John i Tong - Och, zabierz, zabierz te rzeczy - powiedział zębaty osobnik -
tylko się nie spóźnij, bo musisz być kimś ważnym skoro mieszkasz w pałacu. Straż!
W zasięgu słuchu było co najmniej pięciu strażników. Ruszyli błyskawicznie w kierunku zębatego. Napierśniki, przy pasie miecze, do tego szpiczaste hełmy.
- Tak panie? - zapytali trzymając dłonie na rękojeściach i patrząc kątem oka na intruzów.
- Zabrać ich - powiedział zębaty.
Drachia
Po chwili zastanowienia doszła, że lord Rayden, Johny Cage i Liu Kang musieli zamienić komnatami. Skoro w tej był bóg piorunów, to miała szanse pół na pół przy sprawdzaniu kolejnej.
Z komnaty Raydena usłyszała lekki trzask drzwi. Najwyraźniej wyszedł. Nagle bardziej dzięki przypadkowi niż czemu innemu, zauważyła ciemną sylwetkę.Tylko dlatego, że akurat ta prześlizgnęła się przez szczyt dachu i wyraźnie zarysowała się na tle wieczornego nieba. Parę chwil potem sylwetka zniknęła wśród cieni rzucanych przez kominy, wieżyczki i baszty. Kierunek Drachia jednoznacznie określiła. Sylwetka zbliżała się. A jeśli napastnik miał te same informacje co ona, to także wybierze komnatę Raydena…
Tong i John - Zabrać ich - powiedział zębaty.
- Do komnat, a potem odprowadzić na arenę. Wy trzej się tym zajmijcie, a wy wracajcie do obowiązków.
Ruszył swobodnym krokiem w kierunku areny. Strażnicy tymczasem grzecznie ale stanowczo wskazali na pałac, dając do zrozumienia, że z szacunkiem będą szli dwa kroki za plecami gości.