Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-11-2016, 14:37   #104
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Theseus wziął ciasteczko w dwa palce i okręcił nim. Uśmiechnął się mimowolnie. Gosposia Chloe robiła co mogła, by zapewnić swojemu przełożonemu komfort i wygodę. Cicerone był pod wrażeniem jej starań. Minęło raptem kilka dni, a świątynia już zaczynała błyszczeć dawną świetnością, jakiej mógł się po niej spodziewać. Poza tym kapłan był wdzięczny mieszkańcom, którzy postanowili pomóc. To był dobry znak. Ludzie potrafili się zebrać i zrobić coś bezinteresownie. Będzie im musiał za to podziękować na najbliższym kazaniu. Może to zachęci pozostałych do tego typu inicjatyw.
Cicerone namoczył smakołyk w maślance i wrzucił sobie do ust, pochłaniając je jednym kęsem. Chloe gdzieś zniknęła dzisiejszego popołudnia. Oczywiście Theseus nie był jej rodzicem, nie musiał jej pilnować i kontrolować. Mimo wszystko był ciekawy, co też odwróciło jej uwagę. Z tego, co zdążył ją poznać, była gorliwą osobą i nie tak łatwo porzucała pieczę nad czymś, na czym jej zależało. W takim razie cokolwiek ją wyciągnęło ze świątyni, musiało być ważną rzeczą.

Wstał. Siedzenie go męczyło. Przeszedł się po gabinecie z założonymi za plecami rękoma. Garbił się bardziej niż zwykle. To wyczerpanie powoli zaczynało w nim się rozgaszczać. Leniwym krokiem podszedł do wysokich okiennic i wyjrzał na zewnątrz. Wieczór dopiero się zaczynał, jednak przez zachmurzenie było już całkiem ciemno. Theseus odczuł duszność panującą w powietrzu. Ach tak, przydałoby się w końcu przejaśnienie. A może to po prostu miejsce? Szuwary w końcu były bagnem. Co mogli zrobić, by zmienić ten stan rzeczy?
Theseus zerknął z powrotem na biurko i poczuł się przytłoczony. Odkąd tu przybył, nie mógł się skupić na jednej rzeczy. Chciał pomóc wszędzie, a póki co nie robił nic konkretnego. Zmarnował energię z jaką tu przybył i teraz zrozumiał, że postąpił głupio. Nie tak cię wyszkolono, skarcił się w myślach. Masz inspirować, nie szukać inspiracji. Masz wskazywać, nie robić wszystko samemu.

Wyszedł na środek gabinetu i padł na kolana.
- Ojcze mój - jęknął, unosząc wzrok ku sklepieniu. - Prosiłem Cię o wskazanie drogi, lecz to ja mam ją odszukać. Prosiłem Cię o siłę, lecz to ja mam ją wykrzesać. Prosiłem Cię o jasność umysłu, lecz to ja sam go przyćmiłem. Nie prosiłem Cię o zrozumienie, bo uważałem, że sam wszystko mogę dostrzec. - Po tych słowach zapadła chwilowa cisza, podczas której Theseus, z wciąż uniesionym obliczem, w milczeniu poruszał samymi ustami.
- Jam jest Twym narzędziem - kontynuował. - Nie nade mną roztaczasz swą troskę, lecz za moją pomocą. Widzę. Widzę już. O Wielki Budowniczy. Stworzycielu wszechświata. Karmicielu głodnych. Jam Twym narzędziem. Jam ich Cicerone.


Kolejna cisza trwała znacznie dłużej. Ponownie bezsłownie poruszał wargami, jakby jakąś mantrę albo modlitwę.
Potem zaś podniósł się na nogi i podszedł do biurka, opierając się o nie. Myślał. Myślał o pogrzebie America Brassarda. Śmierć nigdy nie była fortunna, jednak ta nie była jeszcze bardziej. Tego dnia był czwartek. Pogrzeb musiał odbyć się w ciągu kilku dni. Theseus nie chciał, by pierwsza uroczystość, jaką wyprawi, był właśnie pogrzeb. Dzień jutrzejszy oraz sobota było zbyt wcześnie. Pośpiech w tych sprawach nie był wskazany. W pośpiechu chowało się łotrów, nie porządnych obywateli miasta. Niedziela odpowiadała. Trzy dni były dobrym czasem na przygotowania. Jednakże jak już to sobie wspominał, nie chciał pierwszy raz spotkać swoich wiernych na cmentarzu. Nie mógł jednak zwlekać z tym zbyt długo. Co więc wybrał?
Wybrał poniedziałek. Nie za długo i nie za szybko. Mógł w ten sposób zaprosić wszystkich na nabożeństwo w niedzielę. Tak, to był dobry wybór, pomyślał Theseus i pokiwał głową. Thomas Lemoine, sługa rodziny Brassardów się na to zgodził. Cicerone nie podobało się, że grabarz Milet wynegocjował taką wysoką cenę za pogrzeb, ale też i Thomas nie oponował. Widocznie był gotów wyprawić swojemu panu bogaty pochówek. Dla Theseusa nie robiło to większej różnicy. Każdy pochówek dla ludzi sprawiedliwych był godny. Niesprawiedliwi zaś trafiają do tej samej ziemi, co sprawiedliwi. Taka była kolej rzeczy.

Sprawa pogrzebu była obowiązkiem Cicerone i Theseus w duchu sobie podziękował, że zdołał ją już rozplanować. Dzięki temu miał chwilę, by zająć się innymi problemami, jakie nękały Szuwary. Spojrzał na zgromadzone na biurku papiery. Lista zaginionych. Marianna de Fou, skrzacica. Miłogost Zewsząd, karczmarz. Harl Manhattan, szeryf. Redgar Fresnel, łowczy. A dzisiaj Zdzich Młynarczyk, młody młynarz od Zbażynów. Co łączyło te wszystkie zaginięcia? Theseus wiedział, że cztery pierwsze stały się w trakcie tej dziwnej śpiączki, która nawiedziła Szuwary podczas jego przybycia. Czy ktoś, kto wtedy nie spał, porwał ich, kiedy byli bezbronni? A może jednak zniknęli za pomocą czarów? Tego Theseus nie mógł być pewien. A Zdzich? To też sprawka jakiegoś złoczyńcy? A może po prostu uciekł gdzieś na bagna? Cicerone to rozumiał. Też kiedyś chciał uciec.


Nie, za mało wiedział. Nie miał z kim o tym porozmawiać. Może gdyby żyła miejscowa wiedźma, albo mag był obecny… Nie uśmiechała mu się wizyta u szarlatanów, jednak potrzebował fachowej opinii, by pomóc tym ludziom. Póki co był jednak bezradny. Wiedźma odeszła z tego świata, a maga jak nie było, tak nie ma. Będę musiał urządzić jej pochówek, pomyślał Theseus. Ale to po pogrzebie America.


Kapłan wrócił za biurko i poczęstował się kolejnym ciasteczkiem. Te nie namaczał, tylko po wszystkim popił maślanką.
Chloe. Interesowała się sprawą ojca Courbeta. Dlaczego? Młodzieńcza ciekawość, czy coś więcej? Jedno było pewne. W tej sprawie miał tylko ją do pomocy.
Spojrzał na mały stosik kartek nawleczonych na sznurek.
- Ojciec Bernard… Ojciec Bernard… - powtórzył Theseus, patrząc się w jakiś martwy punkt.


Kim był ojciec Bernard? Tak, Theseus teraz wiedział, że Bernard robił inwentaryzację w szuwarach po śmierci ojca Courbeta. Pytanie powinno być, skąd ojciec Bernard pochodzi… i jak do niego dotrzeć. Może wiedział coś więcej o tej całej sprawie. Musiał wiedzieć. Czy to on włamał się do gabinetu oraz wydarł kartki ze spisu ofiar na rzecz kościoła w archiwum? A może przybył, kiedy było już po wszystkim? Theseus miał co do tego mieszane uczucia. I dlatego postanowił się z nim spotkać. Tylko kto mógł wiedzieć o pochodzeniu ojca Bernarda? Oczywiście, Theseus mógł napisać do kurii o ile znalazłby jakiegoś gońca. Jednak na odpowiedź czekałby wiele dni, a poza tym… poza tym nie chciał, by Matrice wiedziało, że Theseus Glaive interesuje się tą sprawą. Przynajmniej jeszcze nie.


Cicerone potarł oczy. Nadal był zmęczony, jednak burza myśli pomogła mu na chwilę o tym zapomnieć. Gdyby tylko tak działał od samego początku… Cóż, przynajmniej zdobył przez ten czas trochę pojęcia o mieście. Tak, powinien odpocząć. Ale nie mógł. Chciał wrócić do Jean-Christophe’a Trouve i wypytać go o ojca Bernarda. Potem zaś udać się na farmę i dowiedzieć się, gdzie ostatnio widziano Zdzicha. Czuł, że musi pomóc temu chłopcu. Wcześniej jednak chciał zaglądnąć do swojej gosposi. Subtelnie wypytać ją o to, co dzisiaj robiła i może poprosić o pomoc. Był Cicerone. Szanowanym przedstawicielem kościoła wyznawców Wielkiego Budowniczego. A mimo to nie miał tu nikogo, komu mógłby zaufać. Nie chodziło o to, że się bał. Jeśli po mieście grasował jakiś szarlatan morderca-porywacz, Theseus był gotów się z nim zmierzyć. Potrzebował jednak sojusznika. Drugiej pary oczu i uszu.

Dopił maślankę i starł z brody jej ślady.
- Pozostań skupiony - mruknął do siebie i podźwignął się z siedzenia.
Może Trouve będzie w swojej wieży.

Zaszurał ciężkimi buciorami i wyszedł z gabinetu.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline