Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-12-2016, 11:30   #108
Ardel
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Rodolphe znużony uniósł wzrok sponad ton notatek, z których niestety nie wynikało zbyt wiele. Ale nie tracił nadziei - uzbrojony w nową wiedzę i po rewizji starej mógł na nowo przebadać chorą. I kiedy to zrobi, będzie wiedział czy potrzebna będzie pomoc alchemii czy też jakiegoś maga. A może wiedźmy? Gdyby tylko ta stara paskuda jeszcze żyła…
W każdym razie Rodolphe uniósł wzrok i wysłuchał paplającego Thomasa, w międzyczasie przygotowując dla niego herbatkę z suszonego piołunu. Gorzki smak powinien na chwilę przystopować potok słów. A przy okazji dobrze wpłynie na apetyt i pracę jelit, co w tym wieku jest bardzo wskazane.
- Panie Thomasie - rozpoczął zielarz. - Sądzę, że Rada będzie w stanie, po przedyskutowaniu tej sprawy, wybrać najlepsze rozwiązanie i najkorzystniejsze dla ciebie. Nie ma pewności, że brat pana Ameryca jest martwy, więc nie sądzę, aby dało się przekazać akt własności posiadłości tobie. Lecz będę głosował za oddaniem majątku pod twoją opiekę - do czasu powrotu brata pana Brassarda, ewentualnie przekazanie ci go, gdy wieść o jego śmierci zostanie potwierdzona. A teraz poproś młodego do środka, nie chcę żeby mi się przed domem zaziębił. Już robię dla niego herbatkę.
Rodolphe wstał i poszedł zaparzyć owocu dzikiej róży dla siebie i młodego Seyersa. Dobra na taką pogodę.

Stary Thomas stuknął w okno dwa razy laską i za chwilę do środka wszedł młodszy sługa. Z dworu powiało nieco na izbę i zafurkotał ogień w lampach.
- Na dworze wieje panie merze, że hej! - Powiedział w wejściu - Właśnie widziałem jakąś pannicę, sir. Przyszła jakby szlakiem od Chlupocic… Dziwne to, bo bez powozu…
Thomas się skrzywił na rewelacje młodszego kolegi.
- Pewnie jakaś od nas. Młoda Girardów, albo Breguetów. No cóż - stęknął starzec - Zbierać się będziemy. Ciepłej herbatki w domu się Seyers może napić. Powiedziałem com chciał.
Thomas uścisnął dłoń mera i lekko się skłonił. Przy pomocy Jeremiego, szurając butami, doszedł do drzwi.
- Mam nadzieję, że nie sprawiłem swoją osobą problemu, sir.
- Nie sprawiłeś, nie sprawiłeś. Gdzie ta dziewczyna poszła? W taką pogodę ktoś na piechotę z Chlupocic przyszedł? A nawet jeżeli to dziewczyna stąd, to nie powinna się włóczyć po dworze.
Rodolphe pożegnał się z sługami Brassardów i wychylił głowę na zewnątrz, by ocenić jak bardzo jest paskudnie. A potem rozejrzeć się za tą dziewczyną, bo to było dość dziwne.

Pomiędzy domami dął wiatr i burza była tuż, tuż. Ulice opustoszały i Rodolphe musiał szybko się schować by jego nagrzane od kominka płuca nie dostały zapalenia. Trzeba było się ciepło dziś ubrać. Szczególnie, że mer miał w planach jeszcze odwiedzić areszt i kowala.

***

Tymczasem po sąsiedzku, dwie kobiety ubrały się ciepło i wyszły ze świątyni. Na rynku wiało i powoli zaczynał zacinać deszcz. Gdzieś w dali walnęło kilka piorunów z hukiem.
- No.. - krzyczała do Chloe opiekunka, bo mówić normalnie się nie dało - To teraz zobaczysz co to co są te nasze bagna i podtopienia i inne okropne rzeczy.
Panna Vergest z lekkim uśmiechem spoglądała w niebo, na którym pojawiło się kilka przebłysków. Uwielbiała powietrze po burzy, było zawsze takie orzeźwiające. Zaczęła zastanawiać się czy zdążą z powrotem nim rozpada się na dobre.
"Przyjemnie by było oglądać burzę ze świątynnej dzwonnicy" pomyślała. Z pewnością wzięłaby ciepły koc i kubek grzanego wina. Ale wątpiła, że będzie miała na to czasu.
- Myślę, że zdołam się przyzwyczaić - odparła chwytając koleżankę pod rękę, by tak lepiej słyszeć jej słowa i samej nie musieć się wydzierać. - W Matrice to dopiero potrafi się zrobić nieprzyjemnie na roztopy. Całe miasto wręcz płynie i musisz się gimnastykować, żeby idąc ulicą jakiś powóz nie ochlapał cię tym całym błotem - pokręciła głową Chloe.

Obie kobiety przebiegły uliczką omijając zręcznie powstające kałuże wpadając prosto na maszerującego w kierunku urzędu mera, Rodolphe’a Trottier’a.
Chloe oceniając po minie Flory stwierdziła, że trafiły na osobę, której szukały. Wypieki na twarzy opiekunki były bardzo wymowne lecz gosposia miała minę, jakby nie zauważała jak widoczna była po jej koleżance sympatia, którą musiała darzyć mera.
- Witam panie Trottier - panna Vergest odezwała się zwracając na siebie uwagę mężczyzny. - Czy możemy zająć panu chwilkę?

- Dzień dobry, dzień dobry. Chociaż dość paskudny. Widziałyście może jakąś dziewczynę, która tędy szła? Podobno bez powozu i z Chlupocic… - odpowiedział zamyślony zielarz, nie rejestrując najwyraźniej pytania zadanego przez dziewczynę.
- Chyba ktoś taki zawitał właśnie w świątyni - odparła mu Chloe. - Ale nim się pan tam uda to chciałam pomówić w sprawie osadzonego w więzieniu. Czy wie pan w jak złym stanie zdrowia się on znajdował? Poszłam tam, bo w świątyni plotkowali, ale nie spodziewałam się, że tu w Szuwarach, tak źle się traktuje ludzi. Jest pan merem, powinien pan interweniować. - stwierdziła gosposia z determinacją w głosie. - Ten mężczyzna jest wyziębiony i gdybym tam nie zaszła to pewnie nadal byłby głodny i leżał w nieczystościach. Albo gorzej, bo prawie zszedłby na zatrucie.
- Ktoś starał się go otruć. Zamierzałem go także dzisiaj odwiedzić i się nim zająć, wszak jestem przede wszystkim lekarzem tutejszej społeczności. A na mera się nie nadaję, bo zaniedbuję te ważniejsze obowiązki, jak widać. A merem jestem jeszcze tylko przez kilka dni. Swoją drogą, nie dane nam było jeszcze rozmawiać. Jestem Rodolphe Trottier, miło mi poznać.
- A my się już poznali - opiekunka wcisnęła się przed Chloe podając rękę merowi i dygając. - Flora Laure. No.. z sierocińca…
- Dzień dobry, panienko Floro. Nie musisz mi się przedstawiać, dzisiaj się już widzieliśmy przecież. - Rodolphe uśmiechnął się ciepło.
- Jestem Chloe Vergest, nowa gosposia Cicerone - przedstawiła się. - Ten mężczyzna w celi został otruty Mordujką - od razu wróciła do tematu nie zwracając uwagi na podekscytowaną Florę - miał szczęście, że przyszłam do niego. Prawie w ostatniej chwili podałam mu antidotum - dziewczę pokręciło głową.
- Zna się panienka na ziołach? - zapytał zaciekawiony, choć z niemałym smutkiem w głosie. Nie wiedział dlaczego nie wpadł na to samo. Zdawało mu się, że nie ma antidotum na mordujkę i jedynie można polegać na dość gwałtownym oczyszczeniu organizmu wymiotami i przeczyszczeniem. No nic, spartolił robotę. - Właśnie się do pana Diega wybierałem, chcę zobaczyć, co z nim i co można zrobić dalej.
Zielarz westchnął. Kobiety zamiast działać lubią robić wyrzuty. W sumie całkiem słusznie skierowane. Gdyby nie piastował stanowiska mera miałby czas dla tego biedaka. Ale nie, cholera, musiał zajmować się sprawami, na których się nie zna, zamiast pomagać ludziom. Cholera!
- Na szczęście tego mężczyzny znam się na zatruciach na tyle by mu pomóc - westchnęła Chloe kręcąc głową. - Przepraszam, że na pana tak naskoczyłam. Rozumiem, że ma pan niemało obowiązków - ton dziewczyny był już pozbawiony pretensji. - Byłam u niego i po podaniu lekarstw zaczęło mu się poprawiać. Ale jeśli ma z tego wyjść, to o ile nie jest osadzony za jakieś przestępstwo to proponowałabym żeby przenieść go gdzieś gdzie będzie miał godne warunki do powrotu do zdrowia. Z pewnością ojciec Glaive zgodzi się, żeby nieszczęśnik zamieszkał na razie w świątyni.
- Zanim cokolwiek zdecydujemy, to trzeba z nim porozmawiać. Jedyne co mi wiadomo to to, że chciał uniknąć kontaktu z jakimikolwiek przedstawicielami prawa i miał spotkać się z… W sumie to akurat nieistotne. Sądzę, że możemy oddać go pod opiekę pana Glaive, ale musiałby wziąć na siebie odpowiedzialność za jego osobę.
Panna Vergest skinęła głową.
- Chętnie z panem pójdę do osadzonego - zaproponowała gosposia.
- Nie widzę problemu.
ZIelarz ruszył w kierunku aresztu, psiocząc pod nosem na pogodę.
Chloe miała już ruszyć za nim lecz najpierw spojrzała na Florę.
- Choć - zachęciła ją i dopiero wtedy podążyła za Trottierem.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline