Zgodnie z planem, postanowili obejść teren wokół Wildstar. Późna pora rzeczywiście sprzyjała spokojnej (przynajmniej na razie) schadzce. Szli w miłej ciszy i tylko czasem przycupnięta kobra zasyczała ostrzegawczo w ciemności.
Stąd widzieli jedynie zarysy kanionu, w którym spędzili noc. Poza tym widnokrąg zamykał się w tysiącach nachodzących na siebie wydm. Gdzieniegdzie wyrastały brązowe rośliny. Przypominały trupie palce, wyciągające spękane koniuszki w kierunku księżyca.
Przysiedli na zniszczonym menhirze. Pomnik zapadł się w piachu i obecnie wystawała tylko jego górna część. Obserwowali mroczną okolicę. Byli z dala od kultystów, dziwnych spraw miasta oraz samej Selmy… czy na pewno?
Jako uposażony w sokoli wręcz wzrok, Ahab zauważył to pierwszy. Jaśniejsza plama między dwoma pobliskimi wzgórzami. Dźwignął się z powrotem na nogi, aby móc lepiej ją widzieć. Z każdym krokiem widok stawał się coraz gorszy do zniesienia.
Skurczony szkielet leżał wygięty w kłębek. W paru miejscach na ciele uchowała mu się jeszcze skóra. Stała się jednak mocno zepsuta i lepka. Kości były już trochę skurczone, mogły więc należeć do posuniętego w latach człowieka. Obok spoczywała pusta manierka oraz wypłowiały od słońca podróżny sak.