Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-12-2016, 23:43   #37
Proxy
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Zmaltretowana i udręczona łowczyni nie śpieszyła się z odpowiedzią. Nie to, że z jawnej decyzji a ze zmęczenia i wolno przetwarzających się myśli. Pytania zaś, zwiastowały przestój, który mogła wykorzystać na chwilę odpoczynku padając na ziemię. Między otaczającymi ją krasnoludami przebijał się warsztat. Nieco w oddali, trochę za wszystkim, i pod buchającym ogniem, wisiały kadzie z rozżarzonym metalem.
- Wrzućcie mnie do kadzi... Mam już dość... - wytchnęła z siebie starając nie zamykać całkiem powiek. - Po cyklu sam wypłynie na wierzch...
Krasnal uśmiechnął się perfidnie.
- Heh, ale jesteś pierdolnięta, ale w sumie… trochę się nie dziwie, to jest mimo wszystko zajebiście szybka śmierć… Przynajmniej tak słyszałem.
Dość rozbawione krasnale zawiesiły skrępowaną Aurorę na żeliwny hak.
- Ktoś chce wydupczyć elfkę? Ostatnia szansa! - drwił duergar “przywódca”.
- Etam… - odpowiedziało kilka głosów.
- Ja poczekam na pieczoną elfkę! - dodał ktoś inny na co wszyscy zarechotali.
- Też racja, też racja…
Aurora zawisła nad kadzią, sam gorąc bijący od płynnej surówki sprawiał, że liny ją krępujące stanęły w płomieniach. Krasnoludy nie zamierzały wydłużać niepotrzebnie sceny, spuszczono hak na dół i Aurora chlupnęła do środka.
Żar wypełnił jej uszy, nos, gardło, płuca. I to by było na tyle. W zasadzie jedynym bodźcem na którym Aurora mogła się skupić był ból na szyi. Obroża ściskała się tak mocno, że Łowczyni czuła trzeszczenie własnego karku. Taplała się tak w kadzi z płynnym metalem, a kiedy już odpływała, kiedy życie stawało jej przed oczami. Ucisk znikł.
Wtedy eksplozja rozerwała wszystko dookoła. Aurora runęła na palenisko. Wszystko trwało zaledwie chwilę. Kiedy Łowczyni uniosła się sponad płomieni, znów była potężnym pół demonem z ogromnymi skrzydłami, cały warsztat, był pokryty bruzdami rozlanej stali, kilku wciąż żywych nadpalonych duergarów konało właśnie w okropnych mękach.
No i nie miała już obroży.
Końcowo była tak samo zdezorientowana i zaskoczona jak krasnale. Kaszlem nabierała chełstami powietrze, trzymając się za szyję. Zmęczenie wciąż muliło jej osobę, acz widok swoich własnych prawdziwych ramion i końcówek skrzydeł, tchnął w nią zupełnie inne postrzeganie świata. Ponownie poczuła wielkość, potęgę i dominację. Kaszel ustał, gdy podniosła się na czworaka. Po nabraniu paru wdechów uniosła się na kolana czując na nowo ciężar i rozmiar swojego ciała. Sylwetkę ciągnęło nieco do tyłu, a plecy reagowały ruchem skrzydeł. Obejrzała się dokładniej. Jej ręce były tymi samymi czarcimi łapskami, jakimi powinny być zawsze. Łusek na reszcie ciała nie było za wiele więc poza końcówkami kończyn była wciąż naga. Nie licząc ciekłej stali.
W końcu powstała na nogi, stąpając parę razy wy wyczuć własny ciężar przy przytłaczającym zmęczeniu. Intensywnymi ruchami skrzydeł, ciała i głowy, zrzuciła z siebie większość osadzonej stali. Jej wzrok padł na okolicę i dogorywających. Nie musiała im już nic robić. Nie mogła bardziej im uprzykrzyć ostatnich chwil życia jak pozostawić ich na pastwę płynnej stali.
- Chciałeś ściągnąć, to ściągnąłeś. Nie udawaj rozczarowanego, kur*iu - rzuciła niskim i głębokim głosem. - Ja jestem zadowolona - zaznaczyła całkowicie beznamiętnie.
Mimo, że w głowie chciała tylko położyć się w ogniu i odpocząć, wiedziała że musi sprawdzić całą kuźnie w poszukiwaniu niedobitków.
O ile samo pomieszczenie wydawało się “zneutralizowane”, Łowczyni słyszała już okute buciory krasnoludów, zbliżających się bocznym korytarzem, których musiały zaalarmować wrzaski konających. W takiej okolicy ciekła stal była bardziej skuteczna niż klasyczne ostrze. Aurora musiała jeszcze przez chwilę wysilić swój organizm, by pozbyć się świadków. Do tego potrzebowała czegokolwiek, by móc nabrać ilość zagrażającą nadchodzącym krasnoludom. Dodatkową koncepcją było przewrócenie wiszącej kadzi na delikwentów. W pomieszczeniu walało się pełno mniej i bardziej gotowej broni: topory, miecze, łańcuchy. Kadź z surówką znajdowała się w pozycji pozwalającej Aurorze stosunkowo łatwo ją wylać. Problemem była jednak możliwość pokierowania jakoś sensownie cieczą. Kadź była jednak zbyt ciężka i zwyczajnie niezręcznie duża, by móc nią na przykład rzucić, czy nawet unieść. Kambiotka mruknęła z niezadowoleniem. Nie tracąc czasu pochwyciła łańcuchy, których zwykle używała i kubeł, nabierając do niego płynnej stali z jednej z kadzi. Nie planowała startować do nadciągających krasnoludów od razu. Wolała zaszyć się za jednym z pieców i zdobyć przewagę zaskoczenia, gdy tamci zajmą się dogorywającymi. Duergarzy wpadli do pomieszczenia w sile sześciu.
- Kurwa ale jatka! - podsumował jeden z nich.
Krasnoludy zaczęły rozglądać się po warsztacie i oglądać ciała. Kilka uderzeń młotem zakończyło agonię konających. Przysypiająca łowczyni wyczekiwała dalej. Grupa kafarów była ilością, którą można było zmniejszyć. Szczególnie nie mając na sobie łusek, nie mając własnej broni i ledwie stojąc na nogach. Kubeł trzymała w gotowości, choć wiedziała, że sięgnie nim maksymalnie jednego deugara. Drugi mógłby oberwać, przy kolejnym uzupełnieniu zawartości. Z resztą z nich Aurorze nie uśmiechało się przepychać jednocześnie. Wolała powykańczać ich z osobna, jeśli w ogóle spodziewali się sprawcy.
- Trzeba ogarnąć ten bajzel - dyrygował jeden z krasnali. - Knut, Karl, powyciągajcie ciała tych głupców, Sil, ty i twoja siostra niech tu posprzątają, za pół cyklu chce mieć wznowioną produkcję! - zarządził. - Zachciało się Torhowi drowich kurwa świecidełek… - marudził pod nosem Duergar. Kranslody były na razie zbyt zajęte by zauważyć ukrywającą się Aurorę.
Nie wiedziała, czy uznali ją za martwą, czy za zbiegłą. Zainteresowanie jej osobą było nikłe, co znacznie przyczyniło się do odpuszczenia i odnalezienia pieca do odpoczynku. Rzucając Ciszę, wyczekała chwili, by ulotnić się z okolicy wchodząc tam, gdzie zwykła osoba nie byłaby w stanie.
Skryta w płomieniach ogromnego pieca Aurora mogła spokojnie przeczekać a nawet odpocząć. Pod warunkiem jednak, iż znajdowała się w kominowym cugu - demoniczne pochodzenie dawało jej niewrażliwość na płomienie, wciąż jednak musiała oddychać. Zapach popiołu był jednym z ulubionych jej zapachów. Przypominał jej o własnej wyższości nad prostszymi istotami. Po kilkunastu godzinach rany Aurory zdążyły się porządnie zasklepić. Podczas medytacji twarde i szorstkie łuski narosły na całe ciało oszczędzając jedynie głowę. Między każdą z nich przebiegały nitki rozgrzanego do czerwoności ciała. Była w pełni sprawna i gotowa by wydostać się na zewnątrz. Była też w sercu duergarskiej wytwórni metalu i broni, gdzie pracowało przynajmniej kilkunastu brodaczy. Swoje wyjście wsparła magią i powoli wyłoniła się z komina, by policzyć obecnych. W uprzątniętej już sali pracowało teraz czterech krasnoludów. Obserwując chwilę ich tryb pracy postanowiła przebrnąć bez zakłócania ich porządku, zabierając po drodze łańcuchy.
Kuźnia nie była aż tak strasznie duża i ukrytej magią kambionce udało się ją opuścić niepostrzeżoną. Na zewnątrz Aurora znalazła się w niewielkiej jaskini, która służyła duergarom za niewielkie osiedle. Było tu kilka jaszczurzych taborów zestawionych razem, kilkanaście namiotów. Paręnaście godzin bez jedzenia odbiło się trochę na kondycji żołądka. Po drodze musiała porwać jakiś prowiant, jak również jaszczurkę, gdyż nie planowała odpoczywać po dotarciu do celu. Nie planowała odpoczywać póki nie dorwie Sorianny.
Duergary trzymały się przezornie blisko swoich taborów i jaszczurów. Ten najsłabiej “pilnowany” leżał w sąsiedztwie trzech krasnali grających w karty, Trzy inne grupy już spały, zostawiając po dwóch przytomnych na czujce. To by oznaczało, że ta mała grupa, kiedy zdecyduje się na sen, prawdopodobnie pozostawi tylko jednego wartownika. Było to warte spróbowania. Zaszywając się w wygodnym punkcie obserwacyjnym Aurora przysiadła, oczekując okazji.
Po jakiejś godzinie, gra w karty dobiegła końca a dwójka karłów ułożyła się do snu, głowy trzymając na… cielsku jaszczura.
- Nosz do h*ja.... - przebąknęła do samej siebie.
Obozowisko krasnali zawężało pole manewru, a brak sprzętu wykluczał szanse na odebranie środka transportu w sposób gładki i niezauważony. Racje żywnościowe jednak wciąż były aktualne do przechwycenia. Drogę do Uh Natha Aurora musiała przebyć na własnych nogach i skrzydłach. Jaszczury były dobrze pilnowane, czy nawet “oblegane” a towar zabezpieczony w skrzyniach. Jednak koło każdego z taborów paliło się malutkie ognisko, nad którym krasnale piekli jakieś gryzonie, olbrzymie owady oraz grzyby. Akceptowalne było tylko to ostatnie. To wydawało się już nieco prostsze do zorganizowania. Wartownik był przewidywalny jak drowia zdrada, gdyż nudził się jednym punktem co parę minut. Wybranie okienka czasowego, w którym patrzył się w zupełnie inną stronę i tym sposobem Aurorze udało się zdobyć nieco pieczonego pokarmu. Bezpardonowo opuściła miejsce kuźni i przykuźniowego osiedla. Jedna trzecia życia spędzonego w podmroku dawała wystarczającą pewność siebie, by bez wyznaczonych szlaków trafiać tam, gdzie planowała.
 
Proxy jest offline