Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2016, 10:47   #31
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Sekal & Asenat

Merlin nie powiedział do współplemieńca nic, poza zwięzłym "cześć" na przywitanie oraz "trzymaj", gdy wepchnął w ramiona Granta jedną wypakowaną po brzegi torbę, z której obscenicznym fakiem sterczała świeża bagietka. Otworzył drzwi domku i wtargnął do środka, nie przestając nawijać do kogo innego. Po włosku. Przez komórkę, która tylko cudem lub mocą duchów trzymała się między jego ramieniem a uchem, gdy wypakował drugą torbę w niewielkiej, urządzonej minimalistycznie kuchni i nieśpiesznym truchcikiem ruszył do kanciapki pod schodami włączyć prąd. Sądząc z tonu, właził rozmówcy w dupę bez wazeliny i bez zbytniego wysiłku.


Grant został sam. Niemal sam. Z podłogi gapił się na niego znany mu już Einstein, w skrócie Ein, który był tak samo karykaturą psa, jak Merlin karykaturą wilkołaka.
Kliknij w miniaturkę

A z dużego fotosu powieszonego w przejściu między kuchnią a salonem ponętna brunetka, która karykaturą nie była w żadnym aspekcie.
Kliknij w miniaturkę


Merlin powrócił chwilę po tym, jak nad brunetką zapaliło się punktowe światełko, a lodówka zamruczała zmysłowo i podjęła z mozołem pracę. Merlin rozmawiał już z kimś innym, po angielsku, kończąc składaną zblazowanym tonem jednorazowej propozycji promocyjnej ofertę korupcyjną. Po chwili przeszedł na odbiór, powtarzał machinalnie "tak, tak", jakby kura gdakała, ale coś go musiało tknąć, bo zmarszczył ryże brwi i gdacząc co pięć sekund z przerażającą dokładnością, wyszedł do przedpokoju i odwrócił zjawiskową brunetkę cyckami do ściany. Po pięciu minutach gdakania wreszcie się rozłączył.

- No, to już coś tam mamy – oznajmił do Granta z krzywym uśmieszkiem, po czym wyciągnął z jednej z szafek whisky, a z torby dwa piwa.
- Zaczynamy delikatnie czy od razu przechodzimy do sedna? - zapytał uprzejmie i rzeczowo.
- Wyglądam ci na takiego, co owija w bawełnę liżąc telefon i mając niezłe zdjęcie patrzy na nie od tylca? - Matthias wskazał brodą na niewidoczną teraz brunetkę. Jednak już po ilości wypowiedzianych słów wyglądał na nieswojego. Wybitego ze zwyczajowego rytmu. Kiedy jeszcze Merlin gadał, Grant ułamał sobie połowę bagietki i teraz żuł powoli. Gadał więc częściowo z pełnymi ustami. Przyglądał się psu z dziwną fascynacją. - Wreszcie się coś dzieje w naszym miasteczku, nie?

Merlin zamrugał. Ein gapił się dalej z nieruchomą, pełną napięcia uwagą członka stada o najkrótszych nóżkach i najmniejszych zębach… chociaż, McMahon chyba jednak miał jeszcze mniejsze kły. Właśnie je wyszczerzył.
- Zawsze się działo, Matthias.
Chlupnął gościowi whisky do szklanki, hojnie, pod krawędź, i zabrał się za obrabianie steków, popijając z własnej w sposób elegancki i dystyngowany, wskazujący na wieloletnią wprawę w niewylewaniu za kołnierz.
- DEA - zaznaczył, odwracając płaty mięsa szpikulcem na patelni. Ein gapił się teraz na niego, oblizywał się raz po raz i skomlał.
- Akcja w pubie, to część większej całości. DEA zgarnęło sporo dość ważnych handlarzy narkotyków. Jednocześnie, w synchronizowanych wejściach w obserwowane miejsca. Planowali to już od dłuższego czasu. Ci tutaj mieli zgarnąć Leona Tardosa ze świeżo dostarczoną partią towaru.
Rudy, zaskakująco szczerze przejęty rolą gospodarza, dolał Grantowi whisky, zabrał się za siekanie naci pietruszki i krojenie cytryny.
- Leon był jedyną osobą, która agentów interesowała - kontynuował rzeczowo, wyciskając z długich rozmów same istotne fakty. - Nie zidentyfikowano jeszcze... przypadkowego, jak to określają, mężczyzny, który przebywał w lokalu. Gdyby nie, to że napadł na dwóch oficerów, pewnie w ogóle nie ściągnąłby ich uwagi.

Nie komentował. Przerzucił stek na talerz, obłożył plasterkami cytryny i sypnął hojnie zieloną natką. Odkroił kawałek własnej porcji i zajął się przeżuwaniem, w oczekiwaniu, aż Grant przeżuje otrzymane informacje. Matthias łyknął sobie porządnie ze szklanki i rozsiadł wygodniej, popatrując to na psa, to na Merlina.
- Gdyby nie próbowali mi włożyć worka na głowę i gdzieś wywieźć celując z karabinów w głowę to bym grzecznie przeprosił i sobie polazł - warknął, już bardziej po swojemu. - Niech się cieszą, że żyją. Jeden mnie postrzelił, będą szukać rannego. Na mój trop trafią szybko. Jeden z nich to mąż mojej… siostry - dodał, krzywiąc się paskudnie i łykając znowu whisky. Po chwili zastanowienia dopił całą szklankę i wstał. Odstawił ją na blat blisko rudzielca. Została niezwłocznie napełniona. Merlin milczał. Kolejne małe i precyzyjnie odkrojone kawałki steku znikały w jego ustach.
- To był przypadek. Trafiłem do Leona z innego powodu. Gość, któremu wczoraj dałem w mordę w barze to prawie na pewno gwałciciel. Sam jednak do lasu nie trafił wraz z młodą indianką. Ma kumpli. Jeden wyciągał go z baru, co sobie oglądałem na nagraniu jak wpadły gliny. Gość dobrze wiedział, gdzie są kamery i nie wiem jak wygląda. Może być tutejszy. Może mieć coś wspólnego z naszym krewniakiem. I do chuja nie wiem o co mu może chodzić.
- To nie wszystko - oznajmił sucho McMahon i pociągnął solidny łyk alkoholu. - Opowiem ci. Uzgodnimy też, jak odkleić ci DEA od pleców… jednak najpierw, nasze uzgodnienia. Domyślasz się już pewnie czegoś, debilem nie jesteś. O nasze wyprawy idzie. Nie byłem do końca wobec ciebie uczciwy. Ani szczery. Proponuję, żebyśmy zaczęli od nowa. Z odkrytymi kartami. To jednak będzie oznaczało, że weźmiesz na barki więcej niż plecak z moim laptopem.
- Wiesz, że nie jestem śliskim szczurem co liże dupy - zastrzegł od razu Grant. - Jak mi płacą za coś, to nie po to, bym mielił ozorem. Przysługa za przysługę. Za kłamstwo dotykające mnie osobiście wybijam zęby, za robienie mnie w wała… - wyszczerzył się, ukazując kły. - Na razie jednak robiłem za ochroniarza. Co tam sobie gadałeś to mnie mało obchodziło. Ty zdejmujesz ze mnie DEA, ja robię coś dla ciebie. Co wyniknie poza tym - wzruszył ramionami i nie dokończył, biorąc kolejny łyk ze szklanki.

Rudy odsłonił drobne ząbki w powolnym uśmiechu.
- Od jedynek po trójki mam koronki - oznajmił cynicznie. Mógł kłamać. Nie było widać różnicy. - Pamiątka po czasach, kiedy zaczynałem robić w biznesie i zbyt wiele spraw załatwiałem osobiście. W dobie kosmicznych technologii w protetyce… wysil się bardziej z groźbami - poradził uprzejmie, przepłukał rzeczone zęby łykiem whisky i wypluł alkohol do zlewu. - Co do umowy. Ja zajmę się DEA, żeby ci ręce rozwiązać - zgodził się. - Dalej, w kontaktach ze wszystkimi w naszej sprawie możesz także robić za ochroniarza, skoro ci tak wygodnie. Poza jednym wyjątkiem. Przed Uktena z rezerwatu będziesz reprezentował nasz niepowtarzalny tandem pełną gębą. Sam. Bez tego się nie obejdzie. Na szczęście oni nie lubią, jak się im liże dupy, więc świetnie się dogadacie. Gdybym ja tam poszedł, zdarliby ze mnie skalp. Na żywca. Z głowy i ze wszystkich miejsc, gdzie mi włosy rosną. I powiesili nad mrowiskiem. Dałem ich plemiennym pobratymcom do tego naprawdę dobre powody parę lat temu, więc… - Merlin odkaszlnął i po raz pierwszy w historii ich znajomości wydał się Grantowi zakłopotany i zawstydzony. - Więc jestem tam spalony. A co wyniknie poza tym… - sięgnął do plecaka po laptop i ustawił go na kuchennym stole. - Chciałbyś dokonać czegoś, czym niewielu może się pochwalić? Zasłużyć się plemieniu? Sławę zdobyć… taką prawdziwą. Taką, że będą o tobie mówić w każdym caernie?
- Mam to w dupie - Grant wzruszył ramionami, wysuszył szklankę i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - I skąd pomysł, że groziłem? - parsknął rozbawiony. - Nie chciałbyś, bym zaczął grozić. No, chyba, że byłoby to w twoim interesie. - Nalał sobie jeszcze, ale tym razem także Merlinowi. - Mogę gadać z Uktena.
- W dupie? - powtórzył rudy i parsknął krótkim śmieszkiem, wybiły mu krwawe rumieńce i chyba zaczynało go brać. - Nie wierzę. Ale… - zaznaczył, unosząc szczupły palec - udam, że to łykam. Dobrze…
Odpalił mapę. Miał na niej zaznaczone ślady wszystkich ich wspólnych marszrut, zagęszczających się wokół jednego miejsca. Mnóstwo dokumentacji ich przygód w postaci zdjęć, głównie pleców maszerującego Granta na tle rozmaitych okoliczności przyrody. Wzruszający był. Albo systematyczny.
- Więc, musisz wiedzieć, czego szukałe… śmy. Miejsce mocy, błogosławione przez duchy, gdzie mocno bije serce Gai. Dawny, uśpiony caern, jak sądzę. Tak stary i tak dawno opuszczony, że nawet obecni Uktena nie wiedzą o jego położeniu. Szukam od pięciu lat… dziś mam pewność, że jest na terenie rezerwatu. W okolicach miejsca, gdzie znaleźliśmy Kocha. I… sądzę że nie tylko ja to wiem. Niepokoi mnie ten gwałt na Indiance, o którym mówiłeś. Podobno nie był jedyny. Jeszcze nie nasłałem siostry, by się wywiedziała, co i jak. Czekałem z tym na ciebie. Z czerwonymi trzeba ostrożnie, zwłaszcza w takich sprawach… I… - Merlin polał znów sobie i Grantowi, wypił duszkiem. - Niepokojąco zgrywa mi się z tym moje nowe zlecenie. Pojawił się klient, który chce wykupić ziemię w rezerwacie nad jeziorem, i zleca mi zaprojektowanie budynku, całości, z instalacjami i… nieważne. To ma być ekskluzywny klub dla dżentelmenów. Wiesz, co to jest klub dla dżentelmenów w ludzkim języku, Grant? Burdel dla bogaczy ze skrzywionymi potrzebami.
McMahon zamilkł i oklapł, przysiadł na wysokim kuchennym krześle.
- Coś za dużo tam krzywdy kobiet - mruknął. - Takie rzeczy zostawiają ślady na ziemi i w Umbrze. Mogą być robione z rozmysłem, nie seria przestępstw a… hm, rytuał? Do diabła, nie jestem Teurgiem, Matthias. Przydałby się taki… ale ważniejsze jest teraz, żebyś pomógł mi nawiązać kontakt z Uktena. Tę burdelową inwestycję bezwzględnie trzeba zatrzymać, a przynajmniej zamrozić. Mogę ją wstrzymywać bardzo długo na każdym etapie powstawania… ale tylko z Uktena utniemy to na zawsze. To nie jest byle chryja. Za tym stoi wiele osób, które mogą załatwić nas obydwu na dziesiątki sposobów. Z kasą, dojściami i… chyba też mocami, których nie rozumiem. To nie będzie już skakanie przez płot i kłótnia ze strażnikiem leśnym. Więc… hm. Możesz się jeszcze namyślić, jeśli chcesz - zasugerował Merlin uprzejmie.

Merlin gadał tak dużo, że w połowie znudził Granta, który zaczął chodzić po domku, zaglądając w kąty i wyglądając przez okna. Popijał przy tym whisky i tylko bardzo symbolicznie interesował się tym co mu rudy pokazywał. Kiedy wreszcie skończył, Matthias zatrzymał się wreszcie.
- Spoko. Czego chcesz się od nich dowiedzieć? Znając ich to będą potrzebowali jakiś głupot do zaufania czy co oni tam sobie wymyślają. Pewnie same stare zgredy mające fioła na punkcie swojego rezerwatu i ani metr dalej - parsknął. - Szepcząca bywa rozsądna. Zacznę od niej.
- … tylko nie trafiłem na moment? - Merlin zaśmiał się gorzko i nalał sobie jeszcze, szklankę wzniósł w stronę Granta. - Na początek, kto się do nich zwracał, który kawał ziemi chce kupić i ile daje. Kto z ich strony prowadzi negocjacje i na jakim są etapie. A teraz… cię przeproszę. Popracuję i przetrzeźwieję, potem wracam. Żarcia masz dość. W podschodówce są też wędki… i strzelba. Na odpędzanie nachalnych niedźwiedzi, rzecz jasna. Zostawić ci Eina do towarzystwa?
Karykaturalny pies się patrzył. Z nadzieją. Całym sobą nie chciał wracać do miasta i eleganckiego apartamentu.
- Zdrzemnę się - Grant skinął głową i dopił whisky. Wyglądał jakby wypity alkohol zupełnie na niego nie wpłynął. - Potem pójdę do rezerwatu. Aha, będzie mi potrzebna inna maszyna zanim przemodeluję i przemaluję swój motor. Mi nie zdążyli zrobić zdjęć, ale jemu tak.
- Ktoś z rodziny do ciebie zadzwoni.
Merlin machnął ręką. To był drobiazg. Nie minęło pięć minut, a siedział na werandzie i z pasją łupał opisy projektu centrum handlowego. Na uszach miał słuchawki, żeby mu się żaden dźwięk natury nie przedarł do świadomości i nie zburzył spokoju ducha, a na ustach zadowolony uśmiech. Dobrego nastroju nie zepsuło mu nawet to, że Ein, zdrajca, podreptał zdrzemnąć się na dywaniku przy Grancie.
 
Asenat jest offline