Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-12-2016, 18:53   #90
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Barbara, Nela, Jack


Nie zwlekając dłużej, ruszyli. Noga za nogą, czy też łapa za łapą, skierowali się w stronę drzwi komnaty, a następnie wkroczyli na korytarz. Ten, nie licząc posępnie wyglądającego jegomościa z mieczem w dłoni, był kompletnie pusty. Nieznajomy, nie uraczywszy wyłanającej się grupy nawet krótkim spojrzeniem, roztarł butem kupkę pyłu, która usypana była u jego stóp, po czym bez słowa ruszył przed siebie. Skierował się w prawo, czyli w stronę przeciwną do tej, z której goście wampirzego zamku, przybyli jakiś czas wcześniej. Jaki dokładnie, tego wiedzieć nie mogli, wszak słońca w jaskini nie było, a zegary, o ile takowe gdzieś były, kryły się przed ich wzrokiem. Nawet jednak, gdyby jakiś się znalazł to wszak nikt nie sprawdził ani o której przybyli ani też o której w końcu zmorzył ich sen.


Scar obrała dokładnie tą samą drogę co nieznajomy, ruszając przodem i wyraźnie oczekując, że pozostali rusza za nią. Tak też się stało. Jakby na to nie spojrzeć była to w obecnej chwili lepsza opcja niż stawianie czoła wrogowi w pojedynkę. Nie bez znaczenia także był fakt, że ich przewodniczka zdawała się wiedzieć co robi i do tego znać drogę. Względnie też ufała owemu mężczyźnie na tyle by ryzykować życiem nie tylko swoim ale i całej drużyny.
Wysoka sylwetka nieznajomego, odzianego w czerń i z takiegoż samego koloru włosami, które na karku spięte miał złotą obręczą, raz po raz znikała im z oczu gdy skręcali to w lewo, to w prawo, to znów wkraczając na wąski lub też szerokie schody, które zawsze wiodły ich w dół. Ci, którzy mieli to nieszczeście, że wyłaniali się przed czarnowłosym, ginęli zanim zdołali otworzyć swe usta. Wyraźnie widać było, że nie zależy mu na zadawaniu pytań o to po której stronie tamci stali. Możliwe też, że zwyczajnie lubował się w zabijaniu. Niestety, jako że uparcie odmawiał spoglądania w ich stronę, nie byli w stanie dostrzec jego twarzy ani też emocji które się na niej malowały. O ile jakieś się tam malowały.
Dan, który po zmianie postaci stale tkwił przy Barb, był w trakcie tego marszu nienaturalnie milczący. Nie odezwał się nawet słowem gdy Nela potknęła się na wysadzanym diamentami diademie, który leżał częściowo przysypany pyłem, na podłodze.


Ani też nie skomentował gdy wykończona Barb o mały włos nie przegapiła stopnia i nie spadła ze schodów. Jedynie mocniej przygarnął ją do siebie dodatkowo zmniejszając tą niewielka przestrzeń jaka ich dzieliła.
Próby Jack’a, nakierowane na zorientowanie się w sytuacji, spełzły na niczym. Jedyne co osiągnął to gniewne syknięcie ze strony Scar i wypowiedziany gniewnym szeptem nakaz by się uciszył.


W końcu, po dość długim spacerze, który do reszty wyczerpał siły Neli i Barb, a Jack’owi zrosił czoło potem, dotarli do solidnych, drewnianych wrót, które pojawiły się po tym, jak pokonali kręte, wąskie i wyglądające na nieużywane od wieków, schody.
- Pozostałe przejścia są pewnie obstawione - Scar obdarowała ich lakonicznym wyjaśnieniem, zatrzymując się przed zaporą i badając metalowe sztaby, które owe drzwi wzmacniały.
- Odpoczniemy kilka chwil - zadecydował Dan, rzucając zaniepokojone spojrzenie na Barb, która dosłownie słaniała się z nóg.
- Chwilę - ukrócił jego zapały czarnowłosy, odzywając się po raz pierwszy odkąd do nich dołączył. A może to oni dołączyli do niego? Głos miał całkiem przyjemny, podszyty lekkim zniecierpliwieniem jednak pozbawionym wrogości czy gniewu. Odwrócił się w ich stronę, zapewne by sprawdzić czy faktycznie istnieje potrzeba odpoczynku. Jego twarz nie wyrażała przy tym żadnych emocji, niczym piękna, porcelanowa maska. Jedyne, co zdradzało iż za ową maską kryje się istota żywa, były oczy. Szkarłatne niczym krew, wwiercające się w duszę, czujne niczym ślepia polującego drapieżnika. Wampir, bez wątpienia bowiem nie był on istotą ludzką, czy nawet elfem, skinął lekko głową jakby uznając rację Dana, po czym ponownie się odwrócił i zaczął odsuwać zasuwy. Scar odsunęła się robiąc mu miejsce i oparła o ścianę korytarza.
- Nie mamy pewnych informacji - zaczęła wyjaśniać, przyglądając się jak Dan pomaga Barb usiąść. - Wygląda na to, że frakcja sprzyjająca elfiemu królowi wreszcie postanowiła podjąć próbę przejęcia władzy. Dlaczego akurat teraz? Pewnie przez wasze przybycie bo innego powodu nie widze. Vellandrill najwyraźniej uwziął się by położyć na was swoje łapska. Lisen, wampir który was zaatakował, już od jakiegoś czasu otwarcie opowiadał się za porzuceniem sojuszu z Taminą i przejściu na stronę elfów. Widać wreszcie zebrał się na odwagę.
- Lub dostał wsparcie - wtrącił się Dan. - Bez tego nadal tylko by gadał, a to… To jest cholernie dalekie od gadania.
- Dostał wsparcie - przytaknął nieznajomy, który uporał się z piąta, ostatnią zaporą i właśnie otwierał drzwi. - Nie jesteście jedynymi wilkołakami, którzy przybyli tej nocy do Krypty. Widziałem też kilku przedstawicieli innych ras, w tym parę demonów. Musieli ten atak planować od jakiegoś czasu, a wasze przybycie stało się iskrą, która wzbudziła pożar.
Drzwi ustąpiły z jękiem, który poniósł się echem wśród wysokich, skalnych ścian korytarza. W dźwięku tym był sprzeciw pełen skargi na okrutny los, który budził ze snu pogrążonego w letargu niedźwiedzia. Niedźwiedzia, który skrywał tajemne przejście pogrążone w gęstym, nieprzyjaznym mroku. Nawet wyczulony wzrok, którym trójka bohaterów mogła się cieszyć od chwili przybycia do Avalonu, nie był w stanie przebić go dalej niż na kilka kroków.
- Musimy…

Dalsze słowa zostały zagłuszone przez głośny huk. Ścianami wstrząsnęło, a na głowy odpoczywającej drużyny posypały się skalne odłamki. Za pierwszym wybuchem, bowiem z tym właśnie skojarzył się trójce bohaterów ów dźwięk, pojawiły się kolejne. Strop, który tkwił wysoko nad ich głowami, począł się kruszyć niczym ciastko na które ktoś nadepnął.
- Szybko! - krzyknął Dan, bez ceregieli biorąc Barb na ręce i ruszając biegiem w stronę mrocznego tunelu.
Nela także została potraktowana w ten sposób, nie przez Jacka jednak, a przez czarnowłosego, który pojawił się przy niej w mgnieniu oka i równie szybko, nie bacząc na ewentualny sprzeciw, poniósł ją w ślad za Dan’em. Jack’owi została pomoc Scar, która jednakże ograniczyła się tylko do pogonienia chłopaka, który z ich trójki był wszak w najlepszym stanie. Nie zdołali jednak odbiec daleko. Kolejny huk, bliższy i wyraźniejszy poprzedził tąpnięcie, które każde z nich odczuło wyraźnie. Niewidoczny w mroku sufit poddał się nieznanej im sile. Ściany ugięły się, pękając i zapadając jakby nie były stworzone ze skały, a z delikatnego kryształu. Hałas, pył i ból stały się całym światem dla tych, którzy znaleźli się w tunelu. Przynajmniej do chwili, w której czerń nie oddzieliła świadomości od losu, który ich spotkał.

*****


Otwierali oczy nie wiedząc gdzie się znajdują ani jak dotarli w to miejsce. Powoli, jedno po drugim, wspomnienia wypełniały ich umysły. Stonehenge, las, czarownica, elfy, demony i magia. Przypominali sobie kim są, kim są osoby leżące obok nich. Powoli uświadamiali sobie że żyją, lub tak im się przynajmniej wydawało.
Rozejrzenie się pozwoliło im potwierdzić to, co od chwili obudzenia tłukło się w ich głowach. Oto bowiem, tuż przed ich oczami, wokół nich, dumne i wieczne, stały kamienne słupy Stonehenge. Słońce otulało je swymi łagodnymi, pierwszymi promieniami, sprawiając że lśniły delikatnie. W powietrzu unosił się zapach trawy i polnych kwiatów. Przede wszystkim jednak dominowała słodka woń, której źródłem była grupa ludzi leżących tak jak oni, pod owymi kamieniami. Zajęło im chwilę by zrozumieć, że patrzą na swoich towarzyszy, a kolejną by ich umysły zarejestrowały iż patrzą także na siebie samych. Uśpionych, ubranych w ubrania które założyli na siebie idąc do “Pełni”.
- To już wszyscy? - Głos wydobył się zza ich pleców.
- Taaa… - Padła lakoniczna odpowiedź.
- A tamci?
- Z tamtymi jeszcze nie skończyli, oporni jacyś -
odpowiedziała kobieta, wchodzac jednocześnie w zasięg wzroku. - Jak skończą to się z nimi zrobi to co z resztą.
Była wysoka, z blond włosami obciętymi na krótko. Za ubranie służyły jej spodnie i krótka tunika przepasana szerokim pasem do którego przypięta była pochwa z tkwiącym w niej mieczem.
- Chodźmy, zanim się pobudza i cały plan szlag trafi - mężczyzna, wyższy odrobinę od kobiety, z twarzą ozdobiona gęstą, rudą brodą, stanął przy jej boku mierząc wzrokiem uśpionych.
- Masz rację Rit, słońce już wstało. Szkoda ich trochę, pocieszna z nich była grupka. Szczególnie ta mała…
Mrok na nowo począł gęstnieć przed ich oczami, stopniowo odbierając im zdolność widzenia świata. Nela jednak do końca była w stanie dostrzec zimne, lodowe spojrzenie błękitnych oczu nieznajomej, wbite w jej postać leżącą bezbronnie pod kamieniem.

*****


Gdy ponownie dane im było ujrzeć świat, pierwszym co zobaczyli, był bielony sufit i takież same ściany. Znajdowali się w małym pokoiku, który sądząc po wyglądzie, znajdował się na strychu jakiejś chaty. Leżeli upchnięci na trzech siennikach, którymi wyłożone były wąskie łóżka. Przez niewielkie, kwadratowe okienko, wpadały do środka snopy złotego słońca, sprawiając że drobinki kurzu unoszące się w powietrzu lśniły niczym maleńkie klejnoty. Na stoliku pod oknem stała misa i dzban z woda. Świeżą, co mogli stwierdzić od razu, bowiem jej wyraźna woń przyjemnie podrażniła ich nosy uświadamiając im, że są bardzo, ale to bardzo spragnieni. I nadzy, o czym przekonali się w następnej chwili. Ich ubrań nie było nigdzie widać, aczkolwiek na krześle stojącym przy drzwiach leżało coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało na odzienie.
Poza pragnieniem czuli także głód, wspomagany wonią smażonych jajek jaka docierała do nich gdzieś z wnętrza chaty. Podobnie jak woń chleba i dźwięk cichych rozmów. Słów nie byli w stanie rozpoznać, jednak głos Dan’a był im na tyle znany, że mogli przyjąć iż ich towarzysz także znajduje się wśród żywych i najwyraźniej ma się dobrze. A może była to kolejna wizja, sen czy też tak po prostu wyglądało życie po drugiej stronie? Na te i inne pytania, odpowiedzi musieli znaleźć sami…






Alex




Spotkanie ze skrzydlatą istotą było tylko kolejnym, przykrym elementem podróży, jaki los zrzucił na głowę Alex’a. Wilgotne spodnie faktycznie nie uprzyjemniały podróży, a wręcz dodawały do bólu, który i tak dręczył mężczyznę. Siodło bez wątpienia było narzędziem tortur wymyślonym, zdaje się, głównie po to by uprzykrzyć mu życie. Sores oczywiście, jak to najwyraźniej miał w zwyczaju, ani trochę nie przejmował się losem swego współtowarzysza. Jego uwaga skupiona była głównie na drodze, która w blasku powoli zachodzącego słońca, wiodła wśród sadów i pól uprawnych. Woń jabłek była przyjemnie świeża, informująca że zbiory tego roku będą obfite, a ale orzeźwiające w smaku. Ziemia była tu żyzna, ciemna i pełna wartości odżywczych. Nic zatem dziwnego, że wszystko rosło na niej jak na drożdżach.
Okazjonalnie mijali mieszkańców tych ziem, którzy nie zawsze należeli do rodzaju ludzkiego. Tak oto Alex miał okazję zobaczyć demona, dwie centaurzyce, młodego elfa i uśmiechającą się pogodnie karlicę. Zdawać się mogło, że życie w krainie zwanej Avalon, to sielski raj, pozbawiony wojen, rozlewu krwi i zbrodni jako takiej.
Wszystko zmieniło się, gdy ponownie w las wjechali. Nie minęła godzina, słońce nie zdążyło się nawet skryć za konarami, gdy drogę zastąpiła im czwórka oprychów. Odziani w skórzane kamizelki, proste spodnie i kaptury, uzbrojeni byli jak na prostych rzezimieszków przystało. Tylko jeden miał w ręku wyglądający na porządny, miecz. Reszta posiadała nabijane gwoździami pałki, która to broń może i była prymitywna, jednak bez dwóch zdań nie nieszkodliwa.


- Pieniądze albo życie - zabrzmiało ulubione zawołanie tego rodzaju typków spod ciemnej gwiazdy.
Sytuacja była wręcz komiczna, należało przyznać, szczególnie gdy ten z mieczem, który wyraźnie pozostałym przewodził, wyszczerzył gębę w uśmiechu, ukazując wyraźne braki w uzębieniu. Pasował on bowiem jak nic do filmu klasy d, którego budżet nie pozwalał na zatrudnienie porządnej ekipy. Tak przynajmniej było do chwili, w której zza drzew nie wystrzeliła strzała, trafiając w ziemię tuż przed wierzchowcem Alex’a. Spłoszone zwierzę stanęło dęba, zrzucając z siebie jeźdźca, który w sposób nader bolesny odczuł działanie grawitacji.




Dawid



- Chodź Summer przejdziemy się do tej bariery. Spróbujemy dziś tego triku z pszczołami. - Dawid powiedział widząc jak ognisko i królik potrzebują jeszcze trochę czasu który mogli czekać aż się zrobi albo spędzić bardziej produktywnie.

