Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-11-2016, 18:40   #147
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dzień IV - obóz - Plany na legowisko i wieści o naradzie

Gdy Axel oddalił się z Karen i syrenem niosącym Dominikę, myśli Moniki spoczęły na delfinie. Było jej przykro… powinni zrobić coś z nim zanim zabiorą się do roboty… do przygotowywania legowiska. Uniosła znad jego ciała spojrzenie na Alexa.
I wtedy przemknęła jej przez głowę jeszcze jedna myśl. Do tej pory ksiądz jako jeden z ważniejszych powodów spania z dala od innych podawał możliwość, że chorej Dominice będą przesyłać dodatkowe koszmary. Myśli miał wciąż pochmurne, martwił się o Dominikę, był lekko przybity “Gapą”, z początku nie bardzo skojarzył o co jej chodzi. Po krótkiej chwili skinął głową i uśmiechnął się lekko. Potwierdził. Pomyślał o tym, że można wciąż potraktować to jako sprawdzenie czy tym razem ktoś będzie miał w chacie nie swoje sny, oraz o tym, że Monika mogłaby chcieć spędzić noc w mniejszym gronie myśląc o propozycji Kolaha.
Alex spojrzał przelotnie na Terry’ego.
“Nie wiem tylko, czy to dostateczny powód by odrywać kogokolwiek od innej pracy” Skinął głową wymownie ku skałom.
“Może nadal warto sprawdzić, czy to moje sny, czy kogoś innego?” zapytała Monika, po tym jak w jej myślach nastąpił krótki, trudny do odczytania mętlik.*
“Dobrze” Alex kiwnął głową patrząc na dziewczynę. “Skończymy jeść i pójdziemy znaleźć odpowiednie miejsce”.
Monika zgodziła się, tym samym wstając by nabrać odgrzanego curry. W myślach przesłała mu pytanie, wyobrażając sobie dwie “miski” i jedną “miskę”. Zupełnie jakby pytała, czy on też chce. Kiwnął głową przesyłając jej myśli w których wciąż był głodny. W głowie miał trochę bałaganu, był dosyć zamyślony, i starał się ukrywać część myśli przed Moniką. I wice wersa, bo Monika też wiele myśli pośród mętliku próbowała przed nim ukryć. W końcu zaś przerwała ów więź. Wracała akurat z dwoma pełnymi muszlami jedzenia.
Alex wziął od niej porcję i jadł bez słowa i skupiając się tylko na jedzeniu, od czasu do czasu jedynie zerkał na ciało Gapy.
W pewnym momencie poczuł, że Monika położyła dłoń na jego ramieniu. Chociaż nie towarzyszyły temu żadne myśli.
Położył swoją rękę na jej nie patrząc na nią, nawet cieszył się, że odcięła więź, jadł po prostu patrząc przed siebie.*


Poprzednie drewno opałowe było zbierane w większej ilości wczoraj, dokładnie tak, żeby dzisiaj, kiedy mieli nosić kamienie oraz penetrować wyspę, nie potrzebowali tego robić. Ale skoro była chwila wolnego, to oczywiste, że warto było chwilę zająć się czymś, żeby oszczędzić sobie i innym późniejszego wysiłku. Dlatego właśnie Terry niespecjalnie uczestniczył w owych grupowych zebraniach, naradach czy raczej kłótniach. Natomiast chrust był neutralny światopoglądowo, za to służył wszystkim. Między innymi za to cenił Ilham, która po średniociekawym początku ogarnęła się oraz pracowała dla wspólnego dobra. Oczywiście byłoby fajniej, gdyby łatwiej dawała sobie pomóc, co choćby Karen jej proponowała, ale nie oczekujmy wszystkiego. Jednak pomimo owych drobiazgów znamionujących obcość pochodzenia, szanował ją oraz jej działanie. Było trochę podobne do zbierania chrustu, aczkolwiek chrust miał tą przewagę, że można było spokojnie w samotności pomyśleć, a naprawdę było o czym. Przede wszystkim oczywiście o najwspanialszej na świecie dziewczynie, czyli Karen. Była dzielną, mądra, potrafiąca godzić, ale też niekiedy twardo, lub nawet gwałtownie, stanąć przy swoim. Miała wspaniałą wyobraźnię i została obdarzona niewątpliwym