoduje tylko jeszcze większy chaos na ulicach. To wszystko będzie tylko zasłona dymna, żebym mogła podłożyć ładunki. Będę potrzebowała co najmniej dwadzieścia minut. Powinniście wytrzymać. Dam znać na wasze komunikatory, kiedy trzeba będzie wiać. To plan podstawowy. Plan awaryjny wygląda nieco inaczej. Będę wam przesyłać co dwie minuty sygnał. Jeśli przestanie przychodzić, to znaczy że mnie dorwali. Wtedy będzie twoja kolej - przekazała mu cztery ładunki wybuchowe. - Detonator czasowy, ale możesz też odpalić zdalnie - wziął do ręki wspomniany nadajnik. - Plazma wypali cały magazyn, powinno się odbyć bez wybuchów wtórnych. Powinno - zaznaczyła niezbyt zadowolona. - To wszystko. Reszta należy do twojej inwencji, ruszamy za T minus dwadzieścia siedem minut.

Kontener przy magazynie paliwowym
Zadanie jakie otrzymali o Miry było stosunkowo proste, ale jednocześnie śmiertelnie niebezpieczne. Te dwadzieścia minut mogło oznaczać starcie z przeciwnikiem posiadającym ponad dwudziestokrotną przewagę. Nie wystarczy zacząć strzelać gdzie popadnie, choćby z największego kalibru. Kluczowe będzie szybkie podejmowanie trafnych decyzji dotyczących pola walki. Do tego trzeba było mieć trzeźwy umysł i zachować zimną krew do samego końca.
I w tym właśnie był największy problem. Gael dobrze sobie poradził z prowizoryczną naprawą komory leczniczej z kolto. Martell wyszedł z tego cały, a jego rana została wstępnie zaleczona. Mógł ograniczyć przyjmowanie środków przeciwbólowych. Jednak mieszanka jaką już przyjął, nadal krążyła w jego żyłach. Cały czas był na stymulatorach. Aaron miał wrażenie, jakby ciągle śnił. Widzał wszystko wyraźnie, ale miał zdecydowanie spowolnioną reakcję. Ręce nie nadążały za myślą. Ziemia wydawała się bujać. Kilka razy o mały włos się nie przewrócił.
- Wszystko w porządku? Gdzie zaczniemy? - Zozin nie wiedział w jakim stanie jest medyk. Ów zakuty od stóp do głów w ciężki pancerz wydawał się na pierwszy rzut oka zupełnie normalny. Tylko Martell wiedział jak jest naprawdę. Mógł co prawda zażyć kolejną dawkę stymów, która na chwile powinna postawić go na nogi. Pytanie jednak, co zostanie z niego za tą niecałą godzinę, o ile zdoła ją przeżyć.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.
Turin Turambar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172