Summer rzuciła baczne spojrzenie na pieczące się mięso, po czym odpowiedziała skinięciem głowy.
Dzień, który to wstał równie piękny co poprzedni, coraz wyraźniej swe panowanie nad światem roztaczał. Zniknęły wąskie wstęgi mgły, które nieśmiało snuły się tuż nad ziemią. Zwierzęta coraz raźniej buszowały zarówno w poszyciu jak i w koronach drzew. Dave słyszał je i czuł wszystkimi zmysłami. Podobnie jak mocną, odurzającą woń ziemi, która atakowała jego nozdrza dopominając się pierwszeństwa wśród innych woni. Tych zaś nie brakowało. Dziki miód w dziupli drzewa obok którego przechodzili, grzyb przycupnięty w cieniu krzewu, który ominęli. Ostra woń odchodów jelenia i ciepły zapach młodych, ukrytych przed wzrokiem w wydrążonej w ziemi jamie. Do zapachów dochodziły dźwięki. Skrobanie pazurów wiewiórki, szelest liści rozgrzebywanych przez mysz. Nad ich głowami przeleciał rudzik, spod ich stóp umknął zaskroniec. Las żył, buzował tkwiącą w nim mocą. Był niczym ogromny obraz, którego każdy szczegół, każde pociągnięcie pędzla, zostało przed Dawidem odsłonięte.


Do bariery dotarli dość szybko, Summer bowiem narzuciła zdrowe tempo, które jednak zdawało się nie robić na ich ciałach żadnego wrażenia. Nawet oddech im nie przyspieszył, chociaż jeszcze wczoraj pewnie by się zasapali. Ich przybyciu towarzyszyło bzyczenie, które dominowało wszelkie inne dźwięki. Przed barierą, a nad ich głowami, kotłowały się setki, o ile nie tysiące, pszczół.


Nowakowski szedł przez las razem z Summer. Szedł i miał wrażenie, że idą przez zupełnie inny las niż wczoraj. Ale las był ten sam to oni się zmienili od wczorajszej wizyty przy barierze. Teraz gdy podczas marszu miał okazję to odczuć dziwił się jak bardzo. Dotąd nie przyszło mu na myśl, że coś takiego jak “las” składa się z aż tylu, tak różnorodnych elementów! To było zdumiewajace! I na swój sposób zachwycało go to nawet. W bodźcach wzrokowych odczuwał najmniejszą różnicę. Ale słuch i węch zyskały jakby “krystaliczną jakość obrazu” jak to się w reklamach telewizorów mówiło. Dosłownie można było odkrywać nowy świat dzięki tym nowoodkrytom zmysłom. Te same miejsca zyskiwały kolejne nieznane dotąd barwy, odcienie, warstwy, zasłony które dotąd były mu kompletnie nie znane. Musiał przyznać, że robiło to na nim wrażenie. Zaczynał rozumieć czemu Summer była wczoraj taka uchachana cały dzień. Też chyba teraz czuł się podobnie jak ona wtedy. Bycie wilkiem niosło więc ze sobą i pozytywne aspekty życia.
- To twoja sprawka? - Dawid spoglądając w górę na żywą, brzęczącą chmarę.

Kobieta skinęła głową w odpowiedzi.
- Zaczęłam je zwoływać gdy wyszliśmy z obozu. Nie sądziłam że się ich tyle zbierze - dodała, wyglądając przy tym na zaskoczoną i nieco zaniepokojoną owym zjawiskiem. Podeszła bliżej roju, który jakby wyczuł swą królową, opadł niżej i otoczył ją luźną chmurą. Usta Summer ułożyły się w łagodny uśmiech, gdy wyciągnęła rękę i pozwoliła by ją obsiadły.
- Są chętne do pomocy - oznajmiła wesoło przysuwając rękę do oczu i uważnie obserwując ruchliwe owady. - Gdy byłam dzieckiem to się ich panicznie bałam - wyznała nagle, unosząc wzrok na Dawida. - Głupota, co nie?
Wyszczerzyła zęby pogłębiając swój uśmiech. W jej oczach, wciąż lśniących i nie do końca ludzkich, widać było ochotę do psoty.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline