Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2016, 01:11   #148
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień IV - poszukiwanie wśród skał, Terry, Alex, Monika

Cała trójka: Alex, Terry i Monika ruszyli z obozu w stronę skał. Plan był prosty: znaleźć wśród nich odpowiednie miejsce by uszykować prowizoryczny jednorazowy obóz dla dwóch osób.
Monika czująca napiętą atmosferę i średnie nastroje milczała - nie tylko w mowie, co było dla niej naturalne, ale również w głowach panów - po prostu wpatrując się w stronę skał do których szli.
Rzeczywiście faktycznie, nie układało się wszystko dobrze, ale też można powiedzieć, że akurat pojawił się stan przesilenia. Albo właściwa strona, albo konieczne będzie ruszenie szarymi komórkami, żeby wyjść jako tako cało. Póki jednak co, zwyczajnie nie czuł tej sytuacji były sierżant, albo raczej, przypuszczał, że rada tubylców, których nazw na “a” kompletnie nie mógł zapamiętać, sama sieje mętlik. Byli podobni nadzwyczaj do ludzi, wykazywali identyczne wady oraz zalety. Przyjmując to założenie, mają potworną chyba dyskusję obecnie, przekrzykiwanie się, wyzywanie od “baranów” oraz tym podobne. Wreszcie po owej kłótni wyjdzie jakaś średnia, po odrzuceniu propozycji skrajnych. Dlatego raczej nie obawiał się specjalnie, że coś tam wykombinują nieodwracalnego. Raczej stawiał na którąś z opcji pośrednich i liczył tylko, że nie będzie to propozycja zrobienia z mężczyzn ogierów rozpłodowych w zamian za wyjście. Takie coś, nawet gdyby było konieczne, zniszczyłoby pewnie jego związek z Karen. Ani ona, ani on niewątpliwie nie zapomnieliby tego i nawet, jeśliby wykreślili ten fragment historii grubą kreską, zaś dziewczyna wybaczyłaby mu, tkwiłoby to wewnątrz nich niczym przeszkadzająca zadra.
- Czyli co, potrzebny będzie chrust oraz najlepiej jakaś miejscowa odmiana mchu na leżankę - powiedział Terry do Alexa. Jednocześnie dotknął dłonią Moniki, dając sygnał, że nadaje swoje myśli. Najpierw wyobraził sobie, jak zbierają gałęzie, potem mech. Przy okazji pojawiły się wewnątrz jego myśli gigantyczne zapałki ze znakiem zapytania, jako iż zastanawiał się, czy Alex wziął coś użytecznego do niecenia ognia. Kolejny pytajnik pojawił się przy wyobrażeniu szałasu, choć po prawdzie na jedną nockę w tak ciepłym klimacie chyba żadne takie dodatkowe schronienie nie było potrzebne. Dodał także głosowo - Jakby potrzebny był szałasik, także potrafiłbym zrobić, ale to już potrwałoby dłużej. Faktycznie, w myślach Moniki pojawiło się potwierdzenie: nie wzięli ze sobą nic do rozpalenia ognia. Ale z drugiej strony, było na to jeszcze wiele czasu. Na początek było trzeba znaleźć przecież odpowiednie miejsce. Dziewczyna była wdzięczna Terry’emu, że chce im pomóc. Zaś Terry cieszył się, że sympatyczna Polka lubi go, a nie tak, jak myślał wcześniej. Sierżant chyba stanowczo lepiej się czuł wśród ludzi, którzy darzą go jakimś pozytywnym uczuciem.

Alex oraz Monika nie potrzebowali chyba takiego dużego ognia, jak główna siedziba, gdzie po prostu istniała kwestia przygotowania posiłków. Tutaj natomiast chodziło o skrawek światła, więc chrustu mogło być wiele mniej, po prostu tyle, by został podtrzymany ogieniek. Natomiast szczerze mówiąc, za mchem się jakoś nie rozglądał, więc tutaj była kwestia poszukania. Chciał pomóc, wrócić potem do Karen oraz może jeszcze znaleźć kilka wiązek chrustu do ogniska pod domkiem, albo ewentualnie zacząć znosić kamienie na piec. Praca konieczna była dla ich jakiego takiego utrzymania. Biorąc także pod uwagę fakt zaspokajania potrzeb, szczególnie w białko, warto było pomyśleć, ażeby spleść jakiś sak, coś typu prymitywnej sieci, na ryby. Ostatecznie mieli dozwolone pożywianie się nimi.
- Nie, szałas niepotrzebny na jedną noc - Szkot potwierdził to o czym w kwestii zaawansowanego schronienia myślał Terry - Czy będzie mech nie wiem, w razie czego może starczą liście palm. Oprócz chrustu przydały by się dwa trzy większe polana, by żar i tlenie się ognia wytrzymało większość nocy.
- Tyle znajdzie się stosunkowo szybko. Mam niejaką wprawę w zbieraniu chrustu, pewnikiem większych kilka polan także bez problemu odnajdziemy - Boyton dodał lekko uśmiechając się. - Palmowych ewentualnie liści, jakby nie było mchu, nie zabraknie na pewno. Po prostu pokażcie mi gdzie, wtedy biorę się za robotę, ażeby było i światło i jakaś wygoda.
Ksiądz kiwnął głową i rozejrzał się trochę bezradnie. Przebywanie na łonie natury było dla niego równie znajome jak piknik na księżycu. Znając jego zorientowanie się w przyrodzie, wybrane przez niego miejsce byłoby pewnie w obrębie nocnego przypływu.
- Rozejrzyjmy się. - Powiedział idąc głębiej. - Hm… Terry? Co zrobimy jak aalaes wybiorą jakąś złą opcję? Typu wybicie nas, lub zmuszenie dziewczyn do… no wiesz.
- Nie wierzę w to pierwsze. Jeśli się kłócą pomiędzy sobą, to najpewniej sami nie wiedzą co robić i nie pójdą aż tak ostro. Tym bardziej, że takie działanie nie trzymałoby się kupy i narobiło im także problemów, bowiem chyba próbowalibyśmy się bronić, wziąć zakładników etc. Ale według mnie to się nie stanie, więc nawet nie ma co rozważać. Natomiast drugie - urwał krzywiąc się - tooo mieeejmyyy nadziejęęę, że się nie stanieee oraz niee złożąąą tej propooozycjiii - powiedział przeciągle. - Bowiem nie wierzę, że dziewczyny pójdą na to. Oczywiście, nie wiem … ale po prostu nie wierzę, a to oznaczałoby, hm, nie wiem co, ale … musielibyśmy się bardzo pilnować, bo mogliby pewne rzeczy zrobić przemocą. Wprawdzie przypuszczam, że takie wróżki jak Alaen brzydzą się niektórymi działaniami, to wśród syren oraz tych wężowatych bywają istoty, które mają inne podejście. No cóż, zobaczymy. Jednak słowo daję Alex, liczę, że takie hipotetyczne możliwości zostaną zastopowane przez tych rozsądniejszych tubylców. Naprawę, nie chcę im robić nic złego. Nikomu nie chcę i nie chcę, żeby ktoś zrobił coś złego mi lub moim bliskim. Jeśli jednak przyszłoby co do czego, będę próbował bronić, bowiem wtedy chyba nic innego nie pozostanie nam.
Alex milczał podczas długiej tyrady Boytona, zastanawiał się nad jego słowami.
- Próba obrony, gdyby poszło tak jak “zakładamy” i mamy nadzieję, że nie pójdzie… - Powiedział jakby wsłuchując się we własne słowa, oceniając jak to brzmi i czy wypowiedziane na głos najpierw przez Terry’ego, później przez Alexandra jest jakoś realne? Możliwe? - Oni nie muszą stosować przemocy Terry. - Ksiądz kopnął jakiś kamyk. - Oni mogą oczarować. W strefie pierwszej nocy tylko dzięki Dominice nie poszedłem na ich wezwanie. Dziś w morzu jedna ruda… tylko dzięki delfinom nie pogrążyłem się w miłości uwielbieniu i chęci służenia jej, popłynięciu choćby na dno. - Spojrzał na ex-sierżanta. - Owszem, brzydzą się przemocą, ale jak uznają, że wykorzystają do rozrodu całą naszą ósemkę, to nie muszą po nią sięgać. Wystarczy przechwytywać nas pojedynczo, byśmy nie mogli wzajemnie pomagać sobie oprzeć się urokowi.
- Nie byłoby łatwo, zdaję sobie sprawę i dlatego naprawdę bardzo chciałbym, żeby wszystko jakoś poszło polubownie. Miałem wystarczająco widoków parszywych na wojnie, żeby chcieć kolejnych i nie chciałbym, nawet broniąc się, zrobić im krzywdy. Tylko, że wtedy pewnie nie dałoby się tego uniknąć - urwał Terry. - Poczekamy, będziemy wiedzieć. Stanowczo póki co, nie warto się zamartwiać czymś, co nie powinno się stać. Przypuszczam bowiem, że raczej powinni odrzucić owe niemiłe rozwiązania. Skupmy się raczej na drewnie oraz miękkich liściach - sierżant powiedział swoje. Chyba nikt więcej, nawet sami tubylcy, nie znali wyniku debaty. Dlatego właśnie nie chciał rozprawiać więcej na ten temat. Nie życzył tubylcom zła, wręcz przeciwnie, ale nie miał zamiaru być cielakiem idącym na rzeź, ani dopuścić, żeby ktoś inny został tak potraktowany. Ponadto Karen … bardzo nie chciał, żeby została przymusową matką. Przymusowy seks, czy to wymuszony siłą, czy szantażem, to draństwo oraz zwykły gwałt, takie coś przyzwoitemu komukolwiek, niekoniecznie człowiekowi, powinno wydawać się po prostu absolutnie odrażające. Liczył więc, że wśród owych tubylców znajdzie się trochę istot podzielających wspomniane poglądy. Prędzej natomiast mogli postawić warunek, że mężczyźni zapłodnią ich kobiety. I co więcej, nawet mogli zostać nauczeni przez poprzednich rozbitków, którymi pewnie byli właśnie mężczyźni - marynarze, że to wręcz fajna rzecz, którą bardzo chętnie oraz przyjemnie zrealizują.
Terry wychwycił jakąś przelotną myśl Moniki, odnośnie słuszności jego słów. Analizowała akurat możliwość pojawiania się na wyspie marynarzy, którzy pewnie nie mieli nic przeciwko pięknym aalaes, zwłaszcza po miesiącach podróży…
Alex nie był tak optymistycznie nastawiony do sprawy jak Boyton, ale wobec widocznej niechęci tamtego do ciągnięcia tematu spasował i nie drążył dalej..

Niewiele piękniejszych widoków jest, niż nadmorska skała, na której siadują ptaki, zaś fale rozbryzgują się o nią, siejąc tysiącami kropel w nieodmiennie powtarzającym się od mileniów tańcu. Otoczone dwoma morzami, po jednej stronie - piasku, cudownie mieniącym się setkami odcieni żółtozłotej barwy, po drugiej - lazurowej wody. Tak, jak promienie dwóch słońc igrały kolorami piaszczystej plaży, bawiły się także barwą wody. Niekiedy tworząc wręcz fantastyczne barwy: szafirowe, szmaragdowe, kobaltowe … Splatające się odcienie błękitu oraz soczystej zieleni mieszały się pędząc do brzegu, gdzie tworzyły lśniącobiałą pianę. Śliczne, miejscami przezroczyste, jakby tylko osnute lekką mgłą, miękką, delikatną, jakby taką … archetypicznie kobiecą … Spośród tej miękkości wystrzeliwała nieco w górę twarda, mocna, gruba skała, jakże inna swoją prozaiczną szarością od cudownego kolorytu otoczenia. Była inna, jakby pochodziła z innej rzeczywistości, która wbiła się mocarnie w ową niezwykle piękną delikatność. Solidna niczym korzeń prastarego drzewa, skropiona setkami kropel wilgoci wyrzucanych przez fale, które raz za razem napierały na nie, jakby chciały owej bliskości, jednocześnie zaś wchodząca w nie, rozcinająca swoją twardością. Właśnie owe skały zaczęli przeszukiwać zagłębiając się pomiędzy nie. Były stare niczym świat. Wiatr, drobinki piasku oraz słona woda odcisnęły na nich swoje niezatarte piętno, ale nadal wznosiły się z dumą, niczym rycerz rzucający wyzwanie. Gdzieniegdzie gładziutkie, niczym pupa niemowlaka, gdzie indziej zaś chropowate, jak dłonie spracowanego drwala.

Początkowo niewiele udało się znaleźć. Albo jakieś miejsce, teoretycznie dobre, było zbyt wilgotne i pasowałoby prędzej do gąski, niźli człowieka, albo było zbyt mało wygodne. Od biedy tak naprawdę nadawały się jedynie dwa, choć także nie stanowiły ideału. Jedno byłoby całkiem sympatyczne dla pojedynczej osoby. Ładnie osłonięte i od wiatru i od morza, zapewniało całkiem niezłą kryjówkę. Długie na jakieś dwa metry i szerokie, pewnie drugie tyle, może nieco mniej. No dobra, sporo mniej, przyznał Terry szczegółowo się przyglądając. Jedna osoba plus ognisko - świetnie. Dwie osoby plus ognisko - chyba na siedząco, uznał sierżant, zaś pewnie podobne wnioski mieliby też pozostali towarzysze wyprawy. Drugie byłoby wręcz idealne. Większe bowiem, miało kształt wydłużonego jaja, na którego jednym końcu możnaby rozpalić ogień, na drugim zaś spaliby ludzie. Tyle jednak, że owe jaja na końcu były puste. Z obydwu stron dłuższych otaczały je stosunkowo wyższe partie skały, ale na końcówkach swobodne przeloty zapewniały nielichą atrakcję pod postacią wygwizdówka. Spore odsłonięte kawałki oraz podłużne skały sprawiały, że wewnątrz jaja siedziało się niemal non stop, niczym w przeciągu. Lekka bryza morska nagle nabierała siły przynosząc ze sobą nie tylko powiew, ale także od czasu do czasu jakieś lżejsze krople słonej wody, które jakimś sposobem zapałętały się w nadmorskim powietrzu. Czyli ewentualnie do wytrzymania, ale też nie całkiem dobrze. Może Monika oraz Alex znaleźli coś lepszego, pomyślał wojak ruszając ku swoim towarzyszom. Pewnikiem pozostało przeszukanie drugiej części skał, bardziej oddalonej od obozu, licząc na jakieś miejsce spełniające wszystkie oczekiwania.

To właśnie przez ten czas robili Alex i Monika. Ksiądz uważał, że jeżeli już będzie tu jakieś wygodne na nocleg miejsce, to raczej po wewnętrznej stronie skalistego cypla. Łagodny łuk otulający niewielką zatoczkę przy plaży, kończył się przebiegając już praktycznie równolegle do brzegu. Logiczniejszym zdawało się poszukać czegoś od strony obozowiska, zatoczki, po wewnętrznej części łuku skał, niż od zewnętrznej, gdzie fale biły w kamienie. Łażenie w trójkę nie miało jednak sensu, a Alex nie chciał wychodzić na nieprzydatnego.
Wciąż miał ponure myśli, ale widząc iż ten nastrój zaczyna udzielać się Monice skrył swoje obawy pod płaszczem rozpatrywania urokliwości tego miejsca. Fale uderzały o skały niezbyt mocno, ale wystarczająco aby żywioł kreował tu naturalne rozbryzgi wody. Było tu trochę jak na falochronie. Rozbawiony puścił jej obraz w swojej głowie kota balansującego po ciemku po skałach w celu oddalenia się od legowiska za potrzebą. Żałosny miauk i chlupot.
Zaraz jednak skupił się na innym obrazie, na takim jaki mógł i chciał zobaczyć tu rano:



Skały z tej strony były gorzej dostępne niż te od strony zatoczki, rwały się czasem niewielkimi przepaściami przez które wystarczyło dać susa, czasem zaś większy głaz wymuszał potrzebę obejścia go i nie zachęcał do wdrapywania się nań śliskawą od wody powierzchnią. Było w tym coś poetyckiego, jak walka żywiołów. Twarde skały, synowie ziemi skupione w grupie ramię w ramię jak w średniowiecznym ‘murze tarcz’, opierając się nawale córek morza, dzikim nieskoordynowanym atakom fal. Jednocześnie jak wszystko na tej wyspie więcej było w tym uroku niż skojarzeń ze srogim bojem. Nie jak pole bitwy i zacięta walka, a bardziej jak grupa chłopców w święto Beltane skupiająca się w grupie, podczas gdy wokół nich wirują już dziewczęta w szalonych tańcach. Zbliżające się czasem ze śmiechem, nęcące pląsające czasem na odległość dłoni by dotknąć, otrzeć się o tego kogo sobie upatrzyły na tę noc płodności i radości. Chłopcy zaś jak te skały stojący cierpliwie, wołający do dziewcząt lecz nie dołączający do nich. Zerkający ku ogniskom starszym, czekający aż ojcowie schleją się i pójdą spać.

Alex parę razy pomagał Monice podając jej dłoń i rozglądał się. Tak jak mu się zdawało z tej strony nie było szans na znalezienie jakiegoś dobrego miejsca na nocleg, miał nadzieję że Terry znajdzie coś od strony zatoczki. Patrząc przed siebie i widząc podobne skały ciągnące się aż po łagodny skręt tracił nadzieję i przestawał widzieć sens w ryzykowaniu kąpielą po ześlizgnięciu się z jakiegoś głazu. Ale nie proponował powrotu. Głównie dlatego, że wspólne przepatrywanie urokliwego rumowiska wraz z Moniką i jej bliskość, sprawiały mu przyjemność. Poza tym… niedaleko tych skał mieszkali ich poprzednicy, mogli używać tych skał do czegoś, choćby połowu krabów, mogły zachować się ślady po nich, a nie badali jeszcze zewnętrznej części skalnego rumowiska. To znaczy oni nie badali. Axel dwie noce tu spędził i pewnie część dnia, z Dafne. Ksiądz wątpił jednak by Lacroix’owi chciało się być użytecznym i zbadać kamienny brzeg, a nawet gdyby to uczynił… Szanse, że podzieliłby się tym z grupą mogły być podobne do szans na przybycie tu straży przybrzeżnej w celu poszukiwań ocalałych.

W pewnym momencie jednak pomiędzy głazami, na pewnej wysokości od poziomu fal mignęła mu czerń. Wzrok Alex miał bystry jak jastrząb, rzadko coś uchodziło jego uwadze, toteż wejście do jaskini wypatrzył pomimo dosyć trudnego do zauważenia położenia. Mogła to być jedynie wnęka na dwa, trzy metry, ale nawet takie niewielkie skalne zagłębienie dawałoby osłonę przed wiatrem i bryzgającymi falami. O ile było wystarczająco szerokie by zmieścić tam posłanie dla dwojga. Zresztą nawet jak było by wąskie to od biedy można by zrobić legowisko wzdłuż wejścia, ale mogłoby być trochę ciasno i by przespać noc musieliby mocno się do siebie…
Urwał te myśli zupełnie nie wiadomo czemu nagle mocno zachęcony czymś do sprawdzenia.

Wejście okazało się całkiem szerokie… i definitywnie było to wejście do jakiejś nadmorskiej pieczary. Szło trochę w dół i miast tylnej ściany półmrok kończył się czernią. Alex spojrzał na Monikę. Mieli swoje miejsce na nocleg. W myślach pokazał jej miękkie posłanie z lisci tu ze skałami po bokach i nad głową. Jednocześnie zauważył w nich problem z wygodnym spaniem przy pewnym obniżaniu się podłoża w głąb, oraz potrzebę sprawdzenia co jest głębiej. Niby nie było na wyspie drapieżników, ale… Problem leżał w tym, że głębiej było zapewne o wiele ciemniej. Księdzu stanęły włoski na karku. W myślach Moniki przemknęła propozycja powrotu po coś z czego można by zrobić pochodnię. Dziewczyna zaczęła rozważać, co takiego mogło by za nią służyć.
- Teeeeeryyyyyy! - krzyknął głośno, ale takim tonem, by Anglik nie odczytał tego za wołanie o pomoc czy inne tarapaty w jakie mogli się władować.
- Idę! Idę! - odpowiedział mu krzyk stosunkowo niedaleki. Widocznie sierżant właśnie szedł szukając ich, kiedy dotarło do niego wołanie Alexa. - Idę, właściwie już jestem.
Sierżant powoli wyłaniał się zza kamiennych zasłon nadbrzeżnych skał. - Znalazłem dwa miejsca, które od biedy nadawałyby się, choć nie idealne. Jedno trochę za ciasne, drugie natomiast świetne, ale zbyt przewiewne. Jak tam wasze poszukiwania - w jego umyśle dodatkowo pojawiła się skała, nad którą huśtał się wielki znak zapytania.
- Popatrz, miejscówka idealna. - Alex pokazał Terry’emu dosyć szerokie miejsce do pieczary. - Z metr dwa od wylotu, bez wiatru, bez bryzgów fal. Problem tylko w tym co tam dalej Drapieżników tu podobno nie ma, ale głupio kłaść się spać nie wiedząc co po człowieku wypełznie do morza, lub będzie latać mu nad głową. Ciemno tam, można zrobić pochodnię i sprawdzić… - zasugerował.
- Niezłe - przyznał Boyton rozglądając się ciekawie. - Jest przymorska, więc drapieżników tu raczej nie ma, ale cóż … Zaraz zobaczymy - wziął kamień oraz rzucił do środka, po nim kolejny oraz jeszcze garść. Wyskoczy coś, czy nie wyskoczy, polecą daleko, czy raczej nie, odbiją się od ścian, czy ogólnie od kamienia, lub piasku, może wpadną do wody? Raczej był przekonany, że nie ma co się spodziewać czegoś bardziej niebezpiecznego typu powiedzmy wiewiórka, jednak jakieś małe gryzonie owszem, dlatego kilka garści małych kamyków wypłoszyłoby ewentualne stwory. Nic jednak się nie stało. Nic nie poruszyło. Nic nie wyskoczyło. Zupełnie jakby jaskinia była całkowicie pusta i nie kończyła się tuż, tuż a biegła dalej w głąb skał.
- Natomiast pochodnia - mówił ciskając owe kamyczki - nie mam ani zapałek, ani niczego takiego. Znaleźć drewno oraz otoczyć jakąś ściółką nie problem, ale czymże moglibyśmy podpalić?
Ksiądz sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej zapalniczkę znalezioną przy ciałach nad morzem. Spróbował odpalic, zdążyła wszak już przeschnąć. Po trzeciej próbie zamigotał jasny płomyk.
- Hm. wobec tego decyduj. Wydaje się, że jaskinia ciągnie się dalej. Póki co nie zapluskało tam nic, więc pewnie nie ma tam w najbliższej odległości lustra wody. Jednak szczerze mówić, raczej uważałbym. Schodzi ona trochę ku dołowi. Kij wie, czy nie bywa zalewana w czasie mocniejszych fal, albo sztormów. Wprawdzie ani jednego, ani drugiego nie zobaczyłem, ale jesteśmy od niedawna właściwie. Według mnie spenetrować można, tak względnie szybko, ale ryzykować na całą noc, cóż, osobiście odradzałbym. Ponadto ognisko w jaskini mogłoby być ryzykowne, jeśli dym nie chciałby uciekać do wyjścia - mówił to jednocześnie wyobrażając sobie poszczególne sceny oraz teoretyczne niebezpieczeństwo zalania. Lepiej być przegwizdanym przez wiatr, albo się cisnąć, niż uciekać przed napływającą wodą. - Jeśli mam lecieć po pochodnię, to zaraz pójdę. Potrzeba jedynie kilka ułamanych konarów, trochę suchych liści oraz wiecheci trawy, którymi się owinie ich końcówki. Na długo oczywiście nie wystarczą, ale przynajmniej parę minut każda. Przynajmniej chyba.
- Okey, to zróbmy tak. Sprawdzimy jakoś niezbyt głęboko, może się kończy. Pochodnia nieodzowna, a ja widziałem takowe tylko na filmach. - Ksiądz uśmiechnął się lekko zawstydzony. - Jak ciągnie się daleko w głąb, to odpuścimy… Tak się zastanawiam… - spojrzał na oboje i myślał do dziewczyny to co mówił do Terry’ego: - Alaen mówiła, że Aalaes’vo uciekły pod ziemie, do góry i mają zakaz przekraczania rzeczki. Ale czy to działa pod ziemią? Jak ta jaskinia ciągnie sie nie wiadomo dokąd, to nie tylko tu spać nie będziemy, ale i w ogóle nocleg na skałach… - urwał, dreszcz przebiegł mu po plecach.
- Dobrze, wobec tego odpocznijcie. Znaleźć trzy gałęzie w lesie to nie problem. Zaraz się uwinę. Liście oraz trawę także. Moment wrócę z trójką ładnych pochodni - powiedział Terry szybko idąc w las. Wiadomo, pracować trzeba, ale uczciwie rzecz biorąc, to myślał o szybkim powrocie do Karen. Pewnie Monika mogła zauważyć, więc uśmiechnął się do niej przepraszająco. Co jak się okazało, według Moniki nie było potrzebne, bo doskonale to rozumiała. Terry znał swoje obowiązki wobec innych oraz powinność, no ale po prostu nie mógł nic poradzić, że pewna dziewczyna zajmowała jego myśli. No nic. Szczerze powiadając, ciężko w lesie nie znaleźć kilku gałęzi. Trawy oraz liści także nie brakuje, ale trzeba było wszystko robić z pewnym pomysłem. Najpierw gałąź. Dokoła niej na czubku, liście, nabite lub przyłożone, ściągnięte długimi pasmami trawy. Prosta rzecz, ale pomimo tego trzeba wiedzieć, jak się to robi. Jednak wykonanie nie stanowiło problemu. Kwadrans potem sierżant szedł ponownie do Moniki oraz Alexa niosąc pod pachą trzy prymitywne pochodnie. Szacował ogólnie je na może dziesięć, może tuzin minut świecenia. Czyli ewentualnie można było wejść w głąb połowę wspomnianego czasu.

Podziwiając robotę Terry’ego, a raczej jej efekty, Alex pokiwał głową z uznaniem. Chwilę się natrudził aby podpalić dwie przyniesione pochodnie.
- Proponuje iść z dwiema, a jak się skończą to odpalić trzecią na drogę powrotną. Czas ile będą dawać światło to czas na eksplorację. Ok?
- Doskonały pomysł - faktycznie, Alex rzucił bardzo rozsądną uwagą. Bardzo Boytonowi się to podobało, bowiem po prostu nie musieli liczyć czasu, gdyż odmierzały same pochodnie. - Kiedy wejdziemy do środka, uważajmy ma płomień. Jeśli będzie rozwiany, to dobrze, bowiem jest przeciąg oraz dalsze wyjście. Podobnie jeśli będzie ładnie płonął. Ale najmniejsze zachwianie oraz gaśnięcie oznacza, że trzeba zwiewać czym prędzej.
- Okey. Gotowi? - Ksiądz nie czekał na potwierdzenie, wziął jedną zapaloną pochodnię, a w drugą Monikę za rękę. Nawet rozświetlany ogniem wewnątrz pewnie było dość mrocznie. Wolał mieć chociaż namiastkę fizycznego wsparcia. Ruszył wgłąb, choć ostrożnie i z niepokojem rozglądając się co chwila.
- Pozwól mi przodem, jakby co wyprowadzisz Monikę - zaproponował Boyton trzymający drugą rozpalona pochodnię, na co Alex przystał.
Korytarz wydrążony w skale ciągnął się dość długo i kręto w dół. Cały czas utrzymując wysokość około dwóch metrów i szerokość idealną dla dwóch idących obok siebie osób. Przy zapalonych pochodniach wszyscy dokładnie mogli zobaczyć, że nad sufitem unoszą się dziwne kule. Nic jednak nie robiły. Wyglądały nawet niegroźnie, trochę jakby… pływały w powietrzu. Były tak wysoko, że nie dało się do nich dosięgnąć wyciągniętą w górę dłonią. To znajdującej się najniżej brakowało dobrych trzydziestu centymetrów. Albo kilku więcej, gdy próbowała to zrobić nieco niższa od mężczyzn Monika.

Płomienie pochodni płonęły ładnie. Nie wskazywały na to, że dochodzą do drugiego wyjścia, ani do miejsca w którym miałoby im brakować powietrza.
Dopiero po pewnym czasie dotarli do miejsca, które wyglądało jak wydrążone w skale przejście do jakiegoś pomieszczenia. Zdecydowanie jaśniejszego niż korytarz, jakby wpadało tu światło.
Nie stanowiło też wątpliwości, że to przed nimi to pomieszczenie. Przez wnękę bowiem było widać póki co jedną rzecz… drewnianą komodę, na której ustawiono rozmaite kształtami morskie muszle.
Komoda sprawiła, że Alex rozdziawił szczękę.
