Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-12-2016, 10:47   #31
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Sekal & Asenat

Merlin nie powiedział do współplemieńca nic, poza zwięzłym "cześć" na przywitanie oraz "trzymaj", gdy wepchnął w ramiona Granta jedną wypakowaną po brzegi torbę, z której obscenicznym fakiem sterczała świeża bagietka. Otworzył drzwi domku i wtargnął do środka, nie przestając nawijać do kogo innego. Po włosku. Przez komórkę, która tylko cudem lub mocą duchów trzymała się między jego ramieniem a uchem, gdy wypakował drugą torbę w niewielkiej, urządzonej minimalistycznie kuchni i nieśpiesznym truchcikiem ruszył do kanciapki pod schodami włączyć prąd. Sądząc z tonu, właził rozmówcy w dupę bez wazeliny i bez zbytniego wysiłku.


Grant został sam. Niemal sam. Z podłogi gapił się na niego znany mu już Einstein, w skrócie Ein, który był tak samo karykaturą psa, jak Merlin karykaturą wilkołaka.
Kliknij w miniaturkę

A z dużego fotosu powieszonego w przejściu między kuchnią a salonem ponętna brunetka, która karykaturą nie była w żadnym aspekcie.
Kliknij w miniaturkę


Merlin powrócił chwilę po tym, jak nad brunetką zapaliło się punktowe światełko, a lodówka zamruczała zmysłowo i podjęła z mozołem pracę. Merlin rozmawiał już z kimś innym, po angielsku, kończąc składaną zblazowanym tonem jednorazowej propozycji promocyjnej ofertę korupcyjną. Po chwili przeszedł na odbiór, powtarzał machinalnie "tak, tak", jakby kura gdakała, ale coś go musiało tknąć, bo zmarszczył ryże brwi i gdacząc co pięć sekund z przerażającą dokładnością, wyszedł do przedpokoju i odwrócił zjawiskową brunetkę cyckami do ściany. Po pięciu minutach gdakania wreszcie się rozłączył.

- No, to już coś tam mamy – oznajmił do Granta z krzywym uśmieszkiem, po czym wyciągnął z jednej z szafek whisky, a z torby dwa piwa.
- Zaczynamy delikatnie czy od razu przechodzimy do sedna? - zapytał uprzejmie i rzeczowo.
- Wyglądam ci na takiego, co owija w bawełnę liżąc telefon i mając niezłe zdjęcie patrzy na nie od tylca? - Matthias wskazał brodą na niewidoczną teraz brunetkę. Jednak już po ilości wypowiedzianych słów wyglądał na nieswojego. Wybitego ze zwyczajowego rytmu. Kiedy jeszcze Merlin gadał, Grant ułamał sobie połowę bagietki i teraz żuł powoli. Gadał więc częściowo z pełnymi ustami. Przyglądał się psu z dziwną fascynacją. - Wreszcie się coś dzieje w naszym miasteczku, nie?

Merlin zamrugał. Ein gapił się dalej z nieruchomą, pełną napięcia uwagą członka stada o najkrótszych nóżkach i najmniejszych zębach… chociaż, McMahon chyba jednak miał jeszcze mniejsze kły. Właśnie je wyszczerzył.
- Zawsze się działo, Matthias.
Chlupnął gościowi whisky do szklanki, hojnie, pod krawędź, i zabrał się za obrabianie steków, popijając z własnej w sposób elegancki i dystyngowany, wskazujący na wieloletnią wprawę w niewylewaniu za kołnierz.
- DEA - zaznaczył, odwracając płaty mięsa szpikulcem na patelni. Ein gapił się teraz na niego, oblizywał się raz po raz i skomlał.
- Akcja w pubie, to część większej całości. DEA zgarnęło sporo dość ważnych handlarzy narkotyków. Jednocześnie, w synchronizowanych wejściach w obserwowane miejsca. Planowali to już od dłuższego czasu. Ci tutaj mieli zgarnąć Leona Tardosa ze świeżo dostarczoną partią towaru.
Rudy, zaskakująco szczerze przejęty rolą gospodarza, dolał Grantowi whisky, zabrał się za siekanie naci pietruszki i krojenie cytryny.
- Leon był jedyną osobą, która agentów interesowała - kontynuował rzeczowo, wyciskając z długich rozmów same istotne fakty. - Nie zidentyfikowano jeszcze... przypadkowego, jak to określają, mężczyzny, który przebywał w lokalu. Gdyby nie, to że napadł na dwóch oficerów, pewnie w ogóle nie ściągnąłby ich uwagi.

Nie komentował. Przerzucił stek na talerz, obłożył plasterkami cytryny i sypnął hojnie zieloną natką. Odkroił kawałek własnej porcji i zajął się przeżuwaniem, w oczekiwaniu, aż Grant przeżuje otrzymane informacje. Matthias łyknął sobie porządnie ze szklanki i rozsiadł wygodniej, popatrując to na psa, to na Merlina.
- Gdyby nie próbowali mi włożyć worka na głowę i gdzieś wywieźć celując z karabinów w głowę to bym grzecznie przeprosił i sobie polazł - warknął, już bardziej po swojemu. - Niech się cieszą, że żyją. Jeden mnie postrzelił, będą szukać rannego. Na mój trop trafią szybko. Jeden z nich to mąż mojej… siostry - dodał, krzywiąc się paskudnie i łykając znowu whisky. Po chwili zastanowienia dopił całą szklankę i wstał. Odstawił ją na blat blisko rudzielca. Została niezwłocznie napełniona. Merlin milczał. Kolejne małe i precyzyjnie odkrojone kawałki steku znikały w jego ustach.
- To był przypadek. Trafiłem do Leona z innego powodu. Gość, któremu wczoraj dałem w mordę w barze to prawie na pewno gwałciciel. Sam jednak do lasu nie trafił wraz z młodą indianką. Ma kumpli. Jeden wyciągał go z baru, co sobie oglądałem na nagraniu jak wpadły gliny. Gość dobrze wiedział, gdzie są kamery i nie wiem jak wygląda. Może być tutejszy. Może mieć coś wspólnego z naszym krewniakiem. I do chuja nie wiem o co mu może chodzić.
- To nie wszystko - oznajmił sucho McMahon i pociągnął solidny łyk alkoholu. - Opowiem ci. Uzgodnimy też, jak odkleić ci DEA od pleców… jednak najpierw, nasze uzgodnienia. Domyślasz się już pewnie czegoś, debilem nie jesteś. O nasze wyprawy idzie. Nie byłem do końca wobec ciebie uczciwy. Ani szczery. Proponuję, żebyśmy zaczęli od nowa. Z odkrytymi kartami. To jednak będzie oznaczało, że weźmiesz na barki więcej niż plecak z moim laptopem.
- Wiesz, że nie jestem śliskim szczurem co liże dupy - zastrzegł od razu Grant. - Jak mi płacą za coś, to nie po to, bym mielił ozorem. Przysługa za przysługę. Za kłamstwo dotykające mnie osobiście wybijam zęby, za robienie mnie w wała… - wyszczerzył się, ukazując kły. - Na razie jednak robiłem za ochroniarza. Co tam sobie gadałeś to mnie mało obchodziło. Ty zdejmujesz ze mnie DEA, ja robię coś dla ciebie. Co wyniknie poza tym - wzruszył ramionami i nie dokończył, biorąc kolejny łyk ze szklanki.

Rudy odsłonił drobne ząbki w powolnym uśmiechu.
- Od jedynek po trójki mam koronki - oznajmił cynicznie. Mógł kłamać. Nie było widać różnicy. - Pamiątka po czasach, kiedy zaczynałem robić w biznesie i zbyt wiele spraw załatwiałem osobiście. W dobie kosmicznych technologii w protetyce… wysil się bardziej z groźbami - poradził uprzejmie, przepłukał rzeczone zęby łykiem whisky i wypluł alkohol do zlewu. - Co do umowy. Ja zajmę się DEA, żeby ci ręce rozwiązać - zgodził się. - Dalej, w kontaktach ze wszystkimi w naszej sprawie możesz także robić za ochroniarza, skoro ci tak wygodnie. Poza jednym wyjątkiem. Przed Uktena z rezerwatu będziesz reprezentował nasz niepowtarzalny tandem pełną gębą. Sam. Bez tego się nie obejdzie. Na szczęście oni nie lubią, jak się im liże dupy, więc świetnie się dogadacie. Gdybym ja tam poszedł, zdarliby ze mnie skalp. Na żywca. Z głowy i ze wszystkich miejsc, gdzie mi włosy rosną. I powiesili nad mrowiskiem. Dałem ich plemiennym pobratymcom do tego naprawdę dobre powody parę lat temu, więc… - Merlin odkaszlnął i po raz pierwszy w historii ich znajomości wydał się Grantowi zakłopotany i zawstydzony. - Więc jestem tam spalony. A co wyniknie poza tym… - sięgnął do plecaka po laptop i ustawił go na kuchennym stole. - Chciałbyś dokonać czegoś, czym niewielu może się pochwalić? Zasłużyć się plemieniu? Sławę zdobyć… taką prawdziwą. Taką, że będą o tobie mówić w każdym caernie?
- Mam to w dupie - Grant wzruszył ramionami, wysuszył szklankę i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - I skąd pomysł, że groziłem? - parsknął rozbawiony. - Nie chciałbyś, bym zaczął grozić. No, chyba, że byłoby to w twoim interesie. - Nalał sobie jeszcze, ale tym razem także Merlinowi. - Mogę gadać z Uktena.
- W dupie? - powtórzył rudy i parsknął krótkim śmieszkiem, wybiły mu krwawe rumieńce i chyba zaczynało go brać. - Nie wierzę. Ale… - zaznaczył, unosząc szczupły palec - udam, że to łykam. Dobrze…
Odpalił mapę. Miał na niej zaznaczone ślady wszystkich ich wspólnych marszrut, zagęszczających się wokół jednego miejsca. Mnóstwo dokumentacji ich przygód w postaci zdjęć, głównie pleców maszerującego Granta na tle rozmaitych okoliczności przyrody. Wzruszający był. Albo systematyczny.
- Więc, musisz wiedzieć, czego szukałe… śmy. Miejsce mocy, błogosławione przez duchy, gdzie mocno bije serce Gai. Dawny, uśpiony caern, jak sądzę. Tak stary i tak dawno opuszczony, że nawet obecni Uktena nie wiedzą o jego położeniu. Szukam od pięciu lat… dziś mam pewność, że jest na terenie rezerwatu. W okolicach miejsca, gdzie znaleźliśmy Kocha. I… sądzę że nie tylko ja to wiem. Niepokoi mnie ten gwałt na Indiance, o którym mówiłeś. Podobno nie był jedyny. Jeszcze nie nasłałem siostry, by się wywiedziała, co i jak. Czekałem z tym na ciebie. Z czerwonymi trzeba ostrożnie, zwłaszcza w takich sprawach… I… - Merlin polał znów sobie i Grantowi, wypił duszkiem. - Niepokojąco zgrywa mi się z tym moje nowe zlecenie. Pojawił się klient, który chce wykupić ziemię w rezerwacie nad jeziorem, i zleca mi zaprojektowanie budynku, całości, z instalacjami i… nieważne. To ma być ekskluzywny klub dla dżentelmenów. Wiesz, co to jest klub dla dżentelmenów w ludzkim języku, Grant? Burdel dla bogaczy ze skrzywionymi potrzebami.
McMahon zamilkł i oklapł, przysiadł na wysokim kuchennym krześle.
- Coś za dużo tam krzywdy kobiet - mruknął. - Takie rzeczy zostawiają ślady na ziemi i w Umbrze. Mogą być robione z rozmysłem, nie seria przestępstw a… hm, rytuał? Do diabła, nie jestem Teurgiem, Matthias. Przydałby się taki… ale ważniejsze jest teraz, żebyś pomógł mi nawiązać kontakt z Uktena. Tę burdelową inwestycję bezwzględnie trzeba zatrzymać, a przynajmniej zamrozić. Mogę ją wstrzymywać bardzo długo na każdym etapie powstawania… ale tylko z Uktena utniemy to na zawsze. To nie jest byle chryja. Za tym stoi wiele osób, które mogą załatwić nas obydwu na dziesiątki sposobów. Z kasą, dojściami i… chyba też mocami, których nie rozumiem. To nie będzie już skakanie przez płot i kłótnia ze strażnikiem leśnym. Więc… hm. Możesz się jeszcze namyślić, jeśli chcesz - zasugerował Merlin uprzejmie.

Merlin gadał tak dużo, że w połowie znudził Granta, który zaczął chodzić po domku, zaglądając w kąty i wyglądając przez okna. Popijał przy tym whisky i tylko bardzo symbolicznie interesował się tym co mu rudy pokazywał. Kiedy wreszcie skończył, Matthias zatrzymał się wreszcie.
- Spoko. Czego chcesz się od nich dowiedzieć? Znając ich to będą potrzebowali jakiś głupot do zaufania czy co oni tam sobie wymyślają. Pewnie same stare zgredy mające fioła na punkcie swojego rezerwatu i ani metr dalej - parsknął. - Szepcząca bywa rozsądna. Zacznę od niej.
- … tylko nie trafiłem na moment? - Merlin zaśmiał się gorzko i nalał sobie jeszcze, szklankę wzniósł w stronę Granta. - Na początek, kto się do nich zwracał, który kawał ziemi chce kupić i ile daje. Kto z ich strony prowadzi negocjacje i na jakim są etapie. A teraz… cię przeproszę. Popracuję i przetrzeźwieję, potem wracam. Żarcia masz dość. W podschodówce są też wędki… i strzelba. Na odpędzanie nachalnych niedźwiedzi, rzecz jasna. Zostawić ci Eina do towarzystwa?
Karykaturalny pies się patrzył. Z nadzieją. Całym sobą nie chciał wracać do miasta i eleganckiego apartamentu.
- Zdrzemnę się - Grant skinął głową i dopił whisky. Wyglądał jakby wypity alkohol zupełnie na niego nie wpłynął. - Potem pójdę do rezerwatu. Aha, będzie mi potrzebna inna maszyna zanim przemodeluję i przemaluję swój motor. Mi nie zdążyli zrobić zdjęć, ale jemu tak.
- Ktoś z rodziny do ciebie zadzwoni.
Merlin machnął ręką. To był drobiazg. Nie minęło pięć minut, a siedział na werandzie i z pasją łupał opisy projektu centrum handlowego. Na uszach miał słuchawki, żeby mu się żaden dźwięk natury nie przedarł do świadomości i nie zburzył spokoju ducha, a na ustach zadowolony uśmiech. Dobrego nastroju nie zepsuło mu nawet to, że Ein, zdrajca, podreptał zdrzemnąć się na dywaniku przy Grancie.
 
Asenat jest offline  
Stary 09-12-2016, 15:14   #32
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Ból jest tylko kwestią umysłu. Nie istnieje. Ból ciała to jedynie cień bólu duszy. A duch Mówcy Umarłych Gwiazd był niezraniony. Udało mu się uratować to dziecko.

Matka przemówiła. On zrozumiał. Zadziałał i życie płynie dalej. Jakie będzie, to już nie jego troska.

Zamyślił się. Zignorował krzykacza, chociaż miał ochotę podejść do niego, wywlec z samochodu i wyjaśnić, co przed chwilą zaszło i co by mogło się wydarzyć, gdyby Matka nie ostrzegła Andyego. Warknąć tak, aby pojął i aby zapamiętał.

Nie zrobił tego jednak.

Nie jego rolą było zbawiać świat. Świat musiał podążyć tam, gdzie kierowała go Matka. Nie był Sędzią, by oceniać i serwować wyroki. Jego mądrością była Umbra i to co ukryte. Widzieć to, czego inni nie dostrzegali.

Zignorował zamieszania, a jedyne, co mogło ludziom dać do zrozumienia, że jest przytomny to był ciepły, przyjazny uśmiech, jaki posłał w stronę starszego pana. On rozumiał. Nie zatruwały go technologiczne miazmaty Tkaczki. Potrafił oderwać wzrok i umysł od trucizny bezwolności, jaką oferowała nowoczesna technika.

Nie chciał jechać do szpitala. Nie potrzebował pomocy. Ale zbyt wielu ludzi patrzyło, nagrywało więc udał pobijanego i zszokowanego i dał się zawieźć karetce. Tym bardziej, że dziewczynka też tam jechała a Andy chciał upewnić się, że nic jej nie jest.

- Dzień dobry panu. - Przywitała się uprzejmie i z uśmiechem na twarzy. Ze szczerym uśmiechem na twarzy. Chęć niesienie pomocy aż promieniał od niej. - Jestem doktor Alicja Van Rees. Muszę pana zbadać. Czy coś pana boli?
Ładny głos. Ładna twarz. Ładne ciało. Miłe dla oka. Miłe dla innych zmysłów.

Andy uśmiechnął się, lekko przepraszająco.

- Nic mi nie jest. – Powiedział łagodnie i z opanowaniem - Chciałbym najpierw skorzystać z toalety, jeśli to nie problem.

Potem, nie czekając na akceptację poszedł tam, gdzie zadeklarował symulując nagłą potrzebę. Po wypadku nie było w tym nic dziwnego.
Zamknął się w kabinie ściągając ubranie.

Był posiniaczony, ale nie było z tym większego problemu.
Forma glabro, którą przyjął na chwilę, pozwoliła podleczyć rany do niegroźnych obtarć i zasinień. Potem Andy powrócił do ludzkiej postaci, zrobił to, po co tutaj przyszedł, ubrał się i wrócił do uśmiechniętej pani doktor Alicji.

- Przepraszam, że tyle to trwało. Chyba jednak jestem bardziej zdenerwowany, niż sądziłem. Proszę. Niech pani mnie zbada, jeśli jest taka potrzeba, ale wydaje mi się, że nic wielkiego się nie stało. Chciałem spytać, jak dziecko, które … którego o mało nie przejechał ten biedny kierowca?

Zagadywał doktor, gdy zaczęła badanie.

Obdukcja nie powinna wykazać niczego poważnego. Moc Matki jaką zapewniała zmiennokształtność gwarantowała to w pełni. Nie Mia zamiaru dawać sobie zrobić innych badań. Żadnego pobierania krwi. Kilka drobnych opatrunków i z powrotem, na włóczęgę. To miasto wzywało go.

Płynął więc przez wir wydarzeń z otwartymi oczami i wyczulając zmysły na Wyrm.
 
Armiel jest offline  
Stary 13-12-2016, 20:56   #33
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Może próbować się zabić? - Psuja zareagowała na tyradę kobiet wybuchem pretensji. - Już próbowała! Musiałam ją tu przytargać na własnym grzbiecie bo nałykała się jakichś prochów. Gdzie byłyście jak kitowała pod nosem zapijaczonego tatuśka?
Dziewczyna pobladła wyraźnie. Na jej twarzy wyraźnie odmalowało się przerażenie i obawa.
- Nie. - Powiedziała cicho cofając się lekko. - Andie.
Z twarzy drugiej kobiety, Psuja widziała ją kilkakrotnie, niewiele dało się wyczytać. Rzuciła kilka niezrozumiałych słów do gospodarzy.

Indianin czujnym okiem zmierzył Bryzę. Zawsze czymś zajętą. Zawsze zaabsorbowaną sprawami świata. Jak nie jednego, to tego drugiego. A teraz stojącą w jego progu. Ze zwiniętym kłębkiem nici jakie zostawił za sobą on, lub Psuja. Nigdy nie miał w niej wroga. Co nie znaczyło jednak, że ich motywacje musiały być identyczne. Zdrowy duch i zdrowe ciało nie zawsze szły ze sobą w parze.
Odpowiedział jej równie krótko w tutejszym narzeczu, po czym przeszedł na angielski.
- Jest stabilna - spojrzał na Daanis - Na razie. Dlaczego mówisz, ze została zgwałcona?
- Tak powiedział jej chłopak, Damien. - Odparła dziewczyna. - Co z Andie? Czy ona…? Czy coś…? - Nie mogła wydusić z siebie pytania. Ładunek emocjonalny zawarty w tonie głosu był aż nadto czytelny. Daanis zwyczajnie bała się o przyjaciółkę.
Przez chwilę przypatrywał się dziewczynie, po czym wyciągnął z kieszeni garść czerwonych koralików.
- Czy to należy do Andie?
Potwierdziła kiwnięciem głowy.
Odłożył koraliki na szafkę, westchnął i dał znać by wszyscy weszli do kuchni.

Ponownie. Odezwał się dopiero gdy się tam znaleźli.
- Andie nałykała się różnych lekarstw. Widziałem środki na serce zapisane na jej matkę. I silne leki nasenne. W tym te o działaniu psychotropowym. Nie wiem skąd je wzięła. Ale w tej dawce pozbawiły ją przytomności. Prawie życia - tu spojrzał na Psuję skinąwszy jej głową na znak, że to “prawie” to tylko dzięki niej. Rzucił jej też przy tej okazji coś jakby znaczące spojrzenie przed wypowiedzeniem dalszych słów - I… wywołały spory krwotok. Jeśli nie ustanie, potrzebna będzie pomoc zewnętrzna. Na razie nadal jest nieprzytomna. Skąd Damien o tym wiedział? Powiedziała mu?
- On… - Zaczęła niepewnie dziewczyna cylindrze. - Tak. On wiedział od Andie. Ona… ona zadzwoniła do niego. Damien do mnie. Razem po nią pojechaliśmy.
- Zaraz, zaraz. - Wtrąciła się Szepcząca Bryza. - Mi powiedziałaś coś innego. - Skupiła swoje spojrzenie na dziewczynie. Zupełnie jakby chciała ją wzrokiem prześwietlić i dojść prawdy. - Powiedziałaś, że Damien zadzwonił do ciebie po tym jak Andie nie pojawiła się w umówionym miejscu. I że razem pojechaliście jej szukać.
- Tak. Nie. - Daanis szukała pomocy w oczach pozostałych kobiet.

Jerry w milczeniu spojrzał na Psuję. Potem na Bryzę. Jego wyraz twarzy mówił, że na razie ma dość.
- Pójdę zobaczyć co z nią.
- Czekaj - zatrzymała go Kineks. Indianka zachowywała zimną krew choć emocje tańczyły w jej zrenicach - Gdzie jest Damien? Masz do niego numer?
Dziewczyna ponownie potwierdziła kiwając głową.
- Ale to nie on ją skrzywdził. - Dodała gorączkowo.
- Mogę to potwierdzić- Powiedziała Szepcząca Bryza.- Rozmawiałam z nim.
Psuja przyglądała się tej wymianie zdań ze skrzywionymi w niechęci ustami.
- Zaraz, zaraz - nie wydawała się pałać współczuciem do Daanis, ani cieniem zaufania do starszej Indianki. - Wtargnęłyście tu jak burza i mówicie o gwałcie. Skąd w ogóle pomysł, że ją tu znajdziecie?

Daanis westchnęła z ulgą. Uznała, że wypowiedź Psuji uratowałą ją przed niewygodnym tłumaczeniem.
- Nie o gwałcie, tylko o lekach. - Starsza Indianka ze spokojem w głosie poprawiła bladą twarz. - Lekach, które mogą zaszkodzić dziewczynie.
- A ty - Szepcząca Bryza ponownie przeniosła spojrzenie na swoją małoletnią towarzyszkę. - powiedz wreszcie jak to naprawdę było.
- Bo… Nie… Ja… - Dziewczyna ponownie zaczęła szukać ratunku u pozostałych.
- Tak? - Indianka jednak nie dawała za wygraną. W jej głosie nie dało się wyczuć groźby. Był spokojny i zrównoważony.
- Bo Andie spotykała się z dużo starszym od niej mężczyzną z miasta.
- Nadal nie wiem, jak tu trafiłyście - Psuja nie odpuściła wcześniejszego pytania.

Informacja zaserwowana przez dziewczynę zaszokowała prawie wszystkich pozostawiając pytanie Psuji bez odpowiedzi i zainteresowania. Szczególnie żonę lekarza, która nie mogła, lub też nie chciała ukryć swych uczuć. Starsza Indianka, z którą przybył nieszczęsny posłaniec przynoszący złe wieści, lepiej sobie z tym radziła. Chociaż i dla niej było to spore zaskoczenie.
- Z dużo starszym? - Spytała Szepcząca Bryza gdy już udało jej się przetrwać wiadomość.
- Tak. Taki stary. Tak ze czterdzieści lat będzie miał.
- Znasz go?
- Nie. Widziałam go ze dwa razy.
- Skąd wiesz, że Andie się z nim spotykała? I dlaczego nie powiedziałaś nikomu o tym wcześniej?
- Andie mi mówiła o tym. - Pomimo iż Szepcząca Bryza nie podnosiła głosu, nie groziła, to Daanis rozpłakała się. - W zaufaniu mi powiedziała. Nie wyjawia się tajemnic przyjaciół.
Kineks objęła dziewczynę. Przemówiła do niej łagodnie starając się uspokoić ją. Nastąpiła krótka przerwa w pytaniach. Wszysyc zdawali sobie jednak sprawę z tego, że Daanis czeka jeszcze kilka bardzo niezręcznych i trudnych pytań.
Doktor wyglądał jakby bardzo chciał się już znaleźć po drugiej stronie drzwi do kuchni. W relacjach międzyludzkich lubił ich prostotę. Dawał sobie radę z pojedynczymi rozmówcami. Takie grupowe przesłuchanie gdzie nikt niczego nie wiedział, a jedyna osoba wiedząca sama już nie wiedziała co mówi, były zdecydowanie nie dla niego. Ale Kineks miała rację. Mieli w domu dziewczynę w ciężkim stanie. I nie zgłosił tego jeszcze tak jak powinien. Po co jak nie po to, by się tą sprawą na poważnie zainteresować. By dowiedzieć się, co stoi za tymi gwałtami. Ukryty w statystykach sadyzm na jaki można sobie pozwolić wobec nieletniej indianki? Czy może coś co złości duchy… zaraża zwierzęta… kpi z Kineks… i sprawia, że to właśnie Bryza, a nie urzędnik od praw człowieka, trafiła właśnie do nich. Spojrzał ciepło na Kineks i jej reakcję, po czym odchrząknął i odezwał się.

- Dobra. Dość tego. Błądzimy po omacku więc może tak dla odmiany spróbujemy po kolei i na spokojnie. Andie nigdzie się nie wybiera na razie więc nie ma pośpiechu. - tu spojrzał na Bryzę - A ciebie zdaje się interesował los tej dziewczyny i co się jej przydarzyło, a nie skąd się tu wzięła jej przyjaciółka - tym razem rzucił kolejne znaczące spojrzenie Grinpis - Ustalmy więc jedną ważną rzecz Daanis. Twoja przyjaciółka Andie mimo iż ma duże szanse wyżyć, nadal może próbować się zabić i w końcu się jej to uda. Dorzucę to, że jej los mogą podzielić inne dziewczyny z okolicy. Dlatego jeśli chcesz im tego oszczędzić to jest dobry moment, żebyś przestała się wahać nad tym co nam możesz powiedzieć, a co jeszcze wolisz zachować w tajemnicy. Rozumiesz to Daanis?
Przez chwilę patrzył dziewczynie w oczy, po czym nabrał powietrza i kontynuował.
- Zanim zaczniemy szukać jakiegoś starszego mężczyzny powiedz kiedy, gdzie i z kim ostatnim razem widziałaś Andie? Mówiła ci o swoich planach?
- Tak. - Daanis odparła przez łzy. - Rozumiem. Andie powiedziała, że musi się z nim spotkać. - Dziewczyna wyraźnie zaakcentowała słowo “nim”. - Spotkać i omówić ważną kwestię. Nie mówiła gdzie. Później zadzwonił do mnie Damien. Powiedział, że potrzebuje pomocy. Spotkaliśmy się na parkingu, zaraz przy granicy rezerwatu. Razem pojechaliśmy po Andie. Ona siedziała nad jeziorem. Ktoś ją pobił. Nie chciała powiedzieć kto. Ale była sama tam. Zaprzeczyła jakoby to on - Znowu wyraźnie zaakcentowała słowo “on”. - zrobił. Zbyt mocno zaprzeczyła. I zakazała mi o tym mówić komukolwiek. Ale ja nie mogłam. Nie mogłam milczeć. Damien pomógł mi ją zawieźć do domu. Jej ojciec musiał go zobaczyć, a później ja w takim stanie. Na szczęście Damien w porę odjechał. Później poszłam do Szepczącej Bryzy. I podzieliłam się swoimi podejrzeniami. Słyszałam wiele o gwałtach. Andie to ofiara.
Jerry pokiwał głową choć nie od razu i trochę jakby bez przekonania.
- W porządku. Na wejściu jednak powiedziałaś, że Andie może chcieć się zabić i że to nie ma bezpośredniego związku z tym co “on” jej zrobił. Szczerze mówiąc do tego doszliśmy z Greenpeace sami. Dlaczego więc według Was zażyła tyle leków? Dlaczego chciała się zabić?
To pytanie skierował już zarówno do Bryzy jak i Daanis.
- Dlatego, że Andie prosiła Damiena o leki kilka dni wcześniej. Przed tym zdarzeniem. - Powiedziała dziewczyna.
Mężczyzna westchnął i usiadł przy kuchennym stole. Milczał przez chwilę wodząc palcem po blacie i tworząc na nim niewidoczne znaki.
- Poprawcie mnie jeśli się mylę, w którymś miejscu. Andie ma chłopaka Damiena. Są ze sobą blisko. Poznaje jednak starszego mężczyznę i nawiązuje z nim znajomość na jakimś bliżej nam nieznanym podłożu. Znajomość ta nie układa się po jej myśli i dziewczyna traci nad nią kontrolę. Prosi zaufaną sobie osobę, czyli Damiena o środki uspokajające. Chce zerwać tą znajomość, ale coś staje się nie tak. Zostaje pobita. Odwieziona do domu do ojca pijaka zażywa dostępne środki od Damiena i swojej matki.
Przerwał, a po chwili pokręcił głową i spojrzał na czwórkę zgromadzonych tu kobiet.
- To jakaś kompletna bzdura. Daanis. Powiedziałaś, że widziałaś tego mężczyznę dwa razy. Możesz go z grubsza opisać?
Psuja też wspomniała, że go widziała. To czy opis dziewczyn się zgodzi niewiele zmieni, ale skreśli jedną osobę w tym całym “śledztwie”.
- Wysoki, szczupły. Ciemne włosy. Kilkudniowy, wypielęgnowany zarost. Ubrany jak jakiś biznesmen.
Po minie Psui poznał, że jednak nie skreśliło.
- To nie on - odparł po chwili zadumy jakby orzekał wyrok, po czym nieoczekiwanie wstał i skierował się do wyjścia z kuchni - Zobaczę co z Andie.

***

Dziewczyna nadal była nieprzytomna. I pewnie tak jeszcze pozostanie przez kilka dobrych godzin. Skutki zatrucia farmakologicznego wyraźnie jednak już jej nie zagrażały. Jeśli Jerry czegoś się obawiał to tego krwawienia. Traciła przez tnie siły i mogła potrzebować pomocy w każdej chwili. Dlatego nie zdecydował się jeszcze pojechać do gabinetu po zestaw kroplówkowy i płyny infuzyjne. Po sprawdzeniu jednak stanu, doszedł do wniosku, że upływ krwi chyba się normuje. Na stoliku obok stały przyniesione przez Psuję pojemniki po lekach. Raz jeszcze się im przyjrzał. Miał pewną teorię, która nieco bardziej pasowała do tego co zaszło, ale… to była tylko teoria. Dobrze, że tą siksę tknęło, żeby je zabrać.
Klamka skrzypnęła. Miał nadzieję, że to Kineks. Do jej towarzystwa nawykł już i nauczył się czerpać z niego korzyści. Inne nadal na dłuższą metę go irytowały.
Bryza. Zaraz za nią Psuja. Kineks najwyraźniej została z roztrzęsioną Daanis. Zresztą nie musiała tu być. Jeśli padną tu jeszcze jakieś słowa, dowie się o tym.
- Jak ona się czuje? - zapytała starsza Indianka.
Doktor obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem.
- Jest nieprzytomna więc trudno powiedzieć. Napewno można się spodziewać bólu w podbrzuszu, osłabienia, nudności…
Nie dokończył. Bryza patrzyła na obfitą ilość zakrwawionych szmat, oraz na pozycję w jakiej ułożono Andie.
- Tak - potwierdził nieco niechętnie i cicho Indianin - I według mnie… ani nie została zgwałcona, ani nie próbowała popełnić samobójstwa.
- Co, według ciebie, zatem się stało? - Spytała przyglądając się dziewczynie.
- Może nic by się nie stało gdyby inne dziewczyny nie milczały - odpowiedział chłodno przechodząc jednocześnie na dialekt - Masz z nimi kontakt. I jesteś blisko caernu. Czemu trzeba było pomocy tej dziewczyny z lasu, żeby się czegoś dowiedzieć?
- Byłam na miejscu. Ona też tam była.Tego jestem pewna. - Odparła w tym samym języku. - Była tam z mężczyzną. Twierdzisz, że nie została zgwałcona. Chcesz mi powiedzieć, że poszła z nim dobrowolnie?
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Andie nie była pierwsza przecież.
- A muszę? - Spytała przenosząc wzrok na mężczyznę. - Znasz odpowiedzi na te pytania. Niestety. - Dodała już ciszej.
Minęła dobra chwila nim odezwał się ponownie. Tym razem już po angielsku.
- Nie mam pewności - zaczął - Ale według mnie Andie świadomie dokonała aborcji. Jakiś mężczyzna chciał jej coś zrobić. Nie ten szczupły, choć może za jego wiedzą. Może zrobił. A może tylko zaczął. Nie wiem co. Nie znam się na rytuałach. W efekcie postanowiła usunąć wczesną ciążę, w której była. Do gwałtu tak jak w przypadku poprzednich dziewczyn nie doszło. Nie ma żadnych śladów obrażeń. Jeśli odbyła stosunek to poronienie zatarło ślady. Czy inne dziewczyny też były w ciąży?
- Nie. - Indianka odparła z całą stanowczością.
- A czy teraz są?
- Nie.
- To ostatnie pytanie było pod rozwagę - stwierdził nieco zdziwiony jej pewnością - Co zatem Ty mi możesz powiedzieć?
- Na razie nic więcej. Powiadomię cię, gdy odnajdziemy mężczyznę z którym była w lesie.
- Jak chcesz. Jeśli to wszystko to jadę nad jezioro.
- A ty nie chcesz? - Tym razem to ona była nieco zdziwiona.
- Na to z kolei pytanie, ty znasz odpowiedź. Niestety.
- Daj znać gdy Andie ocknie się. Będę chciała z nią porozmawiać.
Bryza nie czekając na jego potwierdzenie skierowała się do wyjścia. Przez ułamek sekundy się wahał. Słowa były gotowe…
Jednak caern przemówił wyraźnie. O wszystkim co i on wiedzieli. I nie potrzebowali pomocy lekarza. To nawet i lepiej. Odetchnął pozwalając się jej oddalić. Pozostawało wyprowadzić z kryzysu Andie i dać znać Bryzie.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 14-12-2016, 20:13   #34
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Psuja stała z boku jak piąte koło u wozu i z przekrzywioną głową chłonęła rozmowę. Wkurwiała ją ta mętna konspiracja, przechodzenie z angielskiego na ten ich rdzenny niezrozumiały język. Cała ta historia nie trzymała się kupy a już Daanis najgłębiej brodziła w półprawdach i niedopowiedzeniach zgrywając przy okazji zbuntowaną Bambi z kopytkiem w sidłach.
- Kim był ten biznesmen? - po wyjściu Bryzy i doktorka postanowiła wziąć wreszcie Indiankę w krzyżowy ogień pytań. - Jak go poznała, gdzie się spotykali? Zakochała się w nim?
- Nie wiem kto to. - Powiedziała przez łzy. - Mówiłam, że widziałam go dwa raz, przez chwilę. Poznała go w mieście. I nie wiem gdzie się spotykali. Nie chodziłam za nimi. I tak. Zakochała się w nim. Z wzajemnością.
- Czyli on jej zrobił dzieciaka? - Psuja próbowała nadążyć za tą historią. - Znasz chociaż jego imię?
- Jakie dziecko? O czym ty mówisz? - Daanis była wyraźnie zaskoczona.
Stojąca obok żona doktora pokręciła lekko, acz z wyraźną dezaprobatą, głową.
Nieprzejęta Psuja wzruszyła ramionami.
- Bo rozumiem, że to nie Damien? I tak, tego dziecka co to go już nie ma, więc się nie przyzwyczajaj.
Wróciła do pokoju pogrążonej we śnie dziewczyny i poczęła szukać przy niej telefonu, zła, że nie pomyślała o tym wcześniej. Musiała ze starszym amantem kontaktować się via phone, jak każdy normalny człowiek, szczególnie ten nastoletni, uzależniony od elektroniki. Indianie nie powinni na tym gruncie odbiegać od statystyk.
Psuja zdążyła przeszukać tylko jedną kieszeń gdy usłyszała za sobą głos gospodyni.
- Co robisz?
- Zostaw ją, Grinpis - Tym razem odezwał się doktor. Z tego samego kierunku. Stał za żoną. Jego głos był spokojniejszy i pozbawiony podejrzliwości. Ale ich spojrzenia były identyczne - Daj jej samej za siebie przemówić.
- Spokojnie, nie chce jej okraść. Szukam tylko komórki - Psuja obdarzyła ich kolejno spojrzeniem niewiniątka. - Podczas gdy ona nie jest w stanie mówić za siebie może powie coś jej telefon. Musiała się ze swoim loverboyem kontaktować. Daanis mówi, że to z nim poszła się spotkać a później przydarzyło jej się TO COŚ, nie sądzicie więc, że wypada pana Podstarzałego wypytać o kilka faktów?
- Załóżmy, że znajdziesz jego numer, pośród dziesiątków innych. - Kineks zaczęła mówić, starając się wypowiadać słowa bez żadnych emocji. - I co dalej? Jak zamierzasz to rozegrać?
- Spontanicznie - niezrażona dziewczyna nie zaprzestała poszukiwań. - A państwo doktorowie co tacy dociekliwi? Bo pomyślę, że będziecie się martwić.
- Niech spróbuje. - Indianka zwróciła się do mężą.
Jerry spojrzał na nią jakby próbując odgadnąć skąd to nagłe zaufanie do tej siksy.
- Gdyby mógł jej pomóc, sama by do niego zadzwoniła. I jeśli będzie potrzebowała, zrobi to jak tylko się obudzi. Zostaw jej ten telefon, Grinpis.
- Spoko, jak chcesz. Zresztą, nie ma żadnego telefonu - Psuja uniosła pokazała puste dłonie w geście rezygnacji. - Wpadnę później sprawdzić jak ona się ma.
Wsunęła dłonie do kieszeni za dużej kurtki.
- Skorzystam z łazienki i się wynoszę. Chyba, że macie do mnie jeszcze jakąś sprawę?
Indianin nie odpowiedział. Wyszedł do przedpokoju i zaczął naciągać buty. Bynajmniej mokasyny. Znoszone tenisówki.

Psuja uznała to za pozwolenie. Wyminęła żonę doktora i weszła do łazienki. Przysiadła na brzegu wanny, z rękawa wysunął się skradziony spektakularnie telefon. Nikt nic nie zauważył, ani Winetou ani jego żonka. Znaczy, nie wyszła z wprawy.
Psuja zerknęła na wyświetlacz ciekawa czy dokądś ją ta ścieżka doprowadzi.
Ruch ręki aktywował ekran.
https://cdn.techjuice.pk/wp-content/...er-Image-2.jpg
Podaj hasło, same kłody pod nogi.

Wsunęła komórkę do tylnej kieszeni i jednym susem wskoczyła na umywalkę. Zaparła się butami o porcelanowe brzegi i zapuściła żurawia w swoje oblicze w lustrze. Zbliżyła do niego twarz, zafalowało jak zmącona woda i dziewczyna zagłębiła się w lepkim wnętrzu.

Druga strona przywitała ją podobnym do łazienki doktora widokiem. Położyła na ziemi najnowszy model I-phona i wezwała ducha gremlina związanego z maszyną. Mały pokurcz przybył niechętnie. Zażądał zapłaty za potrzebne Psui informacje. Wyśmiała go, puściła wiązankę gróźb i pomachała sprzętem niebezpiecznie blisko stojącej w kiblu wody.

- Dobrze, już dobrze, mała szujo - zasyczał gremlin. - Zdejmę zabezpieczenia, ale nie będę ci pomagał w szukaniu właściwych wiadomości.
Pokazał jej język i począł się wciskać do maleńkiego otworu przeznaczonego dla ładowarki.

Psuja wróciła tą samą drogą, którą weszła - przez lustro. Jak gdyby nigdy nic spuściła wodę i wyszła na korytarz, skąd Kineks odprowadziła ją do drzwi.

Psuja czuła narastające zmęczenie. Ziewnęła i przetarła szczypiące oczy.
Nogi poniosły ją do zapyziałego motelu w pobliżu autostrady. Wychudzona kobieta na recepcji wręczyła jej klucz od maleńkiego pokoju z podwójnym łóżkiem. Chwilę poskakała na sprężynowym materacu i zabrała się za przeglądanie wiadomości tekstowych. Było ich więcej niż przypuszczała. Już po pierwszej pojawił się przypływ gniewu.
- Spo... spo... spot...kaj...my... Spotkajmy. sss... się... Kurwa! To potrwa wieczność.

Psuja nigdy nie odebrała należytej edukacji. Ba, nie odebrała nawet podstawowej przez co jej umiejętność czytania i liczenia dosłownie kulała. Było jej wstyd kiedy musiała zapłacić pięćdziesiąt dolców aby znudzona recepcjonistka przeczytała jej na głos wiadomości z komórki Andy.

Wiadomości z Damienem:

Spotkamy się?
Gdzie?
Tam gdzie zawsze!!
Jest też coś takiego
Załatwiłeś to dla mojej koleżanki?
Nie. Nie mogę.
Proszę!! Błagam!! Ona tego potrzebuje. To kwestia życia i śmierci!!
Odwdzięczę się.
Dobrze, już dobrze. Jutro.
Później jest pikantny opis co mogą robić.

- Dobra, dobra, czytaj dalej - Psuja się zarumieniła, choć opisy tego, co mogliby robić nie były ani specjalnie umiejętne ani wyuzdane.
Recepcjonistka przeszła do pakietu wiadomości do Daanis. Dziewczyśkie srutu tutu. Umawiały się na spotkania, obgadywały wszystkich i wszystko.
Męskich imion i to powtarzających się znalazła kilka. Andy umawiała się na spotkanie. “Tam gdzie zawsze.” czyli w “Barze Riviera” “Zjazd nr…”
Mało szczegółów. Dwa imiona. Marthin, Lee.

Psuja odebrała telefon od opłaconej raszpli. Wróciła do pokoju i skupiła się na przeglądaniu katalogów ze zdjęciami. Powtarzały się tam obrazy kilku mężczyzn, trzech z nich mieściło się w kategorii "przystojniaka po czterdziestce".

Upewniła się, że drzwi są zaryglowane i zrzuciła z siebie brudne ciuchy. Prysznic wprawił Psuję w monotonny błogostan. Stała pod strugami ciepłej wody i niemal spała na stojąco. Przez chwilę zastanawiała się czy nie wyprać ubrań w publicznej pralni ale była na to zbyt zmęczona. Zanurkowała pod warstwę pościeli i nie zdążyła dobrze zamknąć oczu kiedy nadszedł sen.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 14-12-2016 o 20:19.
liliel jest offline  
Stary 20-12-2016, 00:06   #35
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację

Psuja



Klub Riviera kusił przechodniów jaskrwym neonem widocznym z daleka. A ruchomy obrazek mówił wyraźnie, nawet najmniej rozgarniętym, czego w owym przybytku spodziewać się można. Głośna muzyka i odgłosy dochodzące ze środka również potwierdzały przypuszczenie, że klub Riviera jest przybytkiem serwującym niezbyt wyszukaną rozrywkę dla męskiej klienteli. A mężczyźni tłumnie odwiedzali ten parterowy, drewniany budynek.
Na szutrowym parkingu stało już sporo samochodów. Kolejne zjeżdżały się.
Psuja dostrzegła trzy podjeżdżające fordy. Z samochodów wysiadło około dzisięciu młodych mężczyzn. Wyraźnie zadowoleni z życia, w wesołych nastrojach, raźno ruszyli do klubu skandując “STEVEN!! STEVEN!!” głośno.
Im słońce było niżej nad horyzontem, tym wolnych miejsc na parkingu ubywało. Ale czająca się w ukryciu młoda garou nie mogła dostrzec żadnego z interesujących ją mężczyzn.
Gdy już miał dać sobie spokój na parking pojechały dwa samochody. Różniły się od siebie wszystkim. Jak ogień woda. Jak słońce i deszcz. Jechały jednak razem i zaparkowały koło siebie. Jednym z nich był żółty, sportowy samochód. Auto zwróciło uwagę niemal wszystkich będących na zewnątrz osób. Wysiadł z niego elegancko odziany czarnoskóry mężczyzna. W pierwszej chwili Pusja pomyślała, że to jeden z mężczyzn, których młoda Indianka uwieczniła na swoim telefonie. Po chwili zorientowała się, że ten jest nieco straszy.
Drugim autem był stary, wysłużony pick up. Tu pordzewiały, tam przerysowany. Brudny. Z niego wysiadł siwiejący mężczyzna, którego młoda Wędrowczyni kojarzyła ze zdjęć.
Obaj mężczyźni szybko zniknęli w klubie Riviera.

Wejście do środka okazało się niemożliwe. Stojący przy drzwiach wykidajło nie chciał wpuścić do środka nieletniej. Nie pomogły żadne prośby.
Z nieoczekiwaną pomocą przyszedł jej jeden z klientów lokalu.
- Chcesz tam wejść dziecino? - Położył rękę na ramieniu Psuji by po chwili zsunąć ją niżej wzdłuż pleców.







Andy Teebrack



Doktor Alicja Van Rees niechętnie wypuściła Andyego ze szpitala. Nawet jego dobre wyniki nie przekonywały ją co do braku jakichkolwiek urazów i obrażeń. Z wielkim przejęciem mówiła o możliwych komplikacjach. W końcu jednak dała za wygraną i udała się po potrzebne dokumenty. Nie mogła wszakże wypuścić pacjenta nim ten nie podpisał oświadczenie, że dobrowolnie wypisuje się.
Andy ponownie został sam za parawanem. Dawało to pewien rodzaj intymności, ale nie całkowity. Andy dokładnie słyszał rozmowę dwóch kobiet znajdujących się obok. Chociaż mówiły przyciszonymi głosami.
- To musi się skończyć. - Powiedziała pierwsza.
- Co? - Spytała druga.
- To.
- To nic wielkiego. Upadłam.
- Jak w zeszłym miesiącu? I miesiąc wcześniej?
- Co ty sugerujesz?
- To co ty chcesz ukryć.
- Ja nic nie chcę ukryć. Oczywiście. Ty wiesz lepiej.
- Posłuchaj Juliette…
- Nie Camille, to ty posłuchaj. Upadłam. I nic innego nie powiesz mamie.

Reszty już nie usłyszał gdyż pojawiła się doktor Van Rees. Andy podpisał co trzeba i mógł wyjść.
Wyjść i dopełnić pewnych obowiązków. Był obcym w tym mieście i musiał się przedstawić. Krążąc po Duluth Andy szybko znalazł to czego szukał. Znaki. Dla postronnych wyglądały jak zwykłe graffiti. On jednak potrafił je odczytać. Te znaki powiedziały mu gdzie ma się udać. Andy wiedział, że to Matka go prowadzi, do innych swych dzieci. Młody Mówca Umarłych Gwiazd nie musiał ich daleko szukać. To oni znaleźli jego. Był to policjant. Andy widział go w barze, z którego wybiegł by ratować dziewczynkę. Widział go później w szpitalu.
A teraz stał razem z nim koło glyphu wskazującego drogę.
- Powinniśmy być ci chyba wdzięczni, nieznajomy. - Zaczął spokojnie i godnie policjant.






Merlin McMahon



Zajęty pracą Merlin McMahon zupełnie nie zważał na upływający czas. Goniły go terminy i musiał dokończyć projekty, których realizacji podjął się.
Kątem oka dostrzegł, że Grant wyszedł z chatki i powędrował w las. A za Matthiasem powędrował i Einstein na swych krótkich łapkach.
Rudy Tubylec Betonu pozostał sam ze swoim laptopem i pracą. Nie długo dane było mu cieszyć się tą samotnością. A może i długo? Pogrążony w swej pracy znowu stracił poczucie czasu.
Zajęty pracą i odcięty od świata zewnętrznego słuchawkami McMahona nie od razu zorientował się, że ma gościa. Dopiero gdy coś przysłoniło mu słońce, chociaż to mógł uznać za błogosławieństwo, zorientował się, że ktoś przed nim stoi.
Najpierw zobaczył tylko nogi, odziane s eleganckie czarne buty i takiegoż koloru spodnie, zjawiskowe nogi, długie i kształtne niczym u antycznych bogiń. Nogi, które dobrze znał. Nogi swojej siostry.
Bianca stała przed Merlinem
- Ciężko cię znaleźć. - Powiedziała. A zza samochodu którym przyjechała wyłonił się Lukas. Merlin dobrze kojarzył Tubylcę.




Jeremiah Ellsworth



Doktor Ellsworth nie mógł pozostać całego dnia w domu. Dobrze wiedział, że jego żona zajmie się dziewczyną. Sam mógł pojechać do miasta odebrać wyniki próbek, które podesłał Waltowi.
Wizyta w mieście nie cieszyła go wcale. Musiał jednak ustalić co zatruwa rezerwat i jego mieszkańców.

W szpitalu św. Łukasza jak zwykle panował duży ruch. Uwagę Indianina przykuła znajoma twarz policjanta. Mężczyzna porzucił na chwilę swą rozmowę z drobną lekarką i wzrokiem odprowadził Jerryego, który już wiedział, że jego pojawienie się w mieście nie ujdzie uwadze jego mieszkańcom. Policjant był jednym z tych, którzy razem z nim dzielili tajemnicę swej prawdziwej natury.

