Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-11-2016, 13:37   #81
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Chwile szczerości (Nela i Jack)

Jack, zawinięty w granatowy szlafrok, pojawił się po kilku chwilach. Zdecydowanie nie wyglądał na zrelaksowanego kąpielą.
Barb powitała go surowym spojrzeniem. Jeszcze raz klepnęła Nelę w ramię, zebrała swoje rzeczy na przebranie i ruszyła odbębnić swoją kolejkę w wannie…

Tymczasem Nela, chociaż wiedziała co się święci, nie odwróciła wzroku w drugą stronę, by przywitać jakimkolwiek spojrzeniem Jacka, tylko przytuliła się na powrót do swojej podusi. A może czekała, aż kroki Barb ucichną w łazience?
Spojrzenia czarnowłosej Jack nie zauważył. Może dlatego, że patrzył tylko na Nelę? A może po prostu cieszył się, że Barb, niczym Cerber, nie odgrodziła go od Neli?
Usiadł na brzegu łóżka, tuż obok leżącej dziewczyny.
Szarowłosa wyłoniła twarz zza poduszki, zerkając teraz na Jacka. Miała zaczerwienione oczy i jasnym było, że ledwo co skończyła płakać i być może miała zamiar robić to dalej.
Jack spojrzał w stronę łazienki, skąd dochodził odgłos wpadającej do wanny wody, po czym ponownie spojrzał na Nelę.
- Jestem kretynem - powiedział cicho. - I być może powinnaś mnie była utopić.
W oczach Neli widać było lekkie rozbawienie, chociaż dziewczyna nie zaśmiała się. Za to pokręciła głową jakby zaprzeczając.
- To ja jestem kretynką. Przepraszam, Jack… - I chociaż bardzo nie chciała, jej oczy znów się lekko zaszkliły.
- Możemy się przepraszać w nieskończoność - Jack pochylił się i pocałował ją lekko w policzek, Nela zaś nie protestowała wciąż obserwując go, póki mogła - ale to i tak będzie moja wina. Szkoda, że uciekłaś - dodał. - Może zdołałbym ci się choć trochę wytłumaczyć, wyjaśnić.
- Przepraszam… - powtórzyła Nela, tym razem przepraszając właśnie za to, że uciekła.
- Co prawda pewnie i tak byś uciekła, gdybym ci powiedział, co mi chodziło po głowie - przyznał się Jack. I, chyba, nieco się zarumienił.
- Tak? - zapytała niepewnie Nela - Co takiego? - Jej ton głosu był łagodny i wciąż smutny, chociaż to, że byli teraz obok siebie i rozmawiali było niczym kamień z serca.
- Jak się zdobędę na odwagę, to ci powiem - odparł, a rumieniec na jego twarzy chyba się pogłębił.
- Jack… - szepnęła dziewczyna. Odsunęła teraz całkiem od siebie poduszkę i powoli usiadła przyglądając mu się. Wyglądała trochę, jakby miała zaraz trzeci raz powiedzieć “przepraszam”.
Jack najpierw spojrzał w stronę łazienki, jakby się obawiał, że za chwilę do sypialni wkroczy Barb i przerwie ich rozmowę, po czym ponownie skierował wzrok na Nelę.
- Byłem pewien, że wolisz dziewczyny i że dlatego będziesz ze mną bezpieczna - powiedział cicho.
Nela znieruchomiała dokładnie tak jak ktoś zamieniający się w słup soli. Była zaskoczona tym, co właśnie powiedział Jack… bo jakim cudem mógł… ale to nie to było istotne.
- A ja, że ty… - “masz narzeczoną” pomyślała Nela, ale nie śmiała tego powiedzieć na głos. Zarumieniła się za to, zapewne w podobnym stopniu jak Jack. Bo czy miał, czy nie miał i co ona wolała, a czego nie wolała… jednoznacznie pokazała mu kilka chwil temu, że pragnie jego bliskości. Dogłębnej bliskości.
Jack opuścił głowę, a powodem tego bynajmniej nie był rozchylony szlafrok, o którym Nela najwyraźniej zapomniała.
- Cholernie cię pragnąłem - przyznał się - i gdyby nie okoliczności, wziąłbym cię w tej wannie, a Barb nieprędko mogłaby z niej skorzystać.
Bez wątpienia mówił szczerze.
- Lubię dziewczyny… - przyznała szeptem Nela. - Ale nie wolę. Gdyby tak było i ja nie pragnęłabym ciebie tak mocno w tamtej chwili.
Tym razem policzki dziewczyny osiągały szczyt możliwości bycia zaczerwienionymi. Nie sądziła, że kiedykolwiek w życiu z kimkolwiek odbędzie tak szczerą rozmowę, i tak szczerze powie na głos coś takiego.
- Cholera! Ale ze mnie kretyn. Osioł. Dureń... O jasna cholera... - Jackowi najwyraźniej zabrakło odpowiednich słów na odpowiednim poziomie. - Ale ze mnie bałwan... - Złapał się za głowę.
Nela chyba nie mogła tego słuchać, gdyż jej dłoń powędrowała w stronę ust Jacka i spróbowała je zasłonić.
- Przestań… - poprosiła przy tym. - Powiedz… dlatego nie chciałeś mnie pocałować? - Zdecydowała się iść na całość i zapytać o to, co dręczyło jej serce najmocniej.
- Bo potem by mi było jeszcze trudniej - odparł cicho Jack. - Sądzisz, że łatwo było mi poprosić, żebyś przestała? Mogę się z tobą całować, jak się w zbroję przyodziejesz...
- A ja pomyślałam, że mnie nie chcesz… że nawet to… - Szarowłosa zasłoniła twarz dłońmi. Sama już nie wiedziała, czy powinna płakać czy się śmiać. I ona niby była geniuszem… Dobrze, że miłość i matematyka mają ze sobą niewiele wspólnego.
- Gdybym choć przez moment pomyślał, że lubisz facetów, ograniczyłbym się do umycia ci pleców. - Jack spróbował zażartować. - Szlag... jeszcze teraz mnie wszystko boli... - przyznał szczerze. - Z pewnością nie możesz powiedzieć, że cię nie chciałem. Ale nie chciałem cię skrzywdzić.
Dziewczyna nie zdjęła dłoni z twarzy, ale rozchyliła palce, tak że teraz mogła widzieć Jacka.
- Gdybyś wiedział, że lubię mężczyzn… - ale Nela nie skończyła, tylko pokręciła głową ni to zaśmianiem się, ni to prychnięciem. Jakby z “własnej głupoty”.
- Lubisz... to nieco komplikuje sprawę. - Dla odmiany Jack pokręcił głową. - Wybaczysz mi? Możesz mnie w rewanżu dręczyć, ile chcesz, zgoda?
- Wybaczę, tylko jeśli i ty mi wybaczysz - odparła dziewczyna zabierając dłonie z twarzy. W oczach na powrót mała zalążki łez. Spróbowała złapać Jacka za dłoń, a Jack dłoni nie odsunął.
- Ta wspólna kąpiel to niezapomniane przeżycie - powiedział. Ucałował dłoń Neli. - Pokój, współpraca, wzajemne zrozumienie i pomoc w trudnych chwilach? - spytał.
- Jack… - szepnęła Nela, nim przystała na propozycję - … jest mi tak głupio... gdybyś wiedział… - Szarowłosa aż przełknęła głośno ślinę. Gdyby Jack wiedział, pewnie nigdy by do niczego nie doszło… pewnie wtedy, nie komplikowałby spraw. Pewnie wtedy nigdy nie poszedłby się z nią kąpać, ani… wiele różnych, ani…
- Nelu... To naprawdę ja się zachowałem jak głupiec. - Jack położył dłoń na kolanie dziewczyny i spojrzał jej w oczy. - Ty powinnaś naprawdę walnąć w łeb, a potem utopić.
- Ale, gdybyś wiedział, że lubię cię i w taki sposób… pewnie nigdy… by się tak nie stało. Teraz wiesz… i boję się tego, co się może zmienić. Ale tak… pokój, współpraca, wzajemne zrozumienie, pomoc w trudnych chwilach. Nie chcę cię stracić w tobie przyjaciela. - dodała, nieco nieskładnie, jakby pośpiesznie skorygowała błąd.
- Będę się do ciebie tulić w nocy i myć ci plecy ile razy zechcesz - zapewnił Jack. - Z przyjemnością będę cię oglądać... w dezabilu i służyć męskim ramieniem, bez względu na to, do czego to ramię będzie ci potrzebne. A jeśli chodzi o kąpiel, to żałuję tylko tego, że nie spełniłem twojego pragnienia, twojej potrzeby.
Nela była w głębi ducha zaskoczona. Tak, bardzo chciała usłyszeć to co usłyszała teraz, ale spodziewała się jednak, że usłyszy coś zupełnie innego. Uśmiechnęła się delikatnie, ale mimo to musiała zabrać jedną z dłoni do siebie by przetrzeć oczy. Wcześniejsze “rozsypanie się” teraz zaowocowało czymś zupełnie innym.
- I kiedyś… pocałujesz mnie? Wiedząc, że tego właśnie pragnę? - zapytała nie unosząc wzroku na Jacka. Nela wiedziała, że brzmi to idiotycznie,... ale męczyło ją to.
Jack ponownie opuścił wzrok, tym razem trafiając na widok, znany mu co prawda, ale stale tak samo interesujący.
- Nawet na oczach tłumów - obiecał. - Kiedy zechcesz - dodał.
Ale lepiej ubierz tę zbroję, dorzucił w myślach. W kutą stal.
Tym razem uśmiechnęła się razem z oczami, szczerze i bez wyrysowanego na twarzy jakiegokolwiek “ale”. Jej spojrzenie padło na Jacka. Ale nic nie powiedziała.
- Do twarzy ci z tym uśmiechem - stwierdził Jack. - Masz może jakieś prośby, które mógłbym teraz spełnić? - spytał. - Albo pytania? Obiecuję szczere odpowiedzi.
Taaaak… Nela miała kilka pytań, ale za bardzo bała się usłyszeć na nie odpowiedzi. W związku z tym wolała nie pytać. Prośby? Najchętniej poprosiła, by Jacka by ją pocałował, albo najlepiej skończył to co zaczął, gdyż ona jeszcze czuła rozpalający ją od środka ogień… zwłaszcza teraz.
Ale na przekór wielu prośbą i wielu pytaniom, dziewczyna pokręciła przecząco głową.
- A ty? - zapytała. - Masz jakieś prośby, lub jakieś pytania?
O tak. Miałby prośby. Jedną przede wszystkim, możliwą do zrealizowania póki Barb siedziała w wannie. Ale gdyby to powiedział, to Nela z pewnością by go wyrzuciła za drzwi, wprost w objęcia czekających tam wampirów i wampirzyc.
- Powiedziałbym, żebyś się do mnie przytuliła i powiedziała wszystko, co ci leży na sercu, ale nie wiem, czy to byłby najlepszy pomysł...
Najlepszy czy nie, Nela powoli przysunęła się do Jacka, nie bacząc na to co dzieje się w tej chwili ze szlafrokiem. Równie nieśpiesznie jej dłonie powoli zaczęły go oplatać, by zgodnie z jego prośbą przytulić się do niego.
Jego ciało zareagowało natychmiast, bez względu na to, co Jack o tym myślał,
- Szalona dziewczyna - mruknął, przygarniając ją do siebie. Była zdecydowanie chłodniejsza, niż niedawno jeszcze, w wannie.
- A teraz mów. Proszę...
- Jesteś wyjątkowy… - zaczęła Nela, od pierwszej rzeczy, która przyszła jej do głowy. Razem z tymi słowami przytuliła się mocniej, zaś Jack mógł teraz dobrze poczuć jej ciepły oddech na swojej szyi i uchu, do którego niemalże szepnęła te słowa.
Pogłaskał ją po głowie.
- Boję się, że się mylisz - powiedział cicho, po czym ponownie ją objął. Przechylił się odrobinę, chcąc zmienić pozycję na leżącą... wygodniejszą do przytulania się.
- Ja się nigdy nie mylę - odpowiedziała w półżartobliwie Nela. Nie oponowała przed zmianą pozycji, zwłaszcza, że w leżącej mogła przecież lepiej przytulić się do ciałka, do którego tak chciała się przytulić.
Półleżąca na Jacku dziewczyna nie ważyła tyle, by miało to wielkie znaczenie. Słodki, przyjemny, cieplutki ciężar.
- I co dalej? Co jeszcze leży ci na sercu? - spytał szeptem, nie wypuszczając Neli z objęć. Ciekaw był, jak by im się razem spało... Sami, w obcym świecie. Czy to ich w jakiś sposób ich połączyło? Chociaż nie do końca sami. Była jeszcze Barb... Chociaż to była całkiem inna sprawa. Nie wyobrażał sobie, by Barb zechciała do nich dołączyć, jako trzecia. Ale i tak nie mogli jej pozostawić na uboczu.
- Jeśli wrócimy do domu… do naszego świata… - zaczęła Nela, skoro już Jack tak bardzo prowokował ją do mówienia teraz tego, co leży jej na sercu. - Nie będziesz pamiętał o mnie - powiedziała ze smutkiem.
- Nie wierzę w to... Nie chcę uwierzyć... Nie chcę stracić takiej przyjaciółki jak ty - odparł Jack. - Tamina musi znać sposób, by zapamiętać chociaż to.
Może powinien sobie wytatuować to imię? Tylko co by powiedziała Lucy...? I, zapewne, Tamina i tak zdołałaby coś wykombinować i tatuaż usunąć.
Przyjaciółki… przyjaciółki… przyjaciółki… odbijało się w umyśle Neli niczym czkawka. Była przyjaciółką Jacka… tylko dlaczego do cholery jasnej… chciała czegoś więcej…
Zamiast odpowiedzieć, przytuliła go mocniej. Ucałowała w policzek.
Jack odpowiedział równie mocnym uściskiem.
Pieprzony świat, pomyślał, odrobinę żałując, że z przekonań jest monogamistą. Może haremy to nie był taki kiepski wynalazek?
Ponownie pogładził włosy Neli. Wiedział, że powinien wymyślić coś, co ją podniesie na duchu, ale nie miał pojęcia, co to by miało być. To znaczy chyba wiedział, co by jej dobrze zrobiło, ale wiedział też, że nie może tego akurat zrobić.
- Opowiedz coś o sobie - poprosił. Zdecydowanie nie miało to nic wspólnego z wcześniejszym, odrzuconym pomysłem.
Jack chyba jeszcze tego nie wiedział, ale to był taki sobie pomysł…
Nela najpierw się zaśmiała, trochę z rozbawiona a trochę smutna. W sumie faktycznie, mało o sobie tak naprawdę wiedzieli.
- Urodziłam się w Polsce - zaczęła Nela, od podstaw. Tego jednak Jack mógł się już domyślać. - Od małego byłam… - zagryzła teraz usta i wydawać się mogło, że zastanawia się czy mówić, czy nie - uznawana za genialne dziecko. Posyłano mnie co rusz to innych szkół, niby coraz to lepszych, przeskakiwałam z klasy do klasy, wystawiano mnie na konkursy,... i… nawet jeśli rodzice się cieszyli, to ja wolałabym mieć zwykłe dzieciństwo. - Wzruszyła teraz ramionami, na tyle na ile mogła.
- Współczuję - powiedział cicho Jack. - Miałaś w ogóle czas na jakieś przyjemności? Na coś, co można by nazwać zwykłym życiem?
Nela pokręciła głową, co jednoznacznie świadczyło o tym, że odpowiedź brzmi “nie”. Jack odsunął kosmyk, który połaskotał go w ucho.
- Teraz ty coś powiedz… - poprosiła. Nie był to zły sposób, każdy po kawałku…
- Urodziłem się w Szkocji - zaczął podobnie jak ona. - Na tyle inteligentny, by dawać sobie bez problemów radę w szkole, i na tyle leniwy, by nie przykładać się zbytnio do nauki, póki nie było zbytniej potrzeby. Wolałem włóczyć się po górach i lasach, albo czytać.
- Przyjaciele? Pierwszy chłopak? - Dla odmiany zadał bardziej konkretne pytanie.
- Moją najlepszą przyjaciółką jest moja babcia - powiedziała szczerze. - Serio… mogłaby być jednocześnie moją mamą, tatą, przyjaciółką i… sama nie wiem czym jeszcze. Nawet nie chcę myśleć, co ona teraz przeżywa… - Nela westchnęła ciężko.
- To jak się wyrwałaś z tego kołowrotu? - Uznał, że ponowne pogłaskanie po głowie nie zaszkodzi.
- Wyjechałam z rodzicami do Anglii. Oni za pracą… a mnie musieli zabrać ze sobą. Przedmioty ścisłe były moim konikiem, ale nie języki. Trochę trwało nim opanowałam angielski. No i dorastałam… - odpowiedziała.
- To zabrzmiało ciekawie, ale i ciut niepokojąco - stwierdził Jack. - Możesz rozwinąć temat?
- Dorastanie? Powiedzmy, że zaczęłam żywić do rodziców dość bogaty bukiet uczuć. I nie chodziło tylko o rozgoryczenie tym, że zaprzepaścili moje dzieciństwo, by później zaprzepaścić je jeszcze głębiej tym wyjazdem… jakby to wszystko było na nic. Przepadło. Ale o separację od babci… ona została w Polsce - opowiedziała Nela. - Teraz ty…
- U mnie było mniej ciekawie, ale z pewnością przyjemniej. Szkoła w Stirling. Rodzice - lekarka i prawnik. Dziadek - prawdziwy Szkot, sypiący na prawo i lewo opowieściami o duchach, zjawach, dawnych czasach. Zabierający nas na wycieczki.
- Jesteś jedynaczką?
Nela skinęła krótko głową.
- Żałuję. Zawsze chciałam mieć rodzeństwo. Wyobrażałam sobie, że miałabym wtedy kogoś bliskiego, kto przeżywa prawie to samo co ja. A ty? Masz rodzeństwo?
- Starszy brat i młodsza siostra - odparł. - On siedzi w Londynie, ona jeszcze się uczy, chociaż co krok powtarza, że by chciała już być dorosła i wyjechać na studia.
- Pierwszy chłopak? - Wrócił do postawionego wcześniej pytania.
Pytanie może i wykraczało ciut poza zakres zwykłej towarzyskiej konwersacji, ale Jack miał zamiar dowiedzieć się o Neli jak najwięcej, zaś kwestia tego, ile dziewczyna zechce powiedzieć, i tak leżała w jej rękach.
- Nic ciekawego… właściwie chyba żadna z moich miłosnych przygód nie była zbyt ciekawa… wiesz, jak już opanowałam w miarę język, chciałam w końcu mieć przyjaciół. Może to idiotyczne… ale jestem tylko człowiekiem i było to dla mnie ważne. Często wychodziłam z domu, imprezowałam… problem w tym, że jeśli poznałam kogoś no wiesz, na imprezie… a później spotykałam się z nim poza zabawą. To albo ten ktoś wydawał mi się totalnym idiotą, albo uciekał gdy okazywało się, jak wygląda moja druga twarz. Ta nie imprezowa. - Nela zdobyła się na krótkie wyjaśnienia.
- W takim razie nie będę wypytywać dokładniej. - Jack obrócił lekko głowę i pocałował Nelę w czubek nosa.
- W Anglii znalazłam jednak przyjaciół… - oznajmiła Nela, przyglądając się teraz mu z bliska i przesuwając palcem po jego ustach, w dość zamyślonym geście.
- Chociaż coś dobrego - powiedział cicho Jack, ignorując gest Neli, a przynajmniej nie dając znać, że go dostrzegł. - Chłopacy byli tacy beznadziejni, że się zainteresowałaś dziewczynami? Czy może one tobą?
- Raczej to pierwsze, połączone z ciekawością. - Wzruszyła przy tym ramionami.
- Nie będę wypytywać, jak było - powiedział z cieniem uśmiechu w głosie. - Zresztą w tej materii nie mam doświadczenia.
Nela zaśmiała się krótko.
- Niewielka różnica, przynajmniej jeśli chodzi o to jak się zaczynało i jak kończyło. - Jej dłoń w tym czasie powoli zaczęła przesuwać się po policzku Jacka, jakby teraz jego badała. - Teraz twoja kolej. Przyjaciele?
Jack przez moment pomyślał o różnych technicznych drobiazgach, jakie zwykle mają miejsce między wspomnianym początkiem a końcem, ale nic nie powiedział.
- Tak, paru. Prawie od dzieciństwa, gdy byłem taaaki mały. Chodziliśmy do jednej klasy. Razem broiliśmy, razem cierpieliśmy za swoje grzeszki, razem grywaliśmy w erpegi. No ale potem się przeprowadziłem, to już było trochę trudniej. Net to nie wszystko; widywaliśmy się w wakacje. Ale stale możemy na siebie liczyć i wiemy, co każdy z nas porabia.
- No a w Salisbury mam paru dobrych kolegów, ale to już nie to samo, co wcześniej.
Nela skinęła krótko głową.
- A rodzice?
- Byli w miarę tolerancyjni dla moich wybryków. Nie mieli przerostu ambicji i wymagań, bym od góry do dołu miał same 'A' na świadectwie, nie wypychali mnie na żadne tenisy czy golfy. Ale jak coś powiedzieli, to się tego trzymali. No więc starałem się, by nie osiwieli za wcześnie.
- Potem mama dostała ciekawą propozycję pracy i się przenieśliśmy. Trochę wszystkim było szkoda, ale cóż. Okolic Salisbury nie można porównywać do szkockich gór czy lasów, ale jakoś się zaaklimatyzowałem.
Szarowłosa skinęła głową, by dać znać, że słuchała. Nie zadała jednak kolejnego pytania.
- Może o to zawsze szło, że takie szachy na przykład czy siatkówka cieszyły się mniejszą popularnością, niż inne, bardziej popularne sporty. No i gwiazdą szkoły nie byłem... Nie oblegały mnie tłumy fanów i fanek.
Nela tym razem uśmiechnęła się w odpowiedzi, ale nadal nic nie mówiła. Wyglądała za to na dość zapatrzoną… w analizę twarzy Jacka. Po której wciąż przesuwała delikatnie palcem.
Jack wykonał gwałtowny ruch i kłapnął zębami, jakby chciał chwycić palce dziewczyny.
Dziewczyna gwałtownie odsunęła dłoń, zaraz jednak wysunęła jednego palca i pogroziła nim Jackowi z uśmiechem na ustach.
- Podgryzania się zachciało? - zapytała rozbawiona.
- Zgłodniałem po kąpieli - odparł żartem. - Kolejne pytanie?
- Teraz twoja kolej.
- Teraz o moich podbojach? - spojrzał na dziewczynę, jakby się chciał upewnić.
Nela uniosła wyżej brwi, jakby zdziwiło ją pytanie.
- Myślałam, że była tylko… - nie dokończyła, ale na jej twarzy pojawił się smutek. “Cholera jasna, twoja narzeczona… “ pomyślała Nela.
- To zależy od podejścia do sprawy - wyjaśnił Jack. - Było parę znajomości, ale nie w takim sensie, jak myślisz...
- To znaczy?
- Jakieś kino, lody, to wszystko. Dopóki nie odkryłem, że Lucy istnieje. - Postanowił, że jednak nie podzieli się informacją o kamerze w szatni dziewcząt...
Znów odpowiedziało mu skinięcie głową. Nela zastanawiała się, czy Jack każe jej wyliczać wszystkie osoby z którymi “miała znajomości” w tym przelotne romanse, czy jednonocne romanse… i miała szczerą nadzieję, że nie. Nie miała nigdy nikogo, w kim naprawdę by się zakochała. Tak po uszy i tak… na długo. Ale mało kto znał ją naprawdę,...
- Lucy… odkryłeś? - zdziwiła się nad doborem słów.
- No, odkryłem. Znamy się ponoć od urodzenia. To znaczy ja ją znam dłużej, bo jestem trochę starszy. Mieszkaliśmy przez ścianę, bawiliśmy się razem, gdy jeszcze koszule w zębach nosiliśmy. Ponoć byliśmy nierozłączni. Dwa berbecie, które wszędzie wpychały swoje nosy i palce. Jest nawet kilka zdjęć z tego okresu. Jak się grzecznie trzymamy za rączki.
Uśmiechnął się do wspomnień.
- Była twoją sąsiadką? - upewniła się dziewczyna. - Nieźle… wciąż nie mogę pojąć, że można kogoś tak długo znać, jeśli nie jest po prostu rodzeństwem czy rodziną. W końcu los i rodzice robią swoje, zwykle ludzie gubią kontakt, gdy oni postanawiają się przeprowadzić.
- Kuzynka. A dom był naszej rodziny. Wspólnej. Taka farma - wyjaśnił.
Zdumienie pojawiło się na twarzy Neli, która próbowała mimo wszystko go nie okazać. To była dziwna wiadomość… ale nie miała zamiaru oceniać Jacka. Ona lubiła dziewczyny, a on lubił kuzynki…
- Aha…-odpowiedziała w końcu.
- Co 'aha'? - spytał.
- To wiele wyjaśnia. Że udało wam się tak długo utrzymać znajomość - wyjaśniła. - Teraz… tęsknisz za nią? - zapytała, a może stwierdziła strapiona.
- Nie wyobrażasz sobie... - powiedział cicho, równocześnie przytulając mocniej Nelę, jakby w ten sposób szukał pociechy. - Chciałbym, żeby była z nami, ale równocześnie... Myślałem, że zemdleję, gdy ujrzałem Liliel. Nie chciałbym, żeby Lucy tu trafiła. Zamartwiłbym się na śmierć o nią. I o ciebie. I o Barb. Muszę do niej wrócić. I zabrać was ze sobą, chyba że chcecie tu zostać.
- Wiesz, że chcemy wrócić- odpowiedziała Nela powoli odsuwając się od Jacka. - Barb zaraz wyjdzie. Poszukam piżamy…
- Nie wyjdzie. - Jack nie zamierzał pozwolić ponownie jej uciec. - A nawet jeśli, to przynajmniej będzie wiedzieć, że się pogodziliśmy. I jestem ci winien całą prawdę o wannie. Jak szczerość, to do końca.
Nela posłała mu pytające spojrzenie nic nie komentując. Przestała też się odsuwać pozostając w minimalnie większej odległości niż wcześniej.
- Lepiej się przysuń bliżej, bo nie wiem, czy zdołam to z siebie wydusić. I wolę nie widzieć spojrzenia, jakim mogłabyś mnie obrzucić, potwierdzając moje negatywne zdanie o mnie.
Nela usłuchała bez słowa. Chowając twarz między ramieniem a twarzą Jacka. Czekała. Nie pośpieszała.
- Już ci mówiłem... byłem pewien, że wolisz dziewczyny - powiedział cicho. - Nawet do głowy mi nie przyszło, że będziesz chciała... mnie... - Słowo seks nie przeszło mu przez gardło. -
Myślałem, że potrzebujesz czyjejś bliskości, jak ja. A jeśli chodzi o... - Nie dokończył. - Myślałem, że ponieważ nie chcesz faceta, zaspokoisz się sama, bezpieczna, w moich ramionach. - Mówił coraz ciszej.
Poluzował uścisk i przymknął oczy. Nie miał zamiaru nic zrobić, nawet gdyby w tej chwili Nela chciała dać mu w zęby. W gruncie rzeczy wcale by się jej nie dziwił.
Nela zaśmiała się, rozbawiona jego słowami. Uniosła głowę, by móc na niego spojrzeć.
- Jesteś głupkiem, Jacku Wood - odparła dalej rozbawiona, jakby żartowała. Puknęła żartobliwie palcem jego nos. - Rozumiem - dodała i znów zaczęła się odsuwać. - Myślisz, że w którejś z tych szafek jest wino?
- Wiem, jestem, nie musisz mi tego powtarzać - odparł. - Ale śmiać się z tego też nie musisz, dobrze? - Jack nie wydawał się zbyt rozbawiony, chociaż kawałek kamienia spadł mu z serca. - Zaraz poszukam - obiecał, podnosząc się z łoża.
Nela też wstała. Ona jednak zaczęła szukać czegoś w plecaku.
- Hmm… zaraz wrócę - mruknęła powoli kierując się do łazienki w której kąpała się nic nieświadoma Barb.
Jack odprowadził Nelę spojrzeniem, po czym obrzucił wzrokiem sypialnię, zastanawiając się, gdzie może być wino... Zdecydowanie nie miał zamiaru wychodzić z sypialni, co jego zdaniem byłoby zwykłym proszeniem się o kłopoty.
Wino, a owszem, było.
Pokaźnych rozmiarów karafce, zawierającej rubinowy trunek, towarzyszyły cztery kryształowe kielichy.
Miał nalać i zanieść do łazienki? Żeby teraz zarobić wielki minus, dla odmiany u Barb?
Nela jednak stanęła nim tam weszła i zerknęła w stronę Jacka.
- Może zaniosę jej od razu wino?
- Bawcie się dobrze - powiedział Jack, nalewając wino do dwóch kielichów.
- Chcę wziąć tylko swoje rzeczy - odpowiedziała, ale zabrała oba puchary, może spodziewając się, że Barb może ją sekundę jednak zatrzymać.
Jack zostawił wino i pozostałe kielichy na stoliku i usiadł na skraju łoża. Jego mina... Zdecydowanie nie wyglądał na szczęśliwego czy choćby zadowolonego z siebie.
Ale Nela zostawiła go z tą miną samego. Bezczelnie i bez zapowiedzi wchodząc do łazienki z Barb.
 
Kerm jest offline  
Stary 14-11-2016, 13:39   #82
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Łazienkowe rozmowy o facetach (Barb i Nela)

Nela bezczelnie i bez zapowiedzi weszła do łazienki, gdzie Barb leżała w wannie, otoczona ogromną ilością piany, z szerokim uśmiechem na ustach.
- O? - wyraziła zdziwienie na widok koleżanki.
- Mam dla ciebie wino - odparła Nela, jak gdyby nigdy nic, podchodząc z pełnym kieliszkiem do Barb i podając go jej. Drugi trzymała w drugiej dłoni. Faktycznie, jakoś nie pomyślała by lepiej zawiązać szlafrok. Chciała po prostu wyjść z sypialni i to tak, by Jack uznał to za w miarę naturalne wyjście.
Barb uniosła brwi ni to w geście zdziwienia, ni zadowolenia i chętnie przyjęła kieliszek od Neli.
- Czuję się rozpieszczona - oznajmiła, upijając łyk. - A tak w ogóle to ten, lepiej z Jackiem? Długo gadaliście, nim przyszłaś, a skoro nie musiałaś od razu uciekać, to... no lepiej?
- Jasne - odpowiedziała Nela, chociaż jakoś po niej nie było widać. Zaraz po tym przechyliła kielich ze swoim winem i wypiła do samego dna. Odstawiła go na ramę wanny.
- Będziesz musiała powiedzieć, że wypiłaś dwa. - Dziewczyna przetarła dłonią usta i teraz dopiero szczelniej zaczęła zawiązywać szlafroczek.
- Masz, jak chcesz dopić mój, to nie ma sprawy. Alkohol zawsze utuli - wyciągnęła rękę z kieliszkiem w stronę Neli. - Czyli nie jest lepiej - zagaiła również ponownie, wracając do tematu Jacka.
Nela z wdzięcznością odebrała kieliszek od Barb. Wyglądało jakby miała zamiar się zapytać, czy ta jest pewna… ale ostatecznie przechyliła go i wypiła do połowy. Resztę oddała dziewczynie.
- Nie mogę całkiem pozbawić cię tej przyjemności. - Dodała do tego lekki uśmiech. - Jest lepiej… - odparła z westchnieniem. Faktycznie, było lepiej niż zanim zaczęła rozmawiać z Jackiem, ale między lepiej a dobrze była pewna odległość.
- Czyli nie muszę go bić? Czy może jednak? - Mrugnęła do Neli. - I gdzie ma spać? Podłoga?
Szarowłosa zachichotała rozbawiona. Zresztą, powoli nabierała rumieńców…
- Wszystko jedno… nie powiedziałam mu, że ma się odpieprzyć. Lubię go. Po prostu… - Rozłożyła ręce w obronnym geście, a zaraz po tym przycupnęła na brzegu wanny. - Wyobraź sobie… - szepnęła konspiracyjnie - … on myślał, że lubię tylko kobiety. Więc bezkarnie się do mnie poprzytula - dalej szeptała - jak do pieprzonej przytulanki. Zawsze to samo, wszyscy myślą, że można się poprzytulać i wywalić jak zużytą zabawkę…
Barb nie wiedziała, czy ma wybuchnąć śmiechem, czy zrobić tradycyjny ruch walnięcia dłonią w czoło.
- Taki podgrzewacz z biustem? Ale… świnia - podsumowała krótko. - Nie no, nie byłaś zabawką. Ale warto by było ukarać go. Jakieś pomysły?
Nela machnęła ręką.
- Nie. Daj spokój… przywykłam do tego. Po prostu… nie wiem dlaczego, myślałam, że Jack jest inny. - Wzruszyła ramionami. - Wolę tego dalej nie rozgrzebywać. Niech będzie jak jest… - Westchnęła ciężko.
- Czyli zasadniczo jesteśmy chłodne i niedostępne? Wredne? Tak ciut ciut? - zasugerowała Barb.
Szarowłosa sięgnęła dłonią w kierunku wody i bez ostrzeżenia chlapnęła nią w Barb z lekkim uśmiechem.
- Ty nic nie wiesz… - Wystawiła do niej język.
Barb zamknęła oczy i prychnęła, kiedy Nela ją ochlapała.
- Oczywiście moja droga, NIC nie wiem.
- Wiesz Barb… Jack powiedział coś ważnego. Popieram to. Pomiędzy naszą trójką powinien być pokój, współpraca, wzajemne zrozumienie i pomoc w trudnych chwilach. Inaczej nie damy rady. Nie możemy się… rozumiesz, o co mi chodzi? Trzeba schować dumę i głupie szczenięce romanse czy macanki w kieszeń… dlatego, nie będzie karania i burmuszenia się. Będzie wszystko okej, jak gdyby nigdy nic. - Nela, choć z czerwonymi policzkami, mówiła zdecydowanie. Była pewna siebie i tego co chce.
- Znaczy romansów nie będzie, bo się boicie i to dobre wytłumaczenie, czy romansów nie będzie, bo naprawdę tego nie chcecie? - zapytała rzeczowo czarnowłosa.
- Nie wiem czy będą czy nie będą. Nawet jeśli będą… to bez znaczenia… dla spełnienia potrzeby bliskości… tak powie... oh… - Nela westchnęła ciężko. - To nie istotne. Ważne byśmy się nie kłócili. To by nas wszystkich zgubiło.
- Dobrze, karmcie mnie, to nie będę się kłócić - zgodziła się pół żartem Barb. - A w romansach kibicuję. Przynajmniej wiem, że miałabym przeciwników w startowaniu do ciebie - roześmiała się dźwięcznie.
Na co Nela, z nieco większym rumieńcem niż wcześniej, znów chlapnęła Barb wodą.
- Jak będziesz smutna to ciebie też przytulę - dodała żartobliwym tonem.
- Trzymam za słowo - odpowiedziała, poruszając się w wannie. - Dobra, woda się ochładza. Więc albo dolewamy i wskakujesz też, bez przytulania - zastrzegła. - Albo wracam nie męczyć Jacka i rozejrzeć za jakąś kolacją.
- Jesteś tego absolutnie pewna? - Nela spojrzała na Barb z lekko uniesionymi brwiami i lekkim uśmiechem. - Piana wszystkiego nie zasłoni - mimowolnie spojrzenie szarowłosej przeniosło się na pianę… poniżej twarzy Barb.
- Nie romansuję z tobą teraz - odpowiedziała, pokazując język. - Poza tym natura nam dała to samo. Co, na basenie to gołych babeczek od groma, nie chadzasz? - zapytała, tym razem ochlapując Nelę.
- Na basenie, mają na sobie stroje kąpielowe i nie wiedzą, że jak patrzę na ich cycki, to myślę, jakie są zajebiste - odparła Nela, nadal żartobliwym tonem, ocierając przy tym twarz z wody. - Dobra… - Wstała powoli by zrobić kilka kroków dzielących ją od kurków. Odkręciła ciepłą wodę. - Przynajmniej umyję włosy. Bo nie zdążyłam…
- Ale w szatni, jak zmywają chlor i się przebierają, nie mówię o basenie nudystów. Zresztą, o takim to ja nie słyszałam. - Barb wzruszyła ramionami. - Właź i myj, zapraszam - powtórzyła, wykonując do tego zachęcający ruch ręką.
Barb mogła sobie mówić co chciała… Nela tak czy inaczej pośpiesznie ściągnęła z siebie szlafroczek odrzucając go na bok i równie pośpiesznie, by za długo nie zostawać na zewnątrz bez ubrania wskoczyła do wanny. Woda aż zafalowała przy tym niebezpiecznie. Dziewczyna nie musiała się rumienić, bo i tak miała już twarz czerwoną od wypicia na raz półtora kieliszka wina. Zanurzyła się od razu po szyję.
Barb kiwnęła głową.
- No. Myj się, ja cię nie będę napastować, jak inni współtowarzysze.
- Mmmmh… - mruknęła Nela. - Tylko, kto kogo napastował - jęknęła. - No idiotycznie wyszło - westchnęła.
- Swoją drogą… tak sobie myślałam, o tym co mówiłaś… z tego co Tamina mówiła, to jeśli wrócimy… nie będziemy pamiętać, że tu byliśmy. A więc, nie będziemy też pamiętać siebie nawzajem.
- A może nie wiem… jakoś znajdziemy i na to rozwiązanie. Wiesz, niby jest szansa, że wrócimy, a skoro dokonamy takiego czynu, gdzie Tamina podkreśla, że nie jest to łatwe, to i zachowamy wspomnienia, albo chociaż ich część. Tu chyba na wszystko jest sposób, najczęściej magiczny, ale jest. - Barb chwilę się zawahała. - Poza tym no… musielibyśmy chyba wrócić dokładnie do miejsca, z którego nas zabrali, żeby to nie było podejrzane. Albo czas tam musiałby się zatrzymać. Po imprezie w klubie zaginęła grupa młodych ludzi. To nie robi dobrego pi aru. Na pewno nieźle by nas lokalne i nielokalne siły szukały. Ba, niektórzy zafrapowani rodzice mogliby zawezwać nawet Scotland Yard.
- Racja - odparła Nela. - Moi pewnie jeszcze nie zauważyli… - dodała po tym.
Zamoczyła włosy w wodzie, odchylając ją po prostu do tyłu i kilka chwil tak trwała. Gdy wynurzyła je, chwyciła jeden z pobliskich flakoników. Po przeczytaniu etykiety zaczęła nalewać go na dłoń. W powietrzu uniósł się zapach pomarańczy.
Barb odkręciła kurek z gorącą wodą, otwierając jednocześnie lekko korek zatykający wannę.
- Skoro zaaprobowałaś pomysł, to dolewam - oznajmiła z satysfakcją, rozwalając ramię na brzegu wanny.
- A pamiętasz, że przed chwilą to robiłam? - zapytała Nela z uśmiechem, ale takim jakby lekko śmiała się z Barb. Zaraz zaś po tym wolną dłonią, na której jeszcze nie było szamponu, znowu ją zaczepnie chlapnęła. Rozległo się też “hi hi hi”.
- Nie - odpowiedziała krótko - nie zauważyłam. Im goręcej, tym lepiej - skwitowała krótko, chowając się po czubek nosa w wodzie w odpowiedzi na chlapanie Neli. W końcu im bardziej schowana będzie, tym mniej zostanie ochlapana. Dodatkowo złapała nagle za kostkę Neli, lekko pociągając ją w dół, nie za mocno i nie za głęboko, ale tak, żeby poczuła.
- Ej! Hi hi hi… - krzyknęła Nela, której udało się podeprzeć o brzegi wanny. - Jakbyś dopiła swoje wino, może być nie zauważyła czy jest letnia, czy gorąca - odparła żartobliwym tonem Nela, delikatnie próbując oswobodzić swoją kostkę i w tym samym czasie zrewanżować się złapaniem stopy Barb. Ona jednak miała zamiar pogilgotać ją w nią.
Czarnowłosa prychnęła wodą i zakrztusiła się lekko, w końcu śmianie się w środowisku wodnym na pewno nie było najrozsądniejszym pomysłem.
Nela przestała łaskotać Barb. Uśmiechnęła się do niej serdecznie. A był to uśmiech, który obejmował też oczy dziewczyny… O czymkolwiek teraz myślała, musiało dotyczyć czarnowłosej i musiało być czymś pozytywnym.
- Dobrze wyglądasz, jak tak szczerze się uśmiechasz - oznajmiła, poklepując Nelę po ręce. - No i ja jednak wychodzę. - Dodała, w jednym ruchu wstając, przekładając powoli obie nogi nad wanną, po czym owijając się w puchaty szlafrok kąpielowy.
Nela nie powstrzymała się przed krótkim zerknięciem… no, ciężko było się powstrzymać. Zaraz jednak nabrała na powrót szamponu, nie chcąc zbyt długo tu zabawić, po prostu zaczęła myć włosy.
By za kilka chwil również wyjść z wody. Koszulę nocną miała już przyszykowaną, wobec czego zamiast bawić się w szlafroczki miała plan, by od razu w nią wskoczyć.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 14-11-2016, 14:10   #83
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Sam, ze sobą na sam...

Jack siedział jeszcze przez moment bez ruchu, jakby nasłuchując, co się będzie obok działo, a potem wstał i podszedł do prowadzących na korytarz drzwi.
Prywatność najwyraźniej była tu pojęciem względnym, bowiem żadnego zamka czy choćby marnej zasuwy uświadczyć tu nie można było. Jack podsunął pod klamkę fotel, a potem jeszcze wsunął pod drzwi ostrze sztyletu. Nieproszonych gości z pewnością by to nie powstrzymało, ale przynajmniej opóźni ich na tyle, że zdołają ich przywitać na siedząco...
Przeniósł plecak ponownie usiadł na łożu i z ponurą miną zaczął się wpatrywać w puste kielichy.
Głupek? To było zdecydowane za mało powiedziane. Powinien teraz zaszyć się w jakąś mysią norę i nie wyłazić przez najbliższe pół życia. Może udałoby mu się przez ten czas zmądrzeć.
A tam... Nie ma mysiej nory, to pójdzie spać do łazienki. Zrobi sobie legowisko z płaszczy kąpielowych. A nuż głupota jest zaraźliwa, po co dziewczynom ma się udzielać?
Otworzył plecak i przebrał się w piżamę.
Olać maść. W zasadzie nic go nie boli, a im szybciej zniknie Neli z oczu, tym lepiej. A do rana... może dziewczyna mu wybaczy.
No, tego ostatniego zdecydowanie nie był pewien.


"Tylko" zdecydowanie się przedłużało - czas płynął, co widać było po powoli się zmniejszającej długości świec, a dziewczyny nie wracały. Sądząc po odgłosach dobiegających z łazienki, nie potopiły się, ale Jack nie sądził, że byłby tam mile widzianym gościem.


W końcu wstał i podszedł do jednej ze ścian. Odsunął kotarę. To nie było kolejne pomieszczenie, tylko okno. Jack oparł dłonie na parapecie i zapatrzył się w rozciągający się za kryształową szybą widok.
Podziemne miasto widać było w pełnej okazałości. Najwyraźniej dla mieszkańców tutejszy dzień nie kończył się nigdy, bo z każdego budynku, z każdego niemal kamienia bił blask, że wszędzie było jaśniej, niż na rozświetlonej neonami Oxford Street.
A że nigdzie się nie spieszył, stał i patrzył, obserwując codzienne (conocne?) życie wampirzego miasta.


Czy mógłby zostać magiem w tej krainie pełnej magii? To się ponoć zdarzało, a gdyby miał mieć jakiś wybór, to wolałby wybrać drogę magii, niż drogę miecza, łuku i kłów. Oczywiście ręce, które leczą, też by się im przydały, ale do tego zdaje się potrzebna by była osobista interwencja któregoś z bóstw, co Jackowi nie bardzo odpowiadało.
Może by więc tak skupić się, skoncentrować, strzelić palcami i powiedzieć "lumos", by na dłoni pojawiło się magiczne światełko?


Może gest był nie taki, może zaklęcie złe, a może po prostu pisana mu była kusza, bo magiczny płomyk się nie pojawił. Nawet Harry Potter chodził do szkoły dla magów, no i miał nauczycieli, a Jack najwyraźniej nie miał zdolności Hermiony.
Jedyny w tym momencie lokator sypialni złożył dworski ukłon, machając wyimaginowanym kapeluszem i honorując w ten sposób zdolności panny Granger, a potem wzruszył ramionami - gest, który rodzice uparcie usiłowali wyplenić z zestawu jego zachowań. Chyba powinien się pogodzić z tym, że ten dzień należało zapisać po stronie strat.
Niczym za pomocą czarodziejskiej różdżki w jednej chwili zdołał przemienić plusy w minusy. Magik z niego, nie da się ukryć. Mógłby wystąpić w "Mam talent" Pierwsze miejsce murowane.


Odszedł od okna, ale nie wrócił na łóżko, tylko zaczął systematycznie przeszukiwać wszystkie szafy, szafki i szuflady. Nie miał pojęcia, jak na długo wystarczą świece. A nuż się okaże, że w nocy trzeba będzie jakąś zapalić, bo inne zgasną?
Znalazł i świece i coś, czym je można zapalić. Niestety, nie były to zapałki, ale kolejne krzesiwo. A to znaczyło, że ponownie trzeba będzie potrenować.
Skry sypały się szczodrze, lecz świeca stale trwała w stanie dziewiczym. W końcu jednak, gdy Jack rozszczepił knot na pojedyncze niemal nitki, udało się. Iskra padła na knot i świeca wreszcie zapłonęła. Udało się, ale wniosek był prosty - najpierw hubka, potem świeca - chyba, że nie ma innego wyjścia.
A może zgaszenie świecy siłą woli byłoby łatwiejsze, niż jej zapalenie? Jack wpatrzył się w świecę, wyobrażając sobie, że płomień robi się coraz mniejszy i mniejszy...
I nic się nie stało.




Północ już blisko...




Nie minęło kilka chwil, aż łazienki wyłoniły się obie dziewczyny na raz. Nela była już ubrana w swoją czarną koszulę nocną i darowała sobie owijanie się w szlafroki. W dłoniach jednak niosła mały ręcznik, którym aktualnie przecierała jeszcze mokre włosy, jakby miała nadzieję, że szybciej dzięki temu wyschną. Barb natomiast wyszła z łazienki owinięta ciasno w gruby szlafrok.
- Nelu, możemy jeszcze zamienić dwa zdania? - spytał Jack, kierując się w stronę, skąd właśnie wyszły obie dziewczyny.
- Toooo ja pójdę się przebrać w piżaaamę - Barb podeszła do łóżka, zgarnęła uszykowane tam nocne przyodzienie i czym prędzej zniknęła w łazience.
Wobec czego Nela wzruszyła tylko ramionami i dalej susząc włosy podeszła do łóżka, na którym też zaraz usiadła.
Jack usiadł obok niej.
- Czy powinniśmy coś zrobić z Barb i Danem? - spytał cicho, tak by jego słowa nie dotarły do łazienki.
Nela uniosła brwi w zdziwieniu.
- Z tym, że on ciągle do niej startuje? - upewniła się.
Jack skinął głową.
- Ją lubię, a jemu jakoś nie wierzę - przyznał się.
- Ja też nie - odparła Nela - i z początku wydawało mi się, że Barb sama nie umie się przed nim obronić. Ale… myślę, że on jej się trochę podoba. Jest dorosła. Sama musi postanowić, co z tym zrobi.
- W takim razie niech się dzieje, co chce. Spróbuję nic nie zauważać. - Jack najwyraźniej nie był zachwycony manierami ex-dragona. - Jak trzy małpki - dodał z cieniem uśmiechu. - Dzięki - powiedział, po czym się podniósł. - Barb, można wejść? - spytał głośniej.
- Jack chce zrobić przy tobie kupę! - zawołała Nela, z wyraźnie rozbawionym tonem głosu, na co Jack pokazał jej język. Widać zebrało jej się na żarty.
- To weź ze sobą mój kieliszek jak będziesz wracać. Zapomniałam - poprosiła Jacka.
- Różni się czymś od tego drugiego? - Kolorem szminki na krawędzi, pomyślał Jack. - Oczywiście, przyniosę.
Po chwili Barb wyszła z łazienki, zaś Jack natychmiast zniknął za kotarą. Wrócił jednak po paru sekundach, trzymając w dłoniach oba kielichy.
- Proszę - powiedział, stawiając je na stoliku, obok pozostałych. - Wina?
Barb podniosła ręce w obronnym geście.
- Ja dziękuję. Jestem wykończona fizycznie i psychicznie, wypiłabym pół kieliszka i miałabym odlot jak niemiecki messerschmitt nad Londynem.
- A mi możesz nalać. Będzie mi się lepiej spało… - odparła Nela, pokazując dłonią wino. - Obojętnie do którego.
- Proszę. - Jack napełnił pierwszy z brzegu kielich, niemal po brzegi, po czym odstawił dzban. - Za chwilę wrócę - obiecał, ruszając po raz kolejny w stronę łazienki.
- Co on się tak kręci… - mruknęła cicho Nela do Barb - … rozwolnienie ma czy jaki… czort? - zapytała, chwytając w dłoń kieliszek z wyraźnym zamiarem przechylenia go.


A Jack, wbrew obietnicy, niezbyt się spieszył. I to bynajmniej nie z powodów, o jakie podejrzewała go Nela. Miał w planach nie tylko umycie zębów, ale i głowy, czego zdecydowanie nie zrobił podczas pierwszego tu pobytu.
Znalazł coś, co zdało mu się szamponem o mniej kwiatowym, a bardziej neutralnym zapachu, sprawdził, czy to czasem nie jakiś szampon koloryzujący, po czym szybko umył włosy, podsuszył się odrobinę, umył zęby.
Wreszcie wyszedł z łazienki.
Kielich Neli był pusty.
- Zgaszę kilka świec, kilka zostawię - powiedział cicho Jack.
- Jaaaaaaaaaasne - odparła Nela, ziewając przy tym i zasłaniając dłonią usta. Chociaż mimo to widać było, jej czerwone poliki. Siedziała już w łóżku. Po środku łóżka - jak zostało jej przeznaczone wczoraj. - I chodź spać.
- Tak jest, wasza wysokość. - Jack sparodiował scenę z Alicji w krainie czarów, po czym, zgodnie z obietnicą, zdmuchnął parę świec, zostawiają mniej więcej połowę zapaloną. No, zdecydowanie mniej, niż połowę. A potem położył się i wsunął pod koc. Jednak nie na samym skraju łoża, ale, zgodnie z wcześniejsza obietnicą, blisko Neli. Najwyżej się odsunie, pomyślał.
- Dobranoc - powiedziała cicho szarowłosa. Nie odsunęła się, a właściwie w ogóle nie ruszyła najwyraźniej już wygodnie ułożona do snu.
- Dobranoc - odpowiedział Jack, przykrywając się kocem i odgradzając w ten sposób od nadmiaru światła.
Barb nawet nie odpowiedziała na ich nocne pożegnania, ponieważ zasnęła momentalnie, ledwo dotknęła poduszki, wtuliwszy się w nią oraz kawałek swojej kołdry, nieczuła na czyjkolwiek ruch, czy słowa.
 
Kerm jest offline  
Stary 16-11-2016, 21:37   #84
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Nela, Jack, Barbara




Sen zmógł dzielnych wędrowców, którzy zapuściwszy się w jaskinię przez lwy zamieszkałą, zasnęli niczym dziecię w ramionach swej matki. Poza ścianami komnaty, życie, a raczej nieżycie, płynęło, zdawać się mogło, zwyczajowym biegiem. Gdyby uszy gości Lilliel skupione były na zewnątrz bardziej niż wewnątrz, wyłowiłyby krzyki, które się od czasu do czasu rozlegały. Krzyki te pełne bólu były i udręki, która wwiercała się w umysły i spokoju nie dawała. Tyle, że oni nie słuchali tego, co za ścianami, a własnymi rozterkami i problemami się zajęli. Ich nosy także bardziej skupione były na wyłapywaniu słodkich woni skrytych w zdobnych buteleczkach, niż na zapachu krwi, jaki coraz silniejszy się stawał, w miarę nocy mijania. Gdyby zaś pomyśleli chwilę, gdyby ich instynkty w pełni obudzone były, gdyby złudne wrażenie bezpieczeństwa… Były to jednak gdybania, które nigdy nikogo do celu nie zaprowadziły. Usnęli bowiem, jak się rzekło, snem sprawiedliwych.


Sen ów, choć każdy śnił go z osobna, to jednak wspólny im był. Była w nim komnata, w której głowy do spoczynku złożyli. Byli ich towarzysze tułaczki. Nel, Barb i Jack. Chociaż znali się krótko to jednak już ze sobą związani więzią, która niekiedy lat długich wymagała. Nie byli jednak sami, o nie… Wpierw pojawił się ruch, delikatny niczym pocałunek wietrzyka na rozgrzanej skórze. Poruszyły się frędzle zasłon zdobiących ściany komnaty. W następnej chwili owe zasłony odsunięte zostały przez delikatna, bladą dłoń.


Do komnaty wkroczyła, ciszej nawet niźli myszka, wysoka, odziana w odsłaniającą wiele suknię, kobieta. Wzrok jej, szkarłatny i lśniący, spoczął na śpiących. Język wysunął się spomiędzy warg i oblizał je, sprawiając że nabrały blasku.
Za nią, równie cicho i z takim samym głodem w oczach, pojawił się mężczyzna.


Podobnie jak jego poprzedniczka blady, odziany w czerń, która zdawała się tylko do karnacji jego pasować ale i do charakteru. Za nimi na swą kolej czekała jeszcze trójka, która wyraźnie stanu niższego była niźli pierwsza para. Wszyscy oni jednak cel wspólny mieli, na którym wzrok skupili i ku któremu kroki skierowali. Byli już tuż, tuż przy łożu, gdy Barb otworzyła oczy. Wisiorek podarowany jej przez Dan’a piec bowiem począł, ból przy tym wywołując na tyle silny, że przedarł się przez zasłonę wampirzej magii. Niemalże w tej samej chwili w drzwi coś uderzyło z siłą, która niemal z zawiasów je wyrwała.
Krzyk się podniósł za ścianami komnaty, któremu towarzyszył wrzask nieludzki pełen gniewu i bólu na który odziany w czerń mężczyzna tryumfalnie się roześmiał.
- Brać ich - padł z jego ust rozkaz, zagłuszony nieco przez dźwięk pękających drzwi i warkot ogromnego wilka, który w ich resztkach stanął. Teraz i pozostała dwójka zdołała się wybudzić czując jak sierść, której wszak jeszcze nie posiadali, jeży się im na karkach.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 18-11-2016, 21:04   #85
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Walka część I

Barb krzyknęła histerycznie, przede wszystkim gwałtownie wybudzona przez płonący ból na mostku, który spowodował podarek od Dana. Krzyk powtórzyła, kiedy zauważyła, że w pokoju znajduje się zdecydowanie za dużo… istot, które do tego wszystkiego nie wyglądają szczególnie przyjaźnie. Pisnęła, przetaczając się na bok i spadając z łóżka. Nie było to bezbolesne, ale przynajmniej teraz mogła wyjąć jakiś nóż z plecaka, który miała wciśnięty pod łóżko. Może nie miała za wiele szans, ale nie odda… czegokolwiek bez walki.
Pokojowe zakończenie pertraktacji z Nelą sprawiło, że Jack zasnął spokojnie i, o dziwo, mimo tego, iż miejscem noclegu była - nie da się ukryć - krypta, żadne koszmary nie zakłóciły jego snu... do chwili, gdy w owym śnie nie pojawili się intruzi.
Skąd się tu wzięli, pomyślał zaskoczony, bezmyślnie wpatrując się w znajdujących się o parę kroków od niego nieproszonych gości.
Trzask pękających drzwi i krzyk Barb uświadomiły Jackowi, że to, co brał za początek koszmarnego snu, przemieniło się w równie koszmarną rzeczywistość. Nie myśląc zbyt wiele chwycił stojący na stoliku dzban z winem i rzucił w najbliżej się znajdującego intruza.
Tylko Nela nie miała co chwycić i co rzucać. Po prawej miała bowiem Jacka, po lewej Barb, wokoło siebie jedynie poduszki i pościel. Może rzut poduszką przynajmniej rozbawiłby któregoś z napastników i dał im minutę zwłoki z jego strony? To jednak było na tyle bez sensu, że dziewczyna darowała sobie ów pomysł. Zamiast tego pośpiesznie zmieniła pozycję z leżącej, podkurczając nogi i kucając na łóżku tak by móc szybko wstać i móc poruszyć się w prawo, w lewo - jeśli te strony będą wolne, lub do tyłu, za łóżko. Szybko analizowała przy tym sytuację i możliwości. Jej ciuchy dalej znajdowały się w łazience. Ale plecak i broń leżały przy łóżku, od strony Jacka. Nie widziała ich stąd, nie dosłownie. Jedynie oczami wyobraźni. Leżący na plecaku łuk, kołczan ze strzałami, czy niedbale rzucony obok miecz. Broń. Umieli jej używać w mniejszym lub większym stopniu. Choć Nela wolałaby teraz mieć pazury i zęby, jak przepowiedziała im Tamina. Bowiem sama myśl o tym, że czuli złudne bezpieczeństwo, i że któraś z osób będących przed nimi mogłaby zrobić coś Jackowi czy Barb, napawała ją szaloną złością. Głównie na samą siebie. Świetnie się bawili, zapominając o prawdziwym zachowaniu ostrożności.
Może i Nela nie wprawiła w życie swego plany, to jednak od strony wampirzej zgrai doleciał ich wybuch śmiechu.
- Doprawdy, wy ża…
Zapewne rzec chciał “żałosne” jednak słowo to utknęło bladolicemu w gardle gdy rzucony przez Jacka dzban z winem eksplodował nagle tuż przy twarzy wampira. Krzyk i swąd palonych włosów oraz skóry, zdominował natychmiast całą scenę, która to w komnacie się rozgrywała. Towarzysze poszkodowanego zamarli niczym posągi wykonane z pięknego, białego marmuru. W przeciwieństwie do wilka, który wyszczerzywszy kły, dwoma skokami dopadł do Barb i delikatnie szturchnąwszy kobietę w ramię, wskazał pyskiem na swój grzbiet.
Barb zdążyła wstać, z nożem w ręku. Machnęła wolną ręką na Dana w wilczej postaci.
- No przecież ich nie zostawię! - oznajmiła nieco podniesionym głosem, ale oczywistym było, że chodzi o Nelę i Jacka.
Kiedy zaś zarejestrowała, że rzucanie we wrogów pomaga, rozejrzała się wokół, w poszukiwaniu kolejnego przedmiotu wartego rzucenia. Złapała za świecznik stojący na nocnym stoliku, ten najbliżej niej i postąpiwszy krok w bok, żeby nie trafić po drodze w przyjaciół, rzuciła w stojącego najbliżej wampira.
Miało być bezpiecznie, a nie było, więc nie zamierzała się powstrzymywać.
Jack pod ręką nie miał już kolejnego pojemnika z winem... Ostał mu się jeszcze świecznik i parę świec, jednak doszedł do wniosku, że lepsze by było coś bardziej konkretnego. Ześlizgnął się z łóżka i chwycił rękojeść miecza, dziękując tutejszym bogom za pomysł trzymania broni pod ręką. Machnął mieczem, z wyraźnym zamiarem zrobienia w najbliższym 'posągu' ładnej i długiej krechy, najlepiej przez brzuch. Całkiem jakby chciał wykorzystać to, że tamci wzięli na chwilę przykład z żony Lota, a przy okazji sprawdzić, jaki kolor ma wampirza krew.
Nela korzystając z tego, że Jack ześlizgnął się z łóżka i jednocześnie zrobił jej miejsce by i ona mogła z niego wyjść uczyniła to. Chociaż w jej wykonaniu było to raczej szybkie wyskoczenie. Ona również złapała za leżący przy jej plecaku miecz. Teraz była przynajmniej uzbrojona. Żałowała tylko, że nie wie gdzie i czy w tym pokoju są jeszcze zapasy wina. Był tylko niedopity kieliszek Jacka. Nela sięgnęła po niego i bez zastanowienia polała czubek swojego miecza cieczą. Zostało kilka kropel więc Nela nie pozbyła się kieliszka z wolnej dłoni.
Rzucanie we wrogów co prawda zdawało się pomagać, jednak najpierw trzeba by w nich trafić. Sztuka ta udała się Barb, krusząc przy okazji zastój gospodarzy, a głównie tego, który zdawał się stać na czele całej grupy, a który zaliczył uderzenie w ramię ciężkim, złotym świecznikiem. Skrzywił się przy tym, a w jego szkarłatnym spojrzeniu pojawiła się obietnica wyjątkowo paskudnej śmierci. Pozostali, ignorując wijącego się na podłodze kompana, ruszyli jak im wcześniej kazano. Ten, którego Jack obrał sobie za cel ledwie zauważył draśnięcie, które szybko krwią nabiegło, doskonale widoczną na białej koszuli. Zamachnął się i jednym uderzeniem posłał swego przeciwnika z powrotem na łóżko. O dziwo, uderzenie to mimo iż silne to jednak nie bolało tak, jakby się tego młody człowiek mógł spodziewać. Gorsze już chyba były otarcia po dniu w siodle spędzonym.
- To ci nie pomoże, głupia - warknęła czarnowłosa, która to odważnie ukazywała patrzącym całkiem zgrabne nogi. Słowa te skierowała do Neli, ozdabiając szyderczym uśmieszkiem i pokazem lśniąco białych kłów, które to wysunęły się z jej ust, niszcząc nieskazitelną czerwień warg. Ruszyła też zaraz w stronę szarowłosej nie zwracając zbytniej uwagi na trzymany w jej dłoni miecz.
- Nie mamy na to czasu - warknął w międzyczasie Dan, słowa te zdając się kierować nie tylko do Barb ale i pozostałych. I faktycznie czasu nie mieli, a raczej nie miał go on sam, bowiem zaatakowany przez Barb wampir, rzucił się na nią z szybkością, która sprawiła, że jego postać rozmyła się kobiecie przed oczami. Jego dłoń zacisnęła się na jej szyi, a uchwyt ten bynajmniej do pieszczotliwych się nie zaliczał. Zanim jednak zdołała zareagować, razem ze swym prześladowcą wylądowała na podłodze, tłukąc boleśnie biodro. Dan wyraźnie nie miał zamiaru pozwolić by ktoś dotykał JEGO zdobyczy. Dobre w tym było to, że wampir puścił szyję czarnowłosej. Złe zaś to, że znalazła się ona teraz tuż obok dwóch szarpiących się wzajemnie bestii, które raczej nie sprawiały wrażenia chętnych na to by poczekać ze wzajemnym mordowaniem się na to, by ona się od nich mogła odczołgać.
Barb poczekała na dogodny moment, byleby mieć pewność, że nie zrani Dana i wbiła swój nóż w wampira. Może nie była jeszcze fanką wilkołaka, ale nie pozwoli robić krzywdy nikomu z jej kółka zainteresowań.
- Mieliśmy być chronieni! - krzyknęła. - Mieliśmy mieć pomoc! Łamiecie wszystkie zasady! - W duchu liczyła na to, że może znajome im wampiry nie wiedzą o niesubordynacji innej grupy i usłyszą jej wrzaski. Zaczęła próbować zebrać się z podłogi i zamierzała z takiej perspektywy porządnie skopać przeciwnika.
Jack skrzywił się ze smutkiem, gdy okazało się, że piękny cios nie sprawił na przeciwniku żadnego wrażenia. Co działało na te cholerne wampiry?
- Naszyjnikiem go uduś! - rzucił w stronę Barb, po czym zadał swemu oponentowi kolejny cios, mający tamtego skrócić o głowę.
Barb idąc za pomysłem Jacka, wraziła swój naszyjnik wampirowi, który walczył z Danem, prosto w odsłoniętą skórę na twarzy, żeby sprawdzić, czy to w ogóle podziała.
Nela jakoś nie wątpiła w słowa wampirzycy. Jednak nie miała pod ręką nic lepszego, a nie mając pod ręką nic lepszego, nie miała też innego pomysłu. Pierwsze co, ważne było upewnienie się. Gdy wampirzyca znalazła się dość blisko, Nela chlusnęła w jej twarz resztkę wina. Machnęła mieczem dla samego podkreślenia swojej przestrzeni osobistej.
- Czego od nas chcecie? - zapytała. W końcu dyplomacja nie jednego już uratowała.
Nawet jeżeli ktoś usłyszał wrzaski Barb, nie palił się by przybyć im na ratunek. Biorąc zaś pod uwagę hałas jaki coraz wyraźniej docierał do uszu zebranych w komnacie, pozostałe wampiry miały dość własnych kłopotów. Nóż zaś, którym tak odważnie bronić Dana chciała… Nóż ów zanurzył się w ciele wilkołaka, który w ostatniej chwili zmienił pozycję tak, że Barb nie była w stanie zmienić jego kierunku. Skowyt, który wyrwał się z pyska bestii, był świadectwem bólu, który odczuł. Nie puścił jednak swego przeciwnika, który nagle zaczął wrzeszczeć i wić się jak oszalały. Swąd przypalanego ciała uderzył z siłą młota we wrażliwe nozdrza Barb, a ona sama ujrzeć mogła jak srebrny naszyjnik wtapia się w czaszkę wampira, wnikając w nią niczym rozgrzany nóż w kostkę masła.
Jack zaś, nie mając zamiaru tak łatwo się poddać. Chcąc dokończyć sprawę z tym, którego wybrał za przeciwnika, podniósł się z łóżka i już, już miał zamachnąć, gdy blada dłoń posłała go z powrotem tam, skąd właśnie wstał. tym razem uderzenie było mocniejsze, przez co lot chłopaka nie skończył się na miękkich pierzynach, a na znacznie twardszej podłodze. Bolało też znacznie bardziej niż poprzednio. Korzyść jednak jakaś była, znalazł się bowiem w pobliżu Barb. Minus także był, Nela bowiem została teraz sama, oko w oko z dwiema wampirzycami.
Ta, z którą próbowała dyskutować, roześmiała się kpiąco, oblizując spływające jej z twarzy wino. I z uśmiechem tym zginęła, gdy w jej piersi utknął bełt. Widocznie też prawdą było to, co o wampirach powiadano iż po śmierci w proch się obracały, którym to prochem zasypana twarz Neli została.
- Nie gadajcie z nimi tylko im łby odcinajcie - pouczyła łaskawie Scar, przeskakując nad resztkami drzwi i celując w wampira, który atakował Jack’a.
Druga przeciwniczka, widząc śmierć swej towarzyszki, z krzykiem brzmiącym nieco jak wycie szaleńca, rzuciła się na Nelę, nie bacząc iż ta wciąż w dłoni miecz gotowy do użycia trzyma.
Barb nie miała czasu na zamarcie z przerażenia, kiedy zdała sobie sprawę, że nóż wepchnęła zdecydowanie nie tam, gdzie chciała, bo z satysfakcją zauważyła, że wampir, w którego wsadziła amulet… rozsypał się, kiedy owy wisior wyciągnęła. Ale miała czas na zastanawianie się dokładnie po tym, jak najbliższy przeciwnik zniknął.
- Jack, masz - syknęła, zrywając z szyi wisior i podając go Jackowi. - Bierz i wsadzaj w skórę.
Po czym podpełzła do Dana, wyciągając z rozwalonego plecaka kawałki ubrań i wpychając w krwawiącą ranę, żeby ją zatamować.
Jack, nie zastanawiając się ani chwili, uzbrojony w magiczny niemal oręż, ruszył na pomoc Neli, która zmagała się z przeważającymi siłami wroga. Miał nadzieję, że naszyjnik przeważy szalę na rzecz "tych dobrych', czyli napadniętych przez wampiry niewinnych podróżników. Chciał, zgodnie z radą Barb, wsadzić wampirzycy, która zagrażała Neli, medalion prosto w szyję. Miał nadzieję, że wampirzyca skupi swą uwagę na dziewczynie, a on będzie mógł podejść niepostrzeżenie.
Nela nie miała właściwie nad czym się zastanawiać. Przyjęła za to słowa Scar bardzo poważnie, próbując zamachnąć się mieczem tak, by trafił w szyję wampirzycy. Liczyła na to, że może nawet jeśli nie uda jej się obciąć jej dosłownie łba, to chociaż trafi w jakiś odpowiedni słaby punkt.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 18-11-2016, 21:15   #86
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
Walka (cz. 2)

Pierwsze przyłożenie dłoni do obficie krwawiącego boku wilkołaka zaowocowało wyraźnym i mocnym mrowieniem, jakie Barb odczuła w dłoniach. Było ono na tyle silne, że odebrało władzę nad nimi, przez co nijak nie była w stanie oderwać ich od mokrego od posoki futra. Czuła się też dziwnie. Jakby coś oderwało ją od ciała, jakby wszystko wokoło było tylko jakimś snem, w którym ona uczestniczy jako postronny świadek. Jedyne co było ponad wszelką wątpliwość realne, to rana wilkołaka i on sam, wyjątkowo wyraźny, otoczony wątłym blaskiem, który z każdą chwilą stawał się słabszy. W przeciwieństwie do jej dłoni, które zaczęły świecić. Nie było to ostre światło ani też nie czuła z jego powodu żadnego bólu. Było mleczne, delikatne i… dobre. Coś, co tkwiło w niej samej, podpowiadało że tak właśnie ma być. Mówiło jej cicho do ucha:
~ Tak trzymaj, jeszcze trochę. Nie odrywaj rąk, pozwól płynąć mocy.
I faktycznie, coś przepływało do niej do Dana, niczym łagodny strumień, który użyźnia wysuszoną glebę, pozwalając nowemu życiu ponownie na niej zaistnieć.
Nela z kolei miała inny problem. Jej zamach, który wzięła z myślą o mordzie, zakończył się nie tam gdzie chciała. Ostrze miecza przemknęło tuż przed szyją wampirzycy, nie czyniąc jej żadnej krzywdy. Nie znaczyło to wcale, że krwi nie zasmakował, bo owszem, zagłębił się w ciele, tyle że tym, które do Jacka należało. Cięcie było płytkie, zdobiące krwawą krechą ramię chłopaka, który zaskoczony takowym obrotem sprawy potknął się o leżące przy łóżku graty i wpadł z impetem na ostatniego męskiego przedstawiciela wampirzego gatunku. upadł przy tym tak szczęśliwie, że dłoń jego trzymająca medalion wylądowała tamtemu na piersi. Skutek był natychmiastowy i dość widowiskowy, połączony z chmarą pyłu, jaka powoli opadać poczęła w miejscu, w którym sekundę wcześniej krwiopijca się znajdował. Krzyk jego, urwany brutalnie, brzmiał jeszcze chwilę, jakby uparcie nie chciał pogodzić się ze śmiercią tego, z którego gardła się wydobył.
Przebrzmiał jednak w końcu, a wraz z jego ostatnią nutą Nela poczuła szarpnięcie. Wszystko nagle zamarło, zupełnie jakby ktoś pauzę włączył przy oglądaniu filmu. Następnie zaś ruszyło, jednak już w zwolnionym tempie. Dwie wampirzyce otwarły swe usta i krok po kroku, bardzo powoli, ruszyły jedna na Jacka, druga zaś na Nelę. Scar, poruszając się nieco szybciej niż pozostali, skoczyła w kierunku tej, która miała chrapkę na szarowłosą. W dłoniach dziewczyny lśniły, i było to dosłowne określenie, dwa miecze. Jej usta poruszały się, jednak Nela nie była w stanie zrozumieć powoli wydobywających się z nich słów. Mogła za to działać i, bogowie świadkiem, czas ku temu był idealny.

W szarowłosej głowie zabrzmiało jedno konkretne słowo. Właściwie imię: “Jack!”. Scar zajęła się wampirzycą, która nacierała na nią samą. Pozostał więc Jack, którego sama raniła… sama raniła… sama raniła!
Ile sił w nogach ruszyła na wampirzycę, która przyjęła za smaczny kąsek jego. Zamachnęła się z zamiarem cięcia w szyję. Scar krzyczała o ucinaniu głów. Nie było więc sensu próbować czegokolwiek innego
Tym razem Nelę czekało trafienie. Jej przeciwnik ruszał się przecież tak wolno. Miecz jednak zaciął się na kręgu szyjnym.
Trysnęła krew. Czy może bardziej siknęła krew, jak w horrorze z klasy Z. Dziewczyna dosłownie poczuła jej metaliczny smak. Chociaż usta miała zamknięte, zapach był tak intensywny. Szarpnęła próbując wyrwać miecz z szyi wampirzycy.
Nie udało jej się odciąć głowy...

Barbara westchnęła cicho, kiedy ciepłe uczucie minęło. To było westchnienie żalu, ponieważ to, co ją otoczyło było… domem. Przyjacielem. Czymś co pocieszy i ukoi. Gdyby była szczególnie wierząca, jak jej babcia, bez wątpienia zaczęłaby to interpretować jako coś boskiego, jakąś mistyczną wyższą siłę. Choć może i rzeczywiście tak było. Może to nie Bóg, w jej chrześcijańskim pojęciu, ale inne moce. W końcu sama zaczytywała się w opowieściach o otwieraniu trzeciego oka, przebudzeniu energii duszy, czy odkrywaniu głębi swojego DNA. Podejrzewała, że to bzdury, ale czy rzeczywiście mogło się okazać, że TU… Właśnie TU to nie było wcale takie zero-jedynkowe?
A Dan, no cóż, niewątpliwie nie miał śladu po jej niefortunnym pchnięciu, co Barb przyjęła ze stoickim spokojem.
Czas na zastanawianie się nad nowonabytymi mocami, czy też panikę, przyjdzie potem. Teraz trzeba było się jak najszybciej wydostać z tej przeklętej krypty. Czarnowłosa rozejrzała się po pokoju, żeby rozeznać się w ich dynamicznie zmieniającej się sytuacji.

Sukces sukcesem był niewielkim... Nie dość, że Jack oberwał od Neli, to jeszcze załatwienie wampira było tylko i wyłącznie całkowitym przypadkiem. Oj, chyba się nie popisał, na dodatek na oczach swych przyjaciółek... Wstyd i tyle. Nie dość, że nie pomógł Neli, to o mały włos dałby się zabić.
Uniósł głowę, wypluwając z ust kurz - resztki wampira - i spojrzał w stronę Neli, która na karku miała dwie przeciwniczki... i zamarł ze zdziwienia, widząc jak Nela ruchem szybszym niż myśl pozbawia głowy jedną z wampirzyc. No, prawie pozbawia, co i tak według Jacka było szczytowym osiągnięciem sztuki walki mieczem.

Neli wydawało się, że ma tak dużo czasu… co prawda zastanawiać się nie musiała. A to co wokoło niej się działo… nad tym wolała w tej chwili nie dumać. Ratowała przyjaciela. Przyjaciel rzecz święta. Z całym zapasem brutalności jaki kiedykolwiek w sobie chowała wykonała jeszcze jeden zamach, chcąc dokończyć swojego dzieła. Odciąć głowę do samego końca. Tym razem z pozytywnym skutkiem. Wampirzyca bowiem powoli zaczęła zamieniać się w pyłek, a miecz przeszedł na drugą stronę.

Nela rozejrzała się krótko.
Szybka analiza wskazywała na to, że zagrożenie póki co… no właśnie póki co… zostało wyeliminowane, albo zaraz zostanie wyeliminowane do końca, gdyż Scar nacierała jeszcze na ostatnią wampirzycę. Miała ochotę przyjrzeć się temu co się dzieje w zwolnionym tempie. Było to takie dziwne i kuszące… ale, cichy głosik w środku głowy mówił jej, że trzeba wiać z miejsca w którym są. Nie zastanawiała się więc. Jej rzeczy były w łazience. Pobiegła tam pośpiesznie wsuwając na nogi buty i narzucając na siebie płaszcz. Chwyciła wszystkie ich rzeczy jakie zostały w łazience i wróciła do sypialni. Równie szybkimi ruchami upchnęła je do pierwszego lepszego plecaka. W jej głowie pałętało się kilka myśli. W tej chwili przede wszystkim tych “użytkowych”, które resztę spychały na bok. Nie mogli przecież uciekać na bosaka.
Zlokalizowała więc jeszcze buty Jacka. Jej przyjaciele byli mądrzejsi niż ona, zostawiając swoje przynajmniej buty niedaleko łóżka. Mimo to podsunęła je w jego stronę i kucnęła przy nim. Chciała mu powiedzieć, że musi wstawać… ale Jack poruszał się jakoś tak powoli.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline  
Stary 18-11-2016, 21:23   #87
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Walka (cz. 3)

Jack miał przez kilka chwil wrażenie, że Nela teleportuje się z miejsca na miejsce. Ledwo zdołał ją dostrzec, a już była gdzie indziej. Poruszała się szybko jak błyskawica, dużo szybciej, niż Scar czy wampiry... aż wreszcie zmaterializowała się tuż przy nim.
- Jak to zrobiłaś? - spytał, podnosząc się z kolan.
Nie czekając na odpowiedź prowizorycznie obwiązał ranę, a potem zaczął szybko zakładać spodnie i bluzę na piżamę, a potem buty.
Na szczęście Nela i Jack dali radę swoim przeciwnikom. Ba, chyba zrobili nawet więcej, niż każde z nich się spodziewało. Co prawda Jack miał lekką ranę, Nela jednak wyglądała na nietkniętą. Poza może tym faktem, że sam Ussain Bolt mógłby się zdziwić tempem teleportacji szarowłosej. Barb zaczęła się zastanawiać, czy zachowanie Neli nie ma czasem wspólnych punktów wyjściowych z jej własnym i nagłym objawieniem mocy uzdrawiających.
Teraz jednak zdecydowanie był czas na ucieczkę, nie na roztrząsanie wydarzeń. Tym mogą zająć się w bezpiecznym miejscu, kiedy będą już pewni, że są w stanie zachować głowy do tego myślenia służące. Czarnowłosa poszła więc w ślady przyjaciół, wciągajac na swoją piżamę dzienne odzienie, buty, kurtkę. Wpychając rzeczy, które wypadły, do plecaka, zgarniając również te zakrwawione, które przez moment służyły na tamponadę dla Dana. Sprać się pewnie nie spiorą, ale po co zostawiać jakieś kawałki “z nich” na pastwę dziwnych możliwości mieszkańców tej krainy. Barb złapała również za swoją paskową “uprząż” oraz własne juki i broń..
- Spieeeerdaaalaaaamy - ogłosiła śpiewnie.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała pośpiesznie Nela, której zostało już tylko porwać swój plecak i bronie. Jej przyjaciele postanowili zacząć się ubierać, więc miała jeszcze czas wygodnie założyć kołczan i przewiesić przez ramię łuk, a miecz wraz z paskiem przepasać przez biodra. Będzie żałowała swojego pośpiechu jak tylko wejdzie na konia, ale teraz nie było już na to czasu.
Jack równie pospiesznie, jak się ubierał, założył plecak i przypasał miecz. Nim jednak z kuszą w dłoni ruszył do drzwi, podał Barb jej medalion.
- Dzięki - powiedział. - Prawdziwy skarb.
- Jak mi się uda powtórzyć, to ci rękę… ee… wyleczę potem - zawahała się, mówiąc o tym, ale stwierdziła, że trzeba zacząć nazywać rzeczy po imieniu.
- Będę wdzięczny - odparł Jack, który co prawda obwiązał rękę kawałkiem piżamy, lecz wiedział, że na długo taki opatrunek nie wystarczy.
Scar w międzyczasie doskoczyła do Dana, który niemrawo, jakby oszołomiony, zbierał się z podłogi. Widać łaska Barb skończyła się na samym tylko uzdrowieniu, na dbanie o pacjenta po owym zabiegu wyraźnie jej bowiem brakło. Sam wilkołak otrząsnął się niczym pies, który z deszczu pod dach uciekł, a następnie polizał dłoń dzierżącą jeden z mieczy, na co dziewczyna odpowiedziała skinięciem głowy. Widać znali się na tyle dobrze, że słowa nie były im potrzebne. Ewentualnie mieli własny sposób komunikacji, która nie wymagała używania strun głosowych. Kto ich tam wiedział…
Na korytarzu, po prawej stronie od rozwalonych drzwi, rozległ się krzyk. Był on wyrazem bólu i zaskoczenia, który to urwał się nagle, jakby cięty mieczem, co mogło z prawdą mieć wiele wspólnego.
- Konie czekają gotowe - oznajmiła Scar, ruszając przodem w stronę resztek drzwi. - Droga do nich została oczyszczona. Ruszcie się, ten stan nie utrzyma się długo.
Dan z kolei poczłapał do Barb i szturchnął ją, jakby dla podkreślenia słów swej młodej towarzyszki, nosem w bok.
Łatwo jednak było powiedzieć “ruszcie się”, nieco ciężej jednak było ów nakaz wykonać. Zarówno Nela jak i Barb poczuły nagle, jak siły napędzane adrenaliną, ulatują z nich w tempie ekspresowym. Jack trzymał się lepiej, chociaż też odczuł lekkie zmęczenie, które jednakże mógł śmiało zrzucić na karb nieprzespanej nocy.


Jack zatrzymał się jeszcze na moment i podniósł sztylet, który do niedawna utrudniał, całkiem skutecznie, wejście do komnaty.
- Co się stało? Przewrót pałacowy czy co? Liliel nie dotrzymała słowa?
- Oh… - jęknęła Nela, która już żwawo ruszyła za pozostałymi gdy nagle poczuła ekspresowy odpływ sił. Z wrażenia podparłą się o najbliższą komodę, zamiast iść dalej.
- Nela? Jesteś ranna? - zaniepokoił się Jack, zapominając na moment o własnych obrażeniach. W mig znalazł się przy dziewczynie i objął ją w pasie. - Służę pomocną dłonią - powiedział.
- Niee. Tylko… zakręciło mi się w głowie - dziewczyna podparła się o Jacka. - Chodźmy.
Może to wina wina, pomyślał Jack. Albo tego biegania z zawrotną szybkością.
- Byłaś wspaniała - powiedział, ruszając w stronę drzwi, za Scar, która była już za progiem.
Nela nie odpowiedziała. Szczerze wolała aby Jack teraz milczał. Była cała ubryzgana krwią, niekompletnie ubrana, przed chwilą kogoś zabiła… odcinając głowę… no dobra, zabiła wampira. Wampira! A powinna siedzieć teraz spokojnie przed kompem z ciepłą czekoladą pod ręką. W domu…
Więc po prostu szła, podparta o niego.
Barb ponownie założyła naszyjnik, a potem ruszyła ze wszystkimi. Czuła się osłabiona, ale dzielnie i uparcie opędzała się przed propozycjami pomocy, którymi hojnie szafował Dan. W końcu jednak wsparła się na jego barku, ale i tak sarkała co chwila.
 
Kerm jest offline  
Stary 01-12-2016, 01:13   #88
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Dawid "Dave" Nowakowski - optymistyczny Europolak





Sen



Summer. No tak, przecież też tam była. Tak mówiła. Choć nie pamiętał jej wtedy. Może nawet i widział ale zapamiętał jako jedną z wielu obcych, rozbawionych osób w “Pełni”. Przypomniał sobie? To jednak się spotkali wtedy? Chociaż może nie. Przeszła gdzieś między roztańczonymi ludźmi jakby się gdzieś spieszyła. Wpadła mu w oko wtedy? Chociaż nie, spojrzała na niego i uśmiechnęła się. Też wpadł jej w oko wtedy? Uniósł rękę by dać jej znać, że ją zauważył mimo tej dość zawalonej twarzy ale wtedy zauważył, że Summer minęła właśnie chłopaków z GW. No tak! Przecież też tam byli! Chłopaki z GW. Też chcieli gdzieś uczcić ostatnią bitwę no i przyjęcie nowego członka do Panzer League. Czyli Dawida właśnie. Otwarcie nowego klubu wydało im się niezłym pomysłem na taką okoliczność. Poza tym Nowakowski i tak miał zamiar go odwiedzić.


Chłopaki pomachali do niego więc wziął swoje szkło i podszedł do nich. Pośmiali się i pożartowali. Wciąż wszyscy byli pod wrażeniem ostatniej bitwy. Remis Włochami w ‘43-cim. Tego nikt się nie spodziewał. Zwłaszcza po nowym graczu bez większego doświadczenia. Ten nowy gracz też się nie spodziewał. Zwłaszcza, że tak wszystko wyglądało z początku z łapanki i prowizorycznie. Było ich trzech weteranów bitewniakowego Panzera no i brakowało im czwartego by można było zrobić bitwę dwóch na dwóch. No i napatoczył się Dave. Też podchodził początkowo jak pies do jeża do tego pomysłu. Ani nie czuł się weteranem ani nikt go za takiego nie uważał w sklepie GW gdzie można było też i pograć w te wszystkie bitewniaki czy nawet właśnie rozegrać ligowe rozgrywki. Sam raczej kupił dopiero jeden zestaw startowy i tak naprawdę główkował co z nim zrobić dalej. W zestawie był DAK czyli Niemcy i Brytyjczycy. Niemcy mieli opinię dobrej armii, dobrej jakościowo choć drogiej. Brytole zaś byli takimi średniakami choć na forach doczytał, że angielska firma robiąca grę z udziałem angielskiej armii podpakowała tu czy tam tych Anglików no ale nadal nie rażąco więc balans mniej więcej był zachowany. Właściwie mógłby grać i Niemcami bo lubił ich zabawki a Angoli po ciut przeróbkach w malowaniu figurek mógłby przerobić na Polaków. Bo oczywiście o Polakach nikt w grze o II Wojnie nie pamiętał więc nie były grywalną armią. Ale właśnie można było dość łatwo przekonwertować z armii brytyjskiej ze względu na podobny sprzęt i zabawki. Ale Włosi?


Bo w tamtym scenariuszu wolne miejsce zostało tylko dla gracza włoskiej armii. Tom i Alex grali jednostkami angielskiej i południowoafrykańskiej armii czyli Anglikami a Ian DAK czyli Niemcami. Same fajne i przyzwoite armie. Do obsadzenia zostali Włosi. Włosi mieli opinię jednej z najsłabszych armii. Wszyscy wiedzieli, że Włosi nie są do wygrywania. Ot, czasem scenariusz wymuszał grę nimi ale jak ktoś przerypał Włochami wstydu nie było. Włosi jak już to wygrywali “przy okazji” gdy scenariusz zakładał, że trzeba szturmować ich pozycję w limicie czasu albo zdobyć flagi które i tak mieli swoje na początku gry. Inaczej zazwyczaj Włosi przegrywali. Dawid może nie był weteranem ale już wczuł się w realia gry na tyle, że zdawał sobie z tego sprawę. Więc w ogóle nie uśmiechało być tym czwartym graczem co miał grać tak cieniacką armią. Przemógł się bo chłopaki go poprosili całkiem ładnie no i chciał zagrać z takimi weteranami bo to jakby nie patrzył trochę splendoru dodawało w ich dość ograniczonym światku bitewniaków. No i wynik liczył się do krajowej punktacji ligi Panzea więc właśnie Dawid mógłby zaistnieć już w krajowym rankingu. Więc się zgodził ostatecznie dostrzegając przewagę plusów nad minusami.


Zgodził się ale nie napalał się na coś specjalnego świadom kim, z kim i przeciw komu ma grać. Sądził, że trochę może pomoże Ian’owi ale pewnie i tak chłopaki tymi Angolami go zamiotą. Oni chyba też mieli zbieżny pogląd. Po pierwszej z trzech bitwie tej kampanii jaką rozgrywali wszystko wskazywało, że tak właśnie będzie. Skończyła się wielką porażką Włochów. Ale w drugiej o dziwo ugrał już remis. Chłopaki byli trochę zdziwieni no ale remisy jednak się zdarzały i kostki Dave miał często sprzyjające w tej grze. Ale trzecia. O tak. W trzeciej bitwie dał czadu. Zaskoczył ich wszystkich. Zagrał va bank i udało się! Wielkie zwycięstwo Włochów. W ‘43-cim. A wiadomo, że czas Włochom nie sprzyjał bo inne armie z każdym rokiem mogły wykupywać lepszy sprzęt a Włosi właściwie mieli wciąż zbliżony standard z początkiem wojny więc dla graczy włoskiej armii lepiej było grać powiedzmy w ‘40-tym niż ‘43-cim. Tak. Zaskoczył ich i zrobił wrażenie na całej trójce. Ale ostatecznie miał z samej matmy 0. Czyli remis. Bo wielka porażka remisowała się z wielkim zwycięstwem więc wychodził remis no a remis to remis czyli też wychodził remis. Czyli 0. To go trochę bolało. Tak się nakombinował, tak natrudził, taki shock and show odstawił i remis. Ale do tego się nie przyznawał przed chłopakami. Więc bawili się, popijali, dopytywali czy teraz zacznie zbierać Włochów bo by się przydał w lidze gracz Włochami, mówili o rankingu i turniejach na które jeździli. Właściwie byli tak przekonywujący, że Nowakowski zastanawiał się czy nie zabrać się za te granie i zbieranie figurek na serio. Stała perspektywa niezłego hobby i zabawy i to taką jak lubił. Nie kolidowało to jakoś z innymi aktywnością Polaka. A może kolidowało? Zaraz, zaraz…


Nie, to nie do końca tak chyba było. O ile dobrze pamiętał. Ale nie był pewny czy dobrze pamięta. Ale chyba to on sam myślał o tych turniejach i lidze. Tak? Mówił o tym z chłopakami? Nie był pewny. Miał powiedzieć, zapytać, zasięgnąć opinii i porady u bardziej obytych w temacie kolegów. Ale czy gadali o tym w “Pełni”? Poruszył się trochę nerwowo w zamyśleniu chciał się podrapać po plecach bo coś go tam zaswędziało. Ale gdy się nieco wygiął jęknął zaskoczony a twarz mu obok zaskoczenia przeszył bolesny grymas. Jak bolało! Jakby ktoś go tam nagle kopnął czy użarł!


- Hej, Dave wszystko w porządku? - usłyszał za sobą męski głos. Terry! No tak, Terry. Też miał tu być. Mieszkali przecież obok siebie. Terry był… No Dawid miał mieszane uczucia względem niego. Właściwie bowiem Terry był całkiem sympatycznym i miłym facetem. Skorym do pomocy i Polak wyczuwał, że tamten nie ściemnia tylko jest miły i lubi pomagać. Zwłaszcza jak na początku zamieszkał tutaj mu się to parę razy przydało gdy Terry coś mu pomógł, podpowiedział czy wytłumaczył co i jak w tym kraju jest i działa. To tak. To była ta przyjemniejsza strona Terry’ego jaką Dawid polubił. Ale Terry miał też swoją uciążliwą i bardziej męczącą połowę. Był fanem teorii spiskowych wszelakich. Od prehistorii i dinozaurów po rządy, Iluminatów i 11 września. No wszędzie potrafił znaleźć ten spisek rządu, korporacji czy tajnej organizacji. I chętnie o tym opowiadał. Ostatnio jednak kompletnie zabił ćwieka Dawidowi gdy tak zwyczajnie w rozmowie po pracy jak się w kuchni dwa single spotkali na powiedzmy, że gotowaniu powiedział, że został prezesem miejscowego stowarzyszenia lesbijek.


- Niby kurwa jak?! - Dawid nie wytrzymał i dał się ponieść emocjom z których panowało niedowierzanie. Terry może był dość daleko oddalony wizerunkiem od facetów mogących startować do Mr. Universe no ale na oko Polaka był stuprocentowym samcem. Wiecznie lekko lub bardzo niedogolony, z raczej przeciętną twarzą i zaawansowanym mięśniem piwnym. Właściwie Dawidowi niewiele trzeba było pracy wyobraźni by mu dorobić w myślach jakąś bandanę, ciemne patrzałki, skórzaną wyćwiekowane kurtkę i już by wyglądał jak klasyczny harleyowiec. Właściwie to właśnie w takim stroju teraz stał przed Dawidem. Nowakowski jakoś nie kojarzyłby wcześniej jego sąsiad z pokoju obok miał taką kurtkę i resztę. Jak miał to widocznie nie zakładał. I ten jak najbardziej facet miałby zostać prezesem jakiejś organizacji typowo feministycznej? No kurwa jak?!


Wtedy go Terry zastrzelił tym tekstem. Więc nie dowierzał. Stał w kuchni obok swojego sąsiada i próbował dociekać. W końcu może to właśnie był w trakcie jakiegoś klasycznego angielskiego poczucia humoru? Więc dociekał co i jak. Czy te stowarzyszenie to tych miłośników tęczowej flagi to by rozumiał, że jakiś facet może tam statutowo należeć choć konsekwencje kim byłby Terry i jakie miałby preferencje to już niekoniecznie musiałyby mu się podobać. Ale przynajmniej by rozumiał zasadę działania. Zaś jak facet może należeć do organizacji 100% kobiecej tego za cholerę nie mógł rozgryźć. Ale Terry się twardo upierał dalej, że organizacja lesbijek i walczy o ich prawa i poszanowanie i tak, należą tam same kobiety. No i tego ostatniego punktu Dave za cholerę nie mógł zrozumieć w zestawieniu z tym, że Terry się tam dostał i jeszcze miał zostać szefem.


- Normalnie Dave. Powiedziałem, że jestem kobietą która preferuje seks z innymi kobietami. Tak jak i one. Więc chciałbym należeć do tej organizacji. Może też chcesz należeć? Jak preferujesz seks z kobietami to się nadajesz. - zarośnięty, sympatyczny grubasek spytał uprzejmie i z zauważalna troska swojego sąsiada o to czy też by chciał się zapisać tak jak i on.


- Nie, no pewnie Terry, seks z kobietami jestem, za jak najbardziej jestem za ale widzisz ja się chyba nie nadaje bo nie jestem kobietą. - wyjaśnił prychnięciem Polak wracając do pseudogotowania. Właściwie to makaron się zrobił więc trzeba było odcedzić go w zlewozmywaku.


- Skąd wiesz, że nie jesteś kobietą Dave? - zapytał Terry patrząc na sąsiada odcedzającego makaron z wody. Ten nie wytrzymał i roześmiał się.


- A no bo jestem facetem. Wiesz przed chwilą sprawdzałem jak robiłem siku i chyba miałem dowód w ręku. - powiedział w końcu jak przestał się śmiać. Zajął się teraz wyładowywaniem makaronu na talerz.


- To tylko anatomia Dave. - Terry dobrodusznie uspokoił Polaka jakby chciał mu dać znać, że jeszcze nic straconego. - Ale w takich sprawach są potrzebne twarde dowody. Dokumenty. Albo chociaż jak twierdzisz, że masz jakąś płeć ktoś inny musiałby ci udowodnić, że masz inną jeśli się nie zgadzasz. - Nowakowski został oświecony przez swojego sąsiada. Zaczynał już mieć podejrzenia wtedy jak Terry chyba znalazł furtkę u tamtych lasek.


- No to chyba jak chcesz dowody to masz paszport, ID, prawko nawet akt urodzenia jakby pogrzebać. Tam pisze przecież jako twardy dowód kto jest kto. - Dave uśmiechnął się i postanowił nie być złośliwy z tymi “twardymi dowodami”. Sprawa wydała mu się do znalezienia luki w rozumowaniu fana teorii spiskowych dość łatwa. Oczywiście Terry udowodnił mu wtedy, że był w błędzie.


- Ach to. - Terry wspaniałomyślnie machnął lekceważąco ręką. Spojrzał za idącym w stronę stołu lokatorem i patrzył jak ten nakłada sobie czerowaną sosową breję na ten makaron. - Nie przejmuj się tym Dave. To tylko walka systemu który musi nas zaszufladkować od urodzenia. Chcą w nas wdusić swoje normy byśmy byli karnymi, posłusznym marionetkami. Też się mnie o to pytały ale im to wytłumaczyłem. - pokiwał głową grubcio i usiadł po drugiej stronie stołu niż Dave. Ten zaś tylko westchnął w duchu. Nie dziwił się czemu tor myślenia dziewczyn był podobny do jego. Widać może i sypiały nie jak reszta populacji ale w myśleniu raczej powielały nudny, sztampowy standard systemiarskiego niewolnictwa tak samo jak i Nowakowski. Terry o tym mógł nawijać godzinami więc Polak wierzył, że zwyklakowi ciężko było go zagiąć w tej jego odwiecznej walce z systemem.


- Okay, okay Terry, wierzę. I jeszcze nas permanentnie inwigilują. Ok, stary wierzę. Ale powiedz no dostałeś się to dostałeś ale jak cię wybrały na prezesa co? - zapytał Polak zabierając się do szamania śniadanioobiadu. Widział już do czego to zmierza. Widać Terry przywołał wszelkie możliwe spiski, prawa, teorie, poprawki do konstytucji i inne triki jakimi zazwyczaj się posługiwał i udowodnił laskom, że jest z niego 100% kobieta.


- Zgłosiłem się. I wyjaśniłem dziewczynom, że się najbardziej nadaję no i jestem najbardziej wyjątkową lesbijką w całym okręgu. Są już czarnoskóre, muzułmanka nawet jedna jest, ze dwie są obcokrajowcami, samotne matki, ateistki no ale takiej jak ja to jeszcze żadne stowarzyszenie nie ma. No i mnie wybrały. - słysząc to jedzący Polak teatralnie więc rozłożył ręce. Nie miał pomysłu co tu dodać. Terry najwyraźniej złamał system, i wbrew temu co było widać na pierwszy rzut oka ten zarośnięty, grubiutki sympatyk teorii spiskowych udowodnił swoje, że system nie ma racji mimo, że wszyscy są w tym systemie i posłużył sie opcjami jakie daje ten system. Witki więc Polakowi wtedy opadły dokumentnie. Wierzył bez sprawdzania, że żadna czysto lesbijska organizacja nie ma na swoim czele faceta. No ale był Terry.


- Ah właśnie Dave. Pytałeś czy mam tam jakieś fajne koleżanki. No to chodź, sam zobacz, może się zdecydujesz. - obraz wrócił Dawidowi do “Pełni” gdzie Terry w swoim motocyklowym kostiumie z jakim zawsze kojarzył się Polakowi, widząc, że ten czuje się już lepiej wziął go za ramię i odciągnął od znajomych z GW. Nowakowski nie protestował bo uwaga o mieniu fajnych koleżanek w naturalny sposób go zainteresowała i przykuła uwagę.


Terry zaprowadził Dawida przez rozbawiony tłum gości, rozwijających się tu i tam kelnerów, kelnerki i podobną obsługę i zaprowadził do jakiegoś stolika. - My tu obchodzimy dzisiaj mój początek prezesury! Przywitaj się z dziewczynami Dave! - wyjaśnił mu prezes tak bardzo kobiecej organizacji wskazując na siedzące przy stole dziewczyny.


- Cześć. Jestem Dave. - wyszczerzył się do trójki dziewczyn. To były te lesbijki Terry’ego?! No to cholera może jednak warto się tam zakręcić. Ze skromnych wzmianek Terry’ego nie spodziewał się czegoś ekstra. Raczej jakiejś typowej, średniej ulicznej czyli kobiet o niezbyt wyszukanej urodzie i w ogóle poza należeniem do takiej organizacji to jakoś nie różniącej się od setek innych dziewczyny mijanych codziennie na ulicy, w pracy czy w sklepie. Raczej spodziewał się, że chcą poprzez przynależność jakoś zwrócić na siebie uwagę czy coś podobnego. Więc nie spodziewał się tego co zobaczył za stołem. Trzy gorące kociaki też obstrojone w dziary, kolczyki, skóry i dżinsy jak i Terry. Albo jak jakieś modelki z “Harley Forver” czy podobnego. No, no… Ten Terry to jednak był łebski gość i umiał się ustawić. Dave był pod wrażeniem.


Sam nie wiedział ile czasu tam spędziła ale rozmowa jakoś prawie kręciła się sama. Dave’m kierowała ciekawość i resztą towarzystwa chyba też. Dziewczyny okazały się rozkosznie ciekawe i same wydawały się równie ciekawie zainteresowane Dawidem. Terry przedstawił go bowiem jako swojego sąsiada no i osobę zainteresowaną wstąpieniem do ich małej organizacji. Pod wpływem impulsu Nowakowski jakoś tym razem się nie kłócił i nie dyskutował. Zwłaszcza, że dziewczyny zdawały się bardzo zaangażowane w akcję werbunkową. No i Polak chciał trochę sprawdzić Terry’ego jak to wygląda ze strony dziewczyn. Ale to o dziwo wszystko potwierdzały co mówił jego lokator. Tak, Terry został ich prezesem, i tak był taki mądry i wspaniały no i wyjątkowy i że wszystkie inne organizacje w okręgu pospadali z krzeseł jak zobaczyły kto u nich został prezesem. W to akurat Dawid był skłonny uwierzyć bez zastrzeżeń.


No a Dave? Nie chciałby wstąpić? Bo jak mówił Terry czyli jak preferuje kobiety to się nadaje. Przecież po to kobiety wstępują do takiej organizacji prawda? Co miałby robić? No jak to co? A co robią lesbijki? Kochają się! Właściwie to Dave jak tak siedział rozwalony na tej kanapie w otoczeniu trzech harleyówek to był bliski powiedzenia tak. Co mu szkodziło? Podpisał by jakiś tam papier i miałby te wszystkie foczki dla siebie? To coś złego? I co więcej one coś tak go kokietowały jakby właśnie na tym najbardziej im zależało. No co miał im przykrość robić? Poruszył się i wygiął by spojrzeć na tą której już prawie miał głowę na jej kolanach, chciał coś jej odpowiedzieć bo się pytała więc wygiął się. A potem jeszcze bardziej jakby nagle w tych jej skórzanych spodniach czy kurtce jakiś ćwiek wbił mu się w plery. Syknął boleśnie i skrzywił się. Ale boli! Co ona tam ma?! Jakieś gwoździe?! Nie zauważył u niej wcześniej. Podniósł się ale jak odwrócił zauważył tylko błyszczącą, czarną skórę opinającą ciasno zgrabne, kobiece udo. Co jest?! Czuł przecież, że coś go tam dźgnęło!


- Dave? Dave to ty? - usłyszał za sobą od jakiegoś brodatego faceta. Odwrócił się wciąż nieco rozkojarzony choć ból już zelżał ale nadal był wyczuwalny.


- Sven! - ucieszył się gdy rozpoznał brodacza. - Sven co tu robisz?! Przyleciałeś z Norwegii na otwarcie tego klubu? - roześmiał się Polak gdy wstał i podszedł by przywitać się z kumplem. Ale on był przecież Norwegiem i mieszkał w Norwegii. Tam się spotkali. Pracowali razem. W tej cholernej rybnej chłodni. Za kołem podbiegunowym. W polarną noc. Rany. Dawid zawsze uważał się za odpornego na wszelką psychologię i tego typu dyrdymały. Ale tam, na północy było inaczej. Zupełnie inny świat. Spodziewał się zimna i zimy, może nawet do ciemności w nocy. Ale pernamenty brak Słońca i dnia jakoś go dołował i przygnębiał bardziej niż się spodziewał i sądził, że będzie. Czytać czy słyszeć o tej nocy polarnej a przeżyć ją to jednak dwie kompletnie różne rzeczy. Ciężko więc znosił pobyt na północy. A gdyby nie Sven i jego niefrasobliwość, wygłupy i pogoda ducha to byłoby pewnie jeszcze ciężej. Dlatego tak się zakumplowali.


- Chodź Dave. Zgadnij kto jeszcze tu jest. - Norweg wyszczerzył się do Polaka tak samo jak tyle razy wcześniej gdy robił jemu albo razem jakiś kawał. Dlatego tak się dogadywali. Dwaj niepoważne dowcipnisie którzy sprawiali wrażenie wiecznych lekkoduchów. Teraz też Sven wyglądał jakby właśnie skroił Dawidowi jakiegoś dowcipasa. Oj tak, świetnie się dogadywali. Nawet tak, że Polakowi ten norweski szedł średniawo jak już to bardziej pisany niż mówiony. Sven zaś ze względu na kawalarskie nastawienie i narodowość kumpla chyba dla żartu nauczył się paru słówek i zwrotów po polskiemu. Znaczy coś poza rozpoznawalnym już chyba na całym kontynencie “czeszcz”, “kuwa” i “jak sze masz”. Ale dzięki Sven’owi poznał całkiem inne piękno Norwegii.


- Nie mów, że też przyleciała! - Nowakowski pojął w lot o czym może mówić kumpel ale nie dowierzał. Albo bał się uwierzyć. Była tu? Tutaj?! Teraz? Przyleciała razem z nim? I po co? Dla niego? By się z nim spotkać na Wyspach, w tym klubie? By zrobić mu niespodziankę? No to zrobiła! Oboje zrobili. Już widział gdzie roześmiany Sven go prowadzi. Stojąca przy ścianie ze zwykłą szklanką w dłoni sylwetka. W klasycznym norweskim swetrze z reniferami. Dość dziwny strój jak na noc w klubie. Nie gorąco jej w tym swetrze?


- Ingrid. - powiedział jakby chciał oblec w słowa kwintesencję swoich emocji i wspomnień związanych z Norweżką. Siostrą Svena. Póki był w tej polarnej mrożonce właściwie nie miał życia towarzyskiego. Żmudna robota przy masowym patroszeniu ryb albo ich przeładunku. Ryba za rybą i do kolejnej ryby. Skrzynka za skrzynką. Tona za toną. Jeden kontener do kolejnego. Dzień po dniu, tydzień za tygodniem. Przez większość jego pobytu panowała mroźna, arktyczna zima i wieczna zdawałoby się noc. Przyjechał z dwoma Polakami ale ci nie wytrzymali i się zawinęli dość szybko. Na miejscu nikogo więcej nie znał. Tylko ludzi z roboty a z nich najbardziej rzucał się w oczy właśnie Sven. Po robocie był zbyt znużony by coś robić. Nawet nie zmęczony tylko właśnie znużony. Przymulony, osowiały, zniechęcony. Końcówkę pobytu na północy zapamiętał zwłaszcza jak skrajnie ciężką. Już wiedział, że mimo świetnej płacy nie chcę tu dłużej siedzieć. Była już wiosna. Znaczy tam na północy czyli w Polsce czy gdzieś podobnie na południu już zima była tylko we wspomnieniach a tu dopiero zrobiła się wiosna. Nie chciał tu utknąć na następną zimę. Chyba by zwariował. Ale skoro nie chciał to chciał się nachapać kasy. Brał więc wszystkie możliwe nadgodziny i dyżury, praktycznie sypiał w domu a właściwie wynajętym pokoiku.


Ingrid poznał na urodzinach Sven’a który go zaprosił. Prawie wyrwał na siłę ze szponów roboty. Choć już wiedział, że Polak nosi się zamiarem opuszczenia jego górskiej ojczyzny. I był kolega z pracy, kumpel nawet to i była też jego rodzona siostra. Ta zaś była jakby germańskim ucieleśnieniem blond aryjki. Jasne blond włosy, choć pofarbowane to jednak naturalne miała trochę tylko ciemniejsze. Niebieskie oczy. Smukła sylwetka. Długie zgrabne nogi. No i czasem przyjeżdżała do domu z tego uniwerku w Oslo. Dawid poznał ją pierwszy raz bo wcześniej tylko słyszał od Svena, że ma siostrę która studiuje w Oslo. I wtedy właściwie jeszcze nic się nie działo. Choć lubił myśleć, że zaiskrzyło między nimi. Mimo wszystko chyba jednak Sven wystawił mu dobrą opinię w domu bo Polak uznał, że spotkał się z ciekawością i życzliwością Norwegów i na przyjęciu i wcześniej. Ingrid też wydawała się zaciekawiona południowcem. Ona też właściwie zaprosiła go na rowerowy rajd czy wycieczkę. Za miesiąc jakoś miał być. Jechali ze znajomymi i z Oslo i z Bergen i w ogóle z przyjaciółmi. Dawid co prawda musiał najpierw zaopatrzyć się w rower bo wcześniej nie był mu potrzebny ale nie był to żaden problem. No i pojechali na tamtą wycieczkę.


- Nie dogonisz jej Dave. Ona jeździ wcześniej niż się nauczyła chodzić. - roześmiał się Sven na uwagę Polaka by gonić Ingrid. Ta trochę zagrała im wszystkim na nosie krzycząc by się ścigali na szczyt góry i odpaliła jakieś tajne turbo jakie miała wyrywając do przodu i zostawiając peleton reszy grupy za sobą. Nowakowskiemu ciężko przychodziło zignorować tak jawne wyzwania. I to jeszcze od dziewczyny.


- Nie da się? Sven przyjacielu, nigdy nie mów Polakowi, że czegoś nie da się zrobić jeśli nie chcesz by to robił! - roześmiał się polski kumpel Norwega i wyrwał do przodu w pościg za jego siostrą. Więcej nikt się nie kwapił. Ale wiedział już po paru dniach podróży, że jest dobra w te klocki. Silna i wytrzymała. Widział też, że ma cudną wręcz sylwetkę. W tym obcisłym, rowerowym kombinezonie jaki nosiła ślicznie to było widoczne. No i zaczęli się ścigać. Czuł, że będzie trochę głupio jak jej nie dogoni. Trochę chyba by siara wyszła tak przy wszystkich. Ale jakby dogonił…


Ingrid narzuciła ostre tempo. Może nie sprinterskie bo dopiero byli u podnóża góry ale nadal było dużo mocniejsze niż do tej pory. Miał być w końcu finisz i ostatni kawałek na dzisiaj. Potem już czilautowy zjazd z góry i nocleg w hotelu niedaleko. Miał prawdziwy problem by skrócić odległość. Właściwie to utknął. Zastanawiał się wtedy cały czas czy to kres jej możliwości, chce go sprawdzić, ma jakiś plan czy może jeszcze zwiększyć tempo w każdej chwili. Odległość między nim a nią zmniejszała się ale w zbyt wolnym tempie by miał szansę dogonić ją przed szczytem. Za to odległość od reszty grupy proporcjonalnie rosła.


Ale wtedy dostrzegł szansę. Przejeżdżali przez jakieś parę domów na krzyż i były światła. Ona przejechała na zielonym skręcając w lewą odnogę drogi. Widział jak zwolniła i zatrzymała się jakby sprawdzić czy wie którędy ma jechać. A on jechał. Jechał z całych sił. Nawet wtedy gdy światło zmieniło się na żółte. Rozpędzony rower minął zatrzymujące się samochody i zbliżał się na pełnej prędkości do krzyżówek. Blondyna zaczęła krzyczeć protestująco i machac rękami. Chyba słyszał nawet dalekie odgłosy grupki za nimi ale nie oglądał się. Pędził dalej. Jest żółte, może zdąży. Jakby zdążył to miałby szansę… Czerwone! Nie zdążył! Ale był tuż tuż! Zatrzymać się? Obliczył prędko ale wyszło mu, że i tak by się zatrzymał już po drugiej stronie krzyżówek. I nie miałby szansy skręcić, musiałby sunąć prosto. Ingrid krzyczała już chyba nieźle przestraszona. Kierowcy zaczęli krzyczeć i trąbić. Nie. Nie mógł się zatrzymać. Patrzył rozpaczliwym głosem na kierowcę kombiaka volvo z przeciwka. JEszcze stał. Mimo zielonego dla niego. Ale jak ruszy? Ale stał, jeszcze stał. Dawid zacisnął zęby. Trudno. Albo się uda albo…


Pędził dalej, zwolnił minimalnie na tyle by przechylić rozpędzony rower i mieć szansę skręcić w lewo. Klaksony buczały już masowo pełną mocą. Przeciął łukiem drogę mijając dzięki Bogu wciąż stojące volvo i wjechał w lewo. Za szybko, za długim łukiem, za ostro! Tylne koło zderzyło się z impetem z krawężnikiem. Napędzaną mięśniami maszyną zachybotało i przez jeden straszny moment Dawid sądził, że się wygrzmoci w ten chodnik w klasycznej rowerowej kraksie. Aż go wszystko się w nim skulona w oczekiwaniu bolesnego upadku i darcia ciała o mokry, wiosenny asfalt i beton. Ale mimo, że rowerem bujnęło, już leciał by się wywalić jeszcze próbował. Tam się odbił, tu podtrzymał butem i z najwyższym trudem odzyskał panowanie nad maszyną. Rower sporo wytracił ze swojej pierwotnej prędkości ale jechał dalej. jechał! Przejechał! Nie wywalił się! I był już całkiem blisko Ingrid!


- Mam cię! - wrzasnął do niej wesoło ciesząc się niepomiernie, że wyszedł cało z tego niebezpiecznego manewru. Właściwie to sam się temu wciąż zdziwił tak samo jak to, że jest już dość blisko zatrzymanego roweru Norweżki. Ta jakby też dopiero teraz się otrząsnęła i dokminiła ten fakt bo odkrzyknęła coś po norwesku co nie zrozumiał ale brzmiało i wyglądało zabawnie i trochę nerwowo. Zaczeła rozpędzać swój rower i wyścig na chwile przerwany znów się toczył. Teraz już byli dość blisko szczytu góry a ona wiele straciła ze swojej początkowej przewagi. Ale ścigali się znowu.


Zjechała z asfaltu na jakąś polną drogę. Momentalnie oboje byli oblepieni nie tylko przez mżawkę ale i tryskające spod kół błoto, kamyki i trawę. Trasa była ciężka, zwłaszcza, że zaczynał się już całkiem stromy podjazd. Błoto i trawa stawiały rowerzystom zauważalny opór i odległosć, ta znacznie skrócona już była prawie niezmienna. Blondi odsadzała go nadal ale teraz było już to zaledwie kilka odległości roweru. A nie kilkanaście czy kilkadziesiąt jak wcześniej. Czuł wtedy, że są na finiszu. Że dziewczyna słabnie. On też już był u kresu sił tak jak i góra była bliska krańca szczytu. W końcu nie dało się już dalej jechać. Ingrid zeskoczyła z roweru, przerzuciła go sobie przez ramię i zaczęła wbiegać po stoku zbyt stromym by na niego wjechać. On powtórzył manewr za nią. Potem zaczęli już wchodzić a wreszcie wspinać. Coś jej nie szło albo miała pecha. Ześlizgiwała się i raz zsunęła kawałek w dół. Czuł, że naprawdę ma szansę ją dopaść. Wygrać. Dzieliło ich już od siebie ostatni krok, może dwa. Ale szczyt. Na szczycie był wbity monolit. Trzeba było go dotknąć. Proste. Jak się szło cywilizowaną drogą w słoneczny dzień a nie na przełaj, przez błoto po całym dniu jazdy i szaleńczym finiszu dźwigając rower na ramieniu. Czuł cenę ryzyka. Był tak blisko niej! Ale ona o ten krok czy dwa miała bliżej szczytu! Jakby miał jeszcze z setkę metrów! Z pięćdziesiąt! Dałby radę! Wyprzedziłby ją! Pokonał! Wygrał! Ale ten cholerny monolit był już tak blisko!


- Wygrałam! Jestem pierwsza! - wysapała z trudem blondyna wybiegając na ostatni, nieco równiejszy kawałek o parę kroków przed monolitem.


- Jeszcze nie! - wrzasnął i rzucił się szczupakiem zwalając z ramienia rower. Złapał ją za kostkę przewalając na mokrą ziemię. Upadła zaskoczona takim nagłym upadkiem.


- Puszczaj Dave! Nie umiesz przegrywać! - wrzeszczała w spazmach pomiędzy ciężkimi oddechami. Ale też i chichrała się niemiłosiernie. Więc i Dave się zaczął chichrać. Zupełnie jakby oboje chodzili jeszcze do szkoły średniej a nie byli poważnymi, dojrzałymi młodymi ludźmi.


- Ty nie umiesz! Ja będę pierwszy! - zrewanżował jej się wrzaskiem i mimo, że zdołała się odwrócić na plecy i usiłowała go zepchnąć z siebie to zdołał już wczołgać się tak, że głowę miał już na poziomie jej kolan. Razem też trochę nie synchronicznie ale odpychali się bo w końcu każde z nich chciało być pierwsze przy tym cholernym monolicie.


- Wyrzuciłeś rower! Bez roweru się nie liczy! - darła się wniebogłosy Norweżka na szczycie góry do Polaka który zdołał się już doczłapać gdzieś do jej brzucha i wdrapywał mozolnie się dalej. A w międzyczasie śmiali się i ciężko łapali oddech po ostatnim wysiłku.


- Rower jest na szczycie! A wygrywa ten kto dotknie skały! - odwarknął już nieźle pocieszony całą sytuacją. Czuł, że zdobywa przewagę. I, że ona chce odwrócić jego uwagę. Też jakby broniła się już trochę słabiej. Byli już ostatnie centymetry od skały. Może z krok może z pół. Nagle rzuciła się w przód próbując wyślizgać się spod niego. On też powtórzył ten ruch usiłując złapać jej wyciągnięte ramię by nie mogła dotknąć skały. uderzyli w skałę chyba w zbliżonym czasie. Może jakąś fotokomórką szło by dojść które z nich było pierwsze ale nie w takich warunkach.


- Wygrałem. - wysapał jej w twarz z odległości paru centymetrów pod nim.


- Ja wygrałam. - odparła patrząc na niego z bardzo ciekawymi błyskami w oczach.


Czuł wtedy się fantastycznie. Jeden z takich cudownych momentów które pamięta się do końca życia. Wzbierała w nim euforia a ostatnie minuty gdy się tak ze sobą zmagali, ocierali, łapali i odpychali, gdy czuł przez ten obcisły kostium jej rozgrzane, zdrowe, jędrne ciężko dyszące ciało także podniecenie. Czuł się brudny. Nie tylko fizycznie i na zewnątrz. Ona też była brudna. Umazana wodą z kałuż, mżawki, grudkami i chlapnięcie błota, z przyklejoną trawą. A jednak jakoś emanowała siłą, zdrowiem i seksapilem. Nie wiedział ani wtedy ani teraz co było tym języczkiem u wagi co przeważyło szalę. Ale tam, na szczycie góry, umęczony pod tym szaleńczym wyścigu, gdy ciężko łapiąc oddech leżał na niej, i wpatrywał się w jej zdyszaną, mokrą i spoconą twarz pocałował ją. A ona chętnie przyjęła ten pocałunek. A potem zaczęli się nie tylko całować i choć wszystko było jakieś takie nerwowe, pośpieszne, urwane to zapamiętał jako właśnie jeden z najlepszych momentów swojego życia. Dlatego potem miał taki problem i dylemat.


Chciał wyjechać. Już właściwie był na walizkach. Miał wolne bo już nie pracował. Ten rajd wpasowywał mu się świetnie w pożegnalną wycieczkę po Norwegii na jaką wcześniej nie miał ani czasu ani ochoty. I los z niego zakpił bo gdy był już właściwie jedną nogą na Wyspach to spotkał Ingrid. Ale ona nie chciała wyjeżdżać. Podobało jej się Oslo. I znali się bardzo krótko. Od tej lepszej, barwniejszej, ciekawszej strony. Ale krótko. Ostatnie paręnaście dni w Norwegii spędzili właściwie razem. Ale ostatecznie on wyjechał a ona tam została. Ale nie zapomniał jej ani o niej.


- To co Dave? Ścigamy się? - blondyna odstawiła szklankę i jakimś niespiesznie kocim ruchem ściągnęła z siebie sweter. Spod niego jakby przeszła metamorfozę bo gdy go rzuciła stała przed nim w tym obcisłym kostiumie rowerowym, uwalona wodą, trawą i grudkami błota tak jak wtedy to na tamtej górze zapamiętał.


- O kurwa… - mruknął Polak po polsku znów czując jak momentalnia żądza ogarnia go ponownie. Oblizał nerwowo nagle spierzchnięte wargi. Zrobił krok w stronę Ingrid gdy ktoś go popchnął czy trącił w plecy. Zabolało. Znowu w tym samym miejscu. Zgiął się mocno i upadł do przyklęku na jedno kolano. Ból wygiął go w łuk jakby ktoś tam z tyłu wyrwał mu właśnie jakiś ochłap. Otworzył oczy i gałęzie. Półmrok. Wyczuwał ostre, rześkie powietrze poranka. Półmrok szałasu. No tak, szałas. Ten co przygotowała Summer wczoraj. Do którego wrócili w nocy. Prawie nad ranem właściwie. No tak, tak. Pewnie, że tak. To już nie była “Pełnia”. Nie to miasto i nawet nie ten świat. Inny czas nawet jak to doszli razem do wniosku wczoraj. I Ingrid. Znaczy Summer. No nie, nie było jej obok. Widać już wstała. Aha i był w swojej postaci. Znaczy ludzkiej. Widać przez sen wrócili do ludzkiej formy. A w każdym razie nie pamiętał powrotnej przemiany.


Wyczołgał się na zewnątrz. Zobaczył niebo. Świt. Ranek. Otwarty nieboskłon. Słońce. Konary drzew nad sobą. No tak. Pewnie, że tak. Obóz. Obóz w lesie który przygotowała Summer i do którego jakoś się wbił niezupełnie bez zaproszenia. Widział też Summer. Też była dość markotna tego poranka. Ciekawe co jej się śniło. Czy też może żałowała czegoś z wczorajszego dnia? Że powiedziała coś czy nie, zrobiła albo nie. W kazdym razie poszła w las po królika. Słuch i reszta zmysłów znów mu się wyostrzyły. Widocznie ten eliksir Taminy przestawał działać. Już chyba odbierał świat jak wczoraj zaraz po przebudzeniu. W każdym razie jeszcze jakiś czas słyszał Summer nawet jak już jej nie mógł dojrzeć. Potem wróciła. Z królikiem. Zabrali się za tego króla a potem za szamanie go.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 01-12-2016, 01:18   #89
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Pobudka





- Jak się czujesz po ostatniej nocy? - zapytał gdy byli gdzieś na etapie rozpalania ogniska i nadziewania królika na patyk. Może byli markotni czy niezbyt weseli ale chyba nie było co boczyć się cały dzień. - Tamina mówiła, że z czasem przypomnimy sobie co się stało. Ale nie mówiła jak i kiedy. Mnie na razie nic się nie przejaśniło. Ale miałem sen o “Pełni”. Ale w sumie bez sensu. Tam nie mogło być tych osób co mi się śniły. - nie do końca tak było. Ale we śnie wszystko mu się zlało w jedność. Zupełnie jakby pamięć, własne marzenia, przypuszczenia, oczekiwania zlały się w nim jedną. Alex i Terry mieli być jak najbardziej. Ale nie pamiętał już czy byli, czy ich tam spotkał. Ian mówił, że może będzie. Dziewczyn Terry’ego w ogóle nigdy nie spotkał. Choć zgadywał, że byłby szczyt szczęścia gdyby były takie jak mu się wyśniły. Choć oczywiście chciałby właśnie by były takie. No i Sven i Ingrid. Myślał o nich, wspominał, chyba nawet komuś opowiadał jak to był w Norwegii i jak mu się tam podobało. Nie wszystko tylko tak jak to się to prawie obcym ludziom dla bajery opowiada. Ale jednak mówił prawdę, był tam przecież prawie rok i spotkał ludzi o których mówił. Ale może Summer miała inaczej? Może jej się przypomniało coś sensownego we śnie? Wstała coś chyba zła jak osa. Ale skoro byli partnerami to chyba mogli sobie powiedzieć co jest co.




Summer nie wyglądała na szczególnie chętną do rozmowy. Po prawdzie, to przez dłuższą chwilę po tym jak Dave zagadał, sprawiała wrażenie jakby w ogóle nie usłyszała jego słów. Usłyszeć jednak musiała bowiem gdy już ognisko wesoło płonęło, a upolowany zwierzak radośnie się nad nim przypiekał, podniosła wzrok na swojego towarzysza i z ciężkim westchnięciem, odgarniając włosy z twarzy, odpowiedziała.
- Dobrze. Gdyby nie sen, który chyba przypadkowy nie był skoro tobie też się śnił ten lokal. Tyle że u mnie wszystko wyglądało jak pieprzony koszmar, a nie wspomnienie. Jeżeli tak ma wyglądać przypominanie sobie co zaszło, to ja chyba wolę tkwić w nieświadomości.- Skrzywiła się jakby ją coś zabolało po czym usiadła na trawie z wzrokiem wbitym w ogień.




Popatrzył na smutną, zniechęconą i osowiałą dziewczynę wpatrzoną w ogień z ogniska. Jakoś wyglądała teraz diametralnie inaczej od tego wesołka jakim była na drodze jak tu przybyli i potem u Taminy i w ogóle wczoraj. A przynajmniej tak to odbierał. Sam miał również dość mieszane uczucia. Czuł się z lekka przytłoczony tym co się wczoraj stało. Pobudka w kręgu, dociekanie co i jak z innym światem, całkiem przyjemne poznanie gospodyni od tej zaskakującej i przyjemniejszej strony w jej ogrodzie. No i potem jej majestatu jak się okazało w jadalni. No i ci wszyscy jej goście, znajomi i w ogóle mieszkańcy tego świata ich plotki o wilkach, rozwikłanie zagadki tych wilków - wilkołaków, kłótnia z Kenem i jego bandą, w końcu wspólny wieczór z tą teraz smutną dziewczyną przy ognisku. Poznanie się i swoich historii, odkrycie swoich mocy, ta cała nocna wilcza wycieczka, poczucie mocy i euforii w wreszcie bieg, w niewyobrażalnym dla człowieka tempie i dystansie przez nocny las. I wreszcie spoczynek i sen. Krótki parogodzinny na pograniczu nocy i dnia. A tak zastanawiający. No a dla Summer biorąc pod uwagę o swoich powodach i przeżyciach jakie skierowały ją do “Pełni” no to wyobrażał sobie, że jej wersja snu mogła być bardziej dramatyczna od jego.




- Hej Summer. - odezwał się do niej i przekicnął by usiąść obok niej. Chciał ją jakoś pocieszyć czy dodać otuchy, powiedzieć, że jakoś to będzie. Ale w sumie nie wiedział jak to będzie dalej z tymi snami i przypominaniem. Lepiej? Gorzej? Częściej? Rzadziej? W ogóle? Nie przychodziło mu do głowy nic co wydawało mu się mądre albo pocieszające w wystarczającym stopniu. Objął więc ją ramieniem i przytulił do siebie w miał nadzieję pokrzepiającym geście. Pocałował ją gdzieś w pogranicze czoła i włosow. - Nie dygaj Summer. Jakoś się z tego wygrzebiemy. - powiedział w końcu po chwili milczenia.




W odpowiedzi, owa radosna i pozytywna osóbka z dnia wczorajszego, rozpłakała się, całkiem jak mała dziewczynka. Wrażenie silnej i pewnej siebie wilczycy, prysło niczym bańka mydlana, zostawiając tylko słabego człowieka, przygiętego ciężarem wspomnień i teraźniejszości. Wtuliła się też w niego ciaśniej, szukając pocieszenia, które dawał. A może chodziło tu o poczucie bliskości, o drugiego człowieka, realnego, z krwi i kości, a nie sennej mary? Jakkolwiek by nie było, kuracja zaczęła przynosić efekty, które przede wszystkim widoczne były w powoli ustającym łkaniu. Nie oddaliła się jednak, nadal tkwiąc w ramionach Dawida.
- Ta… Wygrzebiemy się - powtórzyła, bez szczególnej wiary ale z większym optymizmem.




- Hej, hej, hej, spoko Summer, chodź no tu. - powiedział pospiesznie choć w pierwszej chwili drgnął zaskoczony. Pierwsze wrażenie to jakby pochylił się nad czymś może delikatnym ale jednak ostrożnie a to się jednak rozsypało jak domek z kart przy najlżejszym podmuchu. Nie spodziewał się, że sprawa jest poważna aż tak. No i ten uścisk. Taki rozpaczliwy i desperacki. Przynajmniej tak mu się wydawało w tej chwili. Jakby potrzebowała otuchy, ciepła i pomocy. Może nie było to zbytnio sensowne ale nie przyszło mu w tak nagłej sytuacji nic innego do głowy. Więc gdy siedział tuż obok niej wsunął jedno ramię pod jej uda i ni to przeniósł ni przesunął ją sobie na swoje uda. Siedziała mu teraz trochę bokiem na kolanach ale on miał ją za to tuż przed sobą. Objął ją ramionami zamykając w tej symbolicznej ochronie. Pocałował znowu jej włosy w geście otuchy. Chwilę tak siedział trzymając ją i nic nie mówiąc. Niezbyt wiedział co powiedzieć. Chyba trochę się uspokoiła. Chciał jednak coś powiedzieć. By wiedziała, że mu zależy. Że traktuje ją serio. Tego deal i w ogóle. No i przecież tkwili w tym razem. No i nie chciał jej zostawić samej z tym co ją spotkało. Nie było go tam z nią. Ani w tym co przeżyła w “Pełni” ani przedtem. Tak jej nie było z nim. Ani w “Pełni” ani przedtem. Ale teraz byli tu oboje.




- Noo… Słuchaj Summer. Wygrzebiemy się z tego. Nie dygaj. Widziałaś wczoraj co potrafimy? Nie jesteśmy jakimiś obszczymurami z ulicy. Mamy łeb na karku. Wiemy co chcemy osiągnąć. No dobra, zostaje nam ustalić jak ale to się da załatwić. Wiesz, krok po kroczku. Damy radę. No jak w nowym kraju jak przyjeżdżasz. No może wydawać się trudne jak tyle rzeczy jest nowych i w ogóle, no to takie kombo się wydaje nie do przejścia. Ale da się. Krok po kroku. Tu może no trochę jest inaczej no ale bez przesady. Rozpykamy to. Zobaczysz damy radę i jak będziemy się trzymać razem to my będziemy górą. I no sama zobacz. Umiesz już teraz te triki z pszczołami i w ogóle. Nie wiadomo co jeszcze. Umiemy przemieniać się. Czy ja coś będę umiał jeszcze no się zobaczy. Nie to nic. Coś się wymyśli. Chcieli to przed nami ukryć a się jednak nie daliśmy zwieść no i głównie dzięki tobie. No to eejj. No sama zobacz. A jesteśmy tu ile? jedną dobę? No i sama zobacz ile już zdążyliśmy napsuć i piachem posypać w te tryby. No a jeszcze cały dzień przed nami i kolejne. No nie dygaj Summer. Damy radę. Będzie git, zobaczysz. - zaczął więc mówić. Najpierw sam do końca nie wiedział co. To zaczął niezbyt pewnie i ostrożnie. Ale w miarę jak mówił i przypominały mu się wydarzenia z wczoraj to może nie wszystko poszło najlepiej ale właściwie wyszli obronną ręką. Co chwila przypominał sobie jakiś detal gdzie coś udało im się zdziałać. Wolał się skoncentrować na pozytywach. Zaczynał więc mówić coraz szybciej i z większą werwą. Na koniec odgarnął jej jasne włosy z twarzy chcąc z bliska zobaczyć jaki efekt przyniosą jego słowa. No i by uśmiechnąć się do niej co nieco chociaż łobuzersko.




Odpowiedział mu lekki, niepewny uśmiech, ozdobiony widokiem lśniących od łez oczu. Summer pociągnęła nosem, kręcąc przy tym lekko głową.
- Czy to nie ja miałam robić za tą pozytywną? - wypomniała, wzdychając i ocierając łzy rękawem swetra. - Wybacz, zbierało się od jakiegoś czasu, co wcale nie usprawiedliwia tego, że musiałeś być tego świadkiem.
Kolejne westchnięcie opuściło jej pierś, podczas gdy ona sama zamiast odsunąć się czy wstać, przylgnęła do swego pocieszyciela, jakby wciąż jego bliskość była jej potrzebna. Wydawała się przy tym o wiele spokojniejsza.
- Oczywiście, że damy radę - potwierdziła. - Z tą watahą się nie zadziera - dorzuciła wesoło.




- No, właśnie no… - kiwnął głową z chyba zauważalną ulgą, że kryzys chyba minął. Właściwie kończyły mu się pomysły co by mógł zrobić jakby ta improwizowana gadanina nie pomogła. Wciąż ją obejmował i z lekka bujał się w nieco uspakajającym odruchu i ją i siebie.




- Nie przejmuj się, nikomu nie powiem, że się rozkleiłaś. - dodał zatrzymując się i patrząc na nią koso. Spojrzał na nią z bliska w te jej jeszcze mokre oczy i sparodiował poważne spojrzenie jakby zdradzał jej kolejną, wielką tajemnicę. - I widzisz? Może masz same wady ale jednak pracujesz nad sobą. Właśnie się rozpłakałaś i twój partner, wiesz, ten przystojny, mądry i w ogóle wspaniały nie? No to właśnie on, mógł ci przynieść pocieszenie i w ogóle ładnie ci poszło w klasycznie kobiecej roli więc jak widzisz, jest jeszcze chyba dla ciebie nadzieja Summer, że jednak nauczysz się właściwego postępowania. No ale wiesz, na razie pierwszy, drobny kroczek, jeszcze dużo pracy przed tobą. - wciąż mówił i patrzył tym przesadnie poważnym zestawem zupełnie jak wczoraj gdy nagle poinformował ją jak wiele defektów dostrzega w dziewczynie siedzącej mu obecnie na kolanach. Wczoraj zaimprowizowany żarcik przyniósł całkiem ciekawe i pozytywne efekty liczył, że tym razem może się uda i będzie podobnie. Chciał jakoś odwrócić jej uwagę od tego doła co ją na chwilę tak przygniótł. Choćby się wykaraskać potrzebował i jej pomocy w tym przedsięwzięciu.




Tym razem żarcik ów przyniósł mu ból, spowodowany wbiciem się dwóch palców kobiety, między jego żebra. Uśmiechała się przy tym, chociaż nieco przekornie.
- Nie przeginaj, wilku - mruknęła, a następnie westchnęła z pewną ulgą. - Jedzeniem trzeba się zająć, nie czas na przyjemności. Robi się też późno, jak nic zaczną nas szukać, a ty chciałeś jeszcze spróbować z barierą, pamiętasz? - przypomniała, lekko się wycofując, ale nie wstając mu z kolan. Wyraźnie chciała by temat jej rozklejenia się został zagrzebany w niepamięci.




- Ojojoj! Ała! Zabiła mnie! Ciemność! Ciemność widzę! Umieram… Cóż za straszliwy ból! - Dawid widział, że dziewczynie się polepszyło już. Rozumiał, że chciała się pozbierać i zmienić temat i scenerię. Nawet te dwa paluszki pod żebra w sumie dla zabawy były i nic mu to przecież nie zrobiło. Ale trochę jednak chciał się powygłupiać, przysypany ziemią dół przywalić kamieniami z innej, bardziej kolorowej i żartobliwej scenerii. No i trochę tak jakby mu wbiła szpilę jakby to on z ich dwojga zwlekał i marudził. Więc troszke i chciał utrzeć jej ten jeszcze nieco siąpiący ale nadal całkiem zgrabny nosek. Więc oczywiście zrobił scenę.




Złapał się obydwiema dłońmi za ukute miejsce i zaczął odgrywać zbolały, męczeński ton. Nawet pamiętał, by zgodnie z klasycznie tragiczną czy zbolałą pozą przysłonić oczy ramieniem by było wiadomo, jak bardzo cierpi i jest źle. Wygłupiał się dalej aż doszedł do finału gdy westchnął niby w ostatnim oddechu i upadł plecami na trawę. To, że “morderczyni” wciąż siedziała mu na udach jakoś wcale mu w tym nie przeszkadzało. Leżał tak aż chyba z cały jeden oddech po czym spojrzał na nią zezując trochę niewygodnie w dół. - Ej Summer! To jest ta scena w której mnie bohatersko i z poświęceniem ratujesz. Wiesz, sztuczne oddychanie, metodą usta - usta. - podpowiedział jej o finale sceny w tym scenariuszu zupełnie jakby przy okazji robił też i za suflera.




Spojrzenie, które napotkał, wyrażało kpinę, podszytą rozbawieniem.
- I co jeszcze? - Zapytała słodziutkim głosikiem, pochylając się nad nim. - Nie słyszałeś o tym, że rannych się dobija?
Oparła dłoń po prawej stronie Dawida aby dać ciału oparcie, gdy zniżyła się jeszcze trochę.
- Szczególnie takim niezdarnym, słabowitym i zadzierającym nosa rannym - zdradziła mu konspiracyjnym szeptem. - To jak tam te twoje obrażenia, wilku?
Uśmiechnęła się, unosząc nieco wyżej górną wargę, odsłaniając przy tym równy rząd białych zębów. Dave wyczuł przy tym ten sam słodki zapach, który wyczuł od niej wcześniej. Jej postać zamigotała lekko, jednak przemieniły się tylko oczy, lśniące i zwierzęce.




- Słabym, niezdarnym i zadzierającym nosa? Znaczy chodzi ci o Kena? No to na pewno masz rację ale jego tu nie ma więc trzeba by to sprawdzić jak będzie okazja. - Nowakowski bezczelnie udawał głupiego choć jak trafiła się okazja nie omieszkał wbić szpili pod adresem Ken’a. Ale jakoś zestaw określeń jakich użyła Summer jakoś mu sie zgrabnie wpasowywał w tamtego typka.




- A rannym udziela się pomocy. I metoda usta - usta jest tu bardzo sprawdzona i polecana Summer. - powiedział i korzystając z tego, że je twarz przybliżyła się do jego twarzy wsadził palec wskazujący, zaginając go haczykowato o rant jej swetra i z wolna naciągając go tak, że przestrzeń między złapanym krańcem swetra a ciałem właścicielki stopniowo się powiększała.




- I wiesz, że ci się oczka zaczęły świecić? To z radości prawda? Sama widzisz, że nie ma co się wzbraniać przed swoją naturą. - przeniósł spojrzenie ze stopniowo powiększającego się dekoltu jej swetra na jej twarz. Ciekaw był co jest grane. Nie spodziewał się, że można przemienić tylko jakąś część ciała. A jednak. Poza tym był ciekaw co zrobi. Znowu. Droczyć się będzie jak wczoraj czy jednak pójdzie do przodu. A może zrobi jeszcze coś innego?




- Widać inaczej nas uczono - mruknęła, nie wzbraniając się przed jego działaniami, a wręcz przeciwnie, pochylając niżej. Ruch ten został jednak wstrzymany gdy do uszu kobiety dotarł ostatni komentarz Dawida.
- Świecić? - Zapytała, wyraźnie zaskoczona, z ustami ledwie parę centymetrów od jego warg. - Bardzo zabawne - pokręciła głową, najwyraźniej pierwsze zaskoczenie przeradzając w lekką kpinę z którą przywitała tą wiadomość. - Każdą tak podrywasz? I co? Działa?


Ostatnie pytanie miało w sobie wyraźnie brzmiąca nutę niewiary w skuteczność podrywów Dawida, aczkolwiek nie była ona podszyta złośliwością, a zwykłym drażnieniem. Summer pochyliła się też jeszcze odrobinę, na krótką chwilę łącząc ich usta w lekkim pocałunku.
- Tym razem będziesz się musiał bardziej postarać - poinformowała go, cofając minimalnie głowę.




Zacisnął szczęki w odruchu irytacji gdy wkurzająco zatrzymała usta o te ostatnie milimetry. Noo niee! Znoowuu?! Sam nie był pewny ile by jeszcze zniósł taką udrękę. Kiwnął głową raz i drugi na potwierdzenie przemiany a nozdrza mu się rozdęły i na powrót wróciły do normy gdy walczył sam ze sobą o opanowanie własnego ciała i mimiki by nie okazać zniecierpliwienia bardziej. Ale jednak nie! Wreszcie go pocałowała! No cmoknęła właściwie ustami w jego usta ale jednak! Poczuł euforię zupełnie jakby w jakiś magiczny sposób dodała mu energii. - Ejj… Niezłe… - wychrypiał znów rozdymając nozdrza ale tym razem kierowały nim inne instynkty. Przejechał językiem po wargach jakby chciał zachować smak jej ust na dłużej. Przygryzł potem dolną wargę i posłał jej zestaw spojrzeniowo - uśmiechowy zapowiadający, że właśnie coś uknuł.




- Aha, bardziej postarać tak? Znaczy teraz ja mam cię ratować metodą usta - usta? Ależ oczywiście Summer, że nie odmówię ci takiej przysługi. W końcu to dla twojego dobra i chodzi o ratowanie życia a nie jakiś głupi i pożal się boże podryw. - zgodził się niby grzecznie wciąż się uśmiechając. Jednak już jak mówił jego dłonie i nogi zaczynały sunąć po jej ciele zbliżając się do pozycji jaką wczoraj pokazywał jej do zrobienia przewrotu. Zgrał to tak, że akurat jak skończył to wszystko było już na swoim miejscu.




Potem poszło już szybko. Ruch, obrót, wyrzut ciała, zamiana miejsc i teraz ona leżała obok plecami na trawie a on był na górze na nie. - A więc teraz moja droga, musisz wedle instrukcji położyć mi rękę na sercu… - powiedział znów tym pseudo profesorskim tonem który wychodził mu nie najgorzej ostatnio. Chwycił jej dłoń i położył sobie na piersi. Mniej więcej podobnie jak on wcześniej zahaczał o rant jej swetra.




- No właśnie tak. A teraz czas na ratunek bardziej witalnych części ciała. - wymruczał zniżając twarz do jej twarzy. Powtórzył jej delikatny pocałunek. Muśnięcie ustami właściwie. Odchylił głowę o milimetry od jej twarzy. A potem jego usta wróciły do jej ust. Ale tym razem na dłużej i nie tak nieśmiało.




Summer nie broniła się w żaden sposób, witając owe zapasy z cichym śmiechem, który splótł się z trzaskiem drewna w ognisku. Z nie mniejszą od jego ochoty, oddała się smakowaniu kolejnych pocałunków, przylegając ciaśniej swym ciałem do jego. Z jej gardła wyrwało się warknięcie, długie i przeciągłe, pełne zwierzęcej mocy i sporej dozy podniecenia.
Gdy jednak dźwięk ów przebrzmiał, odsunęła twarz od Dawidowej i spojrzała mu w oczy.
- Za wcześnie - wyrzuciła z siebie na wydechu, próbując nadać swemu głosowi odpowiedniej stanowczości, która to próba tylko częściowo się jej udała. - Teraz nie wiem ile z tego to wilczyca, a ile ja.
Uśmiechnęła się lekko, nieco niepewnie, jednak widać też było że zdania nie zmieni.




Ekscytacja całą sytuacją zmieniała się z każdym przyspieszonym oddechem w coraz bardziej widoczne pożądanie. I co najbardziej kręciło Polaka to wyraźnie było to uczucie obopólne. Dziewczyna nie wzbraniała się przed pierwszym pocałunkiem po zamianie miejsc a potem chętnie przyjęła i oddała kolejne. Źródło i skutek napędzały się wzajemnie jak w jakiejś samonapędzającej się reakcji łańcuchowej. W miarę jak pocałunki stawały się bardziej śmiałe i zachłanne czuł, że chcę jeszcze. I więcej! I mocniej! Pobudziło go to i pragnął tej tak żywej i namiętnej kobiety na której leżał i którą całował. Która ona tak zachłannie całowała jego. Zdążył zbadać dłońmi, to co miała pod swetrem. Ciekawe! Fascynujące! Niesamowite! Zupełnie dokładnie tak, jak zdążył obejrzeć ten jej bardzo kobiecy fragment anatomii przy tej czy innej okazji. Dlatego skrzywił się z niechęcią gdy przerwała. Zacisnął szczęki wciąż ciężko dysząc z nagromadzonych w sobie energii i emocji. Nie chciał przerywać! Jadą dłonią podpierał się a druga błądziła po jej swetrze. Przejechał kciukiem po linii najniższych żeber zarysowującą się ładnie na tle szybkich oddechów jej brzucha. Milczał chwilę zapatrzony w ten kciuk sunący najpierw w poprzek i w dół tej linii a potem wracający do góry i środka.




- Nie wiem czy to ma znaczenie Summer. - przysunął twarz z powrotem w pobliże jej twarzy. - Jesteśmy w tej chwili i wilkiem i człowiekiem na raz. Miesza się to w nas. Musimy się poznać od nowa. Nauczyć się. Na co nas stać, co możemy a co nie. To coś nowego dla nas. Tak samo jak ten świat. Nie możemy od tego uciec. - powiedział już prawie szeptem będąc znowu blisko przy jej twarzy. Czuł na swojej jej gorący, przyśpieszony jak i swój własny oddech. Czuł jak walczą w nim samym dwie sprzeczne siły. Żądza i wychowanie. Bardzo, ale to bardzo chciał ją posiąść. Tu, teraz na tej trawie przy ognisku. Chciał tego i ona w znacznej mierze chyba też. Chciał ją rozebrać, widzieć wreszcie całą nagą i w całości zbadać i smakować jej ciało. Te tak kobiece, jędrne, gorące i chętne ciało. Ale coś ją powstrzymywało. Zaciskał szczęki walcząc sam ze sobą. Jej opór, jej “nie”, jej “jeszcze nie teraz” wkurzały go. Pobudzały do buntu. By pokazać jej swoją moc i siłę! Przecież mógł! Był silniejszy, sprawniejszy złamałyby jej opór! Był alfą do cholery! Sama mówiła, że na niego leci i musi słuchać! Więc czemu nie?!




Ale gdy czuł zapach jej gorącej, nasączone aromatem potu skóry twarzy, był tak blisko, że właściwie sunął nosem po jej policzku, czuł jej żywe, kuszące gorąco akurat dojrzał z bliska jej oko. Nie był pewny czy mu się zdawało czy po prostu sugestia umysłu bo wiedział. Może coś z zapachu? Mogli wyczuć zapach łez? Ale wiedział. Wiedział, że płakała. Przed chwilą. W jego ramionach. Pamiętał jak mu zależało. Na niej. By ją pocieszyć, dać nadzieję, no w ogóle jakoś tak… Płakała, rozkleiła się. Przy nim. Wiedział, że to mogła być oznaka słabości. Znaczy, że była miękka. Ale nie pasowało mu to. Nie przy tym co mu powiedziała o sobie. Wczoraj, w nocy, przy ognisku. Nie czuł, że tak nie jest. Że nie jest słaba. Więc to musiało być coś innego. Zaufanie. Zaufała mu na tyle by się rozryczeć przy nim. Przyznać do swoich słabości. Rozterek. Lęków. Poza tym. No kurwa no… Przecież mieli być partnerami. No chciał. Tak bardzo chciał. Zerżnąć ją tu i teraz na tej trawie i ognisku. No ale nie. Po tym wszystkim co razem przeszli, przy tym co planowali razem przejść nie. Nie mógł jej tego zrobić. Wkurzało go to w tej chwili ale jednak napór powinności przezwyciężył ostatecznie ludzką i zwierzęcą żądzę.




- Dobra, no to tam potem to dokończymy. - pocałował ją na koniec w usta. Tym razem znowu delikatniej i bardziej staranniej. Oderwał się w końcu od niej siadając obok. - Ale weź tam gdzieś nie łaź i nie rozpowiadaj dobra? Bo wyjdę na mięczaka i będę musiał znowu komuś nastukać czy co tam. - westchnął trochę marudnie biorąc z trawy jakiś patyk i rzucając go do ogniska. Już żałował, że przerwali. Przez jakieś głupie, babskie gadanie. - Ale ten tak w ogóle to dobrze się całujesz to wiesz, jakby ktoś ci kiedyś coś tam pitolił, że nie, to wiesz, zawołaj mnie to się pokaże jak to się robi. A palantowi się tam strzeli w machę albo coś tam wykręci. - spróbował jakoś być optymistyczny i zabawny choć w jego uszach brzmiało to chyba dość drętwo.




- Nie gniewaj się - poprosiła cicho, przyklękując za jego plecami i opierając się o nie. Objęła przy tym jego szyję rękami, opierając na prawym ramieniu głowę, tak że mówiąc, podrażniała swym oddechem zarówno skórę szyii jak i prawe ucho Dawida.
- Dokończymy - obiecała, muskając wargami płatek jego ucha - później.
Pomimo warstw ubrania, Dave mógł wyczuć jej szybko bijące serce i ciepło jej ciała. Wciąż także wokół Summer unosił się ów słodki zapach, który ani myślał zniknąć. Był też i inny, który czuły nos wyłapał, a który chociaż znajomy, to jednak był nowością. Opierająca się o jego plecy kobieta pachniała wiatrem, dzikością i czymś co można było chyba porównać do zapachu wody, ale nie takiej z kranu, a takiej która dopiero co spłynęła z gór. Wszystko to mieszało się z wciąż wyraźną wonią podniecania, potu, skóry, dymu z ogniska, trawy, ziemi… Mieszanka ta była niemal obezwładniająca i wołająca do czegoś, co tkwiło w nim samym, a co z chęcią by na to wołanie odpowiedziało.




Zacisnął szczęki, przymknął oczy i na chwilę wstrzymał dech. Nie pomagała. Pewnie chciała dobrze ale nie pomagała. Nie jeśli mieli się uspokoić i robić coś innego gdy tak czuł na plecach i ramieniu przyjemnie jędrny ciężar jej piersi a jej usta i gorący oddech na swoim karku, szyi i uchu. Jakby mieli zaczynać no to świetnie się do tego zabierała. Ale jak w tą drugą stronę to no wręcz tragicznie.




Wciąż na bezdechu i z przymkniętymi oczami schylił nieco głowę i potarł się palcami o skroń. Pokiwał głową ogólnie zgadzając się z tym co ona mówi. W sumie na tym postanowił się słowach. Ten bezdech już trochę dawał się mu we znaki. W końcu na taki numer dobrze było wcześniej wziąć ten głębszy wdech czy dwa. Ale słowa. Tak, mówiła. No tak, przecież właściwie miała rację. Teraz gdy umysł mu stygł żądz i emocji zaczynał to dostrzegać. Ciało i instynkt nadal się buntowało i mówiło co innego ale na rozum to no tak. Miała rację. Poza tym. Właściwie to była w tej chwili całkiem fajna. Jakoś tak zwyczajnie fajna. Jak to może być fajna kobieta w oczach mężczyzny. Była teraz miła i czuła tak jak wcześniej gorąca i lubieżna a jeszcze wcześniej zapłakana i bezbronna. Poznał ją w ciągu ostatnich chwil z trzech różnych stron i właściwie w każdej mu się podobała. Dużo bardziej niż gdy zgrywała się przed całym światem, że jest superlaską i niczym się nie przejmuje. No i że panuje nad wszystkim i świetnie sobie radzi. Teraz jakaś wydawała mu się naturalniejsza, szczersza bardziej zaangażowana nawet i chyba zależało jej na nim. Choć jeszcze nie był pewny jak bardzo. Przemyślał to gdy tak opierała się o niego i szeptała do ucha.




- Nie, co ty Summer tak tam się zgrywam na samczy foszek trochę. - uśmiechnął się do niej odwracając wreszcie twarz w jej stronę. Wystarczyło mu przekręcić głowę i już ich twarze dzieliły milimetry. Znów czuł jej oddech na swojej twarzy. Cmoknął ją ustami w jej usta choć tym razem oszczędnie i krótko. - Pewnie, że się nie gniewam. Widocznie masz te swoje wady fabryczne które trzeba jeszcze poprawić no i zabierzemy się za to później. - znowu do głosu wrócił mu ten ironiczny tryb żartu gdy wczoraj zaczął o tych dostrzeżonych wadach kolorowłosej.




- Chodź, trzeba w końcu zacząć ten dzień. - wstał na nogi i wyciągnął do niej dłoń jakby chciał jej pomóc wstać albo zaprosić do tańca. Przy okazji posłał jej już swój zwyczajowy uśmiech razem z łobuzerskim puszczeniem oczka.




Rany




- Słuchaj możesz na to zerknąć? Bo ja nie widzę. Jak to wygląda? - spytał najlepszego łowczego dzikich królików jakiego dotąd spotkał. Odwrócił się do niej plecami i uniósł koszulę prosząc jej by zerknęła na ranę. Zastanawiało go czy ta nocna przemiana, dziwny sen, to co w nim czuł jakby go coś właśnie użarło tam gdzie został ukąszony no to trochę się niepokoił czy wszystko jest po staremu. Czyli tak jak wczoraj.


Jako, że był do niej odwrócony plecami, nie mógł dostrzec miny, która pojawiła się na twarzy Summer. Dopiero po głosie poznał, że coś jest nie tak.
- Świeci się - poinformowała go, dotykając tego samego miejsca, które wczoraj wskazała Tamina. - I jest nieco cieplejsze niż reszta skóry. Paskudne ugryzienie - dodała, nie cofając dłoni.


- Cooo?! - podskoczył jak oparzony. ~ Świeci?! Jak to świeci?! W jakim sensie świeci?! Jak ma świecić, przecież tam nie ma żadnych cholernych kabli ani baterii to czym świeci?! ~ obrócił się zezując na nią jakby mimo wszystko chciał sprawdzić czy nie żartuje. Nie wyglądała. Nie mówiła jak żart. Ale jednak może…


Ale coś jednak nie. Coś mu mówiło, że jednak nie ściemnia ani se jaj nie robi. - Hiuuh. - wydobył z siebie dłuższy oddech. Musiał pomyśleć. Ne wpadać w panikę. Przecież to kurwa normalne, że jak człowieka użre wilkołak to mu potem te ugryzienie świeci! ~ Kurwa ja pierdolę! Co to za syf?! ~ zgarbił się opierając łokieć o kolano a z tak zrobionej ramieniowej podstawki schował twarz w nadstawonej dłoni. Świeci? No ładnie. W ich świecie to by pewnie coś radioaktywnego było. A tutaj? Co to oznaczało? Powinno tak świecić? Nie powinno? To przez eliksir? Bo go wypił? Bo teraz nie wypił? Przez przemianę? Bo się przemienił? Co to oznaczało?! Zyskał trochę czasu? Czy skrócił mu się? Zacisnął szczęki z gniewu, frustracji i złości. Nie zgadzał się! Na żadne wilkołacze ugryzienia! Zwłaszcza te świecące! Nosz kurwa mać! Zacisnął dłoń kępę trawy a potem wyrwał ją ze złością i cisnął gdzieś w krzaki.


- Sumer, możesz pokazać swoją ranę? - to było to. Musiał wiedzieć. Czy to coś z nim u niego. Czy ona też tak ma. Czuł ból we śnie. Jakby go coś użarło i odczucie przebiło się aż do snu ale go nie zbudziło. A co z Summer? Też tak miała? Różniła się od niego, że odkryła już swoją moc. I nie wypiła eliksiru. No ale reszta chyba nie. Sam nie wiedział co o tym myśleć. Odwrócił się do niej trochę tak, że był teraz bokiem do niej.


Kobieta zawahała się nieco, zupełnie jakby ta prośba była z jakiegoś powodu kłopotliwa. Zaraz też wyjaśniło się dlaczego, gdy w odpowiedzi chwyciła rąbek spódnicy i podciągnęła materiał do góry, ukazując coraz większą powierzchnię nóg. Nie zatrzymała ruchu dłoni, dopóki zarówno kolana, jak i spora powierzchnia ud, nie została wystawiona na widok. Wtedy dopiero, oczom Dawida ukazał się wyraźnie lśniący ślad po ugryzieniu, szpecący lewe udo, od wewnętrznej strony.
- Najwyraźniej to wspólna cecha tych ugryzień - mruknęła Summer, wyglądając na lekko zszokowaną ale nie aż tak, jak Dave chwilę wcześniej. Widocznie widok jego ugryzienia przygotował ją na taką możliwość. Sama rana była poszarpana, lekko zaczerwieniona na brzegach i napuchnięta. Zupełnie jakby w ciało kobiety wgryzło się zwierzę, które chciało nie tyle ugryźć co owym ugryzieniem spowodować jak największe obrażenia i ból. *


- Oookkaayyy. - skinął z wolna głową w dół wciąż wpatrzony najpierw w odchylane nogi a potem poważnie wyglądającą ranę. I też świecącą. Potarł się o nasadę nosa. - No to widzę, że w tym też tkwimy razem Summer. - a głowa wróciła mu równie wolno do pierwotnego poziomu. Sam nie wiedział co myśleć. Trochę mu ulżyło. Nie był z jakimś syfem osamotniony. To chyba było pocieszające samo w sobie. Ale z drugiej strony co to zmieniło? Byli z Kolorowłosą na tym samym wózku. Czyli to nic pewnie z eliksirem ani odkrytą mocą. Przynajmniej to odpadało. Ciekawe jak reszta z tym miała. Ale nie miał jak tego teraz sprawdzić.


Po chwili na te dedukcje podszedł do niej wciąż bardziej zapatrzony w jej uda i tą ranę na udzie. Zastanawiająca lokalizacja. Chociaż jego też nie była taka zwyczajna. Na plecach pod łopatką? Ni w pięć ni w dziewięć. Do tej pory nie starczało mu wyobraźni jak go tamta wilczyca nie użarła. W walce powinno być raczej na kończynach jakby się zasłaniał. Na torsie od przodu, na szyi czy twarzy jakby go powaliła w tej walce i próbowała kąsać. Ale na plecach? Albo jak u Summer na udzie? Od środka? Raczej nie kojarzyło mu się z walką. Ale też nie mógł tego wykluczyć.


- Zerknę na to co? - powiedział przyklękając przed nią. Był ciekaw rozmiarów rany. Chyba wilczyca ich użarła w wilczej formie więc jak pamiętał z nocy miała czym gryźć. Ale drugie co to chciał obejrzeć czy da się poznać pozycję w jakiej użarła Summer. Wiki miały górne kły na zewnątrz a dolne w środku. Więc podobnie powinny zadawać rany. Gdyby dało się to poznać można było wydedukować w jakiej pozycji obie były w chwili ukąszenia. Gdyby góra rany była skierowana ku górze uda wówczas wilk musiałby się znajdować raczej za Summer. Albo ona by musiała leżeć na brzuchu gdy ją dorwał. A jak na odwrót no to pewnie wilczyca była z przodu no albo dziewczyna leżała na plecach i odkowypała się nogami czy coś podobnego. No w sumie po chwili główkowania znalazł jeszcze jedną możliwość choć wydała mu się chyba najbardziej dziwna. A mianowicie wilczyca mogła być na ziemi a Summer nad nią. Wtedy co? Próbowałaby ją przygnieść do ziemi? To by oznaczało jakąś walkę. Ale na solo trochę dziwna pozycja co innego jakby Summer była z kimś jeszcze kto zmagał się z wilczycą. Bo wtedy przygnieciona do ziemi wilkołaczka mogła ją dziabnąć od dołu, tam gdzie sięgnęła.


Rana, z każdą mijającą chwilą, bladła. Jej blask wnikał w ciało Summer, podobnie jak znikały zgrubienia, gorąco i jakiekolwiek ślady jej istnienia. Dave zdążył jednak dostrzec, iż ślady zębów pasowały najbardziej do pozycji, w której jego towarzyszka musiałaby leżeć na plecach. Musiała się też bronić, no chyba że owe rozległe obrażenia były faktycznie spowodowane tylko i wyłącznie chęcią zadania większego bólu. Ktokolwiek nie był odpowiedzialny za owe ugryzienie, musiał albo być sadystą albo też Summer musiała w jakiś sposób nadepnąć temu wilkołakowi na odcisk. Lub wilkołaczce, jakiejkolwiek płci by atakująca istota nie była.
- No i co, Sherlocku, odkryłeś tam coś ciekawego? - Usłyszał pytanie zadane nieco rozbawionym głosem. To, że na owe rozbawienie Summer musiała się wysilić nie było tajemnicą dla czułego ucha, które było w stanie wykryć fałsz w jej głosie.


- Tak. Masz znikającą od patrzenia ranę. - kiwnął głową wciąż pod wrażeniem kolejnego fenomenu rany. Nie dał rady tego ukryć. Bo najpierw sama rana, potem, że świeci a teraz, że znika. No dziw na dziwie i dziwem pogania. Ale usłyszał też wahanie i skrępowanie w głosie stojącej nad nim kobiety. Wstał więc puszczając jej spódnicę i pozwalając by ta uległa sile grawitacji zasłaniając z powrotem nogi kolorowłosej. - Myślę, że użarło cię jak leżałaś na plecach. Może próbowałaś to skopać z siebie czy odepchnąć. Chyba się broniłaś. Bo cię użarło z przodu i z góry czyli był nad tobą i gdzieś w nogach. - powiedział na jej pytanie spokojnym głosem tego co się domyślił na podstawie wyglądu rany której już nie było. Nie był pewny jak to ma się do tego co pamiętała. Lub śniła. Chcąc lub nie. Ale skoro mieli być partnerami to jej powiedział jak widział sprawę. - I wierz mi Summer. Wolałbym to stwierdzić w naprawdę innych i naprawdę ciekawszych okolicznościach. Ale masz bardzo ładne nogi. - chciał zakończyć nieco pozytywniejszym akcentem. Zwłaszcza, że zachowywała się jakby nadużył jej zaufania czy miała jakieś opory przed tym co właśnie zrobiła. Ale zrobiła mimo to. I w sumie było jak mówił. Pewnie, że chętnie obejrzałby sobie jej nogi. I nie tylko obejrzał i nie tylko nogi. No ale właśnie jakby mieli oboje na to ochotę i jakoś no inaczej niż tak medycznie czy poszlakowo z okazji badania ran. No ale mimo to już je widział. Skoro widział to uznał za stosowne choć takim komplementem jej to jakoś wynagrodzić.


- Znikającą od… - powtórzyła, jednak nie kończąc zdania. Głęboki wdech wypełnił jej płuca powietrzem, które po dłuższej chwili wypuściła bardzo, bardzo powoli. - Rozumiem - mruknęła, poprawiając spódnicę, przy czym dłoń wyraźnie jej drżała. - Nie było jej tam wczoraj, tego jestem pewna. Musiała pojawić się tuż przed lub po obudzeniu. Ten sen…
Summer urwała ponownie i odgarnęła włosy z twarzy. Dłoń jednak przy twarzy pozostała, a konkretnie utkwiła przy nasadzie nosa, częściowo zasłaniając oczy.
- Budzimy się w tym miejscu, bez ran i bez pamięci. W pierwszą noc mamy sny z Pełni, a nad ranem budzimy się z bólem i ranami, które znikają. Pytanie, czy następnym razem też znikną. Czy to tylko wizualizacja tego co się stało czy faktycznie te rany się odnawiają. I dlaczego znikają? Może to jakiś znak rozpoznawczy?
Mówiła powoli, dokładnie ważąc każde słowo, niezbyt przy tym zwracając uwagę na komentarz Dawida tyczący się jej nóg. Może źle zrozumiał jej reakcję, bowiem bynajmniej na przejętą tym że oglądał jej nogi, nie wyglądała.


- Znak rozpoznawczy? Wewnątrz uda? Na plecach? - Dawid zmarszczył brwi. - Chyyba niee… - mruknął z wyraźnym zastanowieniem. - Znaki mają być widoczne. Z założenia. A akurat nasze rany to ciężko dostrzec póki jest się w ubraniu a najczęściej się jest. - wyraził swoje powątpiewanie. - No ale nie wiem, może to jakoś ktoś umiałby dostrzec mimo to. Ja bym stawiał na efekt uboczny. Jak jakaś trutka czy jad. Chyba. Tak sądze. - powiedział znowu z wahaniem bo dopiero nad tym myślał. I właściwie zgadywał w ciemno. Za mało wiedzieli o tym całym wilkołactwie by coś wiedzieć konkretniejszego. - Może teraz po przemianie rany nam się szybciej goją? - spojrzał na nią pytająco chcąc sprawdzić jak jej się podoba ten pomysł. Ciężko było odgadnąć. Nawet jak znali objaw czy efekt to mieli do dyspozycji wiele czynników i efektów jakie mogły je wywołać. Samodzielnie lub w jakichś kombinacjach. To bardzo utrudniało Polakowi jakieś konkretniejsze analizy problemu. Bo co by sobie nie podstawił za bazę w takiej analizie i nieznajomości to mogło dać widoczny efekt i wydawać się, że pasuje. Coś ich szarpało we śnie, że rany się odnawiały czy nawet powstawały nowe albo były widoczne? Może. Nawet nie wiedzieli czy zniknęły na dobre czy tak tylko teraz. Luki w pamięci mogły być od ukąszenia albo być efektem docelowym czy ubocznym tej dwutygodniowej dziury w czasie. Teraz mu przyszło znowu do głowy udział Taminy w tym procederze. Do domku było rzut beretem od kamiennego kręgu a sama mówiła o zamkniętych drzwiach gdzie nie mogli zajrzeć. Dlaczego? Może były tam następne projekty kolejnych wilkołaków czy stworów? A może nie. Może Tamina miała swoje sekrety ale nie miała z tym nic wspólnego. Ciężko było zgadnąć. Znów wychodziło mu, że za mało wiedzą.


- Nie wiem Summer. Ale stojąc tutaj tego się nie dowiemy. Nie ma co sobie teraz nad tym łamać głowy. Czegoś się dowiemy czy wpadniemy na jakiś pomysł to się pomyśli jak to dopasować ale teraz nie ma co tracić na to czasu. - wzruszył w końcu ramionami by zakończyć tą dyskusję. Bo jakby zacząć ją na serio mogliby rozważać i planować jak on teraz na chwilę próbował i wcale na koniec dnia nie musieliby być mądrzejsi.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 07-12-2016, 18:53   #90
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Barbara, Nela, Jack


Nie zwlekając dłużej, ruszyli. Noga za nogą, czy też łapa za łapą, skierowali się w stronę drzwi komnaty, a następnie wkroczyli na korytarz. Ten, nie licząc posępnie wyglądającego jegomościa z mieczem w dłoni, był kompletnie pusty. Nieznajomy, nie uraczywszy wyłanającej się grupy nawet krótkim spojrzeniem, roztarł butem kupkę pyłu, która usypana była u jego stóp, po czym bez słowa ruszył przed siebie. Skierował się w prawo, czyli w stronę przeciwną do tej, z której goście wampirzego zamku, przybyli jakiś czas wcześniej. Jaki dokładnie, tego wiedzieć nie mogli, wszak słońca w jaskini nie było, a zegary, o ile takowe gdzieś były, kryły się przed ich wzrokiem. Nawet jednak, gdyby jakiś się znalazł to wszak nikt nie sprawdził ani o której przybyli ani też o której w końcu zmorzył ich sen.


Scar obrała dokładnie tą samą drogę co nieznajomy, ruszając przodem i wyraźnie oczekując, że pozostali rusza za nią. Tak też się stało. Jakby na to nie spojrzeć była to w obecnej chwili lepsza opcja niż stawianie czoła wrogowi w pojedynkę. Nie bez znaczenia także był fakt, że ich przewodniczka zdawała się wiedzieć co robi i do tego znać drogę. Względnie też ufała owemu mężczyźnie na tyle by ryzykować życiem nie tylko swoim ale i całej drużyny.
Wysoka sylwetka nieznajomego, odzianego w czerń i z takiegoż samego koloru włosami, które na karku spięte miał złotą obręczą, raz po raz znikała im z oczu gdy skręcali to w lewo, to w prawo, to znów wkraczając na wąski lub też szerokie schody, które zawsze wiodły ich w dół. Ci, którzy mieli to nieszczeście, że wyłaniali się przed czarnowłosym, ginęli zanim zdołali otworzyć swe usta. Wyraźnie widać było, że nie zależy mu na zadawaniu pytań o to po której stronie tamci stali. Możliwe też, że zwyczajnie lubował się w zabijaniu. Niestety, jako że uparcie odmawiał spoglądania w ich stronę, nie byli w stanie dostrzec jego twarzy ani też emocji które się na niej malowały. O ile jakieś się tam malowały.
Dan, który po zmianie postaci stale tkwił przy Barb, był w trakcie tego marszu nienaturalnie milczący. Nie odezwał się nawet słowem gdy Nela potknęła się na wysadzanym diamentami diademie, który leżał częściowo przysypany pyłem, na podłodze.


Ani też nie skomentował gdy wykończona Barb o mały włos nie przegapiła stopnia i nie spadła ze schodów. Jedynie mocniej przygarnął ją do siebie dodatkowo zmniejszając tą niewielka przestrzeń jaka ich dzieliła.
Próby Jack’a, nakierowane na zorientowanie się w sytuacji, spełzły na niczym. Jedyne co osiągnął to gniewne syknięcie ze strony Scar i wypowiedziany gniewnym szeptem nakaz by się uciszył.


W końcu, po dość długim spacerze, który do reszty wyczerpał siły Neli i Barb, a Jack’owi zrosił czoło potem, dotarli do solidnych, drewnianych wrót, które pojawiły się po tym, jak pokonali kręte, wąskie i wyglądające na nieużywane od wieków, schody.
- Pozostałe przejścia są pewnie obstawione - Scar obdarowała ich lakonicznym wyjaśnieniem, zatrzymując się przed zaporą i badając metalowe sztaby, które owe drzwi wzmacniały.
- Odpoczniemy kilka chwil - zadecydował Dan, rzucając zaniepokojone spojrzenie na Barb, która dosłownie słaniała się z nóg.
- Chwilę - ukrócił jego zapały czarnowłosy, odzywając się po raz pierwszy odkąd do nich dołączył. A może to oni dołączyli do niego? Głos miał całkiem przyjemny, podszyty lekkim zniecierpliwieniem jednak pozbawionym wrogości czy gniewu. Odwrócił się w ich stronę, zapewne by sprawdzić czy faktycznie istnieje potrzeba odpoczynku. Jego twarz nie wyrażała przy tym żadnych emocji, niczym piękna, porcelanowa maska. Jedyne, co zdradzało iż za ową maską kryje się istota żywa, były oczy. Szkarłatne niczym krew, wwiercające się w duszę, czujne niczym ślepia polującego drapieżnika. Wampir, bez wątpienia bowiem nie był on istotą ludzką, czy nawet elfem, skinął lekko głową jakby uznając rację Dana, po czym ponownie się odwrócił i zaczął odsuwać zasuwy. Scar odsunęła się robiąc mu miejsce i oparła o ścianę korytarza.
- Nie mamy pewnych informacji - zaczęła wyjaśniać, przyglądając się jak Dan pomaga Barb usiąść. - Wygląda na to, że frakcja sprzyjająca elfiemu królowi wreszcie postanowiła podjąć próbę przejęcia władzy. Dlaczego akurat teraz? Pewnie przez wasze przybycie bo innego powodu nie widze. Vellandrill najwyraźniej uwziął się by położyć na was swoje łapska. Lisen, wampir który was zaatakował, już od jakiegoś czasu otwarcie opowiadał się za porzuceniem sojuszu z Taminą i przejściu na stronę elfów. Widać wreszcie zebrał się na odwagę.
- Lub dostał wsparcie - wtrącił się Dan. - Bez tego nadal tylko by gadał, a to… To jest cholernie dalekie od gadania.
- Dostał wsparcie - przytaknął nieznajomy, który uporał się z piąta, ostatnią zaporą i właśnie otwierał drzwi. - Nie jesteście jedynymi wilkołakami, którzy przybyli tej nocy do Krypty. Widziałem też kilku przedstawicieli innych ras, w tym parę demonów. Musieli ten atak planować od jakiegoś czasu, a wasze przybycie stało się iskrą, która wzbudziła pożar.
Drzwi ustąpiły z jękiem, który poniósł się echem wśród wysokich, skalnych ścian korytarza. W dźwięku tym był sprzeciw pełen skargi na okrutny los, który budził ze snu pogrążonego w letargu niedźwiedzia. Niedźwiedzia, który skrywał tajemne przejście pogrążone w gęstym, nieprzyjaznym mroku. Nawet wyczulony wzrok, którym trójka bohaterów mogła się cieszyć od chwili przybycia do Avalonu, nie był w stanie przebić go dalej niż na kilka kroków.
- Musimy…

Dalsze słowa zostały zagłuszone przez głośny huk. Ścianami wstrząsnęło, a na głowy odpoczywającej drużyny posypały się skalne odłamki. Za pierwszym wybuchem, bowiem z tym właśnie skojarzył się trójce bohaterów ów dźwięk, pojawiły się kolejne. Strop, który tkwił wysoko nad ich głowami, począł się kruszyć niczym ciastko na które ktoś nadepnął.
- Szybko! - krzyknął Dan, bez ceregieli biorąc Barb na ręce i ruszając biegiem w stronę mrocznego tunelu.
Nela także została potraktowana w ten sposób, nie przez Jacka jednak, a przez czarnowłosego, który pojawił się przy niej w mgnieniu oka i równie szybko, nie bacząc na ewentualny sprzeciw, poniósł ją w ślad za Dan’em. Jack’owi została pomoc Scar, która jednakże ograniczyła się tylko do pogonienia chłopaka, który z ich trójki był wszak w najlepszym stanie. Nie zdołali jednak odbiec daleko. Kolejny huk, bliższy i wyraźniejszy poprzedził tąpnięcie, które każde z nich odczuło wyraźnie. Niewidoczny w mroku sufit poddał się nieznanej im sile. Ściany ugięły się, pękając i zapadając jakby nie były stworzone ze skały, a z delikatnego kryształu. Hałas, pył i ból stały się całym światem dla tych, którzy znaleźli się w tunelu. Przynajmniej do chwili, w której czerń nie oddzieliła świadomości od losu, który ich spotkał.

*****


Otwierali oczy nie wiedząc gdzie się znajdują ani jak dotarli w to miejsce. Powoli, jedno po drugim, wspomnienia wypełniały ich umysły. Stonehenge, las, czarownica, elfy, demony i magia. Przypominali sobie kim są, kim są osoby leżące obok nich. Powoli uświadamiali sobie że żyją, lub tak im się przynajmniej wydawało.
Rozejrzenie się pozwoliło im potwierdzić to, co od chwili obudzenia tłukło się w ich głowach. Oto bowiem, tuż przed ich oczami, wokół nich, dumne i wieczne, stały kamienne słupy Stonehenge. Słońce otulało je swymi łagodnymi, pierwszymi promieniami, sprawiając że lśniły delikatnie. W powietrzu unosił się zapach trawy i polnych kwiatów. Przede wszystkim jednak dominowała słodka woń, której źródłem była grupa ludzi leżących tak jak oni, pod owymi kamieniami. Zajęło im chwilę by zrozumieć, że patrzą na swoich towarzyszy, a kolejną by ich umysły zarejestrowały iż patrzą także na siebie samych. Uśpionych, ubranych w ubrania które założyli na siebie idąc do “Pełni”.
- To już wszyscy? - Głos wydobył się zza ich pleców.
- Taaa… - Padła lakoniczna odpowiedź.
- A tamci?
- Z tamtymi jeszcze nie skończyli, oporni jacyś -
odpowiedziała kobieta, wchodzac jednocześnie w zasięg wzroku. - Jak skończą to się z nimi zrobi to co z resztą.
Była wysoka, z blond włosami obciętymi na krótko. Za ubranie służyły jej spodnie i krótka tunika przepasana szerokim pasem do którego przypięta była pochwa z tkwiącym w niej mieczem.
- Chodźmy, zanim się pobudza i cały plan szlag trafi - mężczyzna, wyższy odrobinę od kobiety, z twarzą ozdobiona gęstą, rudą brodą, stanął przy jej boku mierząc wzrokiem uśpionych.
- Masz rację Rit, słońce już wstało. Szkoda ich trochę, pocieszna z nich była grupka. Szczególnie ta mała…
Mrok na nowo począł gęstnieć przed ich oczami, stopniowo odbierając im zdolność widzenia świata. Nela jednak do końca była w stanie dostrzec zimne, lodowe spojrzenie błękitnych oczu nieznajomej, wbite w jej postać leżącą bezbronnie pod kamieniem.

*****


Gdy ponownie dane im było ujrzeć świat, pierwszym co zobaczyli, był bielony sufit i takież same ściany. Znajdowali się w małym pokoiku, który sądząc po wyglądzie, znajdował się na strychu jakiejś chaty. Leżeli upchnięci na trzech siennikach, którymi wyłożone były wąskie łóżka. Przez niewielkie, kwadratowe okienko, wpadały do środka snopy złotego słońca, sprawiając że drobinki kurzu unoszące się w powietrzu lśniły niczym maleńkie klejnoty. Na stoliku pod oknem stała misa i dzban z woda. Świeżą, co mogli stwierdzić od razu, bowiem jej wyraźna woń przyjemnie podrażniła ich nosy uświadamiając im, że są bardzo, ale to bardzo spragnieni. I nadzy, o czym przekonali się w następnej chwili. Ich ubrań nie było nigdzie widać, aczkolwiek na krześle stojącym przy drzwiach leżało coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało na odzienie.
Poza pragnieniem czuli także głód, wspomagany wonią smażonych jajek jaka docierała do nich gdzieś z wnętrza chaty. Podobnie jak woń chleba i dźwięk cichych rozmów. Słów nie byli w stanie rozpoznać, jednak głos Dan’a był im na tyle znany, że mogli przyjąć iż ich towarzysz także znajduje się wśród żywych i najwyraźniej ma się dobrze. A może była to kolejna wizja, sen czy też tak po prostu wyglądało życie po drugiej stronie? Na te i inne pytania, odpowiedzi musieli znaleźć sami…






Alex




Spotkanie ze skrzydlatą istotą było tylko kolejnym, przykrym elementem podróży, jaki los zrzucił na głowę Alex’a. Wilgotne spodnie faktycznie nie uprzyjemniały podróży, a wręcz dodawały do bólu, który i tak dręczył mężczyznę. Siodło bez wątpienia było narzędziem tortur wymyślonym, zdaje się, głównie po to by uprzykrzyć mu życie. Sores oczywiście, jak to najwyraźniej miał w zwyczaju, ani trochę nie przejmował się losem swego współtowarzysza. Jego uwaga skupiona była głównie na drodze, która w blasku powoli zachodzącego słońca, wiodła wśród sadów i pól uprawnych. Woń jabłek była przyjemnie świeża, informująca że zbiory tego roku będą obfite, a ale orzeźwiające w smaku. Ziemia była tu żyzna, ciemna i pełna wartości odżywczych. Nic zatem dziwnego, że wszystko rosło na niej jak na drożdżach.
Okazjonalnie mijali mieszkańców tych ziem, którzy nie zawsze należeli do rodzaju ludzkiego. Tak oto Alex miał okazję zobaczyć demona, dwie centaurzyce, młodego elfa i uśmiechającą się pogodnie karlicę. Zdawać się mogło, że życie w krainie zwanej Avalon, to sielski raj, pozbawiony wojen, rozlewu krwi i zbrodni jako takiej.
Wszystko zmieniło się, gdy ponownie w las wjechali. Nie minęła godzina, słońce nie zdążyło się nawet skryć za konarami, gdy drogę zastąpiła im czwórka oprychów. Odziani w skórzane kamizelki, proste spodnie i kaptury, uzbrojeni byli jak na prostych rzezimieszków przystało. Tylko jeden miał w ręku wyglądający na porządny, miecz. Reszta posiadała nabijane gwoździami pałki, która to broń może i była prymitywna, jednak bez dwóch zdań nie nieszkodliwa.


- Pieniądze albo życie - zabrzmiało ulubione zawołanie tego rodzaju typków spod ciemnej gwiazdy.
Sytuacja była wręcz komiczna, należało przyznać, szczególnie gdy ten z mieczem, który wyraźnie pozostałym przewodził, wyszczerzył gębę w uśmiechu, ukazując wyraźne braki w uzębieniu. Pasował on bowiem jak nic do filmu klasy d, którego budżet nie pozwalał na zatrudnienie porządnej ekipy. Tak przynajmniej było do chwili, w której zza drzew nie wystrzeliła strzała, trafiając w ziemię tuż przed wierzchowcem Alex’a. Spłoszone zwierzę stanęło dęba, zrzucając z siebie jeźdźca, który w sposób nader bolesny odczuł działanie grawitacji.




Dawid



- Chodź Summer przejdziemy się do tej bariery. Spróbujemy dziś tego triku z pszczołami. - Dawid powiedział widząc jak ognisko i królik potrzebują jeszcze trochę czasu który mogli czekać aż się zrobi albo spędzić bardziej produktywnie.

Summer rzuciła baczne spojrzenie na pieczące się mięso, po czym odpowiedziała skinięciem głowy.
Dzień, który to wstał równie piękny co poprzedni, coraz wyraźniej swe panowanie nad światem roztaczał. Zniknęły wąskie wstęgi mgły, które nieśmiało snuły się tuż nad ziemią. Zwierzęta coraz raźniej buszowały zarówno w poszyciu jak i w koronach drzew. Dave słyszał je i czuł wszystkimi zmysłami. Podobnie jak mocną, odurzającą woń ziemi, która atakowała jego nozdrza dopominając się pierwszeństwa wśród innych woni. Tych zaś nie brakowało. Dziki miód w dziupli drzewa obok którego przechodzili, grzyb przycupnięty w cieniu krzewu, który ominęli. Ostra woń odchodów jelenia i ciepły zapach młodych, ukrytych przed wzrokiem w wydrążonej w ziemi jamie. Do zapachów dochodziły dźwięki. Skrobanie pazurów wiewiórki, szelest liści rozgrzebywanych przez mysz. Nad ich głowami przeleciał rudzik, spod ich stóp umknął zaskroniec. Las żył, buzował tkwiącą w nim mocą. Był niczym ogromny obraz, którego każdy szczegół, każde pociągnięcie pędzla, zostało przed Dawidem odsłonięte.


Do bariery dotarli dość szybko, Summer bowiem narzuciła zdrowe tempo, które jednak zdawało się nie robić na ich ciałach żadnego wrażenia. Nawet oddech im nie przyspieszył, chociaż jeszcze wczoraj pewnie by się zasapali. Ich przybyciu towarzyszyło bzyczenie, które dominowało wszelkie inne dźwięki. Przed barierą, a nad ich głowami, kotłowały się setki, o ile nie tysiące, pszczół.


Nowakowski szedł przez las razem z Summer. Szedł i miał wrażenie, że idą przez zupełnie inny las niż wczoraj. Ale las był ten sam to oni się zmienili od wczorajszej wizyty przy barierze. Teraz gdy podczas marszu miał okazję to odczuć dziwił się jak bardzo. Dotąd nie przyszło mu na myśl, że coś takiego jak “las” składa się z aż tylu, tak różnorodnych elementów! To było zdumiewajace! I na swój sposób zachwycało go to nawet. W bodźcach wzrokowych odczuwał najmniejszą różnicę. Ale słuch i węch zyskały jakby “krystaliczną jakość obrazu” jak to się w reklamach telewizorów mówiło. Dosłownie można było odkrywać nowy świat dzięki tym nowoodkrytom zmysłom. Te same miejsca zyskiwały kolejne nieznane dotąd barwy, odcienie, warstwy, zasłony które dotąd były mu kompletnie nie znane. Musiał przyznać, że robiło to na nim wrażenie. Zaczynał rozumieć czemu Summer była wczoraj taka uchachana cały dzień. Też chyba teraz czuł się podobnie jak ona wtedy. Bycie wilkiem niosło więc ze sobą i pozytywne aspekty życia.
- To twoja sprawka? - Dawid spoglądając w górę na żywą, brzęczącą chmarę.

Kobieta skinęła głową w odpowiedzi.
- Zaczęłam je zwoływać gdy wyszliśmy z obozu. Nie sądziłam że się ich tyle zbierze - dodała, wyglądając przy tym na zaskoczoną i nieco zaniepokojoną owym zjawiskiem. Podeszła bliżej roju, który jakby wyczuł swą królową, opadł niżej i otoczył ją luźną chmurą. Usta Summer ułożyły się w łagodny uśmiech, gdy wyciągnęła rękę i pozwoliła by ją obsiadły.
- Są chętne do pomocy - oznajmiła wesoło przysuwając rękę do oczu i uważnie obserwując ruchliwe owady. - Gdy byłam dzieckiem to się ich panicznie bałam - wyznała nagle, unosząc wzrok na Dawida. - Głupota, co nie?
Wyszczerzyła zęby pogłębiając swój uśmiech. W jej oczach, wciąż lśniących i nie do końca ludzkich, widać było ochotę do psoty.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172