Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-11-2016, 03:40   #431
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Czy te zjeby z Detroit nie mogły ścigać się jak na białych ludzi przystało?! Mało im było atrakcji w rykach silników, śliskim asfalcie i tumanach spalin, wdychanych przy każdym oddechu? Nie kurwa, musieli podpierdalać jakieś syfy - ta cała “hopa” była jedną z nich. Platforma do wyskoku, no ja pierdolę. Na sam jej widok pannie Faust zrobiło się mokro, tym razem nie ze względu na bliskość Dzikiego.
“Wypierdolimy się!” - pomyślała, zaciskając mocniej łapska na czymkolwiek, co tylko zapewniało stabilne oparcie w bryce. Zaparła się mocniej nogami, ale zamiast zemścić rzuciła do Federatki zachętę, która i tak utonęła w hałasie czynionym przez pozostałe auta.
Wyskok, lot, upadek. Odzyskanie władzy nad bryką i dalsza część wyścigu. Julia zezowała na czarnego Mustanga i choć za kółkiem siedział ich przeciwnik, cieszyła się jak głupia, że i jemu nic się nie stało. Szkoda było takiej dobrej dupy, a córka Zgreda mogła wypaść przez wybitą szybę - blondyna specjalnie nie odczuła by straty. Wzrost odruchów samobójczych przyjmowała z godnością, w końcu zawsze mogło być gorzej.
- Bierz go, Szafirku! - Faust odkrzyknęła i złapała jeden ze słoików. Na razie obie miały zajęcie i wypadało się skupić. Gadać będą potem, o ile przeżyją. Obróciła pocisk przez chwilę dumając co jest w środku, ale postanowiła to walić i wziąć na cel kolosa zza ich pleców.

- Dobrze Tygrysico! - roześmiała się Blue Lady. Obie pierwsze maszyny jechały tuż obok siebie łeb w łeb. Za nimi zaś był ten wielgachny potwór z silnikiem o takiem mocy, że był głośniejszy chyba od obydwu maszyn razem wziętych. Zupełnie jakby chciał zagłuszyć samo Piekło! Cała trójka zbliżała się coraz bardziej do ciemnej bryły wraku śmigłowca. Julia namacała jakiś obły kształt pod dłonią. Jeden ze słoików! Jej zgrabne i zręczne palce objęły szklane naczynko, a smukłe ramię wzięło zamach. Pocisk poszybował w tył mniej więcej w tym samym momencie gdy monstrum uderzyło w oba rozpędzone pojazdy na raz!
Julią, Blue Angel i całą Cobrą szarpnęło, a blondyną rzuciło znowu na deskę rozdzielczą, bokiem głowy zaliczyła zderzenie z przednia szybą.
- Moje dziecko! - wrzasnęła rozzłoszczona Federatka ale musiała się szybko zamknąć. Mustangiem też szarpnęło nieźle i obydwoje kierowcy musieli zająć się odzyskaniem panowania kierownicą. Nie było to takie łatwe bo obie maszyny zaczęły zygzakować co jakoś pannie Faust tym razem nie wyglądało na zamierzony manewr któregoś z nich. Zwłaszcza jak obie zaczęły się zderzać burtami i nadkolami wyraźnie je gniotąc i zauważalnie zniekształcając. Tu Cobra jako mniejsza i lżejsza maszyna była szczególnie narażona na nieprzyjemności. Federatka skoncentrowała się całkowicie przygryzając wargę tak mocno, że z krańca ust pociekła jej cienka, ciemna stróżka. I helikopter! Już tu był! Właśnie go mijali!

Blue Lady dała nagle po heblach. Lekko ale przy tych prędkościach maszyną znów szarpnęło. Trący dotąd o jej prawą burtę czarny Mustang powtórzył manewr jednak o ułamek sekundy później. Starczyło na tyle by jego tylne światła znalazły się tuż przed przednim zderzakiem niebieskiego kabrio. Obie zaczęły prawie identycznie skręcać jakby obydwoje kierowców przećwiczyło wcześniej jazdę synchroniczną. Czarna i niebieska maszyna zaczęły prawie na tej samej prędkości owijać się wręcz wokół wraku śmigłowca. Tak samo wierzgały kołami, tak samo jęczały im masakrowane resory, zgrzytały skrzynie pełne zębatek, a tłoki młóciły w silnikach na najwyższych obrotach. Obie maszyny zaczęły sunąć bokiem od razu szykując się do wyjścia na prostą jeszcze w trakcie pokonywania wirażu. Olbrzymi trzeci zawodnik odpadł. Po prostu odpadł. Zaczął wykonywać skręt ale czy efekt przyniósł ciśnięty słoik czy był zwyczajnie zbyt mułowaty nie szło zgadnąć. Jego światła jednak zostawały co raz bardziej z tyły zawijając się wokół wraku po tak szerokim łuku, że właściwie przynajmniej teraz wypadł z gry o miejsce na podium.

Obie sportowe fury zakończyły wiraż również prawie w tym samym momencie i jeszcze nim minęły całkowicie rozwalony wrak zgrzytnęły skrzynie biegów, obroty przeskoczyły na wyższy bieg obwieszczając to całemu miastu ryknięciem silników i wyskoczyły do przodu gdy rufy wciąż jeszcze lekko bujały się bokiem dochodząc dopiero do prostej po wykonaniu wirażu. Obie maszyny i kierowcy musieli być z najwyższej pułki, nawet jak na standard detroickiej Ligi. Ale jednak to niebieska Cobra ścięła zakręt trochę bardziej, wyszła bardziej po wewnętrznej wyjeżdżając z niewidzialnej linii wraki o symboliczny zderzak wcześniej od czarnego Mustanga. Chwilę potem dał o sobie znać atut przyśpieszenia mniejszego pojazdu i z każdym metrem przedni zderzak Mustanga zostawał bardziej w tyle.

- Mówiłam, że go bzykniemy na zakręcie! - wydarła się triumfalnie Blue Lady poświęcając ułamek sekundy by spojrzeć na blond pasażerkę. - A teraz gazu! Do mety! - wydarła się znowu wrzucając kolejny bieg. Z przeciwka jednak nadciągała masakra świateł. Dwie maszyny które wybiły się z ich peletonu i minęły właśnie półmetek obecnie pędziły wprost na przeciw tego zmotoryzowanego stada dokładnie jakby mieli zamiar rozbić się nawzajem w jakieś kolejnej kraksie.

- Wzięłaś tego fiuta bez mydła! Jak dzieciaka! Dobrze tak złamasowi, niech zna swoje miejsce! Uwielbiam cię! - Panna Faust zaśmiała się i wychyliła aby pocałować policzek kierowcy niebieskiej Cobry - Jedziesz mała, jedziesz! Jebnę ich po kołach jak podjadą i zaczną szukać dymu! - ściskała w garści słoik, miedzy udami trzymała dwie włócznie. Ostatnią zostawiła na Dzikiego, gdyby skurwielowi zachciało się je wyprzedzić. Musiały wygrać ten wyścig i jebać resztę ligowych gwiazdeczek. Tym razem bez podtekstu.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 26-11-2016, 17:23   #432
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
We współpracy z MG

Will bez słowa sięgnął do nogi rudowłosej dziewczyny i wyjął z jej kabury pistolet. Następnie dla próby włączył latarkę i poświecił na ścianę sprawdzając, czy działa. Dopiero potem odwiesił karabinek na plecy i złapał pistolet porząnie. Chłopak wszystkie te czynności wykonał w milczeniu. Nie z jakiegoś wyszukanego powodu - zwyczajnie nie miał nic do powiedzenia i był maksymalnie wkurzony... Zjebali, zjebali po całości. Will był gotów poświęcić zdrowie swojego kumpla żeby tylko dorwać tego skurwiela, a oni zamiast tego sobie postrzelali do niego z 50 metrów... Czy w ogóle zrobili mu coś poważnego?

Chłopak spojrzał przez pomieszczenie i ponownie zaklął w myślach. Jeśli nie mieli wracać do Guido z pustymi rękami, to musieli natychmiast ruszać za stworem.

- Wszyscy gotowi? - spytał zerkając przez ramię na gangerów - Dawajcie.

Will podniósł jeszcze karabin Strippera, przerzucił go sobie przez ramię i świecąc latarką w głąb magazynu ruszyli szybkim krokiem do rannego.

Kelly ruszyła pierwsza widząc, że reszta jest już mniej więcej chociaż zwarta i gotowa. Szła więc narzucała tempo reszcie uszeregowanej grupy. Szła szybkim marszem celując przed siebie z karabinu i jednocześnie oświetlając teren przed sobą latarką do niego zamocowaną. Ją samą było widać tak sobie. Głównie jej tył rozświetlany czasem przez promień latarki przy jej pistolecie trzymanym obecnie przez cwaniaka z Vegas. W świetle trzymanej przez jednego z Detroitczyków świeczki widać było raczej idącą za nią sylwetkę olbrzymiego gladiatora o indiańskim pochodzeniu. Sam Pies po namyśle zmienił karabinek na swój toporek. Z raz czy dwa faktycznie mu się przydał gdy wspinali się po jakimś gruzie trochę wyżej by się podciągnąć. Za nim szła trójka Runnerów w tym jeden ze świeczką. Trudny teren i trzymanie świecidełka raczej wyłączało go z jakiejś natychmiastowej riposty bo nie było łatwo się wspinać czy przełazić przez ten cały rumosz i gruz mając do dyspozycji półtorej, pół lub żadnej ręki do pomocy. Dwaj pozostali jednak wzięli jego i jakże obecnie cenne źródło chybotliwego, ciepłego światła w środek a ich automaty były jak najbardziej na miejscu. Na końcu szedł Will i musiał przyznać, że ze źródełkiem małego ale jasnego światłą poczuł się od razu o wiele pewniej.

Kolumienka sunęła przez zrujnowany magazyn i dwaj piersi gangerzy wyglądali na poważnie zaniepokojonych sądząc po ich nerwowych zachowaniu i podskakiwaniu prawie na każdy dźwięk z ciemności. Jednak najedli się strachu co niemiara ale jednak nic się nie stało. Widzieli już leżącego robotyka z tuzina kroków, potem pół tuzina i wreszcie znaleźli się przy nim. Coś się wciąż ruszał i rzęził cicho. Nawet chyba coś mamrotał. Żył jeszcze. Ale krwi widać było sporo nawet w tym świetle co mieli. Najemniczka która doszła go pierwsza rzuciła kilka spojrzeń jak podchodziła, minęła go i odeszła o parę kroków nim się zatrzymała. Kucnęła za jakąś skrzynią i omiatała wąskim snopem latarki pomieszczenie. Indianin doszedł jako drugi i pochylił się nad powalonym mężczyzną. Kucnął po chwili rozglądając się po gruzowisku, Stripperze i otoczeniu. Trójka Runnerów stanęła przy robotyku i ten skupił ich uwagę ale szybko stracili zainteresowanie dla niego na rzecz spoglądania w ciemność w którą wycelowali swoje automaty. Will doszedł do nich jako ostatni.

- Ty czy ja? - spytała najemniczka nie odrywając wzroku od karabinku. Will wiedział, że pyta jego. W końcu tylko chyba oni oboje na pewno mieli jakieś przeszkolenie medyczne. Rany Johny’ego wyglądały jednak poważnie. No i tylko ich dwójka miała światło zdolne skanować otoczenie poza obrębem promienia światła jakie dawała świeca.

- Ja. Wy nas zabezpieczajcie - odpowiedział Kelly Will i uklęknął przy swoim towarzyszu. Następnie poświecił latarką od stóp do głowy gangera oceniając jak poważne są jego rany

- Trafiliśmy go. - powiedział nagle Indianin ukazując jakąś dziwną, ciecz na czubkach swoich palców. - Nadal jest w tym pomieszczeniu. Nie uciekł. Czeka. - dodał wciąż klęczący gladiator lekko mrużąc oczy i przekrzywiając głowę jakby bardziej nasłuchiwał niż rozglądał się.

- Oj wiesz stary, nie pomagasz. - jęknął jeden z Runnerów oblizując nerwowo wargi i spoglądając w otaczającą promień światła ciemność. Zaledwie parę kroków od nich mogło być te olbrzymie coś! Świadomość tego była bardzo sugestywna, zwłaszcza w tej otaczającej ich scenerii zrujnowanego mroku.


- Bierzcie go, a jak po nim, to spadajmy. - dodał ten ze świeczką również błyskając niespokojnie oczami po tej ciemności. Próbował odpalić skręta od płomienia świecy ale wyraźnie w dłoniach też dało się zauważyć jego zdenerwowanie. Cwaniak w Vegas musiał przyznać, że odkąd trzymał w ręku własne światło nieco wróciło mu pewności siebie. Ale takie światło miał tylko on i Kelly. Nawet Pies nie wydawał się już taki pewny siebie jak niedawno. Nie znał momentu w którym ludzie nie wytrzymają tej presji ulegając jej. Ale znał naturę ludzką na tyle, by wiedzieć, że jeśli warunki się nie zmienią to w końcu stopniowo albo na raz ulegną jej wszyscy.

- Mocno krwawi? - spytał spokojnie Will kończąc badać rany Strippera - Damy radę pójść po jego śladach? - chłopak pytał jakby nie usłyszał, że wszyscy mają raczej ochotę dać stąd jak najszybciej nogę

Dopiero gdy usłyszał odpowiedzi na poprzednie pytania i skończył badać rannego cwaniak znowu się odezwał.

- Ta krowa, czy co to tam jest atakuje tylko samotne osoby... - powiedział spokojnie do nikogo szczególnie - Nas jest siedmiu, więc nas nie zaatakuje. Jesteśmy teraz bezpieczni. Dodatkowo gościu jest ranny i chowa się gdzieś w tym pomieszczeniu. Co by powiedział Guido gdybyście wrócili mówiąc mu, że w 7 osób nie daliśmy rady załatwić zmutowanej krowy? - chłopak spojrzał się w stronę gangerów, a następnie znowu zwrócił się do wszystkich - Cokolwiek to jest, widzicie że da się to zranić. Jak spróbuje nas zaatakować, to zginie po 2 sekundach... Zrobimy tak: pójdziemy po jego śladach krwi, znajdziemy miejsce gdzie się ukrył żeby lizać rany i zrobimy ze skurwiela sito w parę sekund z bezpiecznej odległości. Potem spokojnie wrócimy i zjemy gorący obiad... Nie brzmi rozsądnie? - spytał z uśmiechem - Alternatywą jest to, że wrócimy do reszty, a to coś się wyleczy i dalej będzie polowało na waszych i naszych przyjaciół... Potem znowu nas wyślą żebyśmy to wytropili i zabili i znowu znajdziemy się w tym samym miejscu... Nie lepiej zakończyć to już teraz? - dokończył i spojrzał się w oczy gangerom
 
Carloss jest offline  
Stary 26-11-2016, 22:25   #433
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Nico się nie odezwała, patrzyła bez ruchu na to co się wydarzyło, przewidywała co się stanie ale to było tak nagłe, tak brutalne.

Gordon tylko się nieco skrzywił i wzdrygnął podczas obserwacji siły ognia pływających jednostek. Przynajmniej z całą pewnością można stwierdzić że nie są przyjazne. Bez większego namysłu przygotował granatnik, doładował dwa przeciwpancerne granaty i przesunął bęben żeby te najświeższe wystrzeliły jako pierwsze. Już po chwili zaczął celować i wyliczać parabolę lotu pocisku, wiedział że czas im nie sprzyja szczególnie po teatrzyku jaki przedstawiły przed chwilą wrogie jednostki, ale miał zamiar dać sobie czas. Granatów nie miał wcale już tak dużo więc każdy musiał zapunktować, każdy musiał trafić. Celował spokojnie dodając przy tym do swoich towarzyszy:
Trzeba zacząć działać… Lynx, jak padnie mój strzał… załatw radary, miejmy nadzieję że służą do komunikacji między sobą i nieco im to utrudni sytuację… i miejmy nadzieję też nadzieję że granat przeciwpancerny naprawdę zasłuży na swoją nazwę...


Snajper nie odrywał oka od okularu lunety. Nawet wtedy gdy moduły uzbrojenia pierwszego stateczku robiły sito z pozycji szeryfa i Rewersa. Od dłuższego czasu celował w podstawę kręcących się ni to anten ni to radarów. To na pewno był jakiś moduł komunikacyjny, albo coś pozwalające zlokalizować wrogów czy cele. Kiedy odezwał się do niego Gordon podniósł kciuk w górę, spojrzał jeszcze na zawieszony gdzieś na jakimś słupie kawałek płachty, obserwował ją chwilę po czym skorygował swoją poprawkę na wiatr. Był gotów do strzału kiedy tylko Walker zacznie swój ogień. Zaraz potem musieli zmienić pozycję, bo ciężka broń pokładowa zapewne zrobi z ich miejscówki sito.


- Będę was osłaniać przy zmianie pozycji, ogólnie chyba lepiej się rozdzielić, nie będzie mogło skoncentrować się na naszej pozycji. I nie załatwi nas jednym granatem...
-powiedziała Nico i szybko oddaliła się od pozycji jej towarzyszy, otwarcie ognia pewnie przyciągnie uwagę kanonierki na jej towarzyszy - rozumowała- jeśli ona otworzy ogień ściągnie na siebie uwagę czegokolwiek co kieruje wieżyczkami, na czas na tyle długi by jej towarzysze zdołali zająć nowe pozycje i z nich ponownie otworzyć ogień. O ile w efektywność naboju 5,56 w tym przypadku wątpiła. nie miała zamiaru marnować ich na spray & pray tylko postanowiła wziąć na cel same stanowiska strzeleckie, pewnie miały swoje urządzenia optyczne lub chociaż lżejszy pancerz niż reszta kadłuba.


Trójka ludzi rozdzieliła się zadaniami. Nico pobiegła na dół a obydwaj frontowi weterani już brali na cel strzelająca jednostkę. Mimo, że obydwaj mieli podobną pozycję obydwaj widzieli co innego. Gordon odczuwał osłabienie z powodu wcześniej zebranych razów. Teraz te wszystkie cięcia i postrzały jakie skolekcjonował na sobie nie chciały dać o sobie zapomnieć. Czuł jak ból przytłumia mu umysł i ostrość widzenia. No i świadomy siły ognia jednostek pływających czuł obawę przed ich kontrakcją. Na razie były zajęte ostrzałem domu po drugiej stronie rzeki ale i na razie oni nie dali poznać, że tu są. Za chwilę to miało się zmienić a riposta pływaczy wywoływała dodatkową suchość w ustach i pocenie się dłoni trzymających granatnik. Niemniej jednak grenadier nie rezygnował z podpięcia się pod tą walkę. Cel jaki widział był na jego oko w zasięgu jego broni choć bardzo odległym. Chyba z pół kilometra. Cel był ruchomy choć mimo to dość wolny. No i był całkiem sporawy co akurat działało na plus. Niemniej jednak nadal był to bardzo trudny cel. Zdecydował się na strzał. Pociągnął za spust i z jego broni dobiegło charakterystyczne pyknięcie. Zaraz potem już bez celowania od razu posłał w powietrze kolejny przeciwpancerny granat po czym zerwał się na nogi by uciec z niebezpiecznego rejonu. Już gdy strzelał słyszał wystrzał broni brodacza. Sam nie znał jeszcze wyników swojego ostrzału bo odległość była tak duża, że jego granaty wciąż jeszcze były w locie.


Lynx miał nieco inne pole widzenia. Jego broń, cel i specjalizacja były kompletnie inne od kolegi w drugim pokoju piętra nadrzecznego budynku. Optyka jego broni jak i sama broń sprawdzała się wspaniale na takie odległości. Mimo, że miał jakieś 500 metrów do celu widział na zbliżeniu cel dość wyraźnie. Cel poruszał się i chybotał tak na falach jak i od ruchu. Był też bardzo wąski. Długi ale wąski. By odstrzelić pałąk czy maszt na którym trzymała się antena, radar czy co to tam było nie musiał trafić dokładnie w ten metalowy pręt. Ani trochę w jedną czy drugą stronę. Miał więc strzał o sporym stopniu ryzyka chybienia pomimo jakości sprzętu i umiejętności jakie posiadał. Ekscytacja walką i krążąca w żyłach adrenalina sprawiały, że zapomniał o ranach. Za to co czuł obawę przed siłą ognia przeciwnika którego właśnie zamierzał zaatakować. Zaschło mu w gardle i czuł jak gruba kropla potu spływa mu po skroni. Gdy Walker z sąsiedniego pokoju oddał strzał snajper pociągnął za spust. Broń szczęknęła wystrzałem i poczuł kontrolowane uderzenie kolby. Pociski przeciwpancerne pokonały odległość błyskawicznie więc efekt widział od razu. Widział jak na odległej jednostce wciąż kręcący się radar przechylił się na bok i spadł na pokład. Zaczął zrywać się do biegu by zmienić pozycję gdy Walker widocznie strzelił drugi raz. Obydwaj spotkali się zbiegając po schodach na dół


Ściana ołowiu omiotła budynek w którym się kryli gdy byli już na dole. Widocznie kuter zdołał jednak ich namierzyć i tak samo jak w przypadku Rewersa odpowiedział ogniem. Z tak dużych odległości ogień nie był zbyt celny a i rozrzut był sporawy. Niestety miało to ten efekt uboczny, że nie tylko górne okna ale właściwie cały budynek został przenicowany przez ołowiowa zawieruchę. Dwaj weterani rzucili się na podłogę gdy pociski demolowały ściany, stare meble, stoły, krzesła, cegły i asfalt. Tym razem jednak chyba strzelał ten karabin maszynowy a nie jak ta półcalówka przemieliła dom Rewersa bo właśnie ściany stały nadal choć obszarpane tu i tam ołowiem. Jednak ich pozycja była już zdemaskowana i to pomimo tak dużej odległości i ukrycia się za murami!


Wówczas w sukurs kolegom przyszła Kanadyjka. Gorączka polowania na bardzo grubego i śmiertelnie niebezpiecznego zwierza udzieliła się przepatrywaczce z północy i nie czuła już postrzelonej rany. Za to wyraźnie czuła obawę przed siłą ognia przeciwnika. Oczy jakoś nerwowo jej się mrugały i nerwowo zaciskała co chwila dłonie na swoim Diemaco. Broń jednak była pewna tak samo jak celownik o niezbyt dużym ale jednak powiększeniu. Przydał się teraz chyba jak nigdy wcześniej w ciągu ostatnich paru dni. W jego optyce cel wydawał się jakby namacalnie bliższy. Sam kuter w jego powiększeniu widziała dość dokładnie ale mimo, że przeszukiwała wzrokiem detale strzelającej wieżyczki nie była pewna co właściwie widzi. Coś tam było. Nie wiedziała dokładnie co. Jakieś wypustki, plamki, odbarwienia, przestrzeliny? Czy to właśnie była te coś służące do namierzania celu przez tą wieżyczkę? Nie miała doświadczenia w walce z takim przeciwnikiem. Ale miała doświadczenie i to niezłe w strzelaniu. Gdy chłopaki z góry otworzyli ogień i usłyszała jak potem zbiegają po schodach widziała jak wieżyczka, ta pierwsza z karabinem maszynowym odwraca się właśnie gdzieś w ich stronę. Otworzyli ogień prawie jednocześnie. Wieżyczka zaczęła pluć ogniem maszynowym a Kanadyjka odpowiedziała tripletem kalibru 5.56. Pociski obydwu przeciwników trafiły pewnie w tym samym momencie. Przez szkło celownika widziała, że trafiła i czy to co trzeba to pewna nie była. Jednak wieżyczka jakoś w tym samym czasie wstrzymała ogień. Będąca na zewnątrz domu skryta za wrakiem kobieta jako jedyna z całej trójki widziała jak kuter nie zamierza rezygnować. I choć pierwsza wieżyczka wciąż milczała wycelowana w ich stronę, ta druga, z półcalówką czy czymś o podobnej sile ognia zaczęła odwracać się podejrzanie w ich stronę.


Gordon i Lynx leżeli obok siebie na brudnej i zarobaczonej podłodze parteru. Robale łaziły im bez żenady po dłoniach, po broni, wskakiwały na nią i na ich ubrania. Ostrzał z kutra nagle zamilkł. Rozejrzeli się dookoła parteru ale ołów nadal nie rozbijał sprzętów. Z podłogi nie widzieli ani jeziora, ani rzeki ani nawet ulicy. Nie widzieli też gdzie jest Kanadyjka. Z dużej odległości za to usłyszeli bardzo wytłumione eksplozje. Grenadier szacował, że to pewnie jego granaty. Pasowało na czas. Ale nie miał pojęcia jaki był tego efekt.

Kanadyjka oddała szybką serię w drugą wieżyczkę po czym zaczęła biec jak przysłowiowy nietoperz z piekła. Szybko dobiegła do swoich towarzyszy i wślizgiem schowała się razem z nimi za zasłoną.
-Jeden granat trafił, z przodu i kuter dymi drugi poszedł w wodę.

Lynx dyszał ciężko na zasypanej szkłem, drzazgami i gruzem posadzce parteru domu, który służył im za stanowisko ogniowe. Kiedy strzelił zdążył zauważyć, że omiatający okolicę radar, czy też antena, została wyłączona z działania. Był naprawdę zadowolony z tego strzału, odległość, trudny cel i kołysanie statku sprawiały, że to był naprawdę kawał dobrego strzelania. Jednak nie było nawet czasu, by się z tego cieszyć. Broń pokładowa pierwszego kutra szatkowała ściany i tak zrujnowanego domu. Nie było to tak ciężki kaliber jak w przypadku ognia jaki kuter skierował w stronę pozycji szeryfa, ale jednak na chebańskie warunki to była ciężka artyleria. Ledwo otwarł oczy, pośród kurzu i pyłu zauważył sylwetkę Nico. Wieści jakie miała były niezłe, naprawdę niezłe. - Musimy zmienić pozycję na inną i znowu kontynuować ostrzał. Dorwiemy skurwieli… - głos miał zimny i automatyczny. Polował… znowu polował i to na najcięższą zwierzynę jaką kiedykolwiek Los postawił Ludzkości na drodze. Początkowo czuł strach i obawę, kiedy zabierał się za strzelanie do tego statku, ale to ustąpiło po pierwszym udanym ostrzale. - Widziałaś na zewnątrz jakąś dobrą osłonę? Zza której będzie można prowadzić ogień? - Podniósł się na kolana i podpełznął ostrożnie od wyjścia, starając się przez ościeżnicę drzwi rozejrzeć się za poszukiwaniem nowej pozycji do strzału. - Gordon, następnego wal w burtę… gdzieś na linii wodnej… może uda się go zatopić? - rzucił do czarnoskórego grenadiera, szykując się do znalezienia nowej osłony.


-Tym razem znowu się rozdzielamy
- Głos Nico był podekscytowany
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 28-11-2016, 10:56   #434
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 58 1/2 wieczorne newsy :)

Gangerzy



- Guido? - sękata łapa o krepych paluchach szturchnęła drzwi. Za nimi ukazał czarnowłosy facet siedzący za biurkiem które obrał za swoją tymczasową kwaterę głowną. Siedział prawie nieruchomo, w żółtawym świetle lamki i machinalnie wiercił w blacie biurka. Na blacie obok leżała jakaś bardzo umęczona kartka zapisanego, podziurawionego i nadpalonego papieru. Nie widać było by jakoś zareagował na wejście gościa.


- Hej Guido, co jest? - łysy już nie pierwszej młodości mężczyzna nie widząc reakcji wszedł do środka pomieszczenia patrząc na człowieka w podobnej skórzanej kurtce jak i on miał sam. Tyle, że kurtka czarnowłosego faceta była jakaś taka fajniejsza. Jakoś tak to ten typ robił, że prawie czego się nie złapał to się jakieś takie wydawało fajne, że wszyscy mu tego zazdrościli.


- Ktoś z Bliźniaków się odezwał? - spytał Guido nie podnosząc głowy na gościa. Przestał jednak dłubać nożem w stole i oparł jego ostrze na otwartej dłoni. Teraz ciemne ostrze i kontrastujące z nią linie grawery był bardzo wyraźnie widoczne.


- Nie. Paul jest po drugiej stronie i jeszcze nie wrócił. No a Hektor niedawno wyruszył. Wiesz przecież. To pewnie jeszcze trochę potrwa. - odpowiedział umięśniony łysol z ramieniem na temblaku. Jak na swój standard powiedział to dość cicho i łagodnie. - No daj spokój Guido. Bliźniacy sobie poradzą. Nie z takimi rzeczami sobie radzili. Weź jak załatwili tych dupków Collinsa. Zajebiście nie? Teraz też będzie sobie poradzą. Zrobią co trzeba. Jak Hektor dołączy do Paula to już w ogóle nie będzie na nich bata. No i zajaraj szluga bo chujowo wyglądasz. Jakbyś był jednym z tych collinsowych sztywniaków albo co. No daj spokój stary. Nie rób czegoś szczeniackiego. Potrzebujemy cię. Wszyscy tutaj cię potrzebujemy. Bez ciebie będzie chujnia. Noo… Zajaraj… - Taylor wyciągnął z międzyczasie pomiętą paczkę fajek z kieszeni i podstawił ją do poczęstunku siedzącemu kompanowi. Ten wyciągnął szluga machinalnym gestem wsłuchany to słowa przyjaciela i zastępcy.


- No tak, tak… Jasne, że tak. Musi jeszcze trochę potrwać. To zajebisty nóż Taylor. Nie sądziłem, że zna się na nożach. - Guido pokiwał głową z uwagą ogladając uniwersalne narzędzie jakie trzymał w dłoni. Uniósł je teraz ostrzem pionowo do góry tak, ze czubek celował w sufit. Wyglądało jakby szef gangu oglądał go pod światło.


- Chyba się nie zna. Tak jak na samochodach. Spluwach. No i reszcie. Ale no jakoś wykombinowała ten nóż. No niezły jest. - zgodził się łysol też poświęcając ostrzu spojrzenie. Też miał swój nóż. Przecież każdy Runner miał nóż. I ten nóż był jego znakiem firmowym jak dziary które nosił. Każda była inna i każdy nóż był inny tak jak i każdy Runner był inny. Ten który trzymał szef też był inny. Łączył użyteczność z wartościami bojowymi jak i estetycznymi. No i ta grawerka. Te parę wytrawionych w metalu kresek czyniło te narzędzie i broń unikalnym. Zwłaszcza gdy się wiedziało, ze gdzieś tam, po drugiej stronie jeziora jest przedmiot równie użytkowy z taką samą grawerą. A wraz z nim powinna być jego właścicielka.


- Nie zna się. Na wielu rzeczach się zna ale na jeszcze więcej nie ma najmniejszego pojęcia. Ale wiesz co Taylor? Nie mogę jej rozgryźć. Czekałem kiedy mnie zacznie rolować. Wiesz, że każdy chociaż próbuje. Tak czy owak. A one nie. Nie wiem czy jest aż tak cwana czy to coś innego. Powinna. To byłoby normalne. Każdy w końcu próbuje. Myśli, że z debilem i pozerem gada co to tupnie, uśmiechnie się, pokaże lizaka i już mu kurwa będe skakał jak mi zagra. Debile. - pokręcił głową na wspomnienie o tym całym morzu podobnych doświadczeń. - No a ona nie. Jak mało kto nie złapałem ją by mnie wyrolowała. Nie czaję tego Taylor. Myślisz, że Viper ma rację? Że zmiękłem? - pokręcił głową szef patrząc pytająco na zastępce. Jak rzadko kiedy tym razem to on potrzebował jego oceny, wsparcia i porady.


- Wiesz stary ona chyba jest z tych wrażliwych. Chyba nas nie roluje. Nie ciebie. Myślę… Myślę, że jest w tobie zabujana. Znaczy wiesz, tak bez sensu i na serio. Więc chyba cię nie roluje. A Viper. Sam wiesz jaka jest Viper. Chujowo wyszło. Szkoda. No ale nie możemy jej tego odpuścić. Wyślizgnęła się nam jak to ona. Cwana jest. Jak ty. Powiem ci, że dla nas może i lepiej. Ona za dobra była. W końcu jak chujowo wyszło by było albo ty albo ona. Tutaj nikt więcej się do kierowania tym burdelem nie nadaje. Tylko ty albo ona. Wiem co razem z nią przeszliśmy no ale każdy z nas sam pisze swój los nie? Mogła tak nie odpierdalać i pilnować ozora wcześniej. - Taylor odpowiedział jak widział sprawę. Szef słuchał z uważną i poważną miną tego co ma do powiedzenia łysol.


- No. Jakoś to wykombinowała. Chyba to rozgryzłem. Ten jej list. - zgodził się siedzący mężczyzna przekrzywiając nieco broń tak by teraz spojrzeć na ostrze nieco bardziej pod poziomem niż pionem pod te światło. Odpowiedział po dłuższej chwili ciszy jaka zapanowała w pomieszczeniu przesyconym dymem ze spalonego tytoniu i gandzi. Stuknął nożem w zmacherowaną na wiele sposobów kartkę.


- I co tam napisała? - spytał Taylor zerkając na przemieloną nie wiadomo ile razy kartkę.

- Dziwne rzeczy Taylor. Bardzo dziwne. Normalnie tak dziwne, że... - smafioz jak rzadko kiedy szukał słów i ten mistrz przemów i elokwencji, zdolny poderwać ludzi do ataku czy wywołać pożądaną emocję coś teraz nie mógł znaleźć słów by ubrać w nie swoje myśli. Jego prawa ręka widząc, że szef i kumpel w jednej osobie się zaciął wybawił go z kłopotu nie drążąc tematu.


- Też można by coś jej wykombinować. Myślałem o psie. - szef spojrzał zaskoczony na swojego zastępcę i to dało mu znać, że ma rozwinąć temat. - Wiesz, jak wracaliśmy z tymi wieśniakami to pogadaliśmy sobie w łódce. Ona i ja. I przydałby się jej pies. Wiesz taki co przegryza ośki TIRom. Sam wiesz jaka ona jest. Ktoś jej krzyknie, że ktoś się skaleczył i ta już leci. Nie pomyśli i leci. A gubi się. Sam wiesz jak ona z tym ma. No to pomyślałem, że pies. Wiesz żaden pudlowaty kundel tylko no jakiś kozacki. Mogłaby go zabrać do samochodu jak gdzieś jedzie… - Taylor rozwinął się jak na swoje możliwości całkiem elokwentnie. Mówił a szef zdawał się przebudzać z apatii w jakiej go zastał przed chwilą i w oczach zaczęło się gnieździć zainteresowanie i ożywienie gdy już pewnie główkował nad słowami rozmówcy.


- Ale ten jej samochód… - Taylora jak każdego Detroitczyka zastopowało przy motoryzacyjnym temacie. Skrzywił się i zmarszczył gdy wspomniał nad tym konkretnym przedstawicielem motoryzacji. - No trzeba coś z tym zrobić Guido. No siara na całe miasto z taką bryką. Jesteśmy pośmiewiskiem jak tak się u nas pęta taki piczkowaty cudak. Ludzie będą gadać. Już pewnie gadają. I śmiać się. To nam nie pomaga Guido coś trzeba zrobić z tym jej wozem. - Taylor wyjawił co go gryzie i szef pokiwał znowu głową. Znów opuścił ostrze i zaczął nim cicho stukać o otwartą dłoń. Patrzył na nie ale tym razem chyba już nie widział. Główkował.


- Tak, pies. Pies to dobry pomysł Taylor. Trzeba coś jej zmajstrować. Ten kretyn wciąż tu jest? Dawaj go tu. Zobaczymy jak to wygląda na miejscu. A bryka. No fakt aż nie wierzę, że Bliźniacy przyłożyli do tego rękę. Przecież się znają na brykach. Taki kit dać sobie wcisnąć. Za darmo bym nie chciał. Kurwa płaciliby to bym nie chciał. - pokręcił głową i też prcyhnął na samą myśl, że miałby siedzieć za kierownicą czegoś różowego. Tym razem zastępca pokiwał zgodnie głową. Różowa bryka. Co za siara… - Ale gadanie to gadanie. Na gadanie też są sposoby. - czarnowłosy facet w skórzanej kurtce uśmiechnął się pierwszy raz od rozmowy i wskazał wskazującym palcem na stojacego łysola z ramieniem na temblaku. Ten też oddał mu trochę tego uśmiechu. Skoro Guido mówił, że na coś ma plan to pewnie tak było i to mogło nwet wypalić. W końcu rozmawiali w Bunkrze który parę dni temu wyadawał się nie do zdobycia i poza szefem mało kto pewnie wierzył, że sprawa jest do zrobienia.


- No. Przyprowadzę go. Do stanu rozmowy też. - skinął łysą głową zastępca szefa gangu widząc, że mają jakiś przełom w rozmowie.


- Przyprowadź. Zobaczymy co da się jeszcze z niego wycisnąć. A co z naszym nowym kumplem Will’em? Wrócili już? - spytał mężczyzna za biurkiem tego stojącego obok.


- Jeszcze nie. - Taylor odwrócił się jakby miał zamiar wyjść z wybetonowanego pomieszczenia ale zatrzymał się po jednym kroku. Spojrzał gdzieś w kąt podłogi. Dowódca gangu też znieruchomiał widząc niecodzienne zachowanie drugiego Runnera. - Słuchaj Guido. A jak Bliźniaki nie zdążą? Bo jak zdążą to luz no ale… To co wtedy? - spytał po chwili wahania Pittbull. Odwrócił się znowu w stronę czarnowłosego faceta za biurkiem.


- Jak nie zdążą? Lepiej by zdążyli. Naprawdę by było lepiej dlawszystkich by zdążyli. - szef spytał spokojnie. Wstał z krzesła i jakimś wystudiowanym, hipnotycznym prawie ruchem zaciągnął się niedbale skręconym taylorowym szlugiem. Wygolony Runner patrzył jak intensywnie zaciągnięty skręt rozżarza się momentalnie przechodząc od czerwieni, pomarańczy aż po jaskrawą, piekielnie gorącą żółć. - Bo jak nie to wtedy wyrżniemy tam wszystkich! - wrzasnął nagle szef gangu i z impetem uderzył nożem w blat z taką siłą, że ten wbił się głęboko wnikając w blat stołu. - Jak ją załatwią to wyrżniemy tam wszystkich Taylor! Co do jednego! Całe te zdradliwe plemię co tam się lęgnie po tych wszawych dziurach! Co do jednego! Był kurwa na odjazd zimą deal?! Jeden z dziesięciu?! Był kurwa?! - Guido wycelował oskarżycielsko rozżarzonym petem wskazując na Pittbulla i domagając się odpowiedzi.


- No był! - odkrzyknął mu Taylor również czując wspólnotę gniewu i agresji tak samo jak i szef. Takiego Guido znał, takiego potrzebował i takiego szanował. Bo lubił go w każdej formie i nie formie. W końcu nie byli przyjaciółmi od paru dni.


- No był! I jak ten cholerny Dalton nie umie utrzymać porządku u siebie na podwórku to jest dla nas bezużyteczny! Byłem kurwa łagodny dla wieśniackich cweli i ich kurwa nie ruszałem tym razem! Ale kurwa jak się wożą, jak nie doceniają, jak się kurwa zimowa umowa nic dla nich nie znaczy no to kurwa dokończymy naszą zimową robotę! Zwłaszcza jak sami sprzatną jedynego miłośnika pokojowych roziwiązań! Nie chcą kurwa rozmawiać przez nią to kurwa będę rozmwawiać ze mną! Ale to będzie wtedy bardzo krótka dla nich rozmowa! I tak są beznadziejni, po zimie nie przynoszą nam żadnego prawdziwego zysku! Żyją bo im kurwa na to pozwalam! Przynoszą nam straty! A kurwa pozwalam im oddychać! Jak mało, jak ją sprzątną to kurwa nie zostawię tam kamienia na kamieniu! A jak kurwa coś mi się stanie Taylor to ty tego dopilnujesz! Wyrżnij ich wtedy w moim imieniu! - Guido zdawał się być wręcz rozjuszony i nawet Taylor mu nie przerywał. Nie widzia też chyba powodu bo kiwał głową i widocznie to co mówił szef było w pełni zbieżne z tym co sam odczuwał. W miarę jak szef brnął w swoim gniewie kiwanie łysej głowy stawało się szybsze i gwałtowniejsze.


- Jasne Guido! Jak są zbyt tępi by ich trzymać na smyczy to kula w łeb i do piachu! Ale weź z tym, że coś ci się stanie co? Przecież my wróciliśmy stamtąd skąd się podobno nie wraca jak już nas wszyscy skreślili listy żywych! To co by nam na tym zadupiu miałoby się stać?! Bo tak na serio zabrzmiało. Nic ci się nie stanie przecież jesteś Guido nie? Duchy cię uwielbiają i jesteś wybrańcem Fortuny i takie tam jak zawsze lasencje i resztę bajerujesz. - gniew i agresja wypełniła energią obydwu mężczyzn i obaj znów wyglądali jak para groźnych drapieżników w skórzanych, wyćwiekowanych kurtkach. Guido roześmiał się biorąc pod ramię kumpla i wyszli obydwaj z pomieszczenia. Obydwaj ruszyli wybetonowanym korytarzem ale Guido zatrzymał się gdy usłyszał rozmowę grupki Runnerów z jednego pomieszczeń. Zwłaszcza jak padł całkiem znajomy temat rozmowy.


- I no ale weź sam powiedz! Brzytewka ma gorszą brykę od mojej! - tłumaczył jakiś chuderlawy chłopak w skórzanej kurtce, ładnie widocznej bo stał do dwójki szefów plecami. - Moja jeszcze nie jest taka zła. Ale jej? No kto widział różową brykę?! - dłonie chłopaka wystrzeliły wręcz do góry gdy usiłował chyba się bronić czy tłumaczyć. Guido i Taylor spojrzeli na siebie prawie jednocześnie a potem znowu na plecy chłopaka. Coś w spojrzeniu faceta z temblakiem podziałało na słuchaczy tłumaczeń chudzielca tak, że jakoś dziwnie wokół niego zaczęłasięrobić pustawa przestrzeń. - Jakiś piczkowóz. Siara taka na całą dzielnie. - pokręcił zmartwionym głosem chłopak chyba nadal nie dostrzegając zmiany w otoczeniu. - Miasto nawet. Może poza. Kto wie kto gada i słucha nie? Trzeba byc czujnym i uważać co gdzie się mówi nie? - spytał spoglądając po kolei na twarze jakiś nagle dziwnie spiętych kolegów którzy z kolei patrzyli trochę z zafascynowaniem jak Taylor wchodzi do pomieszczenia i kieruje się wprost ku plecom chłopaka.


- No. Dokładnie jak mówisz mały. - warknął zdecydowanie mało przyjaźnie zastępca szefa stojąc o krok za niefortunnym Runnerem. Ten prawie podskoczył i Taylorwi ukazała się równie patykowata twarz. Wciąż nosząca siniaki i drobne rozciecia. - No nie. Billy Bob. To znowu ty? Uparłeś się mnie wkurwiać czy po prostu lubisz dostawać łomot? - spytała prawa ręka szefa patrząc nieprzychylnym wzrokiem na nagle dość spanikowanego młodszego i drobniejszego Runnera.


- O Taylor! No cześć Taylor! Co tu robisz? My właśnie rozmawialiśmy o samochodach. - Billy Bob nerwowo próbował się tłumaczyć spoglądając błagalnie to na Taylora, to na kolegów z którymi dotąd rozmawiał i przy tym chyba jeszcze próbował jednocześnie zasonić się rękami jakby oczekiwa ciosu i udawać, że się ani nie zasania ani nie tłumaczy. W efekcie nic z tych rzeczy nie wyszlo mu na tyle dobrze by uchronić się przed kontrakcją Taylora.


- O. To ja mam ci ię tłumaczyć gdzie i po co chodzę Billy Bob? Chyba, że chcesz wkoczyć na moje miejsce. Albo Guido nawet. Chcesz Billy Bob? - łysy Pittbull zaczął iść naprzód z wolna ale presja była tak silna, że chudzielec wyraźnie się cofał i był bliski paniki. Oskarżenia o jakich wspomniał Taylor były poważne i gdyby tak je potraktować to los chucielca zapowiadał, że rychło się skończy. Próbował uśmeichać się przepraszająco i wyglądać maksymalnie niegroźnie więc wyglądał obecnie naprawdę nędznie.


- Nie zaraz, zaraz Taylor. Temat jest o furach. Billy Bob ma rację. Pogadajmy o furach. Przecież jesteśmy z Det nie? - na scenę wziął się szef gangu. Znowu wyglądał na wyluzowanego i beztroskiego zupełnie jak jakiś starszy brat a nie szef. Teraz zaś gdy przyjacielskim gestem objął młodszego, patykowatego Runnera ewidentnie wyglądał jak wcielenie jego modłów o ostatnią deskę ratunku przed kolejnym łomotem ze strony Taylora.


- Pewnie! Lubię gadać i furach! - zapewnił gorliwie Billy Bob z czytelną ulgą dając się proawdzić szefowi. Taylor uniósł lekko brew ale nie ingerował. Czekał. Reszta Runnerów też czekała. Skoro wtrącił się Guido to pewnie będzie na co popatrzeć.


- Ja też lubię. A wracając do fury Brzytewki. Ten jej kolor. - szef łagodnie nawrócił drobniejszym Runnerem jak i do tematu rozmowy.


- No właśnie kolor. Mówiłem właśnie o tym. Jest pedalski. Rózowy to pedalski kolor. Wszyscy to wiedzą. Kto jeździ pedalską furą przynosi siarę i sobie i swoim. - Billy Bob trochę jakby się uspokoił pod opiekuńczym ramieniem szefa a nawet odzyskał rezon skoro mówił o oczywistych oczywistościach znanych na co dzień z ulic na których mieszkali. Kiwające głowy reszty kolegów. Czekali. Może i Guido to był Guido. Ale przecież wszyscy wiedzieli, że różowy to pedalski kolor. To był detroidzki dogmat. Nawet autorytet jakim cieszył się szef miałby problem by skruszyć ten dogmat tak samo jak i bejzbol Taylora. Bo różowy był pedalski. Wszyscy to wiedzieli. Tylko Brzytewka chyba jedna nie.



Żołnierze



- Mam potwierdzenie panie pułkowniku! Zaraz tu będą! Rich już pojechał ze swoimi ludźmi, reszta się szykuje! - zameldował zza biurka oficer w mundurze podobnym krojem do tych sprzed wojny. Stał za meblem polowym zawalonym sprzętem radiowym i radiotelegrafistą w podobnym mundurze ze słuchawkami na głowie. Zamledował to wszystko prawie krzykiem do starszego choć wciąż obciętego na klasyczną wojskową modłę mężczyzny.


- Świetnie Gabby! Przyjmij ich! Zajmij się nimi jak ustalaliśmy! Zwłaszcza tym twoim krętaczem! On jest na twojej, osobistej głowie Gabby! - mężczyzna wycelował w młodszego palec i poświęcił mu uważne spojrzenie by podkreślic wagę tego co mówi.


- Panie pułkowniku! Obserwatorzy gotowi i mają namiar! Nie mamy łączności z oddziałem sierżanta Talbot’a od chwili ataku! Nie wiemy jaki jest ich statut! - zameldował dowódcy kontyngentu jakiś żołnierz który właśnie podbiegł do niego i zasalutował.


- Próbujcie dalej! I jak mamy namiar to ognia! Ognia do cholery! Nikt nie będzie bezkarnie atakował New York Army! I nie możemy ich tam zostawić bez wsparcia!- wrzasnął rozsierdzonym głosem mężczyzna w mundurze z dystynkcjami pułkownika. - A ty Gabby przejmujesz dowodzenie póki nie wrócę! - na chwilę zamarł i mimo nerwowej sytuacji uśmiechnął się. Tak samo jak młodszy z mężczyzn. W tle, jeszcze bardzo wytłumione dało się słyszeć charakterystyczne choć jeszcze bardzo odległe łupanie. Gambit jaki rano zaproponował dowódcy właśnie przybywał. Dowódca opuścił namiot udając się nadzorować akcję w porcie.


- Panie kapitanie! Panie kapitanie! Kapitanie Yorda! Gaabbyy! - z zewnątrz doszły co najmniej zaniepokojone kobiece okrzyki. Oficer uniósł brew słysząc je poprzez charmider czyniony przez zaalarmowany rozmów o spokoju rozgrzebanego mrowiska. Słyszał także męskie głosy współgrające z tym kobiecym z zewnątrz. Jakoś pasowały do głosów wartowników przed namiotem sztabowym nie chcących wpuścić do środka osoby nieupoważnione. Oficer wyszedł przed namiot na ostatnie promienie kończącego się dnia. Zauważył kobietę, młodą i o zgrabnej sywetce ładnie widocznej nawet w takiej sytuacji i świetle. Rzucała się w oczy jako chyba jedyna osoba nie będąca w mundurze NYA ani żadnym innym. Stała za dwoma żołnierzami stojącymi na warcie którzy zgodnie z regulaminem i rozkazem zabraniali obcym wchodzić do środka.


- Co tu się dzieje? - spytał oficer ogarniając scenę jednym spojrzeniem.


- Melduję panie kapitanie, że ta pani, bez przepustki, chciała wejść do środka by się z panem spotkać. - zamledował szybko jeden z żołnierzy drugi nadal blokował kobiecie dostęp i do oficera i do namiotu.


- Chciałam wiedzieć co się dzieje! Ktoś tu strzela! Siedzę nad mikroskopem a tu nagle ktoś strzela! To chyba z Cheb! Nikt mi nie chce nic powiedzieć! Jestem lekarzem! Muszę wracać do siebie! Do reszty! Może potrzebują pomocy! - chebańska weterynarz zaczęła i pytać i tłumaczyć na raz mówiąc wyraźnie zdenerwowana choć chyba starając się nie krzyczeć ani nie histeryzować.


- Rozumiem Kate. Proszę uspokój się. Porcie został zaatakowany nasz oddział przez dwie obce jednostki pływające. Jakieś kutry. Wywiązała się walka. Sytuacja jest niejasna i niepewnea. Nie możemy ryzykować transportu osób cywilnych w strefę walki póki się nie wyjaśni. Nie mamy też takich mozliwości. Proszę cię więc byś nam pomogła i udała się do schronu. Szeregowy Thomson cię zaprowadzi. - oficer wytłumaczył spokojnie nie tracąc ani na chwilę widocznej pewności siebie i opanowania. Wyglądał tak jakby sytuacja miała być opanowana lada chwila. Wskazał też na jednego z żołnierzy co ten potwierdził skinieniem głowy.


- Mam nic nie robić? Chciałam jakoś pomóc. Nie chcę siedzieć sama w jakiejś dziurze. Jestem lekarzem. Jeśli nie mogę u nas chciałabym tutaj. Nie chcę być bezużyteczna. Nie było mnie tu w zimie a powinnam. Tyle rzeczy się tu działo. Może gdyby pastor Milton i dr. Savage mieli moją pomoc to udałoby się uratować więcej osób. Nie chcę teraz powtórki z tamtej sytuacji. Proszę cię G… Panie kapitanie. Niech pan mnie nie odsyła gdzieś do jakiejś dziury jak jakieś dziecko. - łomot w oddali stał się regularnym dudnieniem. Sporo głów już zadarło się choć na chwię do góry by zlokalizować jego źródło. Spojrzenia były pełne nadziei i oczekiwania. Chebanka też w końcu odwróciła głowę omiatając widoczny horyzont choć ten ze względu na otaczające obóz drzewa nie był zbyt rozległy. W głosie i postawie kobiety jednak dało się zauważyć prośbę skierowaną do kapitana NYA.


- Ale my mamy własny personel medyczny Kate. A swoją ekspertyzą wiele już nam pomogłaś. Więcej niż myślisz. Nie uważam więc byś była bezużyteczna. - odpowiedział kapitan choć gdy wcześniej zająknęła się używając jego imienia i to w zdrobniałej formie przy żołnierzach zacisnął ze złości szczęki to teraz już mówił znowu spokojnie. - Ale dobrze Kate. Mogę przydzielić jako ochotnika do personelu naszego szpitala polowego. - zaproponował aternatywne rozwiązanie Nowojorczyk.


- Wspaniale! - ucieszyła się kobieta znów patrząc twarzą na oficera ale, że hałas stał się co raz wyraźniejszy i to tak, że brzmiało jak jakieś potężne silniki. Nie dało się go zingorować. - Gabby co to jest?! - spytała z lekkim przestrachem kobieta znów zapatrozna gdzieś w czubki drzew zza których lada chwila powinno nadejść te huczące i łomoczące coś.


- To są nasze siły powietrzne! Nasze Chinooki! - odkrzyknął radośnie kapitan i w tej chwili faktycznie znad drzew wyłonił się olbrzymi, klocowaty kształt dudniący dwoma zestwami silników i łopat w charakterystycznym układzie jeden za drugim. Musiał już krzyczeć bo zarówno lecąca maszyna była co raz głosniejsza jak i chyba każdy Nowojorczyk powitał ja wrzaskiem aplauzu jak na wytęsknione wsparcie podczas ofenywy wroga. Kobieta stała i patrzyła w ten obrazej jak urzeczona. Zaraz za pierwszą szykującą się do ądowania maszyną pojawiła się kolejna bardzo podobna.


- Pani wybaczy. Zołnierzu, zaprowadźcie panią do naszego szpitala. - oficer zasalutował chyba w bardzo dobrym humorze i opuścił towarzystwo kierując się ku chmurze poderwanych lisci, kurzu i robactwa. Po drodze uruchomił stoper w zgearku. - Tu Bat 1. Mamy 15 minut. Powtarzam musimy się uwinąć z rozładunkiem w kwadrans! Czas start. - krzyknął do krótkofalówki i w odpowiedzi usłyszał potwierdzenie przez radio. Obie maszyny wyądowały i silniki wyraźnie uspokoiły się i przycichły chodź nadal pozostawały na chodzie. Rampy opuściły się i z wnętrza zaczęły się wysypywać objuczone sprzetem sylwetki w mundurach. Wprawna nowojorska machina wpadła od razu w znane tryby i schematy więc i ci co już tu byli i ci co dopiero przybyli poruszali się sprawnie świetnie sobie radząc z sytuacją znaną z wielu ćwiczeń doświadczeń i manewrów. Kapitan szuka wzrokiem sylwetki nie będącej częścią tej machiny. W końcu ją namierzył. Posłał żołnierza by ją do siebie przyporwadził. Po to stał nie najbliżej lądowiska by można było mu się przyjżeć i dało się rozmawiać. Żołnierz przyprowadził osobnika wygądającego na zagubionego i przytłoczonego całą sytuacją.


Oficer przyjżał mu się chwilę. Trochę inaczej go sobie wyobrażał. Na tak rozsławionego speca od swojej roboty to wygądał dość marnie. I mizernie. Z drugiej strony każdy kto spędził parę miesięcy w obozie reedukacyjnym gdzieś na Zachodnim Pasie to dobrze, że w ogóe jakoś wyglądał. Włosy miał jak każdy z tamtąs wygolone prawie na zerio. Policzki zapadnięte i ubranie na nim wisiało. Gdy na chwilę otworzył usta oficer dostrzegł połamane czy wybite zęby. Na dłoni też miał założony jakiś bandaż więc nie wszystko z nią było pewnie w porzadku. Reszta ciała skryta pod ubraniem wedele wiedzy i doświadczenia Nowojorczyka w mundurze też nie zapowiadała się ciekawiej do oglądania. Ale to nadal był on. Rozpoznawał go ze zdjęć. No i plakietka przypęta do ubrania rozpraszała resztę wątpliwości.


- Zdravko Ljubjanovic? Miło mi poznać! Jestem kapitan Yorda! Będziemy razem współpracowali! - żołnierz wyciągnął rękę do dziennikarza. Ten po chwili wahania i jakby z pewną dozą obawy odpowiedział niepwenym i bojaźliwym uściskiem. Rozglądał się dookoła nadal jakby oszołomiony tym co się wokół dzieje.


- Posłałem po was! Znacie teren Zdravko! Byliście już tutaj! Umiecie pisać! Tak by porwać czytelników! Tak jak zrobiliście to w zimie! Świetna robota! O takie coś nam chodzi! Ale jak nam podpadniecie czy wytniecie jakiś numer to wracasz tam skąd cię wyciągnęliśmy! Zaryzkowaliśmy, cholera ja zaryzykowałem by cię wyciągnąć! Więc nie spraw bym żałował tego wysiłku! - kapitan dalej musiał prawie krzyczeć by być zrozumiałym nawet da kogoś stojącego krok od niego ale ten ktoś nadal zachowywał się całkowicie biernie jakby poddał się oszołomieniu sytuacją, jakby ona go przerosła. Dziennikarz wydawał się być rozkojażony i nie do końca świadom tego co się dookoła dzieje.


- Zdravko! Dociera coś do was?! Odpowiedz mi! Jeśli będziesz bezużyteczny odeśle cię z powrotem! Umiecie jeszcze pisać?! Będziecie pisać!? Czy pakujesz się na lot powrotny do obozu reedukacyjnego! - kapitan okazał w końcu irytację widząc jak się zachowuje jego czarny koń na którego postawił i o którego tak zabiegał. Wskazał już wyraźnie rozgniewanym gestem na rozładowywane właśnie maszyny które lada chwila mogły wystartować z powrotem. To chyba podziałało wreszcie na dziennikarza bo w końcu odezwał się.


- Nad Cheb zasypywane obfitymi opadami lodowatego śniegu z deszczem kończył się kolejny dzień i zaczynała kolejna noc. Te same Cheb które kilka miesięcy temu stało się areną walk pomiędzy dzielnymi mieszkańcami osad a najazdem krwiożerczych dzikusów z północy oraz bandyckiego napadu gangsterów z Detroit znów stało się scenerią walk. Tym razem jednak miało być inaczej bo na arenie tym razem pojawił się silny kontyngent wojsko NYA pod dowództwem doświadczonego weterana pułkownika “Bombera” Harrisona. Ciężkie warunki atmosferyczne ani ogromna tysiąckiometrowa odegosć nie przeszkodził mi w dotarciu do tego miejsca w ciągu paru godzin co jest pokazem kunsztu techniki wojskowej jaką nie dysponuje obecnie chyba nikt na świecie. Chluba i duma naszej Armii czyli jej Air Force, które pod okiem naszych doświadczonych weteranów i speców na pewno jest dopiero zalążkiem przyszłych pełnowymiarowych sił lotniczych dowiozła mimo tak skrajnie niekorzystnych warunków mnie razem z posiłkami i zapasami dla naszych dzielnych żołnierzy walczących z przeciwnościami o odbudowę naszego pięknego i dumnego kraju. Obecnie może zrujnowanego i spustoszonego przez różne złowieszcze siły ale dzięki naszej nowojorskiej sile woli zostaną wkrótce pokonane. Właśnie o to walczą nasi żołnierze w tym zdawałoby się odległym zakątku naszego kraju. Walczą i na pewno zwyciężą mając wsparcie takiego zaplecza jakim właśnie ja wylądowałem tutaj. Może być? - dziennikarz jak zaczął z pamięci recytować zdanie za zdaniem wydawał się niepowstrzymany. I oficer do którego mówił i żołnierz który go do niego przyprowadzi zdawał się być tym zaskoczeni. Ten nagły kontrast gotowego prawie na bieżąco tekstu z rozkojarzeniem i oszołomieniem widocznym po całej posturze dziennikarza było olbrzymie. Na końcu Ljubjanovic zapytał się i spojrzał znów wyczekująco i z niepokojem na oficera który był władny decydować o jego losie. W przypadku powrotu do obozu pewnie dość marnym i krótkim.


- Świetnie! Właśnie o to mi chodziło! Tylko to pisz i wysyłaj do gazety! Wcześniej jednak masz uzgadniać przed wysłaniem tekst ze mną! - Yorda klepnął dziennikarza przyjacielsko w ramię o dopiero teraz wyczuł pod ubraniem jak te ramię jest mizerne i chude.


- A zdjecia?! Mogę robić zdjęcia?! - kiwnął wygoloną głową dziennikarz i odważył się zadać pytanie.


- Oczywiście! Ale to samo co tekst, możesz wysyłać tylko te jakie zostaną autoryzowane przeze mnie! Jeśli coś powiedzmy, że się zapomnisz to dla mnie będzie to złamaniem naszej dżentelmeńskiej umowy! Rozumiemy się Zdravko?! - Nowojorczyk w mundurze spojrzał na tego w cywilnym ubraniu, ze zdawałoby się olbrzymim aparatem fotograficznym na honorowym miejscu jego sylwetki. Odpowiedziało mu gwałtowne i żarliwe kiwanie wygolonej głowy. Słońce zachodziło za horyzont a skryte chmurami w ogóle przestało być widoczne jakby go nigdy tu nie było. W zamian za to z chmur zaczął sypać deszcz przepatany ze śniegiem.



Chebańczycy



Mężczyzna zanurzony prawie całkowicie w lodowatej wodzie płynął. Płynął energicznie wiedząc, że ściga się z czasem i wrogiem. Cel miał widoczny całkiem niedaleko. Mudnur. Ciało w mundurze. Gwatownie młócące wodę. Dopłyną do niego i zapa go wyszkoonym zdawaoby się w innym świecie ruchem. - Przestań się szarpać synu! Bo nic z tego nie będzie! - krzyknął do złapanego faceta w mundurze. Zaczął płynąć z powrotem w głąb rzeki. Ten w mudnurze przestał się w końcu szarpać co znacznie ułatwiło im obu pracę.


- Płyńcie za mną kto może! Zaraz tu będą! - krzyknął do topiących lub podtopionych ludzi. Z bliska wyglądało to jakby ktoś rozpruł w wodzie worek cz rewoną farbą. A łódź poszatkował, rozszczapił dziurami i pęknięciami plastik łodzi desantowej, i nad nią rozbyzgał kolejny worek z farbą i organicznymi resztkami. Wojna. Tak wygądała wojna. Z bliska. Z bardzo bliska. Przed tym właśnie tak bardzo starał się uchronić to miejsce. I znów mu się nie udało. Mógł tylko próbować ratować co i kogo się da. Jak tych ostrzelanych nagle i bez ostrzeżenia dupków w mundurach innych niż on miał na sobie. Dziecaki właściwie. Małolaty w mundurach. Przynajmniej ten którego właśnie holował na takiego wyglądał. Oprócz tego sierżanta. Ten jeden wygądał, że nie stracił głowy mimo wszystko. Próbował jakoś ogarnąć sytuację ale był sam.


- Płyńcie za nim! Wydostańcie się na brzeg! - krzyknął przemoczony lodowatą wodą sierżant. Ze dwie czy trzy sywetki w mudnurze próboway podążyć za slywetką w brązowej, skórzanej kurtce tak odmiennej od ich mundurów. W tym czasie sierżant rzucił w wodę jakiś przedmiot. Ten chlupnął i zniknął pod nią. Sam nowojorczyk również zaczął holować jakiegoś rannego żołnierza.


- Panie Sierżancie! Ralph nie chce płynąć! - zameldował spanikowanym głosem któryś z żołnierzy.


- On nie ma połowy głowy szeregowy! Nieżyje! Zostawcie go i jazda stąd! Zaraz tu będą no już! Ruch, ruch, ruch szeregowy! - odwrzasnął sierżant. Młócił już wodę ale odegły odgłos dieslowskich silników nie ustawał ani na chwilę. I chyba coraz bardziej się zbliżał. Było jasne, ze jak kogoś dorwą na otwartych wodach wybetonowanej rzeki na którą z wody prawie nie szło się wspiąć przemoczonemu i zmarzniętemu człowiekowi to pewnie dostrzelają ich i koniec. Wówczas mniej więcej z miejsca gdzie zatoną rzucony przez nowojorskiego podoficera przedmiot zaczął wyłaniać się białawy dym. A z nieba zaczął sypać śnieg z deszczem. Dzień się kończył. Wkróce miały zacząć się nocne ciemności. Ale nadal nie było pewne czy przmoczeni, ostrzeani i zmarznięci ludzie w rzece dożyją tak odległej przyszłości.


- Trzymaj się brzegu i płyń w tamtą stronę! Tam są schody i drabinki to będziesz mógł wyjść na zewnątrz. Są moi ludzie to wam pomogą! - krzyknął szeryf do żołnierza którego dotąd cholował. Widział jak tamten zostawia w lodowatej wodzie czerwonawy dym więc pewnie oberwał. Ale nie miał w tej chwili czasu sprawdzić jak bardzo i jakie ma rokowania. Grupka kilku żołnierzy młóciła wodę co raz słabiej ale nadal płynęli. Ten sierżant z kolejnym holowanym też. Białawy dym zaczyna już przesłaniać część ujścia rzeki ae tylko część. Nie było wiadomo czy to wystarczy jako zasłona. Przy resztkach łodzi unosiły się dwa nieruchome ciała. Ale dwa inne jeszcze wrzeszczały jęczały będąc na tyle lekko ranne by nie być jeszcze martwe ale na tyle by samemu przepynąć kawałek do załomu portu gdzie była szansa zejsć z widoku. Sierżant również dopłynął i pognał rozkazem ocalałych żołnierzy wzdłóż zarobaczonego i mokrego nabrzeża. Zostawał po nich nieco wzburzony pas wody stukającej falami o beton nabrzeża i czerwonawy chmurowaty ślad w wodzie. Widocznie sporo z nich oberwało w ten czy inny sposób.


- Wezwałem wsparcie. Niedługo tu będą. - powiedział do szeryfa sierżant. Ten zobaczył, że wokół sierżanta też leniwie unosi się czerwonawy obłoczek zwiastujacy świeżą ranę.


- Pływanie w taką pogodę nie jest zbyt zdrowe synu. - odpowiedział pływający obok Chebańczyk. Obaj wpatrywali się w widok resztek rozsiekanej ołowiem łodzi. I dwa jeszcze żywe ciała kurczowo się jej trzymające. Kutrów nie było jeszcze widać ale mogły się ukazać na widoku lada chwila. Tak to wyglądało na słuch. Pozostanie na otwartych wodach rzeki byłoby wówczas skrajnie niebezpieczne. Nie szło zgadnąć czy ktoś zdołał by z obecnego miejsca dopłynąć jeszcze raz do łodzi zabrać kogoś i wrócić nim na horyzoncie ukażą się obydwa kutry dla których broni to nie była żadna odległość do strzelania. Reszta żołnierzy skryta w zatoczce portu miała chociaż szansę skryć się przed nimi ale na otwartej na przestrzał wodach rzeki nie było jak.


- To są moi ludzie szeryfie. - odpowiedział nowojorski sierżant i ruszył przed siebie w stronę roztrzeanego razem z załogą wraku łodzi desantowej.


- Chronić i służyć. - mruknął szeryf w odpowiedzi. Odwrócił głowę w stronę brzegu i krzyknął na głos. - Niicoo! Pomóż żołnierzom wyjść na ląd! Są ranni! - posłał polecenie do swojej zastępczyni będącej w pobliżu po tej samej stronie rzeki co zatoczka portowa gdzie wpłyneli ocalali żołnierze. Sam ruszył w ślad za sierżantem ku wrakowi łodzi.



Agenci



- To gdzie teraz? - żołnierz w mundurze NYA kierował pojazd na dość wolnych obrotach. Wjechali w labirynt uliczek w których nie czuł się zbyt pewnie. Zwłaszcza, że wszędzie było pełno samochodów. I to jeżdżących! Bo wraki samochodów to przecież każdy wszędzie widział i spotykał to nie robiło to na nim wrażenia. To, że spora część tych jeżdżących pojazdów miała na sobie czy w sobie jakieś uzbrojenie jakoś nie dawało się zapomnieć czy nie zauważyć.


- Do domu. - odparła kobieta spoglądając w boczną szybę na mijany budynek. Słońce już właściwie zaszło i barwy przyblakły. Coraz bardziej dochodziły do głosu cienie i półmroki z palety zimnych i ciemnych barw. Zapowiadała się kolejna zimna i mokra noc. Mijane budynki nie były już zbyt wyraźnie widoczne. Ale wiedziała jaki właśnie mija. Wiązało się z nim przecież tyle wspomnień. I dobrych i złych. Nawet na tle granatowiejącego nieba widziała znak rozgłaszający, że jest to budynek do gry w kręgle. Zapaliła kolejnego skręta a blask ogienka na chwilę przytłumił widok za oknem.


- Bardzo śmieszne. Ja tu jestem pierwszy raz. - prychnął kierowca w mundurze dając wyraz swojemu niezadowoleniu. Bo i z czego miał być zadowolony na jakiejś głupiej misji do samego gniazda tych bandytów do którego prowadziła go jedna z tych bandytek. I wszystko wedle litery rozkazu!


- Nie spinaj się tak bo ci żyłka pęknie. Zajaraj. - kobieta podała mu przez szerokość kabiny odpalonego właśnie skręta. Żołnierz spojrzał na nią z wahaniem, potem na trzymany ogienek a potem spojrzał trochę nerwowo gdzieś w tył.


- No dobra ale nie mów sierżantowi bo się wścieknie. - odparł biorąc skręta a kobieta prychnęła jakby z irytacją czy rozbawieniem. W panujących półmrokach nie było tego dokładnie widać. Sama zajęła się odpalaniem kolejnego skręta. - Właściwie czemu mówią na ciebie Viper? - zapytał kierowca zaciągając się pierwszym machem gandzi.


- A między innymi dlatego, że mam taki kozacki tatuaż viper. - mruknęła w półmroku blada plamy twarzy kobiety.


- Tak? A pokaż. - żołnierz zaciekawił się spoglądając na pasażerkę obok.


- Nie chce mi się teraz spodni zdejmować. Zatrzymaj się to tutaj. - zaciągnęła się mocniej widząc bramę ogrodzenia i strażników przy niej. Za bramą mroczyła się już wielka bryła kompleksu. Ciężarówka zatrzymała się a kobieta uchyliła okno drzwi po swojej stronie. - Cześć pajace! - zawołała wesoło do widocznych sylwetek w skórzanych kurtkach.


- O! To Viper! - odpowiedziała jej jedna z sylwetek a promyczek fajka powędrował z twarzy gdzieś w dół sylwetki. - Wróciłaś? Skąd macie taką ciężarówkę?! Gdzie reszta?! Przyjedzie później?! Czemu tam siedzi jakiś sztywniak w mundurze?! - ogieniek fajka wskazywał po kolei na omawianie przez Runnera elementy.


- Nie ma reszty! Guido wyruchał nas wszystkich! Właśnie chcę to obgadać z Hollfieldem! - odwrzasnęła mu pasażerka kierowcy.


- O kurwa. No dobra wjeżdżajcie. - po chwili milczenia odpowiedział strażnik i pet poszybował i odbił się kometą od detroidzkiego asfaltu i przy zgrzytach i jękach metalu brama została otwarta.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 28-11-2016, 11:05   #435
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 58 2/2

Cheb; rejon centralny; biuro szeryfa; Dzień 7 - zmierzch; półmrok z deszczośniegiem; ziąb.




San Marino



Chrome czy Chromi jak go nazywał Paul oraz Geck chyba poradzili sobie z uwolnieniem Eryka bo gdy dziewczyna wracała na dół po schodach już ich nie było przy celach a drzwi do tej w której przebywał dotąd zastępca szeryfa a wcześniej Brzytewka były teraz otwarte.




Dziewczyna schodzi z nieprzytomnym facetem w ramionach. W standardzie raczej preferowano odwrotne proporcje ale jednak chyba obecnie mało kto się trzymał niemodnych standardów. Miejscowy glina biernie ale jednak współpracował w tej całej próbie ratowania go. Znaczy był bierny i nie należał do gigantów. Właściwie to pod względem gabarytów był raczej przeciętniakiem. Obecnie bardzo rozpalonym gorączką i zawinietym w liczne bandaże przeciętniakiem. Daleko też nie było choć po chodzenie z takim obciążeniem po zadymionych schodach wymagało uwagi. Na szczęście obecnie nic innego nie rozpraszało uwagi czarnowłosej kobiety z Zachodniego Wybrzeża. Może oprócz dymu. Dym. Tak dym. Dym sprzyjał duchom.




Szła w gazmasce. Niezbyt to było wygodne anie nie pomagało w orientowaniu się w otoczeniu. Większość dymu zostawała na zewnątrz maski. Do wnętrza dostawało się go już niewiele, prawie wcale. A nie powinno w ogóle się nic nie dostawać? Nie była pewna. Ale coś tu było. Tutaj. Na tych schodach. W tym dymie. W tym niesionym mężczyźnie. Tak. Duch. Zazwyczaj duchy żywych były słabe. Słabo wyczuwalne dla niej. No chyba, że coś było nietypowego. Jak na skraju przejścia. Jeszcze nie w pełni w świecie duchów ale już prawie. Nieprzytomni ludzie. Umierający ludzie. Ludzie którzy często obcowali z duchami. Jak spora część Runnerów właśnie. Ci zostawiali jak na żywych zauważalne odbicie w świecie duchów. Nadal w większości wypadków dość słabe w porównaniu do prawdziwych duchów ale i silniejsze niż większość ludzi.




A ten którego niosła odbijał się. Widziała jego emanacje. Był na pograniczu światów. Dym. Mącił się, unosił, kłębił, przesłaniał. A tam. Coś było. Widziała coś. Kogoś. Sylwetka? Słaba. Rozmazana. Jak przypadkowy dym uformowany w ludzką sylwetkę. Wydłużona tak, że była wyższa od szamanki. Ale to tylko forma. Tak to chyba duch. Ale słaby jak na ducha. Nie widziała barw ani kolorów, sylwetka też była bardziej jak zestaw dymu zamkniętego w niewidzialny balon o ludzkich kształtach. Emocje. Czuła emocje od tego czegoś. Więc musiało jakieś odczuwać. Więc pewnie człowiek. Kiedyś. Teraz? Emocje. Ból. Tak dominujący byl ból. Przytłaczający, przed takim jakim nie ma ucieczki. Ale ból nie był w stanie stłamsić uporu. Oporu. Niezgody. I nadziei. Na coś. Na kogoś? Uratowanie. Siebie? Kogoś? I ulga. Swoje graty. Tutaj. Głosy. Różne. Dotyk. Kojący. Ciepły. Kobiecy. Tak samo jak głos. Dający nadzieję. Siłę. Wolę walki. Powrotu. I męski. Przyjacielski. Ciepły. Wywołujący uśmiech i sympatię. Chęć by dołączyć. I następne. Kłótnia? Dyskusja? Gniew. Niezgoda. To nie tak! Znowu nie tak! Tak. Brian. Ten którego niosła. Był ciepły i nieprzytomny jak człowiek pod narkozą czy śpiączce. To ciało nic jej nie mówiło. Ale był też wyczuwalny dla jej trzeciego oka czy ucha. Tego którym odbierała świat duchów. Tu już jego duch mówił jej więcej niż nieruchome ciało. Ale musiałaby mieć czas, zatrzymać się spowolnić mieć chwilę spokoju by nawiązać z nim łączność. Spróbować. Spróbować porozmawiać. Był już dość płytki. Bliski przebudzenia. Mógł się obudzić w każdej chwili. Mogła spróbować to przyśpieszyć. Duch chciał się przebudzić. Chciał powrotu do swojego ciała. Mimo, że tak zmaltretowane chciał do niego wrócić. Miał coś bardzo ważnego do zrobienia. Chciał to dokończyć. To go napędzało gdy opuścił ciało przeganiany przez falę niekończącego się bólu i to sprawiało, że chciał wrócić. Dym. Schody. Była na schodach. Już prawie na dole. Czekali na nią. Niecierpliwili się. Śnieg. Deszcz ze śniegiem nawet chyba. Zaczęło padać. Wewnątrz budynku już prawie było ciemno ale na zewnątrz jeszcze panował półmrok. Wkrótce jednak noc zacznie się na dobre.



Alice Savage



Stan Boomer chyba nie był zbyt ciężki. Tak wyglądało na pierwszy rzut oka lekarki. I kolejne połączone z obdukcją musiały się przychylić do tej powierzchownej ekspertyzy. Najpoważniejszą raną była ta na ramieniu. Wystarczyło rozciąć i odciąć rękaw munduru, przeczyścić ranę i założyć opatrunek. Rana nie była poważna. Kłuta jak od dźgnięcia nożem czy czymś podobnym. O ile nie wdałaby się infekcja rana sama w sobie nie powinna stanowić zagrożenia dla najemniczki.




Reszta ran była jeszcze mniej poważna. Spod ubrania nie wyciekała żadna krew a obdukcja nie wykazała żadnych wyczuwalnych urazów. Więc jeśli coś tam Pazur miała pod ubraniem z tych ran to pewnie nic poważniejszego jak otarcia i siniaki. Widoczne wyglądały dość przykro bo mieszanina krwi i brudu zazwyczaj działała ostrzegawczo na ludzi ale z medycznego punktu widzenia nie było to groźne. Zdecydowana większość krwi jaką miała na sobie dziewczyna w mudnurze pochodziłą z roztrzelanej głowy stygnącego obecnie Runnera. Więc na pierwszy rzut oka wyglądało śmiertelnie poważnie taka wielka czerwona plama na piersi i brzuchu munduru, rozmazane smugi krwi na twarzy ale jak się okazało to większość nie była krew Boomer tylko tego zastrzelonego.




Rany zadał jej drut na nadgarstkach jakim Paul przywiązał ją w samochodzie a jaki nadal krępował jej te nadgarstki. Na skórze pojawiły się czerwone pręgi i przecięcia ale ciężko było uznać to za prawdziwą ranę. Choć ich lokalizacja była dość wymowna. Dziewczyna miała też rozciętą brew, usta i nos a twarz już puchła jej od otrzymanych ciosów choć to też raczej nie odbiegało standardem od efektów standardowej bójki.




- Dlaczego on to zrobił? Przecież jest głupi. Jest tak beznadziejnie głupi. Kompletny kretyn. Dlaczego on to zrobił? - Boomer mamrotała cicho prawie nie angażując się w zabiegi jakie dookoła niej czyniła Alice. Siedziała grzecznie tyłkiem na asfalcie i jej jedynymi świadomymi ruchami były ruchy jej głowy. Co chwila poruszała głową w stronę wygolonego Runnera któremu już prawie swoją mało sensowną ale jednak jakoś pocieszną gadaniną udało się już z grubsza doprowadzić Tweety do jakichś sensowniejszych kolorów i reakcji. W każdym razie przestała ryczeć choć wciąż ocierałą oczy i siąpiła nosem. Trójka Runnerów na pace łącznie z Hiverem próbowała usilnie udawać, że ich w ogóle nie ma na tej pace furgonetki.




- Dlaczego? Wstawił się za mną. Bez sensu. Nikt się nigdy za mną nie wstawił. Żaden facet. Tylko Nix. Ale my byliśmy razem. A on jest obcy. I jest takim kretynem. Dupek jeden. Dlaczego to zrobił? Przecież ta bandyta. Jak oni wszyscy. Co on robi? Dlaczego taki jest? Dlaczego to zrobił? Zobacz. Zrobił to. Zabił go. Tu teraz leży. - najemniczka jak na swój standard gadała jak nakręcona. Ale mówiła jak specyficznym tonem ataku słowotoku będąc chyba reakcją na skrajne emocje i szok. Widocznie w ten sposób jej umysł radził sobie z kryzysową sytuacją. Przed czym uchronił ją ganger dość jasno wskazywał widok jej kurtki mundurowej. Dwa górne guziki zostały zerwane czy odprute i teraz w powstałej szczelinie widać było fragment sztywnego pancerza jaki nosiła pod spodem najemniczka.




Alice zdążyła oporządzić najemniczkę i razem wstały i ruszyły w stronę vana. Paul powitał je obie swoim firmowym wyszczerzem jakby znów wyciął jakiś numer temy latynoskiemu złamasowi w ich odwiecznej prywatnej wojnie na docinki, dowcipy i kawały. - Skończyłyście? No to zajebiście. Ty kiciu klapnij sobie tutaj. I nie chcę słyszeć jakichś babskich fochów, że jedna drugiej nie lubi jasne? Chyba, że zechcecie okazywać sobie miłość no to co innego. - Runner w golfie mówił teraz jednocześnie do Boomer i do Tweetie wskazując najemniczce na środkowe miejsce w szoferce. Czyli obok kierującej pojazdem blondyny. Ta nawet trochę się roześmiała z tego pozerstwa i żartu na raz i jej kryzys chyba minął.




- Brzytweka zerknij na naszego blondrozczochrańca. Widzisz? Dobry joint jest dobry na wszystko nie Tweety? - zwrócił się do Brzytewki wskazując na palącą skręta blondynę. Na głos i humor wyglądała o wiele lepiej niż parę chwil temu gdy z nerwów wrzeszczała i nie mogła zamknąć drzwi od szoferki. Ale na oko to jej paskowany w poprzek twarzy makijaż w połączeniu z krwią i brudem jakie zarobiła podczas walki sprawiał odpychająco - przerażające wrażenie. U niej jak po chwili zabiegów stwierdziła Alice winny był głównie rozbity nos który jak to z krwawiącymi nosami bywało zawalał właściciela mnóstwem krwi, był dość irytujący i wkurzający ale sam w sobie poważnym obrażeniem raczej nie był. Poza tym miała też rozcięcie tu czy tam, początkujące opuchlizny ale raczej nic poważnego chyba jej nie było.




Podczas tych zabiegów robiło się coraz ciemniej a zmiana pory doby przyniosła także zmianę pogody. Słońce zniknęło przykryte warstwą chmur a z nich zaczął sypać śnieg zmieszany z deszczem. No i wrócili ci dwaj wysłani z San Marino tyle, że z przestraszonym i wciąż kaszlącym Erykiem który na wszelki wypadek wciąż trzymał ręce w górze. Paul spytał się o ostatnią brakującą z ich grupki ale miała zaraz przyjść. I że mówiła by zabrać tych dwóch jako zakładników. Paul pokiwał głową z uznaniem na tą myśl.




- Wooow! Aaaleee czaaad! - w międzyczasie też Azjata zdołał rozbroić zdobyte skrzynię i oczom wszystkich ukazała się trzymana zdobycz. Dla Brzytewki wyglądało jak kawałek rury z jakimiś udziwnieniami. - Ale teraz coś rozpierdolimy! Oooo! Teraz można robić rewolucję! Chodźmy coś rozjebać! - Lenin prawie podskakiwał z ekscytacji jakby wreszcie doczekał się jednak prezentu od Dziadka Mroza który nie był tak sprzeczny ideologicznie jak facet z w czerwonym kubraczku.




- Do portu się przejedziemy. Może coś się trafi tam do rozpierdolenia. - powiedział śmiejący się Paul który wziął od Azjaty rurę a ten znów zanurkował do skrzyni wyjmując z niej kolejną rurę.




- Do portu? Ale po co do portu? Sam przecież mówiłeś, że tam… - Hiver odezwał się z paki furgonetki. Jakby na podbicie jego uwagi strzelanina która chwilę temu umilkła znów się wzmogła. Tym razem jednak słychać było odległe wybuchy. Siła ognia robiła wrażenie. Coś co tam tak wybuchało raz za razem nie mogło być chyba jakieś małe czy słabe. Lenin przestał się szczerzyć i uśmiech jaśniejszego z Bliźniaków też jakby zamarł.




- Słuchaj Paul, tam jest coś grubego. Nic dla nas ani od nas. Mamy co nasze i jeszcze się obłowiliśmy. Spieprzajmy stąd do towarzysza Dowódcy. I Brzytewka jest cała a chyba o nią ci chodziło najbardziej. - Azjata z ulizaną fryzurą popatrzył po kolei wskazując brodą na zdobyczną ciężką broń, grupkę uwolnionych towarzyszy broni no i lekarkę w czarnym habicie i skórzanej kurtce. Po spojrzeniu Paula widać było, że myśli podobnie.




- No dobra myśl. Ale musimy najpierw wyhaczyć starego Brzytewki. Bo jak debil pojechał tam chociaż zostawił co miał najładniejsze nam - wskazał niedbałym ruchem ręki tak, że nie było wiadomo czy pokazuje na Alice czy na Boomer. - No ale dzięki temu lepiej dla nas. To ten, pojedziemy tam, zobaczymy, że nic mu nie jest by nam brzytewka nie zeszła na zawał bo za mało jara i bez przerwy gada a jeszcze żyłka by jej do tego pykła no to w ogóle by było przejebane. No to zbierajmy się. Lenin, Brzytewka pakujcie się na tutaj. Ty kiciu zrób tam miejsce z przodu na naszą czarnowłosą foczkę. I nie bić mi się tam z przodu ja dam radę obrobić was wszystkie. Tylko muszę jeszcze pogłówkować na raz czy po kolei. - bezczelny i żywiołowy ton znów wracał do białasowego Bliźniaka. Wedle jego obecnego planu Alice i Lenin mieli wskoczyć na pakę do tyłu a ostatnie miejsce w szoferce miało zostać dla San Marino. Sam Paul siadł jakoś tak pośrodku paki vana mając przy sobie przestraszonego zastępcę Eryka który starał się jak mógł być cichy i niegroźny otoczony przez tylu uzbrojonych gangerów. Przy tylnych drzwiach siedziała piątka uwolnionych Runnerów z czego na razie tylko dwóch z nich miało broń. Niemniej wolny rkm wciąż leżał na podłodze wozu tak samo jak otwarta skrzynia z rurami. Przy szoferce znalazło się miejsce dla Lenina i Alice.




Detroit; dzielnica Ligi; lotnisko; Dzień 7 - noc; pogodnie; ziąb.




Julia "Blue" Faust



Wyścig trwał. Tak samo jak emocje z nim związane, chemia prochów i adrenaliny krążąca w żyłach czy kolejne wyłaniające się w smudze światła i znikające pod maską mokre płyty lotniska. Obie prowadzące maszyny szły na czołówki z rozświetlonym peletonem pojazdów zupełnie jakby czołówki przy prędkościach trzycyfrowych każdej ze stron były w Det normą i nikt się tym nie przejmował. Blue Lady tak wyglądała choć z bliska panna Faust widziała jak zaciska szczęki i mruży oczy by zmieścić się w ruchomej szczelinie zbliżającej się znad przciwka.


- Lubię jak jest ciasno! - wysyczała kierowca błękitnoczarnej Cobry jak jakąś mantrę czy modlitwę. Dziewczyna z Vegas też miała okazję do swojej roboty. Jej oko wybrało odpowiedni moment, posłuszne ramię cisnęło szklanym pociskiem w przejeżdżające obok auto i zaraz za sobą usłyszały zgrzyt i pisk gdy maszyna wykonała desperacki skręt który przeszedł w niezbyt kontrolowany slalom. Kierowca może by zdołał z niego wyprowadzić auto a może i nie ale gdy robił któryż z wymyków w bok uderzyło go jadące obok rozpędzone auto. Oba zaczęły piszczeć dartym metalem blach a potem sunąć bączkami po mokrych płytach lotniskach i w nie trafiło jakieś kolejne auto tworząc już trzyosobowy karambol.


- Jeeaahhh! Kocham Wyścigi! - wrzasnęła wesoło van Alpen unosząc triumfalnie pięść do góry ponad przednia szybę kabrio.


Zanim minęły ich ostatnie pojazdy Blue miała okazję cisnąć jeszcze jedną z włóczni. Pojazd sunął naprzeciwko nich i kierowca chyba ani myślał ustąpić z drogi. Blue Lady chyba również. Obie maszyny zbliżały się błyskawicznie do siebie i Julia która musiała wstać z włóczną w dłoni mogła się poczuć jak torreador gdy widział pędzącego na siebie byka. Ten byk też na nich pędził a włócznia przy rozpędzonej masce pojazdu wydawała się dość mikra i wątła. Pęd przy tych prędkościach zderzał się z twarzą Faust z siłą prawie fizycznego uderzenia. Jedynie oczy, chronione goglami, wydawały się być niepodatne na ten atak. Blue i Blue Lady za kierownicą wyczuły moment do ataku, każda do swojego.


Najpierw zaatakowała dziewczyna z Vegas. Ciśnięta włócznia poleciała w przestrzeń i trafiła w maskę pojazdu. Tam coś zaczęło wyć czy piszczeć, na maskę i szybę ścigacza wybryzgnęły strugi gotującego się oleju a kierowca zauważalnie wierzgnął pojazdem. Wówczas zaatakowała go Cobra kierowania przez Blue Lady. Trafiłą go rozpędzonym przednim badkolem w wystawiony bok tylnego nadlokola. W efekcie obydwiema maszynami szarpnęło ale tamtym drugim bardziej. Maszyna zaatakowana synchroniczna, z osłabionym przez włócznię silnikiem zaczęła hamować, sunąć bokiem i wpadać w powolny obrót. Cobrą też trzasnęło tak bardzo, że Blue znów rzuciło. Tym razem na tyłek i klapnęła nim na siedzenie pasażera. I przed nimi nastała ciemność. Były pierwsze! Wszystkie pojazdy zostały za nimi z tyłu!


W oddali widać było światła licznych samochodów układających się w pstrokatą linię. Meta! Już były gdzieś w połowie długości lotniska! Gdzieś tam czekali ich rozwrzeszczani i rozwydrzeni fani z niepokojem oczekując kto tym razem wygra te nocne starcie. Gdzieś tam czekała Seiko która miała w końcu obsłużyć ekipę zwycięzców! Odgłos silników za nimi zauważanie słabł gdy zwiększała się odegłość między nimi a rozpędzoną Cobrą. I wówczas właśnie w ten odgłos wdarł się nowy odgłos. Ktoś ich ścigał! Doganiał! Czarny Mustang! Dziki! No tak, Wyścig jeszcze się nie kończył a gwiazdy Ligii nie ustępowały łatwo. Nawet innym gwiazdom Ligii. Dziki korzystał z walorów swojego pojazdu i nieubłaganie wyższa moc jego pojazdu dawała znać na tej długiej prostej. Cobra zyskała sporo odstępu. A do mety było coraz bliżej. Gdyby prosta była idealnie prosta bez żadnych finezji szybsza bryka musiała okazać wyższość nad mniej szybką. Ale jednak nie było wiadome komu będzie sprzyjać linia mety. Równie dobrze można było w tej chwili stawiać szton w kasynie i szanse wyglądały między obydwiema maszynami pół na pół. Albo Mustang dogoni i prześcignie Cobrę albo nie. Jednak okazało się, że Dziki chyba aż tak skłonny do hazardu nie był skoro chodzioło o uda, cycki i rączki Seiko no i utarcie nosa napuszonej Federatce.


- O nieee! On ma nitro! Co za chuj! - rozpaczliwie wrzasnęła Blue Lady czując najwyraźniej już gorycz porażki na mecie. Brakowało im niewiele. Już widać było nie tylko światła pojazdów na linii mety ale nawet pojedyncze reflektory. Kilkaset metrów może kilometr. Da rozpędzonych aut chwila moment. Wówczas zza ich pleców doszedł jakiś specyficzny świst i nagle Mustang dostał na popęd jakby go zaczął jakiś niewidzialny olbrzym popychać. Sunął zbliżając się już teraz do uciekającej Cobry błyskawicznie. Teraz już było pewne, że dla mniejszej maszyny będzie ona o wiele za daleko.


- Rzucaj! Może się uda! Rozwal go! Rozwal go Tygrysico bo on będzie się dziś spuszczał w Seiko a nie my! - krzyknęła desperacko kierowca z niebieskimi włosami znowu przygryzając wargi do krwi. Panna Faust uniosła się w siedzeniu z włócznią gotową do rzutu. Dziki nie był taki głupi i trzymał się dość daleko od Cobry. Akurat na skraju realnego rzutu jak na możliwości Blue. Najpierw jednak jechał za daleko z tyłu a potem jakby ich minął właściwie już nie byłoby raczej co rzucać. Tylko jakby właśnie ich mijał co przy prędkościach jakie miały obie maszyny musiało być jak rzut oka. Cobra nie mogła próbować blokować Mustanga bo obie maszyny były a daleko od siebie. Właściwie ostatnią nadzieją na zwycięstwo było nagłe wyeliminowanie maszyny przeciwnika z walki. Rzut życia godny obstawiania w kasynie.


Dziki zbliżał się coraz bardziej. Julia widziała jak przedni reflektor bo drugi gdzieś chyba poszedł w diabły zbliżał się najpierw bardziej od tyłu, potem tak po skosie a w końcu był prawie przed widoczny na pask. Widziała już ciemny kształt profilu niskiej, maszyny o sportowych kształtach. i wtedy z bijącym sercem cisnęła. Pocisk poszybował w ciemność i zniknął w niej. Przez ułamek sekundy nic się nie działo. Wyglądało na to, że włóczniczka chybiła. Ale po tej zatrważającej dla załogi Cobry chwili coś zaczęło się dziać. Maszyna dotąd sunąca obok nich i która już zdołała wyprzedzić niebieską maszynę o jakieś pół długości nagle zaczęła wierzgać, ocalały reflektor zaczął oświetlać już bok trasy.

- Taak! - wydarł się drugi rajdowiec Ligii. Jednak kierowca Mustanga z trudem zdołał wyprowadzić samochód. Coś tam zaczęło się sypać, walić dymem i iskrami ale nitro w połączeniu z mocnym silnikiem nadal popychało pojazd do przodu w tempie rakiety. Dziki nie zwalniał! Sypał iskrami, wpadał w co raz większy przechył ale mimo to parł niezłomnie do mety!

- Niee! Wywal się! Wywalaj chuju! - Blue Lady zaklinała przeciwnika będąc chyba bliska płaczu widząc jak z każdym przebytym metrem przeciwnik jest bliżej zwycięstwa. Czarna maszyna odbiła gwatłownie w przeciwną stronę, szarpnęło nią i pokazał się ogień. Widoczne już z tyłu błękitnawe ogniki wydechu napędzanego nitro nadal płonęły jednak mocnym pewnym ogniem. Mustang musiał być już naprawdę blisko linii Mety gdy kierowcy przestało udawać się odciągać nieuchronną katastrofę. Przy kilejnym wierzgnięciu nie udało mu się opanować maszyny i ta momentalnie straciła przyczepność zaczęła spektakularnie dachować bokiem. -Yyyeaaaahhh! Wyjebał się! Wyjebał! Wygrałyśmy! - triumfowała Blue Angel wyrzucając obie dłonie w górę przez co na moment Cobra pędziła po prostej bez pełnego sterowania przez kierowcę.


Przejechały linię mety gdy Mustang wciąż kraksował zderzajac się z jakimś stojącym samochodem i zatrzymując w końcu o wiele długości dalej. Znieruchomiał tak samo jak i wyhamowała Cobra. Przez zebrany tłum przebiegła fala euforycznej radości. Koniec Wyścigu! Jest zwycięzca! Ale jednak niekoniecznie. Prawie od razu dał się słyszeć fałszywy ton w tej radosnej atmosferze. Zaczęły się kłótnie. Blue nie do końca ogarniała o co chodzi bo Federatka zaparkowała Cobrę ze zgrzytem palonych opon ale jakoś tak, że oświetlona refletkorami położoną na burcie bryce Dzikiego. - Kurwa. Ta czarna małpa Starego tam była. - syknęła z przejęciem jakby dopiero teraz o tym sobie przypomniała. Mustang dymił i płonął coraz bardziej a ku niemu pędzili już fani gotowi pomóc wydostać się swojej gwieździe. Przez rozbite okno Forda dało się zobaczyć jakieś dłonie. I po chwili głowa. Czarna. Długie włosy. Ona. Ruszała się. Przejęły ją jakieś uczynne ręce fanów. Potem pokazał się ta prawdziwa gwiazda Ligi. Dziki. Też się wydrapał a właściwie to chyba on wypchnął Schultz z maszyny. Teraz zaś sam wydostał się na powierzchnię. I ledwo wydostali się prawie od ręki wkurzyli Blue Lady. - Jej Dziki! To było super! Wygraliśmy! - Veronica rzuciła się radośnie na szyję Dzikiego bez ceregieli całując go w usta.


- Cooo?! - wydarła się na głos Blue Lady słysząc od czarnowłosej małolaty tą potwarz.


- Tak, Veronica ma rację! To my przekroczyliśmy pierwsi linię mety więc to my wygraliśmy! - Dziki poparł w pełni swoją partnerkę i patrzył ironicznie na swoją rywalkę. Co prawda z nosa i gdzieś tam z głowy coś mu ściekało czerwonego ale jakoś nie przeszkadzało mu to panoszyć się dalej.


- Liczy się kto przejedzie a nie kto się rozjebie na mecie! - Blue Lady wstała zza kierownicy i też nie zamierzała ustępować z podium. Część jej fanów poparła ją pomrukiem zadowolenia ale ci którzy sprzyjali Dzikiemu nadal mu sprzyjali.


- Nie umiesz przegrywać kochanie. Gdzie jest Seiko? Miała chyba obsłużyć zwycięzców czyli nas. No możemy wziać tą blondzie. Widziałem jak się rusza. Jesteś sexy mała. Możesz iść z nami. - Dziki chyba miał dobry humor zupełnie jakby właśnie nie wylazł ze zrujnowanej kolejnej kraksą bryki. Zaczął się rozglądać po tłumie dookoła szukając chyba Azjatki choć na koniec mówił już tylko do Blue. Z tłumu rozległ się gwizd czy okrzyk poparcia. Widocznie Blue zrobiła odpowiednie wrażenie podczas swojego show na parkiecie w hotelu nie tylko na adresatce tego show. Jednak w końcu jak sam Dziki przyznał, że to było sexy to już musiało coś znaczyć w tym mieście.


- Seiko obsłuży dziś zwycięzców czyli nas! A ty jak przestaniesz błaznować to może dostaniesz jakieś majtki którejś z nas na pocieszenie! - Blue Lady wściekła się tymi przytykami i niejsaną sytuacją, że wyskoczyła z maszyny i stali tak znowu naprzeciw siebie. Dziki i Blue Lady. W świetle reflektorów Cobry, na tle płonącego Mustanga ciskający w siebie błyskawice i obelgi, wywołujący każdym słowem i ruchem reakcje i emocje zebranych widzów, fanów i kibiców. Gdzieś z boku między nich podeszła Seiko. Ale patrzyła zdezorientowana to na jedną to na drugą gwiazdę Ligii nie bardzo wiedząc co ma właściwie robić. W końcu mówiła Blue, że lubi ich oboje. A teraz oboje stali naprzeciw siebie i skakali sobie do oczu.




Wyspa; Schron; poziom magazynów; Dzień 7 - ?, ciemno; chłodno.




Will z Vegas



- Ślepy jesteś? Widziałeś ile to ma nóg? To na pewno nie była krowa. - jeśli Will próbował wziąć i przekonać Runnerów dowcipem to właściwie mu się nie udało. Odezwał się jeden ale chyba podobne zdanie mieli wszyscy.


- I jakie siedmiu? Jego nie licz. Trzeba będzie go nieść pewnie. Albo zostawić. - powiedział ten ze świeczką no ale Will zajmując się Stripperem gdy Kelly podała mu swój plecak z apteczką mógł stwierdzić, że faktycznie Johnny bardzo mocno krwawi. Gdy zdjął rękawiczki po założeniu opatrunków stwierdził, że chyba powinny wytrzymać. Ale stanu Blunta to nie wspierało. Ustabilizowało go jedynie w tym ciężkim stanie w jakim go znaleźli. Rana była jednak poważna i raczej wyłączała robotyka z dalszych poszukiwań. To, że trzeba będzie go nieść albo przynajmniej wspierać utrzymać się na nogach też było dość prawdopodobne. To zaś angażowałoby jedną czy dwie osoby z ich zespołu.


- Moglibyśmy spróbować. - odpowiedział gladiator patrząc na regałowo - skrzynkowy rumosz omiatany światłem latarki Kelly. - I Will ma rację. Może i zaatakuje większą grupę. Ale raczej preferuje pojedyncze ofiary. - odpowiedział swoje wnioski Indianin choć wyglądał na dość zaniepokojonego. Chyba raczej też wolałby stąd już się wynieść.


- Mamy mało światła. Bez widzialności nie ma strzelania z bezpiecznej odległości. A Stripper nie nadaje się do walki. Trzeba się nim zająć. W walce będzie przeszkadzał. Mieliśmy rozwalić to coś ale do cholery nikt nie spodziewał się, że to takie wielkie. Jest jednak ostrożne. Nie będzie to znaleźć ani uwalić łatwo. Zostało ranne. Choć raczej nie śmiertelnie więc pewnie walczyć jeszcze może. Nie wiemy gdzie nas zaprowadziłby pościg. Do pościgu Stripper też się nie nadaje. Moglibyśmy to dorwać na miejscu w miarę szybko a może by to dorwało kogoś z nas. - Kelly podsumowała sytuację w jakiej się znaleźli. Jej plusy i minusy, możliwości i opcje. Wyglądało na to, że trzyma się nieźle chyba podobnie jak cwaniak z Vegas choć ciężko było odgadnąć czy wolałaby dorwać to coś czy wrócić. Obie opcje miały swoje zalety i wady. Jeden z Runnerów, ten ze zgaszoną obecnie latarką wyglądał na czujnego ale nie speszonego. Radził sobie w tej stresowej sytuacji przynajmniej w tej chwili. Dwaj pozostali wyglądali jednak na niezbyt przekonanych do kontynuowania pościgu tak samo jak w tej chwili Pies. Nie wyrazili jednak jawnie chęci powrotu do rozświetlonych rejonów ale i pozostawanie tutaj było im niemiłe.




Cheb; rejon północny; port wschodni; Dzień 7 - zmierzch; półmrok z deszczośniegiem; ziąb.




Gordon Walker, Nathaniel “Lynx” Wood i Nico DuClare



Ostrzał zaczął się i skończył. Przez chwilę w porcie zaległa cisza. A potem zaczął padać deszcz ze śniegiem. Kutry jednak nadal płynęły przez wodę zatoki choć żaden w tej chwili nie strzelał. Gordonowi zostały w bębnie granatnika cztery ostatnie granaty. Musiałby mieć naprawdę niesamowity fart by tymi czterema zatopić coś tak dużego. Lynx i Nico bronią o wiele mniejszego kalibru i przebijalności mieli o wiele mniejsze szanse coś zdziałać o ile nie wyszłoby jakieś przypadkowe, farciarskie trafienie. A bez możliwości uszkodzenia zdobyczy polowanie byłoby na co najmniej dziwnych zasadach. Zwłaszcza, że sama zdobycz mogła jak najbardziej odkąsać ogniem. Teraz mieli trochę fart. Odpowiedź z kutra przyszła prawie na bieżąco pomimo dzielącego ich dystansu, chaosu walki i krycia się wewnątrz murów budynku.


Plan snajpera do strzelania w burtę kutra może i był niezły ale dla grenadiera burta była bardzo w tej chwili odległym i skrajnie trudnym celem. Dalej dzieliło ich z pół kilometra a obydwie jednostki płynęły bardziej od dziobu niż od burty. Amunicja przeciwpancerna jaką dysponowała jego snajperka może mogła przebić pancerz tamtych łodzi a może nie. Mogły nawet w ogóle być bez pancerza. Ale po prostu snajper nie znał budowy takich obiektów więc nie miał pojęcia w jakąś ich część wycelować. Każdy otwór, szczelina, przycisk, refleks mógł oznaczać coś istotnego a może mógł być jakimś duperelkiem niezbyt wpływającą na wartość bojową jednostki.


Całą trójką zaś mogli się przekonać, że każda widoczna osłona przy ogniu tego kalibru była równie dobra. Część mogła chronić przed ogniem ze zwykłej broni maszynowej jaka była zamontowana w pierwszym gnieździe broni ale przed tą półcalówką czy czymś podobnym ochrona taka stawała się czysto iluzoryczna. W zimie jak widzieli niedawno sami, półcalówka potrafiła przedemolować ściany kościoła więc i zwykłe ściany domów nie musiały przed nią chronić. Najbliżej bo tuż przed domem był wrak za jakim wcześniej chowała się Kanadyjka. Nieco za nimi był kolejny budynek można było się w nim spróbować ukryć i prowadzić ogień.


Z drugiego brzegu nie było żadnego ruchu. Z wody w rzece właściwie też. Gdzieś przy ujściu wybuchł chyba jakiś granat dymny. A może ktoś go nawet rzucił próbując zasłonić się przed widokiem z portu. Słychać było też jakieś krzyki. Już nie tylko te umierające i przestraszone. Ktoś tam żył i próbował chyba jakoś wydostać się z matni nim sak się uniesie. Na razie jednak wciąż nie było widać nikogo z żołnierzy ani szeryfa. Tego ostatniego dało się jednak usłyszeć.


- Nicoo! Pomóż żołnierzom wyjść na ląd! Są ranni! - dobiegł ją przytłumiony betonową przeszkodą i odległością głos szeryfa. Na oko Kanadyjki brakowało jej z kilkudziesięciu kroków by dostać się do brzegu rzeki. Z pół setki kroków albo podobnie. Stamtąd już by miała też lepszy wgląd na sytuację w rzece. Większość tego terenu jednak była usiana jedynie symbolicznymi osłonami więc ryzyko było spore.


Wtedy z oddali doszło ich jakieś miarowe łupanie. Dał się słyszeć charakterystyczny odgłos silników śmigłowca znany z filmów. Lecący śmigłowiec! Jeśli to naprawdę byłoby to to byłby tak rzadki widok, że większość ludzi w życiu nie widziała żadnego latadła w stanie lotnym a tu mieli wreszcie okazję zobaczyć na własne oczy! Po krótkiej chwili oczy potwierdziły namiar słuchowy. Tam, po drugiej stronie zatoki nadleciały dwa Chinooki! Najprawdziwsze, wojskowe śmigłowce zupełnie jak te z filmów! Nadleciały dość nisko trzymając się blisko powierzchni a potem zniknęły im z widoku obniżając lot i chyba lądując między drzewami. Nadal jednak dochodziło ich miarowe łupanie ich silników.


Wówczas w pobliżu jednostki pływającej wybuchł słup dymu i wody. I po chwili następny. I znowu! Ktoś strzelał do tych jednostek! Co kilka sekund w górę wznosił się słup wody. Zdecydowanie większy od granatu czy granatnika. Obie jednostki płynęły jednak dalej na razie nie trafione ani razu choć gdyby takie tempo ostrzału udało się utrzymać szanse na trafienie rosły. Tylne lufy gniazd broni pierwszego kutra skierowały się gdzieś w głąb zatoki, podobnie uczyniły to systemy widocznego uzbrojenia tej drugiej, bardziej kanciastej jednostki.


Cyberoko nie obawiało się ciemności. Jednak pozostała dwójka ludzi ścigała się z czasem. Już teraz na zewnątrz nawet panował wieczorny półmrok a pochmurne niebo i mieszane opady nie poprawiały widoczności. Wkrótce jednak mogło się w ogóle zrobić ciemno bo zacznie się pełnowymiarowa noc.




Cheb; rejon centralny; biuro szeryfa; Dzień 7 - zmierzch; półmrok z deszczośniegiem; ziąb.





Bosede “Baba” Kafu



Baba przeszedł w boczne uliczki idąc za Pazurem. Ten chciał obejść z innej strony budynek komisariatu by dostać się z innej strony. Razem z pozostawionym przy samochodzie Eliott’em mieli szansę zaszachować buszujących w budynku Runnerów. Nagle SI zameldowała Babie o nawiązaniu łączności z jednostką sojuszniczą.


- Tu Alfa 2! Kod czerwony! Powtarzam kod czerwony! Alfa 1 status nieznany, prawdopodobnie w niewoli! Reszta też! Status Alfa 3 i King Konga nieznany! Brak kontaktu od kilku dni! Nie wrócili do nas! Runnerzy zajęli obiekt! Powtarzam Runnerzy przejęli obiekt! Kurwa! Idą! Bez odbioru! - krótki i dość nerwowy komunikat. Baba rozpoznawał mimo trzasków głos Harry’ego. Widać on miał kod Alfa 2. Alfa 1 powinien być dowódcą grupy czyli pewnie chodziło o Kelly. Harry mówił szybkim, zmęczonym i nerwowym głosem. Dopiero co na koniec dało się słyszeć obawę i agresję jakby już widział tych co po niego szli. Nadawał na łączu które kiedyś dała Babie Kelly więc pewnie była to ich prywatna łączność dla ich grupy.


- Tu Beta 1 słyszę cię Alfa 2. Podaj swój status. - w eter popłynął nagle nowy głos. Tego Baba nie znał. Odezwał się po chwili jakby czekał czy Harry jeszcze coś powie. Cisza skrzeczącego i trzeszczącego eteru była jednak nadto wymowna.


Prowadzący Nix dał znać, że się zatrzymali. W oddali poniżej mieli dobry widok na furgonetkę i wejście do budynku. Przed frontem płonęło coś. Niepokojąco wyglądało jak motocykl jaki Baba zdobył na Stalowych Ćwiekach. Przynajmniej na wielkość i miejsce się zgadzało. W szoferce widać było dwie osoby. Wedle Pazura ta w środku to była jego koleżanka o którą tak się martwił. Niedaleko vana na ziemi, nieco w głębi bocznej uliczki leżało ciało. Nieruchome idealnie choć nadal ciepłe to zwiastujące raczej trupa lub głęboko nieprzytomnego człowieka. Co się działo w budynku i furgonetce nie było zbytnio wiadomo bo pojazd zasłaniał główne wejście a boczne drzwi były z przeciwnej strony. Tylne były otwarte. W oddali o sto czy dwieście kroków po lewej widać było terenówkę tarasując trochę drogę i sylwetkę zastępcy szeryfa z wycelowanym w pojazd karabinem. Widocznie na pozycji Eliott’a nic się nie zmieniło od czasu gdy stracili go z oczu.


Z oddali doszły ich nowe dźwięki. Pewnie też z portu. Głuche łupanie wybuchów. Dziwne miarowe, co kilka sekund. Nie pasowało ani do rzucanych granatów ani nawet do serii z granatnika.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 01-12-2016, 00:23   #436
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Dotyk umarłych nigdy nie był przyjemny. Kojarzył się ze smaganiem ciała biczami z lodu. Wysysał ciepło, wywoływał mrowienie, a dłuższy kontakt przynosił ból. Sztywność mięśni, szczękanie zębów i strach. Potworny, nie do opanowania jazgot w głowie, doprowadzający do szału. Dziś ludzie nie umierali cicho i łagodnie, zatopieni w ciepło puchowej pierzyny własnego łóżka. Odchodzili przesiąknięci strachem, cierpieniem. Gwałtownie, boleśnie. Zostawiali masę niedokończonych spraw, które przykuwały ich do tego świata, ale nie do końca. Tkwili tuż obok dawnego życia, coraz bardziej samotni i wściekli. Większość traciła resztki rozumu, zmieniając się w widma. Upiory bez tożsamości, których jedynym celem zostawało żerowanie na żywych. Zwłaszcza takich jak San Marino. Przyczepiały się, chłonąc energię i pozostawiając po sobie tylko smutek. Zapomnienie. Kradły wspomnienia, jedno po drugim aż szło zapomnieć kim się jest. Podobnie sprawa wyglądała z duszami na krawędzi. Łapały się nożowniczki, rozpaczliwie próbując zdobyć jej uwagę. Bo widziała, słyszała, jako jedna z nielicznych. Rozumiała koszmar w jakim tkwili.

Mgła przesłoniła jej wzrok, mruganie nie pomagało. Dym wdzierał się pod maskę niewidzialnymi szczelinami. Atakował przez nos, usta. Zatykał je.
- Przestań! - syknęła i zakasłała. Niesionym ciałem zakołysało, cień odstąpił pół kroku.
- Zrób tak jeszcze raz, a cię upuszczę - sapała ciężko, dla potwierdzenia groźby opuszczając go na wysokość pasa.

Cień cofnął się, zawahał, a San Marino wreszcie złapała oddech... ale zamiast komisariatu widziała... dom. Stary, z drewnianą podłogą i kuchennym piecem w rogu, zaraz obok drzwi. Przy kuchni krzątała się starsza kobieta... tak, kobieta. Siwe włosy, nuciła coś. Obok kręciła się blondynka, pociągając sztywną nogą. Rozmawiały, słowa mieszały się ze świstem wichru. Pierwszy płatek popiołu spadł na jej dłoń. Uniosła oczy tylko po to, aby zobaczyć jak sufit płonie.

- Całą trwożną mocą wzroku wpatrywałem się w głąb mroku. Jakbym stanął nad otchłanią nie widzianą w ludzkich snach; Ale ciemność... - cichy spokojny szept rozległ się po jej lewej stronie. Stał tam, czekał na odpowiedź.

O co mu chodziło? Dlaczego? Kim był, co robił w ich domu? Poderwała się... nie, poderwał. Przecież był mężczyzną. Stróżem prawa, a jego dom rodzinny płonął! Chciał krzyczeć do matki i siostry, aby uciekały, ale usta wypełnił mu popiół. Nogi przyrosły do ziemi.

- Całą trwożną mocą wzroku wpatrywałem się w głąb mroku.
- powtórzył spokojnie głos, nieludzko spokojny i opanowany. Zaraz... zaraz, przecież... - Jakbym stanął nad otchłanią nie widzianą w ludzkich snach; Ale ciemność...

Ciemność... zimno. Strach niknie, pojawia się irytacja. Nie była Brianem.

- Dobrze Emily... - głos przejawiał zadowolenie. Westchnął z ulgą i znów powtórzył - Całą trwożną mocą wzroku wpatrywałem się w głąb mroku...

- Ale ciemność trwała niema, świadcząc, że za drzwiami nie ma. Żywej duszy; tylko trzema sylabami poprzez gmach. Szept "Lenora!" niósł się z moich ust i echem poprzez gmach - Wracał, drżąc w okiennych szkłach. - zarzęziła, łapiąc pierwszy, swobodny oddech. Nienawistne spojrzenie w dół na nieprzytomne ciało. Dym, odgłosy obecności Runnerów na zewnątrz, kanonada w tle.
- Kurwa, ty zwiędły chujku - powiedziała do nieprzytomnego i do cienia przed sobą jednocześnie - Spójrz na siebie, wyglądasz jak gówno. Wrócisz i co? Zeszczasz się z bólu i tyle, nie pomożesz swoim. Chcesz ratować ten grajdołek, być bohaterem? Ocalić matkę i siostrę? To mi kurwa nie utrudniaj, jasne? - warknęła, podejmując marsz. Zatrzymała się dopiero na dole schodów i obróciła przez ramię.
- Daj ciału odpocząć, powrót teraz nikomu nie pomoże. Będą musieli cię chronić i niańczyć... ale jest sposób - mówiła spokojnie, już nie cedziła przez zęby. Zimno odeszło, pozostała irytacja - Mogę ci pomóc, zabrać ze sobą. Pomożesz mi, ja pomogę tobie. Chcesz coś zdziałać, chodź ze mną - ponaglana krzykami z zewnątrz, wyszła na powietrze.

Dym. Ciepło. Zimno. Ciepły dym. Ale jakiś zimny. Dotyk dymu. Dotyk ducha. Przemieszany. Na dłoniach, na odkrytej szyi. I pod spodem, pod ubraniem. Ale jeszcze nie było źle, jeszcze nie było na serio. Nie sięgał głębiej, tam pod skórę, wżerając się w mięso i kości, nicując umysł na wylot. Tak, nie było jeszcze tak źle. Właściwie było całkiem nieźle. Hol, tak hol, drzwi, podstawiona wręcz po królewsku pod nie same fura z ciemniejącą czernią wnętrza. Tu też zimno. Ale tu było zimno. Na zewnątrz. Deszcz padał. Z jakimiś płatkami. Śnieg. Deszcz ze śniegiem. Było zimno no ale tu powinno być zimno. I duch. Czekający, zwabiony, zainteresowany? Nie była jeszcze pewna. Musiała sprawdzić. Ale na to potrzebowała czasu. I uwagi. Odwagi. Zapłaty. Nie można było obcować z duchami bez konsekwencji. Zawsze były. Prędzej czy później. Mniejsze lub większe. Ale były. Teraz też pewnie nie byłoby inaczej. Ale deal działał w obie strony. Miała takiego ducha na własność. Wymagało to od niej poświęcenia i oddania życiodajnego ciepła. Tego jakiego tak łaknął tamten świat. Ten drugi. Ludzkiego, żywego ciepła. I uwagi. Uczucia. Zainteresowania. Zrozumienia. Przebaczenia. Wysłuchania. Tak jakoś tak. W różnych odcieniach i wariantach, w różnych proporcjach. Ale tak, jakoś tak to było. W zamian duchy wiedziały. Wiele rzeczy. Choć czasem same o tym nie wiedziały, że wiedziały, zapętlone na wieczność w swoich ostatnich chwilach. Tak, teraz też miała szansę to zrobić. Tylko żywi. Ci żywi tutaj. Musieli dać jej okazję. Musiała mieć trochę spokoju. A spieszyli się przecież ci żywi. Zawsze się spieszyli. Póki nie było za późno. Póki nie zastał ich koniec. I potem też utrwalali ten swój pospiech.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 02-12-2016, 05:48   #437
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Det było gównianym miastem, pełnym zjebów. Po chuja dojeżdżać do mety, skoro można po drodze się rozjebać? Panna Faust jak na jedną noc miała już bardzo małą tolerancję na kolejne sprzeczki, scysje i inne syfstwo. Gdzieś w otaczającym bryki tłumie mógł stać nowy cyngiel Starego i mierzyć prosto do niebieskowłosej Federatki u boku równie niebieskiej fury. I blondyny uśmiechniętej profesjonalnym wyszczerzem rodem z przedwojennej pasty do zębów. Rozglądała się po okolicy, niby filując na Dzikiego, jego furę i tą kurwią, zezgredziałą córeczkę której najchętniej wsadziłaby pazury od pizdy aż po żołądek. Koło brochy latało Julii kto wygrał, kto przegrał, wolała jednak nie przedłużać cyrku, tylko zgarnąć swojego kierowcę, brykę Guido i spierdalać do roboty póki szafirkowa głowa pozostawała na szafirkowym karku.

Przeszła te parę kroków między dwoma ligowymi gwiazdami, kręcąc przy tym biodrami i ciągle się szczerząc. Stanęła przy nich i najpierw objęła Mairę, przyciskając się do jej boku. Wolną rękę posłała ku twarzy Dzikiego, zwodniczo powolnym ruchem ścierając mu krew ze skroni.
- Najpierw któraś z nas musiałaby nosić majtki - zauważyła pewną nieprawidłowość w słowach nowej kumpeli. Gładziła jej bok i zjeżdżała dotykiem od rannego boku głowy przez policzek, grdykę i szyję aż do piersi u drugiego celu. No po chuja się kłócili? Chodziło o szacun i tym podobne detroickie bzdety…. kurwa. Jebana prowincja.

- Zajarajcie, to był dobry wyścig. Teraz wygrani mogą zapakować Seiko do swojej fury i jechać do najbliższego wyra… - wymownie obcięła płonący wrak, potem zarysowaną ale stojącą na kołach błękitną bestyjkę i obróciła czarująco wyszczerzone pyszczydło ku gangerowi. Dłoń z klaty zjechała na przód spodni, palce maltretowały wypukłość pod spodniami, poniżej pasa. Z drugiej strony z federackich żeber przesunęła macanki na pośladek, to podszczypując, to gładząc ukryte pod czarnym materiałem ciało. Głos obniżyła do pomruku, większość głosek przepuszczając przez nos - Albo jebać detale. Serio wyścig był kozacki, po co psuć nastrój? Zabierzmy się całą ekipą, skoro macie siłę drzeć się na pół lotniska, lepiej to wykorzystać w przyjemniejszy sposób - spojrzała wymownie na Seiko i zachęcająco poruszyła brwiami. Liczyła, że kompaktowa Azjatka zaczai co się dzieje. Była nagrodą lubiącą obu interesantów. Blue proponowała biznes wieloosobowy, co powinno zadowolić masażystkę. We dwie dałyby radę ich przekonać… w najgorszym wypadku blondyna będzie musiała kombinować sama. Okazja sama pchała się w łapy i między nogi. Dziki jebnął w nią komplementem. Dobrze, że nie nosiła tych gaci, bo w tym momencie zbierałaby je z asfaltu.

Gibiąca nogami i biodrami obca blond ślicznotka o której sam Dziki powiedział, że jest sexy a druga z Ligowych gwiazd również była jej wyraźnie aż nadto chętna od razu wzbudziła czujność, uwagę i oczekujące zaciekawienie wśród rozwrzeszczanych widzów, kibiców i zwolenników obydwu ligowych sław. Ich samych też. Cokolwiek blondi nie planowała zapowiadało się ciekawie. I nie zawiedli się. Pomruk aprobaty i zadowolenia, czasem wesołych śmiechów czy uwag przeszedł przez zebranych dodatkowo wyhamowując choć na chwilę kłótnię gwiazd gdy Blue objęła kierowcę błękitnoczarnej Cobry.
Z bliska i stojąc od frontu przed Federatką zauważyła, że nadal krwawiła gdzieś z boku głowy. Chyba przy tym mijaniu bramki na dwóch kołach wyrwało jej trochę niebieskich kłaków. Pomruk zadowolenia, ulgi i sympatii ze strony Szafirka zarówno usłyszała nieco urywanym oddechem jak i wyczuła pod opinającą ciało błękitno - czarnej sukienki. Federatka chętnie i bez wahania przylgnęła do swojej Tygrysicy a dwie ściskające się ślicznotki od razu przekierowało uwagę i emocje tłumu na trochę inne tory niż kłótnia kto w końcu wygrał ten Wyścig.
Dziki najpierw zareagował trochę niezdecydowanie czy podejrzliwie. Gdy tak panna Faust czyli nieznana mu blondzia o wystrzałowych nogach skierowała ku niemu dłoń. Pod tą dłonią Julia wyczuła rozgrzaną gorączką i emocjami wyścigu skórę. Skórę jego porośniętego szczeciną policzka. Sam też zareagował podobnym urwanym oddechem jak i Federatka. Przesunął nieco twarz tak, poruszając przy tym nozdrzami jakby sprawdzając jej zapach. Osuwającą się już w dół dłoń Julii owionął jego gorący, wilgotny oddech jaki zabrała ze sobą w dół dalszej wędrówki.

- Ojj… Ja mam na sobie majtki… Przecież jeszcze mi ich nie zdjęłaś… - prychnęła niby niezadowolona czy naburmuszona szlachcianka ale już jakoś też już chyba miała w zauważalnie mniejszym poważaniu tą całą kłótnię o wygraną a za to znów jakby przypomniało jej się czyje ciało czuje na sobie oddzielone jedynie dwoma cienkimi warstwami ubrań. Oddychała wciąż dość ciężko i płytko tak samo jak i Julia oraz Dziki. Z nich wszystkich wciąż jeszcze buzowała wyścigowa adrenalina której nie było tak łatwo uspokoić. Na pewno nie gdy w zasięgu dłoni była panna Faust.
Urok chwili trochę prysł na uwagę dziewczyny z Vegas o bujaniu bryką głównej nagrody. Przez zebranych przeszła fala śmiechu i dzikiej radości z tak celnej, kąśliwej i zabawnej riposty blondyny. Federatka również wybuchła śmiechem i to chyba naprawdę szczerym. Dziki trochę się skrzywił jakby jednak blondi poczęstowała go szklanką soku z cytryny. Ale pokiwał głową, przygryzł wargę i chyba uznał ten punkt zdobyty na konto blondyny.
Jednak Blue nie rozmawiała tylko ustami, głosem i miną. Jej dłonie też przemawiały sprzedając dwóm ciałom na raz pożądany kod pożądania. Dziki znieruchomiał i spojrzał w dół jak dłoń blondyny wędruje mu po okolicy paska i zjeżdża niżej. Blue Lady trzepnęła półdupkiem gdy palce Tygrysicy zawędrowały tam sprzedając jej dotykowego dowcipasa. Oboje milczeli. Nie kłócili się i nie żarli i choć wydawali się skoncentrowani bardziej na blondynie między nimi i tym co oferuje to jeszcze nie zakopywali wojennego topora. A gawiedź czekała z rosnącą ekscytacją na finał tej nocy i Wyścigu.

Dziki odkleił się od panny Schultz i zrobił krok w stronę Julii. Teraz stali tak blisko siebie, że w zależności od detali pozycji mogliby zacząć tańczyć jakiegoś przytulasa albo się zacząć całować. Zupełnie jakby była tu tylko ich dwójka. Ale nie była. Julia czuła jak van Alpen stanęła za nią przylegając ściśle do jej pośladków i pleców. Dłonie kobiety powędrowały po odkrytej skórze ramion panny Faust kierując się ku górze. Zatrzymały się na jej barkach i Szafirek objęła swoją Tygrysicę przychylając usta i twarz do jej ucha. Dziki też nie próżnował. Położył swoje dłonie na jej boku jakby chciał sprawdzić smukłość jej talii. I zaczął nimi sunąć w dół aż zjechał do jej bioder. Tam złapał ją mocniej i szarpnął do siebie tak, że właściwie Julia a wraz z nią i Maira wpadły czołowo na niego.
Azjatycka masażystka jakby wyczuła idealnie moment bo podrobiła tymi charakterystycznymi azjatyckimi kroczkami w stronę całej, splecionej ze sobą trójki. Potem z podobnym ceremoniałem grzecznościowo lekko kiwnęła główką. - Jeśli mogę coś zaproponować. - powiedziała na tyle cicho, że były spore szanse, że słyszą ja tylko te trzy osoby. Choć wszyscy zadarli głowy gdy zżerała ich ciekawość jaką rolę i pozę przybierze kolejna aktorka w tej nocnej scenie. Szlachcianka za plecami Blue kiwnęła krótko głową dając jej przyzwolenie do mówienia.

- Pomysł wydaje mi się bardzo dobry. Wówczas obie załogi są zwycięzcami. Nikt nie przegrywa. A ja bardzo chętnie zajmę się obydwiema załogami. Jak na zwycięzców przystało. Obiecuję państwu swoją reputacją, że nikt nie poczuje się przegrany. Tej nocy każdy z członków tych załóg będzie obsłużony jak na imperatora przystało. Proszę się nie martwić ja się wszystkim zajmę. - zaproponowała cichym głosem Azjatka patrząc co chwila na całą trójkę i wydawała się bardzo przekonywująca. Dwójka ligowych gwiazd przygryzła wargi i milczała zawzięcie. Nie było przegranych. To na pewno było kuszące. Pozwalało wyjść z twarzą obydwu gwiazdom. No i Seiko. Każdy chyba w tym mieście chciał Seiko. Zwłaszcza gdy obsługiwała w imperialnym standardzie. Na przeszkodzie stała duma własna obydwu gwiazd i chyba jakaś odwieczna tradycja do rywalizacji i wzajemnego zwalczania się na każdym kroku i sytuacji.

Tak, panna Faust musiała sobie sprawić taką kompaktową Azjatkę, bo nie dość że zdolna to jeszcze mądra. I pracowita. Normalnie same zalety. Gdyby tylko para pawianów przestała odstawiać taniec o dominację i skończyła gwiazdorzyć…
- Nie zamykają torów rano, to nie był ostatni wyścig. - wymruczała przekrzywiając głowę i nagle zaatakowała usta Federatki wpijając się w nie w krótkim, intensywnym pocałunku.
Zrobiła krótką przerwę, zwracając uwagę na Dzikiego. dłonie mimo ścisku pracowały w swoim tempie, nie dając o sobie zapomnieć.
- Wygrane warto świętować. Zwłaszcza z Seiko. Na Seiko. I w Seiko. Tyle lasek… przydałby się jakiś twardy drąg - pochyliła się i tym razem obdarzyła uwagą usta gangera, powtarzając manewr. Ten też trwał krótką, drażniącą zmysły chwilę nim się skończył. Trzeba było zostawić coś na później, razem z niedosytem.
- Taka zdolna… chyba nie pozwolicie jej tak marznąć i się marnować stojąc? - spytała, na koniec wieńcząc wypowiedź pocałowaniem Azjatki.

Federatka w pierwszej sekundzie nagłego całowania wydawała się kompletnie zaskoczona i bierna. Ale tylko w tej pierwszej chwili. Potem zareagowały nie tylko jej usta i język. Odpowiedziała całym ciałem. Zrobiła strategiczne pół kroku do przodu stając prawie prostopadle do boku Julii i objęła namiętnie jej głowę i szyję ramionami przyciskając ją do siebie w gorącym i całkiem brutalnym pocałunku. Pocałunek zadziałał jakby nagle uruchomił tajny przycisk włączając kompletnie inną van Alpen. Zachowywała się teraz jakby miał to być ostatni pocałunek jej życia, całowała swoją Tygrysicę całym ciałem wpijając się w nią i napierając. Gdy skończyły Szafirek miała rozognione spojrzenie, łapała oddech jeszcze ciężej niż wcześniej i wciąż trzymała Blue w objęciach. Potem jakby dopiero rozejrzała się dookoła i nawet Dziki nie zaliczył jakiegoś krzywego spojrzenia. Widzowie byli zachwyceni widząc tak namiętny i ognisty pocałunek dwóch ściskających się ślicznotek. O kłótni o to kto wygrał nocny Wyścig nikt chyba już nie pamiętał.
Dziki całował się inaczej. Krócej, agresywniej, jakby nawet w takiej chwili i sytuacji walczył o dominację. Odchylił głowę blondyny do tyłu znów napierając na nią całym ciałem i ku zachwytowi widowni przegiął ją ku jej plecom w klasycznym pocałunku zakochanych. Gdy skończyli jakoś tak już prawie stali we trójkę w trójkącie równobocznym i jakoś dwie gwiazdy Ligii coś chyba były na najlepszej drodze by przynajmniej na resztę nocy odpuścić.
Z nich wszystkich Seiko okazała się najdelikatniejsza. Nie narzucała się i zdawała się być ucieleśnieniem kobiecej czułości i delikatności. Choć też Julia wyczuła u niej żar namiętności choć po prostu inaczej się on objawiał.
Skończyli i stali przez chwilę jak jedna, wielka zgodna rodzinka. Albo zespół. Dziki, Blue Angel, Seiko no i ta blondyna w niebieskiej kiecce która doprowadziła do tego, że dwie skaczące sobie do oczu Gwiazdy Ligii o sprawie tak dla nich śmiertelnie poważnej jak zwycięstwo w Wyścigu były gotowe o tym zapomnieć i właśnie pakowali się do Cobry by skonsumować finał tej nocy. Prowadziła Seiko której wspaniałomyślnie i tryskająca świetnym humorem Federatka oddała swoje kluczyki. Pozostałe trzy miejsca były wolne i czekały na trójkę sławnych pasażerów.

Julia stanęła między Ligowcami, oplatając ich ramionami przez pas i nakierowała na odpowiedni tor i kierunek. Idąc w środku czuła po lewo Szafirka, po prawo Dzikiego, a w blond głowie ryczał głos pełnego zadowolenia. Oto prowadziła punkt pierwszy do zaliczenia z listy atrakcji do zaliczenia w zaplutym Det. Z drugiej strony holowała dobrą dupę o zajebistym charakterze. Teraz tylko oboje przelecieć i pomyśleć jak utrzymać Federatkę przy życiu. Chyba… kurwa no. Od zawsze lubiła niebieski.
- Tygrysek - wypaliła nagle do kierowców i masażystki, szczerząc się wyjątkowo wesoło i zębato. Szczególnie do błękitnowłosej. W końcu to był jej pomysł - Jestem Tygrysek. Żebyście wiedzieli co krzyczeć w odpowiednim momencie!
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 03-12-2016, 04:52   #438
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Tym razem na szczęście pierwsze wrażenie odnośnie stanu pacjenta było mylne. Boomer nie miała się tak źle, jak wyglądała. Szare strzępki mózgu, krwawe plamy na mundurze… Savage klękała przy najemniczce z duszą na ramieniu, lecz każda sekunda szybkich oględzin obniżała szalejący puls do znośnych granic. Już nie tłukł w głowie na podobieństwo maszynowego karabinu, nie doprowadzał do drżenia rąk. Oddech lekarki też wracał do normy. Nie oberwała, nie umierała… w sumie wyszła ze starcia obronną ręką. Dzięki Paulowi. Gdyby nie on… cóż. Lepiej nie myśleć i nie zajmować głowy rozpatrywaniem scenariuszy spod znaku “co by było gdyby?”. Nie mieli na to czasu.

- Spokojnie, nic ci nie będzie. Poproszę Paula, porozmawiam z nim żeby zdjąć ci ten drut i opatrzyć nadgarstki - mówiła cicho, nachylając się nad nią. Piegowate dłonie pracowały automatycznie, mózg mógł się skupić na zasłyszanej treści.
Szok, niedowierzanie i zaprzeczenie. Zagubienie - przez drugą kobietę przelewała się cała gama emocji, widok zwłok z dziurą w czaszce też nie pomagał wziąć się w garść.
- Pamiętasz co ci mówiłam wtedy w domku Kate o nich? O Bliźniakach: Paulu i Hektorze. O Taylorze i Guido też… - wskazała dyskretnie wzrokiem tego drugiego z nierozłącznej pary, robiącego cyrk przy szoferce aby Tweety w końcu przestała ryczeć - To dobrzy ludzie. Specyficzni… irytujący momentami ponad wszelkie pojęcie, ale kochani. Są tacy… bo nie umieją żyć inaczej, nikt ich tego nie nauczył. Nie pokazał, że przemoc i agresja nie są jedynymi ścieżkami, jakimi trzeba podążać by przeżyć. Ale… starają się - wzruszyła lewym ramieniem, przenosząc uwagę na powrót do pacjentki i uśmiechając się ciepło - Nawet bandyci mają zasady, nie wszyscy są źli. Ta otoczka komedianta - każdy ma swój własny sposób aby nie zwariować. Oni postawili na żarty, wyjątkowo mało wyszukane, zapętlające się wokół prokreacji, przyznaję że często niesmaczne… jednak zabawne. Ale oni żartują z osobami które lubią, inaczej nie zawracaliby sobie głowy. Ze mnie też ciągle… darli łacha, chyba tak to się nazywa - parsknęła cicho, kręcąc nieznacznie głową. Słownik gangersko-ludzki funkcjonował w systemie piegowatego konusa tylko dzięki staraniom parki Cerberów. Naraz nachyliła się jeszcze mocniej, przechodząc na rozbawiony szept - Przed wyjazdem z Det zabrali mnie z Hektorem do jego mamy. Jedliśmy naleśniki z dżemem. Było bardzo miło, nawet po tym jak mnie wywalili dla dowcipu przez okno, bo im zaczęłam truć. Stwierdzili więc, że trzeba mnie odcedzić cobym się nie zapowietrzyła przy posiłku - tym razem dziewczyna wyszczerzyła się wesoło. Zrobiło się jej cieplej na samą myśl o tamtym poranku.
- Najpierw jednak się upewnili, że nie zrobią mi krzywdy, zrzucili na stare materace. Tacy już są, da się ich lubić. Nie patrz pod kątem obcy-swój. Też byłam dla nich kiedyś obca, co nie przeszkadzało im… mnie chronić. Wiesz… zimą tylko oni stanęli w mojej obronie jak trzeba było. Spacyfikowali takiego jednego, gdy mu się zebrało na ubliżanie. Oni pierwsi, mimo że wcześniej dałam im popalić - zamilkła, choć ciepły uśmiech nie schodził z jej twarzy. Od tego na dobrą sprawę zaczęła się ich przyjaźń. Źli, podli gagnerzy… lekarce zachciało się śmiać. Opanowała zbędne aktywności, spoglądając Pazur prosto w oczy - Czemu niby miałby ci nie pomóc? Jesteś miłą, bardzo ładną kobietą. Do tego zdolną i dobrze wyszkoloną. Potrzebowałaś pomocy, normalny odruch… on już taki jest. I chyba cię lubi - zakończyła, klepiąc delikatnie jej nieranione ramię.

Boomer milczała okazując prawie całkowitą bierność na słowa i badanie Alice. Milczała i nadal wydawała się rozkojarzona. Głowa jednak chodziła jej na boki mniej choć teraz często przecząco kręciła głową jakby nie mogła pogodzić się ze słowami lekarki. Anioł skończyła w końcu ją opatrywać i razem wstały do pionu. Najemniczka wyglądała trochę mało standardowo z obciętym jednym rękawem święcącym odkrytym ramieniem i czerwonym, ciemnym kleksem na większość przodu sylwetki i mundury ale poza tym jednak jak na takie przygody co właśnie przeszła wyglądała całkiem przyzwoicie. Nadal jednak milczała i była raczej bierna dając się prowadzić za ramię lekarce i wracając w stronę furgonetki i rozwrzeszczanej grupce przy niej.

Za to skrzynie przyniesione przez Runnerów musiały zawierać coś wyjątkowo ciekawego, skoro otaczające towarzystwo z miejsca dostało ataku czystej radości i niecierpliwie zacierało łapki, zezując po okolicy co by tu rozwalić. Widzieli we wnętrzu drewnianych pudeł spełnienie marzeń każdego gangera i pewnie nie tylko… ale dla Savage wyglądało to jak rury - takie metalowe, długie. Ciężkie do tego stopnia, że pewnie sama nie dałaby rady ich podnieść. Chwila euforii i wdzięczności do ostrzyżonego krótko bruneta minęła i choć ruda dziewczyna patrzyła się na niego z ulgą, a gramoląc na wskazane miejsce uścisnęła mocno, nie bacząc na otaczający ich tłumek… cóż. Widok broni przywołał wspomnienie Tony’ego. W podobnych sytuacjach olbrzymi opiekun tłumaczył co właśnie jego kłopotliwa podopieczna ma okazję podziwiać, przytaczając masę anegdotek, dodatkowo z historiami o zastosowaniu podobnego sprzętu. Obrazował najjaśniej jak tylko potrafił zawiłe meandra sztuki wojennej, dzięki czemu potrzebne dane docierały bez problemu siecią synaps i neuronów z ośrodka słuchu aż do odpowiedniej szufladki w mózgu. Skoro łysego Pazura nie było w okolicy, pozostawała jedna droga, aby zdobyć potrzebne informacje.
- Skarbie… nie za bardzo się orientuję w specyfikacji i poszczególnych modelach narzędzi używanych w sektorze militarnym. Są… klamki, gnaty… i te no, granaty, prawda? I samochody w plamki, te duże. Hummery, jak mówiłeś wtedy w kręgielni. Ty się znasz, będziesz wiedział - spojrzała na Paula i zaraz przybrała minę podpatrzoną u jednego kota z filmu o wielkim, zielonym ogrze i wrednej (bo rudej) księżniczce - Czy byłbyś tak miły i wyjaśnił co to za rurki które chłopaki wynieśli tam z dołu, z piwnicy? - wskazała brodą na skrzynie.

- No coś ty Brzytewka nie rób se jaj! Przecież to są jebane, pierdolone wyrzutnie rakiet! - zawrzeszczał rozradowany Paul potrząchając trofeum nad głową. Dla Alice nadal jednak wyglądało to jak kawałek rury. No ładnie zachowanej i błyszczącej z jakimiś dodatkami ale niedużymi.

- Taak! Teraz coś rozjebiemy!
- zawył równie uszczęśliwiony Azjata. - Hej Paul, może brykę tych gliniarzy?! - Lenin wpadł na pomysł od razu i odwrócił się wskazując na wciąż tarasującą drogę terenówkę i bardzo wątło teraz wyglądającą za nią sylwetką Eliott’a. Na tyle ludzi i broni ile mieli na sobie i przy sobie Runnerzy jeden zastępca z karabinem wydawał się bardzo wątłą przeszkodą.

Lekarka wyprostowała się do pionu słysząc podobną propozycję. No jasne, co jeszcze?! Od razu wszystko rozwalać, jakby nie można poczekać i znaleźć odpowiedniego celu do użycia wyrzutni rakiet, rurek… jeden diabeł!
- Prosiłabym, aby nie celować niczym w samochód, nie dziurawić go, nie podpalać, ani nie sprawiać na nim żadnych uszczerbków - zwróciła się bezpośrednio do Azjaty, kciukiem wskazując rzeczoną terenówkę - Samochód należy do mojego taty i jego ludzi. Byłabym więc niezmiernie wdzięczna, gdybyś raczył… opuścić wyrzutnię rakiet, bardzo cię proszę. Auto jest nam potrzebne, gdyż czeka nas ponad siedemset mil do przebycia. Po Pustkowiach, a zostając tu z wami i wracając do bunkra… czas staje się towarem deficytowym. Wolałabym więc, ze względu między innymi na własny stan zdrowia, nie szlajać się tam piechotą. Słyszycie co się dzieje w porcie, tam sobie postrzelamy, dobrze? Proszę, Paul… nie róbmy niczego pochopnego. Nie wiadomo co tam jest, może ta jedna rakieta… rakieta, tak? - spojrzała na Białasa chcąc się upewnić co do poprawności terminologii - Ta jedna rakieta może być kluczowa, znacząca, ewentualnie przydać się na czarną godzinę.

Lenin skrzywił się słysząc te kapitalistyczne brednie obrońcy zgniłego systemu. Popatrzył pytająco na Paula a ten poskrobał się po wygolonej głowie. Widać było, że myśl o wypróbowaniu rakiet na tak kuszącym celu nie była mu niemiła.

- No dobra. Rozwalimy go jak będzie się stawiał. I tak musimy tamtędy przejechać. - odparł po chwili potrzebnej na zastanowienie.

- Ej no to może chociaż spalimy tą budę? Teraz i tak już tam nikogo nie ma a mówiłeś, że możemy ją zjarać na potem. No to jest te potem no to co? Jaramy, nie? - z trzewi fury wychynął się łeb Geck’o i popatrzył chciwym wzrokiem na tak wielki i nieruchomy cel jakim był budynek stojący tuż obok. Z niego właśnie wyszła i od razu weszła na pakę fury ostatnia z ich grupki czarnowłosa dziewczyna w gazmasce niosące bezwładne ciało pobandażowanego mężczyzny. Reszta oprócz Lenina, Brzytewki i Paula była już w samochodzie czekając na dalszy rozwój sytuacji i to czekając niecierpliwie. Zmierzchało się coraz bardziej i jakby zaczynało mocniej padać. Pierwsze płatki i krople przerodziły się już w regularny opad. Nie tak silny jak poranna ulewa ale już znacznie silniejszy niż jakaś przelotna mżawka.

Szybciej, bez zastanowienia. Działać, już teraz! Zaraz! San Marino zaciskała usta aby nie kląć na żywych. Irytowali ją, a miała przed sobą trudne zadanie.
- Potrzebuję… - chwila wahania, podczas której położyła ciało na podłodze wozu - Zajmuje dużo miejsca, jeden zakładnik nam wystarczy od wsiurów. Mobilny, bez konieczności niesienia. Zajmowania rąk. Ręce się przydadzą… rewolucji - uklękła obok i nabrała ze świstem powietrze. Wyciągnęła ręce, stopując je tuż nad głową owiniętą bandażami.
- Trzy minuty, muszę wiedzieć. Zabrać… trzy minuty. Ciało Briana niech tu zostanie. Śpiące. To zajmie chujka zza bryki. My pojedziemy. Tak będzie wygodniej. Szybciej. Spieszymy się. Trzy minuty - powtórzyła, a gęsia skórka pokryła jej ramiona. Na karku czuła oddech, tym razem z dwóch stron, dwóch źródeł. Oczekiwanie paliło bebechy, wysuszyło język na wiór.
- To zły pomysł - spokojny głos nie wydawał się zadowolony.
“Wiem…” - odpowiedziała i zacisnęła powieki. Robiła głupotę, ale gdzieś w głębi serca chciała pomóc chłopakowi. Na jego miejscu też nie leżałaby jak kłoda, tylko działała. Jakkolwiek.
- Chodź do mnie, zabiorę cię stąd. Potem przyprowadzę - wyszeptała, przykładając dłonie do głowy policjanta. Powoli rozluźnila mięśnie karku, ale myśli wypełniał pożar. Nadzieja, strach, niecierpliwość, złość i ból. Będzie czuła jego ból?
- Zapraszam cię, Brian - odszeptała i zamarła, obawiając się nawet nabrać powietrza.

Lekarka obserwowała co dzieje się wewnątrz furgonetki, nie za bardzo wiedząc jak powinna zareagować. Nie wyglądało, aby czarnowłosa zamierzała robić Brianowi krzywdę, choć gadała od rzeczy. Naćpała się czegoś, albo wypiła jednego drinka za dużo? Problem ten postanowiła odłożyć w czasie, przynajmniej na parę minut. Pomysł zostawienia rannego gliny miał sens. W tym stanie nie powinien być przewożony, lecz leżeć w suchym, ciepłym miejscu i regenerować siły.
- Nie rób mu krzywdy, już dość wycierpiał - powiedziała do pleców nożowniczki, po czym przeniosła uwagę na resztę towarzystwa. Samochód Pazurów na razie był bezpieczny, co innego komenda. Jakby nie wystarczyło, że dom rodziny Saxtonów puszczono z dymem…
- Myślę… że niszczenie tego budynku przyniesie ze sobą komplikacje, nie tylko dla rezydujących tu organów porządkowych - powiedziała spokojnie, uśmiechając się przy tym uprzejmie. Zwłaszcza do Lenina, skoro nosił taką ksywę, musiał czuć pokrewieństwo dusz z twórcami komunizmu. Szybko przeszukała dostępne katalogi, kierując się słowem kluczowym “komunizm”, lecz większość znalezionych danych nie kojarzyła się zbyt… pochlebnie. System kojarzony jako utopijny, zaczęła więc dość neutralnie - W schemacie materializmu historycznego, komunizm stanowi formację społeczno-ekonomiczną o charakterze globalnym, charakteryzującą się brakiem wyobcowania człowieka, w której ludzkość jest wolna od ucisku i niedostatku. Społeczeństwa komunistyczne pozbawione byłyby rządów, państw i pracy najemnej… jeśli zburzymy ten budynek, będzie musiał zostać odbudowany, gdyż niestety w tym mieście wciąż nie zaprowadzono równości społecznej. Czyli szeryf i tutejsze władze użyją siły ciemiężonej klasy robotniczej, aby naprawiła szkody, zapewne wbrew ich własnej woli. Niszcząc posterunek przyczyniamy się do dyskryminacji proletariatu, a także utwierdzamy klasę uważającą się za wyższą… w słuszności odnośnie potrzeby zachowania feudalnych zwyczajów wyjętych rodem ze średniowiecznej europy. Podziału na arystokrację oraz pospólstwo. Powinniśmy… em, łączyć się ze wspólnotą, solą tej ziemi - ciężko pracującymi ludźmi, nie działać wbrew ideologii zapoczątkowanej przez wielkich myślicieli poprzedniej epoki - Karola Marska a także Fryderyka Engelsa - wzięła głęboki wdech i obróciła rudy łeb do Paula - jeśli tu zostaniemy aby robić rozróbę… zbierajmy się, proszę. To miasto i tak jest zniszczone. Nie lepiej znaleźć cel którego zniszczenie nie przypomina kopania ślepego szczeniaka?

- Trzy minuty? - skrzywił się Paul. Byli już w komplecie i chciał jechać! Zostając tu nic nie zyskiwali. - Ej co robisz? Będziesz się z nim całować? Ze mną się kiciu pocałuj to na pewno będzie ciekawsze dla nas obojga niż z tym zwiędłym fajfusem. - Paul wydawał się dodatkowo zirytowany dziwnymi manewrami nożowniczki. Zwłaszcza technika całowania w gazmasce musiała być dość wyjątkowo odpychająca. - Dobra kurwa, spalę fajkę i jedziemy! Brzytewka to czarnula zostaje z tyłu a ty pakuj się do szoferki! - wskazał lekarce ostatnie puste miejsce z przodu między Boomer a drzwiami od pasażera. - Lenin ty też tu nie stój jak ostatni chuj, do środka! - białasowy Bliźniak pogonił Azjatę i ten wskoczył do środka wciąż trzymając przy sobie swój rurowaty skarb. Poskrobał się po głowie patrząc krzywo to na Alice to na Lenina.

- Brzytewka nie do końca ma rację. Należy zniszczyć zgniły ustrój by zbudować nowy i lepszy. A zacząć należy od likwidacji ośrodków organów ucisku i przymusu. Niszczenie sił zbrojnych i porządkowych jest wręcz klasycznym początkiem prawdziwej rewolucji. - Lenin już ze środka bryki powiedział swoje zdanie. Popatrzył bystro na szefa tej akcji z wyczekującym wyrazem twarzy. Ten jeszcze się wahał. Ale wtrącił się Gecko.

- Daj spokój stary jakie trzy minuty?! Raz pociągnę i dalej samo pójdzie! Trzech sekund nie zajmie! Poza tym no kurwa Paul! Trzymali nas tu kurwa od zimy należy im się do chuja! - Gecko dorzucił swoje trzy grosze prawie przebierając nogami ze zniecierpliwienia.

- Jak dla mnie brzmi zajebiście! - kiwnął głową Paul i machnął zachęcająco na operatora miotacza ognia. - A ty Brzytewka nie cuduj bo cholernikom należy się nauczka za zadzieranie z nami! I tak powinnaś się cieszyć, że nie spalimy tych dwóch gnojków w środku. - wyszczekał Paul który po momencie gdy zdawał się skołowany nagłym zwrotem akcji i gadaniną lekarki którą Lenin może kumał ale nie on wreszcie wracał mu do głosu jego zwyczajowy rozwydrzony ton.

Wyzwoleniec z butlami na plecach wyskoczył na zewnątrz i zaczął chyba szykować swoje narzędzie płomiennej zemsty.

Kłócili się. Gadali. Mówili. Żartowali. Znowu. Ci żywi tak mieli. Ale duchy były inne. Czasem podobne czasem nie. Nawet te same rzeczy i reakcje były inne. Teraz też. Była. Tutaj. Na podłodze vana. Twarda, zimna, zabrudzona z pojedynczymi robalami które już nawet tutaj zdołały się dostać. Tak była tu. Tutaj też. I tam. Wewnątrz. U niego. Głowa? Serce? Ciało? Tak, gdzieś tam. Tam był duch. Teraz gdy żywi dali jej okazję mogła go dostrzec dokładniej. Poczuć. Przeniknąć. Zjednoczyć się. Teraz go miała. A on miał ją. Taki układ. Umowa. Symbioza. Teraz. Potem będzie gorzej. Głód. Żarłoczność. Duchyw wysysały siły i życie z żywych. Jak rana. Krwawiąca. Na dłuższą metę to zabijało tak samo jak stal, ołów i ogień. Ale to potem. Nie teraz. Nie, jeszcze nie. Potem. W nocy. Rano. Jutro. Za kilka dni. Tak będzie ciężko, co raz ciężej. Ale nie, nie teraz. Teraz powinno być ok.
Teraz. Był tam. Inny. Słaby. No tak bo przecież nie był prawdziwym duchem. Jeszcze nie. Nie przeszedł do końca. Słaby. Zdezorientowany. Ciepły jak na ducha. Wciąż miał ciepłe i żywe ciało przecież. Pamiętał o nim. Był świadom. Wiedział że jest żywy choć może sam nie do końca wiedział. Czuł jednak więź z ciałem. Z życiem. instynkt. Instynkt życia. Wola. Tak. Tak by został pewnie. Póki by nie stało się coś. Aż by przeszedł. Na któryś swiat całkowicie. Albo żywych albo duchów. Ale teraz była tu ona. Inna niż reszta żywych. Widząca. Świecąca. Tak, zauważył ją. Zawsze ją zauważali. Wyczuwali. Słyszeli. Umieli ją wywęszyć w swoim świecie. Żywą w krainie nieżywych. Teraz też. Zauważył ją. Przyszedł. Zaciekawiony. Zwabiony. Złakniony. Zagubiony. Miała go. A on miał ją. Byli razem. Czuła. Przeniknięcie. Gościnę. Gościa. Inność. Coś co nie należało do niej. Obce. Ale znajome. Ludzkie. Jeszcze ludzkie. Nie zniekształcone jak w tamtym świecie. Chaos. Światło. Ciemność. Halas. Trzeba ogarnąć. Czas. Już go miała ale musieli się poznać. Porozumieć. Porozmawiać. Ruch. Wyczuwała. Tyle ruchów. Ból. Spadanie. Skrępowanie. Nadgarstki! Miała związane nadgarstki! I leciała. Z krzesła. Beton. Mokry, zimny, chropawy. Krew. Własna krew. Dużo. Ruch, do dołu. Na podłodze. Leciała. Znowu. Płaskość. Podłoga. Wrzask. Przekleństwa. Ból. W żołądku. Uderzenie! Nie upadek. Głos. Wrzask! Lenin?! Kurwa to już tutaj! W tym samochodzie! Leżała na plecach! A Azjata chyba na nią wpadł czy upadł. Wszyscy! Wszyscy wrzeszczeli! I dzwoniło jej w uszach. Była skołowana! Cholera chyba bardziej niż powinna!

Alice widziała jak Gecko z sadystyczną radością zaczyna majstrować przy miotaczu. Paul czekał już jedną nogą na progu samochodu. Reszta Runenrów wyjżała ile mogła by obserwować dzieło rozpętania pożogi na znienawidzonym komisariacie miejscowego szeryfa. Lenin wydawał się być wniebowzięty zupełnie jakby sam trzymał miotacz. Tweety zaczęła się szczerzyć naprawdę szeroko jakby wreszcie w pełni odzyskała dobry humor. Z ekscytacji chyba miała odpalić fajka ale zamarła z zapalniczką w jednej i papierosem w drugiej dłoni. I wtedy wszystko wybuchło.

Nagle zdawałoby się całym światem targnęła eksplozja. Coś stuknęło metalicznie i zaraz potem walnęło na wszystkie strony. Z vana! Jakby tam coś wybuchło! Ale nie jak granat choć wszystko zaczęło nagle piszczeć i wyć! Ludzie wrzeszczeli. Chyba. Nie było nic słychać! Przygięło ich i poupadali! Alice, Paul i Gecko chyba stali najdalej od epicentrum więc ustali na nogach ale i tak ich przygięło! Wszyscy wydawali się oszołomieni i kompletnie zaskoczeni!

Dzwonienie w uszach, zawroty głowy i niezrozumienie… ale co się dzieje?! Ktoś ich atakuje, rzucił w nich granatem?! Czemu w takim razie nic nie płonie, gdzie eksplozja?! Lekarka krzyczała, choć sama słyszała tylko pisk w uszach, zaś własny głos dochodził do niej stłumiony. Rzucała rozbieganym spojrzeniem to do vana, to na Gecko. Wewnątrz furgonetki mogli być ranni, do tego miotacz ognia nie wydawał się w tym momencie na miejscu. Powinni się spieszyć, zbierać i wiać. Do portu… czyli tam gdzie jeszcze gorsza zawierucha… Jezu Chryste! Chciała do domu, tak po prostu…
Szarpnęła ramieniem Paula, wskazując na brykę, potem na port. Wrzeszczała aby się pospieszyli, nie wiedząc ile jest w stanie zrozumieć rozmówca. Potem doskoczyła do piromana. Jego też szarpnęła za ramię, wskazując brykę. Byle ich zagonić do środka, a potem odjechać. W przelocie jeszcze rzuciła okiem na Eliotta, cz żyje i nie oberwał.

- K… kuuuurrrrrwaaaa! - jęk San Marino tonął w pisku. Ale jebło! Co jebło?! W nich jebło?!! Żyli? Aby się dowiedzieć rozejrzała się wokoło. Żywi poruszali się niemrawo, ale się ruszali. Odwinęła kończyny Azjaty i zdjęła maskę, łapiąc charczący haust powietrza. Zaraz popatrzyła na dół ku Brianowi. Ni chuja, zabiera go ze sobą. Choćby go miała nieść na plecach.
- Spierdalajmy! Już! Wszyscy! - wrzasnęła przekrzykując hałas. Sapnęła i zamknęła oczy.
“Brian… słyszysz mnie?” - rzuciła w myślach do nowego lokatora swojego ciała. Kurwa…

Alice popatrzyła na Paul’a. Pewnie równie przytomnie i wyraźnie jak on właśnie patrzył na nią. Coś się darł. Pewnie tak. Poruszał ustami i chyba słyszała przez ten gwizd jego głos. Też coś machał i pokazywał. W międzyczasie jak odkładał dłonie od głowy. W zaskoczeniu upuścił wyrzutnię. Ta spadła na zarobaczony asfalt. Robali też było trochę mniej. Chyba je eksplozja zdmuchnęła co nieco tak samo jak i ludzi. Gecko kulił się i chyba wrzeszczał przykładając dłonie do uszu. Wypuścił końcówkę miotacza i te wesoło lub nerwowo trzepotała drobniutkim ogieńkiem. Puści strugę ognia? Nie puści? Jak puści to w którą stronę? Przecież wierzgała na wszystkie strony!

Paul schylił się i wrzucił ze złością wyrzutnią do środka vana. Rzucona rura trafiła gramolącego się Azjatę i przewaliła ponownie. Chyba wrzeszczał. Wszyscy chyba wrzeszczeli i próbowali nerwowo ale i niezdarnie podnieść się. Wewnątrz furgonu panowała już prawie całkowita ciemność więc ludzie jawili się jednie jako zarysowane, pełgające sylwetki z ruchomymi plamami twarzy i mniejszymi dłoni.

San Marino krzyczała. Chyba. Chyba krzyczała bo coś czuła, ze porusza ustami i słyszała słaby cień swojego głosu. Jakby z kilometrów ktoś krzyczał jej głosem. Inni chyba też krzyczeli. Lenin. Znów upadł. Ale znów się podnosił. Słyszała za to Briana. Ale on też zdawał się być skołowany sytuacją. Albo zmieszaniem i niestabilnością przewodniczki. Zareagował potwierdzeniem ale w tej chwili sytuacja nie sprzyjała rozmowom.

Ruch. Hałas. Wycie? Ale inne! Krótkie! Znowu! Przód! Klakson! Tweety! Uderzała w klakson! Boomer! Obok niej nie było Boomer! Jakiś ruch na zewnątrz przy drzwiach pasażera! Sylwetka! Ktoś tam biegł! Sylwetka przebiegła przez róg maski i wybiegła ukazując się Alice. Mierzyła do niej z karabinu! Niewyraźna, czarna sylwetka! Ale zamiast wystrzelić widziała białawą plamę ruchomej dłoni! Przyzywając?! Ale Paul! Paul złapał ją za ramię i odepchnął w tył! Wyjmował pistolet! Ale nie mógł być szybszy niż tamten miał do strzelenia!

Jebało się równo, znowu robił się burdel. A dopiero co jeden się skończył. San Marino z obolałą głową najchętniej widziałaby teraz dno butelki, ale życie nie było tak piękne. Ktoś tam był, na zewnątrz? Dobrze że Brian zdążył się zakotwiczyć. Pokonując ból głowy, zaczęła wstawać, sięgając w międzyczasie po klamkę zatkniętą za pas.

Jakże Savage miała dość. Dość tych ludzi, tego miejsca. Ciągłych awantur kłopotów od których chciało się już wymiotować. Ile razy jeszcze w przeciągu najbliższego czasu “coś” się stanie, co nie przyniesie niczego prócz śmierci, bólu, cierpienia i ludzkiego nieszczęścia? Kolejny obcy, kolejny problem. Kolejna sztuka broni i zalążek przyszłej awantury...i bezradność. Za daleko, za mało czasu! Kurwa mać! Ile można?! Czy jeden pieprzony raz nie dało się bieżących spraw załatwić jak na ludzi cywilizowanych przystało, lecz kierować się w stronę zezwierzęcenia oraz agresji?! I przez kogo?! Przez nią, a jakże! Bo miała za mało kłopotów, zbyt mało zła się przez nią stało. Za mało ludzi zginęło, jeszcze mniej ucierpiało. Ot choćby Brian… lista była długa. Po raz kolejny ktoś ją “odbijał” mając w głębokim poważaniu czego ruda lekarka chce. Wiedzieli lepiej, znali się lepiej i pojmowali co będzie dla niej najlepsze, gwiżdżąc na całą resztę. W tej jednej sekundzie dziewczyny nie obchodziło kim jest ciemna postać uzbrojona w karabin. Broń pasowała albo do Eliotta, ale prędzej do Nixa, co tłumaczyłoby też brak Boomer. Pazury wzięły się za odbijanie paczki… i nieważne ilu ludzi zabiją po drodze? Choćby Paula…
Gorący sprzeciw wypełnił piegowate ciało, wściekłość przysłoniła widok czerwoną mgłą. Bezradność… jakże nienawidziła tego uczucia. Brakowało czasu na zasłonięcie gangera, na stanięcie między strzelcami. Wizg w uszach doprowadzał do szału, utrudniając komunikację. Zrobiła jedyne, co przyszło jej do głowy w tym nędznym ułamku darowanego czasu. Nabrała spazmatycznie powietrza, zacisnęła pięści aż paznokcie rozorały delikatną skórę wnętrza dłoni.
- NIEEEEEEEE ! - wydarła się ile sił w płucach, modląc się aby to wystarczyło do przebicia się przez dudnienie w uszach - pozostałość po wybuchu. - DOOOOOŚĆ! STOOOOOOP!

Obca sylwetka wciąż stała przy przednich drzwiach szoferki. Wciąż była w zdecydowanej przewadze z tą wycelowaną bronią ale nadal była sama. Widząc ruch dowódcy Runnerów zareagowała. Alice widziała jak błyska lufa. Strzelił! I trafił! Paul upadł na asfalt jakby mu ktoś podciął nagle nogę! Upadł chyba wrzeszcząc bo widać było niemy prawie krzyk na jego twarzy. Obcy celował do niego i zrobił ruch jakby unosił lufę znów w górę. Na Alice. Albo za nią? Znów zaczął robić ruch, chyba do przodu. Ale nastąpiła kontrakcja Runnerów. Stojący obok Alice Gecko zlokalizował już nowe zagrożenie i łapał końcówkę przewodu miotacza. Lada chwila powinien ogarnąć się do strzału. Włączyła się też Tweety. Trzasnęła drzwiami tak, że uderzyły obcego. Paul chyba też jeszcze musiał żyć bo zdołał wyszarpać pistolet i celował w obcego choć obecnie zasłoniętego przez te drzwi od kierowcy. San Marino trzymała już w garści pistolet i stała na nogach gdy obcy chyba dał za wygraną. Odwrócił się i znów zaczął przebiegać przez maskę. Reszta albo się jeszcze nie pozbierała z ataku albo straciła go z oczy. Tylko ona chyba jeszcze miała okazję strzelić choć też w przelocie i góra raz!

Strzeliła, lecz kula zamiast napastnika trafiła szybę. Nożowniczka zaklęła i wyskoczyła bokiem fury na zewnątrz, chwytając wolną ręką nóż. Tym razem nie spudłuje, trafi skurwiela który strzelił do tego wygolonego patałacha! Skoro szedł na około, mógł ich zajść od tyłu, lub z góry. Ktoś powinien pilnować tyłów, ona się do tego nadawała. Plan jednak uległ zmianie, nim jeszcze postawiła stopy na jezdni. Obróciła się bezpośrednio do Brzytewki, uśmiechając się bardzo wrednie.

Strzelił, Savage widziała jak Paul upada na ziemię. Krew odpłynęła z piegowatej twarzy, oddech się urwał. Paul… jej Paul oberwał. Przez nią. Zasłonił rudzielca i przyjął kulę. Gdyby nie ona, żadnego z nich by tu nie było. Nikt by nie ucierpiał, a życie stałoby się prostsze. Gdyby nie jeden, cholerny półtorametrowy element który powinien mieć tyle przyzwoitości, aby w końcu zdechnąć i przestać sprawiać kłopoty.
Za dużo, za szybko… myśli poczęły się plątać. Widziała tylko powalonego na betonie mężczyznę. Krwawił… ale ruszał się. Żył. Ten drugi wciąż gdzieś był. Inni szykowali broń. Podskórnie czuła, że zaraz ktoś zginie i pierwszy raz w życiu chciała, aby śmierć, jeśli już miała wybierać, dopadła konkretnej osoby.
“Myśl, zrób coś! Nie stój z boku!" - logiczny komunikat wyświetlony na zamkniętych powiekach. Tak, powinna działać, próbować chociaż. Póki ostał się jeszcze ktoś, o kogo warto było walczyć.
Tylko czemu ciało nie chce współpracować?
Z jednej strony krótko ścięty ganger, siedzący tuż obok podczas wyścigu ulicami Det zaraz po zakupie nibywozu. Podający z uśmiechem zielonego skręta zaraz po operacji Johna Doe. Przewijający się przez życie rudzielca jako element wnoszący radość, odganiający troski. Pozytywny. Cholerny przyjaciel.
Z drugiej strony najemnik o delikatnych dłoniach. Jego widok tuż obok, na kanapie w aneksie kuchennych chebańskiej weterynarz. Spokój, ciepło i uwaga. Połowiczny uśmiech rzucany znad czujnych, zmęczonych oczu. Żółty kwiat obracany w palcach wewnątrz furgonetki Tony’ego. Zgubiła go, zgubiła prezent od Nixa. Tak jak wpędziła go w kłopoty, obejmując i całując na tej cholernej kanapie.
Albo się myliła i samochód obchodził Eliott, choć po nim raczej nie spodziewała się takiego wyszkolenia, jakie prezentował przeciwnik… o ile kojarzyła podstawy z taktyki. Racja, zastępca szeryfa nadal tkwił za terenówką. Czyli Pete...
Ruszyła z miejsca, obracając głowę niczym wariatka. Musiała zobaczyć z której strony wyleci, jakoś z nimi się porozumieć. Aby nie strzelali. Nie była warta, aby ktokolwiek przez nią cierpiał i ginął. Znowu, po raz kolejny. Błędne koło…
Dopadła do leżącego, chcąc sprawdzić czy jego rana nie wymaga natychmiastowej pomocy. W międzyczasie machała ręką w poziomie, jakby próbowała przekazać podstawową informację - nie palimy nic. Nikogo. Proszę…

Alice zdołała przyklęknąć przy powalonym Paulu. Chyba wrzeszczał. Tak zaczynała już coś słyszeć. To coś co huknęło chyba zaczynało schodzić. Przyklękła na płask chodnika. Było już tak ciemno! Prawie. Ale nie przeszkadzało to doświadczonym dłoniom lekarki zorientować się w stanie Paula. Żył. Oberwał w nogę. W udo. Poważnie. Bo oberwał z poważnego, karabinowego pocisku z bliska. Żył! Nie umrze od tego! Ale rana, była poważna, krwawiła mocno! Nie groziło mu co prawda natychmiastowe wykrwawienie ale jeśli nic się nie zrobi znacznie go to osłabi. Trzeba było prędko…

San Marino skalkulowała sytuację i powzięła decyzję błyskawicznie! Tamten obcy palant zniknął jej z pola widzenia tak samo jak pewnie i reszcie Runnerów. Lenin dopiero się podnosił ponownie z podłogi vana, Tweety szykowała strzelbę. Gecko ruszył w pościg za obcym, Chrome podobnie ale z drugiego końca wozu, wyskakując przez tylne drzwi na ziemię. A ona też tylko przez boczne drzwi. Dopadła do celu zaskakując go całkowicie bo nie stawił żadnego oporu. Szarpnęła przykucniętą przy Paulu lekarką i oderwałą ją od niego stawiając brutalnie do pionu. Nóż przystawiony do gardła Brzytewki był chyba wystarczająco wymowny! Wciąż dzwoniło i gwizdało jej w uszach ale ogłuszenie chyba zaczynało przechodzić.

Baba obserwował tą improwizowaną i pośpieszną interwencję przy furgonetce. Nixowi jak na pojedynczego człowieka szło początkowo całkiem nieźle. Niezauważony przez Runenrów dopadł do ślepej burty pojazdu i wrzucił do środka, przez tylne drzwi granat. Musiał mieć w tym doświadczenie bo ten wybuchł prawie od razu po rzucie. Pojazdem trochę szarpnęło a ogłuszająca fala dźwiękowa doszła także i do Baby ale już na tyle osłabiona blachami i odległością, że była po prostu nieprzyjemna i jemu samemu nic nie uczyniła. Nie zwlekając najemnikowi udało się wykorzystać zaskoczenie i wyszarpał wręcz z kabiny skrępowaną i też zaskoczoną oraz ogłuszoną Boomer. Wypadła na ziemię przewracając się ale Nix już przebiegał przed maską furgonu dalej! Miał przecież uwolnić tylko Boomer! Ta podnosiła się do przyklęku co ze skrępowanymi z przodu dłońmi przychodziło jej nie tak całkiem łatwo a ogłuszenie i dezorientacja granatem też pewnie nie pomagała. Dalej jednak działało zaskoczenie i nie było widać żadnej kontrakcji Runnerów.

- Alice! Dawaj! Chodź! - wrzasnął najemnik zatrzymując się już trochę przysłonięty przez maskę i szoferkę furgonu. Na zachętę chyba machnął przyzywająco ręką co przy tylu przeciwnikach było dość ryzykownym zagraniem gdyby przyszło natychmiast strzelić. Jego koleżanka zdołała już powstać i zaczynała biec przez pustą ulicę gdy u Nix’a coś chyba zaczęło iść w końcu nie tak.

- Zostaw! Zostaw bo będę strzelał! - ostrzegawczo wrzasnął Pazur gdy uwolniona kobieta znikała Babie z oczu zbliżając się do budynku w jakim miał swoje stanowisko. Szło chyba co raz bardziej nie tak bo padł strzał! Nix strzelił! Zaraz potem kierowca maszyny w końcu zareagował i trzasnął stojącego na zewnątrz szoferki najemnika drzwiami. Ten zasłonił się ale zaczęło sie wszystko sypać. Pazur odwrócił się i przebiegł przed maską furgonu gdy przednia szyba wybuchła zasypując go szklanymi odłamkami ale chyba nie trafiła bo biegł dalej. Zdołał odbiec już prawie znikając mutantowi z oczu gdy zza szoferki wybiegł facet z plecakowym miotaczem ognia a od strony rufy wyskoczył drugi z bronią maszynową! Kierowca zaczął coś majstrować w kabinie i też chyba miał już broń w łapach!

Pokazał się jeden wróg, ale ilu ich było w rzeczywistości? Kundle z komendy wezwały posiłki, ktoś musiał słyszeć syrenę. Osłaniali tego skurwysyna który ranił Paula, sam nie zrobiłby takiej akcji, nie w pojedynkę. W uszach San Marino dzwoniło, nie słyszała co krzyczą otaczający ją ludzie, może strzelec też oberwał po uszach. On jeden, a inni?
- Jeszcze jeden strzał! Jeden jebany strzał od was, a rozwalę rudą kurwę! - wydarła się ile sił w płucach, ciągnąc gangerkę przed maskę - To jej chcecie, nie? Wszyscy dostaliście kurwa pierdolca bo ona! Jest dla was ważna? To skleić pizdy, łapy z cyngli! Strzelicie do kogokolwiek od nas, poderżnę jej gardło - wzmocniła nacisk ostrza na delikatną skórę, po ostrzu popłynęła krew. - Traficie mnie, zabieram ją ze sobą na drugą stronę! Chcecie się bawić w testowanie ostrości moich kos?! Dawajcie kurwa! Zaboli mnie kant dupy i spadamy z tego świata, No co, jedziecie kurwie! Następne w kolejce są te dwa kapitalistyczne ścierwa w mundurach! Kul nam nie zabraknie, a jeden pies w te lub we wte. Jeden chuj!

Szarpnięcie, ból i perspektywa ulega zmianie. Savage patrzyła z zaskoczeniem, jak jej dłonie odrywają się od leżącego na asfalcie mężczyzny i fruną w górę, razem z całym ciałem. Zdążyła jeszcze dostrzec, jak ganger z miotaczem gotowym do strzału znika za rogiem. Może Nix był szybki, lecz żaden człowiek nie dał rady wyprzedzić kuli. Bądź strugi ognia… a Boomer? Co z nią? Zdołała odejść na bezpieczną odległość?
Zapach krwi wwiercał się w mózg, dziewczyna z każdym oddechem dusiła się ową wonią, nie potrafiąc przestać myśleć o postrzelonym, leżącym na mokrym asfalcie Bliźniaku. Tuż obok, parę kroków… ostrze na gardle nie pozwala się ruszyć, stanowcza ręka kieruje do przodu. Przytrzymuje, gdy napełnione ołowiem, sztywne nogi plączą się niezgrabnie.
Paul… i
- Gecko, nie! - krzyknęła rozpaczliwie, widząc jak ciemna plama chowa się za burtą vana. - Nie strzelaj, nie rozbiegajcie się! Trzeba Pomóc Paulowi! San Marino, co ty robisz?! Puść mnie, on krwawi! Wykrwawi się! - koniec wyszedł jej piskliwy i rwący. Szarpnęła się, jednak ucisk za plecami nie malał. Za to cienka, piekielnie zimna stal przecięła skórę, dusząc krzyk. Ostrzeżenie, sugestywne. Krzyk urwał się… jak ucięty nożem.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 03-12-2016 o 05:05.
Zombianna jest offline  
Stary 03-12-2016, 13:44   #439
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Gdy Baba usłyszał głos Harry’ego w radiu zagryzł zęby. Więc jednak. najgorsze obawy się spełniły. Bardzo się zmartwił też losem Kelly.
- Trzymaj się, Baba nadejdzie! - zapewnił przez radio, nieco niejasno. Nie był też pewien, czy Harry go jeszcze usłyszał czy nie.

- Beta jeden, tu King Kong... chyba. - rzekł, zgadując, że to go zwali King Kongiem.

Harry nie odezwał się więcej. Chwilę trwała cisza i słychać było tylko trzaski eteru w słuchawce i kroki pazurzastych łap na zarobaczonym asfalcie. Padający śniegodeszcz też wytwarzał specyficzny, ledwo słyszalny szelest i poszum. Głośnik w uchu zaskrzeczał jednak ludzkim głosem ponownie. Znów tym samym głosem którego Baba nie rozpoznawał.

[i]- King Kong tu Beta 1. Podaj swój status i pozycję. [i]- głos wydawał się opanowany choć trochę wyczuwało się w nim… Nieufności? Zdziwienia? Zaskoczenia? Procedura jednak była zgodna z tym co znał mutant z czasów gdy współpracował z Kelly bliżej i częściej. Skoro facet był Betą 1 to widocznie był nr. 2 po Kelly w hierarchii dowodzenia i grupy. Skoro nadali Babie inne oznaczenie kodowe żadne Alfa czy Beta to widocznie uznali go za trzeci element o niesprecyzowanym statusie w hierarchii. A właściwie Baba nie znał swojej roli w tym mini systemie.

Baba wzruszył ramionami. Strzelał tutaj nieco w ciemno.
- Status... ranny, ale Baba... eh... to jest King Kong może walczyć. Pozycja... przy posterunku szeryfa, ratujemy przyjaciół z rąk... chyba Runnersów. - przekazał swoje info.
- Teraz ty, jaki status i pozycja? - odbił piłeczkę mutant.

- Jesteśmy na południu osady. Czy to wy się tak strzelacie? Macie kontakt ogniowy z nieprzyjacielem? Jest z tobą ktoś z Alfy? - facet odpowiedział też krótko starając się chyba zorientować dokładniej w sytuacji.

- A to z jednym - parsknął Baba. - Mamy chyba dwa okręty Molocha w porcie, wojsko NY na Wyspie, Runersów... kto go wie gdzie... no kilku jest tu przy posterunku. Baba jest z Pazurami, Ke... Alfa... Baba nie wie, słyszał tylko komunikat przed chwilą... Baba był na dalekim zwiadzie... Aaron nie żyje... tyle Baba wie...- rzekł nieco smutno.
- Możecie dać jakieś wsparcie? - zapytał Baba pod koniec.

- Używaj nazw kodowych King Kong. - odezwał się neutralnym głosem facet po drugiej stronie krótkofali. Zabrzmiało trochę jak upomnienie albo jakby facet myślał w międzyczasie nad słowami “King Konga”. - Jesteśmy na południu. Nie dotrzemy zbyt szybko do portu. Jesteś bliżej powinieneś tam być prędzej od nas. Widziałeś te okręty? Jakiego rodzaju to są okręty? Jak duże? Co posiadają ze sobą? Dlaczego sądzisz, że są od Molocha? - zapytał po chwili milczenia Beta 1.

- Przepraszam. - rzekł Baba wyraźnie speszony. Tak, często zapominał o takich rzeczach. - B... King Kong widział okręty. Dwie jednostki, kuter torpedowy i desantowiec. - Potem Baba przekazał informację o szacowanych rozmiarach, tonażu, listę zauważonych działek. - Ostrzelali wojsko NY, a teraz strzelają się chyba z szeryfem. - rzekł, pierwsze jeszcze zaobserwował, drugiego się jedynie domyślał.
- Baba obserwował je już na zachód od Cheb, nie mają chyba ludzi na pokładzie. - wyjaśnił. - strzelali do zwierząt - Przypomniało się Babie. Tak często działały roboty, nie bardzo rozpoznając czy dany organizm jest rzeczywistym zagrożeniem czy nie. Ludzie, cóż raczej by nie marnowali amunicji by sobie postrzelać z ciężkiego działka pokładowego do kaczek, prawda?

- Z kim gadasz? - zapytał Nix odwracając głowę i zezując w górę na twarz mutanta. Poruszał się sprawnie i szybko. Jak Kelly i jej zespół. Ale oczywiście Baba na swoich długich, gadzich nogach nie miał problemu dotrzymać mu kroku.

Baba wyłączył mikrofon, by Beta go nie słyszała. - Przyjaciele. Moja dziewczyna jest generałem. - nie była. Ani jego dziewczyną, ani generałem. ale cóż Babie czasem się myliły takie sprawy, w szczególności stopnie wojskowe, a tutaj przemawiała dodatkowo duma. - Nie NY, - dodał by wyjaśnić, ubiec skojarzenie.

Akcja przy furgonetce. (to co w poście dziewczyn jw)

Mutant i pazur podeszli bliżej. Ze smutkiem Baba obserwował swój nowy motor... płoną i wyglądał teraz raczej żałośnie. Trochę smutno zrobiło się mutantowi, dopiero co nauczył się jeździć na nim. Dlaczego ci gangersi musieli zawsze wszystko niszczyć? Dlaczego nie potrafili uszanować czyjejś własności? Co złego zrobił im jego biedny kochany motor? Baba nie potrafił tego zrozumieć. Taka bezmyślność, takie pragnienie unicestwienia swojego otoczenia...

Nix powiedział, że spróbuje podejść bliżej, że wyciągnie Boomer. Baba miał go osłaniać i tak zamierzał postąpić. Swoje obowiązki zawsze traktował bardzo poważnie.
Wdrapał się na piętro, stojącego na przeciw scenerii budynku.
Przyjął dogodną pozycję na piętrze. Skrył się w cieniu okna i celował do furgonetki, by osłaniać Nixa.
Głaskając czule lufę swojej ciężkiej broni wsparcia Baba czekał. Mógł ich wszystkich zabić... byli tak stłoczeni... ale nie... tam jeszcze byli przyjaciele. Alicja, Boomer... No Boomer nie znał, ale chyba była w porządku. Ładne balony potrafiła robić.
A co z Erikiem i Brianem? Nigdzie ich nie widział. Pewno byli jeszcze w posterunku... Zapewne martwi... Baba wyobraził sobie przyjaciela, niepozornego i lekko nieporadnego Erika, jak leży w kałuży własnej krwi, jak przyciska palce do dziury w brzuchu bezskutecznie próbując zatamować krwawienie. Prawie czuł zapach ludzkich wnętrzności powoli wyciekających z jamy brzusznej. A nad tym... stali oni. Runnerzy, szyderczo śmiejąc się z targanego ostatnimi dreszczami chłopaka.
Baba aż zacisnął szczęki. Gdyby nie Nix, gdyby nie Alice, nie czekał by ani chwili dłużej.

***

Baba długo się wahał, Nixowi wydawało się iść dość dobrze a i bał się o Alicję. Bardzo się o nią bał. Była tak miła i taka... biedna, wydawała się nieco zagubiona, jakby to wszystko ją przerastało, ale była też bardzo dzielna i Baba czuł, że rzeczywiście chce tylko pomóc... najlepiej wszystkim i to na raz, a głównie tym, którzy tej pomocy wcale nie chcieli.... Baba na prawdę ją polubił i chciał jej pomóc. Sprawić, by mogła zajmować się tym, co nastolatki powinny robić.. chciał sprawić, by świat stał się lepszy, dla niej... dla nich wszystkich.
Jednak nagle, wszystko się sypnęło. Pojawili się dwaj ciężko uzbrojeni gangerzy... i Alicja, trzymana przez jakąś... chyba też kobietę. W termowizji było ciężko to określić. Ale tak, ruchy i sylwetka raczej wskazywały na kobietę. Błękitny chłód ostrza na szyi Alicji. Niedobrze. Babie aż skręcił się żołądek. Z jego doświadczenie raczej wynikało, iż gangerzy i tak zabijają zakładników... gorączkowo myślał, co zrobić, jak ją uratować. Miał snajperkę Aarona, ale był tak zmęczony... i było ich tam dużo. Nie snajperka teraz mu się nie przyda. Może później... nie teraz. Mocniej zacisnął dłonie na chłodnym korpusie karabinu. Prawie czuł podniecenie broni, zaraz... już za chwilkę się zacznie. Czuł jak jego organizm zalewa bojowy koktajl chemikaliów z apteczki papcia molocha. Czuł jak serce wali w piesiach, jakby chciało wyłamać się przez żebra na zewnątrz.
Baba zagryzł zęby gdy rozpoznał dyszle miotacza ognia. Płomień jawił się na biało, tak potwornie gorący był. I... och nie, zamierzał strzelić do Nixa. Baba wiedział co to znaczy. Jego przyjaciel Chomik miał taką broń. Straszna i potworna to była śmierć spalić się żywcem... Zadziałały wytrenowane i wszczepione instynkty. Baba nacisnął na spust, zalewając okolice rozgrzanym ołowiem.
 
Ehran jest offline  
Stary 03-12-2016, 15:41   #440
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
We współpracy z MG

Will z uwagą wysłuchał opinii wszystkich. Bali się, ale jakoś niezbyt nalegali żeby wrócić. Chłopak też się bał, ale jeśli chcieli mieć problem z głowy i chociaż na chwilę spokój od Guido to musieli to załatwić natychmiast. Trzeba było działać i nie patrzeć się na możliwe straty. Zwłaszcza jeśli byłyby one po stronie gangerów...

Chłopak rozejrzał się naokoło i poszukał czegoś w miare miękkiego, a nastepnie podłożył to pod głowę Strippera. Oddał też rannemu towarzyszowi jego broń.

- Słuchajcie - odezwał się do pozostałych - Teraz mamy najlepszą szansę żeby dorwać to coś. Potem się zaszyje i będziemy musieli zaczynać od nowa i znowu ktoś zginie... Moja propozycja jest taka: jeden z Was - tutaj wskazał głową na trójkę gangerów i kontynuował - zostanie z rannym i świeczką tutaj. Powinniście być bezpieczni bo my idąc po jego śladach będziemy mu odgradzać drogę... Jeśli cokolwiek by się działo, strzelajcie, a będziemy przy Was w parę sekund - poinstruował spokojnie

- My idziemy po śladach krwi - odezwał się do drugiej grupki - Gdyby trop się urwał albo stwór uciekł, to wracamy i przygotowujemy się lepiej do kolejnej wyprawy.

Runnerzy popatrzyli na siebie nawzajem. Miny mieli dość niewyraźne. Ani zostać, czyli nie pchać się w te zrujnowane półki i regały nie wyglądało na dobry pomysł, ani pchać się tam. Wedle Indianina bestia gdzieś tu się czaiła, ale nie było wiadomo gdzie dokładnie. Chłopaki z Detroit dali się przekonać do pomysłu cwaniaka z Vegas choć ani na szczęśliwych, ani zapalonych do tego pomysłu nie wyglądali. Jednak ten ze świeczką został przy ciężko rannym Johnie i choć sam w sobie nie sprawiał wrażenie farciarza z najlepszym rozdaniem wieczoru w kasynie, to przy dwóch pozostałych “szczęśliwcach” którzy mieli iść ze Schronarzami wyglądał wręcz kwitnąco.

Mały pochód prowadzony przez Indianina ruszył przed siebie. Kelly jako druga osoba ze światłem tym razem szła na końcu. W środku Will i dwaj faceci w skórzanych kurtkach kurczowo ściskający automaty. W migającej często po nich promieniu latarki karabinka najemniczki było widać, że są wyraźnie przestraszeni. Brak wątłego, ale ciepłego i dającego otuchę promienia światła świeczki dał się odczuć od razu ledwie go opuścili. Jego ciepły blask wciąż dawał jednak otuchę i służył jako punkt orientacyjny gdy prześwitywał między dziurami w gratach czy regałach. Teraz bez tego promienia światła poruszali się o wiele wolniej i nie zgrabniej. Co chwila czy Will, czy ktoś z jego towarzyszy wpadał na coś, rozgniatał lub kopał coś. Na dwa, wąskie promienie światła na tyle osób nie było możliwości oświetlić każdemu drogę i jeszcze rozświetlić ciemność dookoła. W efekcie na to pierwsze zadanie Kelly i Pies poświęcali mniej czasu i uwagi koncentrując się na wypatrywaniu zagrożenia w ciemnościach. Nie poruszali się więc ani cicho, ani zwinnie, ani płynnie. Stwór nawet jakby miał wzrok, czy słuch ludzkiego starca musiałby ich pewnie i tak usłyszeć i namierzyć.

Sam Will od razu poczuł odpływ uczucia bezpieczeństwa gdy oddał broń ze światłem kumplowi Chomika. Niemniej jednak jakoś fartem przypięty medal odbił się błyskiem od światła latarki i w sumie jednak nie było tak źle przecież. Chłopak z Miasta Neonów zdołał zachować nieco swobody ducha choć do śmiechu nadal mu było daleko. Najemniczka za to zdawała się być spięta i czujna, a dla odmiany Psa chyba bardziej zaabsorbowało tropienie niż zagrożenie bo też trzymał się całkiem nieźle. Szli i Will czasem widział jakąś plamę czegoś na jakimś gracie, ale czy to było właśnie to za czym prowadził ich Pies to nie był wcale taki pewny. Sporo tu wszystkiego wokół padało, kapało z irytującym pluskaniem łączącym się z odgłosem butów człapiacych po warstwie kałuż i wody czy przedmiotów się po niej toczących po kopnięciu, czy przewróceniu przez ludzi idących prawie po omacku.

W końcu ruszył się i potwór. Był tak blisko! Coś zaszurało, posypały się resztki czegoś, coś się chyba rozgniotło i to coś ruszyło! Ludzie zaczęli krzyczeć, targnął nimi instynktowny impuls strachu, promienie światła próbowały namierzyć poczwarę, ale widać było jakiś ruch, sylwetkę pomiędzy regałami. Ogromną! Ruch też był znacznie bliżej gdy jakiś przewalony przez potwora regał zaczął przygniatać stojących za nim ludzi! Przewalił wszystkich, całą piątkę! Ale gdy leżeli pod nim czekając na atak stwora!

Will zorientował się zbyt późno żeby cokolwiek zrobić i zanim połapał się w całej sytuacji, już leżał przygnieciony przez ciężki regał. Na szczęście jednak mebel nie był jakiś strasznie masywny i nawet ktoś tak przeciętnie zbudowany jak cwaniak byłby w stanie w kilka sekund się spod niego wyczołgać. Problemem jednak była nieszczęsna zmutowana krowa, która chyba nie miała zamiaru grzecznie czekać. Oświetlany przez latarki Kelly i Psa mutant wyraźnie szykował się do dalszej części realizacji swojego planu, zwłaszcza że poprzedni wyszedł mu perfekcyjnie. Na barki wszystkich, na których do tej pory spoczywał tylko regał, doszedł również ciężar podjęcia decyzji, czy strzelać na leżąco i być bezradnym gdyby stwór zdecydował się podejść, czy też wyczołgać się i nie oddać żadnego strzału.

Priorytety chłopaka były jednak klarowne od dłuższego czasu - zabić stwora za wszelką cenę. Will bez wahania więc ułożył się lepiej do strzału i bez zbytniego przymierzania posłał trzy krótkie serie z karabinu.

Will przygnieciony regałem, leżąc na plecach w zimnej, mokrej kałuży z której coś go jeszcze ugniatało w plecy złożył się do strzału. Złożył! Właściwie to po prostu skierował karabinek w nadciągający kształt majączący między półkami i skrzyniami w szaleńczym migocie latarek taktycznych najemniczki. Ale reszta postąpiła tak samo! Cała piątka desperacko próbowała zatrzymać atak stwora ścianą ołowiu! Lufy rozbłysły się światełkami wystrzałów, gorące łuski wypadały ze strzelających broni a automaty biły równo w równym rytmie. Tyle ołowiu! Cała ściana! Ale tak mało czasu, tak blisko, tak trudno trafić!

Will pociągał za spust co chwila szybko wypruwając magazynek “czarnucha” z pestek. Podobnie leżąca też na plecach kumpela Baby. Pies nie zdążył zmienić broni więc strzelał z jej pistoletu, też stawiając na prędkość reakcji niż uważne celowanie. Najwięcej hałasu i światła czynili chyba jednak dwaj Runnerzy. Co nie patyczkowali się a może spanikowali nie było to właściwie ważne. Ważne było, że ich automaty rzygnęły ogniem ciągłym wyrzucając z siebie zastraszające ilości ołowiu i błyszczących łusek.

Chyba trafili! Tak trafili! Coś tam zaczęło się rozbryzgiwać na stworze! Pociski? Coś odstrzelonego? Jakiś rykoszet? Nieważne! Poczwara już była przy nich! Coś w niej gulgotało i syczało albo pieniło się więc chyba oberwała. Jakby mieli jeszcze chwilę, jeszcze z kilkanaście kroków, więcej światła, miejsca czasu! Ale nie mieli! Stwór nagle wyskoczył w górę i nim Kelly i Pies zdołali złapać na niego namiar ponownie wskoczył na nich! Cwaniak z Vegas poczuł impet uderzenia z ciemności nad sobą. Sam nie wiedział czy oberwał jakąś łapą stwora czy to hukneły go rozrywane półki i regały które go przygniatały. Wrzaski i krzyki innych powiedziały mu, że inni też tak oberwali! Ale stwór zeskoczył z nich i czmychnął w ciemność! A oni nadal byli pogrzebani pod resztkami regału czy co to tam na nich leżało!


Will obrócił się próbując dostrzeć gdzie uciekł stwór, jednak bez jakiegokolwiek źródła światła nie mogło mu się to udać.

~ Cholera jasna! ~ przeklął w myślach chłopak wyczołgując się spod regału, w międzyczasie próbując się zorientować, czy potwór pobiegł w miarę w kierunku ich rannego towarzysza.

Gdy cwaniak się wyswobodził spod regału, zaczekał mierząc w ciemność aż reszta towarzyszy zrobi to samo i wszyscy będą gotowi.

- Wszyscy w porządku? - rzucił pytanie w powietrze - Chodźcie - może się teraz przyczaić na tamtą dwójkę... Jak się upewnimy, że nie ma go tam, to zatamujemy krwawienie - dodał po upewnieniu się, że wszyscy żyją

Po dotarciu na miejsce, chłopak miał zamiar razem z Kelly na szybko zadbać o rany towarzyszy. Następnie spytać się na Indianina, czy słyszy rannego potwora i być gotowym na ewentualny następny atak.
 
Carloss jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172