Kalem był zauroczony mnogością broni, jakiej uświadczył w zbrojowni. Miecz… długi, solidny. A przynajmniej solidnie wyglądający. Chłopak wykonał nim kilka machnięć, zważył w dłoni. Nie wiedział jednak w jaki sposób to mogłoby świadczyć o jakości oręża, bo nigdy tego wcześniej nie robił. Czytał o tym jedynie w książkach. Halabarda była dla niego zdecydowanie za ciężka i nieporęczna. Włócznią by się nieźle rzucało, ale tutaj mieli ciaste korytarze i niewielkie pomieszczenia (jak dotąd). Topór za bardzo kojarzył mu się z krasnoludzkim rzemiosłem wojennym, za którym syn stolarza nie przepadał…
Ile razy nie próbował, najlepszym wyborem pozostawał morgerstern - niby maczuga, ale z kolcami.
Statek się zatrzymał. Kalem to wyczuł, bo uświadczył tego samego uczucia, które towarzyszy powozowi, który nagle się zatrzymuje. Tylko co za statek potrafi tak nagle hamować?
- Wiem! Wiem wszystko! Musimy działać! - Usłyszał głos Sentine. Kalem zarzucił sobie zawadiacko nowiutką broń na ramię i w drugą dłoń (tą, na której miał zawieszoną równie nowiutką tarczę) chwycił zwłoki jednego z zielonkawych braci.
- Świetnie, ale chyba mieliśmy iść na mostek szukać kapitana, nie? - Spojrzał znacząco na Uliego, który wdawał się akurat w dyskusje z żelazną skrzynią. Syn stolarza był już za punktem, kiedy coraz to nowe dziwactwa go dziwiły. Może jak wróci do normalności to się nad nimi zastanowi i pośmieje, ale nie teraz.
- Idziecie? - Zapytał ponaglająco dwójkę towarzyszy, wsiadając na swojego shivaka.