Walt Pfeninng bardzo ucieszył się z widoku przyjaciela.
- Siadaj proszę. - Ruchem ręki wskazał wolny fotel w swoim gabinecie. - Miło cię widzieć, chociaż okoliczności temu nie sprzyjają. - Położył przed Jerrym kilka spiętych razem kartek papieru. - Wstępna analiza wykazała wysokie stężenie metali ciężkich i pestycydów w przesłanych próbkach. Bardzo wysokie. Przekraczające dopuszczalne normy.





Matthias Grant



Matthias odpłynął szybko. I równie szybko powrócił. Jeżeli nawet coś mu się śniło, to nie zapamiętał tego. Nie zaprzątał sobie tym głowy. Podobnie jak tym, że karykatura, którą rudzielec nazywał psem, poszła za nim.
Gdy Grant był już odpowiednio daleko od leśnej chatki McMahona pokusił się o włączenie telefonu. Były tam dwie wiadomości.
Od Hannah:
Starzy narzekają. Muszę trochę dłużej z nimi posiedzieć.
I od Szepczącej Bryzy:
Pojawiły się nowe fakty w sprawie. Powinniśmy je omówić.

Grant wiedział gdzie może znaleźć Indiankę i nie było to znowu tak daleko. Pomknął przez las, zostawiając krótkonogie stworzenie daleko za sobą gdy tylko wyłapał znajomy zapach kobiety mieszkającej w rezerwacie. Był pewien, że i ona go wyczuła. Gdy do niej dotarł siedziała na pniu starego drzewa i wpatrywał się w zieloną ścianę lasu.
- Wprowadziłam cię w błąd. - Powiedziała nawet nie oglądając się na niego. - Ponieważ i mnie wprowadzono w błąd.
Nim jednak Grant coś odpowiedział oboje poczuli zapach mężczyzny, któremu młody Tubylca skuł kilkanaście godzin wcześniej mordę. .











 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 03-01-2017, 21:33   #36
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Merlin wychylił się ostrożnie zza lichej osłony, jaką dawał mu otworzony na rattanowym stoliczku laptop. Nie usłyszał kroków…. co więcej, nie usłyszał nadjeżdżającego auta. Gdy pracował, odcinał się zupełnie od świata i można go było podejść jak dziecko. Dlatego właśnie miał psa. I Granta. Dopóki obydwaj go nie zdradzili, nigdzie nie było ich widać. Spali dalej albo poszli gdzieś się razem szwendać.

Tym razem nie było zagrożenia, co wcale nie oznaczało, że będzie przyjemnie. Jednak Merlin uśmiechnął się do siostry. Była przecież najlepszą siostrą świata. I najpiękniejszą.

- Cóż was sprowadza do mej ukrytej w niedostępnych kniejach samotni? - zapytał z emfazą w przypływie wisielczego humoru. To przecież było jasne, że nie przyjechali na grilla i piwo, albo dotrzymać mu towarzystwa.Tym, co ich ściągnęło, były kłopoty. I to takie, które wymagały osobistego udziału Merlina McMahona. Niezwłocznie.
- Luther Koch. - Zaczęła Bianca. - A raczej sposób w jaki zginął.
- Rozmawiałem z Dwightem McNeeleyem. - Odezwał się Lukas. - W zeszłym miesiącu mieli dwa podobne przypadki. - Merlin zdążył poznać jednego z zastępców miejscowego szeryfa, który był jednocześnie krewniakiem. - Dobrze byłoby gdyby McNeeley poznał miejsce gdzie znalazłeś zwłoki.

Niezwłocznego udziału Merlina wymagały problemy ze zwłokami. No przecież.
Tymczasem schował się przed nimi na powrót za laptopem, by z namaszczeniem zapisać wyniki swojej twórczej pracy.
- A cóż się stało dwóch innym przypadkom i gdzie? I kto był tymi przypadkami?
- Znaleźli ich w okolicach Swamp Lake. Rany były zadawane w podobny sposób. A ciało Kocha było dużo dalej. Dlatego McNeeley chce z tobą mówić. - Powiedziała Bianca.
- Policja jak na razie nie ustaliła tożsamości denatów. - Dodał Lukas. - Ale to nikt z okolicznych mieszkańców.
- Uhhhhhmmmmmmhmhmhmmm - skomentował to Merlin elokwentnie. - A czy Dwight, solidny irlandzki policjant, ma już świadomość, że zwłoki zostały przeniesione? I że zostały przeniesione w konkretnym celu?
- Nikt z nas mu tego nie powiedział. - Lukas zrobił minę niewiniątka.
- On z tych legalistów do bólu, czy tych normalnych i życiowych? - spytał Merlin siostry.
- Życiowy. - Odparła krótko.
- Lepiej załatwić to wszystko jak najszybciej. - Wtrącił się Lukas.
- Mhm… a czemu? - Merlin uniósł brwi. Potrafił wytrzepać z rękawa na poczekaniu co najmniej dwa powody takiego stanu rzeczy, ale ciekawiło go, dlaczego Lukas tak uważa. - Zrobić wam kawy?
- Tak, poproszę. Podwójne espresso. - Powiedziała Bianca.
- Ponieważ chodzi o Luthera Kocha. - Lukas najpierw kiwnął głową na znak, że i on chętnie napiłby się kawy. - To jest najważniejszy powód.

Laptop powędrował do torby, Merlin zaś, prowadząc gości, do kuchni. Ekspres szumiał i pyrkał, Bianca zaś omiatała spojrzeniem spod wytuszowanych rzęs ślady posiłku i popijawy. Ewidentnie dwuosobowej. Ewidentnie dochodziła właśnie do wniosków, ewidentnie błędnych… iż Merlin zamknął się w chatce na odludziu z jakąś dziewczyną, wreszcie zrzucając żałobę po umarłej miłości i lecząc swe serce artysty wrażliwca, oskalpowane na żywca przez bezduszną Czirokezkę. Nawet jednak siostrzane uczucie nie było w stanie skłonić jej do tolerowania jednego. Ignorowania jej osoby. Odwrócony do ściany fotoportet obróciła demonstracyjnie z powrotem i wyprostowała się dumnie, aż zatrzeszczało usztywnienie stanika. Merlin zmrużył z rozbawieniem oczy.

- Co? - fuknęła Bianca.
- Nic a nic. - Nalał kawy siostrze i Lucasowi. - Koch i McNeeley to rodzina? - spytał Tubylcę, stawiając na stole mleko i ozdobną cukiernicę.

Niezależnie od odpowiedzi, już zdecydował. Spotka się z McNeeleyem, prawdziwym, irlandzkim gliną, praworządnym do zerzygania, ale i broniącym swoich. Rzecz jasna, nie na komisariacie. Na piwie, gdzie w niezobowiązującej atmosferze odbędą niezobowiązującą rozmowę. Po drodze zaś zadzwoni do Chiary. Młoda stanowczo zbyt długo szuka informacji o Bashirze, trzeba jej ręcznie wrzucić wyższy bieg. Na przykład, sugerując wstrzymanie cotygodniowej wypłaty…
 
Asenat jest offline  
Stary 04-01-2017, 22:42   #37
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Jerry uniósł na niego spojrzenie. Nie widziało ono jednak nie widziało przyjaciela. Widziało Kineks. Jak przelewa wodę z plastikowego kanistra do termy w kuchni na parzoną dla siebie herbatę. Jak on napełnia ten kanister w ujściu nieopodal jeziora. Jak woda zasila ujście podziemnym źródłem z Jeziora Górnego. Jak wcześniej miesza się z dopływem Rzeki Rezerwatu. Jak ta sama rzeka bierze swój początek w Swamp Lake…
- Nie - Sam się zdziwił trochę swoją odpowiedzią. Nie miał większych sekretów przed Waltem. Nie był jednak w stanie tak po prostu zarzucić go swoim problemem - Butelka mogła być brudna. Albo źle pobrałem próbkę.
Odwrócił wzrok zagarniając dokumentację i wstał. Miał zamiar wyjść. Nie chciał, żeby przyjaciel… widział go w takim stanie. W stanie zaatakowania. Zbrukania jego rodowej ziemi… Mimo to zatrzymał się w pół kroku i znów opadł na krzesło.
- Przepraszam Cię. Zaskoczyłeś mnie. Poza tym… to woda, którą pośrednio pijemy z Kineks. Jeśli jednak tak nie jest i to nie pomyłka. Jeśli próbka jest dobra… Skąd mogą pochodzić te zanieczyszczenia? Widzę zarówno wysoki poziom metali ciężkich jak i jednocześnie pestycydów, ale nie umiem ich utożsamić z odpowiednią gałęzią przemysłu. Strzeliłbym nawozy sztuczne, ale...
-Też stawiałbym na nawozy sztuczne. - Odparł spokojnie doktor Pfeninng. - W okolicy ich się nie produkuje. Chyba, że w Kanadzie. - Zastanowił się przez chwilę. - A butelka też nie była brudna.
Ojibwe pokiwał głową.
- Kanada... Ostatnio bez przerwy przez rezerwat przejeżdżają TIRy z Kanady... - mruknął - sukinsyny... Posłuchaj... Zgłosisz to do tutejszej stacji EPA. wiem, że powinienem ja... Ale nie mogę. Rozejrzę się tam po okolicy i dam Ci znać. Tymczasem możesz sprawdzić ostatnie wyniki monitoringu EPA wody w Jeziorze Górnym? Pod kątem wykrytych w próbce substancji? Zbiorniki są połączone i jeśli to stały proceder to wzrost stężenia może być widoczny.
- Oczywiście. I w Kanadzie i u nas. - Ostatnie wyrazy wymówił jakby mniej pewnie. Jak gdyby chciał się upewnić, że jego rozmówca nie ma nic przeciwko. - Wiesz, że to oznacza próby kontroli w rezerwacie?
Jerry przez chwilę milczał, ale chyba nie dlatego, że coś o czym nie miałby świadomości, zostało mu uzmysłowione. Po prostu to co mówił przychodziło mu ciężko.
- Dlatego właśnie to musisz być ty, który to zgłosi. Powiesz, że próbkę masz od turysty. I tak zanim EPA będzie mogło tam wejść, rząd będzie musiał dogadać się z radą plemion. Trochę to potrwa. A pewnie rząd zamiast naciskać na radę, będzie podważał zasadność zewnętrznej kontroli i to ty będziesz musiał nacisnąć na jej konieczność. Ameryka przecież oficjalnie kocha Indian, pamiętasz? Poza tym... w tej wodzie kąpią się dzieci, Walt. Są już pierwsze objawy. Nie ma na co czekać.
- A nie oficjalnie się nie da? No wiesz... - Odchrząknął znacząco.
Indianin nie odpowiedział na to pytanie. Poniekąd zdawał sobie sprawę z lawiny jaką ten kamyczek wywoła. W pewnej mierze także z konsekwencji. Grand Portage cieszyło się dużą niezależnością w stosunku do innych rezerwatów. Taka afera mogła zakończyć obecny stan rzeczy. A Jerry zastanawiając się teraz nad tym, najzwyczajniej w świecie nie wiedział, czy mu na tym zależy czy nie. Nie znajdywał sensu w walce o dobro reliktu jakim był rezerwat. Nie znajdywał sensu w walce o dobro kolejnego reliktu jaki robił z siebie caern Uktena. Chciał. Czuł, że powinien. Ale cholera nie znajdywał. Najbardziej żal mu było tych wszystkich Andich i Damienów.
- Dobrze. Daj mi 3 dni. Jeśli się nie odezwę to włącz oficjalne procedury. I trzymaj rękę na pulsie. Jakbyś coś miał, to po prostu prześlij mailem, albo faxem do mnie.
Wstał i pożegnał się z przyjacielem. I tak nadużył już gościnności.
Nazajutrz musiał zostać przez pewien czas w domu. Po powrocie Kineks zaś chciał wziąć pickupa i ponownie pojechać nad jezioro. Woda poprzez zanieczyszczenia miała bardzo podniesiony współczynnik pH. Mógł spróbować orientacyjnie określić ich źródło sprawdzając brzeg. I chciał się też upewnić, czy aby do jeziora nie dopływa już wcześniej zanieczyszczona woda. Bo Swamp Lake miało 2 dopływy.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 07-01-2017, 22:03   #38
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Matthias pociągnął kilka razy nosem, porozumiewawczo zerkając w stronę Bryzy i obnażając kły. Bez słowa rozejrzał się za źródłem zapachu, starając się zlokalizować kierunek.
Mężczyzna musiał być blisko. Grant odwrócił głowę w prawo, skąd wyraźniej dochodził zapach, bardzo wyraźnie.
- O niego właśnie chodzi. - Zaczęła Indianka również starając się zlokalizować źródło woni. - Wygląda na to, że ostatnie zgłoszenie nie było gwałtem.
Skinął głową. Domyślał się - dzięki Merlinowi - co tu się wyprawiało. Pytanie, jaki miało szerszy cel. Nie odezwał się, zamiast tego ruszył ostrożnie w stronę zapachu.
Po kilku krokach zobaczyli na leśnej drodze dwa zaparkowane auta. Koło nich stało dwóch mężczyzn i rozmawiało. Dwóch innych kręciło się kawałek dalej. Bez trudu można było wypatrzeć broń przewieszoną przez ramię. Taką samą mierzono dzisiaj do Granta przed lokalem Leona.

- Dałem ci ich kurwa wszystkich jaka ma talerzu. - Odezwał się nerwowo koleś, który miał pecha spotkać się z pięściami Tubylca kilak godzin wcześniej. - Więc teraz ty wywiąż się ze swojej części umowy.
- Sprawy nie toczą się tak jak chcielibyśmy tego.
- Nie pierdol mi tu.
- Mówię ci jak jest.
- Albo załatwisz to co obiecałeś, albo...
- Grozisz mi?
- Załatw co obiecałeś.
- Uspokój się. Masz tu na otarcie łez nagranie. - Jakaś paczka przeszłą z ręki do ręki.
- Tylko dopilnuj, żeby lokalne gliny nie wtrącały się - Mężczyzna, który był źródłem znajomego zapachu podrzucając do góry paczuszkę wsiadł do jednego z aut i ruszył.
- Pierdolony kapuś. - Odezwał się jeden z dwóch ludzi z bronią gdy podchodzi do samochodu.
- Dzięki temu pierdolonemu kapusiowi mamy wyniki. Wsiadajcie. - Polecił ten, który rozmawiał. - Niech Bradley sprawdzi w końcu ten motor. Chcę wiedzieć kto tam się jeszcze pałętał.
Mężczyźni również wsiedli do samochodu i odjechali w stronę przeciwną, czyli prowadzącą do miasta.

- Szlag - skomentował pod nosem Grant, zaciskając pięści i zapamiętując numery rejestracyjne obu samochodów. - DEA - powiedział głośniej na użytek Bryzy. - Wyłapują ludzi, a motor mój. Zajmę się tym później. Teraz ważniejszy jest kapuś. Chciałbym wiedzieć gdzie skurwiel pojechał.
Odwrócił się do Indianki i spojrzał jej w oczy.
- Poza tym przysyła mnie Merlin. Ten rudy, którego widziałaś w lesie. Mówi, że chciałby nawiązać współpracę z Uktena. Wasze i nasze sprawy łączą się coraz bardziej.
- Ten rudy? A ty w ogóle wiesz kto to jest? - Spytała po krótkiej chwili.
- Tubylec - stwierdził krótko Grant. - Tak jak podobno ja - wyszczerzył się w wilczym uśmiechu.
- Ja się pytam jak dużo o nim wiesz. - Zrobiła się nagle bardzo poważna.
Spojrzał na nią, marszcząc brwi i milczał krótką chwilę.
- Mało - przyznał. - To śliski typ. Ufam jednak temu, że nasze sprawy i interesy się łączą w chwili obecnej.
- A jemu samemu?
- W tej sprawie, w dużej mierze tak. Na pewno w to, że potrzebuje mojej pomocy i sam niezbyt ma chęć tu przyjść - Grant wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Coś o nim wiesz, że tak dopytujesz? Nikt z nim nie musi wchodzić na inne tematy - wzruszył ramionami. Matthias nigdy nie widział problemu w takich sytuacjach. Jego rozumowanie zawsze było proste i tak też zwykle rozwiązywał sprawy.
- Wystarczająco dużo by mieć wątpliwości.
- Nie pomagasz - mruknął. - Jestem konkretnym facetem. Jak jemu nie ufasz, zaufaj mi. W razie czego znajdę Merlina i mu... wytłumaczę jak wygląda świat.
Pokiwała głową ale bez przekonania.
- Zobaczę co da się zrobić.- Powiedziała spoglądając w stronę, w którą pojechał interesujących ich mężczyzna.
- To - Wskazała palcem w stronę, w którą patrzyła. - jest nasza wspólna sprawa. Mnie również interesuje gdzie pojechał. Idziemy?
Skinął krótko głową.
- Przyszłaś tu pieszo?
- A co? Nie masz ochoty pobiegać? - Zapytała lekko rozbawionym głosem.
- Z tobą zawsze - roześmiał się.
- To dawaj. - Powiedziała rozpoczynając transformację.
Moment później przemienił się i on, ruszając w pogoń za Szepczącą Bryzą.
 
Sekal jest offline  
Stary 07-01-2017, 23:59   #39
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Psuja i Riviera Club

- Chcesz tam wejść dziecino? - Położył rękę na ramieniu Psuji by po chwili zsunąć ją niżej wzdłuż pleców.
- A po kiegy bym tu sterczała i przekomarzała się z Panem Szafą Pancerną? - odparła, nie bez cynizmu Psuja i powędrowała wzrokiem za śmiałtm łapskiem tamtego.
Mężczyzna uśmiechął się i kiwnął lekko głową. Jego ręka powędrował jeszcze niżej by po chwili dotrzeć do kościstego pośladka Psuji.
- Wchodzę z tym panem - wycedziła przez zęby i ruszyła do wnętrza knajpy.
-Wchodzisz, wchodzisz. - Wymruczał mężczyzna. - Tylko najpierw zadatek. - Uśmiechnął się przy tym obleśnie.
- Zadatek to przyszykuj ty, dziadku. Zamów mi najdroższego drinka przy barze, a ja w tym czasie siknę i przypudruję nos.
- Jak chcesz pukać małolaty, to nie u nas. - Ochroniarz zagrodził im drogę. - Po ostatnich wyskokach szef nie chce tutaj żadnych problemów.
- Kto mówi o pukaniu? - zaprotestowała. - Kolacja i tańce, nie? - poszukała potwierdzenia w spojrzeniu obwiesia.
- Ty możesz wejść. - Ochroniarz wskazał na mężczyznę. - Ale bez niej.
- No bez jaj! - podniosła raban Psuja. - Może nie wyglądam, ale skończyłam 21 lat! Poza tym zaraz się wam zsikam na podjazd jak mnie nie wpuścicie do łazienki i wtedy to już macie murowaną sprawę w sądzie o dyskryminację i łamanie praw człowieka.
- Zabieraj siksę i spierdalaj. - Ochroniarz spojrzał na mężczyznę.
- Chodź mała. - Wzruszył ramionami. - Skoro nas tu nie chcą. - Otoczył Psuję ramieniem. - Może odwiedzimy to wasze mieszkanko? - Mrugnął porozumiewawczo. - Wiem, że bywa was tam więcej.
Psuję zaciekawił ostatni temat dlatego wskazała odosobnione miejsce na parkingu.
- Tam - ruszyła tak szybki krokiem w wyznaczonym kierunku, że grubas musiał dostać zadyszki. Zatrzymała się pod ścianą z czerwonej cegły. Przyłożyła czoło do chłodnego kamienia próbując znaleźć w sobie skupienie. Szał nie był nigdy jej najlepszym sprzymierzeńcem i nie działał jak pstryknięcie z palca jak to było u Arhoundów.
- No dawaj, tylko odrobinę - mruknęła do siebie starając się przetransformować ciało w formę Glabro.
Dłoń zacisnęła się przezornie na ukrytym pod płaszczem Kleivie. Poczuła jak duch lisa wije się niecierpliwie pod warstwą stali i srebra.
- Co za mieszkanko? - zapytała ostro grubasa.
Napalony delikwent dyszał ostro gdy dotarł wreszcie do dziewczyny. Nieudolnie usiłował zatuszować zadyszkę.
- Ta ci … - Zaczął rozochocony. Umilkł gdy tylko zobaczył co przed nim stoi. Podniecenie ustąpiło miejsca strachowi. Mężczyzna cofnął się o krok.
- W… w… mieście. - Zaczął się jąkać. - By...by...byłem t..tam tylko k..kilka razy.
Psuja puściła pod kurtką ostrze Kleiva. Na szczęście nie będzie musiała się odwoływać do tego argumentu.
- Co to za miejsce? Gadaj! - złapała go za fraki i mocniej rymnęła jego cielskiem o ceglaną ścianę.
- Mieszkanie. Na peryferiach miasta. - Odparł przerażony.
- Co się tam dzieje?
- I..imprezy.
- Kurwa… rozwiń - warknęła i nie podarowała sobie tej przyjemności aby przeszlifować plecy grubasa o szorstki mur. - Kto? Z kim? Za pieniądze czy dla przyjemności? Czyje jest mieszkanie?
- Nie wiem czyje to mieszkanie. Ja tam trafiłem jako gość. Jako jeden z licznych gości.
Psuja wydała z siebie przeciągłe warknięcie. Koleżka ją zdrowo podkurwiał. Miała wrażenie, że mówi po chińsku bo dotawała ledwie strzępki odpowiedzi na zadawane pytania.
- Opowiedz - wycedziła przez potężne zęby. - Kto cię tam zaprosił? Kiedy to było? Kogo tam wyruchałeś, bo temu służy to miejsce, co?

Facet się motał. Przebąkiwał coś o przypadku i dwóch studentkach. Mało w gacie nie narobił. Pytany o adres wyjąkał coś co brzmiało jak “Dodododooooodoooodobridż aweniu”.
- Dodododoooooobra złamasie - Psuja zasadziła mu kopa w żołądek żeby zachęcić do mówienia. - Coś tam nawywijał? Żadnych nieletnich? Indianek? Wlepiaj gały na zdjęcia!
Pociągnęła go za ucho aby zmusić na spojrzenie w ekran komórki.
- To jakieś przechodnie mieszkanie do schadzek? - nalegała.
- Ja nic nie wiem. Nie wiem - koleś się zaciął, czym jeszcze bardziej Psuję rozzłościł.
- Jesteś, kurwa, opóźniony w rozwoju, że nie wiesz z kim tam byłeś i co się tam działo? Tak mocno zapiłeś, he? Złamałeś prawo i boisz się przyznać.
Kop. Kop. Plaszczak w ucho. Psuja przygryzła wargę zawstydzona, że maltretowanie tej gnidy sprawia jej przyjemność.
Wyciągnęła mu portfel z tylnej kieszeni. Same karty kredytowe, żadnej gotówki.
- No to sobie pojedziemy. Zawieziesz mnie tam i pokażesz to mieszkanie. Dawaj kluczyki.
Rzucił jej kawałek plastiku z paroma guzikami. Pismo obrazkowe, dzięki niech będą duchom.
Potrząsnęła głową, odczekała aż forma wróci do ludzkiej. Wydawała się teraz znacznie bardziej bezbronna niż przed momentem dlatego, w ramach mobilizacji, pokazała kolesiowi wnętrze kurtki i nóż przypominający gabarytowo potężną maczetę.
- Obserwuję cię - Dwa palce powędrowały od jej, do jego oczu.
Ruszyli na parking.
Psuja wcisnęła guzik otwartej kłódeczki. Gestem nakazała grubasowi iść od strony kierowcy, sama pociągnęła za klamkę od strony pasażera.
 
liliel jest offline  
Stary 25-01-2017, 09:20   #40
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację

Psuja



Amant posłusznie spełnił polecenie. Usiadł za kółkiem. Psuja chwyciła za klamkę od strony pasażera. Ku jej zaskoczeniu drzwi pozostały zamknięte.Chwilowe zaskoczenie pogłębił jeszcze fakt, że mężczyzna zdołał odpalić silnik całkiem nowego i z pewnością drogiego samochodu.
Ponowne naciśnięcie znaku otwartej kłódki na małym, srebrzysto szarym przedmiocie, który zalecający się w dość niewybredny sposób ruby jegomość wręczył dziewczynie, nie wiele dało. Drzwi pozostały zamknięte.
Silnik pojazdu zawył głośno. Jego kierowca z pewnością usiłował wycisnąć maksimum z tego co fabryka mu pod maską dała. Koła zakręciły się w miejscu rozrzucając wokół drobny żwirek, którym, wysypany był parking.
Ciemne auto ruszyło w końcu gwałtownie prawie przejeżdżając młodej Garou po stopie.
Po przejechaniu kilku metrów auto zderzyło się z innym pojazdem. To przyciągnęło uwagę stojących przed wejściem ochroniarzy jak i klienteli.







Merlin McMahon



Dwight wybrał na spotkanie mały bar położony na obrzeżach miast. Czekał ma Merlina przed wejściem. Przywitał się uściskiem dłoni. Był to mocny i pewny uścisk Potem ruchem ręki zaprosił młodego Tubylca do środka.
W nieco ciemnym, ale niezbyt zatłoczonym wnętrzu utrzymanym w zielono-brązowej tonacji policjant został przywitany przez kilku gości skinieniem głowy. On również tak przywitał się.
Dwight podszedł do baru, uściskiem dłoni przywitał się z grubym barmanem. Wymienili kilka zdań. Po chwili wrócił do McMahona z dwoma szklankami ciemnego piwa.
Wybrał ustawiony nieco na uboczu, ale dający widok na całe pomieszczenie stolik. Usiadł, co chyba było do przewidzenia, plecami do ściany.
Przez chwilę Merlin miał czas na rozejrzenie się.
Całość utrzymana była w dość staroświeckim, ale nie pozbawionym smaku stylu. Ciemna, drewniana lamperia doskonale komponowała się z soczystą zielenią ścian i drewnianym sufitem z którego zwisały długie, szklane żyrandole. To tu to tam umieszczone były obrazy przedstawiające krajobrazy Zielonej Wyspy.
Nad barem wisiała wielka plazma. Aktualnie leciały jakieś wiadomości, głos był jednak wyciszony.
- Gdzie dokładnie znaleźliście Luthera Kocha? - Zapytał bez ogródek policjant.
Jak na zawołanie na ekranie telewizora pojawiło się zdjęcie krewniaka.
- Hugh, włącz głos! - Krzyknął Dwight do barmana.
Ten posłusznie chwyciła za pilota i po chwili dało się słyszeć piskliwy głos reporterki.
- ...eryfa nie potwierdza tych informacji. Z nieoficjalnych informacji wynika, że jest to trzecia ofiara. Można więc mówić o seryjnym mordercy grasującym w okolicach rezerwatu Grand Portage. Z Duluth mówiła Ida Moore.

Dwight zmełł nieme przekleństwo w ustach.




Jeremiah Ellsworth



Kineks była w kuchni gdy Jerry przyjechał. Przygotowywała coś do jedzenia. W tle reporterka o piskliwym głosie mówiła coś o brutalnych morderstwach.

Słońce, wpadające przez szyby, rozświetlało twarz i całą sylwetkę młodej Indianki. Wprawne oko lekarza widziało już pewne zmiany w ciele związane z jej błogosławionym stanem, które sprawiały, że wyglądała zjawiskowo. Zaokrąglenia i pełniejsze kształty. Blask, który ją otaczał. Nawet opuchnięta warga, efekt porannej kłótni, nie psuła całości.
Kineks zdawała się nie zauważać, lub też nie chciała zauważyć obserwatora w kuchni. Przygotowując posiłek poruszała się w takt tylko sobie słyszanej muzyki.

Magia chwili nie trwała jednak długo. Przerażający krzyk, który wydarł się początkowo nie wiadomo skąd przywrócił oboje małżonków do rzeczywistości. Po chwili i Jeremiah i Madeleine widzieli już klęczącą w progu kuchni Andie. Dziewczyna ukrył twarz w dłoniach i głośno szlochając powtarzała
- Nie prawda!! To nie prawda!!
Na ekranie telewizora pojawił się obraz przedstawiający mężczyznę w sile wieku. Spoglądał na widzów swoimi szarymi oczami. Ciemne włosy i kilkudniowy zarost doskonale komponował się ze stalową marynarkę i białą koszulą.

- Nie prawda!! To nie Lou. To nie on. - Powtarzała dziewczyna zagłuszana przez spikerkę.
- ...eryfa nie potwierdza tych informacji. Z nieoficjalnych informacji wynika, że jest to trzecia ofiara. Można więc mówić o seryjnym mordercy grasującym w okolicach rezerwatu Grand Portage. Z Duluth mówiła Ida Moore.






Matthias Grant



Bieg przez las dawał satysfakcję. Olbrzymią satysfakcję. Miękka ziemia pod łapami. Wiatr mierzwiący futro. I te wszystkie stworzenia czmychające na widok dwóch przemierzających okolicę wilków. Byłaby to naprawde miłą gonitwa gdyby nie cel, który ścigali.
Wadera i basior kilkukrotnie przecinali drogę, po której przed chwilą przejechał samochód mężczyzny, który bardzo ich interesował. Za każdym razem widzieli czerwone światła przed sobą.
Po pewnym czasie dla Matthiasa stało się jasne, gdzie podąża kierowca.
Droga prowadziła do Duluth. Oba wilki ruszyły w jego kierunku skracając sobie dystans do pokonania. Dzięki temu mogły obserwować jak auto skręca na parking klubu Riviera. Dobrze znanego Grantowi klubu, który oferował rozrywkę głównie dla mężczyzn.
Samochód nie zdążył dobrze wjechać na parking gdy uderzył w niego inny pojazd. To przyciągnęło uwagę stojących przed wejściem ochroniarzy jak i klienteli.
Bryza dokonał szybkiej przemiany. W ciele wilka wprawdzie można było się łatwiej ukryć, ale prowadzenie rozmów w tej postaci nie było zbyt komfortowe.
Ukryci w zaroślach mogli spokojnie obserwować rozwój sytuacji.








 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172