Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2016, 19:09   #10
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację



- Tak jest, książę - odpowiedział Jerycho, z ledwością unikając wywarczenia tej odpowiedzi. Tak niewdzięcznego polecenia dawno nie otrzymał, a w służbie Ruse’a i w ostatnich miesiącach już u Camarilli bardzo się starali te rekordy pobijać.
Ochrona… też coś.. aby jeszcze jakaś sensowna, ale nie… magazyn rybny. RYBNY! A do tego dodajmy jeszcze ostatnią awarię zasilania chłodni i nagle okazuje się, że oczekują od niego siedzenia na dupie w nieziemskim smrodzie. Tak nisko jeszcze go nie posłali.
Klął i złorzeczył pod nosem wychodząc na ulicę.
- Ja wam dam ochronę…
Gdyby jeszcze na coś się zanosiło, ale nie… po prostu jakaś cholerna plotka… W ostatnich miesiącach wiele było takich ‘plotek’ które uznawano za doskonały powód by udupić mu kilka nocy. Jakby tylko starali się go złamać. Sprawdzali jak krótko mogą smycz chwycić nim zacznie się buntować.
- Davy! - półwarknął w słuchawkę.
- Whoah… Jerycho, tak to my nie będziemy rozmawiać!
Kinbarak zaklął w powietrze i odpowiedział już spokojniej.
- Wybacz. Słuchaj, potrzebuję czterech ludzi na cztery dni pracy. Ochrona magazynu. Podwyższone ryzyko. Budżet: po pięćset dolców za noc. Znajdź mi najlepszych co mogą być za tę kwotę.
- Żaden problem…


...trzy dni później…
- D-dwó… ign… ali… trzy razy ich trafiłem - umierającemu udało się wykrztusić więcej słów - al… wciąż bie...li...
- Śpij, człowieku… Spełniłeś swą powinność - półszepnął Jerycho do opadających mu w ramionach zwłok.
Kinbarak wstał o wytężył zmysły. Cztery zwłoki. Urywane kończyny i miażdżone kości jak od ciosów potężnych pięści. Tylko jeden ze strażników zarobił kulkę, ale to nie ona go zabiła a jedynie otworzyła na atak. Wielkie lodówki z gnijącymi rybimi truchłami były otwarte. Zawartość wysypana po ziemi i rozsypana. Czegoś szukano wśród nich. Czy znaleziono? Tego nie wiedział. Szukał dalej. Śladów. Czegokolwiek, co pomogłoby mu się dowiedzieć co tu zaszło. Znalazł.

- Witaj Nathanielu, jestem Venture Mariduk. Mam dla ciebie propozycję...

Nathaniel przybył. Dzielnica portowa. Magazyn na czternastej [zmajdę lepszą nazwę potem]. Śmierdziało. Zdechłe, zastałe ryby. Nie wyczułby nic, nawet wanny krwi w tym zaduchu.
Wszedł bocznym wejściem i dopiero wtedy smród uderzył go z pełną mocą. Gdy już spojrzał wgłąb dostrzegł czekającego na niego wampira z dwoma niewyrośniętymi ogarami.
- Nathaniel? - zapytał - Ja jestem Jerycho, ale większość zwie mnie Kinbarak.
Wampir o dość przeciętnej budowie ciała i długich czarnych włosach jedynie kiwnął głową na przywitanie.
- Moje psy podłapały już trop. Czekałem tylko na ciebie.
- O co w tym wszystkim chodzi?
- Ktoś zaatakował, odporny, albo częściowo odporny na kule. Zabił moich strażników i skradł coś co było w tych lodówkach. Mnie nie doinformowano co to mogłoby być, ale teraz trzy dni będą zostawiać za sobą swąd za któym nawet ja bym podążył.
Tremere kiwnął głową, patrząc z ciekawością na zamaskowanego kainitę.
- Sam?
- Bardziej trzech.
- Zabili czterech ludzi i zwiali. Hmmm… rany strażników? Postrzały, cięcia? Gorzej?
- Brak cięć. Jeden postrzał, ale nie śmiertelny. Urwana jedna ręka w barku i stopa. Miażdżenia i złamania kości. Te ktosie były sporo nadludzko silne.
- Ale bez śladów po pazurach. Hm. Dobrze, od czego chcesz zacząć?
- Ogary mają trop. Ktokolwiek to był prześmierdł tym smrodem niemożebnie - wskazał rozrzucone, wyraźnie przeszukiwane gnijące ryby - sam bym za nim podążył. Mam czuły węch. Zobaczmy gdzie nas to zaprowadzi. Dalej plan będzie trzeba dostosowywać. Mój wóz czeka dwie alejki dalej.
- Prowadź.


Dwie godziny później obaj opuszczali Los Angeles w potężnym, czarnym hummerze. Piękna bestia.
Trop zapachu gnijących ryb prowadził w las. Tam łatwiej było znaleźć, bo ślady opon były już wyraźniejsze…


...kilka godzin wcześniej
- Dostałaś.
- Nic mi nie jest - odpowiedziała kasztanowłosa kobieta. Koszula na jej piersi nasiąknęła krwią, ale rana już nie krwawiła. Nie z takich ran wychodziła.
U ich stóp leżły cztery ciała. Zatłukli ich gołymi pięściami. Rwali kończyny i roztrzaskiwali czaszki. A teraz… trzeba było znaleźć pryz.
- Panie przodem? - zaśmiał się Danny wskazując wielkie, niedziałające trzeba dodać, lodówki z rybami.
- Pieprz się! - odwarknęła Rokko i płynnym ruchem złapała jednego z martwych strażników za nadgarstek, zakręciła się w całkiem zgrabnym piruecie i miotnęła zwłokami w jedną z lodówek przewracając ją i wysypując zawartość na podłogę. Smród który ich uderzył był nieziemski. Z ledwością zachowała śniadanie w żołądku. Dannemu to się nie udało.
- Na pewno tu jest? - zapytał ocierając usta wierzchem dłoni, z nadzieją, że jednak da się uniknąć przeszukiwania rybich trucheł.
- Nie - odpowiedziała pobladła z obrzydzenia Rokko.
- A na pewno musimy tego tu szukać?
- Tak.

* * *

- W porządku. Kolejne instrukcje od Gawrilla przyjdą niedługo - powiedziała Rokko odkładając komórkę i kończąc wycieranie się po prysznicu, nie krępując się swą nagością przed Dannym.
- Czyli trochę czasu dla siebie? - zapytał z bezczelnym uśmiechem.
- Niedoczekanie twoje, teraz musi… - zatrzymała wypowiedź - martwiaki!
Szybkim ruchem Danny chwycił długą maczetę która stała przy stole i wyjrzał przez okno, gdy Rokko obstawiała drzwi.
- Może to przypadek? - zaproponował, ale kobieta, dzierżąca teraz podobne ostrze, nie miała nawet czasu go wyśmiać. Tytaniczna sylwetka Jerycho, na wzór kuli armatniej, wybiła sobie drogę na wprost przez dębową ścianę, zasypując cały pokój w odłamkach
- Danny! - warknęła nieludzko, z dzikim strachem, ale było już za późno. Lufa AA-12 już mierzyła w powalonego mężczyznę. Dziesiątki śrucin wbiły się w jego ramię, wyrywając mu z gardła okrzyk bólu.
- Stój w miejscu! - tyknął do Rokko już w nią mierząc - Ty! Pod ścianę! - rozkazał mężczyźnie.
- A teraz pogadamy o pewnym rajdzie który sobie urządziliście...
* * *
- Książę Greenwood…
- Tak Jerycho? O co chodzi? Wszystko dobrze w magazynie? - zapytał wyczuwając nutę poddenerwowania w głosie Kinbaraka.
- Nie do końca. Mieliśmy włam… - i opowiedział wszystko. O ludziach których wynajął do pomocy (nie wspomniał, że całą robotę na nich zwalił) o napadzie gdy na chwilę go nie było (sugerując, że na to właśnie czekano), o tym, że odnaleźli ich i teraz ma jednego z nich skrępowanego, a druga jest rozsmarowana na ścianie. Oraz o tym, że na daną chwilę więzień twierdzi, że nic nie znaleźli… i teraz Jerycho prosi o instrukcje.
Odpowiedź znów go rozzłościła. Książę wyjaśnił mu, że istotnie w magazynie nic nie było i całość była farsą która miała odwrócić uwagę od czego innego. Generalnie subtelna gra na wyższych poziomach niż Jerycho jest dopuszczany i wszystko poszło zgodnie z planem, a teraz, skoro nadarza się okazja, to ma pilnować jeńca póki ktoś po niego nie przyjdzie.


Jerycho spojrzał na Dannego. Noga już się leczyła. Musiało go to dużo kosztować, ale zakuty w grube stalowe łańcuchy nie mógł liczyć, że się uwolni. Kinbarak uklękł przy nim z grobowym wyrazem twarzy. Jeniec jedynie patrzył mu w oczy z taką dumą i wyższością jaką tylko udało mu się wykrzesać w tej sytuacji.

- Kiedyś cię zabiję. I to wcale nie będzie długo - warknął gdy stał już na nogach, a wokół niego leżały łańcuchy które Jerycho zerwał.
- Będę czekał. A teraz spieprzaj i nie oczekuj, że następnym razem będziesz miał tyle szczęścia.
- Jerycho… - głos księcia brzmiał groźbą - zechcesz mi wyjaśnić czemu, do stu czortów, złamałeś mój bezpośredni rozkaz?
- Bo. Nie jestem. Twoim psem - wyrecytował powoli, z wyzwaniem - Jestem sojusznikiem. Jestem cennym członkiem Camarilli. Każdy inny z moimi osiągnięciami dawno zostałby nagrodzony statusem ancilli, a ja wciąż jestem dla was szczurem i nawet mnie nie informujecie, że realna groźba jest ataku nadludzi na obiekt który ochraniam…


Dyskusja była jeszcze długa. Momentami agresywna. Ale nim dzień nastał obojgu udało się wypracować jakiś konsensus. Choć Jerycho “ugrał” dla siebie kilka rzeczy to i tak wyszedł z wrażeniem, że dał się przegadać i znów owinąć wokół palca. Miał tylko nadzieję, że mniej niż ostatnio...
 
Arvelus jest offline