Terry wciąż szedł lekko przodem, wspólnie wkroczyli do… Co to u licha było? Pieczara? Jaskinia? Czy może domostwo? Tak to zresztą wyglądało. Łoże, komoda, stół, krzesła, szyba na morz… Szyba? Nie, szybą to z pewnością nie było, a jednak woda gładką taflą urywała się jakby nie miała tu dostępu na linii wylotu pieczary w toń morską. Na zewnątrz była rafa koralowców o wprost bajecznych kolorach, wokół nich pływały kolorowe ryby, wszystko to w promieniach słońca oświetlającego niezbyt głęboko położone tutaj dno. To stąd w pomieszczeniu panował leniwy półmrok i pochodnie były jedynie dodatkiem pomagającym wychwytywać szczegóły.
Ksiądz wciąż zszokowany popatrzył to na Terry’ego, to na Monikę, a jego wzrok zaraz prześlizgnął się na łóżko. Jedna z kul, właściwie jedyna z tych jakie do tej pory widzieli, wisiała niżej. Na wyciągnięcie ręki. Jednak nie to zwróciło uwagę Szkota. Sukienka, która Dafne miała na sobie ostatbnio leżała na posłaniu malowniczo spływając po boku łoża.
- No to ja już rozumiem czemu on wolał nocować “na skałach” - mruknął podchodząc do kuli zawieszonej w powietrzu.

Magia. Panowała tu definitywnie. Woda oddzielana od wnętrza… niczym. Kule wiszące w powietrzu, lewitujące nad nimi. Zastanawiał się z czego są, ale na razie bał się dotknąć.
- Aalaes nie mają ochoty ni pozwolenia na przybywanie do nas. Wystarczyłoby, aby Dominikę zostawić tutaj i… - wskazał na naturalne wyjście na morze.
“Mamy chyba miejsce na noc…” pomyślał do Moniki i uśmiechnął się. “Oj… mamy... “ usłyszał w odpowiedzi.
- Wiesz co - wydusił wreszcie Terry, zaszokowany podobnie jak jego kompani - chyba nie potrzeba zbierać chrustu, zaś mech chyba także jest zbędny echem tamtego tego …
Niesamowita atmosfera miejsca oddziaływała na Boytona niczym łyk dobrej zielonej herbaty. Niesamowite. Feeria kolorów oraz poczucie, jakby dostał nagle okno do podmorskiej koralowej rafy. Wszystko wydawało się po prostu niesamowite. Terry nie miał okazji nurkować, ale słyszał od płetwonurków, szczególnie tych bawiących się snurkowaniem, że czuje się wtedy taką bliskość oraz przyjaźń pięknej przyrody.
- Myślę Moniko oraz Alexie, że raczej pozostawię was tutaj samych. Jest pięknie, ale moja pomoc wam niepotrzebna, zaś przy jakiejś okazji pewnie ponownie przyjdę popatrzeć oraz powiem wszystkim innym, bowiem ukrywanie tego wspaniałego miejsca przed nimi byłoby bardzo nieładne wobec nich - Terry zaczął się zbierać do wyjścia. Dotykając dłoni Moniki szybko wyobraził sobie obraz Shreka myślącego “do widzenia”. Monika była jeszcze trochę w szoku na widok pomieszczenia, co Terry mógł odczytać nie tylko z jej myśli, które na moment połączyły się z jego, ale i wyrazu twarzy. A w tym uroczym miejscu miała zostać sama z Alexem… Terry mógł poczuć pod tym adresem mieszankę ciepłych uczuć i wątpliwości. Zaraz jednak Monika skupiła się na nim. Mimo wszystko chciała mu bardzo podziękować, za chęć pomocy. W jej mniemaniu Terry był złotym człowiekiem. Uśmiechnęła się do niego przekazując mu tą przyjacielską myśl, co faktycznie wprawiło Boytona we wspaniały humor. Bardzo polubił tą przemiła dziewczynę.



Planował ruszyć szybko do wspólnej chaty. Trzeba jeszcze było trochę popracować. Chciał przede wszystkim jednak opowiedzieć Karen oraz zobaczyć oczywiście swoją piękną dziewczynę.
- Echm… - Alex był trochę rozkojarzony. - Jasne… dzięki. Dołączymy wkrótce, wcześnie jeszcze, sporo przed wieczorem będzie można jeszcze zrobić. I… dzięki Terry. - Uśmiechnął się lekko, tym razem do Boytona.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 01-12-2016 o 01:14.
Kelly jest offline