Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2016, 13:22   #103
Martinez
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 11



WŚRÓD LEŚNYCH DUKTÓW I KNIEI



"Tabor"
(Hoe i Remi)

Kliknij w miniaturkęowozy znów toczyły się wolno po leśnym szlaku. Zdzich nadal podjadał, bo nie jadł cały dzień i z czasem trzeba będzie uzupełnić zapasy. Bartnik wiedział, że nikt nie przewidział dodatkowego pasażera w tej wycieczce. Nie był to jednak duży problem. W razie czego się zapoluje. Bardziej martwiło go co innego. Remi czuł w kościach, że idzie deszcz. A może nawet burza. Nim się ściemni, powinni robić porządny obóz, bo to nie będzie mżawka.
- Tak więc majom dom w okolicy te bandziory - Kontynuował opowieść Teobald. Hoe spoglądała na mapę narysowaną przez gnolli. Wszystkie wskazówki jakie miała, mówiły o tym, że banda Miętosia miała w okolicy dziuplę. Mogło to być 200 metrów albo 5 kilometrów od zaznaczonego miejsca. Tak czy siak czekało ich tropienie.






- Nie za wiele o nich wiemy, ale byli w bełtach kilka razy. Chwalili siem że majom chatke w lesie. Że jom remontowali. Kut wie gdzie to - Zafrasował się młody gnoll i popukał w krzyżyk na mapie brudnym paluchem. - Ale to nie może być daleko. Oko na szlak majom, a przynajmniej wiedzom co w okolicy piszczy. To tacy schowani całkowicie być nie mogom. Myśleli my, że może som na południu, bo my z północy wtedy przyszli co tego kupca mordowali na drodze.. ale teraz jak się zastanowić to i mogą być na północy.
- A co powiesz o nich samych? - Zagaił Patric. Zamienił się z Brunem i teraz były szeregowy siedział na koźle, a stajenny odpoczywał na pace.
- Co o nich można powiedzieć… W sumie nie wiem. Ale trzymajom te tresowane dziwo. Burakurę. Potwór straszny z obrzydliwym ryjem. Słucha się tylko tego dziada - Milosa. Tropi ponoć nieźle, wzrok ma sokoli, szybkie jest a i nie głupie. Zębiska ostre, łapy potężne.. Na to cholerstwo musicie uważać. Mordercze strasznie.
- Mamy ich brać żywcem? - Patric zwrócił się do Remiego z lekko kwaśną miną.


"Prowokacja kucharza"
(Gaspard)


- AAaaaaa! - Wrzasnął przerażony troll z przedziurawionym nadgarstkiem. Z poharatanej dłoni sterczał kawałek kości, który wbił się w mięśnie, żyły i ścięgna.
- Co ty?! Kurrr...- Glygoriy wył z bólu chlapać dookoła krwią.

Choć alkohol bełtał się w żyłach biednego Gasparda, nie można było mu odmówić nie tylko determinacji, ale również sprawności. Przetoczył się po podłodze nogami zahaczając o trzonek, wiszące homonto i grabie, które legły teraz z rabanem na ziemię. Zerwał się i zatoczył, a z włosów posypały się resztki słomy.
- Co tu się dzieje?!
Światło wpadło do wnętrza ciemnej szopy i oślepiło na chwilę mężczyznę. W drzwiach stanął Radmil z dłuuugim, rzeźnickim nożem. Na jego pogrążonej w cieniu twarzy zamajaczył szaleńczy uśmiech.
- Wybierasz się gdzieś?...


Myśliwski pies podniósł swój nakrapiany pysk i nastroszył uszu. Chyba słyszał swojego pana. Nozdrza zaczęły łapać woń w powietrzu i spośród całej gamy bardzo atrakcyjnych, totalnie zniewalających zapachów był ten jeden, znajomy, upragniony. “Lokaj” wywalił jęzor, zerwał się na cztery nogi i zaczął machać ogonem.
- Hau! Hau! - Wrzasnął z radości.
Pobliska szmata, robiąca za firankę okienną od szopy urwała się, a okno wypluło z hukiem Gasparda i kilka drzazg, przekleństw oraz krzyków.
- Kurwaaa!
- Dawaj mi muszkiet zaraz!!
- Ojciec! Ten skurwiel ucieka!!!


Gaspard zerwał się na równe nogi, pochwycił motykę i na odlew rzucił prosto w otwierające się pobliskie drzwi od szopy.
- Kurwa! - Zaklął Radmil chowając się za nie.
W dali słychać było już rwetes jaki podnieśli Boran i Milos, którzy pewnie już pędzili na pomoc swoim kamratom.
Udało się jednak markizowi szybkim ruchem odwiązać poszczekującego przyjaciela i już za chwilę pędzili na złamanie karku w dół, z górki, prosto w serce puszczy.
Za sobą słyszeli tylko wrzaski i przekleństwa i wielkie
Kliknij w miniaturkę

Huk przetoczył się po okolicy jak dachująca furmanka. Milos mało się nie przewrócił od wystrzału. Chmura spalonego prochu zatkała wszystkim gardła i kto mógł to nieśmiało pokasływał. Radmil starał się rozgonić rękę gryzące kłęby dymu, ale po Gaspardzie nie było śladu...
- Co teraz tatko? - Jęknął.
- Dziś są moje urodziny… - Płakał z krwawiącą ręką troll Glygoriy.
W skołatanym sercu niewielkiego dziadka Milosa aż wrzało. Dawno nikt nie upokorzył jego słynną bandę i postrach okolicy..
- Uwolnić Barakurę
Syknął więc zatem i gdyby syk mógłby zabijać to właśnie były ten...


"Ślady minionych niedokończonych"
(Pężyrka)


Muł prawie bezczelnie chrapał wlokąc noga za nogą po ścieżce leśnej. Do tej pory nie zorientował się, że krajobraz się nieco zmienił. Droga była węższa, bardziej zarośnięta i dzika. Drzewa nad drogą stykały się koronami lub opierały się o siebie, gdyż ktoś je poprzechylał tak, że niektórym korzenie sterczały ponad ziemię. Było znacznie ciemniej i mniej przyjemnie.
Pężyrka to wszystko notowała w głowie, ale nie bardzo mogła dojść, kto lub co zostawiło takie ślady. Być może zły na życie niedźwiedź… Rozczarowany tym jak wygląda dorosłe życie… Zawiedziony, porzucony przez ukochaną.. Albo taki, który kompletnie postradał zmysły...
Do tego ostatniego można było przypisać leżące na poboczach wraki powozów, które już dawno wrosły w ziemię i próchniały w sercu tej puszczy. Deski, stare skrzynie, podgniłe juki i koce oraz kawałki innych materiałów. Jeśliby szukać miejsca, gdzie powozy przyjeżdżają umierać, to chyba właśnie było to tutaj…


Ku coraz mniejszej pewności siebie Pężyrka zauważyła również czaszki i resztę kości. Zarówno krasnoludów, gnolli jak i większych przedstawicieli.. np niedźwiedzia. Mijali ten dziwny, rozciągnięty wzdłuż drogi cmentarz, gdy po okolicy przetoczył się huk. Taki jaki wydają niewielkie eksplozje. Np. muszkiety. Gdzieś z głębi dało się słychać również szczekanie.
-Hmm? - Podniósł zaspany łeb muł, który dopiero teraz nawiązywał łączność ze świadomością.



