Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2016, 21:42   #105
dzemeuksis
 
dzemeuksis's Avatar
 
Reputacja: 1 dzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputacjędzemeuksis ma wspaniałą reputację
Ryo
Yuteal dźwiga się i siada na koi, zwieszając nogi.
- Ryo, oddaj, proszę, kapelusz. Wąż przejmie z powrotem swoje obowiązki, nie musi się już o mnie troszczyć.
Podróżnik robi pauzę na złapanie kilku oddechów, po czym kontynuuje.
- Najgorsze już minęło a dzięki tobie wiem, czego unikać, żeby choroba nie wróciła. Zamierzam zejść na dół i zjeść dzisiaj kolację przy ognisku z załogą. Jesteśmy zresztą im winni kilka słów wyjaśnienia.
Za plecami czujesz ruch, to wróciła Wąż z Gandą, może jeszcze z kimś. Patrząc na przybyłych Yuteal nieznacznie unosi dłoń w uspokajającym geście. Drugą wyciąga w Twoim kierunku.
- Kapelusz, Ryo...

Liska
Tur wydaje się bardzo mile zaskoczony tym, że do niego tak poufale zagadujesz. Serdecznie wskazuje Ci miejsce obok siebie i proponuje trunek, którym się raczy z kilkoma innym członkami załogi. I nie jest to sauvignon, powiedzmy sobie szczerze. Niezależnie od tego, jak dokładnie reagujesz na zaproszenie, chętnie podchwytuje rozmowę i zwierza Ci się z podsłuchanych przed chwilą niepokojów. Zastanawia się, czy nie warto by rozważyć zawrócenia wyprawy.
- Równa z ciebie babka, Liska. Jesteś z nami w razie czego, prawda?

Xsara
Robisz, co sobie zamierzyłaś. Udaje Ci się przekonać załogę do pomysłu rozpalenia ognisk wokół obozu, jednak niewiele suchego drzewa udało się zebrać a na zagłębianie się w dżunglę ludzie nie mają za bardzo ochoty. Ostatecznie udaje się zebrać drewna tyle, by rozpalić trzy - po jednym od strony każdego z przesmyków i jedno nieopodal jeziora, mniej więcej na środku jego długości. Większość przeniosła swoje prowizoryczne posłania tak, żeby znajdować się wewnątrz trójkąta przez nie wyznaczonego.

Anonim
Udaje Ci się w stosownej chwili zagadnąć o ruiny Yuteala, który czuje się już nieco lepiej. Posiada on dość orientacyjną, naszkicowaną mapę obszaru wzdłuż Rzeki, opartą na jakichś starożytnych gdzieś odnalezionych zapiskach. W miarę podróży starannie ją uzupełnia, nadając kolory, rysując kształty. Niestety nie robił tego przez ostatnie dwie doby ze zrozumiałych względów. Mniej więcej w miejscu dostrzeżonych ruin widnieje zarys czegoś, co wygląda na duże miasto, otoczone szeregiem wiosek. Jest tam też gdzieś między nimi niewyraźny rysunek przypominający człowieka poganiającego batem jaszczura, stojącego na dwóch łapach. Yuteal nic więcej o tym nie wie, ale sądzi że zbadanie tych ruin może być pomysłem wartym rozważenia. Aczkolwiek z drugiej strony trzymanie się Rzeki wydaje się bezpieczniejsze.

Ghorbash, Xsavery, We
Zwierz szarżuje na Xsaverego, który spokojnie czeka do samego końca, po czym zwinnie uskakuje, przetacza się i wstaje ze strzelbą gotową do strzału a kolbą przyłożoną do policzka.

Jednocześnie do ataku z lewej flanki przystępuje Ghorbash, mierząc zarazem w ścięgno prawej przedniej kończyny i w oko po tej samej stronie, używając do tego dwóch ostrzy. Jest to możliwe tylko dzięki szerokiemu zasięgowi ramion orka. I o dziwo, mimo trudnego zadania oba ciosy dochodzą celu. Szpilka jednak trafia w ścięgno płazem i odbija się niczym od sprężyny, niemal wyrywając się z dłoni. Natomiast Kolec wchodzi głęboko przez oko, pchasz do mózgu zanim impet i masa pędzącego zwierza wyrywa Ci go z ręki.

We obiega z prawej i wyprowadza potężny, precyzyjny cios swoim ogromnym mieczem w mijającą go lewą nogę łosiopodobnego stworzenia. Nieprawdopodobnie twarde kości wytrzymują uderzenie, które rozpłatałoby na pół trzech ludzi.

Jednocześnie podbita do góry noga do reszty wytrąca zwierzę z rytmu, które przeleciawszy w powietrzu jeszcze ze dwa kroki, z rozwaloną rzepką, Kolcem w oku i nadrąbaną nogą wali się na ziemię z łoskotem, wygarniając porożem kawał darni i usypując kopczyk ziemi. Nie tracąc werwy usiłuje się podnieść i obrócić w swoją lewą stronę, czyli w kierunku, w którym jeszcze coś widzi i w którym znajdują się Xsavery a za nim We.

Smutna historia Bluszcza
Smutna historia Bluszcza zaczyna się momencie, kiedy Yuteal otrzymał w darze na podróż zatruty toksyną tytoń. Zaczął go palić dwa dni temu i momentalnie się rozłożył, jednak z powodu bardzo złego samopoczucia nie skojarzył tych faktów. Kiedy poczuł się nieco lepiej, chciał znowu zacząć popalać, ale zauważyła to Ryo i kazała Wąż zabrać i schować tytoń, jako mogący zaszkodzić wracającemu do zdrowia (nie podejrzewała jeszcze wtedy jaką rolę odegrał tytoń w tej historii).

Niedługo potem Mercon zbadał Yuteala. Skojarzył zaobserwowane objawy ze znaną sobie toksyną pochodzenia roślinnego, jednak nie powiązał tego z tytoniem. Wręcz przeciwnie, zalecił natychmiastowe dostarczenie choremu z powrotem tytoniu, jako że jego odstawienie mogłoby jego zdaniem wywołać szok i zaszkodzić bardziej. Wąż posłusznie zamierzała zastosować się do zalecenia fachowca, ale okazało się, że gdzieś zapodziała pudełeczko z tytoniem.

A nie-szczęśliwym znalazcą tegoż okazał się Bluszcz, który niedługo potem zszedł ze statku, wyciągnął się jak długi na polanie i z braku fajki zaczął sobie rzuć liście tytoniu. Tytoniu, który był nasączony taką ilością toksyny, że same wdychanie palonych oparów o mało niezabiło Yuteala. Tymczasem Bluszcz wsadził to do gęby i żuł. Jakimś cudem nie wyczuł niczego w smaku (wyjątkowo nieszczęśliwy rzut) a potem jakimś cudem to przeżył (wyjątkowo szczęśliwy rzut). Oczywiście stracił przytomność a przed sobą miał przynajmniej dwie doby ciężkiego odchorowania.

W międzyczasie Ryo poznała wyniki badań Mercona i skojarzyła fakty. Zaczęła więc gorączkowo szukać zaginionego tytoniu. Znalazła go razem z nieprzytomnym Bluszczem, którego wciągnęła na statek, zaniosła do kajuty Yuteala, pizneła na ziemię, obiła mordę, a potem połamała golenie kopniakiem (taka była dokładnie deklaracja, kości orzekły, że się udało). Bluszcz nie miał prawa tego przeżyć - wyzdrowienie z zatrucia toksyną było przy założeniu troskliwej opieki ze strony towarzyszy. Znaczy szanse jakieś tam nikłe miał, ale kości tym razem nie sprzyjały. Tak oto przyszedł jego smutny kres - za znalezienie tytoniu został skatowany na śmierć bez możliwości wytłumaczenia.
 

Ostatnio edytowane przez dzemeuksis : 02-12-2016 o 22:37.
dzemeuksis jest offline