Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-11-2016, 11:05   #435
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 58 2/2

Cheb; rejon centralny; biuro szeryfa; Dzień 7 - zmierzch; półmrok z deszczośniegiem; ziąb.




San Marino



Chrome czy Chromi jak go nazywał Paul oraz Geck chyba poradzili sobie z uwolnieniem Eryka bo gdy dziewczyna wracała na dół po schodach już ich nie było przy celach a drzwi do tej w której przebywał dotąd zastępca szeryfa a wcześniej Brzytewka były teraz otwarte.




Dziewczyna schodzi z nieprzytomnym facetem w ramionach. W standardzie raczej preferowano odwrotne proporcje ale jednak chyba obecnie mało kto się trzymał niemodnych standardów. Miejscowy glina biernie ale jednak współpracował w tej całej próbie ratowania go. Znaczy był bierny i nie należał do gigantów. Właściwie to pod względem gabarytów był raczej przeciętniakiem. Obecnie bardzo rozpalonym gorączką i zawinietym w liczne bandaże przeciętniakiem. Daleko też nie było choć po chodzenie z takim obciążeniem po zadymionych schodach wymagało uwagi. Na szczęście obecnie nic innego nie rozpraszało uwagi czarnowłosej kobiety z Zachodniego Wybrzeża. Może oprócz dymu. Dym. Tak dym. Dym sprzyjał duchom.




Szła w gazmasce. Niezbyt to było wygodne anie nie pomagało w orientowaniu się w otoczeniu. Większość dymu zostawała na zewnątrz maski. Do wnętrza dostawało się go już niewiele, prawie wcale. A nie powinno w ogóle się nic nie dostawać? Nie była pewna. Ale coś tu było. Tutaj. Na tych schodach. W tym dymie. W tym niesionym mężczyźnie. Tak. Duch. Zazwyczaj duchy żywych były słabe. Słabo wyczuwalne dla niej. No chyba, że coś było nietypowego. Jak na skraju przejścia. Jeszcze nie w pełni w świecie duchów ale już prawie. Nieprzytomni ludzie. Umierający ludzie. Ludzie którzy często obcowali z duchami. Jak spora część Runnerów właśnie. Ci zostawiali jak na żywych zauważalne odbicie w świecie duchów. Nadal w większości wypadków dość słabe w porównaniu do prawdziwych duchów ale i silniejsze niż większość ludzi.




A ten którego niosła odbijał się. Widziała jego emanacje. Był na pograniczu światów. Dym. Mącił się, unosił, kłębił, przesłaniał. A tam. Coś było. Widziała coś. Kogoś. Sylwetka? Słaba. Rozmazana. Jak przypadkowy dym uformowany w ludzką sylwetkę. Wydłużona tak, że była wyższa od szamanki. Ale to tylko forma. Tak to chyba duch. Ale słaby jak na ducha. Nie widziała barw ani kolorów, sylwetka też była bardziej jak zestaw dymu zamkniętego w niewidzialny balon o ludzkich kształtach. Emocje. Czuła emocje od tego czegoś. Więc musiało jakieś odczuwać. Więc pewnie człowiek. Kiedyś. Teraz? Emocje. Ból. Tak dominujący byl ból. Przytłaczający, przed takim jakim nie ma ucieczki. Ale ból nie był w stanie stłamsić uporu. Oporu. Niezgody. I nadziei. Na coś. Na kogoś? Uratowanie. Siebie? Kogoś? I ulga. Swoje graty. Tutaj. Głosy. Różne. Dotyk. Kojący. Ciepły. Kobiecy. Tak samo jak głos. Dający nadzieję. Siłę. Wolę walki. Powrotu. I męski. Przyjacielski. Ciepły. Wywołujący uśmiech i sympatię. Chęć by dołączyć. I następne. Kłótnia? Dyskusja? Gniew. Niezgoda. To nie tak! Znowu nie tak! Tak. Brian. Ten którego niosła. Był ciepły i nieprzytomny jak człowiek pod narkozą czy śpiączce. To ciało nic jej nie mówiło. Ale był też wyczuwalny dla jej trzeciego oka czy ucha. Tego którym odbierała świat duchów. Tu już jego duch mówił jej więcej niż nieruchome ciało. Ale musiałaby mieć czas, zatrzymać się spowolnić mieć chwilę spokoju by nawiązać z nim łączność. Spróbować. Spróbować porozmawiać. Był już dość płytki. Bliski przebudzenia. Mógł się obudzić w każdej chwili. Mogła spróbować to przyśpieszyć. Duch chciał się przebudzić. Chciał powrotu do swojego ciała. Mimo, że tak zmaltretowane chciał do niego wrócić. Miał coś bardzo ważnego do zrobienia. Chciał to dokończyć. To go napędzało gdy opuścił ciało przeganiany przez falę niekończącego się bólu i to sprawiało, że chciał wrócić. Dym. Schody. Była na schodach. Już prawie na dole. Czekali na nią. Niecierpliwili się. Śnieg. Deszcz ze śniegiem nawet chyba. Zaczęło padać. Wewnątrz budynku już prawie było ciemno ale na zewnątrz jeszcze panował półmrok. Wkrótce jednak noc zacznie się na dobre.



Alice Savage



Stan Boomer chyba nie był zbyt ciężki. Tak wyglądało na pierwszy rzut oka lekarki. I kolejne połączone z obdukcją musiały się przychylić do tej powierzchownej ekspertyzy. Najpoważniejszą raną była ta na ramieniu. Wystarczyło rozciąć i odciąć rękaw munduru, przeczyścić ranę i założyć opatrunek. Rana nie była poważna. Kłuta jak od dźgnięcia nożem czy czymś podobnym. O ile nie wdałaby się infekcja rana sama w sobie nie powinna stanowić zagrożenia dla najemniczki.




Reszta ran była jeszcze mniej poważna. Spod ubrania nie wyciekała żadna krew a obdukcja nie wykazała żadnych wyczuwalnych urazów. Więc jeśli coś tam Pazur miała pod ubraniem z tych ran to pewnie nic poważniejszego jak otarcia i siniaki. Widoczne wyglądały dość przykro bo mieszanina krwi i brudu zazwyczaj działała ostrzegawczo na ludzi ale z medycznego punktu widzenia nie było to groźne. Zdecydowana większość krwi jaką miała na sobie dziewczyna w mudnurze pochodziłą z roztrzelanej głowy stygnącego obecnie Runnera. Więc na pierwszy rzut oka wyglądało śmiertelnie poważnie taka wielka czerwona plama na piersi i brzuchu munduru, rozmazane smugi krwi na twarzy ale jak się okazało to większość nie była krew Boomer tylko tego zastrzelonego.




Rany zadał jej drut na nadgarstkach jakim Paul przywiązał ją w samochodzie a jaki nadal krępował jej te nadgarstki. Na skórze pojawiły się czerwone pręgi i przecięcia ale ciężko było uznać to za prawdziwą ranę. Choć ich lokalizacja była dość wymowna. Dziewczyna miała też rozciętą brew, usta i nos a twarz już puchła jej od otrzymanych ciosów choć to też raczej nie odbiegało standardem od efektów standardowej bójki.




- Dlaczego on to zrobił? Przecież jest głupi. Jest tak beznadziejnie głupi. Kompletny kretyn. Dlaczego on to zrobił? - Boomer mamrotała cicho prawie nie angażując się w zabiegi jakie dookoła niej czyniła Alice. Siedziała grzecznie tyłkiem na asfalcie i jej jedynymi świadomymi ruchami były ruchy jej głowy. Co chwila poruszała głową w stronę wygolonego Runnera któremu już prawie swoją mało sensowną ale jednak jakoś pocieszną gadaniną udało się już z grubsza doprowadzić Tweety do jakichś sensowniejszych kolorów i reakcji. W każdym razie przestała ryczeć choć wciąż ocierałą oczy i siąpiła nosem. Trójka Runnerów na pace łącznie z Hiverem próbowała usilnie udawać, że ich w ogóle nie ma na tej pace furgonetki.




- Dlaczego? Wstawił się za mną. Bez sensu. Nikt się nigdy za mną nie wstawił. Żaden facet. Tylko Nix. Ale my byliśmy razem. A on jest obcy. I jest takim kretynem. Dupek jeden. Dlaczego to zrobił? Przecież ta bandyta. Jak oni wszyscy. Co on robi? Dlaczego taki jest? Dlaczego to zrobił? Zobacz. Zrobił to. Zabił go. Tu teraz leży. - najemniczka jak na swój standard gadała jak nakręcona. Ale mówiła jak specyficznym tonem ataku słowotoku będąc chyba reakcją na skrajne emocje i szok. Widocznie w ten sposób jej umysł radził sobie z kryzysową sytuacją. Przed czym uchronił ją ganger dość jasno wskazywał widok jej kurtki mundurowej. Dwa górne guziki zostały zerwane czy odprute i teraz w powstałej szczelinie widać było fragment sztywnego pancerza jaki nosiła pod spodem najemniczka.




Alice zdążyła oporządzić najemniczkę i razem wstały i ruszyły w stronę vana. Paul powitał je obie swoim firmowym wyszczerzem jakby znów wyciął jakiś numer temy latynoskiemu złamasowi w ich odwiecznej prywatnej wojnie na docinki, dowcipy i kawały. - Skończyłyście? No to zajebiście. Ty kiciu klapnij sobie tutaj. I nie chcę słyszeć jakichś babskich fochów, że jedna drugiej nie lubi jasne? Chyba, że zechcecie okazywać sobie miłość no to co innego. - Runner w golfie mówił teraz jednocześnie do Boomer i do Tweetie wskazując najemniczce na środkowe miejsce w szoferce. Czyli obok kierującej pojazdem blondyny. Ta nawet trochę się roześmiała z tego pozerstwa i żartu na raz i jej kryzys chyba minął.




- Brzytweka zerknij na naszego blondrozczochrańca. Widzisz? Dobry joint jest dobry na wszystko nie Tweety? - zwrócił się do Brzytewki wskazując na palącą skręta blondynę. Na głos i humor wyglądała o wiele lepiej niż parę chwil temu gdy z nerwów wrzeszczała i nie mogła zamknąć drzwi od szoferki. Ale na oko to jej paskowany w poprzek twarzy makijaż w połączeniu z krwią i brudem jakie zarobiła podczas walki sprawiał odpychająco - przerażające wrażenie. U niej jak po chwili zabiegów stwierdziła Alice winny był głównie rozbity nos który jak to z krwawiącymi nosami bywało zawalał właściciela mnóstwem krwi, był dość irytujący i wkurzający ale sam w sobie poważnym obrażeniem raczej nie był. Poza tym miała też rozcięcie tu czy tam, początkujące opuchlizny ale raczej nic poważnego chyba jej nie było.




Podczas tych zabiegów robiło się coraz ciemniej a zmiana pory doby przyniosła także zmianę pogody. Słońce zniknęło przykryte warstwą chmur a z nich zaczął sypać śnieg zmieszany z deszczem. No i wrócili ci dwaj wysłani z San Marino tyle, że z przestraszonym i wciąż kaszlącym Erykiem który na wszelki wypadek wciąż trzymał ręce w górze. Paul spytał się o ostatnią brakującą z ich grupki ale miała zaraz przyjść. I że mówiła by zabrać tych dwóch jako zakładników. Paul pokiwał głową z uznaniem na tą myśl.




- Wooow! Aaaleee czaaad! - w międzyczasie też Azjata zdołał rozbroić zdobyte skrzynię i oczom wszystkich ukazała się trzymana zdobycz. Dla Brzytewki wyglądało jak kawałek rury z jakimiś udziwnieniami. - Ale teraz coś rozpierdolimy! Oooo! Teraz można robić rewolucję! Chodźmy coś rozjebać! - Lenin prawie podskakiwał z ekscytacji jakby wreszcie doczekał się jednak prezentu od Dziadka Mroza który nie był tak sprzeczny ideologicznie jak facet z w czerwonym kubraczku.




- Do portu się przejedziemy. Może coś się trafi tam do rozpierdolenia. - powiedział śmiejący się Paul który wziął od Azjaty rurę a ten znów zanurkował do skrzyni wyjmując z niej kolejną rurę.




- Do portu? Ale po co do portu? Sam przecież mówiłeś, że tam… - Hiver odezwał się z paki furgonetki. Jakby na podbicie jego uwagi strzelanina która chwilę temu umilkła znów się wzmogła. Tym razem jednak słychać było odległe wybuchy. Siła ognia robiła wrażenie. Coś co tam tak wybuchało raz za razem nie mogło być chyba jakieś małe czy słabe. Lenin przestał się szczerzyć i uśmiech jaśniejszego z Bliźniaków też jakby zamarł.




- Słuchaj Paul, tam jest coś grubego. Nic dla nas ani od nas. Mamy co nasze i jeszcze się obłowiliśmy. Spieprzajmy stąd do towarzysza Dowódcy. I Brzytewka jest cała a chyba o nią ci chodziło najbardziej. - Azjata z ulizaną fryzurą popatrzył po kolei wskazując brodą na zdobyczną ciężką broń, grupkę uwolnionych towarzyszy broni no i lekarkę w czarnym habicie i skórzanej kurtce. Po spojrzeniu Paula widać było, że myśli podobnie.




- No dobra myśl. Ale musimy najpierw wyhaczyć starego Brzytewki. Bo jak debil pojechał tam chociaż zostawił co miał najładniejsze nam - wskazał niedbałym ruchem ręki tak, że nie było wiadomo czy pokazuje na Alice czy na Boomer. - No ale dzięki temu lepiej dla nas. To ten, pojedziemy tam, zobaczymy, że nic mu nie jest by nam brzytewka nie zeszła na zawał bo za mało jara i bez przerwy gada a jeszcze żyłka by jej do tego pykła no to w ogóle by było przejebane. No to zbierajmy się. Lenin, Brzytewka pakujcie się na tutaj. Ty kiciu zrób tam miejsce z przodu na naszą czarnowłosą foczkę. I nie bić mi się tam z przodu ja dam radę obrobić was wszystkie. Tylko muszę jeszcze pogłówkować na raz czy po kolei. - bezczelny i żywiołowy ton znów wracał do białasowego Bliźniaka. Wedle jego obecnego planu Alice i Lenin mieli wskoczyć na pakę do tyłu a ostatnie miejsce w szoferce miało zostać dla San Marino. Sam Paul siadł jakoś tak pośrodku paki vana mając przy sobie przestraszonego zastępcę Eryka który starał się jak mógł być cichy i niegroźny otoczony przez tylu uzbrojonych gangerów. Przy tylnych drzwiach siedziała piątka uwolnionych Runnerów z czego na razie tylko dwóch z nich miało broń. Niemniej wolny rkm wciąż leżał na podłodze wozu tak samo jak otwarta skrzynia z rurami. Przy szoferce znalazło się miejsce dla Lenina i Alice.




Detroit; dzielnica Ligi; lotnisko; Dzień 7 - noc; pogodnie; ziąb.




Julia "Blue" Faust



Wyścig trwał. Tak samo jak emocje z nim związane, chemia prochów i adrenaliny krążąca w żyłach czy kolejne wyłaniające się w smudze światła i znikające pod maską mokre płyty lotniska. Obie prowadzące maszyny szły na czołówki z rozświetlonym peletonem pojazdów zupełnie jakby czołówki przy prędkościach trzycyfrowych każdej ze stron były w Det normą i nikt się tym nie przejmował. Blue Lady tak wyglądała choć z bliska panna Faust widziała jak zaciska szczęki i mruży oczy by zmieścić się w ruchomej szczelinie zbliżającej się znad przciwka.


- Lubię jak jest ciasno! - wysyczała kierowca błękitnoczarnej Cobry jak jakąś mantrę czy modlitwę. Dziewczyna z Vegas też miała okazję do swojej roboty. Jej oko wybrało odpowiedni moment, posłuszne ramię cisnęło szklanym pociskiem w przejeżdżające obok auto i zaraz za sobą usłyszały zgrzyt i pisk gdy maszyna wykonała desperacki skręt który przeszedł w niezbyt kontrolowany slalom. Kierowca może by zdołał z niego wyprowadzić auto a może i nie ale gdy robił któryż z wymyków w bok uderzyło go jadące obok rozpędzone auto. Oba zaczęły piszczeć dartym metalem blach a potem sunąć bączkami po mokrych płytach lotniskach i w nie trafiło jakieś kolejne auto tworząc już trzyosobowy karambol.


- Jeeaahhh! Kocham Wyścigi! - wrzasnęła wesoło van Alpen unosząc triumfalnie pięść do góry ponad przednia szybę kabrio.


Zanim minęły ich ostatnie pojazdy Blue miała okazję cisnąć jeszcze jedną z włóczni. Pojazd sunął naprzeciwko nich i kierowca chyba ani myślał ustąpić z drogi. Blue Lady chyba również. Obie maszyny zbliżały się błyskawicznie do siebie i Julia która musiała wstać z włóczną w dłoni mogła się poczuć jak torreador gdy widział pędzącego na siebie byka. Ten byk też na nich pędził a włócznia przy rozpędzonej masce pojazdu wydawała się dość mikra i wątła. Pęd przy tych prędkościach zderzał się z twarzą Faust z siłą prawie fizycznego uderzenia. Jedynie oczy, chronione goglami, wydawały się być niepodatne na ten atak. Blue i Blue Lady za kierownicą wyczuły moment do ataku, każda do swojego.


Najpierw zaatakowała dziewczyna z Vegas. Ciśnięta włócznia poleciała w przestrzeń i trafiła w maskę pojazdu. Tam coś zaczęło wyć czy piszczeć, na maskę i szybę ścigacza wybryzgnęły strugi gotującego się oleju a kierowca zauważalnie wierzgnął pojazdem. Wówczas zaatakowała go Cobra kierowania przez Blue Lady. Trafiłą go rozpędzonym przednim badkolem w wystawiony bok tylnego nadlokola. W efekcie obydwiema maszynami szarpnęło ale tamtym drugim bardziej. Maszyna zaatakowana synchroniczna, z osłabionym przez włócznię silnikiem zaczęła hamować, sunąć bokiem i wpadać w powolny obrót. Cobrą też trzasnęło tak bardzo, że Blue znów rzuciło. Tym razem na tyłek i klapnęła nim na siedzenie pasażera. I przed nimi nastała ciemność. Były pierwsze! Wszystkie pojazdy zostały za nimi z tyłu!


W oddali widać było światła licznych samochodów układających się w pstrokatą linię. Meta! Już były gdzieś w połowie długości lotniska! Gdzieś tam czekali ich rozwrzeszczani i rozwydrzeni fani z niepokojem oczekując kto tym razem wygra te nocne starcie. Gdzieś tam czekała Seiko która miała w końcu obsłużyć ekipę zwycięzców! Odgłos silników za nimi zauważanie słabł gdy zwiększała się odegłość między nimi a rozpędzoną Cobrą. I wówczas właśnie w ten odgłos wdarł się nowy odgłos. Ktoś ich ścigał! Doganiał! Czarny Mustang! Dziki! No tak, Wyścig jeszcze się nie kończył a gwiazdy Ligii nie ustępowały łatwo. Nawet innym gwiazdom Ligii. Dziki korzystał z walorów swojego pojazdu i nieubłaganie wyższa moc jego pojazdu dawała znać na tej długiej prostej. Cobra zyskała sporo odstępu. A do mety było coraz bliżej. Gdyby prosta była idealnie prosta bez żadnych finezji szybsza bryka musiała okazać wyższość nad mniej szybką. Ale jednak nie było wiadome komu będzie sprzyjać linia mety. Równie dobrze można było w tej chwili stawiać szton w kasynie i szanse wyglądały między obydwiema maszynami pół na pół. Albo Mustang dogoni i prześcignie Cobrę albo nie. Jednak okazało się, że Dziki chyba aż tak skłonny do hazardu nie był skoro chodzioło o uda, cycki i rączki Seiko no i utarcie nosa napuszonej Federatce.


- O nieee! On ma nitro! Co za chuj! - rozpaczliwie wrzasnęła Blue Lady czując najwyraźniej już gorycz porażki na mecie. Brakowało im niewiele. Już widać było nie tylko światła pojazdów na linii mety ale nawet pojedyncze reflektory. Kilkaset metrów może kilometr. Da rozpędzonych aut chwila moment. Wówczas zza ich pleców doszedł jakiś specyficzny świst i nagle Mustang dostał na popęd jakby go zaczął jakiś niewidzialny olbrzym popychać. Sunął zbliżając się już teraz do uciekającej Cobry błyskawicznie. Teraz już było pewne, że dla mniejszej maszyny będzie ona o wiele za daleko.


- Rzucaj! Może się uda! Rozwal go! Rozwal go Tygrysico bo on będzie się dziś spuszczał w Seiko a nie my! - krzyknęła desperacko kierowca z niebieskimi włosami znowu przygryzając wargi do krwi. Panna Faust uniosła się w siedzeniu z włócznią gotową do rzutu. Dziki nie był taki głupi i trzymał się dość daleko od Cobry. Akurat na skraju realnego rzutu jak na możliwości Blue. Najpierw jednak jechał za daleko z tyłu a potem jakby ich minął właściwie już nie byłoby raczej co rzucać. Tylko jakby właśnie ich mijał co przy prędkościach jakie miały obie maszyny musiało być jak rzut oka. Cobra nie mogła próbować blokować Mustanga bo obie maszyny były a daleko od siebie. Właściwie ostatnią nadzieją na zwycięstwo było nagłe wyeliminowanie maszyny przeciwnika z walki. Rzut życia godny obstawiania w kasynie.


Dziki zbliżał się coraz bardziej. Julia widziała jak przedni reflektor bo drugi gdzieś chyba poszedł w diabły zbliżał się najpierw bardziej od tyłu, potem tak po skosie a w końcu był prawie przed widoczny na pask. Widziała już ciemny kształt profilu niskiej, maszyny o sportowych kształtach. i wtedy z bijącym sercem cisnęła. Pocisk poszybował w ciemność i zniknął w niej. Przez ułamek sekundy nic się nie działo. Wyglądało na to, że włóczniczka chybiła. Ale po tej zatrważającej dla załogi Cobry chwili coś zaczęło się dziać. Maszyna dotąd sunąca obok nich i która już zdołała wyprzedzić niebieską maszynę o jakieś pół długości nagle zaczęła wierzgać, ocalały reflektor zaczął oświetlać już bok trasy.

- Taak! - wydarł się drugi rajdowiec Ligii. Jednak kierowca Mustanga z trudem zdołał wyprowadzić samochód. Coś tam zaczęło się sypać, walić dymem i iskrami ale nitro w połączeniu z mocnym silnikiem nadal popychało pojazd do przodu w tempie rakiety. Dziki nie zwalniał! Sypał iskrami, wpadał w co raz większy przechył ale mimo to parł niezłomnie do mety!

- Niee! Wywal się! Wywalaj chuju! - Blue Lady zaklinała przeciwnika będąc chyba bliska płaczu widząc jak z każdym przebytym metrem przeciwnik jest bliżej zwycięstwa. Czarna maszyna odbiła gwatłownie w przeciwną stronę, szarpnęło nią i pokazał się ogień. Widoczne już z tyłu błękitnawe ogniki wydechu napędzanego nitro nadal płonęły jednak mocnym pewnym ogniem. Mustang musiał być już naprawdę blisko linii Mety gdy kierowcy przestało udawać się odciągać nieuchronną katastrofę. Przy kilejnym wierzgnięciu nie udało mu się opanować maszyny i ta momentalnie straciła przyczepność zaczęła spektakularnie dachować bokiem. -Yyyeaaaahhh! Wyjebał się! Wyjebał! Wygrałyśmy! - triumfowała Blue Angel wyrzucając obie dłonie w górę przez co na moment Cobra pędziła po prostej bez pełnego sterowania przez kierowcę.


Przejechały linię mety gdy Mustang wciąż kraksował zderzajac się z jakimś stojącym samochodem i zatrzymując w końcu o wiele długości dalej. Znieruchomiał tak samo jak i wyhamowała Cobra. Przez zebrany tłum przebiegła fala euforycznej radości. Koniec Wyścigu! Jest zwycięzca! Ale jednak niekoniecznie. Prawie od razu dał się słyszeć fałszywy ton w tej radosnej atmosferze. Zaczęły się kłótnie. Blue nie do końca ogarniała o co chodzi bo Federatka zaparkowała Cobrę ze zgrzytem palonych opon ale jakoś tak, że oświetlona refletkorami położoną na burcie bryce Dzikiego. - Kurwa. Ta czarna małpa Starego tam była. - syknęła z przejęciem jakby dopiero teraz o tym sobie przypomniała. Mustang dymił i płonął coraz bardziej a ku niemu pędzili już fani gotowi pomóc wydostać się swojej gwieździe. Przez rozbite okno Forda dało się zobaczyć jakieś dłonie. I po chwili głowa. Czarna. Długie włosy. Ona. Ruszała się. Przejęły ją jakieś uczynne ręce fanów. Potem pokazał się ta prawdziwa gwiazda Ligi. Dziki. Też się wydrapał a właściwie to chyba on wypchnął Schultz z maszyny. Teraz zaś sam wydostał się na powierzchnię. I ledwo wydostali się prawie od ręki wkurzyli Blue Lady. - Jej Dziki! To było super! Wygraliśmy! - Veronica rzuciła się radośnie na szyję Dzikiego bez ceregieli całując go w usta.


- Cooo?! - wydarła się na głos Blue Lady słysząc od czarnowłosej małolaty tą potwarz.


- Tak, Veronica ma rację! To my przekroczyliśmy pierwsi linię mety więc to my wygraliśmy! - Dziki poparł w pełni swoją partnerkę i patrzył ironicznie na swoją rywalkę. Co prawda z nosa i gdzieś tam z głowy coś mu ściekało czerwonego ale jakoś nie przeszkadzało mu to panoszyć się dalej.


- Liczy się kto przejedzie a nie kto się rozjebie na mecie! - Blue Lady wstała zza kierownicy i też nie zamierzała ustępować z podium. Część jej fanów poparła ją pomrukiem zadowolenia ale ci którzy sprzyjali Dzikiemu nadal mu sprzyjali.


- Nie umiesz przegrywać kochanie. Gdzie jest Seiko? Miała chyba obsłużyć zwycięzców czyli nas. No możemy wziać tą blondzie. Widziałem jak się rusza. Jesteś sexy mała. Możesz iść z nami. - Dziki chyba miał dobry humor zupełnie jakby właśnie nie wylazł ze zrujnowanej kolejnej kraksą bryki. Zaczął się rozglądać po tłumie dookoła szukając chyba Azjatki choć na koniec mówił już tylko do Blue. Z tłumu rozległ się gwizd czy okrzyk poparcia. Widocznie Blue zrobiła odpowiednie wrażenie podczas swojego show na parkiecie w hotelu nie tylko na adresatce tego show. Jednak w końcu jak sam Dziki przyznał, że to było sexy to już musiało coś znaczyć w tym mieście.


- Seiko obsłuży dziś zwycięzców czyli nas! A ty jak przestaniesz błaznować to może dostaniesz jakieś majtki którejś z nas na pocieszenie! - Blue Lady wściekła się tymi przytykami i niejsaną sytuacją, że wyskoczyła z maszyny i stali tak znowu naprzeciw siebie. Dziki i Blue Lady. W świetle reflektorów Cobry, na tle płonącego Mustanga ciskający w siebie błyskawice i obelgi, wywołujący każdym słowem i ruchem reakcje i emocje zebranych widzów, fanów i kibiców. Gdzieś z boku między nich podeszła Seiko. Ale patrzyła zdezorientowana to na jedną to na drugą gwiazdę Ligii nie bardzo wiedząc co ma właściwie robić. W końcu mówiła Blue, że lubi ich oboje. A teraz oboje stali naprzeciw siebie i skakali sobie do oczu.




Wyspa; Schron; poziom magazynów; Dzień 7 - ?, ciemno; chłodno.




Will z Vegas



- Ślepy jesteś? Widziałeś ile to ma nóg? To na pewno nie była krowa. - jeśli Will próbował wziąć i przekonać Runnerów dowcipem to właściwie mu się nie udało. Odezwał się jeden ale chyba podobne zdanie mieli wszyscy.


- I jakie siedmiu? Jego nie licz. Trzeba będzie go nieść pewnie. Albo zostawić. - powiedział ten ze świeczką no ale Will zajmując się Stripperem gdy Kelly podała mu swój plecak z apteczką mógł stwierdzić, że faktycznie Johnny bardzo mocno krwawi. Gdy zdjął rękawiczki po założeniu opatrunków stwierdził, że chyba powinny wytrzymać. Ale stanu Blunta to nie wspierało. Ustabilizowało go jedynie w tym ciężkim stanie w jakim go znaleźli. Rana była jednak poważna i raczej wyłączała robotyka z dalszych poszukiwań. To, że trzeba będzie go nieść albo przynajmniej wspierać utrzymać się na nogach też było dość prawdopodobne. To zaś angażowałoby jedną czy dwie osoby z ich zespołu.


- Moglibyśmy spróbować. - odpowiedział gladiator patrząc na regałowo - skrzynkowy rumosz omiatany światłem latarki Kelly. - I Will ma rację. Może i zaatakuje większą grupę. Ale raczej preferuje pojedyncze ofiary. - odpowiedział swoje wnioski Indianin choć wyglądał na dość zaniepokojonego. Chyba raczej też wolałby stąd już się wynieść.


- Mamy mało światła. Bez widzialności nie ma strzelania z bezpiecznej odległości. A Stripper nie nadaje się do walki. Trzeba się nim zająć. W walce będzie przeszkadzał. Mieliśmy rozwalić to coś ale do cholery nikt nie spodziewał się, że to takie wielkie. Jest jednak ostrożne. Nie będzie to znaleźć ani uwalić łatwo. Zostało ranne. Choć raczej nie śmiertelnie więc pewnie walczyć jeszcze może. Nie wiemy gdzie nas zaprowadziłby pościg. Do pościgu Stripper też się nie nadaje. Moglibyśmy to dorwać na miejscu w miarę szybko a może by to dorwało kogoś z nas. - Kelly podsumowała sytuację w jakiej się znaleźli. Jej plusy i minusy, możliwości i opcje. Wyglądało na to, że trzyma się nieźle chyba podobnie jak cwaniak z Vegas choć ciężko było odgadnąć czy wolałaby dorwać to coś czy wrócić. Obie opcje miały swoje zalety i wady. Jeden z Runnerów, ten ze zgaszoną obecnie latarką wyglądał na czujnego ale nie speszonego. Radził sobie w tej stresowej sytuacji przynajmniej w tej chwili. Dwaj pozostali wyglądali jednak na niezbyt przekonanych do kontynuowania pościgu tak samo jak w tej chwili Pies. Nie wyrazili jednak jawnie chęci powrotu do rozświetlonych rejonów ale i pozostawanie tutaj było im niemiłe.




Cheb; rejon północny; port wschodni; Dzień 7 - zmierzch; półmrok z deszczośniegiem; ziąb.




Gordon Walker, Nathaniel “Lynx” Wood i Nico DuClare



Ostrzał zaczął się i skończył. Przez chwilę w porcie zaległa cisza. A potem zaczął padać deszcz ze śniegiem. Kutry jednak nadal płynęły przez wodę zatoki choć żaden w tej chwili nie strzelał. Gordonowi zostały w bębnie granatnika cztery ostatnie granaty. Musiałby mieć naprawdę niesamowity fart by tymi czterema zatopić coś tak dużego. Lynx i Nico bronią o wiele mniejszego kalibru i przebijalności mieli o wiele mniejsze szanse coś zdziałać o ile nie wyszłoby jakieś przypadkowe, farciarskie trafienie. A bez możliwości uszkodzenia zdobyczy polowanie byłoby na co najmniej dziwnych zasadach. Zwłaszcza, że sama zdobycz mogła jak najbardziej odkąsać ogniem. Teraz mieli trochę fart. Odpowiedź z kutra przyszła prawie na bieżąco pomimo dzielącego ich dystansu, chaosu walki i krycia się wewnątrz murów budynku.


Plan snajpera do strzelania w burtę kutra może i był niezły ale dla grenadiera burta była bardzo w tej chwili odległym i skrajnie trudnym celem. Dalej dzieliło ich z pół kilometra a obydwie jednostki płynęły bardziej od dziobu niż od burty. Amunicja przeciwpancerna jaką dysponowała jego snajperka może mogła przebić pancerz tamtych łodzi a może nie. Mogły nawet w ogóle być bez pancerza. Ale po prostu snajper nie znał budowy takich obiektów więc nie miał pojęcia w jakąś ich część wycelować. Każdy otwór, szczelina, przycisk, refleks mógł oznaczać coś istotnego a może mógł być jakimś duperelkiem niezbyt wpływającą na wartość bojową jednostki.


Całą trójką zaś mogli się przekonać, że każda widoczna osłona przy ogniu tego kalibru była równie dobra. Część mogła chronić przed ogniem ze zwykłej broni maszynowej jaka była zamontowana w pierwszym gnieździe broni ale przed tą półcalówką czy czymś podobnym ochrona taka stawała się czysto iluzoryczna. W zimie jak widzieli niedawno sami, półcalówka potrafiła przedemolować ściany kościoła więc i zwykłe ściany domów nie musiały przed nią chronić. Najbliżej bo tuż przed domem był wrak za jakim wcześniej chowała się Kanadyjka. Nieco za nimi był kolejny budynek można było się w nim spróbować ukryć i prowadzić ogień.


Z drugiego brzegu nie było żadnego ruchu. Z wody w rzece właściwie też. Gdzieś przy ujściu wybuchł chyba jakiś granat dymny. A może ktoś go nawet rzucił próbując zasłonić się przed widokiem z portu. Słychać było też jakieś krzyki. Już nie tylko te umierające i przestraszone. Ktoś tam żył i próbował chyba jakoś wydostać się z matni nim sak się uniesie. Na razie jednak wciąż nie było widać nikogo z żołnierzy ani szeryfa. Tego ostatniego dało się jednak usłyszeć.


- Nicoo! Pomóż żołnierzom wyjść na ląd! Są ranni! - dobiegł ją przytłumiony betonową przeszkodą i odległością głos szeryfa. Na oko Kanadyjki brakowało jej z kilkudziesięciu kroków by dostać się do brzegu rzeki. Z pół setki kroków albo podobnie. Stamtąd już by miała też lepszy wgląd na sytuację w rzece. Większość tego terenu jednak była usiana jedynie symbolicznymi osłonami więc ryzyko było spore.


Wtedy z oddali doszło ich jakieś miarowe łupanie. Dał się słyszeć charakterystyczny odgłos silników śmigłowca znany z filmów. Lecący śmigłowiec! Jeśli to naprawdę byłoby to to byłby tak rzadki widok, że większość ludzi w życiu nie widziała żadnego latadła w stanie lotnym a tu mieli wreszcie okazję zobaczyć na własne oczy! Po krótkiej chwili oczy potwierdziły namiar słuchowy. Tam, po drugiej stronie zatoki nadleciały dwa Chinooki! Najprawdziwsze, wojskowe śmigłowce zupełnie jak te z filmów! Nadleciały dość nisko trzymając się blisko powierzchni a potem zniknęły im z widoku obniżając lot i chyba lądując między drzewami. Nadal jednak dochodziło ich miarowe łupanie ich silników.


Wówczas w pobliżu jednostki pływającej wybuchł słup dymu i wody. I po chwili następny. I znowu! Ktoś strzelał do tych jednostek! Co kilka sekund w górę wznosił się słup wody. Zdecydowanie większy od granatu czy granatnika. Obie jednostki płynęły jednak dalej na razie nie trafione ani razu choć gdyby takie tempo ostrzału udało się utrzymać szanse na trafienie rosły. Tylne lufy gniazd broni pierwszego kutra skierowały się gdzieś w głąb zatoki, podobnie uczyniły to systemy widocznego uzbrojenia tej drugiej, bardziej kanciastej jednostki.


Cyberoko nie obawiało się ciemności. Jednak pozostała dwójka ludzi ścigała się z czasem. Już teraz na zewnątrz nawet panował wieczorny półmrok a pochmurne niebo i mieszane opady nie poprawiały widoczności. Wkrótce jednak mogło się w ogóle zrobić ciemno bo zacznie się pełnowymiarowa noc.




Cheb; rejon centralny; biuro szeryfa; Dzień 7 - zmierzch; półmrok z deszczośniegiem; ziąb.





Bosede “Baba” Kafu



Baba przeszedł w boczne uliczki idąc za Pazurem. Ten chciał obejść z innej strony budynek komisariatu by dostać się z innej strony. Razem z pozostawionym przy samochodzie Eliott’em mieli szansę zaszachować buszujących w budynku Runnerów. Nagle SI zameldowała Babie o nawiązaniu łączności z jednostką sojuszniczą.


- Tu Alfa 2! Kod czerwony! Powtarzam kod czerwony! Alfa 1 status nieznany, prawdopodobnie w niewoli! Reszta też! Status Alfa 3 i King Konga nieznany! Brak kontaktu od kilku dni! Nie wrócili do nas! Runnerzy zajęli obiekt! Powtarzam Runnerzy przejęli obiekt! Kurwa! Idą! Bez odbioru! - krótki i dość nerwowy komunikat. Baba rozpoznawał mimo trzasków głos Harry’ego. Widać on miał kod Alfa 2. Alfa 1 powinien być dowódcą grupy czyli pewnie chodziło o Kelly. Harry mówił szybkim, zmęczonym i nerwowym głosem. Dopiero co na koniec dało się słyszeć obawę i agresję jakby już widział tych co po niego szli. Nadawał na łączu które kiedyś dała Babie Kelly więc pewnie była to ich prywatna łączność dla ich grupy.


- Tu Beta 1 słyszę cię Alfa 2. Podaj swój status. - w eter popłynął nagle nowy głos. Tego Baba nie znał. Odezwał się po chwili jakby czekał czy Harry jeszcze coś powie. Cisza skrzeczącego i trzeszczącego eteru była jednak nadto wymowna.


Prowadzący Nix dał znać, że się zatrzymali. W oddali poniżej mieli dobry widok na furgonetkę i wejście do budynku. Przed frontem płonęło coś. Niepokojąco wyglądało jak motocykl jaki Baba zdobył na Stalowych Ćwiekach. Przynajmniej na wielkość i miejsce się zgadzało. W szoferce widać było dwie osoby. Wedle Pazura ta w środku to była jego koleżanka o którą tak się martwił. Niedaleko vana na ziemi, nieco w głębi bocznej uliczki leżało ciało. Nieruchome idealnie choć nadal ciepłe to zwiastujące raczej trupa lub głęboko nieprzytomnego człowieka. Co się działo w budynku i furgonetce nie było zbytnio wiadomo bo pojazd zasłaniał główne wejście a boczne drzwi były z przeciwnej strony. Tylne były otwarte. W oddali o sto czy dwieście kroków po lewej widać było terenówkę tarasując trochę drogę i sylwetkę zastępcy szeryfa z wycelowanym w pojazd karabinem. Widocznie na pozycji Eliott’a nic się nie zmieniło od czasu gdy stracili go z oczu.


Z oddali doszły ich nowe dźwięki. Pewnie też z portu. Głuche łupanie wybuchów. Dziwne miarowe, co kilka sekund. Nie pasowało ani do rzucanych granatów ani nawet do serii z granatnika.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline