Odeszła. Zabrała rzeczy i go porzuciła. Nie tak to powinno wyglądać. Przecież co Bóg złączył...
Głupia.
- Nie. Salvador pokręcił głową, przeszedł od jednej ściany do drugiej.
- Nie. Nie. Nie.
Zawrócił. Przeczesał nerwowo włosy. Krążył jak pantera po ciasnej klatce, wyłamywał palce. Nawet wydawało mu się, że czuje piżmo. Czuł też genitalia Alreuny, mocz i pleśń.
- Nie. Nie. Nie. Nie. Nie.
Strzelił spojrzeniem w podłogę, w sufit, oparł się o krzesło, wziął świszczący, głęboki wdech.
- NIEEEEEEEE!!! NIEEEEEEEEE!!!
Roztrzaskał krzesło i w szale kreślił dłońmi linie po sprzętach. Sięgnął do PSI po łączenia, po klasy, wzorce i same idee. Odrzucił to, co użytkowe, aż została forma taka, jak ją rozumiał. I wtedy ją rozbił. Roztrzaskał ramy, a to, co wypłynęło, było tylko galaretą konwencji. Przeciekło między palcami.
Wszak lampa nie była tylko przedmiotem w oczach Salvadora. Była derywatem [tej] lampy .
Zniszczył lampę, zniszczył jej szczątki, zniszczył wszystkie swoje myśli lampy dotyczące. Tak, by nikt nigdy nie mógł już jej odbudować.
A później zniszczył prawie wszystko inne. Nie było to równie dobre uczucie, jak rozszczepienie żywej osoby, ale zawsze coś. Miał dreszcze. Salvador zawsze wiedział, że jego moc przybrała taką a nie inną [formę] z jakiegoś powodu.
Ochłonął dopiero wtedy, gdy w jego ręce znalazła się książka. Pogładził palcami wytartą okładkę.
- No, malutka, niczemu nie jesteś winna.
Usiadł w zrujnowanym pokoju, rzucił książką przez ramię. Zresztą nawet gdyby próbował ją zniszczyć, nie był pewny, czy to możliwe. Książki nie były tak proste, jak, dajmy na to, ludzie. Oparł brodę o pięść, zaczął myśleć. Alreuna się znajdzie. Nie może wydostać się poza miasto, a w samym mieście nie da rady pozostać niezauważona. Salvador bardziej się martwił o to, że coś jej się stanie, aniżeli że faktycznie ucieknie. Nie. Alreuna nie mogła ot tak zerwać tego, co ich połączyło. Ale jej śmierć - owszem, to skuteczny sposób.
Doktor z pewnością będzie chciała spotkać się z dzieciakami. Wystarczy być cały czas w ich pobliżu i w końcu się odnajdzie.
No a Marco? Marco się wścieknie. Pieprzyć go. Trzeba odciągnąć jego uwagę. Alreuna mogła mieć pomoc, zresztą wszystko wskazywało na to, że faktycznie ją miała. Do tego ten pożar u Michy... Być może nie przypadek. Dywersja. Marco bardziej przejmie się zdrajcą, niż jedną kobietą bez PSI. Salvador wstał, otrzepał spodnie z pyłu. Odruch, bo przecież nie doprowadził ich tym gestem do lepszego stanu. Ruszył do Marco biegiem.
- Marco, lekarka uciekła - nie, to nie był dobry start.
- W Mieście Feniksa jest zdrajca - lepiej! Tak należy przedstawić sprawę. A później go znaleźć. Przy odrobinie szczęścia porażka Salvadora przyniesie mu jeszcze profity. Chociażby satysfakcję z polowania. |