Maximilian skierował się na zewnątrz. Bretończyk podążał tuż za nim. Gdy drzwi na podwórze otworzyły się po raz kolejny, ktoś z zgromadzonych w pobliżu nie wytrzymał i rzucił niewybrednym słowem w kierunku wychodzących. Maximilian był już na zewnątrz, więc nie usłyszał kto i co powiedział, Jean Pierre wprost przeciwnie. To spowodowało, że pozostał wewnątrz i Shiefemtur wyszedł sam.
Do stojącego przy zajętym wychodku Stockingera podszedł Estalijczyk. Szmugler odwrócił się do niego, chcąc odpowiedzieć na zaczepkę i w tym momencie zza siana wyskoczył czarodziej. Rozcapierzony koniec jego kostura otoczony był mglistą poświatą. Kostur zatoczył szeroki łuk w kierunku pleców złoczyńcy i z chrupnięciem wylądował na jego barku. Knut jęknął, zgiął się w pół i upadł na ziemię, równocześnie przetaczając poza zasięg stojących nad nim mężczyzn.
W tym momencie drzwi od wychodka otworzyły się i ze środka wyszedł szaro odziany mieszczanin. Widząc co się dzieje, zatrzymał się w pół kroku, po czym gwałtownie cofnął się i zatrzasnął za sobą drzwi, kryjąc się w toalecie.
Ratunku! Napaść! - zaczął się wydzierać ze środka, a turlający się Stockinger zawtórował mu we wzywaniu pomocy.
Wewnątrz Jean Pierre podszedł do jednego ze stołów, przy którym zasiadało czterech wypitych rzemieślników. To oni obrzucili go przed chwilą wyzwiskami.
-
Który, z was chmyzy śmiał do herbowego się odezwać? - warknął, trzymając rękę na głowicy miecza.
-
Żabojad herbu Ślimok - ryknął ze śmiechem postawny brodacz, sądząc po ubraniu murarz. Pozostali zarechotali.
Do środka wszedł
Marius, aby spotkać się z kompanami. Już od progu widział, że po przeciwległej stroni izby szykują się kłopoty. Poza Bretończykiem nie widział żadnego ze swoich towarzyszy.