Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-11-2016, 21:02   #101
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Theseus wszedł do sali modlitewnej, starając się nie zwracać nikogo uwagi. Stojąc za progiem, przyglądał się pracującej w świątyni grupce osób. Wyglądało na to, że jego słowa faktycznie przyniosły odzew. Mieszkańcy z werwą krzątali się po sali, przy okazji po cichu ze sobą rozmawiając. Nigdzie jednak nie było widać gosposi Chloe. Czyżby była w tej chwili na plebanii?
- Ojciec tu zajęty mocno? - Usłyszał głos zza pleców. Gdy się odwrócił, stało przed nim dwóch krasnali. Musieli dużo przejść w ostatnich dniach… chyba. Spodnie podarte, brody w igłach świerkowych i twarze podrapane.
- Praca Cicerone nie zatrzymuje się ani na moment - odparł pogodnie kapłan, przyglądając się przybyłej dwójce. - Niech będzie pochwalony. Mogę jegomościom w czymś pomóc? - powiedział, wzrokiem krytykując ich za wygląd.
- Owszem - Powiedział pierwszy.
- A tak! - Powiedział drugi.
- Szukamy brata
- Trzeciego z nas -
Doprecyzował siwy.
- A tak! Trzeciego. średniego!
- Quentin się zowie.
- Był tu, jak żeśmy szli na zbiór do lasu jeden dzień temu.
- Ano był tu -
Potwierdził siwy - Widział go może duchowny?
- Quentin.. - powtórzył Cicerone, drapiąc się po brodzie zamyśleniu. - Hm, przykro mi, ale nie mogę teraz stwierdzić, czy widziałem waszego brata. Sprawdzaliście może gospodę? Z tego co widziałem, ciągnie tam prawie wszystkich mieszkańców.
- Szukacie brata?! - Ktoś odezwał się z sali a razem z nim poobijało się echo. Mężczyźni kiwnęli głowami w odpowiedzi.
- Wasz brat ruszył z milicją do lasu. To było rano, więc pewnie jest daleko już.
Krasnoludy spojrzeli po sobie zdziwieni. Jakby ich brat nie pasował do takiej wersji zniknięcia.
Pokiwali głowami, wzruszyli ramionami, skłonili się i poszli.


- Nie zauważyłam ojca - Powiedziała Beronique Breguet, która podeszła w tej chwili.
Theseus odprowadził krasnoludów wzrokiem i odwrócił się do starszej kobiety. Pochylił do niej głowę na przywitanie.
- Nie chciałem przeszkadzać. Widzę, że panienka Chloe dość jasno nadała kierunek porządkom w świątyni.
- W sumie, udała się do aresztu, ale wróci niebawem. My już rozpoczęliśmy prace, by nie tracić czasu - Poinformowało kobieta - To zwykłe sprzątanie. No.. może prócz tego, co robi pan Griagzar Kup
Goblin znęcał się właśnie młotkiem nad jakimś stołkiem, któremu chyba oparcie skrzypiało.
- Myśmy się już poznali chyba ojcze Theseusie. Jestem babcią Laury, z którą pan podróżował -Przedstawiła się kobieta.


Nim jednak Theseus odpowiedział, do świątyni wszedł również grabarz, którego widać z gęby, że suszyło.
- Ojcze dobrodzieju, tam ten starzec, Thomas Lemoine chce z cicerone gadać. Stary jest, więc do świątyni mu daleko. O Pogrzeb się rozchodzi…
Kapłan skinął do grabarza, na chwilę się na nim skupiając.
- Hm, pan Thomas. Ah, sługa w rodzinie Brassardów - przypomniał sobie Cicerone. Brassardowie byli zamożni, dlatego też można było znaleźć o nich wiele wzmianek w archiwum kościoła.
- Tak, chyba mieliśmy okazję się poznać, pani Beronique. Rozmawiałem dokładnie przed chwilą z pani wnuczką - przyznał się Theseus i jeszcze raz omiótł spojrzeniem salę. - Cóż, wygląda na to, że świątynia jest w dobrych rękach dzieci bożych. Czy nie będziecie mi mieli tego za złe, jeśli ja pójdę się zająć innymi sprawami? - spytał pokornie.
- Ależ skąd. Przypilnuję czego trzeba, a panna Vergest zapewne niebawem się pojawi - odpowiedziała życzliwie Beronique.
Milett cierpliwie czekał na duchownego, a gdy ten już był gotowy, ruszył mu towarzyszyć.
- Niech mu się tam ojciec nie da. Kasy mają jak błota w Szuwarach. Trumnę żem już zaczął zbijać. Nie jakaś tam sosnowa, tylko bukową robim. No i niech płaci. Dla mnie to $35,00 - Grabarzowi rozpaliły się oczy od możliwości, które dałaby mu taka fortuna.
Theseus spojrzał krytycznie na Miletta. Najwidoczniej pomysł zdzierania pieniędzy za trumnę z rodziny Brassardów niezbyt odpowiadał jego osobie.
- Zapłata powinna być adekwatna do twojej pracy, synu. Śmierć jest nieszczęściem, nie biznesem - mruknął, jednak nie silił się już na zbyt karcący ton. Splótł ręce za plecami i ruszył dalej w milczeniu.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 24-11-2016, 22:36   #102
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Laura, odprowadzona przez kapłana wolnym krokiem, stała przed domostwem Mosse. Budynek był dość stary a pamięć mgliście mogła pomóc w jego przypomnieniu. W większości przypadków do mały Adriel odwiedzał Laurę, niżeli odwrotnie. Nie mniej, mając wyraźne sygnały, że właśnie ten budynek był celem jej wycieczki. Stanęła więc na schodku i chwyciła za ledwie trzymające się drzwi kołatki i uderzyła trzy razy.

- Kogo licho niesie? - dobiegło zza rogu chaty. Laura usłyszała kroki i do wejścia zbliżył się całkiem przystojny młodzieniec z całkiem ostrą siekierą. Nie poznał w pierwszej chwili koleżanki… Ta uśmiechnęła się radośnie i utrzymała go w chwili niepewności przyglądając się w tym czasie.

- Od dziadków trochę daleko... Ale dotarłam. Przyniosłam ciasteczka - odpowiedziała unosząc pakunek, celowo unikając prostej odpowiedzi.

- L... Laura?? - wytrzeszczył oczy. - Ja pierdzielę! Toż to ty! We własnej osobie! Wróciłaś?! Ktoś... mówił coś o znajomej... - potrząsnął głową. - Zupełnie nie skojarzyłżem, że to o ciebie się rozchodzi!
Mina mu rozpromieniała i nie zważając na konwenanse chwycił Laurę za ramię, tak jak robi się to kumplom. - Kopę lat dziewczyno!

Laura nieco zastygła z pozycją i uśmiechem. Grubiańskie zachowanie odstawało mocno od etykiety pannicy a ta z grzeczności nie zwróciła na to uwagi.

- Też się cieszę, że Cię widzę - odpowiedziała uprzejmie. - Dość wyrosłeś, ale nic się nie zmieniłeś. Czupryna ta sama, uśmiech również. Ale głos... głos inny, zdecydowanie.

- Ha! Ty też się zmieniłaś. Wyrosłaś. Pamiętam cię taką małą z jednym zębem... - Laura mogła dostrzec, że pozorna śmiałość i grubiańskość to maska, która ma przykryć niepewność z jaką zmaga się chłopak w tej sytuacji. Adrien przełknął właśnie ślinę i zapadła na chwilę cisza.

- W czym mogę ci pomóc? Chcesz wejść na kawę? - zapytał. - Choć nie wiem czy ci posmakuje. Jest dość mocna…

- Ja najlepiej sobie przypominam... ciebie z rozbitym kolanem jak spadłeś z drzewa... - uśmiechnęła się serdecznie. - Kawa jak najbardziej. A do niej ciasteczka - kiwnęła głową stojąc w miejscu, oczekując zaproszenia do środka. - ... wszystko dobrze?
Chłopak spojrzał na ciasteczka, potem na ładnie ubraną dziewczynę... a przynajmniej bardziej elegancko od niego.

- Eee... jak najbardziej - potrząsnął głową i odłożył siekierę. Nie przywykł do odwiedzin. Uśmiechnął się tylko na prezent pokazując brudne ręce i poprowadził Laurę do wnętrza chatki. W środku dogasał ogień w kominku. Klepisko było wyścielone skórami.

- Wybacz, nie bardzo byłem przygotowany na gości. Zaraz napalę. Mojego brata, Bruna, nie ma. Pojechał z milicją w pościg za jakimiś obdartusami z lasu... A Pierrat z dyliżansem do Chenes.

Chłopak rozpoczął krzątanie się po izbie. Dziewczyna nie mogła sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek była w domu Adriena. Środek niezbyt różnił się od stanu na zewnątrz... Wszystko podupadłe. Usiadła na jakimś powyginanym zydelku i po części oglądała wnętrze, czy na krzątanie się Adriela. Musiała przyznać w duchu, że długo w takich warunkach by nie wytrzymała. W mocnym deszczu pewnie dach przecieka, podczas wichury obrywają się deski, czy jest mocny przeciąg.

- Bruno jak zwykle bojowniczy... Co u ciebie słychać po tylu latach?

Adrien wzruszył ramionami.

- Sama widzisz. Się nie przelewa. Drewna rąbię. Czasem z lasu z bratem przydźwigamy pniaka. Raz, że na opał. Czy to do kuźni, karczmy czy dla garncarza. Wszyscy potrzebują drewna. Kobiety to sobie chrustu nanoszą, ale te piece do wypalania potrzebują coś żreć. Dwa, że czasem dla majstrów się wytnie jakieś drzewo. A to dla budowniczych, snycerzy czy cieśli.
Chłopak podszedł do stołu i postawił dwa parujące od wrzątku kubki z czarną kawą. Jej zapach był dość intensywny i przepowiadał prawdziwe drwalskie doznania.

- Jest jeszcze ten Szymon Młaczak. Kopie torf na bagnach i niektórzy od niego kupują. Szczególnie na zimę. Dobrze daje to jego błoto - uśmiechnął się i upił z kubka.

- Chodzi mi o ciepło - dokończył po czym kiwnął głową na gościa. - A ty? Co porabiasz? Skąd pomysł by tu wracać? Tu nic nie ma.

- Na stałe tu nie jestem. Przyjechałam w odwiedziny do dziadków. Ot, tak się wszystko złożyło. Rok mieszkałam z rodzicami w Chlupocicach, po tym przenieśliśmy się dalej. A po kolejnych dwóch latach jeszcze dalej. I już tak zostało. Tatko doczekał się w końcu synów... Mam sześciu braci - zakomunikowała nieco rozbawiona. - A mając taką gromadkę to rodzice mieli co robić.

- Ty się nimi nie zajmowałaś? - dopytał Adrien, dla którego taka kolej rzeczy była naturalna.

- No... No nie. Sami chcieli się nimi zajmować - wyklarowała chudzina.

W między czasie zabrała się za odpakowywanie ciasteczek. Adrien pochwycił jedno wcisnął je od razu do paszczy, pochłaniając je niemal w całości. Laura skromnie pochwyciła jedno w dwa blade palce i opowiadała dalej.

- Nie chcieli mnie uziemiać przy nich a w wielkim mieście jest tyle do zrobienia... - uniosła ciasteczko jakby chcąc je ugryźć, choć końcowo tego nie zrobiła. - A jak cała rodzina zajmuje się budową tego i owego od tylu pokoleń... To ma się to we krwii.

Adrien nieco odpłynął wzrokiem nad kontrastem jaki ukazał się już na początku rozmowy. Z jego strony faktycznie - wszystko można było sprowadzić do dwóch zdań. U Laury? Dwadzieścia by nawet nie robiło wstępu. Chłopak poczuł jakby lata nieobecności dziewczyny przeleciały mu między palcami. Nie zauważył nawet jak Laurę powykręcało od małego łyczka drwalskiej kawy. Na ciarki i dreszcze nie pomogły palce przyłożone do ust, na szczęście pomogło miodowe ciasteczko, które zagasiło pożar goryczy w ustach. Rozmowa była kontynuowana. Adrien pochłaniał ciasteczka w całości i popijał drwalską waką, Laura zabierała się za nie małymi kawałeczkami, kompensując sobie w ten sposób niemożność wypicia otrzymanego napitku. W godzinę para starych przyjaciół odnowiła znajomość, nadrobiła zaległości we własnych historiach i poprzypominała sobie stare czasy. Niestety Adrien musiał wrócić do pracy, gdyż by dotrzymać terminu musiał wyrobić dzienną normę. Obiecał jednak, że pod wieczór pojawi się u jej dziadków i z chęcią zobaczy, cóż za cuda dziewczynie udało się nawymyślać...
 
Proxy jest offline  
Stary 29-11-2016, 13:22   #103
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 11



WŚRÓD LEŚNYCH DUKTÓW I KNIEI



"Tabor"
(Hoe i Remi)

Kliknij w miniaturkęowozy znów toczyły się wolno po leśnym szlaku. Zdzich nadal podjadał, bo nie jadł cały dzień i z czasem trzeba będzie uzupełnić zapasy. Bartnik wiedział, że nikt nie przewidział dodatkowego pasażera w tej wycieczce. Nie był to jednak duży problem. W razie czego się zapoluje. Bardziej martwiło go co innego. Remi czuł w kościach, że idzie deszcz. A może nawet burza. Nim się ściemni, powinni robić porządny obóz, bo to nie będzie mżawka.
- Tak więc majom dom w okolicy te bandziory - Kontynuował opowieść Teobald. Hoe spoglądała na mapę narysowaną przez gnolli. Wszystkie wskazówki jakie miała, mówiły o tym, że banda Miętosia miała w okolicy dziuplę. Mogło to być 200 metrów albo 5 kilometrów od zaznaczonego miejsca. Tak czy siak czekało ich tropienie.






- Nie za wiele o nich wiemy, ale byli w bełtach kilka razy. Chwalili siem że majom chatke w lesie. Że jom remontowali. Kut wie gdzie to - Zafrasował się młody gnoll i popukał w krzyżyk na mapie brudnym paluchem. - Ale to nie może być daleko. Oko na szlak majom, a przynajmniej wiedzom co w okolicy piszczy. To tacy schowani całkowicie być nie mogom. Myśleli my, że może som na południu, bo my z północy wtedy przyszli co tego kupca mordowali na drodze.. ale teraz jak się zastanowić to i mogą być na północy.
- A co powiesz o nich samych? - Zagaił Patric. Zamienił się z Brunem i teraz były szeregowy siedział na koźle, a stajenny odpoczywał na pace.
- Co o nich można powiedzieć… W sumie nie wiem. Ale trzymajom te tresowane dziwo. Burakurę. Potwór straszny z obrzydliwym ryjem. Słucha się tylko tego dziada - Milosa. Tropi ponoć nieźle, wzrok ma sokoli, szybkie jest a i nie głupie. Zębiska ostre, łapy potężne.. Na to cholerstwo musicie uważać. Mordercze strasznie.
- Mamy ich brać żywcem? - Patric zwrócił się do Remiego z lekko kwaśną miną.


"Prowokacja kucharza"
(Gaspard)


- AAaaaaa! - Wrzasnął przerażony troll z przedziurawionym nadgarstkiem. Z poharatanej dłoni sterczał kawałek kości, który wbił się w mięśnie, żyły i ścięgna.
- Co ty?! Kurrr...- Glygoriy wył z bólu chlapać dookoła krwią.

Choć alkohol bełtał się w żyłach biednego Gasparda, nie można było mu odmówić nie tylko determinacji, ale również sprawności. Przetoczył się po podłodze nogami zahaczając o trzonek, wiszące homonto i grabie, które legły teraz z rabanem na ziemię. Zerwał się i zatoczył, a z włosów posypały się resztki słomy.
- Co tu się dzieje?!
Światło wpadło do wnętrza ciemnej szopy i oślepiło na chwilę mężczyznę. W drzwiach stanął Radmil z dłuuugim, rzeźnickim nożem. Na jego pogrążonej w cieniu twarzy zamajaczył szaleńczy uśmiech.
- Wybierasz się gdzieś?...


Myśliwski pies podniósł swój nakrapiany pysk i nastroszył uszu. Chyba słyszał swojego pana. Nozdrza zaczęły łapać woń w powietrzu i spośród całej gamy bardzo atrakcyjnych, totalnie zniewalających zapachów był ten jeden, znajomy, upragniony. “Lokaj” wywalił jęzor, zerwał się na cztery nogi i zaczął machać ogonem.
- Hau! Hau! - Wrzasnął z radości.
Pobliska szmata, robiąca za firankę okienną od szopy urwała się, a okno wypluło z hukiem Gasparda i kilka drzazg, przekleństw oraz krzyków.
- Kurwaaa!
- Dawaj mi muszkiet zaraz!!
- Ojciec! Ten skurwiel ucieka!!!


Gaspard zerwał się na równe nogi, pochwycił motykę i na odlew rzucił prosto w otwierające się pobliskie drzwi od szopy.
- Kurwa! - Zaklął Radmil chowając się za nie.
W dali słychać było już rwetes jaki podnieśli Boran i Milos, którzy pewnie już pędzili na pomoc swoim kamratom.
Udało się jednak markizowi szybkim ruchem odwiązać poszczekującego przyjaciela i już za chwilę pędzili na złamanie karku w dół, z górki, prosto w serce puszczy.
Za sobą słyszeli tylko wrzaski i przekleństwa i wielkie
Kliknij w miniaturkę

Huk przetoczył się po okolicy jak dachująca furmanka. Milos mało się nie przewrócił od wystrzału. Chmura spalonego prochu zatkała wszystkim gardła i kto mógł to nieśmiało pokasływał. Radmil starał się rozgonić rękę gryzące kłęby dymu, ale po Gaspardzie nie było śladu...
- Co teraz tatko? - Jęknął.
- Dziś są moje urodziny… - Płakał z krwawiącą ręką troll Glygoriy.
W skołatanym sercu niewielkiego dziadka Milosa aż wrzało. Dawno nikt nie upokorzył jego słynną bandę i postrach okolicy..
- Uwolnić Barakurę
Syknął więc zatem i gdyby syk mógłby zabijać to właśnie były ten...


"Ślady minionych niedokończonych"
(Pężyrka)


Muł prawie bezczelnie chrapał wlokąc noga za nogą po ścieżce leśnej. Do tej pory nie zorientował się, że krajobraz się nieco zmienił. Droga była węższa, bardziej zarośnięta i dzika. Drzewa nad drogą stykały się koronami lub opierały się o siebie, gdyż ktoś je poprzechylał tak, że niektórym korzenie sterczały ponad ziemię. Było znacznie ciemniej i mniej przyjemnie.
Pężyrka to wszystko notowała w głowie, ale nie bardzo mogła dojść, kto lub co zostawiło takie ślady. Być może zły na życie niedźwiedź… Rozczarowany tym jak wygląda dorosłe życie… Zawiedziony, porzucony przez ukochaną.. Albo taki, który kompletnie postradał zmysły...
Do tego ostatniego można było przypisać leżące na poboczach wraki powozów, które już dawno wrosły w ziemię i próchniały w sercu tej puszczy. Deski, stare skrzynie, podgniłe juki i koce oraz kawałki innych materiałów. Jeśliby szukać miejsca, gdzie powozy przyjeżdżają umierać, to chyba właśnie było to tutaj…


Ku coraz mniejszej pewności siebie Pężyrka zauważyła również czaszki i resztę kości. Zarówno krasnoludów, gnolli jak i większych przedstawicieli.. np niedźwiedzia. Mijali ten dziwny, rozciągnięty wzdłuż drogi cmentarz, gdy po okolicy przetoczył się huk. Taki jaki wydają niewielkie eksplozje. Np. muszkiety. Gdzieś z głębi dało się słychać również szczekanie.
-Hmm? - Podniósł zaspany łeb muł, który dopiero teraz nawiązywał łączność ze świadomością.



WIECZOROWĄ PORĄ




"Nauka pana Trottier"
(Rodolphe)


Lampa zamigotała. Dzięki temu Rodolphe zdał sobie sprawę, że pogrążył się tak głęboko w lekturze, że stracił poczucie czasu. Pomimo tego, że jego księgi traktowały o różnych chorobach, schorzeniach, deformacjach oraz ranach, to o magii i magicznych dolegliwościach było tyle co kot napłakał. Choroby oczu, zaburzenia mowy, mętlik umysłowy, wariactwo, histeria - pełno notatek zalegało teraz biurko znachora. Diagnoza choroby Barbary wymykała się jednak konwencjonalnym metodom.
Mądre księgi mówiły, że takie dolegliwości mogły być wywołane magicznie i znane są takie przypadki. Klątwy i czary, które dotknęły nieszczęśników zostały opisane na kilku skąpo opisanych przykładach i we wszystkich naturalna medycyna miała marne szanse. Ale jakieś miała… Przede wszystkim należało wykonać pełne badania i upewnić się co do stanu pacjenta. Być może nie obejdzie się bez wsparcia alchemicznego...
Zamigotało od piorunów na dworze. Trottier czuł od rana, że pogoda się popsuje.


W drzwi nagle ktoś załomotał i nie patrząc otworzył je sobie wpuszczając nieco wiatru do środka. Ogień w kominku zafurkotał. Do izby zaczął gramolić się starzec, którego Trottier dobrze znał. Za nim jego kolega, Jeyermie.
- Witaj merze - Powiedział z trudem Thomas Lemoine, który obstukał buty w wejściu i usiadł na pobliskim taborecie. Sapnął. Wyciągnął rękę i machną na gospodarza - Daj co do picia. W gardle mi zaschło od tego wszystkiego. A ty Jeyermie idź się przejdź.
Seyers, młody służący, popatrzył na starca a potem na gospodarza. Po twarzy widać było, że zmieszał się i nie spieszno było mu na ten wiatr, ale kiwnął głową i wyszedł. Rodolphe widział, że mężczyzna daleko się nie oddalił. Stał pod drzwiami.


Sędziwy sługa Brassardów dźwignał się i zbliżył się do mera. Stanął podpierając się laską i chwilę trwał w milczeniu.
- Przyszedłem do ciebie bo znam cię. Znałem twojego ojca. Ty znowu znałeś Barssardów. Nie będę owijał w bawełnę, bom zawsze był szczery.
“Ale też wierny kupieckiej rodzinie” - mógł pomyśleć znachor.
Starzec upił z kubka wody, którą poczęstował go Rodolphe. Odchrząknąl i kontynuował.
- Cały majątek Brassardów, a wierz mi, nie jest tego mało, nie ma spadkobiercy. Jak pewnie pamiętasz, Ameryc miał brata - Starzec się skrzywił na chwilę, cmoknął ustami i pokręcił głową - Nikt go nigdy nie znajdzie. Nie ma go już i nie będzie. Jestem tylko ja. No i ten młody służący - Seyers. Obawiam się, że już podkrada co się da. Nie wiem co mam robić. Brak mi już siły i trzeźwego spojrzenia Rodolphe. Jeśli miasto zabierze mi ten dom to nie mam się gdzie podziać. Całe życie poświęciłem tej rodzinie…
Gdzieś w oddali zagrzmiało.



"Koleiną do celu"
(Sophie)



Szuwary nie były jakąś wielką mieściną. Teraz kiedy Sophie szła ciągnąc za sobą z trudem kuferek, dostrzegała jedynie kilka świateł i górującą nad dachami wieżę świątyni. Szuwary położone były w niecce, więc było z górki. Po lewej rozciągały się ledwo widoczne jakieś pola uprawne, a po prawej mroczne bagniska. Powiało lekko wiaterkiem i niebo zamigotało na horyzoncie. Zbliżała się burza i Sophie mogła się cieszyć, że jest już na miejscu.


- No.. tu się rozstaniemy, młoda. Nic tu po mnie. Znajdź pokój na noc i zacznij swoją misję - Powiedziała Brandy drapiąc się po tyłku - Nie szarżuj, trzymaj gnata blisko, nie wróć z brzuchem i.. nie wiem co. Używaj sobie. Cholera wie, kiedy Zgromadzenie znów wypuści cię na świat.
Stara wiedźma poklepała po ramieniu młodszą koleżankę, obróciła się na pięcie i już miała dać dyla...
- A i jeszcze.. - Zawróciła i westchnęła ciężko - Jakby co, to zostaw wiadomość tutaj. Jakieś raporty czy coś. Zwiń liścik i włóż pod kamień. Zabezpiecz czymś od deszczu, nie? No.. No to tego…
I poszła.
Sophie jeszcze mogła patrzeć przez chwilę na jej garbate plecy jak nikną w mroku, po czym została kompletnie sama.
Znów zagrzmiało…


"Świątynia czysta"
(Theseus i Chloe)



Theseus siedział zmęczony przy biurku w swoim gabinecie. Oczy przecierał co i rusz, bo same się zamykały. Biurko było bardziej wysprzątane niż wcześniej. Kubek maślanki i dwa suche ciasteczka były jakimś przyjemnym urozmaiceniem w ten wieczór. Lampa oświetlała zakurzone dokumenty, które podarował Trouve. Na wierzchu widniał spis z tytułem “Wykaz osób zaginionych” ze świeżą, kwietniową datą.
Obok nawleczonych na sznurek konopny kilka kartek pozostawionych po niejakim ojcu Bernardzie. Duchownym, który robił tu inwentaryzację. Dalej leżały raporty szeryfa, żółta księga oraz inne papiery.


Lektura była nudna, a jej przeglądanie wymagało skrupulatności. Dla kogoś kto źle spał od kilku dni, lektura usypiała. Koncentracja spadała z każdą godziną a łóżko wołało. Theseus potrzebował albo walnąć się porządnie spać albo wypić bardzo mocnej kawy.


***


Gosposia właśnie dorzuciła do pieca w kuchni. Mogła być zadowolona z dzisiejszego dnia. Świątynia błyszczała. Główna sala, pokój dzienny, nawet pokoje gości, których nikt nie używał. Pozostała jedynie piwnica i składzik, ale z tym z zupełności da sobie radę sama. Chyba.
Zmęczenie też powoli ją dopadało. Na kuchence pyrkał właśnie gar wrzątku, który mógł posłużyć do kąpieli.
- Ale u was czysto! - Weszła do kuchni Flora i klapnęła na krześle - Pomóc ci w czymś? Młodsi już poszli spać, a starszych ogarnęła Jaqulin. Tak więc mam chwilkę czasu. Z tym tam schowkiem, albo możemy zejść do piwnicy..

Gdzieś w dali zagrzmiała burza...



Wieczorne przechadzki
(Laura)


- Paul jest trudnym człowiekiem - Westchnęła Beronique. Wyglądało to jak rytuał lub schemat. Powiedzieć coś złego, westchnąć, bo przecież to skomplikowana sprawa i przejść dalej. Opowiedzieć coś.
- Gdzieś w głębi wiedziałam, że taki jest. Że nie pasujemy do siebie w ogóle - Uśmiechnęła się uciekając do wspomnień - On? On był rudy jak marchewka. Za mną szaleli chłopcy. Od amantów nie mogłam się opędzić. On był gdzieś za nimi. Dosłownie. Na końcu. Zawsze cichy i spokojny. Przez pierwsze miesiące nawet go nie zauważałam.
Laura siedziała przy stole z babcią i obie popijały aromatyczną herbatę.
- Nie pił, nie szlajał się i był zawsze lojalny… Nasze małżeństwo nie było aranżowane, jak zapewne wiesz. Poul był prostym synem cieśli…
Do kobiet doleciało pukanie do drzwi wejściowych.
- Acha.. - Zrobiła oczy babcia - Zapewne twój przyjaciel już przyszedł. Siedź.
Baronique wstała i wpuściła Adriena do środka.
- Jestem - Uśmiechnął się na wejściu młodzieniec.


 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 02:46.
Martinez jest offline  
Stary 30-11-2016, 14:37   #104
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Theseus wziął ciasteczko w dwa palce i okręcił nim. Uśmiechnął się mimowolnie. Gosposia Chloe robiła co mogła, by zapewnić swojemu przełożonemu komfort i wygodę. Cicerone był pod wrażeniem jej starań. Minęło raptem kilka dni, a świątynia już zaczynała błyszczeć dawną świetnością, jakiej mógł się po niej spodziewać. Poza tym kapłan był wdzięczny mieszkańcom, którzy postanowili pomóc. To był dobry znak. Ludzie potrafili się zebrać i zrobić coś bezinteresownie. Będzie im musiał za to podziękować na najbliższym kazaniu. Może to zachęci pozostałych do tego typu inicjatyw.
Cicerone namoczył smakołyk w maślance i wrzucił sobie do ust, pochłaniając je jednym kęsem. Chloe gdzieś zniknęła dzisiejszego popołudnia. Oczywiście Theseus nie był jej rodzicem, nie musiał jej pilnować i kontrolować. Mimo wszystko był ciekawy, co też odwróciło jej uwagę. Z tego, co zdążył ją poznać, była gorliwą osobą i nie tak łatwo porzucała pieczę nad czymś, na czym jej zależało. W takim razie cokolwiek ją wyciągnęło ze świątyni, musiało być ważną rzeczą.

Wstał. Siedzenie go męczyło. Przeszedł się po gabinecie z założonymi za plecami rękoma. Garbił się bardziej niż zwykle. To wyczerpanie powoli zaczynało w nim się rozgaszczać. Leniwym krokiem podszedł do wysokich okiennic i wyjrzał na zewnątrz. Wieczór dopiero się zaczynał, jednak przez zachmurzenie było już całkiem ciemno. Theseus odczuł duszność panującą w powietrzu. Ach tak, przydałoby się w końcu przejaśnienie. A może to po prostu miejsce? Szuwary w końcu były bagnem. Co mogli zrobić, by zmienić ten stan rzeczy?
Theseus zerknął z powrotem na biurko i poczuł się przytłoczony. Odkąd tu przybył, nie mógł się skupić na jednej rzeczy. Chciał pomóc wszędzie, a póki co nie robił nic konkretnego. Zmarnował energię z jaką tu przybył i teraz zrozumiał, że postąpił głupio. Nie tak cię wyszkolono, skarcił się w myślach. Masz inspirować, nie szukać inspiracji. Masz wskazywać, nie robić wszystko samemu.

Wyszedł na środek gabinetu i padł na kolana.
- Ojcze mój - jęknął, unosząc wzrok ku sklepieniu. - Prosiłem Cię o wskazanie drogi, lecz to ja mam ją odszukać. Prosiłem Cię o siłę, lecz to ja mam ją wykrzesać. Prosiłem Cię o jasność umysłu, lecz to ja sam go przyćmiłem. Nie prosiłem Cię o zrozumienie, bo uważałem, że sam wszystko mogę dostrzec. - Po tych słowach zapadła chwilowa cisza, podczas której Theseus, z wciąż uniesionym obliczem, w milczeniu poruszał samymi ustami.
- Jam jest Twym narzędziem - kontynuował. - Nie nade mną roztaczasz swą troskę, lecz za moją pomocą. Widzę. Widzę już. O Wielki Budowniczy. Stworzycielu wszechświata. Karmicielu głodnych. Jam Twym narzędziem. Jam ich Cicerone.


Kolejna cisza trwała znacznie dłużej. Ponownie bezsłownie poruszał wargami, jakby jakąś mantrę albo modlitwę.
Potem zaś podniósł się na nogi i podszedł do biurka, opierając się o nie. Myślał. Myślał o pogrzebie America Brassarda. Śmierć nigdy nie była fortunna, jednak ta nie była jeszcze bardziej. Tego dnia był czwartek. Pogrzeb musiał odbyć się w ciągu kilku dni. Theseus nie chciał, by pierwsza uroczystość, jaką wyprawi, był właśnie pogrzeb. Dzień jutrzejszy oraz sobota było zbyt wcześnie. Pośpiech w tych sprawach nie był wskazany. W pośpiechu chowało się łotrów, nie porządnych obywateli miasta. Niedziela odpowiadała. Trzy dni były dobrym czasem na przygotowania. Jednakże jak już to sobie wspominał, nie chciał pierwszy raz spotkać swoich wiernych na cmentarzu. Nie mógł jednak zwlekać z tym zbyt długo. Co więc wybrał?
Wybrał poniedziałek. Nie za długo i nie za szybko. Mógł w ten sposób zaprosić wszystkich na nabożeństwo w niedzielę. Tak, to był dobry wybór, pomyślał Theseus i pokiwał głową. Thomas Lemoine, sługa rodziny Brassardów się na to zgodził. Cicerone nie podobało się, że grabarz Milet wynegocjował taką wysoką cenę za pogrzeb, ale też i Thomas nie oponował. Widocznie był gotów wyprawić swojemu panu bogaty pochówek. Dla Theseusa nie robiło to większej różnicy. Każdy pochówek dla ludzi sprawiedliwych był godny. Niesprawiedliwi zaś trafiają do tej samej ziemi, co sprawiedliwi. Taka była kolej rzeczy.

Sprawa pogrzebu była obowiązkiem Cicerone i Theseus w duchu sobie podziękował, że zdołał ją już rozplanować. Dzięki temu miał chwilę, by zająć się innymi problemami, jakie nękały Szuwary. Spojrzał na zgromadzone na biurku papiery. Lista zaginionych. Marianna de Fou, skrzacica. Miłogost Zewsząd, karczmarz. Harl Manhattan, szeryf. Redgar Fresnel, łowczy. A dzisiaj Zdzich Młynarczyk, młody młynarz od Zbażynów. Co łączyło te wszystkie zaginięcia? Theseus wiedział, że cztery pierwsze stały się w trakcie tej dziwnej śpiączki, która nawiedziła Szuwary podczas jego przybycia. Czy ktoś, kto wtedy nie spał, porwał ich, kiedy byli bezbronni? A może jednak zniknęli za pomocą czarów? Tego Theseus nie mógł być pewien. A Zdzich? To też sprawka jakiegoś złoczyńcy? A może po prostu uciekł gdzieś na bagna? Cicerone to rozumiał. Też kiedyś chciał uciec.


Nie, za mało wiedział. Nie miał z kim o tym porozmawiać. Może gdyby żyła miejscowa wiedźma, albo mag był obecny… Nie uśmiechała mu się wizyta u szarlatanów, jednak potrzebował fachowej opinii, by pomóc tym ludziom. Póki co był jednak bezradny. Wiedźma odeszła z tego świata, a maga jak nie było, tak nie ma. Będę musiał urządzić jej pochówek, pomyślał Theseus. Ale to po pogrzebie America.


Kapłan wrócił za biurko i poczęstował się kolejnym ciasteczkiem. Te nie namaczał, tylko po wszystkim popił maślanką.
Chloe. Interesowała się sprawą ojca Courbeta. Dlaczego? Młodzieńcza ciekawość, czy coś więcej? Jedno było pewne. W tej sprawie miał tylko ją do pomocy.
Spojrzał na mały stosik kartek nawleczonych na sznurek.
- Ojciec Bernard… Ojciec Bernard… - powtórzył Theseus, patrząc się w jakiś martwy punkt.


Kim był ojciec Bernard? Tak, Theseus teraz wiedział, że Bernard robił inwentaryzację w szuwarach po śmierci ojca Courbeta. Pytanie powinno być, skąd ojciec Bernard pochodzi… i jak do niego dotrzeć. Może wiedział coś więcej o tej całej sprawie. Musiał wiedzieć. Czy to on włamał się do gabinetu oraz wydarł kartki ze spisu ofiar na rzecz kościoła w archiwum? A może przybył, kiedy było już po wszystkim? Theseus miał co do tego mieszane uczucia. I dlatego postanowił się z nim spotkać. Tylko kto mógł wiedzieć o pochodzeniu ojca Bernarda? Oczywiście, Theseus mógł napisać do kurii o ile znalazłby jakiegoś gońca. Jednak na odpowiedź czekałby wiele dni, a poza tym… poza tym nie chciał, by Matrice wiedziało, że Theseus Glaive interesuje się tą sprawą. Przynajmniej jeszcze nie.


Cicerone potarł oczy. Nadal był zmęczony, jednak burza myśli pomogła mu na chwilę o tym zapomnieć. Gdyby tylko tak działał od samego początku… Cóż, przynajmniej zdobył przez ten czas trochę pojęcia o mieście. Tak, powinien odpocząć. Ale nie mógł. Chciał wrócić do Jean-Christophe’a Trouve i wypytać go o ojca Bernarda. Potem zaś udać się na farmę i dowiedzieć się, gdzie ostatnio widziano Zdzicha. Czuł, że musi pomóc temu chłopcu. Wcześniej jednak chciał zaglądnąć do swojej gosposi. Subtelnie wypytać ją o to, co dzisiaj robiła i może poprosić o pomoc. Był Cicerone. Szanowanym przedstawicielem kościoła wyznawców Wielkiego Budowniczego. A mimo to nie miał tu nikogo, komu mógłby zaufać. Nie chodziło o to, że się bał. Jeśli po mieście grasował jakiś szarlatan morderca-porywacz, Theseus był gotów się z nim zmierzyć. Potrzebował jednak sojusznika. Drugiej pary oczu i uszu.

Dopił maślankę i starł z brody jej ślady.
- Pozostań skupiony - mruknął do siebie i podźwignął się z siedzenia.
Może Trouve będzie w swojej wieży.

Zaszurał ciężkimi buciorami i wyszedł z gabinetu.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 01-12-2016, 00:02   #105
 
Sapientis's Avatar
 
Reputacja: 1 Sapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Dziękuję Brandy! - krzyknęła za oddalającą się wiedźmą. - Dziękuję za wszystko... - dodała ciszej, bo garbata postać uniosła jedynie rękę, na znak, że usłyszała i zniknęła w mroku.

Starsza kobieta z początku sprawiała wrażenie niezbyt uprzejmej i w dodatku dosyć głupiej. Gdy podczas przerwy na herbatę uciekła w krzaki, a Sophie zostawiła samą na pastwę obcych, dziewczyna była na nią zła. W końcu Zgromadzenie wysłało ją z zadaniem doprowadzenia młodej dziewczyny do celu, a zamiast tego wystawiła ją na niebezpieczeństwo. Całkowity brak jakiegokolwiek poczucia odpowiedzialności.
Na całe szczęście członkowie dyliżansu okazali się zupełnie niegroźni, a Sophie z rozbawieniem stwierdziła, że gdyby garbata Flatbum nie czmychnęła przed nimi ze strachu, zapewne świetnie by się dogadali. Załoga Boldervine Express napoiła dziewczynę i poczęstowała ją kawałkiem suszonego mięsa. Obawiali się trochę, czy wszystko w porządku, bo Petunia znalazła ją zupełnie nieprzytomną. Głowa na szczęście była cała i nawet za bardzo nie bolała. Z zapewnieniem, że droga jest bezpieczna, pożegnali dziewczynę i odjechali swoim klekoczącym na wybojach powozem.

Brandy dołączyła dopiero po południu. Przez cały ten czas przedzierała się przez las, najwyraźniej wstydząc się swojego tchórzostwa, ale nie chcąc dać po sobie poznać, że jednak ma na dziewczynę oko. Sophie zapewniła ją, że nic się nie stało i ze zdziwieniem stwierdziła, że nawet polubiła tę “nową Brandy”.
Reszta podróży upłynęła im na luźnych rozmowach o przeszłości, zadaniu dziewczyny i życiowych radach starszej wiedźmy.
Przez całą drogę panna d’Artois prostowała się nawet bardziej niż to miała w zwyczaju, ponieważ każde spojrzenie na garbatą towarzyszkę i jej krzywe plecy, sprawiało ból w kręgosłupie.

Dziewczyna patrzyła jeszcze przez chwilę w mrok, myśląc, o tak ludzkiej teraz, kobiecie. Miała nadzieję, że nie spotka jej tej nocy nic złego. Szczególnie, że nadchodziła burza.
Wreszcie zamrugała wilgotnymi oczami i odwróciła się w stronę miasteczka. Wolną ręką poprawiła skórzaną torbę przy boku i powoli ruszyła w dół zbocza.
Gdy zeszła z wzniesienia minęła mocno podniszczony budynek po prawej, a po chwili dwa kolejne, w lepszym już stanie, po obu stronach drogi. Z okna następnego, po lewej, sączyło się przyjemne światło.
W środku zobaczyła młodego, krzątającego się mężczyznę. Z ruchu ust i gestykulacji wynikało, że z kimś rozmawiał. Przed drzwiami niezbyt groźnie wyglądający ochroniarz rozcierał zziębnięte od chłodnego wiatru ramiona. Sophie przebiegł zimny dreszcz. Naciągnęła na głowę kaptur ciemnego płaszcza i przyspieszyła kroku.
W blasku błyskawicy znowu zwróciła wzrok na wieżę świątynną. “Gdzieś trzeba zacząć…” - pomyślała niepewnie, a do jej uszu doleciało dudnienie gromu. Burza była coraz bliżej.

Po przeciwnej stronie placu rozpoznała gospodę z szyldem czarnego kota, od której, mimo dmącego wiatru, słychać było głosy, śmiech i krzyki.
“O nie.” - przemknęło dziewczynie przez myśl. - “Potrzebuję spokoju. Spokoju i.. informacji...”, po czym spojrzała na okazały budynek, wyglądający na miejski ratusz.
Niestety ciemne i nieprzyjemnie puste okna dawały znać, że nikogo w środku nie zastanie.
- Zatem zostaje świątynia… - westchnęła cichutko Sophie i skierowała się w stronę największego budynku w zasięgu wzroku.
Wieża wyraźnie górowała nad miasteczkiem, przez co nie sposób było nie trafić. Szczególnie, że znajdowała się tuż przy głównym placu.
Już za chwilę, pod wrotami świątyni, stanęła ciemna sylwetka w targanym wiatrem płaszczu i z niedużym kuferkiem opartym o ziemię. Obeszła okazałą budowlę i z zadowoleniem zauważyła światło w oknach. Zbliżyła się do jedynych drzwi w kamiennej ścianie i nieśmiało zastukała w drewno.
 
__________________
Everything I've done I've done with the best intentions.

Ostatnio edytowane przez Sapientis : 01-12-2016 o 09:29.
Sapientis jest offline  
Stary 02-12-2016, 21:05   #106
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Gosposia wpatrując się w parującą w garnku wodę, marzyła już tylko o odpoczynku. W dłoni trzymała Bika, odruchowo głaszcząc “go” po metalowym pancerzyku. Była zmęczona, ale miała też chociaż trochę spokojniejsze sumienie, po tym jak zajęła się osadzonym. Nie rozumiała, czemu mężczyzna najadł się tego paskudnego zielska. A może ktoś go tym "poczęstował"? Diego miał szczęście, że przyszła na czas z odtrutką, bo gdyby tam nie zaszła... Umarł by zapomniany przez tych, którzy go tam osadzili. Zdecydowanie za wysoka kara za zwykłe włóczęgostwo.

W rozmyślaniach tych przeszkodziła Chloe opiekunka dzieci z sierocińca. Panna Vergest schowała do kieszeni to, co trzymała w dłoni i uśmiechnęła się do dziewczyny ciepło. Widać było, że darzy Florę sympatią.
- Nie udałoby się to gdyby nie pomoc mieszkańców - stwierdziła gosposia. - A na pewno nie w tak krótkim czasie - mrugnęła do opiekunki, po czym westchnęła i wróciła do obserwowania garnka z wodą. Lada chwila powinna zacząć wrzeć.
- Nie, dziś już mam siły wyłącznie na kąpiel. A czeka mnie jeszcze nie lada przeprawa, żeby zagonić naszego ojczulka do odpoczynku - Chloe pokręciła głową, jakby czekał ją wysiłek nie mniejszy co wysprzątanie świątyni. - Ale chętnie przyjmę twoje towarzystwo w tym moim nicnierobieniu - uśmiechnęła się przyjacielsko.

- Wybacz, że nie przyszłam ci pomóc - powiedziała Flora powstrzymując ziewanie - Mieliśmy z Jaq niewielką przeprawę z naszymi dzieciakami. Okazało się, że kilkoro z nich ma gnidy i wszy…
Jej mina się nieco ożywiła, a oczy zabłyszczały.
- Był u nas Rodolphe! Zbadał dzieciaki no i... mnie - Nie mogła powstrzymać uśmiechu, który malował się jej na twarzy, przez co Chloe od razu pomyślała, że koleżanka musiała być w nim choć trochę zabujana.
- Jestem całkowicie zdrowa... Oficjalnie tak stwierdził.
Dziewczyna zmarszczyła się jednak, wstała i nachyliła nad kuchenką. Badała coś przez chwilę w kącie, po czym odwróciła się do Chloe pokazując niewielki fragment nadgryzionego sera.
- Mamy szczury w świątyni? - Zapytała.
Chloe spojrzała na wspomniany ser.
- A to nie któreś dziecko palcem wyskrobało? - zasugerowała gosposia ze wzruszeniem ramion. - Najwyżej rozłoży się trutkę, żeby pozbyć się myszy - machnęła ręką, jakby to nie był wielki problem.

W tym samym czasie gdzieś z głębi korytarza obie kobiety mogły dosłyszeć skrzypienie zawiasów otwieranych drzwi, a później szczęk, jakby zamykanego zamka. Po tym nastąpiła chwilowa cisza, szybko jednak przerwana czyimiś krokami. Ciężki obcas odbijający się po świątyni głuchym echem. To musiały być buty ojca Theseusa. Zbliżały się.
- Yy.. - syknęła Flora i stanęła na baczność, jakby sam generał właśnie nadciągał do koszar rekrutów - ktoś idzie!
Panna Vergest z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy spojrzała na Florę, a raczej reakcję na zasłyszane odgłosy idące z korytarza.
- Kto wie, może ojciec Glaive chce więcej ciastek? - uśmiechnęła się ciepło, chcąc uspokoić koleżankę. Chloe zakryła usta dłonią i ziewnęła przeciągle. Spojrzała na kuchnię, gdzie woda zaczęła już powoli dochodzić do wrzenia.

Nagle w przejściu wyrosła szeroka sylwetka w charakterystycznym stroju oraz z bujną brodą. Ojciec Theseus otaksował kuchnię, rozglądając się po jej wnętrzu oraz przyglądając się kobietom, jakby miał zamiar przyłapać je na gorącym uczynku. Oczywiście nie zauważył niczego podejrzanego.
Flora dygnęła z uśmiechem
- Przepraszam, nie chciałem przeszkodzić w waszej pogawędce - powiedział, siląc się na przepraszający ton. Uśmiechnął się przy tym słabo i mimowolnie zerknął na gar z wrzącą wodą.
- Oh ojcze Glaive - odezwała się Chloe z troską w głosie. - Mam nadzieję, że ojciec zbiera się do spania? Woda na kąpiel będzie zaraz gotowa. Dobrze ona ojcu zrobi.
Kapłan zerknął to na gosposię, to na gar z wodą.
- Szykowała dla mnie panienka kąpiel? - zdziwił się. Z tego, co Theseus doświadczył w karierze Cicerone, gosposie nie zajmowały się tymi sprawami. Dbały o świątynię, gotowały i prały… ale szykować kąpiel? Glaive wydawał się zbity z tropu.
- Ja… erm, dziękuję ci, dziecko. I za to i za ostatnią przekąskę - pokiwał głową i zerknął bezradnie na Florę.
- Tak się składa, że mam jeszcze pewne rzeczy do załatwienia - mruknął i jakby na potwierdzenie słów odchylił się, by spojrzeć na jakiś punkt w korytarzu.
Chloe spojrzała gniewnie na duchownego.
- Ojcze, już jest późno, powinien ojciec w końcu odpocząć - powiedziała z naciskiem.
- To naprawdę… to naprawdę nie zajmie długo - pokiwał głową i potarł dłonie.
Chloe przewróciła oczami.
- Nie może to poczekać do jutra? Woda wystygnie… - mówiąc to wstała z krzesełka na którym siedziała i poprawiła rąbek sukienki.
Flora patrzyła zdezorientowana to na duchownego to znów na Chloe, nie wiedząc za bardzo czy może się odzywać… Chciała coś powiedzieć mądrego, więc uniosła palec.

Theseus nabrał powietrza, by z nową siłą odpowiedzieć swojej gosposi i zaoponować w kwestii natychmiastowej kąpieli, kiedy… gdzieś z głębi korytarza dobiegł ich uszu dźwięk. Uderzenia… jakby stukanie… o drewno? Ktoś się dobijał do drzwi plebanii?
- Ciekawe, kogóż to Pan po nocach goni - odparł Cicerone z wyjątkowym entuzjazmem.

Flora już miała się zerwać i z radością opuścić kuchnię ale mężczyzna ją uprzedził...
- Panie tu spokojnie zaczekają, ja sprawdzę, kto to się do drzwi dobija - dodał, zawracając na pięcie i bez dalszych dyskusji zniknął z prześwitu kuchni, kierując się do wejścia do plebanii.
- Jak w boga wierzę, dosypię mu czegoś do ziółek, żeby w końcu przestał po nocach się szwędać - mruknęła pod nosem gosposia i westchnęła.
Opiekunka przełknęła ślinę patrząc na wrzący gar…
- Wiesz co.. w sumie to.. ja chyba pójdę spać już. Co będę siedzieć, jak mi się oczy nagle zaczęły kleić.. nie?
Chloe powiodła wzrokiem tam, gdzie patrzyła opiekunka. Wzięła do rąk grube ścierki i z trudem, ale przestawiła garnek z ognia na płytę kuchni kaflowej, po czym pogrzebaczem zakryła fajerek, by żywy ogień nie rozglądał się po pomieszczeniu.
- Ten Rodolphe, to on też jest Merem, prawda? - zapytała, choć w jej głosie była pewność co do tego faktu. - Ja bym chciała go jeszcze dziś odwiedzić, pójdziesz ze mną może? - poprosiła ją.
- Tak niezapowiedziana? - Flora zrobiła oczy, ale już za chwilę pokiwała głową energicznie nie chcąc jakkolwiek zniechęcić koleżanki - Pewnie że tak. Możemy mu coś zanieść… Tylko co?.. To w sumie ja bym.. uczesała włosy. Cały dzień w robocie, to trochę tak głupio do mera z kołtunem…
Dziewczyna bredziła jeszcze przez chwilę. Zupełnie zapomniała, że już pana Trottier’a widziała dzisiaj.

- Wspaniale - ucieszyła się Chloe i nabrała trochę wody z garnka do chochli. Pochyliła się przy drzwiczkach od pieca i otworzyła je. Przygasiła ogień wodą i zamknęła żeliwne drzwiczki i wyprostowała się odkładając łyżkę.
- Wezmę tylko swój płaszcz, bo chyba zapowiada się na ulewę tego wieczoru - powiedziała Florze po czym razem wyszły z kuchni na korytarz.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 04-12-2016, 20:44   #107
 
Sapientis's Avatar
 
Reputacja: 1 Sapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnie
Herbatka z duchownym

- Niech będzie pochwalone imię Jego… - zaczął Theseus, otwierając drzwi.
Za progiem stała młoda kobieta, o bladej cerze i zmęczonej podróżą twarzy. Po ubrudzonych trzewikach i bagażach w rękach widać było, że sporo tego dnia przeszła.
- Dobry wieczór… - zaczęła nieśmiało. - Przepraszam, że niepokoję o tak późnej porze. - dodała pewniej i wyprostowała się.
Dziewczyna poprawiła skórzany pasek od ciemnej torby. - Szukam pewnej kobiety. Nie wiem gdzie mieszka, a ratusz jest zamknięty… - Przygryzła na moment dolną wargę, jakby nie wiedząc, czy pytanie nie zostanie odebrane, jako zbyt nachalne. - Mogłabym wielebnego prosić, o zajrzenie do spisu mieszkańców? - dokończyła niepewnie i spojrzała wyczekująco na brodate oblicze postawnego Cicerone.
Glaive otaksował dziewczynę od stóp do głów, robiąc przy tym posępną minę. Dziewczę, które wystawało pod plebanią sprawiało dość… nietypowe wrażenie. Czy była arystokratką? Bo na zwykłego włóczęgę nie wyglądała. W każdym razie nie przypominała młodych dam takich jak Chloe czy Laura. Coś jednak pękło w sercu Cicerone, widząc jej marną sylwetkę.
- Dobry wieczór… dziecko. Dopiero co przybyliście do Szuwarów? Myślałem, że najbliższy dyliżans zjawi się za jakiś tydzień… - Theseus przygryzł wąsa i jeszcze raz rzucił jej niepewne spojrzenie.
- Proszę, wejdźcie do środka. Ogrzejecie się i wypijecie coś ciepłego. Naprawdę kiepsko panienka wygląda - odparł po pewnej dozie wahania i uchylił szerzej drzwi. - Jestem ojciec Theseus Glaive, Cicerone tej parafii.
- Bóg zapłać ojcze. - odpowiedziała i przekroczyła próg. - Jestem Sophie d’Artois. Bardzo mi miło. - dodała i uśmiechnęła się lekko, gdy tylko drzwi zamknęły się za jej plecami.
Mimo, że chłodny wiatr porządnie ją wyziębił, zarumieniła się na komentarz odnośnie jej aparycji. Musiała niestety przyznać mężczyźnie rację - wyglądała fatalnie. Cały dzień przedzierania się przez las robił swoje.
- Nie przyjechałam dyliżansem… Właściwie, to przyszłam pieszo, jestem w drodze od rana… Mam nadzieję, że wybaczy mi ojciec mój wygląd. - powiedziała przepraszająco, choć nie unikała jego wzroku.
Cicerone pokiwał głową i ukradkiem zerknął na jej buty oraz bagaż. Nie skomentował jednak w żaden sposób jej słów. Być może jej uwierzył, albo po prostu nie chciał jej teraz wprowadzać w zakłopotanie.
- Piesze wędrówki w pojedynkę są bardzo niebezpieczne, dziecko - odparł unosząc palec. - W przyszłym tygodniu odbędzie się pogrzeb jednego z naszych mieszkańców, który został napadnięty przez zbirów na szlaku - pouczył dziewczynę Theseus, obserwując jej reakcję.
Sophie nie wyglądała na przestraszoną ostrzeżeniem. Spojrzała na wycelowany w sklepienie palec i mocniej zacisnęła dłoń na uchwycie brudnego kuferka, po czym ponownie przeniosła wzrok na twarz Cicerone. W półmroku przedsionka wyglądała groźnie i tajemniczo.
- Bardzo mi przykro. - powiedziała, jak wypadało, jednak bez przekonania. - Niech Stwórca ma w opiece jego duszę. - dodała po chwili.
- A wyglądem się nie przejmujcie i chodźcie za mną. Poproszę panienkę Chloe, by zaparzyła ci herbaty. Nic tak nie pokrzepia w wietrzne i chłodne dni, jak gorąca herbata - mruknął, posyłając Sophie ostatnie spojrzenie. Następnie odwrócił się do niej szerokimi plecami i ruszył powoli w głąb korytarza, prowadząc ją do kuchni.
- Mówicie, że przyszliście do nas aż z Chlupocic? - zapytał po drodze.

Plebania dawała miłe schronienie od wiatru i chłodu, a zapowiedź gorącej herbaty dodatkowo napawała optymizmem.
Dziewczyna zostawiła przy ścianie brudny kuferek i wytarła porządnie buty o wiklinową wycieraczkę. Już od wejścia dało się zauważyć porządek panujący w budynku. Poprawiła zapięcie torby i podążyła za barczystym duchownym do sąsiedniego pomieszczenia.
- Właściwie… - zaczęła, ale najwidoczniej uznała, że dokładność nie ma w tej chwili większego znaczenia. - Właściwie to tak, z Chlupocic. Przybywam w odwiedziny do starej znajomej. Podobno mieszkała tu przez… przez całe swoje życie.
- Jeśli mieszkała tu przez całe życie, to na pewno ją odnajdziesz. Niewiele jest tu mieszkańców, którzy zostali po… po tym, jak w Szuwarach zaczęło się gorzej powodzić - odparł Theseus w drodze do kuchni.
Ponownie zastawił prześwit z korytarza do pomieszczenia. W środku wciąż znajdowały się jego towarzyszki, które tu zostawił. Spojrzał na nie wymownie i zrobił krok w bok. Wtedy zza jego postawnej sylwetki wyłoniła się kolejna, drobniejsza.
- Ekhm… - Cicerone odchrząknął. - Panie wybaczą. Oto… - kapłan potrzebował chwili, by przypomnieć sobie imię. - Sophie d’Artois. Zbłąkana owieczka, która w taką burzę postanowiła zawitać do kościoła. - zaprezentował niewiastę, wciąż jednak patrząc na nią ciut niepewnie.
- Sophie, to panienka Chloe, gosposia tej świątyni - wskazał dziewczynę dłonią. - A to panienka Flora, jedna z opiekunek miejscowego sierocińca. - Theseus spróbował się uśmiechnąć, by rozładować napięcie, co, jak zawsze, mu nie wyszło.
- Wejdź proszę i usiądź do stołu - zachęcił nieznajomą.
- Bardzo miło mi panie poznać. - powiedziała Sophie spokojnie i skłoniła głowę w geście powitania. Jej bladą i zmęczoną twarz rozjaśnił na chwilę lekki, choć szczery, uśmiech, gdy spojrzała na nowo poznane kobiety. - Przepraszam, że niepokoję o takiej porze, ale dopiero teraz dotarłam do Szuwarów.
- Miło panienkę poznać - dygnęła Flora i nieśmiało zwróciła się do wszystkich - Pozwolicie, że się oddalę. Sprawdzę czy Jaq nie potrzebuje mojej pomocy.
Opiekunka dygnęła jeszcze raz, uśmiechnęła się do Chloe znacząco i wyszła.
Panna Vergest skinęła Sophie głową na powitanie i uśmiechnęła się przyjacielsko.
- Miło, że będziemy mieli gościa. Proszę, pokoje gościnne akurat są na to gotowe. - powiedziała, po czym spojrzała na duchownego. - W sierocińcu mamy inwazję wszy i gnid, jeśli ojciec nie chce dołączyć do ich żywicieli, to lepiej będzie, jak ojciec weźmie kąpiel - stwierdziła uprzejmie. - Ja teraz idę do tutejszego medyka, zapytać o coś na te paskudztwa - dodała, po czym dygnęła i ruszyła do swojego pokoju.

Jedna po drugiej kobiety czmychnęły z świątynnej kuchni, zostawiając kapłana i nowoprzybyłą samych. Panna d’Artois odniosła wrażenie, że jednak nie jest tu zbyt mile widziana. Zresztą może lepiej. I tak nie miała dzisiaj siły na długie pogawędki przy herbacie.
- Chyba aż tak źle nie wyglądam? - zwróciła się żartobliwie do postawnego Cicerone, ale nie starczyło jej energii, by wysilić się na swobodny uśmiech.
- Nie chciałam przeszkadzać, a widzę, że wszyscy wychodzą - zaczęła, zerkając na ciężkie buty duchownego - więc może już pójdę, a do spisu zajrzymy jutro rano?
Theseus założył ręce na biodrach i zerknął za odchodzącymi kobietami. Mruknął coś pod nosem i przeniósł trochę surowe spojrzenie na Sophie.
- Usiądź, proszę. Zaprosiłem cię na herbatę, a ja słowa zwykłem dotrzymywać. - Pokręcił głową i podszedł do lady. Woda w garze wciąż była wrząca, toteż Cicerone wyciągnął z szafki kubek i napełnił go wodą. Następnie pogrzebał jeszcze trochę, by wydobyć puszkę z herbatą, której zawartość wylądowała w naczyniu. Po tych wszystkich operacjach wrócił do stołu i postawił na nim kubek.
- Słodzisz, dziecko?
- O nie, dziękuję bardzo. - odparła i usiadła przy stole, na jednym z drewnianych krzeseł. Objęła ostrożnie gorące naczynie, by ogrzać zziębnięte dłonie.


W kuchni było przyjemnie ciepło. Cicerone pokiwał głową i przysiadł się do kobiety, siadając naprzeciwko niej. Zaparł się przedramionami o blat i pochylił do niej, spuszczając głowę. Przez chwilę myślał nad czymś intensywnie, nie odzywając się. Kiedy zaś to zrobił, podniósł spojrzenie i przebiegł nim lekko po sylwetce Sophie.
- Przepraszam za panienki Chloe i Florę. Musiały mieć coś naprawdę ważnego do zrobienia. Wszak gościnności w tej świątyni nigdy nie braknie. - skinął, zagapiając się na deski stołu i kręcąc kciukiem młynki.
- Proszę nie przepraszać, to ja nadużywam ojca uprzejmości. - odpowiedziała smutno i podmuchała w taflę ciemnego naparu. Herbata nadal była bardzo gorąca. - Nie szukam pokoju, a jedynie informacji. - zapewniła.
Jej twarz nieznacznie stężała, gdy zobaczyła nerwowe ruchy wielebnego.
- Coś ojca trapi? - zapytała troskliwie i wyprostowała się na twardym krześle. Widać było, że umysł duchownego pracował na pełnych obrotach.

- Kogo szukacie? Co prawda jestem tutaj nowym kapłanem i wciąż nie poznałem wszystkich mieszkańców… ale może będę mógł pomóc odparł, zmieniając temat i podnosząc spojrzenie na Sophie.
- Starej kobiety - zaczęła i uniosła kubek do ust, ale zaraz z powrotem odstawiła go na blat stołu. - Podobno od bardzo dawna mieszka w Szuwarach. - Znowu podniosła kubek i podmuchała w powierzchnię herbaty. - Słyszałam też, że zna się na magii… - dokończyła, znacząco unosząc brew i zrobiła niewielki łyk przestudzonej herbaty. Była naprawdę mocna. Cicerone Glaive nasypał jej bardzo szczodrze.
- Hmm… - mruknął Theseus, opierając łokieć o blat i drapiąc się palcami po brodzie.
- Nie słyszałem jeszcze, by ktoś w mieście przejawiał większe zainteresowanie… mocami. - zamyślił się. - Nikt poza miejscowym magiem i wiedźmą. Czyżbyś miała na myśli tę drugą osobę? - zapytał, przyglądając się jej badawczo.
- Nie mogę wykluczyć tej opcji. - odparła spokojnie, starając się nie zdradzać żadnych emocji. - Jeżeli to jedyna kobieta w Szuwarach, która para się magią, istnieje duża szansa, że to właśnie o nią mi chodzi. Wie ojciec, gdzie ta wiedźma mieszka?
Spojrzała na niego uważnie i wyczekująco. Wiadomość, że w miasteczku mieszkał również mag, była nowiną, jakiej wcześniej nie znała. Koniecznie musiała dowiedzieć się o nim czegoś więcej.

- Rozumiem… - mruknął Theseus, lekko zmieniając ton. - A więc zakładając, że szukasz tej… wiedźmy. Musiałabyś najpierw udać się na północne bagna, zwane przez niektórych Smutnikami. - odpowiedział spokojnie, cały czas patrząc w oczy dziewczyny.
- Jednakże… - zawiesił na chwilę głos i postukał palcami w stół. - Stara Marie, jak miejscowi wołali na tę kobietę… Nie żyje. Zmarła przed paroma dniami.
- Zmarła? - zapytała, zastygając na moment z kubkiem przy ustach. Pytanie nie brzmiało jednak, jakby była zaskoczona, a raczej jakby chciała upewnić się, co do usłyszanych słów. - Jest Cicerone pewien? W końcu z magią nigdy nie wiadomo… - powiedziała powoli, spoglądając do kubka, po czym napiła się herbaty. - Cóż, to odrobinę zmienia postać rzeczy. - Jej oczy były utkwione w zawartość naczynia. - Niemniej dziękuję ojcu za tę informację. - oznajmiła po chwili milczenia, przenosząc wzrok, na zachmurzone oblicze duchownego. - I za herbatę. - dodała ze zmęczonym uśmiechem. - Mam nadzieję, że uda nam się to kiedyś powtórzyć. - powiedziała wstając od stołu.
Kapłan powiódł za nią wzrokiem, nie ruszając się z miejsca.
- Panienko Sophie, macie się gdzie podziać? Macie jakichś znajomych w mieście? Bo… załóżmy oczywiście, jeśli wiedźma z bagien była jedyną, to raczej nie macie czego tam szukać. Poza tym… wyjrzyjcie przez okno. Taka burza nie może zwiastować niczego dobrego. - Theseus, nawet jeśli jego słowa brzmiały troskliwie, nie wydawał się jakoś specjalnie zaaferowany losami dziewczyny. Albo po prostu, jak zawsze wszystko starał się ukrywać.
- Już i tak nadużyłam gościnności. Nie chcę, by uznał mnie wielebny za osobę nietaktowną. - powiedziała poważnie. - Na tę noc zatrzymam się w gospodzie, a dopiero rano zajrzę na bagna. Może dowiem się czegoś więcej.
Dziewczyna poprawiła torbę na ramieniu i już miała wychodzić, gdy pewna myśl przyszła jej do głowy.
- A co z ciałem tej kobiety? - zapytała powoli, jakby obawiała się odpowiedzi. - Jest gdzieś tutaj? W miasteczku?
Cicerone postukał palcem w blat, myśląc nad czymś.
- Ostatnią osobą, która widziała wiedźmę, był chyba nasz mer, pan Trottier. Z tego co wiem, nikt jeszcze nie wystawił jej pochówku, jednak mam to w planach. - pokiwał głową.
- Cóż, nie będę was tu zatrzymywał dziecko. Uważajcie na siebie… i najlepiej nie zbliżajcie się do Smutników - te ostatnie słowa wypowiedział z dość wyraźnym ostrzeżeniem. Czy to przez troskę o młode dziewczę, czy też Cicerone wiedział więcej, niż mówił.
Wstał od stołu, by odprowadzić Sophie do drzwi.
- Proszę się nie obawiać, będę bardzo ostrożna. - zapewniła. - Dziękuję za wszystko i życzę spokojnej nocy.

Gdy doszli do wyjścia dziewczyna chwyciła kufer i raz jeszcze zwróciła się do mężczyzny:
- Ojcu również radzę mieć oczy szeroko otwarte. Nad Szuwary nadciąga burza. - powiedziała znacząco, rzucając mu ostatnie spojrzenie, jednak z jej zmęczonych oczu ciężko było cokolwiek odczytać.
Odwróciła głowę i założyła kaptur płaszcza, po czym przytrzymując go jedną ręką, a drugą ciągnąc kufer, wyszła na smagane wiatrem podwórze.


Post napisany razem z MTM, dzięki za herbatę!
 
__________________
Everything I've done I've done with the best intentions.

Ostatnio edytowane przez Sapientis : 04-01-2017 o 16:39.
Sapientis jest offline  
Stary 05-12-2016, 11:30   #108
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Rodolphe znużony uniósł wzrok sponad ton notatek, z których niestety nie wynikało zbyt wiele. Ale nie tracił nadziei - uzbrojony w nową wiedzę i po rewizji starej mógł na nowo przebadać chorą. I kiedy to zrobi, będzie wiedział czy potrzebna będzie pomoc alchemii czy też jakiegoś maga. A może wiedźmy? Gdyby tylko ta stara paskuda jeszcze żyła…
W każdym razie Rodolphe uniósł wzrok i wysłuchał paplającego Thomasa, w międzyczasie przygotowując dla niego herbatkę z suszonego piołunu. Gorzki smak powinien na chwilę przystopować potok słów. A przy okazji dobrze wpłynie na apetyt i pracę jelit, co w tym wieku jest bardzo wskazane.
- Panie Thomasie - rozpoczął zielarz. - Sądzę, że Rada będzie w stanie, po przedyskutowaniu tej sprawy, wybrać najlepsze rozwiązanie i najkorzystniejsze dla ciebie. Nie ma pewności, że brat pana Ameryca jest martwy, więc nie sądzę, aby dało się przekazać akt własności posiadłości tobie. Lecz będę głosował za oddaniem majątku pod twoją opiekę - do czasu powrotu brata pana Brassarda, ewentualnie przekazanie ci go, gdy wieść o jego śmierci zostanie potwierdzona. A teraz poproś młodego do środka, nie chcę żeby mi się przed domem zaziębił. Już robię dla niego herbatkę.
Rodolphe wstał i poszedł zaparzyć owocu dzikiej róży dla siebie i młodego Seyersa. Dobra na taką pogodę.

Stary Thomas stuknął w okno dwa razy laską i za chwilę do środka wszedł młodszy sługa. Z dworu powiało nieco na izbę i zafurkotał ogień w lampach.
- Na dworze wieje panie merze, że hej! - Powiedział w wejściu - Właśnie widziałem jakąś pannicę, sir. Przyszła jakby szlakiem od Chlupocic… Dziwne to, bo bez powozu…
Thomas się skrzywił na rewelacje młodszego kolegi.
- Pewnie jakaś od nas. Młoda Girardów, albo Breguetów. No cóż - stęknął starzec - Zbierać się będziemy. Ciepłej herbatki w domu się Seyers może napić. Powiedziałem com chciał.
Thomas uścisnął dłoń mera i lekko się skłonił. Przy pomocy Jeremiego, szurając butami, doszedł do drzwi.
- Mam nadzieję, że nie sprawiłem swoją osobą problemu, sir.
- Nie sprawiłeś, nie sprawiłeś. Gdzie ta dziewczyna poszła? W taką pogodę ktoś na piechotę z Chlupocic przyszedł? A nawet jeżeli to dziewczyna stąd, to nie powinna się włóczyć po dworze.
Rodolphe pożegnał się z sługami Brassardów i wychylił głowę na zewnątrz, by ocenić jak bardzo jest paskudnie. A potem rozejrzeć się za tą dziewczyną, bo to było dość dziwne.

Pomiędzy domami dął wiatr i burza była tuż, tuż. Ulice opustoszały i Rodolphe musiał szybko się schować by jego nagrzane od kominka płuca nie dostały zapalenia. Trzeba było się ciepło dziś ubrać. Szczególnie, że mer miał w planach jeszcze odwiedzić areszt i kowala.

***

Tymczasem po sąsiedzku, dwie kobiety ubrały się ciepło i wyszły ze świątyni. Na rynku wiało i powoli zaczynał zacinać deszcz. Gdzieś w dali walnęło kilka piorunów z hukiem.
- No.. - krzyczała do Chloe opiekunka, bo mówić normalnie się nie dało - To teraz zobaczysz co to co są te nasze bagna i podtopienia i inne okropne rzeczy.
Panna Vergest z lekkim uśmiechem spoglądała w niebo, na którym pojawiło się kilka przebłysków. Uwielbiała powietrze po burzy, było zawsze takie orzeźwiające. Zaczęła zastanawiać się czy zdążą z powrotem nim rozpada się na dobre.
"Przyjemnie by było oglądać burzę ze świątynnej dzwonnicy" pomyślała. Z pewnością wzięłaby ciepły koc i kubek grzanego wina. Ale wątpiła, że będzie miała na to czasu.
- Myślę, że zdołam się przyzwyczaić - odparła chwytając koleżankę pod rękę, by tak lepiej słyszeć jej słowa i samej nie musieć się wydzierać. - W Matrice to dopiero potrafi się zrobić nieprzyjemnie na roztopy. Całe miasto wręcz płynie i musisz się gimnastykować, żeby idąc ulicą jakiś powóz nie ochlapał cię tym całym błotem - pokręciła głową Chloe.

Obie kobiety przebiegły uliczką omijając zręcznie powstające kałuże wpadając prosto na maszerującego w kierunku urzędu mera, Rodolphe’a Trottier’a.
Chloe oceniając po minie Flory stwierdziła, że trafiły na osobę, której szukały. Wypieki na twarzy opiekunki były bardzo wymowne lecz gosposia miała minę, jakby nie zauważała jak widoczna była po jej koleżance sympatia, którą musiała darzyć mera.
- Witam panie Trottier - panna Vergest odezwała się zwracając na siebie uwagę mężczyzny. - Czy możemy zająć panu chwilkę?

- Dzień dobry, dzień dobry. Chociaż dość paskudny. Widziałyście może jakąś dziewczynę, która tędy szła? Podobno bez powozu i z Chlupocic… - odpowiedział zamyślony zielarz, nie rejestrując najwyraźniej pytania zadanego przez dziewczynę.
- Chyba ktoś taki zawitał właśnie w świątyni - odparła mu Chloe. - Ale nim się pan tam uda to chciałam pomówić w sprawie osadzonego w więzieniu. Czy wie pan w jak złym stanie zdrowia się on znajdował? Poszłam tam, bo w świątyni plotkowali, ale nie spodziewałam się, że tu w Szuwarach, tak źle się traktuje ludzi. Jest pan merem, powinien pan interweniować. - stwierdziła gosposia z determinacją w głosie. - Ten mężczyzna jest wyziębiony i gdybym tam nie zaszła to pewnie nadal byłby głodny i leżał w nieczystościach. Albo gorzej, bo prawie zszedłby na zatrucie.
- Ktoś starał się go otruć. Zamierzałem go także dzisiaj odwiedzić i się nim zająć, wszak jestem przede wszystkim lekarzem tutejszej społeczności. A na mera się nie nadaję, bo zaniedbuję te ważniejsze obowiązki, jak widać. A merem jestem jeszcze tylko przez kilka dni. Swoją drogą, nie dane nam było jeszcze rozmawiać. Jestem Rodolphe Trottier, miło mi poznać.
- A my się już poznali - opiekunka wcisnęła się przed Chloe podając rękę merowi i dygając. - Flora Laure. No.. z sierocińca…
- Dzień dobry, panienko Floro. Nie musisz mi się przedstawiać, dzisiaj się już widzieliśmy przecież. - Rodolphe uśmiechnął się ciepło.
- Jestem Chloe Vergest, nowa gosposia Cicerone - przedstawiła się. - Ten mężczyzna w celi został otruty Mordujką - od razu wróciła do tematu nie zwracając uwagi na podekscytowaną Florę - miał szczęście, że przyszłam do niego. Prawie w ostatniej chwili podałam mu antidotum - dziewczę pokręciło głową.
- Zna się panienka na ziołach? - zapytał zaciekawiony, choć z niemałym smutkiem w głosie. Nie wiedział dlaczego nie wpadł na to samo. Zdawało mu się, że nie ma antidotum na mordujkę i jedynie można polegać na dość gwałtownym oczyszczeniu organizmu wymiotami i przeczyszczeniem. No nic, spartolił robotę. - Właśnie się do pana Diega wybierałem, chcę zobaczyć, co z nim i co można zrobić dalej.
Zielarz westchnął. Kobiety zamiast działać lubią robić wyrzuty. W sumie całkiem słusznie skierowane. Gdyby nie piastował stanowiska mera miałby czas dla tego biedaka. Ale nie, cholera, musiał zajmować się sprawami, na których się nie zna, zamiast pomagać ludziom. Cholera!
- Na szczęście tego mężczyzny znam się na zatruciach na tyle by mu pomóc - westchnęła Chloe kręcąc głową. - Przepraszam, że na pana tak naskoczyłam. Rozumiem, że ma pan niemało obowiązków - ton dziewczyny był już pozbawiony pretensji. - Byłam u niego i po podaniu lekarstw zaczęło mu się poprawiać. Ale jeśli ma z tego wyjść, to o ile nie jest osadzony za jakieś przestępstwo to proponowałabym żeby przenieść go gdzieś gdzie będzie miał godne warunki do powrotu do zdrowia. Z pewnością ojciec Glaive zgodzi się, żeby nieszczęśnik zamieszkał na razie w świątyni.
- Zanim cokolwiek zdecydujemy, to trzeba z nim porozmawiać. Jedyne co mi wiadomo to to, że chciał uniknąć kontaktu z jakimikolwiek przedstawicielami prawa i miał spotkać się z… W sumie to akurat nieistotne. Sądzę, że możemy oddać go pod opiekę pana Glaive, ale musiałby wziąć na siebie odpowiedzialność za jego osobę.
Panna Vergest skinęła głową.
- Chętnie z panem pójdę do osadzonego - zaproponowała gosposia.
- Nie widzę problemu.
ZIelarz ruszył w kierunku aresztu, psiocząc pod nosem na pogodę.
Chloe miała już ruszyć za nim lecz najpierw spojrzała na Florę.
- Choć - zachęciła ją i dopiero wtedy podążyła za Trottierem.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 05-12-2016, 16:36   #109
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Theseus stukał ciężkim obuwiem po balach, którymi wyłożono chodnik Szuwarów. W zamyśleniu przemykał przez miasto, mijając przy tym piekarnię Blackleaf’a, kuźnię trolla oraz domostwo rodziny Brequet. Wieża pana Trouve znajdowała się w południowo-zachodnim rogu miasta, jednak dość blisko od świątyni.
Podchodząc pod dom gnoma, Cicerone dostrzegł zapalone światło w oknach.

Kobold nie był młody, a stopni zapewne miał wiele w swojej baszcie więc otwarcia drzwi trzeba było czekać. Szczególnie, że gospodarz wcale ich nie miał zamiaru chyba otwierać. Zgrzytnął gdzieś zamek u góry i jęknęły zawiasy niewielkiego okienka.
- Kogo tam na dole niesie?! Nic nie widzę! - Wrzasnął rajca, a gdzieś w oddali zagrzmiała burza.
- Pochwalony - odparł Theseus, kiedy grzmot przeminął. - To znowu ja, Cicerone. Muszę jeszcze panem porozmawiać.
Chwilę to trwało, ale w końcu Kobold zszedł na dół. Kilka zamków mlasnęło i drzwi lekko się uchyliły. Najpierw pokazała się ręka z lampą śmierdzącą łojem. Potem Trouve.
- A.. rzeczywiście.. Rzeczywiście to pan, cicerone…
Nastała nieco krępująca cisza w której kobold nie wpuszczał duchownego do środka, tylko się w niego wpatrywał. Dawno już go nikt nie odwiedzał. Nie lubił obcych..
Kobold westchnął i uchylił szerzej drzwi.
- Wejdzie pan?

Theseus skinął koboldowi, pochylił się, by nie przywalić głową o framugę i postawił stopę za progiem, wchodząc do środka.
- Naprawdę pana przepraszam, że nachodzę w takiej porze… - Cicerone postarał się o przepraszający wyraz twarzy. Co, jak każda mina, wyszła mu co najwyżej średnio.
- Przyszła mi do głowy jedna rzecz, która nie daje mi spokoju… - zaczął się tłumaczyć, zatrzymując się w przedsionku i zerkając w dół, na kobolda.
- Nie zajmę dużo czasu.
Trouve zmierzył gościa wzrokiem, wyjrzał czy nikt go nie śledzi i zamknął niewielkie drzwi. Teraz dopiero Theseus mógł spostrzec, że drzwi pilnuje jakieś osiem zamków, skobli i zapadek. Widać rajca dbał o bezpieczeństwo.
Sama sień była ciasna. Już od wejścia trzeba było uważać na sterty ksiąg i papierów.
- Proszę za mną - powiedział gospodarz i zaczął wspinać się stromych schodach na górę.

- Całkiem przytulnie tu sobie mieszkacie - rzucił Theseus bez przekonania, by odwrócić czymś uwagę i ruszył za koboldem, nadal trochę pochylony. Rozglądał się na boki i mimochodem starał się odczytywać tytuły zbiorów rajcy.
- Ciekawe jak długo ta wieża tu stoi.
Kobold się nie odzywał. Razem wspięli się do pierwszego pokoju po trzeszczących schodach. Był równie zagracony co sień, a może i bardziej. Theseus mógł zauważyć, że urzędnik zgromadził naprawdę wiele ciekawych tytułów oraz staroci. Na ścianach wisiały zegary oraz najróżniejsze klucze i kłódki.
Wszystko duchownemu mogło zdawać się miniaturowe, gdyż większość elementów było dostosowanych do wzrostu swojego właściciela.
- Napije się cicerone czegoś? - Zapytał Trouve.

Cicerone zastanawiał się chwilę. Właściwie nie chciał tu długo siedzieć. Jednak musiał być świadom, że kobold nie miewał za wielu gości. Z tego też powodu postanowił pomóc panu Trouve w zachowaniu zwyczajów dobrych gospodarzy.
- Herbatę, jeśli można - odparł, pochylając się nad jednym z krzeseł, które znajdowało się w tym pokoiku. Było zawalony księgami i innymi gratami - jak wszystko tutaj - więc aby się do niego dostać, musiał część tych niewątpliwie przydatnych przedmiotów przenieść na bok.
Usiadł ostrożnie, jakby bojąc się, że krzesło może się pod nim załamać. Kiedy zaś jego gospodarz odwrócił wzrok, sięgnął po jedną z ksiąg, która w jakiś sposób wpadła mu w oko.
Odsłonił nią kolejne jak “Z cyklu: Co robić na emeryturze - Góry Skromnego Pana - Przewodnik po szlakach”; “Historia bagna, które nazwano Szuwarami”; “Przepisy prawa administracyjnego w okręgu Chenes 1712, tom II”.

Choć baszta pana Trouve to były izby połączone pionowo, to komin ciągną się przez wszystkie kondygnacje dając ciepło i możliwość zaparzenia wody w każdym z nich. Skomplikowane supły i plątaniny rur zdobiły jedną ze ścian.
- Z cukrem? - Zapytał kobold
- Dwie, poproszę - odparł duchowny, podnosząc na chwilę spojrzenie. Mimowolnie otworzył książkę traktującą o historii Szuwarów. Bardziej przez zboczenie zawodowe, niż faktyczną ciekawość.

 Robert Pinkiel “Historia bagna, które nazwano Szuwarami”.
Margrabia Prawosław Siężymowicz (1236-1301) Sprawował władzę na Smolnym Zamku mianowany zaraz po wojnie przez frankońską księżniczkę z rodu DeVolfów. Był to ostatni pan na tych ziemiach. Jego syn, Lutosław, rozpoczął wielką krucjatę przeciw czarownicom. Pogrzebał tym samym w piachu cały swój ród, a region został zapomniany na długie lata.

- Proszę bardzo - Kobold dygoczącą ręką przyniósł i postawił filiżankę wrzątku na stercie innych ksiąg. Sam poczłapał kawałek dalej i stanął w oknie przyglądając się piorunom na horyzoncie.
- Czym mogę służyć, szanownemu cicerone? - Zapytał.

Theseus mruknął do siebie i ociągając się, odłożył księgę na swoje miejsce, zgarniając filiżankę.
- Dziękuję - mruknął. - Dostałem pewien dokument… Świadczy on, iż po śmierci ojca Philippe Courbet’a do Szuwarów zawitał niejaki ojciec Bernard. Zajmował się on… uporządkowaniem spraw po nieboszczyku. Czy to prawda? - zaczął Cicerone, spoglądając na gnoma.

- Owszem. Przyjechał w jakieś dwa tygodnie po śmierci ojca Philippe, po tym jak wysłałem zawiadomienie do pana przełożonych. Zapewniliśmy mu nocleg, ale nie chciał. Zatrzymał się w świątyni. Zebrał ważniejsze dokumenty, zabezpieczył co trzeba i wyjechał - Odpowiedział kobold nalewając sobie z czajnika herbaty i dodał za chwilę.
- Proszę pytać. Od tego jestem
Kapłan pokiwał głową, jakby słuchając czegoś, co już wiedział.
- Przedstawił jakieś nazwisko? Musiał być z pobliskiej parafii, dlatego to normalne, że nie znam nikogo o podobnym imieniu.
- Zaraz sprawdzę - Kobold odstawił filiżankę i podszedł do jakiś papierów ustawionych na półce. Zbudowana z solidnych desek utrzymywała ciężar ogromnej ilości papierzysk i ksiąg.
- A jak panu idzie do tej pory z oswajaniem się z tym miejscem? Ludzie pana już poznali chyba trochę, prawda? Widziałem, że dziś pomagali w świątyni.
Kobold zdjął jakieś obszerne tomisko i zaczął je przeglądać.

- Nie ukrywam, udało mi się zachęcić kilkoro do poświęcenia swego czasu oraz sił na rzecz wspólnoty. Z ich pomocą oraz pod przewodnictwem gosposi Chloe udało się doprowadzić świątynię do porządku. A przynajmniej w większej części. - Kapłan zaciekawiony obserwował poczynania pana Trouve, bawiąc się sygnetem kościoła na palcu.
- Co zaś do miejsca… Małymi kroczkami staram się poznać miasto. Dobry Cicerone zna każdy skrawek swojej potrafi i każdą duszę w nim przebywającą. Póki co zaś przygotowuję się do niedzielnego nabożeństwa. To będzie dla mnie okazja, by lepiej zaprezentować swoją osobę wiernym. A skoro o tym już mówimy… - Theseus oderwał dłoń i pogładził swoją brodę, a następnie skosztował gorącej herbaty. Zrobił przy tym dość zadowoloną minę, toteż napój musiał mu smakować. Albo po prostu dobrze udawał.
- Nie chcę, by wspólnota wiernych była wyobcowana od spraw miejskich. Co prawda do kościoła przychodzimy, by szukać zgody ze swoją duszą jednak… Jesteśmy małym miastem i żyjemy razem, ludzie wierzący czy świeccy. I dlatego też pragnę ułatwiać tym pierwszym funkcjonowanie we wspólnocie… Czy jest coś, panie Trouve, na co pragnąłby pan, bym zwrócił ludziom uwagę podczas nabożeństwa? Wiem, że o wszystkim staracie się informować mieszkańców, między innymi poprzez rozwieszanie ogłoszeń, jednak… zapewne nie wszyscy potrafią je czytać i nie zawsze mają na to czas.
- Słuszna koncepcja - mruknął znad księgi kobold - Hmm.. ojciec był z Matrice i nazywał się... Bernard DeMarsse. Wyjechał w kilka dni po przyjeździe.. dnia 8 marca, tego roku. - Rajca dopiero teraz spojrzał na Theseusa - Pamiętam… Przyjechał sam, niewielkim powozem dwukołowym.
Nastąpiła chwila ciszy w której starzec jeszcze coś pomrukiwał czytając notatki, ale nic jednak nie znalazł ciekawego.
- Ogłoszenie… taak... - Zamknął księgę i zaczął ją odkładać na miejsce.
- Brakuje nam jednej osoby do rady. Przynajmniej jednej. Nie wiem czy pan Trottier zechce w ogóle w niej pozostać. Poszukuję kandydata. Z czasem również osoby na stanowisko mera miasteczka. Byłoby naprawdę dobrze gdyby takie ogłoszenie pojawiło się na nabożeństwie. Jeśli to nie problem, zastanowię się jeszcze, czy miasto chciałoby coś ogłaszać dodatkowo.

Theseus pokiwał głową, przetrawiając zdobyte informacje. Ponownie uniósł filiżankę do ust i upił trochę naparu.
- Kandydat do rady… Powiem o tym - przytaknął.
- Co zaś do tego ojca Bernarda… Czy ktoś podczas jego pobytu w Szuwarach miał okazję go lepiej poznać? Rozmawiał z nim pan?
Trouve chwycił za kilka polan i dorzucił do pieca, aż iskry poszły.
- Właściwie, to nie - Odrzekł - Ani on za bardzo nie był rozmowny, ani też ludzie się do niego nie garnęli. Miłogost, poprzedni właściciel karczmy, zamienił z nim kilka zdań i chyba tyle.
Starzec postukał pogrzebaczem by się drzewo ułożyło i wstał.
- Pamiętam jednak, że zabrał on ze sobą wszystko co było w miarę cenne. Srebra, obrazy, złota i ruszył całkiem sam do Chlupocic. Nie było tego wiele. W świątyni dużo nie zrobił. Panny z sierocińca i pani Amanda musiały tam posprzątać trochę - Tu na chwilę racja się zastanowił. Mielił w pamięci fakty i zamruczał…
- Niech pan, cicerone, pogada z panią Amandą. Ona miała chyba z nim największy kontakt.

Cicerone przełknął kolejny łyk herbaty i zamyślił się na chwilę.
- Do Chlupocic mówicie. - To było oczywiste, że tam najpierw trafią dobra zabrane z Szuwarów. Theseus zastanawiał się jednak, czy podczas ostatniej wizyty w tamtym mieście, a konkretnie na plebanii ojca Nathanka, przypadkiem nie rzuciły mu się w oczy pewne przedmioty. Naczynia i inne wartościowe rzeczy, które w tutejszej świątyni były znakowane. Niestety nic takiego nie mógł sobie przypomnieć.
- W takim razie porozmawiam z panią Amandą - rzekł do siebie i mimowolnie wyjrzał za okno.
- Dziękuję za herbatę, panie Trouve - powiedział, biorąc długi, ostatni łyk, po którym odłożył filiżankę.

Rajca odprowadził ojca do drzwi krętymi schodami. Gdy drzwi się otworzyły, do środka wpadł silny wiatr i już nieco zacinał deszcz.
- Uszanowanie, cicerone. Spokojnej nocy - rzekł na pożegnanie Jean-Christophe.
- Z Bogiem, panie Trouve. Jeszcze raz dziękuję za rozmowę - skinął Theseus i poprawiając na sobie płaszcz, wyszedł przez małe drzwiczki na zewnątrz. Wprost na szalejącą burzę. Drzwi za nim się zatrzasnęły, łańcuchy i kłódki zachrobotały. Od razu chlusnęło duchownemu z nieba trochę wody w twarz. Dzięki temu spostrzegł, że od starych zabudowań spieszno było parze, która bała się zmoknąć…
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 05-12-2016, 17:07   #110
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Stan Ocaleńca

Wieczór zakrywał Szuwary mrokiem nadchodzącej nocy. Ostatnie promienie słońca chowały się za gęstą linią drzew, a gromadzące się burzowe chmury zapowiadały nadchodzącą ulewę. Ocaleniec był wyczerpany, choć niewiele się wydarzyło by spowodować u niego ten stan. Dziwne uczucie które mu towarzyszyło od czasu rozmowy o dostawie piwa w zamian za nocleg nie odpuszczało. Było jak cień który zawsze wlókł się za człowiekiem pomimo usilnych starań by sobie poszedł.

Sprawa przeszukiwania karczmy

Pojawienie się „grupy szabrującej”, bo nie miał lepszego określenia dla mieszkańców Szuwar którzy przybyli by zabrać rzeczy byłego opiekuna tego przybytku, nie napawał optymizmem. Szczęśliwie wszystkie monety które znalazł były zabezpieczone, a z tego co się orientował niewiele dobytku miał Miłogost... czy jak właściwie miał na imię były oberżysta.

Odpoczynek i znalezienie klucza

Eldritch, bo takie imię przyjął Ocaleniec, westchnął ciężko starając się zasnąć na łóżku w swoim pokoju na piętrze. Nieszczęśliwie nie był śpiący, nic a nic i nic nie zapowiadało poprawy. Chwycił kanciastą poduszkę i poprawił ją sobie pod głową kiedy wyczuł coś twardego w niej. Pomacał materiał upewniając się czy aby mu się nie zdawało i odpinając guziki zajrzał do środka. To co tam znalazł zdumiało go trochę. Był to stary mosiężny klucz. Znał już Burego Kocura na tyle dobrze by połączyć fakty. Jedyne miejsce wszak zamknięte w całym przybytku to była piwnica. Nie namyślając się długo wstał i ruszył schodami w dół zamykając za sobą drzwi.

Udanie się do piwnicy, jej stan i przeczucia

Eldritch otworzył ostrożnie drzwi i wkroczył do środka schodząc po schodach na dół. W pomieszczeniu panował podły mrok, ale nie stanowiło to dla niego problemu. Szybko omiótł je wzrokiem by stwierdzić, że było puste. Jedynie tu i tam leżały jakieś stare narzędzia i pęknięta, zbutwiała beczka której zawartość już dawno musiała zostać opróżniona. Nie zdążył się porządnie rozejrzeć i ocenić stan piwnicy pod względem konstrukcyjnym kiedy grupa legalnych szabrowników wtargnęła do środka. To go rozkojarzyło i nadepnął na stare wiejskie grabie. Twardy trzonek uderzył go w bark, a nieproszeni i niechciani goście jak się pojawili tak zniknęli nie widząc nic ciekawego na nastanie.

Piwnica i przeczucia

Wtedy uderzyło go dziwne uczucie. Tak jakby kawałki układanki zaczęły układać się w jedną spójną całość. Coś było w piwnicy. Wiedział to dokładnie, ale nie był w stanie tego wytłumaczyć. Czuł całym sobą, to uczucie lekkiego mrowienia na ciele które wręcz krzyczało, że piwnica była magiczna. Podobnie klucz i zamek w drzwiach do niej. Pytanie jednak pozostawało dlaczego zamykać i tak chronić pustą na pierwszy rzut oka piwnicę? Nie mniej wiedział, że to pomieszczenie go wołało. To tłumaczyło, jego zasłabnięcie wcześniej. Co jednak tu było i dlaczego on został wybrany tego nie wiedział.

Odłożenie sprawy piwnicy na potem i udanie się do głównej sali

Wiedząc, że niewiele zdziała w ten podły wieczór z jego aktualnym stanem zdrowia postanowił odłożyć tą sprawę na potem. Jeszcze tu przyjdzie i oświetli porządnie. To, że czegoś nie było widać teraz nie znaczyło, że nic tu nie było. Ot, przyszedł nieprzygotowany. Następnym razem nie popełni tego błędu. Nie mniej, tajemnica piwnicy pozostawała otwarta, a on nie miał zamiaru jej tak zostawiać. Nie kiedy miał ten podupadły przybytek na głowie. Z tą myślą wspiął się po schodach na górę i zamknął na klucz który następnie przewiesił sobie przez szyję i schował pod ubraniem.

Rozmowa z panią DeVillepin

Kiedy ekipa szabrująca robiła swoje, a klientów nie było widać, Eldritch poprosił panią DeVillepin do stolika i zaoferował napitek. Na dworze już było ciemnawo, a grzmoty nadchodzącej burzy w oddali zdawały się przybierać na sile. Niedoświadczony gospodarz przybytku miał cichą nadzieję, że dachówki i gonty były mocno przybite do konstrukcji stropu. Nie potrzebował kolejnego wydatku. Tym bardziej, że z gotówką stał krucho.

Szybko odnalazł w staruszce Radegondre ciepłą i towarzyską duszę. Prawdziwy skarb w tym smutnym mieście musiał przyznać. Nie wnikał w jej sekret radości życia, lecz pomimo tego dowiedział się nieco o jej rodzinie. O miłości którą darzyła męża i jej talencie kuchenno-cukierniczym. Rozmawiali swobodnie, a Eldritch czerpał wiedzę z jej słów i coraz to więcej na temat samej miejscowości, i jej mieszkańcach.

Nie mniej, wiatr powoli wzbierał na sile, a to oznaczało mniej czasu nim będzie musiał ją odesłać do domu coby nie przemokła zbytnio, ani jej nie zawiało. Omówili jeszcze plany kuchenne na dzień następny, oraz to czy jest to możliwe. Tak oto powstały plany dań z tematem przewodnim jabłek i owoców. Ocaleniec wiedział, że pani matka poradzi sobie bez problemu z postawionym zadaniem, a ona z kolei zdawała się szczęśliwa z możliwości gotowania i pieczenia. Musiał przyznać, kobieta miała pasję. Być może, gdyby miała z mężem więcej pieniędzy i koniunktura była lepsza to zakład cukierniczy byłby w sam raz. Nieszczęśliwie, warunki były nienajlepsze.

Pożegnanie pani DeVillepin

Nim niebo się rozpłakało nad jego pieskim losem i tonami nowych obowiązków odesłał staruszkę DeVillepin do domu, a sam czekał za ladą, aż podli złodzieje przysłani przez pana Trouve sobie pójdą. Nie mniej jednak nim ich wypuści sprawdzi czy aby nie zakosili czegoś co stanowi integralną część wyposażenia Burego Kocura… Wszak nigdy nie można ufać człowiekowi kiedy go omamia opcja przywłaszczenia cudzego majątku. Tak więc stał tam za ladą wycierając szmatą blat. Zmęczony i w psim humorze, ale nadrabiał to wszystko uśmiechem. W końcu zawsze mógł skończyć inaczej… a jutro? Jutro czekało go wiele pracy…
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172