Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-11-2016, 20:44   #31
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
W międzyczasie Yin podążył za spojrzeniem Salaama i skrzywił się. Nie chciał znowu dać się ująć urokowi tej wróżki. Nie wiedział, jak temu przeciwdziałać, więc rozpoczął zdroworozsądkowo. Wróżka owłosiona jak psowaty. Wróżka przypominająca wróżkę z jego świata - krwiożercze, okropne stworzenie. Wróżka o pięknym ciele, lecz twarzy starego, zniedołężniałego mężczyzny. Przerwał swoją zabawę, gdy Lola zwróciła się do miecznika. Yin przyjrzał się Danowi badawczo.

Yin zobaczył, że towarzyszy szermierz szuka nerwowo swojej broni, która zniknęła. Później usłyszeli, jak ubrana na czarno osoba wydziera się na całą salę:

- Ludzie, do kurwy nędzy! - Zamaszystym krokiem skierowała się na środek karczmy. - Co jest z wami?! Ruszcie żeś dupy i zróbcie coś z sytuacją na dworze, do cholery jasnej!

Na te słowa Lola schowała się za Dana, widać, że się zlękła, ale chyba bardziej tej osoby niż burzy na zewnątrz. Salaam spojrzał z niesmakiem na tę osobę, ale sam podszedł do okna. Powrócił po chwili, widać niespecjalnie jakoś zaniepokojony (choć oazą spokoju też niekoniecznie był).

- Wybaczcie, też nie zauważyłem, kto okradł Dana. Ale przeskanowanie terenu pod kątem obecności złodzieja to dobry pomysł - zgodził się z białowłosym.

Lola się nie odzywała, zza Dana przechodziła powoli do Yina. Yin szybko przeskanował okolicę i streścił swoje spostrzeżenia towarzyszom - niewidzialny gość podwędził miecz i teleportował się przed karczmę.

- Zakładam, że miecz jest dla ciebie ważny. Ruszajmy za tym złodziejskim nasieniem!

- Cholera… - mruknął Dan, kierując się natychmiast do drzwi. Przez sztuczki Kana stracił czujność, a teraz jego brat miał to, czego chciał. Białowłosy wiedział, że jeżeli nie uda mu się prędko odzyskać broni, to nie będzie miał żadnych szans z pozostałymi z rodzeństwa, a ponadto Kan zyska przytłaczającą siłę. Musiał działać natychmiast… Jednak bez broni...

- Musimy być ostrożni. - odezwał się do Yina. - Jest ich co najmniej dwóch, a bez broni jestem praktycznie bezbronny. Kiedy wyjdziemy, ja spróbuję zająć ich uwagę, a w tym czasie spróbuj zlokalizować mój miecz. Musisz polegać na swoich latarniach bardziej niż na wzroku, jeden z nich potrafi manipulować percepcją czy coś w tym stylu. Jak go znajdziesz, spróbuj mi go jakoś wskazać lub wystawić. Jak to się uda, to powinienem móc go złapać.

- Wyślę ci wiadomość latarnią, który to. Lola - też spróbujesz zlokalizować żartownisia, dobrze? Znasz się dobrze na shinso, lepiej niż ja. A ty, Salaam… Osłaniaj nam tyłki, dobra? My z Lolą będziemy mocno nieprzygotowani, gdy zajmować się będziemy poszukiwaniem. A Dan, jak widać, nie ma broni.

Czwórka regularnych minęła po drodze ptasiogłowego jegomościa i przepchnęła się między paroma stworami, które opuszczały karczmę. Salaam nie odsuwał zbyt delikatnie żywych przeszkód, do uszu kompanów dotarły głosy niezadowolenia, a jeden nawet odgrażał się, jednak kompania nie miała czasu ani zamiaru wysłuchiwać czyichś utyskiwań.

Gdy wyszli na zewnątrz, odczuli wszechobecny ziąb, a czasem powiało mocniej. Gdzie się nie rozejrzeli, tam widzieli wielkie dłonie zbudowane z energii, które sprzątały najbliższą karczmie okolicę. Czwórka regularnych nie była zbyt dobrze ubrana na taką pogodę. Ciemności nie były już takim problemem, gdy w drużynie mieli latarnika ze sprawnymi latarniami.

- Ym, jest strasznie zimno - stwierdziła Lola. - Mogę spróbować, em, stworzyć ochronę przed zimnem i wiatrem - zaproponowała, sama trochę drżąc z zimna.

- Jeśli mogłabyś to zrobić, bylibyśmy wdzięczni - zgodził się Salaam. - lepiej byłoby jednak zaopatrzeć się w płaszcze.

- Em, ale mm, nie mamy na to czasu, jeśli mamy szybko odzyskać miecz Dana.

- Więc zróbmy to szybko, zanim przemarzniemy do suchej kości. - mruknął Salaam.

Lola szeptała pod nosem inkantacje, a wokół grupy zaczęły pojawiać się trzy spore płyty, które tworzyły przenośny prowizoryczny schron przed wiatrem i śniegiem.

- Powinno wytrzymać ym, gdzieś z godzinę - Lola wskazała na schron stworzony z shinso. - Ym, możemy iść - dodała, unosząc się na czwartej, wcześniej już istniejącej płycie.

- Ruszajmy - powiedział Dan zdecydowanym tonem. Był gotów na ponowne spotkanie się z bratem.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 29-11-2016, 19:46   #32
 
Moni's Avatar
 
Reputacja: 1 Moni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłość
Odsunęła się od okna, wietrząc niebezpieczeństwo, jakie mogło wynikać z zaniechania tej decyzji. W najlepszym wypadku pokaleczyłoby ją szkło…
- Taka pogoda to tutaj norma? - zapytała nieznaną jej osobę, która akurat siedziała obok jej miejsca.
Uznawszy przy okazji, że znak uczyniony lewą ręką nie był wystarczająco silny, wykonała prawą dłonią znak przychylności.
- Jak długo tutaj żyję, to nie widziałem nigdy czegoś takiego - Mea otrzymała odpowiedź. - Chociaż fakt, pogoda tutaj bywa kapryśna.
- Rozumiem… - odparła nieco zaniepokojona.
Wobec takiego stanu rzeczy koniecznym było wymyślenie, jakby tu dożyć następnego dnia. Niestety, wobec faktu, iż jej umiejętności są o wiele za małe, aby mogła samodzielnie spróbować przeciwstawić się tej nawałnicy, musiała rozejrzeć się za alternatywnymi sposobami…
Osóbka w zieleni wydawała się wielce interesującym sprzymierzeńcem bądź wrogiem… Tak czy siak niby przypadkiem przyjrzała mu się bliżej.
Na tyle ile zapamiętała, zielony kurdupel sięgał jej do klatki piersiowej - łącznie z białym turbanem, który otulał jego głowę. Chodził w białej, czy raczej szarej, wystrzępionej todze. Czarne oczka przypatrywały się uważnie Mei, a po chwili zielony typek znów został “porwany” przez tłum. Ktoś w grupie barbarzyńców kichnął dwa razy pod rząd.
Niemiłe uczucie bycia obserwowanym nakazywało jej co najmniej uciec z tego miejsca. I pewnie by to zrobiła, gdyby nie pogoda na zewnątrz. Było to cholernie niepokojące, jednak z jakiegoś powodu reszta to ignorowała. Przynajmniej przeważnie… Nie umiała tego zrozumieć, skoro pogoda zwykle tutaj trzyma się pewnych norm. Cóż… Może w świecie rodzimym jej sąsiada takie nawałnice są normą? Jeżeli tak, to niechaj wszelakie Bogi mają w opiece jego ojczyznę…
Wstała i raz jeszcze podeszła do okna, oceniając to, jak długo wytrzyma karczma.
Mea obserwowała, jak o wielką energetyczną kopułę roztaczającą się nad Jastrzębią Górką rozbijają się latające pojazdy, drzewa, głazy i inne spore przedmioty. Zauważyła też, że w niektórych miejscach powłoka z shinso zaczęła już pękać. Jeżeli trafi w nią kilka potężnych gromów i kilka sporych rzeczy uderzy w nią jednocześnie, bariera za pewne nie wytrzyma naporu wichury. Nie wyglądało to zbyt dobrze. Chyba że rankerzy jeszcze jacyś przybędą, bo jeden raczej nie starczy, tak przynajmniej wynikało z jej szybkich dyskretnych rachunków.
Westchnęła ciężko, a przez jej ciało przeszła fala dreszczy. Podobno zawsze coś się kończy i zawsze coś się zaczyna… A taka burza zwiastowała chyba co najmniej jej osobisty koniec. Może i nawet całego piętra, sądząc po tym, co czuła w okolicy portalu. Tedy aby przeżyć musiałaby się cofnąć o jedno piętro, a na to nie ma szans, albo w góra kilka minut wylądować na następnym piętrze, co jest jeszcze mniej prawdopodobne. A więc wszystko szlak trafił…
- Chędożona wieża… - mruknęła cicho, kątem oka rejestrując nerwowe poszukiwanie broni przez jakiegoś mężczyznę. Chyba jakiegoś podrzędnego gatunku. Nie była pewna, zresztą w tym dziwnym miejscu niczego nie była pewna… Poza tym, że jest ono jedynie ucieleśnieniem okrucieństwa. Jak zrobi swoje to chyba w zamian jej pierwotnych planów zburzy każdą, cholerną wieżę jaka kiedykolwiek powstała. No, ale to czcze zamiary, skoro zapewne karczma będzie jej grobowcem.
- Ludzie, do kurwy nędzy! - Zamaszystym krokiem skierowała się na środek karczmy. - Co jest z wami?! Ruszcie żeś dupy i zróbcie coś z sytuacją na dworze, do cholery jasnej!
To, co Meę mogło zdziwić to to, że chociaż dowiedziała się, że takiej burzy już dawno w tych terenach nie było, to mało kto panikował, mało kto uciekał w popłochu, no i nikt nie modlił się do Boga Wieży o przeżycie. Nie dostrzegła romantycznych wyznań rzucanych w obliczu potencjalnej śmierci. To raczej nie było to, czego się spodziewała. Tymczasem na zewnątrz kopuła shinso zniknęła, ale za to pojawiło się mnóstwo dłoni uformowanych z energii. Wciąż padało na zewnątrz, ale zdawało się, że najgorsze już było za nimi.
- Laska, uspokój się - niski, zachrypnięty głos dobiegł ze strony drzwi. Zobaczyła tego samego skrzydlatego jegomościa, który bodaj jako jedyny cały czas przebywał na dworze i który podtrzymywał energetyczną kopułę.
Wysoki osobnik o jastrzębiej głowie strzepywał z czerwonego płaszcza i reszty ciemnego ubioru resztki magicznego śniegu, który nie padał na podłogę, tylko zmieniał się w błękitne, iskrzące opary. Chociaż miał ptasią głowię i skrzydła, reszta ciała wydawała się ludzka, a przynajmniej humanoidalna - nawet nogi, a ogona nie dostrzegła.
- Nie po to byłem na dworze cały czas, żeby mi burza rozwalała karczmę. I nie wydzieraj się na moich gości, oni nie są niczemu winni.
Po czym ogłosił do reszty klienteli:
- Już po wszystkim. Kto chce, może wyjść na zewnątrz. Uprzedzam jednak, że jest zimno, wietrznie i solidnie prószy śniegiem.
Jakoś jednak mało komu chciało się wychodzić na zewnątrz. Gromada przyjęła fakt ustąpienia burzy z ulgą.
- Proszę pana! Panie Hawk - ktoś wyskoczył z tej gromady. - już jest dobrze, tak? Nie musimy się już niczego obawiać, prawda? Nie spadnie nic na głowę i nie porwie~
- Wieje dość solidnie, ale już nie tak jak przedtem. Jest sporo bałaganu na ulicy, ale w międzyczasie się wszystko sprząta. Możesz frunąć, jeśli chcesz, ale nie nalegam. - rzucił do rozmówcy ptasiogłowy, po czym minął Meę i udał się do ogniogłowego, rzucając do niego weselej. - Thrysh, zapodaj mi grzańca, przyda się po długiej drodze.
- Dziękujemy, panieHawk! - ten sam rozmówca rzucił po drodze do stwora, który zajął sobie spore miejsce przy ladzie, nie bacząc specjalnie, kto przy nim siedzi, zresztą stwory znajdujące się przy ladzie same ustąpiły mu miejsca.
Ifryt zwany Thryshem po chwili zapodał grzańca pasiogłowemu i mówił trochę zakłopotany do właściciela karczmy.
- Wybacz, panie Hawk, za tę dziewuchę, pewnie dopiero co przyszła na to Piętro i spanikowała, gdy zobaczyła, co się dzieje.
- Nie pierwsza i nie ostatnia - mruknął Hawk, odbierając grzańca. Opróżnił naczynie za jednym zamachem. Mea zauwazyła, że chociaż istota miała ostry zakrzywiony dziób zamiast ust, to nie miała problemu z piciem z naczynia, nic się jej nie wylało.
- Podaj jeszcze jednego - oddał szklanicę pracownikowi.


