Podniecona wizją wyprawy Luna zwijała się jak w ukropie, lecz szybko odkryła, że w zasadzie nie ma co robić. Jakimś cudem mimo swego roztrzepania w kwestiach samoogarnięcia była bardzo praktyczną osóbką i ekwipunek miała w zasadzie skompletowany. Za radą tropicielki dokupiła jedynie gruby wełniany koc i ciepłe ubranie (w rozmiarze dziecięcym). Strojów i tak miała sporo, więc ubrana na cebulkę wyglądała jak - nie przymierzając - mały niedźwiadek. Te niewielkie zakupy znacznie dociążyły jej plecak, toteż miała ochotę zostawić część zapasów w wiosce - w końcu mieli iść tylko dzień w jedną stronę. Po namyśle jednak zrezygnowała; a nuż spotkają tam Wielką Przygodę i zejdzie im dłużej?
Niestety dotarcie do Wielkiej Przygody nie było tak proste jak się spodziewała. Po kilku godzinach marszu z raźnie maszerującej i pogwizdującej na fujarce niziołki został jedynie mocno spocony i jeszcze mocniej sapiący kłębek nieszczęścia, który z samozaparciem graniczącym z obłędem próbował dotrzymać kroku większym od siebie.
Ale jakoś się udało, a gdy dotarli pod wieżę twarz wyroczni rozświetlił szeroki uśmiech; po czym klapnęła tam gdzie stała, nie zważając na zmarzniętą ziemię. Niemniej jednak gdy Gir zaordynowała przygotowania do nocnego zmęczona Luna wytrzeszczyła na nią oczy i wysapała: Wy... nie... ten... to ja posprzątam w środku... Po czym niezdarnie poczłapała do wnętrza, ignorując informację o jakimś stworzeniu w okolicy. Nawet jedna czy dwie ściany osłony przed wiatrem i śniegiem to lepsze niż zero. Może reszta podłogi nie zawali się pod ich ciężarem.
Najwyżej Evan zostawi zbroję na zewnątrz. |