Wiedział, że w Imperium kmiotki noszą głowę wyżej, ale tak jawnego grubiaństwa nie doświadczył dawno. Może zawinił tutejszy cienkusz, ale Jean Pierre nie dbał o to. Usłyszał więcej niż powinien i cofnął się do zajmowanego przez chamów stołu. W Bretoni najpewniej ściął by ich na miejscu a i oberżysta cieszył by się, gdyby nie reagując na takie postponowanie urodzonego ocalił łeb na karku. Że gospoda by spłonąć mogła, to było więcej niż pewne. Tu w Imperium wszystko rządziło się innymi prawami, ale krew nie woda i pewnych rzeczy Jean puścić płazem zwyczajnie nie mógł.
Krew uderzyła mu do głowy a on sam stojąc nad zajętym przez chmyzów stołem wahał się jeno przez chwilę. Kątem oka złowił Mariusa, po czym uśmiechnął się szeroko do kmiotków i bez wahania złapał murarza za tył głowy silnym szarpnięciem rozbijając jego rozbawiony pysk o misę pełną gulaszu aż poleciały drzazgi a sam poszkodowany spłynął pod ławę. Trzej pozostali próbowali się zerwać, lecz byli już solidnie podchmieleni. Któryś z nich wyszarpnął długi, zakrzywiony nóż, lecz Jean nie zamierzał czekać i dobył miecza... - Ratunku! Napaść! - krzyknął ktoś na zewnątrz i Jean szybko skonstatował, że pozostawił towarzyszy samych sobie. Wydawało mu się, że Maxymilian da sobie radę, ale najwidoczniej sprawy wymknęły się spod kontroli jego kompanów. - Za chwilę, jeśli nadal tu będziecie, wrócimy do tej rozmowy! - powiedział, po czym dobył miecza i ruszył spiesznie na zewnątrz. Miał nadzieję, że uniósłszy się honorem nie naraził kompanionów na perturbacje...
.
__________________ Bielon "Bielon" Bielon |