Marius spodziewał się rozmowy w interesach, ubrał się wieć odpowiednio, by zrobić wrażenie na dawno nie widzianych kompanach - poważny urzędniczy biret, czarny wams, koszulę o bufiastych, ciemnoczerwonych rękawach i podszyty króliczym futrem płaszcz do połowy uda, do tego spodnie w modnie różnokolorowych nogawkach - ciemnoczerwonej i granatowej - oraz w trzewiki o nowocześnie zawiniętych noskach. Wrażenie trochę psuł miecz na żołnierskim, rzemiennym pasie, ale w fachu Mariusa nigdy nie można było być pewnym własnego bezpieczeństwa. Zdążył przywyknąć.
Poborca przypuszczał, że Bretończyk nie odpuści. Udał więc, że totalnie nie obchodzi go wymiana zdań pomiędzy nim a obszarpańcami, rozglądając się jakby za kimś, podążył w głąb przybytku. Wykorzystując zaaferowanie prostaczków szlachcicem, ustawił się tak, by być za ich plecami i dokonać niespodziewanego ataku, jeżeli ktoś więcej, niż ten murarz, ruszy na łowcę nagród. W miarę możności chciałby to załatwić bez ofiar śmiertelnych - w końcu jest szacownym obywatelem, na litość Sigmara - ale nieuznawanie swojego miejsca w boskim porządku przez pospólstwo to grzech przeciwko ciału Młotodzierżcy, jakim jest Imperium! |