Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-12-2016, 10:12   #33
Deadpool
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Hardkor, który przeżył


Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Gdy nagle…
- Witajcie w szkole magicznej Hotweed!
Strife spadał z ogromnej wysokości. Na dole widział mnóstwo świetlików, między którymi przedzierały się cztery dywany, czerwony, żółty, zielony oraz niebieski. I fragmenty marmurowej podłogi.
I po chwili spadania glebnął na czerwony dywan, na którym siedziało trochę stworów.
- W naszej szkole macie do wyboru cztery domy: Latarników, Łowców, Władających Shinso oraz Zwiadowców - do uszu Strife’a docierał głos jakiegoś starego dziada. - Ale przydziałem nie musicie się już martwić, gdyż za was zdecydowała oto ta magiczna Czara Zielska - gunslinger ogarnął się i szybko się rozejrzał po sali.
Była ogromna, miała spore owalne okna pod sufitem, za którymi panowały egipskie ciemności. Zobaczył wielu znajomków ze swojej akademii dla regularnych, ujrzał też Zafara, który siedział na niebieskim dywanie i wyglądał na równie zaintrygowanego pomieszczeniem co sam Strife, oraz zobaczył właściciela starczego głosu, który stał na podeście.
Do nozdrzy Strife’a dotarł też zapach palonej trawy, który wydobywał się z owej Czary Zielska.
Z naczynia wydobywały się kłęby szaro-błękitnawego dymu, które rozpanoszyły się po całej sali.
- Za to jednak możecie posiąść na własność tę oto wspaniałą Czarę, której zielsko nigdy się nie skończy! - zagrzmiał starzec wznosząc czarny wielki puchar tworzący te wszystkie chmury w pomieszczeniu. - A zadanie jest proste! Ten kto będzie największym hardkorem, posiądzie ją na własność!


- KRAAK! Cóż… KRAK! ty się tam ghhhuzdrzesz, staRAAA kwoKOO!? KRAAK! Phhhospiesz się i przynieś teGOOO dziwneGOOO czhhharnego nieopierzonego koguta! KRAK! - zaskrzeczał babski głos gdzieś w tłumie, a później Strife czuł, że gdzieś go niesie.


To ambicja go niosła. Prosto do pucharu. Zrobił rozbieg, później wyskoczył za pomocą pięknego Skoku w powietrze, kilka metrów od gruntu, zrobił w powietrzu śrubę, materializując po drodze Serafiny. Pociski wędrowały po całym pomieszczeniu, robiąc z rywali krwawiące mięso.


- KRAAK! PRZEStAAAń KRAK, tyle KRAAAkać i POMÓŻ mi! KRAAK! - podczas udowadniania, że jest istotnie największym hardkorem, Strife znów usłyszał inny skrzeczący głos.
- THAAAK, to wielki KRAK! kawał mięsa! KRAK!


Od Czary dzieliło go tak niewiele.
- Niniejszym ogłaszam! - starzec zagrzmiał, tłumiąc wrzaskliwe skrzeki. - Że największym hardkorem zostaje Strife! Nie dość, że najzajebistszym, to w dodatku jedynym, który przeżył tę próbę! Serdeczne gratulacje! - mężczyzna robił owacje na stojąco, klaskając niczym publiczność licząca tysiące osób.
Strife trzymał ten puchar w rękach! TAK, Czara Zielska była jego i TYLKO JE…~


B! Tym razem to nie było przyjemne. Ktoś go upuścił, przywiązanego rękami (czy też półtorej ręki) i nogami do długiego pala. Głowa uderzyła o coś twardego, przykrytego grubą warstwą śniegu. Było ciemno, ale słyszał szelest i kroki.
- KRAK! Ty niezdaro! RAK! Weź RAK! uważaj!
Strife został przywołany do rzeczywistości. To nie było miłe, bo łeb go bolał, a w dodatku stracił Czarę Zielska, którą musiał w jakiś sposób odzyskać. Ale miał jeszcze na głowie spotkanie z…




Harpiami. Dokładniej z dwoma. Pół kobiety, pół ptaki, od nagich piersi w dół były one drapieżnymi ptakami, zaś w górę wyglądały na ludzkie kobiety. Zamiast rąk posiadały one wielkie opierzone skrzydła, a zamiast włosów pióra i puch. Jedna z nich miała pierze koloru ciemnobeżowego z brązowymi i czarnymi zdobieniami na lotkach, a karnację również niejasną, druga zaś miała popielate pióra i jaśniejszą skórę.
- PosPIEESz się. Bierz to i lecimy, RAK!
Strife był zdumiony o ile łatwiej było być tu porwanym przez harpie, niż o jedną strunówkę jakiegoś pyłu do wciagania.
- E… Dlaczego mi jeszcze nie obciągacie? Wróć, dlaczego mnie nie ujeżdżacie? Na pewno kurwy gryziecie. - rzucił znużony patrząc po sobie. Próbował ocenić ile problemu sprawi mu wyswobodzenie się.
- RAK! Theen kogut gada!
- Gada, nie GHADA! Ruszże SIĘ! - harpie nie zamierzały przejmować sie gadaniną Strife’a, lecz żwawo go przetransportować. Tymczasem łowca oceniał, czy da się wydostać. Jeśliby czymś przepalił powróz, to spoko, ma szansę zrobić koko dżambo, asta la vista, babies i inne stuffy.
- Gadam szmato i mam też uczucia! A i ten zmieniłem zdanie, popielata usiądzie mi na twarzy, a druga na pompce HO HO. - Strife usiłował przywołać miecz w taki sposób by pojawił się pod więzami, wtedy to jednym szarpnięciem rozetnie więzy.
Magiczny świecący miecz zmaterializował się tak, jak Strife zaplanował, gorzej było nieco z manewrowaniem, a harpia z tyłu zauważyła tenże “nożyk”, zakrakała głośno:
- On chce uCIEEC!
I obie rzuciły się na niego. Niestety, Strife nie miał szczęścia. Klinga miecza świeciła, co ułatwiło harpiom wyrwanie broni z powrozów. Jedna harpia dorwała Strife’a i drapała go szponami, siadając mu na twarzy, a druga wyrwała broń z powrozów i wyrzuciła. Nadszarpnęła co prawda niecelowo powróz, niestety nie na tyle, żeby Strife nie miał problemu z siłowym rozerwaniem liny.
Strife wystawił język próbując posmakować harpiej muszli, nie bardzo przejmując się ranami. Już u bardziej walnietych prostytutek bywał. Jednak na dłuższą metę możego wypatroszyć, czgo oczywiście nikt nie chciał. Zmaterializował więc Serafina, ustawionego na “Szotgan” i wypalił w dosiadającą go harpie. Pierwsza harpia odskoczyła zaskoczona od gunslingera, a Strife mógł wykorzystać okazję, żeby odstrzelić powróz u nóg. Przynajmniej jedna para kończyn była wolna. Druga harpia natomiast rzuciła się, żeby przytrzymać nogi i… po drodze dostała z klamki. Krzyknęła, krakała z bólu, a po chwili druga harpia rzuciła się do ucieczki i wzbiła w powietrze, zostawiając ranną towarzyszkę.
- Tak to jest jak się bierze więcej do japy niż się mieści kochanie. - Oswobodził się niezdarnie, po czym zbliżył do harpii. Bez wahania przydepnął jej głowę do podłoża.
- I teraz by uniknąć gwałtu post mortem, powiesz mi w którą stronę do jakiegoś miasta czy osady czy chuj wie czego. - Przestawił Serafina na magnum i wycelował jej w nogę.
- Raz… - Pociagnął za spust, rozwalając to miejsce dzie powinna mieć rzepke. Skąd miał wiedzieć gdzie jakie kości ma Harpia. - Dwa.. - Wycelował w brzuch tuż pod pępkiem, lecz jeszcze nie strzelał.
Harpia trochę się szarpała i biła skrzydłami, ale ból utrudniał jej stawianie się strzelcowi. Krakała, wyła, a później wybuchnęła histerycznym krakaniem:
- W DÓŁ, KRAK! w Dół! Tam w dół! KRAAAAK! - wrzeszczała w panice, wskazując skrzydłem kierunek podążania.
W dół, idąc między drzewami. Jak dla niego wszystko jeden chuj - prosto i w dół.
- Dziękuje. - Strzelił jej prosto między gały, patrząc w kierunku który wskazywała. Serafin rozpłynął się w powietrzu. Strife jedyną ręką podciągnął wyżej kołnierz płaszcza i zaczął powoli iść w wyżej wymienionym kierunku. Piździało, a brak używek powodował że mu odbijało, trochę przegiął z tą harpią.
Rozległ sie strzał, słychać było trzask i pękanie kości czaszki oraz rozerwanie tkanek miękkich. Harpia padła na śnieg, a z dziury w czole wypływała krew, barwiąc biało-błękitny puch na bordowo. Ciało drgało przez chwilę, po czym znieruchomiało, a skrzydła opadły i zestywniały.
Strife przedzierał się przez śnieg i między drzewami. Było całkiem zimno, nawet jak nie wiało, a przedzieranie się między pniami i krzakami miało tę drobna zaletę, że osłabiało poniekąd wiatr, który od czasu do czasu się zrywał. Po drodze nie spotkał nic i nikogo ciekawego. Wydostał się z lasu i natknął się na staw, który niemal w całości był zamarznięty. Niemal, bo zobaczył wyrąbaną krę i gościa, który… kąpał się w tej lodowatej wodzie. Dalej znajdowała się spora zaspa, w której gość kąpiący się w wodzie sie przedzierał. W oddali zobaczył… śnieg, choć pod nim znajdowała się droga polna, sugerując się latarniami i specyficznym rozmieszczeniem śniegu.
Znając swoje szczęście gościu pewnie jest jakimś mutantem który przybierze za moment rozmiary centra handlowego.
- Yo! Panie! Którędy do cywilizacji? - Zakrzyknął do osobnika, zachowując bezpieczny dystans.
- Chyba tamtędy - Strife otrzymał odpowiedź. Łowca zwęził oczy i jakimś cudem dojrzał, w którym kierunku gość go zamierzał prowadzić. Sam z wody nie wylazł, ale wskazał ręką ani w lewo ani w prawo. Wedle tej wskazówki Strife musiałby leźć przez szczere pole, a nie drogą przysypaną śniegiem.
- Co za kurwa wariatkowo, czuje się jak u siebie w czyśćcu - Burknął pod nosem i postawił krok naprzód. Po chwili zatrzymał się. - Zaraz Panie jakie “chyba”. Ja się grzecznie pytam a ty mnie “chybujesz” tutej. - Rzucił delikatnie rozeźlony.
- Dawno mnie tu nie było, tak na orientację podaję - gość wzruszył ramionami. - Ja szedłem w tamtym kierunku, co Ci podaję i tam ślady cywilizacji były. - po chwili zanurkował, i po chwili znów się wynurzył. - Jeśli wiatr ich nie zdmuchnął, to tam powinno coś być. - dodał po chwili.
Strife poprawił maskę. - Ślady… ja potrzebuje by mnie proteze zmontowali, ile kurwa czasu mam sie lewą masturbować? - Marudził.
Kapiący wzruszył ramionami.
- Idź w tamtym kierunku i poszukaj sobie - mruknął, bardziej obojętnym głosem.
- Szmaciarz. - Anioł podciągniął wyżej kołnierz i podążył we wskazanym kierunku.
- Też mi miło poznać - a gość nic sobie nie zrobił z obelgi Strife’a. Dalej się kąpał, a Strife rozpoczął przedzieranie się przez śnieg. Gdzieniegdzie było ślisko, a schodząc z pagórka gunslinger zrobił ześlizg. Szło się całkiem długo, zapewne wina braku rozrywek po drodze i monotonnego krajobrazu oraz ciemności.
Strife postanowił sobie stworzyć kulę światła, bo tam, gdzie gość go prowadził, było ciemno jak w murzyńskiej rzyci. A lamp tam nie uświadczył.
Po drodze napotkał leżące na ziemi ciało dziewczyny odzianej w płaszcz. Zginęła pewnie podczas zamieci, która miała niedawno miejsce, zdążył ją przysypać śnieg. Jakby Strife na nie nie nadepnął, to pewnie by nawet nie wiedział, że truchło jakieś tu leży. Gunslinger z jakichś dziwnych ciągot sprawdził jej usta, ale poza wybitą szczęką nic w nich nie znalazł. Gęba świadczyła o bardzo bliskim i mocnym spotkaniu z czymś dużym i ciężkim. Dziewczyna pewnie zginęła w wyniku uderzenia głową o coś sporego. Tyle że tego obiektu nie potrafił już jakoś dopasować. Bardziej pasował kawał ściany z budynku.
- Japierdziele… tu coś zawodowo łby rozpierdala. - Rzucił komentarz, po czym kontynuował przechadzke. Miał wrażenie że zmierza do nikąd, a coś po drodze będzie próbowało zrobić mu to samo co tamtej dziewczynie.
Przeszedł jeszcze kawał drogi, wiatr wiał mu w twarz, a czasem zawirował, tworząc mini wiry ze śniegu. Później te zmieszały się z dymem. Nie z zielska. Wyczuł w tym dymie związki, jakie powstawały z palenia drzewa, koksu, z domieszką innych śmieci. Czyli faktycznie był bliski trafienia do cywilizacji.
W oddali usłyszał szczekanie psa… psów. Ale ten hałas się nie natężał. Psy musiały pewnie być zamknięte, lub uwiązane. Chociaż przy drugiej opcji psy miałyby mniejszą szansę na przeżycie, skoro tą dziewuchę porwało. Strife po drodze natknął się na kawałek zerwanego płotu oraz kawałki dachu. Na jednym z nich znalazł ślady krwi.
- Heheh… HAHAH…. z gówna w gówno. - Często gadał do siebie, i tym razem nie omieszkał skomentować swojej sytuacji. Serafin od razu pojawił się w jego jedynej ręce, gdy kroczył dalej, tym razem ostrożnie stąpał, dokładnie rozglądając się dookoła.
Światło dało mu… więcej światła na otoczenie. Kilkadziesiąt kroków przed nim majaczały resztki płotu, który został porozrywany. Mógł ten teren też ominąć - lecz wtedy wydłużyłby sobie znacznie drogę i musiał przedzierać się przez gaik.
Strife nie wybrał drogi na około. Przeskoczył mierny płotek i ruszył naprzód. Zobaczył kilkadziesiąt kroków przed sobą dom, a raczej jego część - brakowało bowiem większości dachu. Okna jakoś przetrwały ten minikatalizm, niemniej niektóre szyby wyglądały na popękane. W żadnym z nich nie paliło się światło.Gunslinger podchodził ostrożnie, a wycie psów się nasiliło. Zobaczył poważnie rozwaloną stodołę, której kawałki były porozpierdzielane na podwórku i okolicy - to ze stodoły dobiegało szczekanie psów.
Psy szczekały, a Strife poruszał się dalej i był gotowy zastrzelić gady, ale te się nie pojawiały. Pewnie je zamknięto gdzieś w stajni, rozlegało się sporadycznie uderzanie o coś metalowego. Strife’owi zaczęła przejawiać się paranoja. Zerknął w przelocie na dom, a wtedy w jednym z okien objawiła się mizerna ilość światła - pewnie prąd padł w domostwie, lub ktoś nie chciał korzystać z żarówek. Strife’owi przychodziła na myśl pierwsza opcja; w oknie zgasło światło, a okno lekko się otworzyło. Łowca postanowił schować się za najbliższą góreczką i przeczekać chwilę, aż gość zamknie okno. I żeby te psy się zamknęły! Bo zamknąć jadaczek jakoś nie chciały.
Szszsz, czy to okno się zamykało czy mu się wydawało?
Znając swoje szczęscie zastrzeli za moment jakąś babcie która nikomu nic nie wadzi, błednie zakładając że chce go zjeść. Odetchnął głęboko i przekradł się do boku budynku, by tam na kućkach przejść za róg i zerknąć przez okno. Cały czas palec na spuście, aż świerzbił by coś zastrzelić. No chyba że ktoś mu zaoferuje ciepłą herbatę.
Łowca przekradł się pod okno i zerknął ostrożnie, ale niczego ciekawego nie zobaczył. Akurat natrafił na kuchnię, w której nikogo nie było, na piecu kaflowym stały gary, w których coś się wcześniej gotowało, a teraz pewnie przystygło.
Postanowił zaryzykować i zapukał w drzwi, w akompaniamencie szczekających psów.
Poczekał chwilę i usłyszał dziecięcy głosik:
- Mama! Przed drzwiami stoi jakiś… em, pan!
- Czekaj, nie otwieraj! Henryk! Ktoś jest przed drzwiami! Idź sprawdzić, kto to! - kobiecy głos wbił mu się w uszy.
Po chwili drzwi zostały otworzone.
Wbrew oczekiwaniom Strife’a drzwi nie otworzyła mu babcia, tylko jakiś mężczyzna, sięgający mu do podbródka, odziany w szary sweter i ciemne spodnie. W dodatku mężczyzna, który najlepsze lata miał, ja się zdawało, już za sobą. Broda sięgała mu do piersi, a zmarszczki pokrywały jego twarz.
- Witaj wędrowcze - jegomość zachrypiał i zakaszlał. - Czy… czy w czymś mogę pomóc?
- Eee… nom… wskażcie mnie droge do jakiegoś proteżyszs...proteg… gościa od protez, ujebało mi rękę z tego zimna. - Pomachał kikutem. - I coś ciepłego do picia. Proszę. - Serafin wyparował, a wycięczony Strife oparł się o framugę.
- Nie znam nikogo od tworzenia protez, niestety. Ale możemy zaoferować coś ciepłego do jedzenia - zaproponował. - No, ten… - mężczyzna zakaszlał. - Proszę nie stać na dworze, tylko wejść do środka. - dodał po chwili, prosząc. Ciepło faktycznie uciekało z domu.
Co Strife przyjął bez dalszego marudzenia. Mężczyzna zamknął drzwi do domu, a strzelec słyszał gawędę małego brzdąca, który pierwszy wypatrzył Strife’a u drzwi przed domem. Strife dostał polecenie, żeby nie zdejmował butów.
- Łaaa! Prawdziwy terminator! - Strife usłyszał, jak coś kręci się koło jego nóg.
Smarkacz miał czarną czapkę z daszkiem na głowie, rozciągnięty czarny t-shirt i ciemne dresy.
- Widziałem pana w telewizji, jak nadawali test z czwartego piętra! Dostanę autograf od pana!?
- Phil, idź do pokoju, nie przeszkadzaj! - mężczyzna odgonił dzieciaka od Strife’a. - Hanna, zabierz Phila do pokoju!
Strife odciągnął kaptur w tył i zdjął maskę, świecąc złotymi ślepiami szczerzył się.
- Nie ma sprawy młody, ja dla fanów zawsze mam czas. Dawaj mnie coś do skrobania. - Zaśmiał się, po czym zwrócił do starszego osobnika. - Panie, ktoś wam płot rozjebał, jucha też na nim była… no i ten… nie znaliście może młodej dziewczyny… nie wiem do dwudziestki max? - Zapytał, rozsiadając się w najbliższym siedzeniu.
Staruszek westchnął na ostatnie pytanie.
- Znam niemało, trochu młodych mieszkało tu w okolicy. Ale sporo z nich się wyprowadziło. Musiałbyś podać więcej szczegółów na temat tej dziewczyny.
- Ruda, w płaszczu… ze zmaglowaną gębą… martwa. Natknąłem się po drodze. Coś dużego ją musiało jeb… pierdyknąć. - Zamyślił się. - Zresztą… czy jest w tych okolicach jakieś miasto… nie wiem cokolwiek. Jakimś cudem wylądowałem tutaj wleczony przez harpie. Jedną załatwiłem druga uciekła. - Przytaknął sobie, wpatrzony w sobie znany punkt za ścianie.
- Nie kojarzę żadnej rudej dziewczyny, która by pasowała do tego co mówisz - staruszek pokręcił przy tym głową. Podrapał się po uchu i kontynuował. - Pewnie domyślasz się, że niedawno w tych okolicach rozpętała się straszna wichura z burzą śnieżną i widziałeś, że nam zerwało płot i trochę dachu - stwierdził z niezadowoleniem. - Miasto się pewnie znajdzie, ale wszędzie jest tutaj daleko. Musiałbyś się do teleportu udać, a najbliższy jest stąd z godzinę drogi na nogach.
Przyszła też kwestia na harpie.
- Powiadasz, że harpie cię tutaj zaniosły? - zdziwił się temu zjawisku.
- Tja… pierzaste z taaaakimi cycami. - Pokazał ręką ich rozmiar patrząc na dzieciaka.
- Ale to nieistotne… jestem w dupie, kompletnej. Długo tu trwają zamiecie? - Zapytał, wstając z siedzenia. Od niechcenia zaczął przechadzać się po pomieszczeniu, rozglądając się dookoła.
Staruszek się zniesmaczył.
- A ty w pokoju miałeś siedzieć! już! - ochrzanił dzieciaka, który ze spuszczoną głową wyszedł z kuchni. - Ech… zamiecie. Czasem się zdarzają, ale ta ostatnia była silniejsza niż przeważnie.
Strife nie dostrzegł w kuchni nic szczególnego. Na ścianie wisiał obraz z koszem owoców, koło pieca kaflowego wisiał stary zegar wahadłowy, koło stołu, przy którym siedzieli, znajdował się kosz pełen gazet. Nad zlewem suszyły się naczynia. Jegomość powstał ze stołu i napalił w piecu.
- Zerwało się parę godzin temu, myśleliśmy, że dom stracimy. Szczęśliwie, mamy jeszcze gdzie mieszkać. Ale nie wszystkim dzisiaj dopisało szczęście, oj nie… - westchnął i zaryglował piec.
Łowca z powrotem usiadł w to samo miejsce gdzie przedtem, przymknął na chwile oczy.
- Krew na płocie skąd może być? Macie tu jakieś drapieżne gatunki? Oprócz harpii. - Oczu nie otwierał, ziewnął nawet rozsiadając się wygodniej.
- O, poza harpiami zdarzały się wilkołaki, strzygi, szyszymory... Na szczęście od dłuższego czasu nas nie nawiedzają. Harpie czasem ktoś widuje, ale nie zdarzyło się, żeby kogoś porwały. A przynajmniej w ciągu ostatnich kilku lat.
- Ze wszystkim miałem styczność… i każde umiem zabić… macie farta. Nakarmicie mnie? Wiem że tak niegrzecznie się domagać ale zdycham z głodu i braku narkotyków. - Przytaknął sobie już zaspanym głosem, powoli odpływał gdyż osunął się niżej na siedzeniu. Jedyne co utrzymywało przytomność to głód.
- Przecież właśnie dołożyłem do pieca - mruknął nieco oschlej staruszek i zakasłał dość ostrzej niż wcześniej. Aż zaświszczało. Po chwili nalał wody do czajnika i postawił do na piecu. - Khuuf… ech… Powiedz mi, skąd te harpie cię zabrały?
- Z okolic pobliskiego miasta, coś mnie pierdykło gdy się burza zerwała, potem już mnie niesły… aha i nie chrząkaj tak jakbyś chciał pokazać że jesteś oburzony moja obecnością. Strasznie mnie to wkurwia. - Łypnął jednym okiem na starca.
- Nie rządź się w moim domu - warknął jegomość, po chwili odchrząknął.
Zupa się ugotowała, jegomość zakaszlał po chwili. Westchnął, nalał zupy i podał talerz Strife’owi.
- Jeśli nie zauważyłeś, męczy mnie kaszel. - orzekł Henryk.
- Nie zauważyłem… równie dobrze to mogło być twoje pozdrowienie, te jebane piętra są posrane, po drodze nawet widziałem gościa który kąpał sie w tej lodowatej wodzie. Dziękuje. - Z tym ostatnim słowem wziął talerz i wcisnął go sobie do ust, wlewając jego zawartość bardzo łapczywie do gardła. - Móghlbym schie chwile zdchrzemnąć tutej? Pohtem znikham. - Gadał z pełną gębą.
Staruszek uśmiechnął się niemrawo na uwagę o piętrach.
- Tak na co dzień tego się nie czuje, zwłaszcza jeśli się nie wspina i nie uczestniczy w testach. Czasem człowiek zapomina, że mieszka w Wieży - sobie zaparzył herbatę i dodał sobie do niej plasterek cytryny. - dopóki nie usłyszy od kogoś, że spotkał gościa, co kąpie się w lodowatej wodzie pomimo zimowej pogody lub innych dziwnych rzeczy.
Strife dosłownie wylizał talerz, po czym odniósł go do zlewu. Ponownie ziewnął.
- Mogę nawet na podłodze, nie będę przeszkadzał. - Przetarł oczy, był naprawde zmęczony, dawno się tak nie czuł. Przynajmniej jeden głód był zaspokojony.
- Gdzie na podłodze bedziesz spał, przecież tak nie wypada. Hanna! Sprawdź, który pokój będzie dobry do spania! - zawołał na korytarz.
- Sprawdź pokój Tobiasza! Powinien się nadawać! - Strife usłyszał ten sam kobiecy głos, co mówił dzieciakowi, żeby sprawę drzwi zostawił dorosłym.
- Dobrze - mężczyzna odkaszlnął. - Za mną. - rzucił do Strife’a, zanim znów zakaszlał.
Strife grzecznie poszedł za gospodarzem, wyszli z kuchni, przeszli do sąsiednich drzwi, gdzie łowca zastał mały, przytulny pokoik z tapczanem i niemal do zera opróżnionymi szafeczkami. Na komodzie obok łóżka też nic nie było. Jedynym wystrojem tego pomieszczenia była makieta wisząca nad tapczanem oraz Phil, który czekał z niecierpliwością na swego “idola”. W ręku trzymał drewniany miecz.
- Możesz dać autograf na moim mieczu! - zadeklarował nowy fan Strife’a, prezentując mu porządnie wystrugany miecz.
W ręce łowcy zaiskrzyłą się nagle świetlna lanca, której koniuszkiem to wypalił na mieczyku elegancki i skrajnie bajerancki podpis “Strife”. - Proszę cię bardzo… a teraz pozwól mi się lulnąć młody kej? - Puścił oczko, uśmiechając się półgębkiem.
- Łoooo! dzięki! - młody ucieszył się, zachichotał i wyszedł z pokoju. Strife usłyszał jeszcze “dobranoc” od jegomościa. Gdy został sam, Strife rozebrał się do samych gaci i padł na łóżko, odpływając w krainę snu.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline