|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
28-11-2016, 20:44 | #31 |
Reputacja: 1 |
__________________ |
29-11-2016, 19:46 | #32 |
Reputacja: 1 | Odsunęła się od okna, wietrząc niebezpieczeństwo, jakie mogło wynikać z zaniechania tej decyzji. W najlepszym wypadku pokaleczyłoby ją szkło… - Taka pogoda to tutaj norma? - zapytała nieznaną jej osobę, która akurat siedziała obok jej miejsca. Uznawszy przy okazji, że znak uczyniony lewą ręką nie był wystarczająco silny, wykonała prawą dłonią znak przychylności. - Jak długo tutaj żyję, to nie widziałem nigdy czegoś takiego - Mea otrzymała odpowiedź. - Chociaż fakt, pogoda tutaj bywa kapryśna. - Rozumiem… - odparła nieco zaniepokojona. Wobec takiego stanu rzeczy koniecznym było wymyślenie, jakby tu dożyć następnego dnia. Niestety, wobec faktu, iż jej umiejętności są o wiele za małe, aby mogła samodzielnie spróbować przeciwstawić się tej nawałnicy, musiała rozejrzeć się za alternatywnymi sposobami… Osóbka w zieleni wydawała się wielce interesującym sprzymierzeńcem bądź wrogiem… Tak czy siak niby przypadkiem przyjrzała mu się bliżej. Na tyle ile zapamiętała, zielony kurdupel sięgał jej do klatki piersiowej - łącznie z białym turbanem, który otulał jego głowę. Chodził w białej, czy raczej szarej, wystrzępionej todze. Czarne oczka przypatrywały się uważnie Mei, a po chwili zielony typek znów został “porwany” przez tłum. Ktoś w grupie barbarzyńców kichnął dwa razy pod rząd. Niemiłe uczucie bycia obserwowanym nakazywało jej co najmniej uciec z tego miejsca. I pewnie by to zrobiła, gdyby nie pogoda na zewnątrz. Było to cholernie niepokojące, jednak z jakiegoś powodu reszta to ignorowała. Przynajmniej przeważnie… Nie umiała tego zrozumieć, skoro pogoda zwykle tutaj trzyma się pewnych norm. Cóż… Może w świecie rodzimym jej sąsiada takie nawałnice są normą? Jeżeli tak, to niechaj wszelakie Bogi mają w opiece jego ojczyznę… Wstała i raz jeszcze podeszła do okna, oceniając to, jak długo wytrzyma karczma. Mea obserwowała, jak o wielką energetyczną kopułę roztaczającą się nad Jastrzębią Górką rozbijają się latające pojazdy, drzewa, głazy i inne spore przedmioty. Zauważyła też, że w niektórych miejscach powłoka z shinso zaczęła już pękać. Jeżeli trafi w nią kilka potężnych gromów i kilka sporych rzeczy uderzy w nią jednocześnie, bariera za pewne nie wytrzyma naporu wichury. Nie wyglądało to zbyt dobrze. Chyba że rankerzy jeszcze jacyś przybędą, bo jeden raczej nie starczy, tak przynajmniej wynikało z jej szybkich dyskretnych rachunków. Westchnęła ciężko, a przez jej ciało przeszła fala dreszczy. Podobno zawsze coś się kończy i zawsze coś się zaczyna… A taka burza zwiastowała chyba co najmniej jej osobisty koniec. Może i nawet całego piętra, sądząc po tym, co czuła w okolicy portalu. Tedy aby przeżyć musiałaby się cofnąć o jedno piętro, a na to nie ma szans, albo w góra kilka minut wylądować na następnym piętrze, co jest jeszcze mniej prawdopodobne. A więc wszystko szlak trafił… - Chędożona wieża… - mruknęła cicho, kątem oka rejestrując nerwowe poszukiwanie broni przez jakiegoś mężczyznę. Chyba jakiegoś podrzędnego gatunku. Nie była pewna, zresztą w tym dziwnym miejscu niczego nie była pewna… Poza tym, że jest ono jedynie ucieleśnieniem okrucieństwa. Jak zrobi swoje to chyba w zamian jej pierwotnych planów zburzy każdą, cholerną wieżę jaka kiedykolwiek powstała. No, ale to czcze zamiary, skoro zapewne karczma będzie jej grobowcem. - Ludzie, do kurwy nędzy! - Zamaszystym krokiem skierowała się na środek karczmy. - Co jest z wami?! Ruszcie żeś dupy i zróbcie coś z sytuacją na dworze, do cholery jasnej! To, co Meę mogło zdziwić to to, że chociaż dowiedziała się, że takiej burzy już dawno w tych terenach nie było, to mało kto panikował, mało kto uciekał w popłochu, no i nikt nie modlił się do Boga Wieży o przeżycie. Nie dostrzegła romantycznych wyznań rzucanych w obliczu potencjalnej śmierci. To raczej nie było to, czego się spodziewała. Tymczasem na zewnątrz kopuła shinso zniknęła, ale za to pojawiło się mnóstwo dłoni uformowanych z energii. Wciąż padało na zewnątrz, ale zdawało się, że najgorsze już było za nimi. - Laska, uspokój się - niski, zachrypnięty głos dobiegł ze strony drzwi. Zobaczyła tego samego skrzydlatego jegomościa, który bodaj jako jedyny cały czas przebywał na dworze i który podtrzymywał energetyczną kopułę. Wysoki osobnik o jastrzębiej głowie strzepywał z czerwonego płaszcza i reszty ciemnego ubioru resztki magicznego śniegu, który nie padał na podłogę, tylko zmieniał się w błękitne, iskrzące opary. Chociaż miał ptasią głowię i skrzydła, reszta ciała wydawała się ludzka, a przynajmniej humanoidalna - nawet nogi, a ogona nie dostrzegła. - Nie po to byłem na dworze cały czas, żeby mi burza rozwalała karczmę. I nie wydzieraj się na moich gości, oni nie są niczemu winni. Po czym ogłosił do reszty klienteli: - Już po wszystkim. Kto chce, może wyjść na zewnątrz. Uprzedzam jednak, że jest zimno, wietrznie i solidnie prószy śniegiem. Jakoś jednak mało komu chciało się wychodzić na zewnątrz. Gromada przyjęła fakt ustąpienia burzy z ulgą. - Proszę pana! Panie Hawk - ktoś wyskoczył z tej gromady. - już jest dobrze, tak? Nie musimy się już niczego obawiać, prawda? Nie spadnie nic na głowę i nie porwie~ - Wieje dość solidnie, ale już nie tak jak przedtem. Jest sporo bałaganu na ulicy, ale w międzyczasie się wszystko sprząta. Możesz frunąć, jeśli chcesz, ale nie nalegam. - rzucił do rozmówcy ptasiogłowy, po czym minął Meę i udał się do ogniogłowego, rzucając do niego weselej. - Thrysh, zapodaj mi grzańca, przyda się po długiej drodze. - Dziękujemy, panieHawk! - ten sam rozmówca rzucił po drodze do stwora, który zajął sobie spore miejsce przy ladzie, nie bacząc specjalnie, kto przy nim siedzi, zresztą stwory znajdujące się przy ladzie same ustąpiły mu miejsca. Ifryt zwany Thryshem po chwili zapodał grzańca pasiogłowemu i mówił trochę zakłopotany do właściciela karczmy. - Wybacz, panie Hawk, za tę dziewuchę, pewnie dopiero co przyszła na to Piętro i spanikowała, gdy zobaczyła, co się dzieje. - Nie pierwsza i nie ostatnia - mruknął Hawk, odbierając grzańca. Opróżnił naczynie za jednym zamachem. Mea zauwazyła, że chociaż istota miała ostry zakrzywiony dziób zamiast ust, to nie miała problemu z piciem z naczynia, nic się jej nie wylało. - Podaj jeszcze jednego - oddał szklanicę pracownikowi. - Jeżeli któryś z was jeszcze raz nazwie mnie laską lub dziewuchą, to tego pożałuje. - Prychnęłam. - Nie myślcie sobie, że możecie sobie pozwolić na taki stosunek wobec obcych, kurwie syny. Wampirzyca pałając gniewem obróciła się na pięcie i przez chwilę rozważała możliwość zażądania zwrotu pieniędzy ze względu na gburowatą obsługę, ale ostatecznie uznała, że jedzenie było dobre i nie chciało jej się marnować więcej czasu na to zadupie. - Pierdolone dupki. - mruknęła, oceniając pogodę na zewnątrz. Jeżeli tylko będzie się ona nadawała do tego, aby znaleźć inne miejsce do spędzenia nocy w tym mieście, na pewno z tego skorzysta. Przy okazji postara się urządzić temu miejscu tak złą reklamę, jak tylko będzie umiała. Ptasiogłowy nawet nie zawracał sobie głowy jej pogróżkami, widać i czuć to było po nim. Mea miała jakąś dziwną pewność, że gość słyszał jej słowa, ale traktował ją bardziej jak natrętną muszkę niż tak na serio. Odebrał naczynie z napojem od ognistogłowego, nie poświęcając jej uwagi. Thrysh spojrzał na Meę, ale też nie komentował sytuacji. Przybysz jednak bardziej obojętnie ją potraktował niż ifryt - ten poświęcił jej nieco uwagi, po czym wrócił do swoich obowiązków, a hybryda ptaka i człeka zdawała się więcej uwagi poświęcać napojowi niż jej. Mea wyszła na zewnątrz, niemal jak za śladem czwórki regularnych, wśród których ten białogłowy nerwowo czegoś szukał przy swoim pasie. Ujrzała ich pod lewitującym kilka centymetrów nad ziemią czy opadem dachem zbudowanym z shinso, a pod tym dachem ktoś z tej grupki leciał na latającej płycie z shinso. Ruszali w pośpiechu w lewą drogę od karczmy. Na ulicy i w okolicy bardzo mało kto się kręcił - poza “fantastyczną czwórką” to w zasadzie nikt. Nikomu nie chciało się ruszać w taką pogodę, a ci, co wyszli, mieszkali gdzieś niedaleko od tej karczmy, i po drodze trzymali się ścian pobliskich budynków, co stwierdziła po specyficznych wgłębieniach w śniegu. Jedynymi stworzeniami, co znajdowały się w większej liczbie na dworze to liczne, magiczne dłonie - od tych wielkości ludzkiej dłoni po dłonie wielkości koni i słoni, co sprzątały okolice z większych kawałków gruzu, połamanych gałęzi, powyrywanych drzew i innych dużych przedmiotów. Niemniej one nie wliczały się do istot żywych i myślących - była to technika Grab, której uczyła się… hoho, trochę temu. Technika shinsoistów polegająca na tworzeniu dłoni różnorakiego przeznaczenia, od ataku, obrony poprzez wsparcie kompanów z drużyny, po funkcje transportowe i taktyczne. Nie była to najprostsza technika w arsenale shinsowców, a to, co widziała, ta ilość dłoni, wielkość i to, że twory te wprawnie zajmowały się konkretną robotą, dowodziło tego, że ich twórca miał za sobą wieki praktyki tej sztuki. W kwestii pogody - było zimno, ale tak nawet było dla niej lepiej, chłód działał tak… konserwująco. Nawet gdy przy temperaturze tej woda w “normalnych” światach mogła przechodzić w stan stały i ciekły, to jednak przy dobrym Builderze można było sobie z tym poradzić. Dodatkowo do tego wiało, przeważnie był to powiew średniej mocy, mogłoby poderwać kapelusz z głowy i porwać może parę kroków naprzód, a przy okazji “śnieg” leciał na twarz, włosy i odzienie. Po jakimś czasie zrobiłaby się jej na głowie “czapka”, a na barkach “szal”, rzecz jasna, gdyby stała w miejscu jak pomnik. W przeciwnym razie śnieg się strzepie. I nie był taki zły, łaskotał skórę, kiedy się nie ruszało i nie było niczym zajętym, rozproszonym czy mocno zaspanym. Niemniej pogoda była niezbyt zachęcająca do wychodzenia na zewnątrz, ale praktycznie nie uniemożliwiająca zwiedzanie okolicy. Pewnie by się coś znalazła, problem w tym, że musiałaby szukać na własną rękę, na ślepo. Mea wyciągnęła mapę. Wiatr porywał ją, ale dziewczyna nie dawała tak łatwo wiatrowi dawać za wygraną. Podeszła do najbliższej latarenki, która oświetlała drogę do tak nielubianej przez nią karczmy. Znalazła informacje turystyczne w tym mieście… yhm… był jeden, dwa, trzy… cztery noclegi w okolicy. Najbliższy był parę kilometrów od karczmy, musiałaby się udać w… wiatr mocniej dmuchnął, prawieże wyrywając z jej palców mapę i zginając ją. Mea zmieniła pozycję i zwrot, poprawiła uchwyt, żeby mogła lepiej studiować mapę. Dobrze, już ustaliła drogę. Gdyby chciała tam dojść, musiałaby udać się w tym samym kierunku co tamta czwórka. Tak… i potem… iść prosto, nie skręcać. Potem można było napotkać most. Przejść most, potem prosto… I tam, banalna droga. Potem na końcu trzeba będzie skręcić w prawo. Teraz jak droga przebiegała? Śnieg po pewnym czasie stawał się coraz gorszą rzeczą. Dlaczego nikt tutaj teraz nie odśnieżał. Przydałoby się, a nie, że musi leźć przez te zaspy i jeszcze ten chujowy śnieg padał i wciskał się wszędzie. Mea była tak zła i zafrasowana, że nie dostrzegła jeszcze latającego w oddali przed nią magicznego ostrosłupa, który teraz się obrócił jak wiatraczek, strzepując śnieg dookoła. Im się do czegoś spieszyło, chyba nie do noclegu, gdzie ona się udawała. Bo kompania skręcała na lewo, kiedy ona musiała udać się naprzód. Minęła most, którym lepiej było nie jechać samochodem i innym przyziemnym pojazdem, znajdowało się na nim sporo gałęzi powyrywanych z okolicznych drzew. Ale to nie był jej problem, zresztą przez to przeszła. Dobrze, to gdzie teraz? Miasto się skończyło, trzeba iść naprzód. Jeb, jeb. Urgh. Widać, że cywilizacja się skończyła. Trudno tu było na obecną chwilę odróżnić drogę od pola przez ten zasrany śnieg. Tylko połamane drzewa i powyrywane krzewy znaczyły obszar, gdzie drogi nie było. Szur, szur, szur. Skrzypiał śnieg w butach, które średnio nadawały się do przedzierania się przez zaspy. Jeszcze trochę. I jeszcze. To chyba gdzieś się tutaj skręcało~ JEB. Wpadła po pas w zaspę. To chyba był rów… ech… trzeba jakoś wyleźć stamtąd. Wyszła, cała w śniegu. Mogłaby się przebrać za damę śniegu. Ale nie. Mea strzepała śnieg, klnąc pod nosem, na czym ta Wieża stała. Wróciła na drogę. Teraz nie może się pomylić, nie może… Byleby nie kolejny parów. No ale nie, teraz potknęła się o coś, przez ten zajebany śnieg nie widać było zasypanej gałęzi, o którą wywinęłaby orła. Ale nie wywinęła, podpierając się zręcznie jedną ręką. Już widziała cel wyprawy, jeszcze trochę, jeszcze trochę… Dotarła. Ktoś powinien otworzyć te drzwi i przyjąć ją jak należy. Więc zapukała silnie do drzwi. Mea czekała chwilę pod drzwiami, zanim ktoś otworzył jej drzwi. Był to chłopak przeciętnego wzrostu, wyglądający na chuderlaka. Miał błękitne włosy, ale coś jej mówiło, że to nie był jego naturalny kolor włosów. Włosy sięgały mu do ramion, były nieco zwirzchone, a na sobie miał kraciastą czerwono-zieloną koszulę oraz szare, przetarte dżinsy. Nie wyglądał na osobę, która spodziewała się gości. - O, dobry wieczór - wydawał się trochę skofundowany, ale szybko otrzeźwiał. - Pewnie pokoju potrzebujesz, wchodź do środka - uchylił bardziej drzwi. - A i owszem, potrzebuję - powiedziała, mając ochotę zniszczyć coś zaklęciem. - Byleby tanio, ostatnie na co mam teraz ochotę, to wydawanie pieniędzy. - Ściągnęła przemoczony płaszcz, i na razie tylko go. - Heh, zależy, jaką cenę uznajemy za “tanie” - stwierdził chłopak, ściągając z Mei płaszcz. - Akurat dziś rano zwolnił się jeden pokój na dwie osoby. Nie ma innego wolnego - wyjaśnił naprędce. - Standardowa stawka to 200 kredytów za dobę, wliczając media, wodę i internet, ale w razie potrzeby mogę zmniejszyć cenę, odliczając poszczególne media. - Ile zapłacę po odcięciu wszystkich mediów? - Wszystkich, wszystkich? Będzie 100 kredytów na dobę. - Wszystkie. Co w tym dziwnego? - Rozejrzałam się obojętnie po wnętrzu. - Mam płacić z góry? - Upewniam się. Płaci się z góry - chłopak odpowiedział, strzepał dokładnie śnieg z jej płaszcza i powiesił na wieszaku blisko kaloryfera. - Dobrze. Więc niech pan prowadzi, jestem zmęczona. Chłopak nie męczył Mei rozmową, poprowadził dziewczynę po schodach przez dwa piętra, po czym zaprowadził ją do pokoju nr 22. - Zapraszam - otworzył drzwi i wpuścił Meę do środka. Jegomość pobrał opłatę z góry, przywołał małego bocika z kluczem do pokoju nr 22. Mały, biały robocik wygenerował charakterystyczne komputerowe krótkotrwałe piski, kiedy latając przed Meą, wręczyła jej swymi małymi łapkami ładny srebrny breloczek z numerem 22. Bocik szybko wyleciał z pokoju. - Zostaje mi życzyć dobrej nocy, a w razie potrzeby koło okna - wskazał na ścianie koło drzwi balkonowych na panel dotykowy umocowany do ściany. - jest sprzęt, jak będzie problem, to można mnie przez niego zawołać. Będąc już samą, zdjęła ubrania i naszykowała sobie suche rzeczy. Miała ochotę na gorący prysznic. Trzeba przyznać tym, którzy przynieśli tu ten wynalazek, że to im się akurat udało. Ale z drugiej strony płacić za to nie chciała, dlatego też postanowiła się nieco bardziej wysilić. W samej bieliźnie przeciągnęła się, po czym poszukała jakieś bali. Wątpiła w możliwość znalezienia tu tego przedmiotu, ale wątpiła również w istnienie fizycznych odpowiedników duchów żywiołów, a w tamtej karczmie jeden z nich ją obsłużył. Zlokalizowawszy takową w łazience napełniła ją śniegiem i poczekała trochę. W tym czasie wypakowała swoje rzeczy, sprawdziła każdą z nich z osobna, po czym zaczęła się bawić, raniąc się lekko w rękę za pomocą magii. A raczej, jak ją tutaj nazywano, Shinso. Czy jakoś tak, nigdy nie zaprzątała sobie głowy takimi szczegółami. Jak dla niej to była magia i tyle. Kiedy woda była gotowa, rozebrała się do naga i weszła do bali. |
03-12-2016, 10:12 | #33 |
Reputacja: 1 | Hardkor, który przeżył Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Gdy nagle… - Witajcie w szkole magicznej Hotweed! Strife spadał z ogromnej wysokości. Na dole widział mnóstwo świetlików, między którymi przedzierały się cztery dywany, czerwony, żółty, zielony oraz niebieski. I fragmenty marmurowej podłogi. I po chwili spadania glebnął na czerwony dywan, na którym siedziało trochę stworów. - W naszej szkole macie do wyboru cztery domy: Latarników, Łowców, Władających Shinso oraz Zwiadowców - do uszu Strife’a docierał głos jakiegoś starego dziada. - Ale przydziałem nie musicie się już martwić, gdyż za was zdecydowała oto ta magiczna Czara Zielska - gunslinger ogarnął się i szybko się rozejrzał po sali. Była ogromna, miała spore owalne okna pod sufitem, za którymi panowały egipskie ciemności. Zobaczył wielu znajomków ze swojej akademii dla regularnych, ujrzał też Zafara, który siedział na niebieskim dywanie i wyglądał na równie zaintrygowanego pomieszczeniem co sam Strife, oraz zobaczył właściciela starczego głosu, który stał na podeście. Do nozdrzy Strife’a dotarł też zapach palonej trawy, który wydobywał się z owej Czary Zielska. Z naczynia wydobywały się kłęby szaro-błękitnawego dymu, które rozpanoszyły się po całej sali. - Za to jednak możecie posiąść na własność tę oto wspaniałą Czarę, której zielsko nigdy się nie skończy! - zagrzmiał starzec wznosząc czarny wielki puchar tworzący te wszystkie chmury w pomieszczeniu. - A zadanie jest proste! Ten kto będzie największym hardkorem, posiądzie ją na własność! - KRAAK! Cóż… KRAK! ty się tam ghhhuzdrzesz, staRAAA kwoKOO!? KRAAK! Phhhospiesz się i przynieś teGOOO dziwneGOOO czhhharnego nieopierzonego koguta! KRAK! - zaskrzeczał babski głos gdzieś w tłumie, a później Strife czuł, że gdzieś go niesie. To ambicja go niosła. Prosto do pucharu. Zrobił rozbieg, później wyskoczył za pomocą pięknego Skoku w powietrze, kilka metrów od gruntu, zrobił w powietrzu śrubę, materializując po drodze Serafiny. Pociski wędrowały po całym pomieszczeniu, robiąc z rywali krwawiące mięso. - KRAAK! PRZEStAAAń KRAK, tyle KRAAAkać i POMÓŻ mi! KRAAK! - podczas udowadniania, że jest istotnie największym hardkorem, Strife znów usłyszał inny skrzeczący głos. - THAAAK, to wielki KRAK! kawał mięsa! KRAK! Od Czary dzieliło go tak niewiele. - Niniejszym ogłaszam! - starzec zagrzmiał, tłumiąc wrzaskliwe skrzeki. - Że największym hardkorem zostaje Strife! Nie dość, że najzajebistszym, to w dodatku jedynym, który przeżył tę próbę! Serdeczne gratulacje! - mężczyzna robił owacje na stojąco, klaskając niczym publiczność licząca tysiące osób. Strife trzymał ten puchar w rękach! TAK, Czara Zielska była jego i TYLKO JE…~ B! Tym razem to nie było przyjemne. Ktoś go upuścił, przywiązanego rękami (czy też półtorej ręki) i nogami do długiego pala. Głowa uderzyła o coś twardego, przykrytego grubą warstwą śniegu. Było ciemno, ale słyszał szelest i kroki. - KRAK! Ty niezdaro! RAK! Weź RAK! uważaj! Strife został przywołany do rzeczywistości. To nie było miłe, bo łeb go bolał, a w dodatku stracił Czarę Zielska, którą musiał w jakiś sposób odzyskać. Ale miał jeszcze na głowie spotkanie z… Harpiami. Dokładniej z dwoma. Pół kobiety, pół ptaki, od nagich piersi w dół były one drapieżnymi ptakami, zaś w górę wyglądały na ludzkie kobiety. Zamiast rąk posiadały one wielkie opierzone skrzydła, a zamiast włosów pióra i puch. Jedna z nich miała pierze koloru ciemnobeżowego z brązowymi i czarnymi zdobieniami na lotkach, a karnację również niejasną, druga zaś miała popielate pióra i jaśniejszą skórę. - PosPIEESz się. Bierz to i lecimy, RAK! Strife był zdumiony o ile łatwiej było być tu porwanym przez harpie, niż o jedną strunówkę jakiegoś pyłu do wciagania. - E… Dlaczego mi jeszcze nie obciągacie? Wróć, dlaczego mnie nie ujeżdżacie? Na pewno kurwy gryziecie. - rzucił znużony patrząc po sobie. Próbował ocenić ile problemu sprawi mu wyswobodzenie się. - RAK! Theen kogut gada! - Gada, nie GHADA! Ruszże SIĘ! - harpie nie zamierzały przejmować sie gadaniną Strife’a, lecz żwawo go przetransportować. Tymczasem łowca oceniał, czy da się wydostać. Jeśliby czymś przepalił powróz, to spoko, ma szansę zrobić koko dżambo, asta la vista, babies i inne stuffy. - Gadam szmato i mam też uczucia! A i ten zmieniłem zdanie, popielata usiądzie mi na twarzy, a druga na pompce HO HO. - Strife usiłował przywołać miecz w taki sposób by pojawił się pod więzami, wtedy to jednym szarpnięciem rozetnie więzy. Magiczny świecący miecz zmaterializował się tak, jak Strife zaplanował, gorzej było nieco z manewrowaniem, a harpia z tyłu zauważyła tenże “nożyk”, zakrakała głośno: - On chce uCIEEC! I obie rzuciły się na niego. Niestety, Strife nie miał szczęścia. Klinga miecza świeciła, co ułatwiło harpiom wyrwanie broni z powrozów. Jedna harpia dorwała Strife’a i drapała go szponami, siadając mu na twarzy, a druga wyrwała broń z powrozów i wyrzuciła. Nadszarpnęła co prawda niecelowo powróz, niestety nie na tyle, żeby Strife nie miał problemu z siłowym rozerwaniem liny. Strife wystawił język próbując posmakować harpiej muszli, nie bardzo przejmując się ranami. Już u bardziej walnietych prostytutek bywał. Jednak na dłuższą metę możego wypatroszyć, czgo oczywiście nikt nie chciał. Zmaterializował więc Serafina, ustawionego na “Szotgan” i wypalił w dosiadającą go harpie. Pierwsza harpia odskoczyła zaskoczona od gunslingera, a Strife mógł wykorzystać okazję, żeby odstrzelić powróz u nóg. Przynajmniej jedna para kończyn była wolna. Druga harpia natomiast rzuciła się, żeby przytrzymać nogi i… po drodze dostała z klamki. Krzyknęła, krakała z bólu, a po chwili druga harpia rzuciła się do ucieczki i wzbiła w powietrze, zostawiając ranną towarzyszkę. - Tak to jest jak się bierze więcej do japy niż się mieści kochanie. - Oswobodził się niezdarnie, po czym zbliżył do harpii. Bez wahania przydepnął jej głowę do podłoża. - I teraz by uniknąć gwałtu post mortem, powiesz mi w którą stronę do jakiegoś miasta czy osady czy chuj wie czego. - Przestawił Serafina na magnum i wycelował jej w nogę. - Raz… - Pociagnął za spust, rozwalając to miejsce dzie powinna mieć rzepke. Skąd miał wiedzieć gdzie jakie kości ma Harpia. - Dwa.. - Wycelował w brzuch tuż pod pępkiem, lecz jeszcze nie strzelał. Harpia trochę się szarpała i biła skrzydłami, ale ból utrudniał jej stawianie się strzelcowi. Krakała, wyła, a później wybuchnęła histerycznym krakaniem: - W DÓŁ, KRAK! w Dół! Tam w dół! KRAAAAK! - wrzeszczała w panice, wskazując skrzydłem kierunek podążania. W dół, idąc między drzewami. Jak dla niego wszystko jeden chuj - prosto i w dół. - Dziękuje. - Strzelił jej prosto między gały, patrząc w kierunku który wskazywała. Serafin rozpłynął się w powietrzu. Strife jedyną ręką podciągnął wyżej kołnierz płaszcza i zaczął powoli iść w wyżej wymienionym kierunku. Piździało, a brak używek powodował że mu odbijało, trochę przegiął z tą harpią. Rozległ sie strzał, słychać było trzask i pękanie kości czaszki oraz rozerwanie tkanek miękkich. Harpia padła na śnieg, a z dziury w czole wypływała krew, barwiąc biało-błękitny puch na bordowo. Ciało drgało przez chwilę, po czym znieruchomiało, a skrzydła opadły i zestywniały. Strife przedzierał się przez śnieg i między drzewami. Było całkiem zimno, nawet jak nie wiało, a przedzieranie się między pniami i krzakami miało tę drobna zaletę, że osłabiało poniekąd wiatr, który od czasu do czasu się zrywał. Po drodze nie spotkał nic i nikogo ciekawego. Wydostał się z lasu i natknął się na staw, który niemal w całości był zamarznięty. Niemal, bo zobaczył wyrąbaną krę i gościa, który… kąpał się w tej lodowatej wodzie. Dalej znajdowała się spora zaspa, w której gość kąpiący się w wodzie sie przedzierał. W oddali zobaczył… śnieg, choć pod nim znajdowała się droga polna, sugerując się latarniami i specyficznym rozmieszczeniem śniegu. Znając swoje szczęście gościu pewnie jest jakimś mutantem który przybierze za moment rozmiary centra handlowego. - Yo! Panie! Którędy do cywilizacji? - Zakrzyknął do osobnika, zachowując bezpieczny dystans. - Chyba tamtędy - Strife otrzymał odpowiedź. Łowca zwęził oczy i jakimś cudem dojrzał, w którym kierunku gość go zamierzał prowadzić. Sam z wody nie wylazł, ale wskazał ręką ani w lewo ani w prawo. Wedle tej wskazówki Strife musiałby leźć przez szczere pole, a nie drogą przysypaną śniegiem. - Co za kurwa wariatkowo, czuje się jak u siebie w czyśćcu - Burknął pod nosem i postawił krok naprzód. Po chwili zatrzymał się. - Zaraz Panie jakie “chyba”. Ja się grzecznie pytam a ty mnie “chybujesz” tutej. - Rzucił delikatnie rozeźlony. - Dawno mnie tu nie było, tak na orientację podaję - gość wzruszył ramionami. - Ja szedłem w tamtym kierunku, co Ci podaję i tam ślady cywilizacji były. - po chwili zanurkował, i po chwili znów się wynurzył. - Jeśli wiatr ich nie zdmuchnął, to tam powinno coś być. - dodał po chwili. Strife poprawił maskę. - Ślady… ja potrzebuje by mnie proteze zmontowali, ile kurwa czasu mam sie lewą masturbować? - Marudził. Kapiący wzruszył ramionami. - Idź