WSPANIAŁY DZIEŃ
[media]http://www.youtube.com/watch?v=v6uBkJSbQO0[/media]
Luidżi popatrzył na Złomokletę, a ten wyglądał jakby właśnie przespał się ze śmiercią. Trzy razy. Krzyknął jakieś wulgaryzmy, a Złomokleta po prostu upadł na asfalt, a z jego ust poszła miana. Dobrze przynajmniej, że miał do siebie przyczepione trochę śmiecia, bo sobie głowy nie rozbił o twarde i zimne podłoże. Szybkie myślenie Luidżiego składało się z dwóch przeciwstawnych elementów. Z jednej strony w szpitalu pracowali wrogowie - pedofilski spisek, który próbował przejąć władzę nad światem, a do tego hodowcy lam, a z drugiej strony nie było jakby innego wyjścia, żeby uratować życie Andrzeja Nowaka.
Nie było czasu na namysły. Luidżi musiał działać! Pobiegł do szpitala mijając po drodze jakiegoś faceta z mokrą szmatą, który akurat wychodził na parking... jednocześnie w drzwi wszedł z jakimś grubszym typem - znanym zresztą na dzielni jako łajzę, sępa i opijusa - na którego rzuciła się jakaś kobieta i jeszcze jeden z bractwa żulerskiego krzycząc coś o tym, że to on i w ogóle ciężko. Przez to wszystko Luidżi potknął się i upadł prosto na żółwia spuszczonego ze smyczy w poczekalni szpitala. Luidżi na moment został wyłączony z akcji.
Tym czasem facet od szmaty widząc leżącego Andrzeja Nowaka podszedł do niego i najpierw szturchnął go nogą mówiąc:
-
Eee, panie, tu się parkuje, a nie leży. - a potem przeklął i sprawdził puls Złomoklety. Ten jeszcze żył. Facet od szmaty wyjął z kieszeni strzykawkę i zrobił zastrzyk potrzebującemu. Nagle Złomokleta obudził się. Nadal był na szpitalnym parkingu. Nagle dotknęło go olśnienie. Wirtualny świat dość mocno zaćmił mu umysł. Tam jest dużo kłamstw i to przecież wiedział, ale te wpłynęły wartkim strumieniem gówna prosto do jego rdzenia kręgowego, a następnie wylały się kością ogonową prosto do dupy, żeby wrócić jelitami do żołądka. Taka odwrotność srania, ale z użyciem mediów społecznościowych. W każdym razie to potem idzie na przetrawienie i wraca w formie syfu do mózgu. Gorsze niż heroina.
-
Witam ponownie w krainie żywych. - powiedział facet od szmaty i przedstawił się jako
Czesiek. Tym czasem na ekranie monitora laptopa, który wciąż działał w bagażniku BMW pojawił się napis "Dostałeś wiadomość!" Złomokleta wciąż był osłabiony i nie wstawał z podłogi, gdy Czesiek podszedł i paznokciem kliknął na potwierdzenie.
-
Ciekawe tutaj rzeczy widzę. No, no, no. Może zdołamy sobie nawzajem pomóc... - po czym zabrał laptopa przez szmatę i zaniósł go do stojącego nieopodal Citroena. Włożył laptop na tylne siedzenie pasażera i zamknął samochód na kluczyk. Wtedy Złomokleta już wstał i zaczął coś bełkotać, żeby mu oddać i że jest ciekaw co tam przyszło. Czesiek jednak uciekł do lasu nie mówiąc już nic więcej. Jednocześnie na parking przyjechał radiowóz policji (nie na sygnale) i dwóch niebieskich wbiegło na recepcję zrobić porządek z ciągle bijącymi się ludźmi. Niebawem wyprowadzą w kajdankach grubszego sępa, na którego naskoczyła dwójka siedzących w poczekalni. Niebawem zjawi się suka policyjna.
William Praudmoore, Ryszard Kocięba, Henryk Koliba i Andrzej Młot już po chwili znaleźli się na tyłach zakładu golarskiego Golarza Filipa, a stamtąd - znając przecież drogę - błyskawicznie dotarli do sklepu z różnościami afrykańskimi. Profesor nie bardzo wiedział co się działo, ale szybko ogarnął sytuację: Holiłud uratował go od bliskiego spotkania z pałami i ich lodówą. Nie wiedział nic o snajperze czyhającym na jego życie, a inni nie bardzo mieli ochotę rozmawiać na takie mroczne tematy. Po krótkim przyjrzeniu się wystawie - nie było właściwie nic ciekawego, ale było tu kilka śmieci klimatem przypominającym o upominkach z Zakopanego, czy Krynicy Morskiej, ale z Afryki (jak ktoś potrzebuje maski lub takie tam to śmiało brać) - ruszyli do podziemnej groty z misją uratowania afrykańskiego studenta z łap przebrzydłych, wuduistycznych i satanistycznych czarnuchów.
Tym razem - no przynajmniej w zakresie trójki z Czwórki - dotarli zanim afrykański student dostał cios pałką w łeb. Właściwie to na razie był związany i zakneblowany pod betonową ścianą, a reszta w jakimś paskudnym dialekcie bełkotała jakieś satanistyczne wersety. Czwórka na razie stała w cieniu, ale trzeba ruszyć się jeżeli chce się ratować tutaj kogokolwiek, no bo zaraz dojdzie do tego co już widzieli William, Ryszard i Andrzej.
Pozostawała kwestia jak chcieli to załatwić. Przeciwników było dwudziestu, a skoro teraz ich było czterech to łatwo było się podzielić, a pięciu na jednego to nie było tak znowu strasznie. Pozostawała jednak kwestia walki, a tym razem - dla zupełnej hecy - z jakiegoś powodu ich los znalazł się pod władzą procentowych szans powodzenia!
Każdy z nich miał trzy ruchy. Mogli je powtarzać, a mogli za każdym razem prezentować co innego. Każdy wycieńczał, otrzeźwiał i ogólnie był bardziej ryzykowny od innego, ale za to nagroda była lepsza. Nie ma ryzyka nie ma nagród.
Poziom I:
Wpierdol mu. Jeden przeciwnik zostaje wyłączony z akcji. 90% powodzenia.
Poziom II:
Ręka mnie swędzi, że im przypierdolić. Dwóch przeciwników zostaje wyłączonych z akcji. 66% powodzenia.
Poziom III:
Rozpierdolę im głupie ryje. Trzech przeciwników zostaje wyłączonych z życia. 40% powodzenia.
Poziom IV:
Broń Masowego Rażenia! Pięciu przeciwników zostaje wyłączonych z rzeczywistości. 10% powodzenia.
Oczywiście procenty to nie jest życie, a tutaj jest życie - Holiłud wciąż miał ze sobą swojego nieocenionego (i najwyraźniej z dużą ilością amunicji) gnata, a reszta posiadała broń jakie rozdał Bimbromanta. Dodatkowo Holiłud uaktywnił swoje nowe hamerykańskie możliwości, dzięki uratowaniu Profesora przy ryzykowaniu własnego życia: w kieszeni poczuł przedmiot (Odznakę Profesjonalnego Ratownika), którego jednak zbadanie zajmie mu chwil kilka, których nie miał w ciemnym bunkrze.