WIECZOROWĄ PORĄ




"Nauka pana Trottier"
(Rodolphe)


Lampa zamigotała. Dzięki temu Rodolphe zdał sobie sprawę, że pogrążył się tak głęboko w lekturze, że stracił poczucie czasu. Pomimo tego, że jego księgi traktowały o różnych chorobach, schorzeniach, deformacjach oraz ranach, to o magii i magicznych dolegliwościach było tyle co kot napłakał. Choroby oczu, zaburzenia mowy, mętlik umysłowy, wariactwo, histeria - pełno notatek zalegało teraz biurko znachora. Diagnoza choroby Barbary wymykała się jednak konwencjonalnym metodom.
Mądre księgi mówiły, że takie dolegliwości mogły być wywołane magicznie i znane są takie przypadki. Klątwy i czary, które dotknęły nieszczęśników zostały opisane na kilku skąpo opisanych przykładach i we wszystkich naturalna medycyna miała marne szanse. Ale jakieś miała… Przede wszystkim należało wykonać pełne badania i upewnić się co do stanu pacjenta. Być może nie obejdzie się bez wsparcia alchemicznego...
Zamigotało od piorunów na dworze. Trottier czuł od rana, że pogoda się popsuje.


W drzwi nagle ktoś załomotał i nie patrząc otworzył je sobie wpuszczając nieco wiatru do środka. Ogień w kominku zafurkotał. Do izby zaczął gramolić się starzec, którego Trottier dobrze znał. Za nim jego kolega, Jeyermie.
- Witaj merze - Powiedział z trudem Thomas Lemoine, który obstukał buty w wejściu i usiadł na pobliskim taborecie. Sapnął. Wyciągnął rękę i machną na gospodarza - Daj co do picia. W gardle mi zaschło od tego wszystkiego. A ty Jeyermie idź się przejdź.
Seyers, młody służący, popatrzył na starca a potem na gospodarza. Po twarzy widać było, że zmieszał się i nie spieszno było mu na ten wiatr, ale kiwnął głową i wyszedł. Rodolphe widział, że mężczyzna daleko się nie oddalił. Stał pod drzwiami.


Sędziwy sługa Brassardów dźwignał się i zbliżył się do mera. Stanął podpierając się laską i chwilę trwał w milczeniu.
- Przyszedłem do ciebie bo znam cię. Znałem twojego ojca. Ty znowu znałeś Barssardów. Nie będę owijał w bawełnę, bom zawsze był szczery.
“Ale też wierny kupieckiej rodzinie” - mógł pomyśleć znachor.
Starzec upił z kubka wody, którą poczęstował go Rodolphe. Odchrząknąl i kontynuował.
- Cały majątek Brassardów, a wierz mi, nie jest tego mało, nie ma spadkobiercy. Jak pewnie pamiętasz, Ameryc miał brata - Starzec się skrzywił na chwilę, cmoknął ustami i pokręcił głową - Nikt go nigdy nie znajdzie. Nie ma go już i nie będzie. Jestem tylko ja. No i ten młody służący - Seyers. Obawiam się, że już podkrada co się da. Nie wiem co mam robić. Brak mi już siły i trzeźwego spojrzenia Rodolphe. Jeśli miasto zabierze mi ten dom to nie mam się gdzie podziać. Całe życie poświęciłem tej rodzinie…
Gdzieś w oddali zagrzmiało.



"Koleiną do celu"
(Sophie)



Szuwary nie były jakąś wielką mieściną. Teraz kiedy Sophie szła ciągnąc za sobą z trudem kuferek, dostrzegała jedynie kilka świateł i górującą nad dachami wieżę świątyni. Szuwary położone były w niecce, więc było z górki. Po lewej rozciągały się ledwo widoczne jakieś pola uprawne, a po prawej mroczne bagniska. Powiało lekko wiaterkiem i niebo zamigotało na horyzoncie. Zbliżała się burza i Sophie mogła się cieszyć, że jest już na miejscu.


- No.. tu się rozstaniemy, młoda. Nic tu po mnie. Znajdź pokój na noc i zacznij swoją misję - Powiedziała Brandy drapiąc się po tyłku - Nie szarżuj, trzymaj gnata blisko, nie wróć z brzuchem i.. nie wiem co. Używaj sobie. Cholera wie, kiedy Zgromadzenie znów wypuści cię na świat.
Stara wiedźma poklepała po ramieniu młodszą koleżankę, obróciła się na pięcie i już miała dać dyla...
- A i jeszcze.. - Zawróciła i westchnęła ciężko - Jakby co, to zostaw wiadomość tutaj. Jakieś raporty czy coś. Zwiń liścik i włóż pod kamień. Zabezpiecz czymś od deszczu, nie? No.. No to tego…
I poszła.
Sophie jeszcze mogła patrzeć przez chwilę na jej garbate plecy jak nikną w mroku, po czym została kompletnie sama.
Znów zagrzmiało…


"Świątynia czysta"
(Theseus i Chloe)



Theseus siedział zmęczony przy biurku w swoim gabinecie. Oczy przecierał co i rusz, bo same się zamykały. Biurko było bardziej wysprzątane niż wcześniej. Kubek maślanki i dwa suche ciasteczka były jakimś przyjemnym urozmaiceniem w ten wieczór. Lampa oświetlała zakurzone dokumenty, które podarował Trouve. Na wierzchu widniał spis z tytułem “Wykaz osób zaginionych” ze świeżą, kwietniową datą.
Obok nawleczonych na sznurek konopny kilka kartek pozostawionych po niejakim ojcu Bernardzie. Duchownym, który robił tu inwentaryzację. Dalej leżały raporty szeryfa, żółta księga oraz inne papiery.


Lektura była nudna, a jej przeglądanie wymagało skrupulatności. Dla kogoś kto źle spał od kilku dni, lektura usypiała. Koncentracja spadała z każdą godziną a łóżko wołało. Theseus potrzebował albo walnąć się porządnie spać albo wypić bardzo mocnej kawy.


***


Gosposia właśnie dorzuciła do pieca w kuchni. Mogła być zadowolona z dzisiejszego dnia. Świątynia błyszczała. Główna sala, pokój dzienny, nawet pokoje gości, których nikt nie używał. Pozostała jedynie piwnica i składzik, ale z tym z zupełności da sobie radę sama. Chyba.
Zmęczenie też powoli ją dopadało. Na kuchence pyrkał właśnie gar wrzątku, który mógł posłużyć do kąpieli.
- Ale u was czysto! - Weszła do kuchni Flora i klapnęła na krześle - Pomóc ci w czymś? Młodsi już poszli spać, a starszych ogarnęła Jaqulin. Tak więc mam chwilkę czasu. Z tym tam schowkiem, albo możemy zejść do piwnicy..

Gdzieś w dali zagrzmiała burza...



Wieczorne przechadzki
(Laura)


- Paul jest trudnym człowiekiem - Westchnęła Beronique. Wyglądało to jak rytuał lub schemat. Powiedzieć coś złego, westchnąć, bo przecież to skomplikowana sprawa i przejść dalej. Opowiedzieć coś.
- Gdzieś w głębi wiedziałam, że taki jest. Że nie pasujemy do siebie w ogóle - Uśmiechnęła się uciekając do wspomnień - On? On był rudy jak marchewka. Za mną szaleli chłopcy. Od amantów nie mogłam się opędzić. On był gdzieś za nimi. Dosłownie. Na końcu. Zawsze cichy i spokojny. Przez pierwsze miesiące nawet go nie zauważałam.
Laura siedziała przy stole z babcią i obie popijały aromatyczną herbatę.
- Nie pił, nie szlajał się i był zawsze lojalny… Nasze małżeństwo nie było aranżowane, jak zapewne wiesz. Poul był prostym synem cieśli…
Do kobiet doleciało pukanie do drzwi wejściowych.
- Acha.. - Zrobiła oczy babcia - Zapewne twój przyjaciel już przyszedł. Siedź.
Baronique wstała i wpuściła Adriena do środka.
- Jestem - Uśmiechnął się na wejściu młodzieniec.


 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 02:46.
Martinez jest offline