w tamtym kierunku i poszukaj sobie - mruknął, bardziej obojętnym głosem. - Szmaciarz. - Anioł podciągniął wyżej kołnierz i podążył we wskazanym kierunku. - Też mi miło poznać - a gość nic sobie nie zrobił z obelgi Strife’a. Dalej się kąpał, a Strife rozpoczął przedzieranie się przez śnieg. Gdzieniegdzie było ślisko, a schodząc z pagórka gunslinger zrobił ześlizg. Szło się całkiem długo, zapewne wina braku rozrywek po drodze i monotonnego krajobrazu oraz ciemności. Strife postanowił sobie stworzyć kulę światła, bo tam, gdzie gość go prowadził, było ciemno jak w murzyńskiej rzyci. A lamp tam nie uświadczył. Po drodze napotkał leżące na ziemi ciało dziewczyny odzianej w płaszcz. Zginęła pewnie podczas zamieci, która miała niedawno miejsce, zdążył ją przysypać śnieg. Jakby Strife na nie nie nadepnął, to pewnie by nawet nie wiedział, że truchło jakieś tu leży. Gunslinger z jakichś dziwnych ciągot sprawdził jej usta, ale poza wybitą szczęką nic w nich nie znalazł. Gęba świadczyła o bardzo bliskim i mocnym spotkaniu z czymś dużym i ciężkim. Dziewczyna pewnie zginęła w wyniku uderzenia głową o coś sporego. Tyle że tego obiektu nie potrafił już jakoś dopasować. Bardziej pasował kawał ściany z budynku. - Japierdziele… tu coś zawodowo łby rozpierdala. - Rzucił komentarz, po czym kontynuował przechadzke. Miał wrażenie że zmierza do nikąd, a coś po drodze będzie próbowało zrobić mu to samo co tamtej dziewczynie. Przeszedł jeszcze kawał drogi, wiatr wiał mu w twarz, a czasem zawirował, tworząc mini wiry ze śniegu. Później te zmieszały się z dymem. Nie z zielska. Wyczuł w tym dymie związki, jakie powstawały z palenia drzewa, koksu, z domieszką innych śmieci. Czyli faktycznie był bliski trafienia do cywilizacji. W oddali usłyszał szczekanie psa… psów. Ale ten hałas się nie natężał. Psy musiały pewnie być zamknięte, lub uwiązane. Chociaż przy drugiej opcji psy miałyby mniejszą szansę na przeżycie, skoro tą dziewuchę porwało. Strife po drodze natknął się na kawałek zerwanego płotu oraz kawałki dachu. Na jednym z nich znalazł ślady krwi. - Heheh… HAHAH…. z gówna w gówno. - Często gadał do siebie, i tym razem nie omieszkał skomentować swojej sytuacji. Serafin od razu pojawił się w jego jedynej ręce, gdy kroczył dalej, tym razem ostrożnie stąpał, dokładnie rozglądając się dookoła. Światło dało mu… więcej światła na otoczenie. Kilkadziesiąt kroków przed nim majaczały resztki płotu, który został porozrywany. Mógł ten teren też ominąć - lecz wtedy wydłużyłby sobie znacznie drogę i musiał przedzierać się przez gaik. Strife nie wybrał drogi na około. Przeskoczył mierny płotek i ruszył naprzód. Zobaczył kilkadziesiąt kroków przed sobą dom, a raczej jego część - brakowało bowiem większości dachu. Okna jakoś przetrwały ten minikatalizm, niemniej niektóre szyby wyglądały na popękane. W żadnym z nich nie paliło się światło.Gunslinger podchodził ostrożnie, a wycie psów się nasiliło. Zobaczył poważnie rozwaloną stodołę, której kawałki były porozpierdzielane na podwórku i okolicy - to ze stodoły dobiegało szczekanie psów. Psy szczekały, a Strife poruszał się dalej i był gotowy zastrzelić gady, ale te się nie pojawiały. Pewnie je zamknięto gdzieś w stajni, rozlegało się sporadycznie uderzanie o coś metalowego. Strife’owi zaczęła przejawiać się paranoja. Zerknął w przelocie na dom, a wtedy w jednym z okien objawiła się mizerna ilość światła - pewnie prąd padł w domostwie, lub ktoś nie chciał korzystać z żarówek. Strife’owi przychodziła na myśl pierwsza opcja; w oknie zgasło światło, a okno lekko się otworzyło. Łowca postanowił schować się za najbliższą góreczką i przeczekać chwilę, aż gość zamknie okno. I żeby te psy się zamknęły! Bo zamknąć jadaczek jakoś nie chciały. Szszsz, czy to okno się zamykało czy mu się wydawało? Znając swoje szczęscie zastrzeli za moment jakąś babcie która nikomu nic nie wadzi, błednie zakładając że chce go zjeść. Odetchnął głęboko i przekradł się do boku budynku, by tam na kućkach przejść za róg i zerknąć przez okno. Cały czas palec na spuście, aż świerzbił by coś zastrzelić. No chyba że ktoś mu zaoferuje ciepłą herbatę. Łowca przekradł się pod okno i zerknął ostrożnie, ale niczego ciekawego nie zobaczył. Akurat natrafił na kuchnię, w której nikogo nie było, na piecu kaflowym stały gary, w których coś się wcześniej gotowało, a teraz pewnie przystygło. Postanowił zaryzykować i zapukał w drzwi, w akompaniamencie szczekających psów. Poczekał chwilę i usłyszał dziecięcy głosik: - Mama! Przed drzwiami stoi jakiś… em, pan! - Czekaj, nie otwieraj! Henryk! Ktoś jest przed drzwiami! Idź sprawdzić, kto to! - kobiecy głos wbił mu się w uszy. Po chwili drzwi zostały otworzone. Wbrew oczekiwaniom Strife’a drzwi nie otworzyła mu babcia, tylko jakiś mężczyzna, sięgający mu do podbródka, odziany w szary sweter i ciemne spodnie. W dodatku mężczyzna, który najlepsze lata miał, ja się zdawało, już za sobą. Broda sięgała mu do piersi, a zmarszczki pokrywały jego twarz. - Witaj wędrowcze - jegomość zachrypiał i zakaszlał. - Czy… czy w czymś mogę pomóc? - Eee… nom… wskażcie mnie droge do jakiegoś proteżyszs...proteg… gościa od protez, ujebało mi rękę z tego zimna. - Pomachał kikutem. - I coś ciepłego do picia. Proszę. - Serafin wyparował, a wycięczony Strife oparł się o framugę. - Nie znam nikogo od tworzenia protez, niestety. Ale możemy zaoferować coś ciepłego do jedzenia - zaproponował. - No, ten… - mężczyzna zakaszlał. - Proszę nie stać na dworze, tylko wejść do środka. - dodał po chwili, prosząc. Ciepło faktycznie uciekało z domu. Co Strife przyjął bez dalszego marudzenia. Mężczyzna zamknął drzwi do domu, a strzelec słyszał gawędę małego brzdąca, który pierwszy wypatrzył Strife’a u drzwi przed domem. Strife dostał polecenie, żeby nie zdejmował butów. - Łaaa! Prawdziwy terminator! - Strife usłyszał, jak coś kręci się koło jego nóg. Smarkacz miał czarną czapkę z daszkiem na głowie, rozciągnięty czarny t-shirt i ciemne dresy. - Widziałem pana w telewizji, jak nadawali test z czwartego piętra! Dostanę autograf od pana!? - Phil, idź do pokoju, nie przeszkadzaj! - mężczyzna odgonił dzieciaka od Strife’a. - Hanna, zabierz Phila do pokoju! Strife odciągnął kaptur w tył i zdjął maskę, świecąc złotymi ślepiami szczerzył się. - Nie ma sprawy młody, ja dla fanów zawsze mam czas. Dawaj mnie coś do skrobania. - Zaśmiał się, po czym zwrócił do starszego osobnika. - Panie, ktoś wam płot rozjebał, jucha też na nim była… no i ten… nie znaliście może młodej dziewczyny… nie wiem do dwudziestki max? - Zapytał, rozsiadając się w najbliższym siedzeniu. Staruszek westchnął na ostatnie pytanie. - Znam niemało, trochu młodych mieszkało tu w okolicy. Ale sporo z nich się wyprowadziło. Musiałbyś podać więcej szczegółów na temat tej dziewczyny. - Ruda, w płaszczu… ze zmaglowaną gębą… martwa. Natknąłem się po drodze. Coś dużego ją musiało jeb… pierdyknąć. - Zamyślił się. - Zresztą… czy jest w tych okolicach jakieś miasto… nie wiem cokolwiek. Jakimś cudem wylądowałem tutaj wleczony przez harpie. Jedną załatwiłem druga uciekła. - Przytaknął sobie, wpatrzony w sobie znany punkt za ścianie. - Nie kojarzę żadnej rudej dziewczyny, która by pasowała do tego co mówisz - staruszek pokręcił przy tym głową. Podrapał się po uchu i kontynuował. - Pewnie domyślasz się, że niedawno w tych okolicach rozpętała się straszna wichura z burzą śnieżną i widziałeś, że nam zerwało płot i trochę dachu - stwierdził z niezadowoleniem. - Miasto się pewnie znajdzie, ale wszędzie jest tutaj daleko. Musiałbyś się do teleportu udać, a najbliższy jest stąd z godzinę drogi na nogach. Przyszła też kwestia na harpie. - Powiadasz, że harpie cię tutaj zaniosły? - zdziwił się temu zjawisku. - Tja… pierzaste z taaaakimi cycami. - Pokazał ręką ich rozmiar patrząc na dzieciaka. - Ale to nieistotne… jestem w dupie, kompletnej. Długo tu trwają zamiecie? - Zapytał, wstając z siedzenia. Od niechcenia zaczął przechadzać się po pomieszczeniu, rozglądając się dookoła. Staruszek się zniesmaczył. - A ty w pokoju miałeś siedzieć! już! - ochrzanił dzieciaka, który ze spuszczoną głową wyszedł z kuchni. - Ech… zamiecie. Czasem się zdarzają, ale ta ostatnia była silniejsza niż przeważnie. Strife nie dostrzegł w kuchni nic szczególnego. Na ścianie wisiał obraz z koszem owoców, koło pieca kaflowego wisiał stary zegar wahadłowy, koło stołu, przy którym siedzieli, znajdował się kosz pełen gazet. Nad zlewem suszyły się naczynia. Jegomość powstał ze stołu i napalił w piecu. - Zerwało się parę godzin temu, myśleliśmy, że dom stracimy. Szczęśliwie, mamy jeszcze gdzie mieszkać. Ale nie wszystkim dzisiaj dopisało szczęście, oj nie… - westchnął i zaryglował piec. Łowca z powrotem usiadł w to samo miejsce gdzie przedtem, przymknął na chwile oczy. - Krew na płocie skąd może być? Macie tu jakieś drapieżne gatunki? Oprócz harpii. - Oczu nie otwierał, ziewnął nawet rozsiadając się wygodniej. - O, poza harpiami zdarzały się wilkołaki, strzygi, szyszymory... Na szczęście od dłuższego czasu nas nie nawiedzają. Harpie czasem ktoś widuje, ale nie zdarzyło się, żeby kogoś porwały. A przynajmniej w ciągu ostatnich kilku lat. - Ze wszystkim miałem styczność… i każde umiem zabić… macie farta. Nakarmicie mnie? Wiem że tak niegrzecznie się domagać ale zdycham z głodu i braku narkotyków. - Przytaknął sobie już zaspanym głosem, powoli odpływał gdyż osunął się niżej na siedzeniu. Jedyne co utrzymywało przytomność to głód. - Przecież właśnie dołożyłem do pieca - mruknął nieco oschlej staruszek i zakasłał dość ostrzej niż wcześniej. Aż zaświszczało. Po chwili nalał wody do czajnika i postawił do na piecu. - Khuuf… ech… Powiedz mi, skąd te harpie cię zabrały? - Z okolic pobliskiego miasta, coś mnie pierdykło gdy się burza zerwała, potem już mnie niesły… aha i nie chrząkaj tak jakbyś chciał pokazać że jesteś oburzony moja obecnością. Strasznie mnie to wkurwia. - Łypnął jednym okiem na starca. - Nie rządź się w moim domu - warknął jegomość, po chwili odchrząknął. Zupa się ugotowała, jegomość zakaszlał po chwili. Westchnął, nalał zupy i podał talerz Strife’owi. - Jeśli nie zauważyłeś, męczy mnie kaszel. - orzekł Henryk. - Nie zauważyłem… równie dobrze to mogło być twoje pozdrowienie, te jebane piętra są posrane, po drodze nawet widziałem gościa który kąpał sie w tej lodowatej wodzie. Dziękuje. - Z tym ostatnim słowem wziął talerz i wcisnął go sobie do ust, wlewając jego zawartość bardzo łapczywie do gardła. - Móghlbym schie chwile zdchrzemnąć tutej? Pohtem znikham. - Gadał z pełną gębą. Staruszek uśmiechnął się niemrawo na uwagę o piętrach. - Tak na co dzień tego się nie czuje, zwłaszcza jeśli się nie wspina i nie uczestniczy w testach. Czasem człowiek zapomina, że mieszka w Wieży - sobie zaparzył herbatę i dodał sobie do niej plasterek cytryny. - dopóki nie usłyszy od kogoś, że spotkał gościa, co kąpie się w lodowatej wodzie pomimo zimowej pogody lub innych dziwnych rzeczy. Strife dosłownie wylizał talerz, po czym odniósł go do zlewu. Ponownie ziewnął. - Mogę nawet na podłodze, nie będę przeszkadzał. - Przetarł oczy, był naprawde zmęczony, dawno się tak nie czuł. Przynajmniej jeden głód był zaspokojony. - Gdzie na podłodze bedziesz spał, przecież tak nie wypada. Hanna! Sprawdź, który pokój będzie dobry do spania! - zawołał na korytarz. - Sprawdź pokój Tobiasza! Powinien się nadawać! - Strife usłyszał ten sam kobiecy głos, co mówił dzieciakowi, żeby sprawę drzwi zostawił dorosłym. - Dobrze - mężczyzna odkaszlnął. - Za mną. - rzucił do Strife’a, zanim znów zakaszlał. Strife grzecznie poszedł za gospodarzem, wyszli z kuchni, przeszli do sąsiednich drzwi, gdzie łowca zastał mały, przytulny pokoik z tapczanem i niemal do zera opróżnionymi szafeczkami. Na komodzie obok łóżka też nic nie było. Jedynym wystrojem tego pomieszczenia była makieta wisząca nad tapczanem oraz Phil, który czekał z niecierpliwością na swego “idola”. W ręku trzymał drewniany miecz. - Możesz dać autograf na moim mieczu! - zadeklarował nowy fan Strife’a, prezentując mu porządnie wystrugany miecz. W ręce łowcy zaiskrzyłą się nagle świetlna lanca, której koniuszkiem to wypalił na mieczyku elegancki i skrajnie bajerancki podpis “Strife”. - Proszę cię bardzo… a teraz pozwól mi się lulnąć młody kej? - Puścił oczko, uśmiechając się półgębkiem. - Łoooo! dzięki! - młody ucieszył się, zachichotał i wyszedł z pokoju. Strife usłyszał jeszcze “dobranoc” od jegomościa. Gdy został sam, Strife rozebrał się do samych gaci i padł na łóżko, odpływając w krainę snu.
__________________ "My common sense is tingling..." |
08-12-2016, 21:38 | #34 |
Reputacja: 1 | Ciemność Okazało się, że Mia owszem, chce orzeszki - ale szczury najwyraźniej nie znały pojęcia brania na kredyt i cóż: Zafara póki nie będzie faktycznie miał przy sobie prawdziwych orzeszków, to nici z małego przewodnika po tunelu. Toteż Mia podreptała tymi swymi małymi szczurzymi łapkami za swoim panem, a Zafarę zostawiła samego sobie.Zafara nie znał zbyt dobrze tych korytarzy. Nie udał się za mistrzem gryzoni, który ewidentnie chciał zostać sam ze swoimi zwierzakami, tylko postanowił na własną rękę sprawdzić labirynt. Z braku laku zawrócił i udał się w ten hol, z którego wylewało się shinso - czyli w ten, do którego wcześniej weszła jego zniecierpliwiona towarzyszka. Żeby było zabawnie, byłby ją w stanie śledzić, jej energetyczny ślad wciąż czuł wyraźnie. Niespecjalnie miał gdzie w nim skręcać, droga prowadziła prosto i była nieregularna, podłoże nie było równe; wydawało się podtopione przez ślad energetyczny wytworzony przez jego kompankę. W oddali zobaczył słabą niebieską łunę - czyżby doganiał R.? Ta szła powoli przed siebie, nie zwracając uwagi na Zafarę. Ostatecznie sam mógłby przyspieszyć, niemniej nie było takiej potrzeby - w pewnym momencie R. zatrzymała się i powoli obróciła się w kierunku białafutrzastego. Kula niebieskiego ognia oświetlała jej postać oraz korytarz. R. nic przez chwilę nie mówiła, tylko patrzyła się na ducha. Ten odwzajemnił jej spojrzenie i również się nie odezwał. Z R jakoś się nie dogadywał, wielu rzeczy nie chciała mu powiedzieć, zaś to co mówiła nie bardzo rozumiał. Nie ufał jej. Nie miał bladego pojęcia dlaczego Jednooki zaprowadził go akurat do niej, tak jak wcześniej naprowadził go na Strife'a. Do tej pory myślał, że ranker jest po prostu wyjątkowo niefrasobliwy, teraz zaczynał wątpić w jego dobre intencje. Cały ten gniew ziemi, tajemnicze drzwi oznaczone gwiazdą, zamknięcie trzeciego piętra, Afaz, wszystko to było częścią jakiejś większej układanki, której on Zafara nie miał szans poskładać do kupy. Po kilkunastu sekundach wypełnionych intensywnym milczeniem odwrócił wzrok i poszedł dalej korytarzem. Nie obchodziło go czy R- nawet swojego imienia nie chciała mu zdradzić- pójdzie za nim czy zawróci. Kiedy oddalił się od niej kilkanaście kroków, niespodziewanie się odezwała za jego plecami: - Dowiedziałeś się czegoś od tamtego świra? Duch zatrzymał się i odwrócił przez ramię, nie miał ochoty rozmawiać. -Ponoć kiedyś miał tu swoją kryjówkę niejaki Gilgamesz.- podzielił się pierwszym co przyszło mu do głowy, jakby to była ciekawostka bez większego znaczenia, zresztą dla niego tak właśnie było, nigdy wcześniej nie słyszał tego imienia. Zafara zgodnie ze swoim zamiarem poszedł dalej, nie niepokojony przez R., która została w tyle ze swoim niebieskim ogniem. Dalej robiło się ciemniej i ciemniej, na tyle, że i on sam nic nie widział. Pomimo to Zafara udał się dalej i musiał iść na ślepo - shinso stopniowo gęstniało. Postanowił pomóc sobie latarką w telefonie. Bateria miała obecnie 33% mocy. Powinno mu jeszcze na trochę starczyć. Postanowił działać na tym co ma. Włączył światło. Skondensowana ciemność rozproszyła się na tyle, że widział, co może mieć pod nogami. Podłogę, zniszczony metalowy grunt. Rdzę na ścianach. Poszedł dalej, mając R. w nosie. Po drodze nic szczególnego nie spotkał. Drogę miał tak spokojną, że pewnie szybko się znudzi. Gdyby chociaż taki Afaz wyskoczył zza rogu, to przynajmniej rozruszałby atmosferę. Albo Legion chociaż? Światło latarki padło na coś okrągłego i matowego. Miało trzy dziury w kopule, dwa wyglądały na oczodoły, a trzecie na dziurę - prawdopodobnie po pocisku, który po drodze poharatał skroń po prawej stronie. Zafara szybko dojrzał resztę szkieletu. Humanoid, co tutaj zginął, został postrzelony. Musiało to się stać bardzo dawno… albo szczury do tego czasu zdążyły zeżreć to truchło, które pozostało. Mało co z mięsa się na nim ostało. Sądząc po śladach na zakurzonej podłodze shinsoista ocenił, że gryzonie skończyły swoje dzieło dawno temu i od tej pory resztki leżały nie niepokojone i zapomniane przez wszystkich. Nie wyczuł w otaczającym denata shinsoo niczego niepokojącego, tak jak i nie dostrzegł niczego co zdawałoby się nie na miejscu. Mógł zgadywać czego ów nieszczęśnik tutaj szukał i dlaczego znalazł śmierć, ale jakoś nigdy takich zabaw umysłowych nie lubił, ominął więc zewłok i podreptał dalej korytarzem. Nie bał się. Nie łatwo jest wzbudzić niepewność w kimś kto w jednej chwili może ewakuować się portalem w bezpieczne miejsce. Zafara zostawił zwłoki w spokoju i ruszył dalej. Znów znalazł ostoję w spokoju, te szczury, co zeżarły denata (lub nie, ale prawdopodobnie one przyczyniły się do stanu znalezionych zwłok), też mu się nie pchały na drogę. Nagle telefon zawibrował mu… 6% mocy na baterii? I jeszcze mu latarka się pa~ Tak, latarka z telefonu w tym momencie zrobiła “pa” i zgasła, a Zafara został sam we wszechobecnych ciemnościach. Samotność nie przeszkadzała mu w najmniejszym stopniu, ciemności także się nie obawiał, ale mimo wszystko wolałby coś widzieć. Bateria w telefonie tak jak wszystko w wieży działała na shinsoo. Sam długouchy miał wysoki poziom magicznej energii zaś bateria bardzo niski. A gdyby tak podzielił się ze swoim urządzeniem? Postanowił przelać niewielką porcję shinsoo ze swojego ciała wprost do baterii. Zafara skoncentrował się na próbie podładowania telefonu. Niestety, teoria (zwłaszcza ta nie do końca poznana) nie przekładała się zbyt często na praktykę, zwłaszcza, że urządzenia nie działały tak w zupełności jak duchy czy istoty inteligentne, zwłaszcza w kwestii shinso-energetyki. Zafara przesłał swoje shinso do sprzętu, ale coś poszło nie tak - wydawało mu się, że usłyszał trzask w sprzęcie i ekran zgasł. Kiedy białofutrzasty próbował włączyć telefon, urządzenie nie reagowało. Nie włączyło się. Były dżin zrozumiał że zepsuł sobie telefon i latarka nie pomoże mu już zobaczyć dalszej drogi. Wstrząsy uspokajały się co jak sądził powinno wkrótce odblokować mu możliwość przemieszczania się przez ściany. Mimo bardzo wyczulonego zmysłu shinsoo nie był w stanie ocenić, czy sytuacja już uległa poprawie, czy nie, nawet dotykając stanowiącego barierę dla jego materialnego ciała materiału. Zdematerializował się więc i przekonał, że zagłębianie się w ścianę jest tak samo trudne jak wtedy gdy ostatnio tego próbował. No nic może musi poczekać trochę dłużej. Póki co postanowił jeszcze przez jakiś czas brnąć dalej po omacku. Sytuacja bez latarki wyglądała niejasno, i okazała się być cięższa niż by tego chciał Zafara. Dobrze, że posiadał bardzo wyczulony zmysł shinsoo, ale po drodze i tak potknął się o jakieś śmieci. Jakieś kolejne pogryzione przez szczury truchła. Już dwa kolejne. Co niektóre stwory ciągnęło do tych podziemi? Tym razem nie natknął się na humanoida, tylko jakąś przerośniętą skolopendrę… drugi to było coś bardziej humanoidalnego, ale na pewno człekiem nie było. Zafara nadepnął na rogaty łeb tego drugiego zdechlaka, rozległ się głośny trzask spod jego nogi. Z roztrzaskanej głowy wydobyła się jakaś obrzydliwa maszkara - wyglądała jak trzy stopione ze sobą zmasakrowane głowy z dwoma poskręcanymi łapami wyposażonymi w ostre pazury. Jednemu z tych łbów wystawał obślizgły jęzor. Nie wiedząc czemu - Zafarze skojarzyło się to z… Novemem. Maszkara ruszyła, a raczej doskoczyła… czy zapikowała w kierunku Zafara, chyba chcąc i jego pożreć. Okazało się, że pokraka miała pazury przeładowane shinso - zdążyła mu nimi rozorać twarz. Zaskoczony władca piasku odruchowo się zdematerializował co tym razem nie przyniosło żadnego efektu, paskuda przyczepiła mu się do pyska i chyba chciała skonsumować go żywcem. Wróciły wspomnienia długiej i beznadziejnej walki z Novemem. Zdecydowanie miał nadzieję, że już nigdy nie będzie mu dane oglądać tego wyjątkowo męczącego stworzenia ani istot mu podobnych. Jedną dłonią chwycił za zmutowaną masę starając się ją od siebie oderwać, druga dłoń sięgnęła po sztylet. Doskonale pamiętał, że jego magiczne ostrze poprzednim razem zrobiło na przeciwniku wrażenie. Nie zamierzał się patyczkować, chciał zadźgać maszkarona tak jak zrobił to z Afazem i pozbyć się go raz na zawsze. Ostrze zagłębiło się gdzieś w masie pomiędzy jedną, a drugą głową potwora. Chwilę później mutant zrozumiał, że dłoń której niewielkie pazury trzymały jego drugi łeb ma na celu nie tylko przeszkodzenie mu w konsumpcji, ale też w ucieczce i łatwo nie puści. Mimo usilnych starań i nadzwyczajnych wygibasów pokracznych kończyn kreatura nie zdołała się wyswobodzić, ani też zranić Zafary. Pokryta puszystym białym futerkiem istota kolejny raz pokazała, że mimo iż nie szuka zaczepki to lepiej jej nie drażnić, zagłębiając ostrze swojego sztyletu głęboko w oczodole pierwszego łba. Żeby ułatwić sobie zadanie koziorogi przycisnął oponenta do ściany i zadał kolejny pewny cios. Prawdopodobny krewniak Novema zaczął wyraźnie słabnąć i nie stanowił już zagrożenia, ale nie mógł liczyć na litość. Zafara miał zamiar dokończyć dzieła i upewnić się, bardzo porządnie się upewnić, że mutant nie żyje. Nie przeżył egzekucji ze strony Zafary, nie wygląda na to, że odżyje i pomacha mu na pożegnanie łapkami. Wciąż był zdechły. I dalej nic. I nic. I nagle~ Też nic. A kto umarł, ten nie żyje. Niezależnie od tego, ile razy Zafara wepchał mu ostrze w ciało, zdechlak nic sobie nie robił z napastowania. Tylko bardziej był zmasakrowany. Zafara wepchał martwego zwierza w ścianę, którą uprzednio zdematerializował. Niemniej dematerializacja ściany nie do końca się powiodła, gdzieś za ścianą musiała się nasączyć sporą ilością shinso i kawałek zwierza wystawał ze ściany. Zwłaszcza ten kawałek zwierza z trzecim łbem i łapą. W tej sytuacji Zafara postąpił tak jak postąpiłby na jego miejscu każdy psychopatyczny morderca. Doznawszy nagłego olśnienia postawił obok siebie portal bez pary by świecący owal pomógł mu lepiej zorientować się w sytuacji, a potem zwyczajnie odkroił wystające kawałki. Następnie dopasował powstałe mięsne puzzle do przestrzeni którą dysponował. Zajęło mu to sporo czasu i uświnił się śmierdzącą juchą niemiłosiernie, ale wreszcie udało mu się pogrzebać szczątki pod warstwą twardej stali dającej pewność że “Novem” obojętnie jak przerażającymi mocami by nie dysponował już zza grobu nie powróci. Wyczerpany psychicznie duch, zdematerializował się, a obrzydliwa maź pokrywająca jego śnieżnobiałe futro w większości opadła na zakurzoną podłogę. Wciąż zostało jej jednak na tyle by kąpiel w najbliższej przyszłości stała się koniecznością. Miał dość, zdecydowanie dość zwiedzania tego bunkra. Zostawił portal w miejscu starcia, a drugim wrócił tam gdzie odpoczywał razem z R. R oczywiście na miejscu nie zastał, tak jak i nikogo innego, co akurat uznał za dobry znak. Nie pamiętał drogi na powierzchnię, ale kurz na podłodze zapamiętał ją dla niego. Stworzył niewielki portal dający nie więcej światła niż świeczka i przemieszczając go ze sobą niczym builder -że też wcześniej na to nie wpadł- zaczął szukać własnych śladów. Nie było to łatwe, czasem trudno było coś zauważyć w świetle którym dysponował, zwłaszcza przy dużej aktywności szczurów. Małe łapki miejscami zupełnie starły kurz z bardziej uczęszczanych przez gryzonie szlaków. Niemniej mimo trudności duch czynił stałe postępy i ostatecznie dotarł na powierzchnię, nie spotkawszy po drodze nikogo. Od razu poczuł różnicę. W powietrzu, czy też jego czystości, a przede wszystkim w… temperaturze. Panował bowiem mróz, przed jego oczami polana świeciła bardzo słabo od shinso… które tej nocy spadło w postaci śniegu. Gdzieniegdzie Zafara zobaczył iskry i to nie od światła znajdujących się bardzo daleko od niego latarni. Śnieg ten na tyle świecił, że gdyby się uprzeć, mógł zastępować mu źródło światła, a przy jego wzroku… spokojnie. Gorzej było z przechadzaniem się po śniegu. Czuł się jak mała syrenka, która po pakcie z morską czarownicą wyszła na ląd - przynajmniej wedle wersji niejakich braci Grimm. Bowiem pierwsze kroki czuł jak deptanie po potłuczonym szkle, a w lepszych momentach - jak chodzenie po papierze ściernym. Co gorsza - Zaf nie posiadał butów, więc na razie nie miał się jak uchronić przed nieprzyjemnym wrażeniem. Świat chyba naprawdę oszalał. Kiedy schodził pod ziemię, w koło zieleniły się rośliny i choć trochę padało, temperatura była całkiem znośna. Teraz trafił w sam środek ciężkiej zimy... ze świecącym śniegiem. Pierwsze zetknięcie ze zmrożonym shinso było jak rażenie prądem. Od razu cofnął się w głąb nory z której wylazł. Musiał spróbować czegoś innego. Zdematerializował się i spróbował nad białym puchem przelecieć. Nie wyszło. Przebył ledwie kilka metrów kiedy ciało wbrew jego woli wróciło do normalnej postaci i spadł prosto w półmetrową warstwę shinsowych okruchów. Dla istoty która bez obaw bierze w dłonie tłuczone szkło, a widząc dziurę wielkości pięści w swoim brzuchu reaguje wzruszeniem ramion, całkowicie niezdolnej do odczuwania fizycznego bólu, nagłe porażenie shinsoo było doświadczeniem doprawdy koszmarnym. Skamląc żałośnie shinsoista zaczął wykonywać niezborne ruchy, wszystko byle czym prędzej przedrzeć się przez puch do bezpiecznej nory. Kiedy wreszcie mu się to udało, miał śnieg dosłownie wszędzie. Luźna szata nie chroniła przed nim prawie wcale, a futro zdawało się wręcz przyciągać świecące drobinki. Starając się strzepnąć ile się da zanim stopnieje, obiecał sobie, że już więcej tego świństwa nie dotknie. Poczeka aż stopnieje... no chyba że napada więcej. |
26-01-2017, 08:09 | #35 |
Reputacja: 1 |
__________________ |
31-01-2017, 16:21 | #36 |
Reputacja: 1 | Gra o miecz Dziewczynka zniknęła białowłosemu przeciwnikowi, Salaam z powrotem na oczach Dana powrócił na swoje miejsce. Brodacz leżał twarzą do gleby i krwawił; zdążył już zakrwawić śnieg, który skrzył pod jego brzuchem. I był nieprzytomny. |
31-01-2017, 19:20 | #37 |
Reputacja: 1 |
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania. |
21-02-2017, 20:05 | #38 |
Reputacja: 1 | Dan obniżył nieco lot. W jego oczach jarzyła się szaleńcza wściekłość i zawziętość. Trzymał się wystarczająco daleko wilka, by ten nie mógł się na niego rzucić. Wyciągnął miecz Salaama w kierunku zwierza i krzyknął. |
25-02-2017, 08:54 | #39 |
Reputacja: 1 |
__________________ |
04-03-2017, 14:22 | #40 |
Reputacja: 1 |
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania. |