talentem literackim, ale umiała także twardo stąpać po ziemi. Jednak pokochał ją nie dla tych, niewątliwie wspaniałych cech, lecz pokochał, bo była sobą. Nikt nie wie, czym jest miłość, nikt nie wie, dlaczego nadchodzi, lecz każdy wie, kiedy nadeszła. Terry również rozpoznał owo dziwne uczucie tkliwości oraz szczęścia, kiedy Karen stała przy nim, to absolutnie jednoznaczne poczucie wyjątkowości dziewczyny, pewność, że właśnie przy niej chciałby spędzić swoją epokę. Ale wyspę zamieszkiwali też inni. Rozbitkowie oraz tubylcy. Każdy spośród nich był inny. Na przykład Alexander. Ogólnie Boyton niekiedy zgadzał się z jego opinią. Jednakże obecnie istniały takie alternatywy:
- nie pozwolą wziąć Dominici i dziewczyna umrze,
- nie pozwolą wziąć Dominici i dziewczyna przeżyje,
- pozwolą wziąć Dominicę i tamci wyleczą dziewczynę, po czym zwrócą,
- pozwolą wziąć Dominicę i tamci nie wyleczą dziewczyny,
- pozwolą wziąć Dominicę i tamci wyleczą dziewczynę, ale jej nie oddadzą, wykorzystując jako wymuszoną matkę nowych pokoleń tubylców.
Wszystkie teoretycznie były możliwe, jednak biorąc pod uwagę stan Dominici najprawdopodobniejsza była pierwsza, trzecia i ewentualnie piąta. Dlatego jakby nie było, 2:1 za poproszeniem ich o pomoc dla przytrutej dziewczyny. Przy czym, uznając za prawdziwe słowa Axela, że zna tego syrena oraz że przedstawiła mu go Dafne, jeśli dobrze pamiętał, to piątka raczej także była mniej prawdopodobna. Dla Alexandra, najważniejsze było, żeby nie zrobili jej dziecka, po prostu nie zgwałcili. Trudno byłoby rzec, czego chciałaby sama nieprzytomna Dominica, czy zgodziłaby się ponieść osobiste ryzyko? Straszliwie ciężkie dylematy. Terry najzwyczajniej chciał wierzyć, że wszystko będzie dobrze oraz że podjęli właściwą decyzję. Monika wydawała się za to uosobieniem łagodności, noooo aż do czasu spotkania Gallano, ale tak czy siak myśląc o niej, wyobrażał sobie pewną sentymentalną, w dobrym tego słowa znaczeniu, polską sielskość. Bowiem właśnie tak kojarzył mu się jej kraj, poznany z filmów na Discovery Channel. Wsie spokojne, wiatraki, skanseny, kobiety chodzące w strojach ludowych oraz mężczyźni w charakterystycznych kapeluszach. Niewiele miast oraz mnóstwo emigrantów, którzy względnie szybko zaadaptowali się do zachodnioeuropejskiego stylu. Przypuszczał wprawdzie, że telewizja pewnie dosyć naciągała rzeczywisty obraz, no ale taka sielskość właśnie jakoś Monice pasowała. Ciężko natomiast było mu cokolwiek powiedzieć o Wendy, właściwie, uświadomił sobie, nawet jakoś nie rozmawiał z nią ani razu jeszcze. Ponadto pozostawał ten Augusto, którego nie znali jeszcze wcale. Rozbitkowie jednak stanowili jedną kwestię, zaś tubylcy drugą. Istniały dobre wróżki, choć nieco płoche niekiedy, jak Alaen i Gallano. Przy czym naprawdę polubił Alaen. Szkoda, że nie mogli się komunikować, bowiem była naprawdę bardzo miła. Terry miał nadzieję, że nie wpadnie jej tylko prosić ją, ażeby wiadomo, żeby przespał się z nią dla dziecka. Pomimo sympatii niekłamanej, musiałby odmówić. Biorąc jakoś pod uwagę Dafne, tubylcy mogli kochać i kochali jak normalni ludzie. Pewnie więc poprzedni rozbitkowie nauczyli ich, że wymiana: dziecko za uwolnienie z wyspy, jest całkiem dopuszczalna. Pewnie niektórzy faceci, a raczej głównie oni byli rozbitkami, jako marynarze, wręcz palili się do odgrywania roli ogiera rozpłodowego. Dla tubylców więc taka propozycja, jak Gallano, mogła stanowić więc pewną normę. Ech, machnął ręka na te wszystkie myślowe wygibasy. Ponieważ już miał całkiem sporą wiązkę, ruszył do obozu rozbitków.

Tymczasem z plaży powracała właśnie Karen. I choć na jej twarzy gościł spokój, to w jej ruchach było pewnego rodzaju napięcie, którego wcześniej nie było. Co więcej, jeśli Monika zechciała zajrzeć jej do głowy, zderzyła się z piosenką. Pisarka ściśle skupiała się na wyobrażaniu sobie słów tekstu, nie pozwalając na przejście innym myślom w żadną stronę. Rozejrzała się po wszystkich w pobliżu ogniska. Przy osobie Alexandra nastąpiło zachwianie w wizji piosenki, ale zaraz uwagę Karen przykuł wyłaniający się spomiędzy drzew Terry z chrustem. Kolejny zgrzyt w śpiewanej opowieści o selkie… Rudowłosa spróbowała się do niego uśmiechnąć i niekoniecznie najoptymistyczniej jej to wyszło, ale Terry oddał jej taki normalny.
- Mam wam… Trochę do przekazania… - zaczęła i przełknęła ślinę
- Chcecie mieć to z głowy, czy wolicie nie myśleć o tym dzisiaj i pogadamy rano? - przebłyski rozmowy z Axelem zaczęły jej się przekradać na pierwszy plan, ale Karen spojrzała na Monikę, by zorientować się, czy ta je ‘czyta’.
- Wolałbym wiedzieć, na czym stoimy - powiedział ukochanej dziewczynie Boyton, który nie widział powodu do przekładania informacji. Rozumiał bowiem, że Axel, albo syren przekazali jej coś istotnego. Przynajmniej właśnie tak wyglądała. Dlatego lepiej chyba było usłyszeć, zamiast denerwowania się.
- Ja też, odkładanie nic nie da - ksiądz zgodził się z Terrym.

Karen westchnęła i ruszyła bliżej w ich stronę. Zatrzymała się w końcu. Splotła dłonie przed sobą i popatrzyła po obecnych
- Dobrze by było, gdyby wszyscy słuchali, włącznie z Ilham, ale nie chcę jej przeszkadzać w pracy, więc poprosiłabym, żeby ktoś jej to potem przekazał… - zaczęła mówić spokojnym, lecz dość poważnym tonem
- Powiem co mam do powiedzenia, a potem możecie pytać. Niestety sama nie znam wszystkich informacji - zaznaczyła dla dodatkowego rozjaśnienia sprawy
- A więc… Ze względu na to wszystko co działo się w ciągu tych kilku dni… Nasze pojawienie się tu, sytuacja z Gallano, atak syreny, wycieczka Dominiki na drugą stronę rzeki, spotkanie z a’vo…Wszystkie Aalaes zwołały coś w rodzaju rady - Karen zerknęła na Alexandra
- Pojawiły się na niej ponoć nawet te całe aalaes, które nie bywają zazwyczaj na wyspie. I w bardzo dużym skrócie, właśnie ważą się nasze losy tutaj. A przez nasze nierozsądne zachowania, cóż… Oczywiście zdania są poważnie podzielone. I z tego co usłyszałam, nie pada zbyt wiele propozycji, które by się nam spodobały. Mamy na pewno poplecznika w osobie Dafne i tego Augustyna, dlatego nie zastaliśmy go w jego włościach… - Karen wciągnęła powietrze przed najtrudniejszą częścią
- I nie mamy żadnego wpływu na to jaką decyzję podejmą. Nie możemy zrobić z tym kompletnie nic. Musimy siedzieć i czekać na osąd. Moim zdaniem, najlepiej byśmy postarali się tylko nie pogorszyć bardziej swojej sytuacji - pisarka popatrzyła po dziewczynach, a potem zmartwione spojrzenie oparła na Terry’m
- Co do Dominiki, no to zajmą się nią. Dwie osoby mogą ją w ciągu tych kilku dni odwiedzić. Wyłączając Alexandra, przykro mi, ale aalaes wyraźnie nie przepadają za tobą - Karen spojrzała na Alexandra i miała naprawdę nadzieję, że mężczyzna nie postanowi teraz czegoś idiotycznego. Westchnęła po raz kolejny, najwyraźniej zachowując dla siebie nieco ciężaru informacji.