- Jeżeli któryś z was jeszcze raz nazwie mnie laską lub dziewuchą, to tego pożałuje. - Prychnęłam. - Nie myślcie sobie, że możecie sobie pozwolić na taki stosunek wobec obcych, kurwie syny.
Wampirzyca pałając gniewem obróciła się na pięcie i przez chwilę rozważała możliwość zażądania zwrotu pieniędzy ze względu na gburowatą obsługę, ale ostatecznie uznała, że jedzenie było dobre i nie chciało jej się marnować więcej czasu na to zadupie.
- Pierdolone dupki. - mruknęła, oceniając pogodę na zewnątrz. Jeżeli tylko będzie się ona nadawała do tego, aby znaleźć inne miejsce do spędzenia nocy w tym mieście, na pewno z tego skorzysta. Przy okazji postara się urządzić temu miejscu tak złą reklamę, jak tylko będzie umiała.
Ptasiogłowy nawet nie zawracał sobie głowy jej pogróżkami, widać i czuć to było po nim. Mea miała jakąś dziwną pewność, że gość słyszał jej słowa, ale traktował ją bardziej jak natrętną muszkę niż tak na serio. Odebrał naczynie z napojem od ognistogłowego, nie poświęcając jej uwagi. Thrysh spojrzał na Meę, ale też nie komentował sytuacji. Przybysz jednak bardziej obojętnie ją potraktował niż ifryt - ten poświęcił jej nieco uwagi, po czym wrócił do swoich obowiązków, a hybryda ptaka i człeka zdawała się więcej uwagi poświęcać napojowi niż jej.
Mea wyszła na zewnątrz, niemal jak za śladem czwórki regularnych, wśród których ten białogłowy nerwowo czegoś szukał przy swoim pasie. Ujrzała ich pod lewitującym kilka centymetrów nad ziemią czy opadem dachem zbudowanym z shinso, a pod tym dachem ktoś z tej grupki leciał na latającej płycie z shinso. Ruszali w pośpiechu w lewą drogę od karczmy.
Na ulicy i w okolicy bardzo mało kto się kręcił - poza “fantastyczną czwórką” to w zasadzie nikt. Nikomu nie chciało się ruszać w taką pogodę, a ci, co wyszli, mieszkali gdzieś niedaleko od tej karczmy, i po drodze trzymali się ścian pobliskich budynków, co stwierdziła po specyficznych wgłębieniach w śniegu. Jedynymi stworzeniami, co znajdowały się w większej liczbie na dworze to liczne, magiczne dłonie - od tych wielkości ludzkiej dłoni po dłonie wielkości koni i słoni, co sprzątały okolice z większych kawałków gruzu, połamanych gałęzi, powyrywanych drzew i innych dużych przedmiotów. Niemniej one nie wliczały się do istot żywych i myślących - była to technika Grab, której uczyła się… hoho, trochę temu. Technika shinsoistów polegająca na tworzeniu dłoni różnorakiego przeznaczenia, od ataku, obrony poprzez wsparcie kompanów z drużyny, po funkcje transportowe i taktyczne. Nie była to najprostsza technika w arsenale shinsowców, a to, co widziała, ta ilość dłoni, wielkość i to, że twory te wprawnie zajmowały się konkretną robotą, dowodziło tego, że ich twórca miał za sobą wieki praktyki tej sztuki.
W kwestii pogody - było zimno, ale tak nawet było dla niej lepiej, chłód działał tak… konserwująco. Nawet gdy przy temperaturze tej woda w “normalnych” światach mogła przechodzić w stan stały i ciekły, to jednak przy dobrym Builderze można było sobie z tym poradzić.
Dodatkowo do tego wiało, przeważnie był to powiew średniej mocy, mogłoby poderwać kapelusz z głowy i porwać może parę kroków naprzód, a przy okazji “śnieg” leciał na twarz, włosy i odzienie. Po jakimś czasie zrobiłaby się jej na głowie “czapka”, a na barkach “szal”, rzecz jasna, gdyby stała w miejscu jak pomnik. W przeciwnym razie śnieg się strzepie. I nie był taki zły, łaskotał skórę, kiedy się nie ruszało i nie było niczym zajętym, rozproszonym czy mocno zaspanym. Niemniej pogoda była niezbyt zachęcająca do wychodzenia na zewnątrz, ale praktycznie nie uniemożliwiająca zwiedzanie okolicy. Pewnie by się coś znalazła, problem w tym, że musiałaby szukać na własną rękę, na ślepo.
Mea wyciągnęła mapę. Wiatr porywał ją, ale dziewczyna nie dawała tak łatwo wiatrowi dawać za wygraną. Podeszła do najbliższej latarenki, która oświetlała drogę do tak nielubianej przez nią karczmy. Znalazła informacje turystyczne w tym mieście… yhm… był jeden, dwa, trzy… cztery noclegi w okolicy. Najbliższy był parę kilometrów od karczmy, musiałaby się udać w… wiatr mocniej dmuchnął, prawieże wyrywając z jej palców mapę i zginając ją. Mea zmieniła pozycję i zwrot, poprawiła uchwyt, żeby mogła lepiej studiować mapę. Dobrze, już ustaliła drogę. Gdyby chciała tam dojść, musiałaby udać się w tym samym kierunku co tamta czwórka. Tak… i potem… iść prosto, nie skręcać. Potem można było napotkać most. Przejść most, potem prosto…
I tam, banalna droga. Potem na końcu trzeba będzie skręcić w prawo.
Teraz jak droga przebiegała?
Śnieg po pewnym czasie stawał się coraz gorszą rzeczą. Dlaczego nikt tutaj teraz nie odśnieżał. Przydałoby się, a nie, że musi leźć przez te zaspy i jeszcze ten chujowy śnieg padał i wciskał się wszędzie. Mea była tak zła i zafrasowana, że nie dostrzegła jeszcze latającego w oddali przed nią magicznego ostrosłupa, który teraz się obrócił jak wiatraczek, strzepując śnieg dookoła. Im się do czegoś spieszyło, chyba nie do noclegu, gdzie ona się udawała. Bo kompania skręcała na lewo, kiedy ona musiała udać się naprzód.
Minęła most, którym lepiej było nie jechać samochodem i innym przyziemnym pojazdem, znajdowało się na nim sporo gałęzi powyrywanych z okolicznych drzew. Ale to nie był jej problem, zresztą przez to przeszła.
Dobrze, to gdzie teraz? Miasto się skończyło, trzeba iść naprzód.
Jeb, jeb. Urgh.
Widać, że cywilizacja się skończyła. Trudno tu było na obecną chwilę odróżnić drogę od pola przez ten zasrany śnieg. Tylko połamane drzewa i powyrywane krzewy znaczyły obszar, gdzie drogi nie było.
Szur, szur, szur. Skrzypiał śnieg w butach, które średnio nadawały się do przedzierania się przez zaspy. Jeszcze trochę.
I jeszcze. To chyba gdzieś się tutaj skręcało~
JEB.
Wpadła po pas w zaspę. To chyba był rów… ech… trzeba jakoś wyleźć stamtąd.
Wyszła, cała w śniegu. Mogłaby się przebrać za damę śniegu. Ale nie. Mea strzepała śnieg, klnąc pod nosem, na czym ta Wieża stała. Wróciła na drogę.
Teraz nie może się pomylić, nie może… Byleby nie kolejny parów.
No ale nie, teraz potknęła się o coś, przez ten zajebany śnieg nie widać było zasypanej gałęzi, o którą wywinęłaby orła. Ale nie wywinęła, podpierając się zręcznie jedną ręką.
Już widziała cel wyprawy, jeszcze trochę, jeszcze trochę…
Dotarła. Ktoś powinien otworzyć te drzwi i przyjąć ją jak należy. Więc zapukała silnie do drzwi.
Mea czekała chwilę pod drzwiami, zanim ktoś otworzył jej drzwi.
Był to chłopak przeciętnego wzrostu, wyglądający na chuderlaka. Miał błękitne włosy, ale coś jej mówiło, że to nie był jego naturalny kolor włosów. Włosy sięgały mu do ramion, były nieco zwirzchone, a na sobie miał kraciastą czerwono-zieloną koszulę oraz szare, przetarte dżinsy. Nie wyglądał na osobę, która spodziewała się gości.
- O, dobry wieczór - wydawał się trochę skofundowany, ale szybko otrzeźwiał. - Pewnie pokoju potrzebujesz, wchodź do środka - uchylił bardziej drzwi.
- A i owszem, potrzebuję - powiedziała, mając ochotę zniszczyć coś zaklęciem. - Byleby tanio, ostatnie na co mam teraz ochotę, to wydawanie pieniędzy. - Ściągnęła przemoczony płaszcz, i na razie tylko go.
- Heh, zależy, jaką cenę uznajemy za “tanie” - stwierdził chłopak, ściągając z Mei płaszcz. - Akurat dziś rano zwolnił się jeden pokój na dwie osoby. Nie ma innego wolnego - wyjaśnił naprędce. - Standardowa stawka to 200 kredytów za dobę, wliczając media, wodę i internet, ale w razie potrzeby mogę zmniejszyć cenę, odliczając poszczególne media.
- Ile zapłacę po odcięciu wszystkich mediów?
- Wszystkich, wszystkich? Będzie 100 kredytów na dobę.
- Wszystkie. Co w tym dziwnego? - Rozejrzałam się obojętnie po wnętrzu. - Mam płacić z góry?
- Upewniam się. Płaci się z góry - chłopak odpowiedział, strzepał dokładnie śnieg z jej płaszcza i powiesił na wieszaku blisko kaloryfera.
- Dobrze. Więc niech pan prowadzi, jestem zmęczona.
Chłopak nie męczył Mei rozmową, poprowadził dziewczynę po schodach przez dwa piętra, po czym zaprowadził ją do pokoju nr 22.
- Zapraszam - otworzył drzwi i wpuścił Meę do środka.
Jegomość pobrał opłatę z góry, przywołał małego bocika z kluczem do pokoju nr 22.
Mały, biały robocik wygenerował charakterystyczne komputerowe krótkotrwałe piski, kiedy latając przed Meą, wręczyła jej swymi małymi łapkami ładny srebrny breloczek z numerem 22. Bocik szybko wyleciał z pokoju.
- Zostaje mi życzyć dobrej nocy, a w razie potrzeby koło okna - wskazał na ścianie koło drzwi balkonowych na panel dotykowy umocowany do ściany. - jest sprzęt, jak będzie problem, to można mnie przez niego zawołać.
Będąc już samą, zdjęła ubrania i naszykowała sobie suche rzeczy. Miała ochotę na gorący prysznic. Trzeba przyznać tym, którzy przynieśli tu ten wynalazek, że to im się akurat udało. Ale z drugiej strony płacić za to nie chciała, dlatego też postanowiła się nieco bardziej wysilić.
W samej bieliźnie przeciągnęła się, po czym poszukała jakieś bali. Wątpiła w możliwość znalezienia tu tego przedmiotu, ale wątpiła również w istnienie fizycznych odpowiedników duchów żywiołów, a w tamtej karczmie jeden z nich ją obsłużył.
Zlokalizowawszy takową w łazience napełniła ją śniegiem i poczekała trochę. W tym czasie wypakowała swoje rzeczy, sprawdziła każdą z nich z osobna, po czym zaczęła się bawić, raniąc się lekko w rękę za pomocą magii. A raczej, jak ją tutaj nazywano, Shinso. Czy jakoś tak, nigdy nie zaprzątała sobie głowy takimi szczegółami. Jak dla niej to była magia i tyle.
Kiedy woda była gotowa, rozebrała się do naga i weszła do bali.
 
__________________
Prowadzi: Złota maska
Prowadzona: Chmury nad Draumenionem
Moni jest offline  
Stary 03-12-2016, 10:12   #33
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Hardkor, który przeżył


Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Gdy nagle…
- Witajcie w szkole magicznej Hotweed!
Strife spadał z ogromnej wysokości. Na dole widział mnóstwo świetlików, między którymi przedzierały się cztery dywany, czerwony, żółty, zielony oraz niebieski. I fragmenty marmurowej podłogi.
I po chwili spadania glebnął na czerwony dywan, na którym siedziało trochę stworów.
- W naszej szkole macie do wyboru cztery domy: Latarników, Łowców, Władających Shinso oraz Zwiadowców - do uszu Strife’a docierał głos jakiegoś starego dziada. - Ale przydziałem nie musicie się już martwić, gdyż za was zdecydowała oto ta magiczna Czara Zielska - gunslinger ogarnął się i szybko się rozejrzał po sali.
Była ogromna, miała spore owalne okna pod sufitem, za którymi panowały egipskie ciemności. Zobaczył wielu znajomków ze swojej akademii dla regularnych, ujrzał też Zafara, który siedział na niebieskim dywanie i wyglądał na równie zaintrygowanego pomieszczeniem co sam Strife, oraz zobaczył właściciela starczego głosu, który stał na podeście.
Do nozdrzy Strife’a dotarł też zapach palonej trawy, który wydobywał się z owej Czary Zielska.
Z naczynia wydobywały się kłęby szaro-błękitnawego dymu, które rozpanoszyły się po całej sali.
- Za to jednak możecie posiąść na własność tę oto wspaniałą Czarę, której zielsko nigdy się nie skończy! - zagrzmiał starzec wznosząc czarny wielki puchar tworzący te wszystkie chmury w pomieszczeniu. - A zadanie jest proste! Ten kto będzie największym hardkorem, posiądzie ją na własność!


- KRAAK! Cóż… KRAK! ty się tam ghhhuzdrzesz, staRAAA kwoKOO!? KRAAK! Phhhospiesz się i przynieś teGOOO dziwneGOOO czhhharnego nieopierzonego koguta! KRAK! - zaskrzeczał babski głos gdzieś w tłumie, a później Strife czuł, że gdzieś go niesie.


To ambicja go niosła. Prosto do pucharu. Zrobił rozbieg, później wyskoczył za pomocą pięknego Skoku w powietrze, kilka metrów od gruntu, zrobił w powietrzu śrubę, materializując po drodze Serafiny. Pociski wędrowały po całym pomieszczeniu, robiąc z rywali krwawiące mięso.


- KRAAK! PRZEStAAAń KRAK, tyle KRAAAkać i POMÓŻ mi! KRAAK! - podczas udowadniania, że jest istotnie największym hardkorem, Strife znów usłyszał inny skrzeczący głos.
- THAAAK, to wielki KRAK! kawał mięsa! KRAK!


Od Czary dzieliło go tak niewiele.
- Niniejszym ogłaszam! - starzec zagrzmiał, tłumiąc wrzaskliwe skrzeki. - Że największym hardkorem zostaje Strife! Nie dość, że najzajebistszym, to w dodatku jedynym, który przeżył tę próbę! Serdeczne gratulacje! - mężczyzna robił owacje na stojąco, klaskając niczym publiczność licząca tysiące osób.
Strife trzymał ten puchar w rękach! TAK, Czara Zielska była jego i TYLKO JE…~


B! Tym razem to nie było przyjemne. Ktoś go upuścił, przywiązanego rękami (czy też półtorej ręki) i nogami do długiego pala. Głowa uderzyła o coś twardego, przykrytego grubą warstwą śniegu. Było ciemno, ale słyszał szelest i kroki.
- KRAK! Ty niezdaro! RAK! Weź RAK! uważaj!
Strife został przywołany do rzeczywistości. To nie było miłe, bo łeb go bolał, a w dodatku stracił Czarę Zielska, którą musiał w jakiś sposób odzyskać. Ale miał jeszcze na głowie spotkanie z…




Harpiami. Dokładniej z dwoma. Pół kobiety, pół ptaki, od nagich piersi w dół były one drapieżnymi ptakami, zaś w górę wyglądały na ludzkie kobiety. Zamiast rąk posiadały one wielkie opierzone skrzydła, a zamiast włosów pióra i puch. Jedna z nich miała pierze koloru ciemnobeżowego z brązowymi i czarnymi zdobieniami na lotkach, a karnację również niejasną, druga zaś miała popielate pióra i jaśniejszą skórę.
- PosPIEESz się. Bierz to i lecimy, RAK!
Strife był zdumiony o ile łatwiej było być tu porwanym przez harpie, niż o jedną strunówkę jakiegoś pyłu do wciagania.
- E… Dlaczego mi jeszcze nie obciągacie? Wróć, dlaczego mnie nie ujeżdżacie? Na pewno kurwy gryziecie. - rzucił znużony patrząc po sobie. Próbował ocenić ile problemu sprawi mu wyswobodzenie się.
- RAK! Theen kogut gada!
- Gada, nie GHADA! Ruszże SIĘ! - harpie nie zamierzały przejmować sie gadaniną Strife’a, lecz żwawo go przetransportować. Tymczasem łowca oceniał, czy da się wydostać. Jeśliby czymś przepalił powróz, to spoko, ma szansę zrobić koko dżambo, asta la vista, babies i inne stuffy.
- Gadam szmato i mam też uczucia! A i ten zmieniłem zdanie, popielata usiądzie mi na twarzy, a druga na pompce HO HO. - Strife usiłował przywołać miecz w taki sposób by pojawił się pod więzami, wtedy to jednym szarpnięciem rozetnie więzy.
Magiczny świecący miecz zmaterializował się tak, jak Strife zaplanował, gorzej było nieco z manewrowaniem, a harpia z tyłu zauważyła tenże “nożyk”, zakrakała głośno:
- On chce uCIEEC!
I obie rzuciły się na niego. Niestety, Strife nie miał szczęścia. Klinga miecza świeciła, co ułatwiło harpiom wyrwanie broni z powrozów. Jedna harpia dorwała Strife’a i drapała go szponami, siadając mu na twarzy, a druga wyrwała broń z powrozów i wyrzuciła. Nadszarpnęła co prawda niecelowo powróz, niestety nie na tyle, żeby Strife nie miał problemu z siłowym rozerwaniem liny.
Strife wystawił język próbując posmakować harpiej muszli, nie bardzo przejmując się ranami. Już u bardziej walnietych prostytutek bywał. Jednak na dłuższą metę możego wypatroszyć, czgo oczywiście nikt nie chciał. Zmaterializował więc Serafina, ustawionego na “Szotgan” i wypalił w dosiadającą go harpie. Pierwsza harpia odskoczyła zaskoczona od gunslingera, a Strife mógł wykorzystać okazję, żeby odstrzelić powróz u nóg. Przynajmniej jedna para kończyn była wolna. Druga harpia natomiast rzuciła się, żeby przytrzymać nogi i… po drodze dostała z klamki. Krzyknęła, krakała z bólu, a po chwili druga harpia rzuciła się do ucieczki i wzbiła w powietrze, zostawiając ranną towarzyszkę.
- Tak to jest jak się bierze więcej do japy niż się mieści kochanie. - Oswobodził się niezdarnie, po czym zbliżył do harpii. Bez wahania przydepnął jej głowę do podłoża.
- I teraz by uniknąć gwałtu post mortem, powiesz mi w którą stronę do jakiegoś miasta czy osady czy chuj wie czego. - Przestawił Serafina na magnum i wycelował jej w nogę.
- Raz… - Pociagnął za spust, rozwalając to miejsce dzie powinna mieć rzepke. Skąd miał wiedzieć gdzie jakie kości ma Harpia. - Dwa.. - Wycelował w brzuch tuż pod pępkiem, lecz jeszcze nie strzelał.
Harpia trochę się szarpała i biła skrzydłami, ale ból utrudniał jej stawianie się strzelcowi. Krakała, wyła, a później wybuchnęła histerycznym krakaniem:
- W DÓŁ, KRAK! w Dół! Tam w dół! KRAAAAK! - wrzeszczała w panice, wskazując skrzydłem kierunek podążania.
W dół, idąc między drzewami. Jak dla niego wszystko jeden chuj - prosto i w dół.
- Dziękuje. - Strzelił jej prosto między gały, patrząc w kierunku który wskazywała. Serafin rozpłynął się w powietrzu. Strife jedyną ręką podciągnął wyżej kołnierz płaszcza i zaczął powoli iść w wyżej wymienionym kierunku. Piździało, a brak używek powodował że mu odbijało, trochę przegiął z tą harpią.
Rozległ sie strzał, słychać było trzask i pękanie kości czaszki oraz rozerwanie tkanek miękkich. Harpia padła na śnieg, a z dziury w czole wypływała krew, barwiąc biało-błękitny puch na bordowo. Ciało drgało przez chwilę, po czym znieruchomiało, a skrzydła opadły i zestywniały.
Strife przedzierał się przez śnieg i między drzewami. Było całkiem zimno, nawet jak nie wiało, a przedzieranie się między pniami i krzakami miało tę drobna zaletę, że osłabiało poniekąd wiatr, który od czasu do czasu się zrywał. Po drodze nie spotkał nic i nikogo ciekawego. Wydostał się z lasu i natknął się na staw, który niemal w całości był zamarznięty. Niemal, bo zobaczył wyrąbaną krę i gościa, który… kąpał się w tej lodowatej wodzie. Dalej znajdowała się spora zaspa, w której gość kąpiący się w wodzie sie przedzierał. W oddali zobaczył… śnieg, choć pod nim znajdowała się droga polna, sugerując się latarniami i specyficznym rozmieszczeniem śniegu.
Znając swoje szczęście gościu pewnie jest jakimś mutantem który przybierze za moment rozmiary centra handlowego.
- Yo! Panie! Którędy do cywilizacji? - Zakrzyknął do osobnika, zachowując bezpieczny dystans.
- Chyba tamtędy - Strife otrzymał odpowiedź. Łowca zwęził oczy i jakimś cudem dojrzał, w którym kierunku gość go zamierzał prowadzić. Sam z wody nie wylazł, ale wskazał ręką ani w lewo ani w prawo. Wedle tej wskazówki Strife musiałby leźć przez szczere pole, a nie drogą przysypaną śniegiem.
- Co za kurwa wariatkowo, czuje się jak u siebie w czyśćcu - Burknął pod nosem i postawił krok naprzód. Po chwili zatrzymał się. - Zaraz Panie jakie “chyba”. Ja się grzecznie pytam a ty mnie “chybujesz” tutej. - Rzucił delikatnie rozeźlony.
- Dawno mnie tu nie było, tak na orientację podaję - gość wzruszył ramionami. - Ja szedłem w tamtym kierunku, co Ci podaję i tam ślady cywilizacji były. - po chwili zanurkował, i po chwili znów się wynurzył. - Jeśli wiatr ich nie zdmuchnął, to tam powinno coś być. - dodał po chwili.
Strife poprawił maskę. - Ślady… ja potrzebuje by mnie proteze zmontowali, ile kurwa czasu mam sie lewą masturbować? - Marudził.
Kapiący wzruszył ramionami.
- Idź w tamtym kierunku i poszukaj sobie - mruknął, bardziej obojętnym głosem.
- Szmaciarz. - Anioł podciągniął wyżej kołnierz i podążył we wskazanym kierunku.
- Też mi miło poznać - a gość nic sobie nie zrobił z obelgi Strife’a. Dalej się kąpał, a Strife rozpoczął przedzieranie się przez śnieg. Gdzieniegdzie było ślisko, a schodząc z pagórka gunslinger zrobił ześlizg. Szło się całkiem długo, zapewne wina braku rozrywek po drodze i monotonnego krajobrazu oraz ciemności.
Strife postanowił sobie stworzyć kulę światła, bo tam, gdzie gość go prowadził, było ciemno jak w murzyńskiej rzyci. A lamp tam nie uświadczył.
Po drodze napotkał leżące na ziemi ciało dziewczyny odzianej w płaszcz. Zginęła pewnie podczas zamieci, która miała niedawno miejsce, zdążył ją przysypać śnieg. Jakby Strife na nie nie nadepnął, to pewnie by nawet nie wiedział, że truchło jakieś tu leży. Gunslinger z jakichś dziwnych ciągot sprawdził jej usta, ale poza wybitą szczęką nic w nich nie znalazł. Gęba świadczyła o bardzo bliskim i mocnym spotkaniu z czymś dużym i ciężkim. Dziewczyna pewnie zginęła w wyniku uderzenia głową o coś sporego. Tyle że tego obiektu nie potrafił już jakoś dopasować. Bardziej pasował kawał ściany z budynku.
- Japierdziele… tu coś zawodowo łby rozpierdala. - Rzucił komentarz, po czym kontynuował przechadzke. Miał wrażenie że zmierza do nikąd, a coś po drodze będzie próbowało zrobić mu to samo co tamtej dziewczynie.
Przeszedł jeszcze kawał drogi, wiatr wiał mu w twarz, a czasem zawirował, tworząc mini wiry ze śniegu. Później te zmieszały się z dymem. Nie z zielska. Wyczuł w tym dymie związki, jakie powstawały z palenia drzewa, koksu, z domieszką innych śmieci. Czyli faktycznie był bliski trafienia do cywilizacji.
W oddali usłyszał szczekanie psa… psów. Ale ten hałas się nie natężał. Psy musiały pewnie być zamknięte, lub uwiązane. Chociaż przy drugiej opcji psy miałyby mniejszą szansę na przeżycie, skoro tą dziewuchę porwało. Strife po drodze natknął się na kawałek zerwanego płotu oraz kawałki dachu. Na jednym z nich znalazł ślady krwi.
- Heheh… HAHAH…. z gówna w gówno. - Często gadał do siebie, i tym razem nie omieszkał skomentować swojej sytuacji. Serafin od razu pojawił się w jego jedynej ręce, gdy kroczył dalej, tym razem ostrożnie stąpał, dokładnie rozglądając się dookoła.
Światło dało mu… więcej światła na otoczenie. Kilkadziesiąt kroków przed nim majaczały resztki płotu, który został porozrywany. Mógł ten teren też ominąć - lecz wtedy wydłużyłby sobie znacznie drogę i musiał przedzierać się przez gaik.
Strife nie wybrał drogi na około. Przeskoczył mierny płotek i ruszył naprzód. Zobaczył kilkadziesiąt kroków przed sobą dom, a raczej jego część - brakowało bowiem większości dachu. Okna jakoś przetrwały ten minikatalizm, niemniej niektóre szyby wyglądały na popękane. W żadnym z nich nie paliło się światło.Gunslinger podchodził ostrożnie, a wycie psów się nasiliło. Zobaczył poważnie rozwaloną stodołę, której kawałki były porozpierdzielane na podwórku i okolicy - to ze stodoły dobiegało szczekanie psów.
Psy szczekały, a Strife poruszał się dalej i był gotowy zastrzelić gady, ale te się nie pojawiały. Pewnie je zamknięto gdzieś w stajni, rozlegało się sporadycznie uderzanie o coś metalowego. Strife’owi zaczęła przejawiać się paranoja. Zerknął w przelocie na dom, a wtedy w jednym z okien objawiła się mizerna ilość światła - pewnie prąd padł w domostwie, lub ktoś nie chciał korzystać z żarówek. Strife’owi przychodziła na myśl pierwsza opcja; w oknie zgasło światło, a okno lekko się otworzyło. Łowca postanowił schować się za najbliższą góreczką i przeczekać chwilę, aż gość zamknie okno. I żeby te psy się zamknęły! Bo zamknąć jadaczek jakoś nie chciały.
Szszsz, czy to okno się zamykało czy mu się wydawało?
Znając swoje szczęscie zastrzeli za moment jakąś babcie która nikomu nic nie wadzi, błednie zakładając że chce go zjeść. Odetchnął głęboko i przekradł się do boku budynku, by tam na kućkach przejść za róg i zerknąć przez okno. Cały czas palec na spuście, aż świerzbił by coś zastrzelić. No chyba że ktoś mu zaoferuje ciepłą herbatę.
Łowca przekradł się pod okno i zerknął ostrożnie, ale niczego ciekawego nie zobaczył. Akurat natrafił na kuchnię, w której nikogo nie było, na piecu kaflowym stały gary, w których coś się wcześniej gotowało, a teraz pewnie przystygło.
Postanowił zaryzykować i zapukał w drzwi, w akompaniamencie szczekających psów.
Poczekał chwilę i usłyszał dziecięcy głosik:
- Mama! Przed drzwiami stoi jakiś… em, pan!
- Czekaj, nie otwieraj! Henryk! Ktoś jest przed drzwiami! Idź sprawdzić, kto to! - kobiecy głos wbił mu się w uszy.
Po chwili drzwi zostały otworzone.
Wbrew oczekiwaniom Strife’a drzwi nie otworzyła mu babcia, tylko jakiś mężczyzna, sięgający mu do podbródka, odziany w szary sweter i ciemne spodnie. W dodatku mężczyzna, który najlepsze lata miał, ja się zdawało, już za sobą. Broda sięgała mu do piersi, a zmarszczki pokrywały jego twarz.
- Witaj wędrowcze - jegomość zachrypiał i zakaszlał. - Czy… czy w czymś mogę pomóc?
- Eee… nom… wskażcie mnie droge do jakiegoś proteżyszs...proteg… gościa od protez, ujebało mi rękę z tego zimna. - Pomachał kikutem. - I coś ciepłego do picia. Proszę. - Serafin wyparował, a wycięczony Strife oparł się o framugę.
- Nie znam nikogo od tworzenia protez, niestety. Ale możemy zaoferować coś ciepłego do jedzenia - zaproponował. - No, ten… - mężczyzna zakaszlał. - Proszę nie stać na dworze, tylko wejść do środka. - dodał po chwili, prosząc. Ciepło faktycznie uciekało z domu.
Co Strife przyjął bez dalszego marudzenia. Mężczyzna zamknął drzwi do domu, a strzelec słyszał gawędę małego brzdąca, który pierwszy wypatrzył Strife’a u drzwi przed domem. Strife dostał polecenie, żeby nie zdejmował butów.
- Łaaa! Prawdziwy terminator! - Strife usłyszał, jak coś kręci się koło jego nóg.
Smarkacz miał czarną czapkę z daszkiem na głowie, rozciągnięty czarny t-shirt i ciemne dresy.
- Widziałem pana w telewizji, jak nadawali test z czwartego piętra! Dostanę autograf od pana!?
- Phil, idź do pokoju, nie przeszkadzaj! - mężczyzna odgonił dzieciaka od Strife’a. - Hanna, zabierz Phila do pokoju!
Strife odciągnął kaptur w tył i zdjął maskę, świecąc złotymi ślepiami szczerzył się.
- Nie ma sprawy młody, ja dla fanów zawsze mam czas. Dawaj mnie coś do skrobania. - Zaśmiał się, po czym zwrócił do starszego osobnika. - Panie, ktoś wam płot rozjebał, jucha też na nim była… no i ten… nie znaliście może młodej dziewczyny… nie wiem do dwudziestki max? - Zapytał, rozsiadając się w najbliższym siedzeniu.
Staruszek westchnął na ostatnie pytanie.
- Znam niemało, trochu młodych mieszkało tu w okolicy. Ale sporo z nich się wyprowadziło. Musiałbyś podać więcej szczegółów na temat tej dziewczyny.
- Ruda, w płaszczu… ze zmaglowaną gębą… martwa. Natknąłem się po drodze. Coś dużego ją musiało jeb… pierdyknąć. - Zamyślił się. - Zresztą… czy jest w tych okolicach jakieś miasto… nie wiem cokolwiek. Jakimś cudem wylądowałem tutaj wleczony przez harpie. Jedną załatwiłem druga uciekła. - Przytaknął sobie, wpatrzony w sobie znany punkt za ścianie.
- Nie kojarzę żadnej rudej dziewczyny, która by pasowała do tego co mówisz - staruszek pokręcił przy tym głową. Podrapał się po uchu i kontynuował. - Pewnie domyślasz się, że niedawno w tych okolicach rozpętała się straszna wichura z burzą śnieżną i widziałeś, że nam zerwało płot i trochę dachu - stwierdził z niezadowoleniem. - Miasto się pewnie znajdzie, ale wszędzie jest tutaj daleko. Musiałbyś się do teleportu udać, a najbliższy jest stąd z godzinę drogi na nogach.
Przyszła też kwestia na harpie.
- Powiadasz, że harpie cię tutaj zaniosły? - zdziwił się temu zjawisku.
- Tja… pierzaste z taaaakimi cycami. - Pokazał ręką ich rozmiar patrząc na dzieciaka.
- Ale to nieistotne… jestem w dupie, kompletnej. Długo tu trwają zamiecie? - Zapytał, wstając z siedzenia. Od niechcenia zaczął przechadzać się po pomieszczeniu, rozglądając się dookoła.
Staruszek się zniesmaczył.
- A ty w pokoju miałeś siedzieć! już! - ochrzanił dzieciaka, który ze spuszczoną głową wyszedł z kuchni. - Ech… zamiecie. Czasem się zdarzają, ale ta ostatnia była silniejsza niż przeważnie.
Strife nie dostrzegł w kuchni nic szczególnego. Na ścianie wisiał obraz z koszem owoców, koło pieca kaflowego wisiał stary zegar wahadłowy, koło stołu, przy którym siedzieli, znajdował się kosz pełen gazet. Nad zlewem suszyły się naczynia. Jegomość powstał ze stołu i napalił w piecu.
- Zerwało się parę godzin temu, myśleliśmy, że dom stracimy. Szczęśliwie, mamy jeszcze gdzie mieszkać. Ale nie wszystkim dzisiaj dopisało szczęście, oj nie… - westchnął i zaryglował piec.
Łowca z powrotem usiadł w to samo miejsce gdzie przedtem, przymknął na chwile oczy.
- Krew na płocie skąd może być? Macie tu jakieś drapieżne gatunki? Oprócz harpii. - Oczu nie otwierał, ziewnął nawet rozsiadając się wygodniej.
- O, poza harpiami zdarzały się wilkołaki, strzygi, szyszymory... Na szczęście od dłuższego czasu nas nie nawiedzają. Harpie czasem ktoś widuje, ale nie zdarzyło się, żeby kogoś porwały. A przynajmniej w ciągu ostatnich kilku lat.
- Ze wszystkim miałem styczność… i każde umiem zabić… macie farta. Nakarmicie mnie? Wiem że tak niegrzecznie się domagać ale zdycham z głodu i braku narkotyków. - Przytaknął sobie już zaspanym głosem, powoli odpływał gdyż osunął się niżej na siedzeniu. Jedyne co utrzymywało przytomność to głód.
- Przecież właśnie dołożyłem do pieca - mruknął nieco oschlej staruszek i zakasłał dość ostrzej niż wcześniej. Aż zaświszczało. Po chwili nalał wody do czajnika i postawił do na piecu. - Khuuf… ech… Powiedz mi, skąd te harpie cię zabrały?
- Z okolic pobliskiego miasta, coś mnie pierdykło gdy się burza zerwała, potem już mnie niesły… aha i nie chrząkaj tak jakbyś chciał pokazać że jesteś oburzony moja obecnością. Strasznie mnie to wkurwia. - Łypnął jednym okiem na starca.
- Nie rządź się w moim domu - warknął jegomość, po chwili odchrząknął.
Zupa się ugotowała, jegomość zakaszlał po chwili. Westchnął, nalał zupy i podał talerz Strife’owi.
- Jeśli nie zauważyłeś, męczy mnie kaszel. - orzekł Henryk.
- Nie zauważyłem… równie dobrze to mogło być twoje pozdrowienie, te jebane piętra są posrane, po drodze nawet widziałem gościa który kąpał sie w tej lodowatej wodzie. Dziękuje. - Z tym ostatnim słowem wziął talerz i wcisnął go sobie do ust, wlewając jego zawartość bardzo łapczywie do gardła. - Móghlbym schie chwile zdchrzemnąć tutej? Pohtem znikham. - Gadał z pełną gębą.
Staruszek uśmiechnął się niemrawo na uwagę o piętrach.
- Tak na co dzień tego się nie czuje, zwłaszcza jeśli się nie wspina i nie uczestniczy w testach. Czasem człowiek zapomina, że mieszka w Wieży - sobie zaparzył herbatę i dodał sobie do niej plasterek cytryny. - dopóki nie usłyszy od kogoś, że spotkał gościa, co kąpie się w lodowatej wodzie pomimo zimowej pogody lub innych dziwnych rzeczy.
Strife dosłownie wylizał talerz, po czym odniósł go do zlewu. Ponownie ziewnął.
- Mogę nawet na podłodze, nie będę przeszkadzał. - Przetarł oczy, był naprawde zmęczony, dawno się tak nie czuł. Przynajmniej jeden głód był zaspokojony.
- Gdzie na podłodze bedziesz spał, przecież tak nie wypada. Hanna! Sprawdź, który pokój będzie dobry do spania! - zawołał na korytarz.
- Sprawdź pokój Tobiasza! Powinien się nadawać! - Strife usłyszał ten sam kobiecy głos, co mówił dzieciakowi, żeby sprawę drzwi zostawił dorosłym.
- Dobrze - mężczyzna odkaszlnął. - Za mną. - rzucił do Strife’a, zanim znów zakaszlał.
Strife grzecznie poszedł za gospodarzem, wyszli z kuchni, przeszli do sąsiednich drzwi, gdzie łowca zastał mały, przytulny pokoik z tapczanem i niemal do zera opróżnionymi szafeczkami. Na komodzie obok łóżka też nic nie było. Jedynym wystrojem tego pomieszczenia była makieta wisząca nad tapczanem oraz Phil, który czekał z niecierpliwością na swego “idola”. W ręku trzymał drewniany miecz.
- Możesz dać autograf na moim mieczu! - zadeklarował nowy fan Strife’a, prezentując mu porządnie wystrugany miecz.
W ręce łowcy zaiskrzyłą się nagle świetlna lanca, której koniuszkiem to wypalił na mieczyku elegancki i skrajnie bajerancki podpis “Strife”. - Proszę cię bardzo… a teraz pozwól mi się lulnąć młody kej? - Puścił oczko, uśmiechając się półgębkiem.
- Łoooo! dzięki! - młody ucieszył się, zachichotał i wyszedł z pokoju. Strife usłyszał jeszcze “dobranoc” od jegomościa. Gdy został sam, Strife rozebrał się do samych gaci i padł na łóżko, odpływając w krainę snu.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 08-12-2016, 21:38   #34
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Ciemność
Okazało się, że Mia owszem, chce orzeszki - ale szczury najwyraźniej nie znały pojęcia brania na kredyt i cóż: Zafara póki nie będzie faktycznie miał przy sobie prawdziwych orzeszków, to nici z małego przewodnika po tunelu. Toteż Mia podreptała tymi swymi małymi szczurzymi łapkami za swoim panem, a Zafarę zostawiła samego sobie.
Zafara nie znał zbyt dobrze tych korytarzy. Nie udał się za mistrzem gryzoni, który ewidentnie chciał zostać sam ze swoimi zwierzakami, tylko postanowił na własną rękę sprawdzić labirynt. Z braku laku zawrócił i udał się w ten hol, z którego wylewało się shinso - czyli w ten, do którego wcześniej weszła jego zniecierpliwiona towarzyszka. Żeby było zabawnie, byłby ją w stanie śledzić, jej energetyczny ślad wciąż czuł wyraźnie.
Niespecjalnie miał gdzie w nim skręcać, droga prowadziła prosto i była nieregularna, podłoże nie było równe; wydawało się podtopione przez ślad energetyczny wytworzony przez jego kompankę. W oddali zobaczył słabą niebieską łunę - czyżby doganiał R.? Ta szła powoli przed siebie, nie zwracając uwagi na Zafarę.
Ostatecznie sam mógłby przyspieszyć, niemniej nie było takiej potrzeby - w pewnym momencie R. zatrzymała się i powoli obróciła się w kierunku białafutrzastego. Kula niebieskiego ognia oświetlała jej postać oraz korytarz. R. nic przez chwilę nie mówiła, tylko patrzyła się na ducha.
Ten odwzajemnił jej spojrzenie i również się nie odezwał. Z R jakoś się nie dogadywał, wielu rzeczy nie chciała mu powiedzieć, zaś to co mówiła nie bardzo rozumiał. Nie ufał jej. Nie miał bladego pojęcia dlaczego Jednooki zaprowadził go akurat do niej, tak jak wcześniej naprowadził go na Strife'a. Do tej pory myślał, że ranker jest po prostu wyjątkowo niefrasobliwy, teraz zaczynał wątpić w jego dobre intencje. Cały ten gniew ziemi, tajemnicze drzwi oznaczone gwiazdą, zamknięcie trzeciego piętra, Afaz, wszystko to było częścią jakiejś większej układanki, której on Zafara nie miał szans poskładać do kupy. Po kilkunastu sekundach wypełnionych intensywnym milczeniem odwrócił wzrok i poszedł dalej korytarzem. Nie obchodziło go czy R- nawet swojego imienia nie chciała mu zdradzić- pójdzie za nim czy zawróci.
Kiedy oddalił się od niej kilkanaście kroków, niespodziewanie się odezwała za jego plecami:
- Dowiedziałeś się czegoś od tamtego świra?
Duch zatrzymał się i odwrócił przez ramię, nie miał ochoty rozmawiać.
-Ponoć kiedyś miał tu swoją kryjówkę niejaki Gilgamesz.- podzielił się pierwszym co przyszło mu do głowy, jakby to była ciekawostka bez większego znaczenia, zresztą dla niego tak właśnie było, nigdy wcześniej nie słyszał tego imienia.
Zafara zgodnie ze swoim zamiarem poszedł dalej, nie niepokojony przez R., która została w tyle ze swoim niebieskim ogniem. Dalej robiło się ciemniej i ciemniej, na tyle, że i on sam nic nie widział. Pomimo to Zafara udał się dalej i musiał iść na ślepo - shinso stopniowo gęstniało. Postanowił pomóc sobie latarką w telefonie.
Bateria miała obecnie 33% mocy.
Powinno mu jeszcze na trochę starczyć. Postanowił działać na tym co ma.
Włączył światło. Skondensowana ciemność rozproszyła się na tyle, że widział, co może mieć pod nogami.
Podłogę, zniszczony metalowy grunt. Rdzę na ścianach. Poszedł dalej, mając R. w nosie.
Po drodze nic szczególnego nie spotkał.

Drogę miał tak spokojną, że pewnie szybko się znudzi. Gdyby chociaż taki Afaz wyskoczył zza rogu, to przynajmniej rozruszałby atmosferę. Albo Legion chociaż?

Światło latarki padło na coś okrągłego i matowego. Miało trzy dziury w kopule, dwa wyglądały na oczodoły, a trzecie na dziurę - prawdopodobnie po pocisku, który po drodze poharatał skroń po prawej stronie. Zafara szybko dojrzał resztę szkieletu. Humanoid, co tutaj zginął, został postrzelony. Musiało to się stać bardzo dawno… albo szczury do tego czasu zdążyły zeżreć to truchło, które pozostało. Mało co z mięsa się na nim ostało.
Sądząc po śladach na zakurzonej podłodze shinsoista ocenił, że gryzonie skończyły swoje dzieło dawno temu i od tej pory resztki leżały nie niepokojone i zapomniane przez wszystkich. Nie wyczuł w otaczającym denata shinsoo niczego niepokojącego, tak jak i nie dostrzegł niczego co zdawałoby się nie na miejscu. Mógł zgadywać czego ów nieszczęśnik tutaj szukał i dlaczego znalazł śmierć, ale jakoś nigdy takich zabaw umysłowych nie lubił, ominął więc zewłok i podreptał dalej korytarzem. Nie bał się. Nie łatwo jest wzbudzić niepewność w kimś kto w jednej chwili może ewakuować się portalem w bezpieczne miejsce.

Zafara zostawił zwłoki w spokoju i ruszył dalej. Znów znalazł ostoję w spokoju, te szczury, co zeżarły denata (lub nie, ale prawdopodobnie one przyczyniły się do stanu znalezionych zwłok), też mu się nie pchały na drogę. Nagle telefon zawibrował mu…
6% mocy na baterii? I jeszcze mu latarka się pa~
Tak, latarka z telefonu w tym momencie zrobiła “pa” i zgasła, a Zafara został sam we wszechobecnych ciemnościach. Samotność nie przeszkadzała mu w najmniejszym stopniu, ciemności także się nie obawiał, ale mimo wszystko wolałby coś widzieć. Bateria w telefonie tak jak wszystko w wieży działała na shinsoo. Sam długouchy miał wysoki poziom magicznej energii zaś bateria bardzo niski. A gdyby tak podzielił się ze swoim urządzeniem? Postanowił przelać niewielką porcję shinsoo ze swojego ciała wprost do baterii.

Zafara skoncentrował się na próbie podładowania telefonu. Niestety, teoria (zwłaszcza ta nie do końca poznana) nie przekładała się zbyt często na praktykę, zwłaszcza, że urządzenia nie działały tak w zupełności jak duchy czy istoty inteligentne, zwłaszcza w kwestii shinso-energetyki. Zafara przesłał swoje shinso do sprzętu, ale coś poszło nie tak - wydawało mu się, że usłyszał trzask w sprzęcie i ekran zgasł. Kiedy białofutrzasty próbował włączyć telefon, urządzenie nie reagowało. Nie włączyło się. Były dżin zrozumiał że zepsuł sobie telefon i latarka nie pomoże mu już zobaczyć dalszej drogi. Wstrząsy uspokajały się co jak sądził powinno wkrótce odblokować mu możliwość przemieszczania się przez ściany. Mimo bardzo wyczulonego zmysłu shinsoo nie był w stanie ocenić, czy sytuacja już uległa poprawie, czy nie, nawet dotykając stanowiącego barierę dla jego materialnego ciała materiału. Zdematerializował się więc i przekonał, że zagłębianie się w ścianę jest tak samo trudne jak wtedy gdy ostatnio tego próbował. No nic może musi poczekać trochę dłużej. Póki co postanowił jeszcze przez jakiś czas brnąć dalej po omacku.

Sytuacja bez latarki wyglądała niejasno, i okazała się być cięższa niż by tego chciał Zafara. Dobrze, że posiadał bardzo wyczulony zmysł shinsoo, ale po drodze i tak potknął się o jakieś śmieci. Jakieś kolejne pogryzione przez szczury truchła. Już dwa kolejne. Co niektóre stwory ciągnęło do tych podziemi? Tym razem nie natknął się na humanoida, tylko jakąś przerośniętą skolopendrę… drugi to było coś bardziej humanoidalnego, ale na pewno człekiem nie było. Zafara nadepnął na rogaty łeb tego drugiego zdechlaka, rozległ się głośny trzask spod jego nogi.

Z roztrzaskanej głowy wydobyła się jakaś obrzydliwa maszkara - wyglądała jak trzy stopione ze sobą zmasakrowane głowy z dwoma poskręcanymi łapami wyposażonymi w ostre pazury. Jednemu z tych łbów wystawał obślizgły jęzor. Nie wiedząc czemu - Zafarze skojarzyło się to z…
Novemem.

Maszkara ruszyła, a raczej doskoczyła… czy zapikowała w kierunku Zafara, chyba chcąc i jego pożreć. Okazało się, że pokraka miała pazury przeładowane shinso - zdążyła mu nimi rozorać twarz. Zaskoczony władca piasku odruchowo się zdematerializował co tym razem nie przyniosło żadnego efektu, paskuda przyczepiła mu się do pyska i chyba chciała skonsumować go żywcem. Wróciły wspomnienia długiej i beznadziejnej walki z Novemem. Zdecydowanie miał nadzieję, że już nigdy nie będzie mu dane oglądać tego wyjątkowo męczącego stworzenia ani istot mu podobnych. Jedną dłonią chwycił za zmutowaną masę starając się ją od siebie oderwać, druga dłoń sięgnęła po sztylet. Doskonale pamiętał, że jego magiczne ostrze poprzednim razem zrobiło na przeciwniku wrażenie. Nie zamierzał się patyczkować, chciał zadźgać maszkarona tak jak zrobił to z Afazem i pozbyć się go raz na zawsze. Ostrze zagłębiło się gdzieś w masie pomiędzy jedną, a drugą głową potwora. Chwilę później mutant zrozumiał, że dłoń której niewielkie pazury trzymały jego drugi łeb ma na celu nie tylko przeszkodzenie mu w konsumpcji, ale też w ucieczce i łatwo nie puści. Mimo usilnych starań i nadzwyczajnych wygibasów pokracznych kończyn kreatura nie zdołała się wyswobodzić, ani też zranić Zafary. Pokryta puszystym białym futerkiem istota kolejny raz pokazała, że mimo iż nie szuka zaczepki to lepiej jej nie drażnić, zagłębiając ostrze swojego sztyletu głęboko w oczodole pierwszego łba. Żeby ułatwić sobie zadanie koziorogi przycisnął oponenta do ściany i zadał kolejny pewny cios. Prawdopodobny krewniak Novema zaczął wyraźnie słabnąć i nie stanowił już zagrożenia, ale nie mógł liczyć na litość. Zafara miał zamiar dokończyć dzieła i upewnić się, bardzo porządnie się upewnić, że mutant nie żyje.
Nie przeżył egzekucji ze strony Zafary, nie wygląda na to, że odżyje i pomacha mu na pożegnanie łapkami.
Wciąż był zdechły.
I dalej nic.
I nic.
I nagle~
Też nic. A kto umarł, ten nie żyje.
Niezależnie od tego, ile razy Zafara wepchał mu ostrze w ciało, zdechlak nic sobie nie robił z napastowania. Tylko bardziej był zmasakrowany. Zafara wepchał martwego zwierza w ścianę, którą uprzednio zdematerializował. Niemniej dematerializacja ściany nie do końca się powiodła, gdzieś za ścianą musiała się nasączyć sporą ilością shinso i kawałek zwierza wystawał ze ściany. Zwłaszcza ten kawałek zwierza z trzecim łbem i łapą. W tej sytuacji Zafara postąpił tak jak postąpiłby na jego miejscu każdy psychopatyczny morderca. Doznawszy nagłego olśnienia postawił obok siebie portal bez pary by świecący owal pomógł mu lepiej zorientować się w sytuacji, a potem zwyczajnie odkroił wystające kawałki. Następnie dopasował powstałe mięsne puzzle do przestrzeni którą dysponował. Zajęło mu to sporo czasu i uświnił się śmierdzącą juchą niemiłosiernie, ale wreszcie udało mu się pogrzebać szczątki pod warstwą twardej stali dającej pewność że “Novem” obojętnie jak przerażającymi mocami by nie dysponował już zza grobu nie powróci. Wyczerpany psychicznie duch, zdematerializował się, a obrzydliwa maź pokrywająca jego śnieżnobiałe futro w większości opadła na zakurzoną podłogę. Wciąż zostało jej jednak na tyle by kąpiel w najbliższej przyszłości stała się koniecznością.

Miał dość, zdecydowanie dość zwiedzania tego bunkra. Zostawił portal w miejscu starcia, a drugim wrócił tam gdzie odpoczywał razem z R. R oczywiście na miejscu nie zastał, tak jak i nikogo innego, co akurat uznał za dobry znak. Nie pamiętał drogi na powierzchnię, ale kurz na podłodze zapamiętał ją dla niego. Stworzył niewielki portal dający nie więcej światła niż świeczka i przemieszczając go ze sobą niczym builder -że też wcześniej na to nie wpadł- zaczął szukać własnych śladów. Nie było to łatwe, czasem trudno było coś zauważyć w świetle którym dysponował, zwłaszcza przy dużej aktywności szczurów. Małe łapki miejscami zupełnie starły kurz z bardziej uczęszczanych przez gryzonie szlaków. Niemniej mimo trudności duch czynił stałe postępy i ostatecznie dotarł na powierzchnię, nie spotkawszy po drodze nikogo.

Od razu poczuł różnicę. W powietrzu, czy też jego czystości, a przede wszystkim w… temperaturze. Panował bowiem mróz, przed jego oczami polana świeciła bardzo słabo od shinso… które tej nocy spadło w postaci śniegu. Gdzieniegdzie Zafara zobaczył iskry i to nie od światła znajdujących się bardzo daleko od niego latarni. Śnieg ten na tyle świecił, że gdyby się uprzeć, mógł zastępować mu źródło światła, a przy jego wzroku… spokojnie.

Gorzej było z przechadzaniem się po śniegu.
Czuł się jak mała syrenka, która po pakcie z morską czarownicą wyszła na ląd - przynajmniej wedle wersji niejakich braci Grimm. Bowiem pierwsze kroki czuł jak deptanie po potłuczonym szkle, a w lepszych momentach - jak chodzenie po papierze ściernym. Co gorsza - Zaf nie posiadał butów, więc na razie nie miał się jak uchronić przed nieprzyjemnym wrażeniem.

Świat chyba naprawdę oszalał. Kiedy schodził pod ziemię, w koło zieleniły się rośliny i choć trochę padało, temperatura była całkiem znośna. Teraz trafił w sam środek ciężkiej zimy... ze świecącym śniegiem. Pierwsze zetknięcie ze zmrożonym shinso było jak rażenie prądem. Od razu cofnął się w głąb nory z której wylazł. Musiał spróbować czegoś innego. Zdematerializował się i spróbował nad białym puchem przelecieć. Nie wyszło. Przebył ledwie kilka metrów kiedy ciało wbrew jego woli wróciło do normalnej postaci i spadł prosto w półmetrową warstwę shinsowych okruchów. Dla istoty która bez obaw bierze w dłonie tłuczone szkło, a widząc dziurę wielkości pięści w swoim brzuchu reaguje wzruszeniem ramion, całkowicie niezdolnej do odczuwania fizycznego bólu, nagłe porażenie shinsoo było doświadczeniem doprawdy koszmarnym. Skamląc żałośnie shinsoista zaczął wykonywać niezborne ruchy, wszystko byle czym prędzej przedrzeć się przez puch do bezpiecznej nory. Kiedy wreszcie mu się to udało, miał śnieg dosłownie wszędzie. Luźna szata nie chroniła przed nim prawie wcale, a futro zdawało się wręcz przyciągać świecące drobinki. Starając się strzepnąć ile się da zanim stopnieje, obiecał sobie, że już więcej tego świństwa nie dotknie. Poczeka aż stopnieje... no chyba że napada więcej.
 
Agape jest offline  
Stary 26-01-2017, 08:09   #35
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Fantastyczna czwórka ruszyła w dalszą drogę, w asyście Buildera Loli i latarni Yina. Czworościan powstały przez Lolę był nader pomocny, odcinał ich bowiem od wszechobecnego mrozu i chronił ich przed ewentualnymi atakami ze strony nieprzyjaciół.
Salaam nie dobywał swojej szabli, lecz obserwował, czy ktoś nie atakuje z boku. Dan pozbawiony broni mógł tylko łypać na postronnych.
Ulice miasteczka były opustoszałe. Nikomu nie chciało wychodzić się w taką pogodę na dwór, zresztą było już ciemno, więc tym bardziej. Toteż czwórka po drodze nie była przez kogoś zaczepiana.
Ślad poprowadził ich na obrzeże miasteczka, w okolice starych murów, pokrytych obecnie graffiti i lepszymi malunkami. Nikogo tam jednak nie zobaczyli, a niedobór latarni (nie licząc magicznego sześcianu Yina) nie działał na korzyść czwórki regularnych.
- Gdzie oni są? - mruczał Salaam.
- Em, to na pewno tutaj? - spytała niepewnie Lola, przesuwając się bliżej Yina.
- Hehe, mamy ich! - ktoś wesoło krzyknął z lewej strony.
Wnet zostali otoczeni przez stado czarnych psów, które warczały na przybyłych. Każdy zwierz był wielkości wyrośniętego wilka, bardzo podobnego do wilczura, którego Yin i Lola spotkali w rankerskim lesie.


- Głupia gąska wpadła w nasze sidła! - Dan usłyszał znajomy, znienawidzony głos brata. Ale nie mógł go dojrzeć, zresztą przed (i dookoła) sobą mieli inny problem. - Jakim cudem ktoś tak głupi i naiwny jak ty mógł dopuścić do śmierci naszego starego? - zarechotał Kan, dalej się nie ujawniając.
Tymczasem Yin policzył ilość psów… była ona jak na nich i tak dobijająca. Było ich z trzydzieści, jak nie lepiej. Każde wielkości wilka. Czerwone, świecące ślepia były wpatrzone w nich, stwory oczekiwały na znak, żeby w nich uderzyć.
- Hehe… ale to nie ma już żadnego znaczenia, wasza wspinaczka właśnie się skończyła. Co chcecie dalej zrobić? - czwórka otrzymała pytanie.
Yeon-in milczał, wiedząc, że bracia będą chcieli pogadać. W międzyczasie jedna z jego latarnii została przypisana do Salaama, druga natomiast wykonała szybki skan. Może te wilczki to tylko iluzje?
Dan nie miał zamiaru dyskutować z bratem. Nie miał na to najmniejszej ochoty ani czasu. Został okradziony, oszukany i upodlony. Był wściekły.
- Wskaż gdzie znajduje się koleś z moim mieczem - powiedział do Yina. Równocześnie skrzydła zaczęły rosnąć mu na plecach.
Yin podał Danowi lokację złodzieja, natomiast latarnia przypisana do Salaama przekazała mu wzmocnienie, chcąc zwiększyć jego zręczność. Sam Yin zaatakował twórcę psów blast formation drugiej latarni i swoją włócznią. Natomiast Dan wzbił się w powietrze i poszybował w kierunku wskazanym przez latarnika. Nie miał broni, ani nie widział złodzieja, jednak nie potrzebował ani jednej z tych rzeczy. Miał zamiar wylądować pomiędzy obojgiem kompanów brata i wykorzystać pole Shinsho do odepchnięcia ich. Być może to wystarczy, by niewidzialność złodzieja przestała działać, albo przynajmniej pomoże mu to w zlokalizowaniu broni.
Lola, bacząc na akcje swoich sojuszników, została zmuszona do poluzowania konstrukcji powstałej z jej Buildera. To zagranie niestety poskutkowało tym, że rozwiało sferę ciepła, która wytworzyła się pod kopułą podczas przemieszczania się, na powrót zapanował wszech dominujący mróz, który władca wilków jakimś cudem lub inną możliwością znosił, pomimo braku obuwia i niedostatków odzienia (miał na sobie tylko spodnie i hełm).
Latarnia, która nie została podpięta do Salaama, strzelała wiązkami światła w kierunku wielkoluda z hełmem, ale nie załatwiało to sprawy z trzema psami, które zaszarżowały na Yina. Natomiast Dan dzięki temu miał możliwość swobodniejszego przedarcia się pomiędzy bydlaka, który dłonią wzmocnioną uzbrojeniem z shinso, odbijał lasery z latarki niczym namolne, wyjątkowo krwiożercze komary, a złodzieja jego broni. Dan utworzył fale z pomocą shinso, pomimo braku oręża, a za pomocą uderzenia dłonią w grunt. Złodziej miał zbyt dobry refleks na sztuczkę Dana i zdążył dobyć miecza, lecz nie ten, który odebrał Danowi - posiadał bowiem jeszcze jeden, znacznie większy. A szaman wilków nie był tak szybki - jego fala uderzeniowa odepchnęła go na parę kroków w tył, lecz fala zrobiła coś jeszcze. Nie dość, że wywołała chmurę śnieżną wokół nich, to jeszcze sukcesywnie rozproszyła jednego najbliżej znajdującego się koszmarnego wilczura i doprowadziła do dewastacji drugiego, który się wkrótce rozpadł. Wielkolud zaparł się nogami w grunt, dzięki czemu zatrzymał tam, gdzie się zatrzymał.
Problem dla Dana jednak jeszcze się nie skończył. Bowiem dalej nie odzyskał miecza, a wyglądało na to, że to nie będzie takie proste.
Yin usłyszał krzyk Loli oraz trzask - dziewczynka szczęśliwie przypadkiem odbiła jeden strzał lancy energetycznej za pomocą jednej ze swoich ścian. Pocisk rozproszył się na trójkącie, lekko go naruszając. Zaś Salaam szarpał się z dwoma psami, które wgryzły się w jego ramiona, szybko je jednak od siebie odczepił. Przy okazji uratował też Dana od szarży złodzieja, który mocno zamachnął się na białowłosego szermierza długim mieczem - umiejętność Yina bardzo się przydała w tym przypadku, dzięki temu Salaam zręcznie odbił cięcie. Lola jednak została chwilę bez ochrony i musiała się samodzielnie bronić Builderem.
Kiedy Yin wyminął trzeciego ocalałego psa, zamierzał zaatakować władcę psów swoją włócznią. Problem polegał na tym, że ten był już opancerzony swoim shinso i pociski z latarni niewiele - żeby nie powiedzieć że “nic” - mu robiły. Włócznia drasnęła ciemnowłosego, skrząc energetyczny pancerz i niszcząc go w boku - niemniej niewiele wyszło z tego tak, poza tym.

Złodziej i Salaam ścierali się ze sobą w boju, brodacz głównie odbijał ataki posiadacza długiego miecza. Dalej Yin za wiele nie zarejestrował, odleciał w powietrze i wylądował parę metrów dalej - z poważnym bólem w żebrach. Lola broniła się przed wszelakimi atakami z pomocą Buildera.

“To się podziało” - pomyślał latarnik, gdy próbował unieść głowę, żeby się rozeznać w sytuacji. Yeon-in wzmocnił swoją siłę, żeby dać radę w ewentualnym zwarciu, jakby ktoś chciał go dopaść, a następnie zerwał się na nogi i postarał się odnaleźć w sytuacji. Priorytetem była obecnie pomoc Loli, do której posłał pozostałą latarnię, by ją osłaniała.
Dan ponownie wzbił się w powietrze. Nie odzyskał miecza, a jego jedyna technika, która mogła coś zdziałać poszła na marne. Jednak wciąż miał szansę. Jednym ruchem ręki zdjął z siebie płaszcz, a następnie skupił swoją uwagę na złodzieju. Wprawdzie od razu poczuł przeszywające zimno, ale tylko tak miał jakieś szanse. Wyczekiwał na odpowiedni moment, by zrzucić na głowę złodzieja swój płaszcz. Liczył, że tyle wystarczy by dać Salaamowi przewagę, on zaś mógłby natychmiast ruszyć po swoją własność.

Wiatr ostro miotał po polu bitwy, prósząc walczących śniegiem. Yin powstał na nogi i pobiegł pomóc Loli, której ściany były już w stanie rozpadu, a mróz nie ułatwiał dziewczynce obrony, która ciągle była wystawiana na atak błękitnej chmury, która ciągle uderzała w te ściany. Na drodze stanęło mu parę wilczurów, które jednak sukcesywnie rozwalił z pomocą wzmocnionego ataku.
Tymczasem Salaam i złodziej miecza toczyli ze sobą zażarty bój, gdzie jeden drugiemu nie zamierzał dawać przewagi. Miecze krzesały iskry, mężczyzni poruszali się niezwykle szybko, Dan widział w tym momencie jedynie dwie smugi, jedną ciemniejszą i większą, a drugą jaśniejszą i mniejszą. Skupiał się na rzuceniu płaszcza złodziejowi, niemniej niestety zapomniał o tym, że niedaleko nich znajdował się psi szaman - i to zgubiło jego zagranie.
Dan dostał śnieżno-lodowym pociskiem w skroń - był to potężny cios, który sprawił, że wybiło go to z rytmu. Gwiazdy zatańczyły przed jego oczami, a płaszcz wyślizgnął się z jego palców tak nieszczęśliwie, że zamiast na głowę złodzieja spadło ono na głowę… Salaama. Co bez litości wykorzystał jasnowłosy kradziej - tnąc brodacza na odlew. Krew buchnęła z rany, a Salaam zatoczył się.
Brodacz miotał się i starał się ściągnąć płaszcz, kląc przy tym niemiłosiernie. Niestety, ani czas ani przeciwnik nie działali na jego korzyść, łotr podszedł do Salaama i pchnął ostrze miecza prosto w jego brzuch… przeszywając go na wylot. Salaam zaparł się nogami, zdołał ściągnąć z siebie ubranie i cisnąć je w kierunku złodzieja. Dana zamroczyło, ale jakoś zdołał wybadać, że złodziej zada niebawem ostateczny cios brodaczowi, który postanowił mimo żałosnej sytuacji jeszcze jakkolwiek się bronić i atakować. Był też w pobliżu szaman wilków, który coś szykował - wyglądał na takiego, co medytował na stojąco.
Tymczasem Yin zdążył pobiec na pomoc Loli, która dygotała z zimna, bowiem przez szczeliny w ścianie z shinso powiewało zimnem. Po placu ganiał za nim jeszcze jeden ocalały pies, którego Lola uderzyła jedną z bliżej znajdujących się zmory ścianek, w ten sposób niszcząc kolejne potencjalne zagrożenie dla Yina. Niestety, dziewczynka działając w pośpiechu i dobrej wierze, zrobiła sobie niecelowo dziurę w defensywie, co wykorzystał jeden z agresorów, który nie walczył z Danem i Salaamem.
Śmignęło coś między ścianami i uderzyło dziewczynkę w bark. Lola krzyknęła, łapiąc się za niego - z barku wystawała rękojeść długiego noża.
- Niech to szlag - mruknął Dan i rzucił się na ratunek Salaamowi. Ciągle obserwując Szamana, machnął skrzydłami i śmignął w stronę złodzieja. Być może nie był to najmądrzejszy plan, jednak tylko to mu pozostało. Chciał rozpędzony uderzyć w niego z całej siły.
-Jasna cholera - syknął Yin, patrząc na ranną Lolę. Nie pozwoli, żeby jeszcze coś się jej stało. Nie ma takiej cholernej opcji! Już i tak wystarczająco spieprzył robotę. Latarnia przypisana do Loli miała proste zadanie - odbijać wszelkie ciosy, które miały na nią spaść, nawet jeżeli sama miałaby się rozpaść. Natomiast, żeby dać szansę Salaamowi, latarnia przypisana do niego “zniknęła” go. Może nieco rozproszy to zabójcę. Sam zaś Yeon-in, wkurwiony, że wszystko wymknęło się spod jakiejkolwiek kontroli, cisnął włócznią w mantrującego szamana i przygotował oszczepy do wykonania kolejnych ataków.
Dwójce agresorów zniknął z oczu Salaam, nim złodziej zaatakował go, ostatecznie skacząc przez powietrze. Widać - nie spodziewał się takiego zagrania. Yin uratował Salaama przed przedwczesną śmiercią z ręki złodzieja. Natomiast Dan niczym orzeł pikował w kierunku białowłosego, aby w niego uderzyć. Sęk w tym, że nie do końca trafił tam, gdzie zamierzał bądź chciał, a przynajmniej to uderzenie nie sprawiło, że złodziej się przewrócił - niemniej na chwilę stracił jeszcze bardziej rezon, gdy o mały włos straciłby dogodną pozycję do przeprowadzania ataków. Szybko poprawił ułożenie miecza, nie rzucał się jednak z atakiem na Dana - w końcu coś było nie tak, może sam został potraktowany iluzją. Nawet się cofnąć, patrząc uważnie dookoła.
Natomiast sfrustrowany Yin cisnął ostrzem w kierunku szamana. Ten nie zdążył uniknąć ataku, ale też takowy nie zrobił mu większej krzywdy, bo broń znów odbiła się od jego “magicznej” zbroi, tylko nieco ją uszkadzając, ale uzbrojenie odegrało swoją rolę - osłabiło uderzenie ze strony latarnika. Złodziej wyglądał natomiast na lekko skonfundowanego, nie wiedział, co właśnie stało się z Salaamem i już przestał atakować z taką pewnością.
Białowłosy kradziej zamachnął się nogą i z pomocą kopa zrobił prowizoryczną zasłonę śniegową, by skorzystać z okazji i czmychnąć z pola walki - kiedy opadł śnieg, jego już nie było na miejscu. Nie widzieli go w zakresie wzroku, Lola panikowała i płakała, trzymając się za ramię - widać nie przywykła do otrzymywania poważniejszych ran. Jeszcze bardziej pisnęła, kiedy wyszło, co zamierzał zrobić złodziej - przeteleportował się niedaleko Loli tak, że Yin miał teraz do wyboru - albo zająć się złodziejem i spróbować uratować dziewczynkę, albo zająć się wilczym szamanem, licząc się z tym, że rabusie zapewne nie zagrają uczciwie.
Yin zniknął Lolę, Salaam powinien właśnie pojawić się na miejscu z powrotem. Tymczasem Yin cisnął oszczepem i potem jeszcze jednym w szamana i wyjął ceramiczny nóż, stając w pozycji agresora, by móc pomóc Loli, gdy ta pojawi się ponownie na miejscu.
Dan miał już zamiar ponownie ruszyć na złodzieja, jednak w porę się opanował. Najwidoczniej siła nie działała. Jednak kiedy nie mógł polegać na niej, zawsze pozostawał spryt.
- Możesz oddać mi moją własność? - zapytał Dan, wyciągając rękę w kierunku do złodzieja. Białowłosy pozostawał jednak wciąż czujny, na wypadek gdyby na tamtego nie podziałały jego sztuczki. Był gotów w każdej chwili odskoczyć i kontratakować nawet bez broni.- Ten biały miecz bardzo by mi się teraz przydał.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 31-01-2017, 16:21   #36
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Gra o miecz

Dziewczynka zniknęła białowłosemu przeciwnikowi, Salaam z powrotem na oczach Dana powrócił na swoje miejsce. Brodacz leżał twarzą do gleby i krwawił; zdążył już zakrwawić śnieg, który skrzył pod jego brzuchem. I był nieprzytomny.
Moc Dana zadziałała na białowłosego przeciwnika, lecz nie miecz otrzymał w odpowiedzi.
~ Nie mam twojego miecza - białowłosy otrzymał odpowiedź, całkiem wyraźną; tak, jakby młodziak znajdował się koło niego. A Yin, o dziwo, nie słyszał żadnego słowa ze strony agresora, ale moc Dana zatrzymała i skofundowała go na chwilę. ~ Ma go Kan. W tej chwili nie ma go tutaj, skorzystał z okazji i zwiał z pola walki - Dan otrzymal odpowiedź. ~ Ale uważaj na Aschaara~ - słowa się urwały; wróg musiał wyrwać się z wpływu skrzydlatego.
Tymczasem bliżej Dana coś zatrzaskało i zawarczało - zniknął koleś bez koszuli, a na jego miejscu znajdowało się… czarne bydle, to samo, które Yin z Lolą mieli wątpliwą przyjemność natknąć się w rankerskim lesie.
Agresor z mieczem, zamiast stawać do walki… puścił się właśnie do ucieczki, gdy tylko zobaczył wilka - nawet nie dobył miecza, żeby atakować dziewczynkę, która teraz zniknęła w taki sam tajemniczy sposób co Salaam. Teraz Dan i Yin mieli inny problem - duży, futrzasty i bardzo agresywny problem.
Wilczur nawet nie śmiał leżeć grzecznie na miejscu - od razu doskoczył do Dana, który ledwo zdążył zareagować w porę i drasnąć bestię w pysk. Potwór zaskowyczał, z jego mordy prysnęła krew, ale w zamian wilczur stał się jeszcze bardziej zajadły - okrążył szybciej Dana i błyskawicznie doskoczył do niego, wgryzając się boleśnie w ramię. Białowłosy z problemami wyrwał się futrzakowi, prawie wyrywając sobie kawał mięsa z ręki, nie wspominając do odzieniu, którego kawał znajdował się w zębach przerośniętego psa. Krew obficie lała się z rany skrzydlatemu.
- Łapcie złodzieja, nie pozwólcie mu uciec! - ryknął Dan wściekle spozierając na wilka. - Ja się nim zajmę.
Jednak łatwiej było powiedzieć niż zrobić. Nie miał broni. Krwawił. A na dodatek był już mocno zmęczony. Mimo to przyszedł mu do głowy plan. Głupi plan, którego zapewne będzie żałował, jednak nie pozostało mu nic innego.
Skoncentrował wokół siebie energię shinsho, która otoczyła go, tworząc pancerz.
- No chodź tu - zachęcał wilczka do ataku.
Yin usłyszał Dana i ruszył w pogoń za złodziejem, chętny potraktować jego plecy oszczepami. Latarnie nadal krążyły wokół Loli i Salaama, by ich chronić pod nieobecność latarnika.

Latarnik puścił się w pościg za złodziejem, zostawiając za sobą dwie latarnie oraz towarzystwo. Teraz liczył się tylko on i ten białowłosy złodziej, który był niestety szybszy od latarnika. W dodatku żebra dawały o sobie znać, więc w desperacji Yin postanowił cisnąć oszczepem w plecy wroga, nawet za cenę powalającego bólu. Najwyraźniej Bóg, który rezydował na górze, postanowił zainterweniować w tej sytuacji - ciśnięty oszczep wbił się w plecy złodzieja akurat w momencie, jak ten zamierzał się zdeportować. Z ucieczki gościa nic nie wyszło. Yin w końcu odczuł, jak ta sytuacja w końcu mimo przeciwności zaczęła toczyć się na jego korzyść.
- Tak… - wycharczał do siebie i ponowił rzut kolejnym oszczepem. Następnie wydobył zza pasa sztylet i dopadł złodzieja, by go po prostu zaszlachtować. Zakładał, że z kawałem drewna w plecach nie można zbyt wiele zdziałać. Ból żeber poczeka, najwyżej nie będzie mógł przez kilka dni się poruszać.
Złodziej pomimo rany zamierzał toczyć walkę, miotał się, zacięcie nie dając sobie od razu grzecznie poderżnąć gardła. Niemniej za dużo nie zdziała, Yin mógł być tego pewien. Ostrze włóczni wystawało atakowanemu z brzucha. Kradziej mógł sobie w tym momencie co najwyżej opóźnić śmierć, właściwie nie wiadomo po co - chyba kwestia tylko poronionego instynktu samozachowawczego. Ostatecznie Yin zwieńczył życie kradzieja, tnąc go i chlastając nożem po szyi. W międzyczasie latarnik obryzgał się krwią przeciwnika, ale to i tak było w nic w porównaniu ze stanem zabitego.
Gyeoul oswobodził oszczep z trupa i odwrócił się w stronę walki. Na przeszukanie ciała będzie czas potem - ATS i inne cenne przedmioty mogą się przydać. Jednak najpierw trzeba było opanować sytuację z ranną Lolą i Salaamem. Bo Dan chyba dawał radę.

Yin pobiegł za złodziejem, natomiast Dan miał do stoczenia walkę z wilczurem. Dan stworzył sobie pancerz z shinso i postanowił zmierzyć się z bestią. Ta rzuciła się na łowcę i chciała go ponownie pogryźć. Potwór miał bardzo ostre, potężne zęby, które szczęśliwie nie przebiły pancerza Dana. Natomiast Dan ze względu na rozwalone ramię i ciężar stwora miał utrudnione zadanie podniesienia wilka.
Niestety, nie udało się, bestia była za ciężka, a ramię za bardzo dawało o sobie znać. Co gorsza, bestia znów zaatakowała. Pancerz wciąż chronił ciało Dana, pytanie, jak długo jeszcze będzie go chronił przed gryzieniem wilka.
Dan zrezygnował. Nie było szans by uniósł bestię. Prędzej zginąłby próbując. Jednak teraz został bez planu… z krwawiącą raną… bez broni... i wielkim wilkiem jako przeciwnikiem. Ogólnie sytuacja nie wyglądała najlepiej.
Kątem oka udało mu się jednak dostrzec coś, co mogło pozwolić mu rozwiązać przynajmniej jeden z tych problemów. Nieopodal nieprzytomnego Saalama leżał jego miecz. Z nim Dan miałby jakiekolwiek szanse. Białowłosy ponownie wzbił się w powietrze i zapikował w kierunku broni. Ciągle miał jednak na uwadzę swojego przeciwnika i w każdej chwili był gotów odepchnąć go za pomocą swojej mocy.
Wilk nie miał zamiaru leżeć grzecznie, niemniej Dan zdołał wymknąć się sprzed zębów potwora i sięgnąć po miecz nieprzytomnego Salaama. Teraz czekało go siłowanie się ze zwierzaczkiem, który nie ułatwiał mu wykonanie Tarczy. Niemniej udało się Danowi wykorzystać odpowiedni moment, aby odepchnąć go od siebie i użyć Shielda. Odepchnęło to wilka kilka metrów w górę. W tym momencie Dan mógł wykonać jeszcze jeden ruch, wykorzystując sytuację, kiedy monstrum go nie dopadnie od razu.
“Teraz albo nigdy”, pomyślał Dan. Białowłosy skoczył naprzód rozkładając skrzydła i szybując w stronę opadającego wilka. Równocześnie chwycił miecz w obie wyciągnięte przed sobą ręce. Miał nadzieję, że w ten sposób uda mu się nadziać bestię na ostrze niczym szaszłyk, nim ta odzyska równowagę i będzie zdolna do uników.
Skrzydlaty pruł naprzód niczym strzała. Co prawda nie dotarł do wilka tak szybko, jakby chciał, niemniej po części swój cel zrealizował. Mianowicie dał radę zranić wilka, lecz obrażenia nie były na tyle poważne, żeby bydlaka ubić na miejscu. To jednak, że akcja Dana nie została skazana na całkowitą porażkę świadczył fakt, że bestia straszliwie zawyła, kiedy ostrze szabli przebiło jej bok.
Było to najskuteczniejsze uderzenie, jakie o tej porze udało się Danowi wykonać, pomimo rozwalonej ręki. Mimo iż czuł, że bestia jest wyjątkowo wytrzymała, mógł być nader zadowolony ze skuteczności ataku. Potwór z trudem wydostał z nadziania się i pomimo poważnej rany zaczął szybko uciekać z miejsca walki. Krew pryskała od czasu do czasu z rany, zalała gdzieniegdzie śnieg - niemniej wróg postanowił się wycofać. Niemniej Dan nie zamierzał mu odpuścić. Zdołał zapikować w kierunku uciekającego zwierza i ponownie go zranić mieczem. Obrażenia nie ułatwiały bestii wydostać się z opałów, więc ta postanowiła się bronić. Dzięki temu, że Dan był w lepszym stanie niż futrzak, nie oberwał bardziej poważnie niż wcześniej, niemniej dostał - najwyraźniej w przypływie desperacji potwór gryzł mocniej i zacieklej niż wcześniej. Ku irytacji Dana, wilk ugryzł go w zdrowszą rękę, zaciskając w okolicach łokcia. W tym miejscu zbroja energetyczna pękła, absorbując jednak trochę z mocy ugryzienia. Jednakże w tej ręce Dan poczuł wyjątkowo nieprzyjemne uczucie porażenia prądem, a co więcej - miał wrażenie, że potwór mocniej ugryzł niż wcześniej, niewiele brakowało, aby ostre zęby dobiły się do kości.
Bestia nie dość, że nie puściła, to jeszcze zaczęła szarpać, przy tym jednak z ran stwora wyciekło więcej krwi. Z bólu Dan miał problem z trzymaniem szabli i jednoczesnym atakiem, kiedy wilczur szarpał i uszkadzał mięśnie i ścięgna. Dan musiał wymyślić sposób, żeby uratować to co z ręki zostało, by nie zmieniła się w szybkie danie dla wroga.
- Puszczaj! - krzyknął Dan. Ból był nie do zniesienia, jednak białowłosy nie miał zamiaru dać się pokonać. Rękę miał unieruchomioną, dlatego białowłosy postanowił z całej siły kopnąć bestię w bok, tak gdzie chwilę wcześniej szabla zostawiła poważną ranę.
Gdy Yin zobaczył, co dzieje się z Danem, osłupiał. Szczęśliwie doskonale wiedział, co może zrobić. A raczej mógłby, gdyby Dan miał latarnię oddelegowaną. Ale nie miał, więc nie mógł go Yin zniknąć… Pozostały metody konwencjonalne - z włócznią i okrzykiem rzucił się na dużego psa z zamiarem kłucia tak długo, aż zabije.

Pies zauważył Yina. Dan zdołał się wyrwać z zębów wilka. Z racji tego, że władanie włócznią miał na naprawdę wysokim poziomie, zdołał trafić dziada. Niemniej atak nie zabił go, a jedynie ostrze drasnęło go dość poważnie w bok. Pies był na tyle szybki, że skoczył na latarnika, zwalając go z nóg. Bydlę było ciężkie i po drodze stratowało mężczyźnie obolałe żebra. Jakimś cudem nie oberwał od ugryzienia, gdyż… wilk począł uciekać w kierunku miasta, jednak daleko mu do prędkości poruszającego się samochodu. Krew broczyła mu z ran, zaznaczając przy okazji trop. Yina bolały żebra, lecz czy mimo to chciał podążyć za uciekającym przeciwnikiem? Była szansa, że go dogoni, nie znaczyło to, że miał gwarancję, że złapie go na 100%. Mimo wszystko wilk to nie ślimak.
Dan natomiast w końcu mógł wzbić się w powietrze. Miał drobne trudności z wydostaniem się z paszczy potwora, kwestia ułożenia i stopnia poharatania ręki. Wydostał się poza zasięg kłów potwora i rozpoczął medytację połączoną z samoleczeniem, unosząc się w powietrzu, uprzednio rzucając uwagę do Yina, żeby złapał kreaturę, ale żeby jej nie zabijał.

Yin począł gorączkowo szukać przy sobie resztę broni. Miał jedną włócznię, którą postanowił cisnąć w wilka, niemniej żebra mu bardziej przeszkodziły. Kiedy cisnął bronią, ta nawet nie dotarła do wciąż oddalającego się wilka. Ból w żebrach stał się chamski i wręcz uniemożliwił Yinowi walkę i ciskanie oszczepem. Został więc zmuszony do użycia latarni, które odczepił od swoich rannych towarzyszy. Skoncentrował się na tym, by nie pozwolić wilkowi uciec. Niedługo po tym kroku zerwał się mocny wiatr, tworząc po drodze kłęby z zaczarowanego śniegu. Latarnie i wilk stawały się coraz mniej widoczne, sześciany stały się wątłymi ciemnozielonymi świetlikami, które starały się posłać wiązki światła w uciekiniera. Wokół Yin i jego drużyna zapanowały ciemności; gdyby nie to, że bardzo delikatnie śnieg odbijał światło, byłyby to ciemności niemal egipskie.
Promienie strzelały w kierunku wilka, niemniej Yin nie widział, żeby te zatrzymały potwora, bo ten dalej się oddalał. Latarnik był pewien, że tylko latarniami mógłby próbować zatrzymać wilka, lecz szanse tym bardziej się zmniejszały, im bardziej “zwierzę” się oddalało.
-Cholera! - zaklął pod nosem, sapiąc i trzymając się za bok. Nie mógł jednak odpuścić. Jeżeli mają potem przeżywać jeszcze raz to samo… Walka była trudna i nic nie osiągnęli. Zabił jedynie człowieka i nie było mu z tym dobrze - nie wiedział nawet za co go zabił, dlaczego Danowi ukradli miecz. Nie wiedział nic. Jednak Dan był jego towarzyszem, więc postanowił, pomimo bólu, gonić tego zapchlonego kundla. Latarnie kontynuowały ostrzał, Yin natomiast wzmocnił swoją zręczność, by jakoś dogonić wilka. Choćby miał go dorwać krwawiąc bardziej niż on.
 
Hazard jest offline  
Stary 31-01-2017, 19:20   #37
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Yin x Dan vs ???
Kto dogoni psa?

Yin po drodze nie tylko podjął się challenge'a, aby nie wypluć po drodze płuc wraz z poturbowanymi żebrami (wystarczyło, że szkolił się na masochistę lub desperata), ale stwierdził, że musi dogonić psa.
Wkrótce do challenge'a dołączył Dan, który zregenerował choć część sił. Wciąż nie był rad ze swojej kondycji, ale nie miał lepszej i nie zanosiło się na to, że od czekania mu wróci reszta sił. Obaj panowie zostawili swoich kompanów, musząc liczyć na kaprys losu, że nikt nie dopadnie poranionych towarzyszy boju.
Tak więc - kto dogoni psa?

Pies biegł naprzód, trudno było stwierdzić, czy on czy Yin - był większym masochistą. Obaj parli do przodu, ale psu zaczęło brakować sił. Jak Yinowi walała klatka piersiowa, tak psu doskwierał mocno zraniony bok i kilka innych ran. Krew ciągnęła się za nim, tworząc swoisty trop. Yin zaparł się bardziej i przyspieszył kroku, choć zaczęło mu się ciężko oddychać. Płuca bolały go też od wszechobecnego mrozu. Piekły go poliki i uszy od zimna.
Dan natomiast walczył z wiatrem, ale był w nieco lepszym stanie niż Yin, przynajmniej pokaleczone ręce nie przeszkadzały mu w lataniu.
Wkrótce ból w żebrach zrobił swoje i Yina już dostatecznie zgięło, ale wykrzesał z siebie siły, by przeć do przodu. Niemniej szala na dogonienie psa zaczęła przechylać się w kierunku Dana.
Znajdowali się praktycznie w okolicach mostu. Miasteczko wydawało się być wymarłe, nikomu nie chciało się wychodzić z domu w taką pogodę. Pies zaczął się powoli słaniać, stanął w miejscu. Był w żałosnym stanie - ale o to chodziło Danowi, który w pewnym momencie wyprzedził Yina. Dystans między nim, a psem skracał się. Wyglądało na to, że to tylko kwestia czasu, gdy Dan dopadnie czarnucha.

Jeśli miałby dopaść psa - to teraz. Nie mógł tracić czasu.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 21-02-2017, 20:05   #38
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Dan obniżył nieco lot. W jego oczach jarzyła się szaleńcza wściekłość i zawziętość. Trzymał się wystarczająco daleko wilka, by ten nie mógł się na niego rzucić. Wyciągnął miecz Salaama w kierunku zwierza i krzyknął.
- Jak chcesz żyć, to gadaj gdzie uciekł ten tchórz Kan! Już!
Wilk spojrzał wilkiem na szermierza, którzy wymierzał w niego mieczem. Ten parsknął w taki sposób, że Dan mógł odebrać to jako zakamuflowany śmiech przez syk, spowodowany odczuwaniem bólu w ciele. Śmiech z pyska wilczura po chwili stał się wyraźniejszy.
- Heh, myślisz, że… ts, jak pomachasz mi tym… gównianym mieczykiem… to… hahaha, to wyśpiewam ci wszystko od razu? - dyszał przeciwnik, który mimo że nie cieszył się najlepszym stanem zdrowia, to jeszcze mógł gadać.
- Tak. Powiedz mi wszystko co wiesz - powiedział już nieco spokojniej Dan. W jego głosie zabrzmiała jakaś dziwna, przenikliwa nuta - wyraźnie zauważalna, jednak nie dająca opisać się słowami.
Wilczur parsknął, co wyglądało na pierwszy rzut mieczem na to, że moc na niego nie wpłynęła, no ale nie było co jeszcze rzucać słów na wiatr, bo oto okazało się, że:
- Jeśli ci bardziej zależy na tym twoim mieczyku niż na twoim zjebanym życiu, to niech ci będzie - tutaj brzmiał na dość rozbawionego. - Kan pewnie uciekł na Wysypisko, takie pobliskie slumsy - dodał. - Co dalej, to już sam będziesz musial ruszyć swoje dupsko z miejsca i sprawdzić. Kan całą akcję planował z tym białowłosym knypkiem, to jego się pytajcie o resztę. Ja miałem tylko was zatrzymać.
- Dla twojego dobra radzę ci się już nie mieszać w tą sprawę. Następnym razem nie okażę litości - powiedział Dan, po czym wzbił się w powietrze. Frustrował go fakt, że zostawia wilczka żywego, jednak w tej całej sprawie nie o niego mu chodziło. Jedyną osobą, którą pragnął pozbawić życia był Kan.
W tym celu najpierw miał zamiar ruszyć w stronę owego Wysypiska, jednak szybko doszedł do wniosku, że ze swoimi ranami wiele nie zdziała. Zamiast tego zaczął rozglądać się za jakimś sklepem z miksturami leczącymi lub kliniką, gdzie mógł dostać jakieś szybko działające leki. Nie miał czasu do stracenia.
 
Hazard jest offline  
Stary 25-02-2017, 08:54   #39
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Widząc, że Dan da sobie lepiej radę od niego, Yin przypomniał sobie o rannych, których Dan, kretyn, zostawił na śniegu. Przeklinając kolegę, który wmieszał ich w tę ciężka sytuację, latarnik zmusił się, żeby wrócić do rannych i z pomocą latarni zabrać ich w jakieś bezpieczne miejsce, a potem sprowadzić do nich jakiegoś lekarza.
Po jakimś tam dokuśtykaniu się do kamratów, Yin mógł sprawdzić kolejno Salaama i Lolę - jeśliby kierować się odległością, bo do tego pierwszego miał bliżej niż do tej drugiej.
Salaam wyglądał paskudnie - gdy Yin doświecił sobie porządniej latarnią, mógł dojrzeć kawałek otrzewnej. Ewidentnie w oczy rzucał się spory ślad po sztychu, w wyniku którego dziurę miał nie tylko na brzuchu, ale też na plecach. Gość stracił sporo krwi, zresztą pod jego cielskiem widniała spora kałuża krwi, co wsiąknęła w śnieg, barwiąc go na czerwono. Plama ta nienormalnie iskrzyła, tak jakby pod śniegiem działało jakieś pole elektryczne, Yin dostrzegł nie raz i nie dwa drobne łuki energetyczne. Sam śnieg też dziwnie łaskotał w dłonie tak, jakby się miało do czynienia z przedziwnym rodzajem oranżady. Ale to nie tym się teraz przejmował. Salaam nie był jakoś szczególnie przytomny, a tym bardziej żywy, ba! póki co bliżej mu było do trupa niż żywego człowieka - pasowała tu bladość i bardzo słaby oddech. Wyglądało na to, że Salaam prędzej zejdzie z tego świata i skończy wspinaczkę w ten tragiczny sposób, może nawet to była tylko kwestia czasu.
Dziewczynka natomiast prezentowała się nie tyle gorzej, co żałośniej. Spłakana, poczerwieniała i drżąca Lola nie tylko nie była przyzwyczajona do otrzymywania takich obrażeń, ale czegoś wyraźnie się przestraszyła. Płakała, bełkotała, że ją strasznie boli i wyła z bólu, trzymając się za przebite sporym nożem ramię.
“Cholera, cholera, cholera” - to były jedyne myśli Yina. Nie mogło powtórzyć się to, co na czwartym poziomie wieży, po prostu nie mogło! Pierdolić połamane żebra. Pieprzyć ból, krew… Wszystko pieprzyć! Kurwa! Yeon-in stworzył pomiędzy dwoma latarniami niewielkie nosze i ułożył na nich Salaama. Wziął Lolę na ręce i ruszył w kierunku karczmy, pragnąc znaleźć kogoś, kto będzie potrafił pomóc rannym. W trakcie cierpiętniczego marszu szeptał Loli, że wszystko będzie dobrze. Że była bardzo pomocna, i że jej dziękuje. I że przeprasza.
Utworzenie prowizorycznych noszy z pomocą latarni bylo o wiele prostsze niż poruszanie się z okaleczoną Lolą i to jeszcze w przypadku, kiedy samemu Yinowi nawalały żebra. Lola jęczała i płakała, otumaniona przez szok i ból nie zareagowała na słowa wdzięczności latarnika. Po kilkudziesięciu krokach przemogła ból i wymamrotała do latarnika:
- Um… nie, nie obwi- nie obwiniaj się - dostała ataku spazmów i pociągnęła nosem. - Cz,czekaj, puść mnie, AU! - zawyła, jak nóż naruszył pobliskie tkanki. Chciała zejść z rąk, co uczyniła, ale nie zrobiła tego szczególnie wprawnie, przez co niechcący poruszyła narzędziem tkwiącym w jej ciele. Lola postawiła nóżki w śniegu. - Zzzimnooo - cicho chlipiąc i sycząc, dziewczynka nabrała zdrowszą rączką iskrzącego śniegu, ale ten pokopał ją w palce. Spróbowała wyczarować małą platforemkę z shinso, udało się jej to uczynić. Usiadła na niej jak na krzesełku, po czym zaczęła się poruszać naprzód w ten sposób. Przy okazji odciążyła Yina, który mógł się skupić na marszu.
W oddali Yin i Lola dostrzegli Dana, który stał nad czarnym psem. Lola nie przystanęła jednak przy białowłosym szermierzu, bo sama patrzyła za czymś zupełnie innym.
- Yin, z-zobaczyłbyś z-za jjjakimś szpitalem? - wyjąkała pytanie do latarnika.
- Mam zamiar się tym zająć.
To był obecnie jedyny cel Yeon-ina. Znaleźć kogoś, kto będzie zdolny uratować jego towarzyszy.

***

W klinice jest zamieszanie. Jest tłok, bo albo co niektórzy weszli tu, żeby się ogrzać albo schronić się przed zimnem i wichurą, albo co niektórzy są po wypadkach. Tych drugich i chorych jest przewaga na pierwszy rzut beretem, włączając w to osoby towarzyszące. Yin i Dan widzą m.in. elfa z soplem wbitym w głowę, krasnoluda po porażeniu prądem, jakby dostał z pioruna, są stwory z połamanymi kończynami, ale są też tacy z lżejszymi obrażeniami w stylu złamany palec. Są też dziwniejsze przypadki, jak gość ujebany farbą czy czym tam, ale Dan i Yin nie mają czasu ani chęci studiować najdziwniejsze przypadki medyczne, po drodze na szczyt Wieży i tak się jeszcze naoglądają. Danowi udaje się oczarować recepcjonistkę i ta załatwia mu szybsze (lecz nie automatyczne z marszu) wejście do lekarza, ale musi po drodze przepuścić elfa z soplem wbitym w głowę. Yinowi natomiast jest trudniej, bo jakiś gość nie chce przepuścić Salaama, ale z tym nie ma problemu, bo lekarze stają po stronie Yina i zabierają brodacza. Yin z Lolą przepycha się w kolejce, w akompaniamencie narzekań co niektórych stworzeń (o dziwo głównie tych, co mają mniejsze obrażenia niż Salaam), które ponoć od godziny są w kolejce, naczekali się i nie mają ochoty puścić. Jakaś pani ustępuje, jak się dowiaduje, że “dziecko” potrzebuje lekarza. Dan może się wyleczyć regeneracją z mniejszych obrażeń, ale ręce absolutnie koniecznie trzeba odkazić, zbadać, zszyć etc. bo one się tak całkiem nie zagoją (zresztą paskudnie wyglądają i krwawią, co prawda mniej niż wcześniej, jak zastosował regenerację, ale za ładnie to one nie wyglądają).
Yin i Dan mają ze sobą styczność. Lola i Salaam nie wtrącą się do rozmowy.

W oczekiwaniu na leczenie dla Loli i Salaama (i ostatecznie siebie), Yin zapytał łagodnym tonem:
- Dan, do cholery jasnej. Kto to był, co to było?
Nie miał siły krzyczeć. Na nic nie miał siły.
Białowłosy spojrzał na Yina bezbarwnym spojrzeniem, odchylając do tyłu głowę. Jego niegdyś białe kimono było całe we krwi, zaś płaszcz w dalszym ciągu zapewne leżał gdzieś na placu boju. Cały jego wcześniejszy wdzięk zniknął, zastąpiony ponurym, bezdusznym widmem dawnego siebie.
- Mój brat - odparł krótko białowłosy i przeszedł obok Yina, chcąc jak najszybciej zapewnić sobie leczenie. Nie miał czasu na dyskusję. Musiał odzyskać to co zostało mu zabrane.
“Co za… rodzina.” Powstrzymał się przed inwektywami nawet w myślach. Wiedział, że nie było to dla Dana proste, chociaż… Miał ochotę kogoś rozszarpać. Pozostało jedynie pomóc Loli i Salaamowi w miarę możliwości.

***

Ostatecznie skończyło się na tym, że Salaam zmarł, Yeon-in był w okropnym stanie, Lolę udało się uratować, a powód całego zamieszania, przeklęty Dan, postanowił z nikim nie rozmawiać i gdzieś się zapodział. Yin był wściekły, zakatarzony i cały obolały.

Następnego dnia zadzwonił do swojego szefa, by powiadomić go, że w wyniku napaści Salaam zginął i nie pojawi się w pracy, poprosił także o wolne w związku ze swoimi obrażeniami i dniem na żałobę. Jeżeli uda mu się uzyskać pozwolenie, a nawet jeżeli nie, postanowił urządzić Salaamowi pogrzeb (wraz z Lolą, jeżeli będzie chciała) i spędzić cały dzień z dziewczynką w miłych, spokojnych miejscach, wspominając krótką, acz przyjemną, znajomość z martwym mężczyzną.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 04-03-2017, 14:22   #40
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!
- zasłyszane gdzieś w tłumie w przychodni
Yin
Jeleń i Szczury

Yin gorączkowo szukał ratunku dla rannych towarzyszy. Robił absolutnie wszystko, co mógł, żeby wyrwać Salaama ze szponów śmierci, a Lolę oddać w ręce profesjonalisty, aby usunął nóż z jej ramienia i opatrzył należycie. Lola w międzyczasie zasłabła, jej prowizoryczny latający dywanik utkany z shinsoo rozproszył się, a dziewczynka upadła w iskrzący się niczym brokat biało-niebieski puch. Yin musiał wziąć Lolę za ręce, a dwa czarodziejskie zielone sześciany, które utworzyły wspólnie prowizoryczne nosze z shinsoo, leciały za latarnikiem, taszcząc umierającego Salaama.
Yin dotarł do najbliższej placówki medycznej, która się nadarzyła, ale ku jego wkurwieniu napotkał tam sporo nagłych przypadków. Odmrożenia czy połamane kończyny były najlżejszymi z tych przypadków, tłum był spory. Wkurwiały go lamenty jednego wiedźmowatego babska z napuchniętą na kilkakroć stopie, tym bardziej, że szansa na to, że Salaam zejdzie z tego świata, rosły z minutę na minutę. Yin doprowadzony do pasji wepchał się w kolejkę w akompaniamencie pretensji innych przybyłych do szpitala, wśród których również znajdowały się stwory poszkodowani przez wichurę. Udało mu się przekonać jakimś cudem obsługę, żeby chociaż Salaamem zajęli się jako nagłym przypadkiem, zaś Lola - w ówczesnej chwili nieprzytomna - mogła trochę poczekać. Ale też niezbyt długo, Yin ponownie wywalczył o szybsze udzielenie pomocy dziewczynce, z tym, że musiał przepuścić do lekarzy elfa z soplem wbitym w głowę czy humanoida ze spalonymi długimi uszami, który został porwany przez silny wiatr i zaplątał się w linie energetyczne wysokiego napięcia, sądząc po charakterystycznych brunatno-fioletowych bruzdach i krwawych krzakach na widocznych fragmentach ciała (odzienie również gdzieniegdzie było popalone). Yin denerwował się przez ten czas. Szczęśliwie Lolę dało się wyratować, chociaż okazało się, że narzędzie miało zatrute ostrze, i nie obyło się bez skutków ubocznych.

= *** =

Yinowi udało się dogadać z szefem, który jak tylko usłyszał, że jego pracownik jest chory, zezwolił na odchorowanie swego. Wyraził też kondolencje z powodu Salaama, z pewnością rozważy poszukać nowego pracownika na jego miejsce. Zespół też zostanie powiadomiony, zresztą okazało się, że pracownicy, a koledzy Yina z ekipy, z powodu utrudnień pogodowych i transportowych spóźnili się do pracy - tylko Severin był punktualny i przybył przed czasem, przy czym szybko zabrał się do swoich obowiązków. Niemniej pewnie Gordonowi cała sytuacja się nie spodoba, zespół skurczył się bowiem przynajmniej o jedną trzecią i trudno powiedzieć na jaki czas - i istniało ryzyko, że Gordon znajdzie jakiegoś pracownika na miejsce Yina, jeśli za długo zajmie mu kurowanie się, więc trzeba było szybko pozbierać się do kupy. Tak więc latarnik mógł w spokoju odchorować swoje, razem z Lolą, która jeszcze nie otrząsnęła się do końca z niedawnych wydarzeń. Przeważnie i tak cicha dziewczynka zrobiła się jeszcze cichsza, zaczęła panicznie bać się wychodzić w bardziej opustoszałe miejsca. Kiedy tylko robiło się puściej w okolicy, dziewczynka zaczęła się denerwować i kurczowo trzymać się Yina. Loli szok powoli mijał, ale strach pozostał. Obawy budziły u niej niespodziewany odgłos kroków albo znak jakiejkolwiek nagłej obecności.

Yin zdążył zapomnieć o śnie ze złotym jeleniem i wężami, a już najbliższej nocy śnił mu się ten sam las i ten sam złoty jeleń. Tym razem jeleń był ranny, w stanie nieco chujowym, ale stabilnym. Na boku miał spore ślady po ukąszeniach; z ran ciekła obficie złocista ciecz, acz czerwonego węża Yin nigdzie nie zobaczył. Mężczyzna podziwiał przez chwilę majestatyczne zwierzę, które na niego w tym momencie spojrzało. I zwierzę kiwnęło ku niemu łbem, jakby dając znać, żeby latarnik za nim się udał. Wokół tego bydlaka roztaczała się złocista poświata na tyle mocna, iż Yin nie potrzebował używać latarni, pomimo egipskich [czy innych] ciemności panujących w lesie i ponad drzewami. Sztuczny księżyc przesłaniały po części chmury, a gwiazdy - tak samo sztuczne jak biała “kula” - przedzierały się pomiędzy “baranami” na niebie. Szli tak przez dłuższy czas, Yin próbował dogonić magiczne stworzenie, ale wydawało mu się, że nieważne jak szybko popędzi, zwierzę zawsze było te kilka kroków przed nim.
Na drodze leżało wielkie spróchniałe powalone drzewo. Jeleń machnął łbem, poroże zaświeciło, a przeszkoda zniknęła jak zaczarowana. Zwierzę spojrzało ponownie na Yina, po czym podążało dalej, a Yin wraz z nim. W oddali usłyszał szum rzeki, w jej kierunku kroczyli.
I dotarli nad nią, w nozdrza Yina uderzył niebywały smród dochodzący z rzeki. Pachniało trupem i gnijącym szlamem. Ale rzeka choć płynęła rwiście, wydawała się mieć nienaturalnie ciemny kolor. I Yin zobaczył, jak wzdłuż rzeki zaczyna wszystko obumierać i gnić. Niespodziewanie jeleń machnął łbem i… Yin obudził się. Podobnie jak poprzednio - jego stopy były brudne od ziemi, pokryte zeschłymi liśćmi i mchem - tak jakby dopiero co wrócił z tego lasu. I ciągle czuł zapach zwłok, chociaż tam, gdzie spał, nie było żadnych trupów. Lola smacznie spała, nieświadoma tego, że jego towarzysz znów miał dziwne przygody, w których tak rzeczywiście nie uczestniczył, ale… za cholerę tego nie rozumiał, czemu mu się to zdarza. Nie znalazł w tym pokoju ani jednego denata, zaczął się nawet zastanawiać - czy to od niego jebie? W końcu jednak nieprzyjemne doznanie zniknęło.

Wziął się w garść i zaczął szukać informacji o teście i rankerze, kiedy przypomniało mu się, że Salaam przecież wspominał, że cały widz tkwi w tym, jak wytropić pszczoły. Salaam był łowcą i na pewno przydałby się im. Ale teraz go nie było, a Dan nie odbierał sygnału - ciągle włączała się poczta albo był poza zasięgiem albo był niedostępny. Yin mógł dojść do wniosku, że Dan ewidentnie ich unika, czy to była jednak kwestia jego brata czy czego?

Co do napastników udało mu się dowiedzieć, że co jak co, ale Pies jest starą wygą na tym Piętrze. Nie szło o to, że był rankerem, bo nim nie był - był regularnym, ale Yin natrafił na słowo “Szczury”. Wkręcił się w szukanie tych “gryzoni”, bo z kontekstów w informacjach wychodziło na to, że nie chodziło o plagę tychże gryzoni, a była to pewna grupka regularnych, która została tak nazwana przez innych regularnych, co przeżyli spotkania z nimi; i która to polowała na regularnych podchodzących do testu. Dziwnym trafem - głównie na łowców, ale nie wybrzydzali też innymi klasami. Wyglądało na to, że te Szczury już raz nie zdały testu u Pana - czyżby chodziło o słynny syndrom Psa Ogrodnika? Sami nie zdali, to innym nie dadzą zdać? O to tu szło? No to już mógł przekopywać masy spiskowych teorii, od zazdrośników po płatnych najemników tajemniczych grup, obrzucania wzajemnego mięsem obu stron, jak i postronnych, który obu grupom zarzucali krótko i dosadnie pisząc - niedojebanie umysłowe albo że hajs Setzera siadł im na łby i im od tego popierdoliło… Setzer? Yin słyszał gdzieś o tym, czy o tym nie wspominał też Salaam, że Setzer był kiedyś administratorem tego Piątego Piętra, który zrezygnował czy został odwołany z tego stanowiska. Ale tutaj też ciężko było znaleźć najprawdziwszą prawdę, Setzer wydał się być jeszcze większą zagadką niż Szczury. Wedle oficjalnej informacji Setzer niejako abdykował, ale Yinowi - jak dalej przewypokował zasoby sieci - dalej czegoś brakowało. Wychodziło na to, że Piętro za Setzera przeżywało prawdziwe prosperity za jego kadencji, dlaczego ktoś taki jak on nagle przerwał to wszystko i odszedł, a na jego miejsce wszedł Malakiasz, który wyglądał na kogoś mniej pewnego?

Lola robiła, co mogła, żeby pomóc Yinowi wyzdrowieć. Ponieważ jakimś cudem dziewczynka się nie przeziębiła, mogła chodzić na zakupy - no i chodziła. Ale Yin widział po niej, że Lola ewidentnie się boi, że spotka kogoś z szajki tego… Aschaara, jak zdołał się do tego czasu dowiedzieć. Albo raczej - kogoś ze Szczurów. Aschaar na pewno wie, że on i Lola są świeżakami, że na pewno będą chcieli przystąpić do testu Pana. I kto wie, czy on nie wie, gdzie oni - Yin i Lola - przebywają?
Pozostało jeszcze pytanie: szukać łowców czy może lepiej zaryzykować, nie werbować żadnego łowcy i spróbować samemu znaleźć sposób na wytropienie owadów?

“pierdol test zostan przczelarzem”
- Yulghryn na Pejsbuku

Kilka następnych dni minęło w spokoju. Lola mało się odzywała i przeważnie nie wychodziła z pokoju, jeśli nie było takiej potrzeby, chociaż nastąpił moment, jak zdołała się przełamać, żeby pójść samej do najbliższej biblioteki i pożyczyć sobie parę książek do czytania. Wróciła drżąca ze strachu, ale cała i zdrowa, i w dodatku z płaszczem zimowym - głównie dla siebie, bo jak przyznała się - nie wiedziała, jaki płaszcz kupić Yinowi. Nabąkiwała też, że musi sobie znaleźć jakąś pracę, bo jej portfel zaczyna trącić biedą. Jeszcze trochę, a będzie świecić pustką. Po tych kilku dniach Yin poczuł się na tyle dobrze, że mógłby spokojnie pójść do pracy, w zasadzie mógł całkiem sprawnie działać, a przeziębienie mu nie dokuczało. Chociaż pogoda na zewnątrz zbytnio się nie poprawiła, bo dalej wszędzie było pełno śniegu i wyglądało na to, że było zimno (za oknem “straszyły” długaśne sople), ale sam fakt, że się wykurował, mógł latarnikowi poprawić humor.
Tego dnia na dole w jadalni spotkał tę podstępną wróżkę, znajomą z pracy. Siedziała przy jednym ze stolików całkiem sama. Wyglądała mizernie, jej oczy zdradzały, że mogła tego dnia wcześniej płakać, może miała jakąś ostrą kłótnię z kimś… cóż, mniejsza z tym, jego to w ogóle nie obchodziło, nie po tym, jak podstępnie pomąciła mu zmysły przy rekrutacji do pracy. Chyba chciała coś przekazać Yinowi, bo gestem chciała go przywołać do stolika.


= *** =
PIĘTRO IV

Yoshida
Jaki tu spokój... (?)


Padał deszcz. Tak nieprzerwanie od paru godzin.
Nie przeszkodziło to Yoshidzie przejść się na krótki spacerek do pobliskich automatów w przerwie w pracy. Zwłaszcza że nie miał komu na razie obić ryja, a poza tym był całkiem przyjemny wieczór, przynajmniej powietrze było czystsze niż zazwyczaj. Tę okolicę do niedawna zajmowały drobne cwaniaczki, z których to paru próbowało oszwabić Yoshidę z hajsu - skończyli błyskawicznie, jak szarowłosy z pomocą solidnego wpierdolu w szczeny dał im jednoznacznie do zrozumienia, jak skończą, jak następny raz odwalą takie numery.
Obecnie ulice były niemal opustoszałe. Odkąd to Piętro stało się kwarantanną z powodu szalejącej na nim epidemii o tej porze łatwiej można było napotkać patrol albo jakiegoś bota strażniczego niż normalnego mieszkańca. Ale Yoshida nie przejmował się tym. Poszedł tutaj po swoje, jak będzie trzeba, to przypierdoli, komu trzeba. Wydał część swojego z lekką ręką zarobionego siana na cukry w puszce z automatu. Zresztą okoliczności działały na jego korzyść - nikt się do niego nie dowalił, mógł sobie w spokoju nabyć to co chciał i wrócić do lokalu.
Nie miał w obecnej chwili nic ciekawego do roboty. Jemu szefowi nie podobało się nie tyle dlatego, że hajs mu wyciekał na konto Yoshidy, ale też kasyno odwiedzało mniej stworzeń niż wcześniej. Yoshidzie zresztą też to średnio pasowało, bo żeby się z kimś pobić, zaczepiał okoliczne gangi, a te ostatnio się nie pokazywały. Może zdarzało się, że jakiś się pokazał, ale Yoshidzie nie było nic o tym wiadome, bo częściej natykał się na roboty patrolujące, a ostatnio przez spore okna nieraz zobaczył te latające cusie… jak to się nazywało? Helikopy? Tak, właśnie widział, jak parę wielkich zmechanizowanych “ważek” świeciło na niebie i szybko przeleciało. Plusem tej sytuacji było jednak to, że mógł cieszyć się praktycznie wolnym czasem w pracy. I miał wypasione lokum tylko dla siebie - i to na koszt szefa.
Wkrótce usłyszał, jak telefon mu dzwoni. To na pewno nie był szef, bo w tych warunkach ten normalnie dobił się do niego przez tę… telekonferencje.
Więc kto to mógł być?
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172