Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2016, 19:46   #32
Moni
 
Moni's Avatar
 
Reputacja: 1 Moni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłość
Odsunęła się od okna, wietrząc niebezpieczeństwo, jakie mogło wynikać z zaniechania tej decyzji. W najlepszym wypadku pokaleczyłoby ją szkło…
- Taka pogoda to tutaj norma? - zapytała nieznaną jej osobę, która akurat siedziała obok jej miejsca.
Uznawszy przy okazji, że znak uczyniony lewą ręką nie był wystarczająco silny, wykonała prawą dłonią znak przychylności.
- Jak długo tutaj żyję, to nie widziałem nigdy czegoś takiego - Mea otrzymała odpowiedź. - Chociaż fakt, pogoda tutaj bywa kapryśna.
- Rozumiem… - odparła nieco zaniepokojona.
Wobec takiego stanu rzeczy koniecznym było wymyślenie, jakby tu dożyć następnego dnia. Niestety, wobec faktu, iż jej umiejętności są o wiele za małe, aby mogła samodzielnie spróbować przeciwstawić się tej nawałnicy, musiała rozejrzeć się za alternatywnymi sposobami…
Osóbka w zieleni wydawała się wielce interesującym sprzymierzeńcem bądź wrogiem… Tak czy siak niby przypadkiem przyjrzała mu się bliżej.
Na tyle ile zapamiętała, zielony kurdupel sięgał jej do klatki piersiowej - łącznie z białym turbanem, który otulał jego głowę. Chodził w białej, czy raczej szarej, wystrzępionej todze. Czarne oczka przypatrywały się uważnie Mei, a po chwili zielony typek znów został “porwany” przez tłum. Ktoś w grupie barbarzyńców kichnął dwa razy pod rząd.
Niemiłe uczucie bycia obserwowanym nakazywało jej co najmniej uciec z tego miejsca. I pewnie by to zrobiła, gdyby nie pogoda na zewnątrz. Było to cholernie niepokojące, jednak z jakiegoś powodu reszta to ignorowała. Przynajmniej przeważnie… Nie umiała tego zrozumieć, skoro pogoda zwykle tutaj trzyma się pewnych norm. Cóż… Może w świecie rodzimym jej sąsiada takie nawałnice są normą? Jeżeli tak, to niechaj wszelakie Bogi mają w opiece jego ojczyznę…
Wstała i raz jeszcze podeszła do okna, oceniając to, jak długo wytrzyma karczma.
Mea obserwowała, jak o wielką energetyczną kopułę roztaczającą się nad Jastrzębią Górką rozbijają się latające pojazdy, drzewa, głazy i inne spore przedmioty. Zauważyła też, że w niektórych miejscach powłoka z shinso zaczęła już pękać. Jeżeli trafi w nią kilka potężnych gromów i kilka sporych rzeczy uderzy w nią jednocześnie, bariera za pewne nie wytrzyma naporu wichury. Nie wyglądało to zbyt dobrze. Chyba że rankerzy jeszcze jacyś przybędą, bo jeden raczej nie starczy, tak przynajmniej wynikało z jej szybkich dyskretnych rachunków.
Westchnęła ciężko, a przez jej ciało przeszła fala dreszczy. Podobno zawsze coś się kończy i zawsze coś się zaczyna… A taka burza zwiastowała chyba co najmniej jej osobisty koniec. Może i nawet całego piętra, sądząc po tym, co czuła w okolicy portalu. Tedy aby przeżyć musiałaby się cofnąć o jedno piętro, a na to nie ma szans, albo w góra kilka minut wylądować na następnym piętrze, co jest jeszcze mniej prawdopodobne. A więc wszystko szlak trafił…
- Chędożona wieża… - mruknęła cicho, kątem oka rejestrując nerwowe poszukiwanie broni przez jakiegoś mężczyznę. Chyba jakiegoś podrzędnego gatunku. Nie była pewna, zresztą w tym dziwnym miejscu niczego nie była pewna… Poza tym, że jest ono jedynie ucieleśnieniem okrucieństwa. Jak zrobi swoje to chyba w zamian jej pierwotnych planów zburzy każdą, cholerną wieżę jaka kiedykolwiek powstała. No, ale to czcze zamiary, skoro zapewne karczma będzie jej grobowcem.
- Ludzie, do kurwy nędzy! - Zamaszystym krokiem skierowała się na środek karczmy. - Co jest z wami?! Ruszcie żeś dupy i zróbcie coś z sytuacją na dworze, do cholery jasnej!
To, co Meę mogło zdziwić to to, że chociaż dowiedziała się, że takiej burzy już dawno w tych terenach nie było, to mało kto panikował, mało kto uciekał w popłochu, no i nikt nie modlił się do Boga Wieży o przeżycie. Nie dostrzegła romantycznych wyznań rzucanych w obliczu potencjalnej śmierci. To raczej nie było to, czego się spodziewała. Tymczasem na zewnątrz kopuła shinso zniknęła, ale za to pojawiło się mnóstwo dłoni uformowanych z energii. Wciąż padało na zewnątrz, ale zdawało się, że najgorsze już było za nimi.
- Laska, uspokój się - niski, zachrypnięty głos dobiegł ze strony drzwi. Zobaczyła tego samego skrzydlatego jegomościa, który bodaj jako jedyny cały czas przebywał na dworze i który podtrzymywał energetyczną kopułę.
Wysoki osobnik o jastrzębiej głowie strzepywał z czerwonego płaszcza i reszty ciemnego ubioru resztki magicznego śniegu, który nie padał na podłogę, tylko zmieniał się w błękitne, iskrzące opary. Chociaż miał ptasią głowię i skrzydła, reszta ciała wydawała się ludzka, a przynajmniej humanoidalna - nawet nogi, a ogona nie dostrzegła.
- Nie po to byłem na dworze cały czas, żeby mi burza rozwalała karczmę. I nie wydzieraj się na moich gości, oni nie są niczemu winni.
Po czym ogłosił do reszty klienteli:
- Już po wszystkim. Kto chce, może wyjść na zewnątrz. Uprzedzam jednak, że jest zimno, wietrznie i solidnie prószy śniegiem.
Jakoś jednak mało komu chciało się wychodzić na zewnątrz. Gromada przyjęła fakt ustąpienia burzy z ulgą.
- Proszę pana! Panie Hawk - ktoś wyskoczył z tej gromady. - już jest dobrze, tak? Nie musimy się już niczego obawiać, prawda? Nie spadnie nic na głowę i nie porwie~
- Wieje dość solidnie, ale już nie tak jak przedtem. Jest sporo bałaganu na ulicy, ale w międzyczasie się wszystko sprząta. Możesz frunąć, jeśli chcesz, ale nie nalegam. - rzucił do rozmówcy ptasiogłowy, po czym minął Meę i udał się do ogniogłowego, rzucając do niego weselej. - Thrysh, zapodaj mi grzańca, przyda się po długiej drodze.
- Dziękujemy, panieHawk! - ten sam rozmówca rzucił po drodze do stwora, który zajął sobie spore miejsce przy ladzie, nie bacząc specjalnie, kto przy nim siedzi, zresztą stwory znajdujące się przy ladzie same ustąpiły mu miejsca.
Ifryt zwany Thryshem po chwili zapodał grzańca pasiogłowemu i mówił trochę zakłopotany do właściciela karczmy.
- Wybacz, panie Hawk, za tę dziewuchę, pewnie dopiero co przyszła na to Piętro i spanikowała, gdy zobaczyła, co się dzieje.
- Nie pierwsza i nie ostatnia - mruknął Hawk, odbierając grzańca. Opróżnił naczynie za jednym zamachem. Mea zauwazyła, że chociaż istota miała ostry zakrzywiony dziób zamiast ust, to nie miała problemu z piciem z naczynia, nic się jej nie wylało.
- Podaj jeszcze jednego - oddał szklanicę pracownikowi.


- Jeżeli któryś z was jeszcze raz nazwie mnie laską lub dziewuchą, to tego pożałuje. - Prychnęłam. - Nie myślcie sobie, że możecie sobie pozwolić na taki stosunek wobec obcych, kurwie syny.
Wampirzyca pałając gniewem obróciła się na pięcie i przez chwilę rozważała możliwość zażądania zwrotu pieniędzy ze względu na gburowatą obsługę, ale ostatecznie uznała, że jedzenie było dobre i nie chciało jej się marnować więcej czasu na to zadupie.
- Pierdolone dupki. - mruknęła, oceniając pogodę na zewnątrz. Jeżeli tylko będzie się ona nadawała do tego, aby znaleźć inne miejsce do spędzenia nocy w tym mieście, na pewno z tego skorzysta. Przy okazji postara się urządzić temu miejscu tak złą reklamę, jak tylko będzie umiała.
Ptasiogłowy nawet nie zawracał sobie głowy jej pogróżkami, widać i czuć to było po nim. Mea miała jakąś dziwną pewność, że gość słyszał jej słowa, ale traktował ją bardziej jak natrętną muszkę niż tak na serio. Odebrał naczynie z napojem od ognistogłowego, nie poświęcając jej uwagi. Thrysh spojrzał na Meę, ale też nie komentował sytuacji. Przybysz jednak bardziej obojętnie ją potraktował niż ifryt - ten poświęcił jej nieco uwagi, po czym wrócił do swoich obowiązków, a hybryda ptaka i człeka zdawała się więcej uwagi poświęcać napojowi niż jej.
Mea wyszła na zewnątrz, niemal jak za śladem czwórki regularnych, wśród których ten białogłowy nerwowo czegoś szukał przy swoim pasie. Ujrzała ich pod lewitującym kilka centymetrów nad ziemią czy opadem dachem zbudowanym z shinso, a pod tym dachem ktoś z tej grupki leciał na latającej płycie z shinso. Ruszali w pośpiechu w lewą drogę od karczmy.
Na ulicy i w okolicy bardzo mało kto się kręcił - poza “fantastyczną czwórką” to w zasadzie nikt. Nikomu nie chciało się ruszać w taką pogodę, a ci, co wyszli, mieszkali gdzieś niedaleko od tej karczmy, i po drodze trzymali się ścian pobliskich budynków, co stwierdziła po specyficznych wgłębieniach w śniegu. Jedynymi stworzeniami, co znajdowały się w większej liczbie na dworze to liczne, magiczne dłonie - od tych wielkości ludzkiej dłoni po dłonie wielkości koni i słoni, co sprzątały okolice z większych kawałków gruzu, połamanych gałęzi, powyrywanych drzew i innych dużych przedmiotów. Niemniej one nie wliczały się do istot żywych i myślących - była to technika Grab, której uczyła się… hoho, trochę temu. Technika shinsoistów polegająca na tworzeniu dłoni różnorakiego przeznaczenia, od ataku, obrony poprzez wsparcie kompanów z drużyny, po funkcje transportowe i taktyczne. Nie była to najprostsza technika w arsenale shinsowców, a to, co widziała, ta ilość dłoni, wielkość i to, że twory te wprawnie zajmowały się konkretną robotą, dowodziło tego, że ich twórca miał za sobą wieki praktyki tej sztuki.
W kwestii pogody - było zimno, ale tak nawet było dla niej lepiej, chłód działał tak… konserwująco. Nawet gdy przy temperaturze tej woda w “normalnych” światach mogła przechodzić w stan stały i ciekły, to jednak przy dobrym Builderze można było sobie z tym poradzić.
Dodatkowo do tego wiało, przeważnie był to powiew średniej mocy, mogłoby poderwać kapelusz z głowy i porwać może parę kroków naprzód, a przy okazji “śnieg” leciał na twarz, włosy i odzienie. Po jakimś czasie zrobiłaby się jej na głowie “czapka”, a na barkach “szal”, rzecz jasna, gdyby stała w miejscu jak pomnik. W przeciwnym razie śnieg się strzepie. I nie był taki zły, łaskotał skórę, kiedy się nie ruszało i nie było niczym zajętym, rozproszonym czy mocno zaspanym. Niemniej pogoda była niezbyt zachęcająca do wychodzenia na zewnątrz, ale praktycznie nie uniemożliwiająca zwiedzanie okolicy. Pewnie by się coś znalazła, problem w tym, że musiałaby szukać na własną rękę, na ślepo.
Mea wyciągnęła mapę. Wiatr porywał ją, ale dziewczyna nie dawała tak łatwo wiatrowi dawać za wygraną. Podeszła do najbliższej latarenki, która oświetlała drogę do tak nielubianej przez nią karczmy. Znalazła informacje turystyczne w tym mieście… yhm… był jeden, dwa, trzy… cztery noclegi w okolicy. Najbliższy był parę kilometrów od karczmy, musiałaby się udać w… wiatr mocniej dmuchnął, prawieże wyrywając z jej palców mapę i zginając ją. Mea zmieniła pozycję i zwrot, poprawiła uchwyt, żeby mogła lepiej studiować mapę. Dobrze, już ustaliła drogę. Gdyby chciała tam dojść, musiałaby udać się w tym samym kierunku co tamta czwórka. Tak… i potem… iść prosto, nie skręcać. Potem można było napotkać most. Przejść most, potem prosto…
I tam, banalna droga. Potem na końcu trzeba będzie skręcić w prawo.
Teraz jak droga przebiegała?
Śnieg po pewnym czasie stawał się coraz gorszą rzeczą. Dlaczego nikt tutaj teraz nie odśnieżał. Przydałoby się, a nie, że musi leźć przez te zaspy i jeszcze ten chujowy śnieg padał i wciskał się wszędzie. Mea była tak zła i zafrasowana, że nie dostrzegła jeszcze latającego w oddali przed nią magicznego ostrosłupa, który teraz się obrócił jak wiatraczek, strzepując śnieg dookoła. Im się do czegoś spieszyło, chyba nie do noclegu, gdzie ona się udawała. Bo kompania skręcała na lewo, kiedy ona musiała udać się naprzód.
Minęła most, którym lepiej było nie jechać samochodem i innym przyziemnym pojazdem, znajdowało się na nim sporo gałęzi powyrywanych z okolicznych drzew. Ale to nie był jej problem, zresztą przez to przeszła.
Dobrze, to gdzie teraz? Miasto się skończyło, trzeba iść naprzód.
Jeb, jeb. Urgh.
Widać, że cywilizacja się skończyła. Trudno tu było na obecną chwilę odróżnić drogę od pola przez ten zasrany śnieg. Tylko połamane drzewa i powyrywane krzewy znaczyły obszar, gdzie drogi nie było.
Szur, szur, szur. Skrzypiał śnieg w butach, które średnio nadawały się do przedzierania się przez zaspy. Jeszcze trochę.
I jeszcze. To chyba gdzieś się tutaj skręcało~
JEB.
Wpadła po pas w zaspę. To chyba był rów… ech… trzeba jakoś wyleźć stamtąd.
Wyszła, cała w śniegu. Mogłaby się przebrać za damę śniegu. Ale nie. Mea strzepała śnieg, klnąc pod nosem, na czym ta Wieża stała. Wróciła na drogę.
Teraz nie może się pomylić, nie może… Byleby nie kolejny parów.
No ale nie, teraz potknęła się o coś, przez ten zajebany śnieg nie widać było zasypanej gałęzi, o którą wywinęłaby orła. Ale nie wywinęła, podpierając się zręcznie jedną ręką.
Już widziała cel wyprawy, jeszcze trochę, jeszcze trochę…
Dotarła. Ktoś powinien otworzyć te drzwi i przyjąć ją jak należy. Więc zapukała silnie do drzwi.
Mea czekała chwilę pod drzwiami, zanim ktoś otworzył jej drzwi.
Był to chłopak przeciętnego wzrostu, wyglądający na chuderlaka. Miał błękitne włosy, ale coś jej mówiło, że to nie był jego naturalny kolor włosów. Włosy sięgały mu do ramion, były nieco zwirzchone, a na sobie miał kraciastą czerwono-zieloną koszulę oraz szare, przetarte dżinsy. Nie wyglądał na osobę, która spodziewała się gości.
- O, dobry wieczór - wydawał się trochę skofundowany, ale szybko otrzeźwiał. - Pewnie pokoju potrzebujesz, wchodź do środka - uchylił bardziej drzwi.
- A i owszem, potrzebuję - powiedziała, mając ochotę zniszczyć coś zaklęciem. - Byleby tanio, ostatnie na co mam teraz ochotę, to wydawanie pieniędzy. - Ściągnęła przemoczony płaszcz, i na razie tylko go.
- Heh, zależy, jaką cenę uznajemy za “tanie” - stwierdził chłopak, ściągając z Mei płaszcz. - Akurat dziś rano zwolnił się jeden pokój na dwie osoby. Nie ma innego wolnego - wyjaśnił naprędce. - Standardowa stawka to 200 kredytów za dobę, wliczając media, wodę i internet, ale w razie potrzeby mogę zmniejszyć cenę, odliczając poszczególne media.
- Ile zapłacę po odcięciu wszystkich mediów?
- Wszystkich, wszystkich? Będzie 100 kredytów na dobę.
- Wszystkie. Co w tym dziwnego? - Rozejrzałam się obojętnie po wnętrzu. - Mam płacić z góry?
- Upewniam się. Płaci się z góry - chłopak odpowiedział, strzepał dokładnie śnieg z jej płaszcza i powiesił na wieszaku blisko kaloryfera.
- Dobrze. Więc niech pan prowadzi, jestem zmęczona.
Chłopak nie męczył Mei rozmową, poprowadził dziewczynę po schodach przez dwa piętra, po czym zaprowadził ją do pokoju nr 22.
- Zapraszam - otworzył drzwi i wpuścił Meę do środka.
Jegomość pobrał opłatę z góry, przywołał małego bocika z kluczem do pokoju nr 22.
Mały, biały robocik wygenerował charakterystyczne komputerowe krótkotrwałe piski, kiedy latając przed Meą, wręczyła jej swymi małymi łapkami ładny srebrny breloczek z numerem 22. Bocik szybko wyleciał z pokoju.
- Zostaje mi życzyć dobrej nocy, a w razie potrzeby koło okna - wskazał na ścianie koło drzwi balkonowych na panel dotykowy umocowany do ściany. - jest sprzęt, jak będzie problem, to można mnie przez niego zawołać.
Będąc już samą, zdjęła ubrania i naszykowała sobie suche rzeczy. Miała ochotę na gorący prysznic. Trzeba przyznać tym, którzy przynieśli tu ten wynalazek, że to im się akurat udało. Ale z drugiej strony płacić za to nie chciała, dlatego też postanowiła się nieco bardziej wysilić.
W samej bieliźnie przeciągnęła się, po czym poszukała jakieś bali. Wątpiła w możliwość znalezienia tu tego przedmiotu, ale wątpiła również w istnienie fizycznych odpowiedników duchów żywiołów, a w tamtej karczmie jeden z nich ją obsłużył.
Zlokalizowawszy takową w łazience napełniła ją śniegiem i poczekała trochę. W tym czasie wypakowała swoje rzeczy, sprawdziła każdą z nich z osobna, po czym zaczęła się bawić, raniąc się lekko w rękę za pomocą magii. A raczej, jak ją tutaj nazywano, Shinso. Czy jakoś tak, nigdy nie zaprzątała sobie głowy takimi szczegółami. Jak dla niej to była magia i tyle.
Kiedy woda była gotowa, rozebrała się do naga i weszła do bali.
 
__________________
Prowadzi: Złota maska
Prowadzona: Chmury nad Draumenionem
Moni jest offline