Wendy prychnęła cicho na wieści, że Dominikę może odwiedzić każdy poza Alexandrem. Poza tym, nic nie komentowała ewidentnie udając, że jest bardzo zajęta obrazkiem… który najwyraźniej skończyła już jakiś dobry czas temu.
- Przepraszam? - Ksiądz aż się zakrztusił. - Jak to… wyłączając mnie? Rudy tak sobie ustalił?
Karen skrzywiła się i wzruszyła ramionami
- Nie wiem kto tak ustalił. Przekazuję tylko informację… - odparła. Bo w sumie nigdzie nie było powiedziane, że to Kolah to ustalił. Równie dobrze po nockoutcie na Gallano to a’fa go nie chciały bez kontroli w wiosce. Karen nie wiedziała.
- Nie było wiadomo, czy Dominika będzie przeniesiona do nich. To wyszło tutaj… - Ksiądz zastanowił się nad czymś. - Chyba, że zdecydowali, że ją zabiorą i kto jak często może ją odwiedzać, zanim jeszcze wiedzieli czy jest potrzeba aby ją do nich stąd zabrać. - Popatrzył gdzieś w bok. I odłożył niedojedzone curry.
- Idę poszukać miejsca na noc. - Wstał z miną pełną żalu i bezsilności. Monika wstała niemalże równo z księdzem. Najwyraźniej miała zamiar iść z nim.
- Słusznie alboli niesłusznie, po prostu nie lubią cię - powiedział spokojnie Terry do Alexa. Później mówił już do wszystkich pozostałych. - Aczkolwiek nie podzielam kompletnie uwagi o nierozsądnych zachowaniach, bo niby cośmy zrobili? Przypuszczam, że zwyczajnie są wkurzeni, że istniejemy na tej wyspie oraz to jest główny element sytuacji. Widocznie spokój jest dla nich ważnym dobrem, zresztą dla każdego jest. Jednak słusznie, że niespecjalnie mamy wyjście, że możemy tylko czekać oraz że trzeba siedzieć maksymalnie cicho, bowiem nie wiadomo co może im przyjść do głowy. Jeśli natomiast mają cokolwiek do nas, naprawdę wystarczyło wysłać kogoś, kto wyjaśniłby nam, co tutaj wolno, czego zaś nie wolno, zamiast półsłówek, niezrozumiałych sugestii oraz innych takich. Osobiście gwarantuję, że posłuchałbym, bowiem jeśli odbywa się wizytę, wypada się dostosować do obyczajów gospodarza. No nic, Alex, pomóc ci przy tej sprawie, o którą prosiłeś?
- Ale jesteśmy… sami nas tu wciągnęli, w osobie ich księżniczki. - Ksiądz skrzywił się. - Wiesz Terry, myślę, że problem nie lezy w tym by się dostosować do nich. Problem w tym, że oni traktują nas jak robactwo plugawiące ich wyspę. - Patrzył wciąż na Gapę. - I mają teraz zagwozdkę. Potraktowac jak dziwki lub klacze rozpłodowe, wygonić jak szczury, lub wytępić jak karaluchy. Jak na ludzi, na nas nie patrzą. - Spojrzał na sierżanta i uśmiechnął się cynicznie. - Przepraszam, własnie patrzą jak na ludzi. Tym są dla nich ludzie. Tym dla nich my jesteśmy. - Machnął ręką. - Jak nie masz nic przeciwko to możemy iść, dzięki za pomoc.
Karen zmarszczyła nos, gdy Alexander powiedział to wszystko tak cholernie dosadnie. Ale częściowo było też tak, że popełnili kilka drobnych głupot, których nie powinni byli robić. Cóż. Lepsze gadanie, niż jakby Alex zaraz miał próbować coś głupiego zrobić. Karen popatrzyła na Terry’ego. Była bardzo niespokojna i widać to było po niej
- Zjem… I pójdę posiedzieć w ogrodzie, gdy skończycie… Przyjdziesz do mnie? - zwróciła się do Terry’ego i była w jej tonie prośba.
- Przecież wiesz, że tak - uśmiechnął się do niej. - Nie wiem, ile nam tam zejdzie, ale popracuję ostro i wracam. Zaś Alex, właściwie możesz mieć sporo racji, choć zasadniczo także wydaje się, że wśród nich są tacy, co myślą sensownie, a są tacy, co chcieliby tylko tłuc. Szczerze mówiąc, podejście podobne, jak wśród ludzi, jeśli więc jacyś spośród nich są specjalnie dumni, to chyba tylko dlatego, że jest ich więcej oraz mają jakieś niepojęte moce. Osobiście poza przejściem Dominici na drugą stronę, za które sama płaci, nie widzę naprawdę nic złego, co tutaj zrobiliśmy. Oczywiście, mogliśmy złamać - przyznał - jakieś istotne reguły, ale ani nie znaliśmy tych reguł, ani ich istotności. Mogli więc zwyczajnie nas o tym dokładnie pouczyć. Miast właśnie tego, woleli robić dysputy. Ano zobaczymy. Wśród ludzi niekiedy wygrywają bardziej rozsądni, może właśnie także u nich się uda identycznie na ich wróżkowej radzie. Chodźmy Alex.
- Chodźmy - Ksiądz nie chciał drążyć. Szczególnie, że z Terrym się zgadzał.
Karen uśmiechnęła się do Terry’ego, po czym zerknęła przelotnie na Wendy i Monikę
- Co rysujesz Wendy? - spytała zaciekawiona. Rysunki dziewczyny były bardzo dobre, nim więc miała zamiar wrócić do jedzenia, lub myślenia o czymkolwiek innym, chciała się trochę rozluźnić.
Wendy zamiast odpowiedzieć, po prostu podała rysowany przez siebie obrazek Karen, by dziewczyna mogła się przyjrzeć. Tym razem przedstawiał on Koalha z wyniosłą miną, na tle spienionego morza i burzowych chmur.
- Czasami mam wrażenie, że to wszystko to tylko sen i lada moment obudzę się znów na promie - powiedziała niebieskowłosa.
Karen przyjrzała się rysunkowi. Po raz kolejny był bardzo dobry. Rudowłosa uniosła spojrzenie na Wendy
- A ja z jednej strony chciałabym, żeby był to sen… A z drugiej nie, czułabym się bardzo źle, gdyby okazało się, że rzeczywiście to wszystko to tylko fantazja… - Karen pokręciła głową. Może i wiele było spraw, które najchętniej by odsunęła, ale był w tym wszystkim jeszcze Terry, a jego oddać nie chciała. Westchnęła
- Już to mówiłam, ale świetnie rysujesz… - dodała pisarka, po czym zabrała się za jedzenie, które sobie zaraz nałożyła.
- A ty świetnie piszesz… wspominałam kiedyś o tym? - Wendy uśmiechnęła się do Karen, starając się tym razem nie wyglądać na fankę, która chce poprosić o autograf.
Karen uśmiechnęła się z wdzięcznością
- Wyłapałam po twojej minie, kiedy przedstawiłam ci się za pierwszym razem. Hm… A którą książkę lubisz najbardziej? - lubiła o to pytać osoby, z którymi rozmawiała, albowiem to zawsze co nieco mówiło o ich charakterze. Przyglądała się Wendy z zainteresowaniem, kontynuując swój posiłek.
- Najbardziej? - Wendy zrobiła wyraźnie zamyśloną minę. - Kot czarownicy - odpowiedziała po kilku chwilach. - Aaaa na drugim miejscu Skrzydła Anioła. - Uśmiechnęła się ponownie. - A ty? Którąś ze swoich książek lubisz najbardziej?
Karen uniosła brew. Zaciekawiło ją oczywiście, czemu Wendy wybrała właśnie Kota Czarownicy, jako swój najbardziej ulubiony tytuł. Książka poruszała dość kontrowersyjny temat dziecięcej prostytucji… Kobieta nie drążyła jednak. Słysząc, że na drugim miejscu są Skrzydła Anioła, uśmiechnęła się. Chyba wszyscy jej czytelnicy doceniali to dzieło jako szczególne
- Trudno mi określić. Widzisz… Jako twórczyni każdej z tych opowieści, darzę wszystkie moje książki sentymentem. Więc trudno mi rzec, czy którąś wolę bardziej. Wszystkie mają w sobie coś wyjątkowego. Bo w każdą włożyłam cząstkę siebie - odpowiedziała dziewczynie szczerze pisarka. Domyślała się, że Wendy zrozumie, skoro była artystką.
- Kiedy ja rysuję obrazy, mam takie, do których przywiązuje się bardziej i takie do których przywiązuje się mniej. Chociaż zazwyczaj ludziom podobają się odwrotnie niż mi samej - niebieskowłosa zaczęła zakręcać flakonik z czarnym atramentem. - Chyba czas… poszukać Ilham. Jak myślisz? Długo jej nie ma… - zerknęła na stertę kokosów, które dotychczas zniosła Iranka.
Karen kiwnęła głową na jej słowa. Fakt, ona też spotkała się w rozmowach z innymi z ciekawostką, że niektórzy bardziej cenili sobie zupełnie inne sceny niż ona. Choć tak najzabawniejszy był dla niej sposób w jaki ludzie próbują dojść do tego, co miała na myśli w niektórych fragmentach tekstu. Tworzą niesamowite historie i niemal filozoficzne debaty, kiedy odpowiedzi zazwyczaj są dużo bardziej proste. Pisarka również zerknęła na stos kokosów
- Chcesz iść jej poszukać? W porządku, ale nie chodźcie nigdzie za daleko i tak mamy już dość wrażeń jak na jeden dzień - poprosiła rudowłosa, sama kończąc powoli posiłek.
Wendy westchnęła głęboko.
- Nie wiem czy cokolwiek jest w stanie powstrzymać Ilham przed chodzeniem tam gdzie chce. Wydaje mi się, że nie bardzo… zwraca uwagę na to co mówią inni, zwłaszcza gdy opowiadają co dziwnego dzieje się na wyspie. Sama nie wiem, jak mam jej powtórzyć to wszystko co dziś usłyszałam…
Karen skrzywiła się nieco
- Cóż… Mówienie jej wprost mogłoby dać jakiś efekt, ale z drugie strony… Nie chcemy, by wpadła w panikę. To niestety nic nie da, a już na pewno nie pomoże. Po prostu ostrzeż ją. Myślę, że motyw złych porywających wróżek by dał jakiś efekt, ale kto wie… Chyba nie znam jej zbytnio dobrze, by móc ocenić co by do niej dotarło - kobieta pokręciła głową. Starała się coś wymyślić, ale nic racjonalnego i mało drastycznego nie przychodziło jej chwilowo do głowy
- Idę trochę pomyśleć - powiedziała spokojnym tonem Karen, po czym odłożyła liść na którym jadła, podniosła się i ruszyła w stronę ogródka.
- Karen. Zaczekaj… - poprosiła Wendy wstają z miejsca. - Tu nikogo nie ma… nie chce minąć się przypadkiem z Ilham. Może lepiej by ktoś został w obozie. - Nie chciała naciskać, ale zasugerować, to co wydawało jej się cóż… w tym momencie na miejscu.
Karen zatrzymała się. Rozejrzała, po czym kiwnęła głową
- Ok. W porządku - zerknęła w stronę chaty, po czym na Wendy
- Zostanę. Przynajmniej do czasu jak nie wrócicie - zgodziła się pisarka, uśmiechając lekko do niebieskowłosej, po czym ruszyła w stronę chatki. Wyszła z księgą i zaraz przysiadła przy budynku, zaczynając dalej ozdabiać pierwszą stronę.
Wtedy Wendy zaczęła się oddalać w stronę gdzie jak wszyscy wiedzieli rosły palmy kokosowe. Spodziewając się tam zastać Ilham.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline