Gorący wiatr zatrzepotał ubraniami stojących na środku pustkowia postaciami. Kłębek wypalonych słońcem gałązek przetoczył się leniwie przez powalone drzwi.
John zamknął usta, zmielił w językiem pył, który zaczął mu już wpadać do gardła i splunął.
Nerwowo szukał w pamięci dużych ilości wypitego alkoholu, albo wypalonych szamańskich ziół. Może coś dosypały do piwa... Całkiem możliwe, w końcu ta z pieskiem je niosła...
To nie był sen. Nie raz doświadczał wizji w tipi szamana, a tutaj nie widział Rodrigo- Gadającego Kaktusa. Tak... wizje odpadają.
Znaczy, że go struły i wywiozły... tylko jak? W promieniu kilku mil nie ma samochodu, nie doniosłyby go... To zupełnie nie ma sensu... To dziwny, dziwny dzień...
- Ty. Żyjesz?- Silva szturchnęła go w ramię
- ... – zamrugał oczami. Wnętrzności kurczyły się jak szalone a głowa pulsowała uniemożliwiając myślenie.- What the fuck is goin’ on?? What the hell?!- wykrzyczał łamiącym się głosem. Podbiegł do do powalonych drzwi i obrócił się dookoła z paniką na twarzy.
- Co wy żeście zrobiły? Co to jest, GODdamn, fuckin' shit!- doskoczył do stojącej najbliżej Silvy, złapał ja za ramiona i brutalnie potrząsnął- Co to za cholerne sztuczki?!
__________________ "To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS |