Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2016, 09:10   #74
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Erik & Frey


- Długo znasz Agvindura? - Frey spytał po jakimś czasie gdy dołączył do Erika na przód ich niewielkiego szyku. Udawali się do części miasta gdzie kupcy rezydowali i oferowali swe towary, niedaleko bramy portowej.
Erik pokręcił przecząco głową.
- Widziałżem go raz. Gdy króla Dunowie wybierali. I ja i on na thingu byliśmy głos oddać. Nigdy więcej, ani nigdy wcześniej dane mi nie było z nim słowa osobiście zamienić.
Skald skinął głową jakby to wszystko wyjaśniało.
- Na co Tobie ci niewolni i czemuś tak się targował?
- Ten mały ponoć dobrze gotuje. Ludziom mym przyda się strawa dobra. Wszak gdy jadło podłe to ochota na wszystko przechodzi. Pozostali zaś, to jadło dla mnie. Nadal sił nie odzyskałem. Krwi mi trzeba. A głupotą byłoby uszczuplać siły swoich wojów.

Erik zrobił pauzę jakby namyślając się nad odpowiedzią na drugą część pytania. W końcu rzekł:
- Nikt nie lubi rozstawać się ze swym bogactwem. Gdybym się nie targował w swoim życiu, to Tissø nadal byłoby małą rybacką wioską między morzem a jeziorem.
- Dziwne to co się stało. Jakby w jednej chwili wszyscy powariowali na punkcie bogactwa.
- Dziwne. Ale ludzie też noszą w sobie swoje bestie -
Erik odpowiedział z wahaniem.
- Taaaak, noszą. - Skald pokiwał głową. - My mamy jednak własne. Ja nigdy nie przywiązywałem wagi do kosztowności. Ostatnio gniewem zapałałem po ich utracie, ale dlatego że w bzdurny sposób… - machnął ręką. - Jak odzyskałem, to oddałem Agvindurowi. Fortuna. Przyszło, przeszło. Nie ważne. A i mi powiem ci szczerze tam odbiło na punkcie srebra.
- A jednak złamałeś ich umysły. Zastraszyłeś kupca. Wymusiłeś posłuszeństwo na hirdmanach. Gratuluję opanowania.
- Wtedy czy teraz?

Erik uniósł brew w zdziwieniu, choć kaptur skrywał w cieniu jego oblicze.
- Wtedy. Teraz jak mniemam obmyślasz plan ataku. Ryzykowne to, żeby na siedzibę jarla iść. Łatwo im będzie miasto odwrócić przeciw nam.
Spod kaptura doszedł dźwięk zgrzytnięcia zębami. Erik zaś ciągnął:
- A teraz, gdy jeszcze ten twój kupiec-szpieg zacznie spieniężać swój dobytek, żeby opłacić łapówki, to już w ogóle możemy się tam spodziewać najgorszego.

Skald idąc obok przemawiającego jarla spod kaptura lustrował okolicę. Zbyt wiele w ostatnim czasie się działo by beztrosko wędrować ulicami wielkiej osady. Niewielki ruch w cieniach uwagę jego przykuł na chwilę jednakowoż ciemniejsze miejsca, gdy mijali je z drużynnikami nie zdawały się kryć w sobie nikogo. Freyvind nie był pewien czy to jeszcze resztki paranoi czy faktycznie, coś kryły ciemności
- Myślisz, że kupiec, albo tłumacz jego ma moc jak my, od Canarla się wywodzącą? - Ani tonu nie zmienił, ani kroku, jedynie oczyma spod kaptura zaczął baczniej lustrować okolice miejsca gdzie coś mu mignęło.
Erik musiał się chwilę zastanowić nad słowami skalda.
- Nie nasza krew jest jedynym źródłem mocy. Wszak nie trza być potomkiem Canarla. Toć każdy może czary rzucać i uroki nakładać. Musi jeno oddać się górskim trolom. Ponoć też potomkowie olbrzymów mają niezwykłe moce. Podobno potomkowie Fenrisa - wilkołaki też wpływają na ludzi i otoczenie swą plugawą magią. Zresztą ty wiesz najlepiej. Ja o tym słyszałem jedynie w sagach. - Spojrzał na Freya, który na słowa te już przestał zwracać uwagę, gdy powietrze tuż przy głowie Erika przeciął niewielki pocisk. Jeszcze nie przebrzmiał świst, a skald już rzucił się w miejsce w którym widział coś… jak się okazywało zapewne czającego się człowieka.
Erik niemal odruchowo zniżył się i sięgnął po tarczę zawieszoną na plecach. Zaczął ją zakładać i krzyknął:
- Helmer, osłaniał tyły. Asbjorn sprawdź skąd strzelali.
Za plecami Erika rozległ się głuchy dźwięk, gdy ciało idącego za nim niewolnika osunęło się na ziemię bez czucia. Ludzie jarla rzucili się do wykonania poleceń.

Biegnący ku ciemnościom Freyvind słyszał za sobą dudnienie kroków. Asbjorn jednak nie miał szans na dotrzymanie kroku skaldowi, który dzięki mocy swej krwi zamieniając się w ciągłą smugę dopadł podejrzanych cieni. Z tych samych cieni, z jakich odlepiła się drobna sylwetka i ruszyła przed siebie.
Frey pędził za nim orientując się, że nie ściga śmiertelnika. Ludzie nie poruszali się tak szybko. Uciekający poruszał się tak jak skald, choć ten sięgnął do daru Canarla wręcz rozmazując się w powietrzu. Błyskawicznie oceniając odległość i nie chcąc biegać za nim przez pół Aros Frey sięgnął do płynu życia nadając sobie siłę jaką osiągali najpotężniejsi ze śmiertelnych. Odbił się w biegu, a mocny wyskok wsparty darem wzmocnionym krwią Jotunów nad Engelsholm sprawił, że skald nie tyle skoczył co prawie pofrunął w powietrzu. Jego dłonie złapały uciekającą postać wpół i oboje runęli na ziemię.

Drobna postać nie próbowała wyrywać się i marnować sił na szamotanie ze skaldem, zamiast tego złapała dłońmi za trzymające je dłonie Freya. Skald zas w tym samym momencie zanurzył kły w karku przeciwnika i zaczął chciwie pić… Z początku chciał otumanić wroga pocałunkiem aftergangera. Na więź krwi na którą się skazywał nie zwracał uwagi, nie planował aby złapany osobnik miał przeżyć dłużej niż kilka chwil po wyciągnięciu z niego wszystkiego co tylko się da. Już po pierwszych kilku łykach pojął jaką straszną pomyłkę popełnił…
Pogrążył się w spijaniu krwi z dziką rozkoszą. Krew Úlfhéðnar? Posmak krwi Gudrunn? To było nic przy tym co przeciekało mu teraz przez gardło. Przy krwi śmiertelnych i zwierząt pitej ostatnimi dniami i stającej w gardle niczym wióry, to… to było jak pieśń ku czci bogów. Jak uczta w Valhalli. Prawie zapłakał z radości zachłannie chłepcząc krew. Zaraz jednak zapłakał naprawdę…
Z jego oczu, uszu zaczęła lać się jego własna posoka. Wyciekała porami skóry jakby pocił się nią jak człowiek po epickim i strasznym wysiłku. Jego ubranie momentalnie nasiąkło traconym przez skalda płynem życia, a z oczu i uszu leciały prawdziwe strumienie lepkiej, czerwonej cieczy.
Otumaniony pięknym smakiem, otumaniony tym co się z nim zaczęło dziać, Frey nie myślał racjonalnie o walce. Odruchowo schwycił ręce, które wykreowały w nim cierpienie i utratę krwi. Jedną za przedramię, drugą splótł z palcami przeciwnika jak w uścisku kochanków.
Zachłysnąwszy się z bólu pomieszanego z rozkoszą pociągnął w boki, a potem do tyłu. Przez chwile wyglądali jakby we dwójkę rozprostowywali skrzydła i chcieli zerwać się do lotu.
Bark był mocniejszy, lewa ręka leżącej pod Freyem postaci rozdarła się z upiornym zgrzytem w łokciu i odleciała wysoko w górę. Chwilę potem w bok poleciała prawa dłoń złapanego oderwana w nadgarstku od przedramienia.
A Freyvind pił, wciąż pił, nie mógł przestać.

Oderwał się w końcu z trudem, chciał pić do końca, ile tylko się da. leżeć tak i sączyć ten słodki płyn aż się nie skończy… To ta ulotna myśl odbiła się strachem w jego głowie. Wśród aftergangerów wypijanie się do cna było haniebne, a Frey celujący w sławę i honor w pewnym momencie aż zachłysnął się gdy zrozumiał co czyni. Samokontroli starczyło mu jednak tylko na tyle by oderwać kły, wciąż wisiał nad złapanym i okaleczonym wrogiem aż drżąc z pożądania. Chwycił za głowę odchylając ją do tyłu, do siebie.
Okaleczony przeciwnik oprócz trzech krzyków bólu nie wydał więcej z siebie dźwięków. Nie błagał o litość. Nie próbował przekupstwa. Miast tego skorzystał z ostatniego obecnie dostępnego wyjścia.
Szybkie kopnięcie demonicznie wygimnastykowanego ciała, niosło za sobą desperacką próbę uwolnienia się. Skald jednak przygważdżał do ziemi mocno, trzebaby chyba zaprzęgu wołów, aby puścił. Za to jego ręka zrobiła ruch w dół. wyrżnął trzymaną przez siebie głową w ziemię. Łupnęło zdrowo, coś chrupnęło i w powietrzu uniosła się woń krwi. Oczy skalda zapłonęły gdy poczuł ten zapach, ale zagryzł zęby raniąc sobie dziąsła kłami jakie znów wysunęły się zupełnie bez związku z wolą.
Kolejne wierzgnięcie nastąpiło szybciej niż zdążył pomyśleć. Frey oczekiwał na reakcję, która nastąpiła momentalnie. Zginając nogi w kolanach przeciwnik kopnął piętami z obu nóg, skald poczuł uderzenie, lecz kolczuga stłumiła ciosy. Sam uniósł rękę trzymająca głowę wroga i wyrżnął z mocą twarzą o ziemię jeszcze raz. Postać pod nim zwiotczała i znieruchomiała. Kałuża krwi wypływająca spod rozbitej twarzy powoli się powiększała.

Tymczasem Jarl Tissø sięgnął po topór i ruszył do padłego niewolnika.
- Głowy na dół, bo skończycie jak on. Helmer, jak tyły?
Osłaniając się tarczą przyklęknął przy ciele, żeby sprawdzić co go zabiło. Z szyi thralla wystawała niewielka lotka z czerwonym krótkim piórem. Oczy niewolnego były wybałuszone, język opuchnięty wystawał z ust i blokował dostęp powietrza. Mężczyzna wysztywniony dusił się na oczach jarla. Z oczu, uszu i nosa ciekły cieniutkie strużki krwi.
Erik położył topór na ziemi i sięgnął po pocisk sterczący z szyi niewolnika.
Wyrwał go pewnym ruchem. Uniósł ją do oczu, a później schował do sakiewki. W pierwszej chwili ucieszył się, że niewolny żyje. Choć był wyraźnie zatruty. Nie chciał ryzykować picia krwi z niedoszłego nieboszczyka. Zagryzł zęby na myśl o srebrze straconym na konającego niewolnika.
- Helmer, widzisz coś? - powiedział wstając i zostawiając człowieka na śmierć.
- Twój towarzysz walczył z kimś - Helmer wciągnął ostro powietrze kończąc wypowiedź zawieszeniem głosu.
W tym czasie Erik powoli zbliżył się do drugiego thralla. Stanął za nim, objął ręką i wbił kły w szyję. Zaczął delektować się jego krwią i zaraz poczuł w powietrzu rozchodzący się intensywny zapach krwi. Nie tej, która rozlewała się w jego ustach, nie tej która wsiąkała w drewno ulicy. Erik ułożył blade i kompletnie pozbawione krwi ciało obok spuchniętego niewolnika, sięgnął po swój topór i ruszył w stronę, w którą pobiegł Asbjorn. A wcześniej gdzieś przed nimi rozmył się biegnący z nadludzką szybkością Freyvind. Hirdman stał nieopodal nie chcąc podchodzić bliżej leżącego na jakimś ciele Lenartssona. Spojrzał niepewnie na Erika, gdy ten zbliżył się w końcu.
Jarl minął powoli Asbjorna i przykucnął nad aftergangerem. Widok krwi wydawał się przyprawiać o dreszcze. Dziwne uczucie przebiegło bruneta. Z jednej strony zapach w nozdrzach zachęcający do spróbowania, z drugiej strony spękane kości czaszki i oderwane kończyny wręcz odrzucały.
Spojrzał na długowłosego skalda, którego twarz była również umazana posoką, a włosy posklejane.
- Czy ty właśnie zatłukłeś najlepsze źródło informacji jakie mogliśmy znaleźć?
- Może -
wycedził ze złością skald nie przestając trzymać zwiotczałego przeciwnika - gdybyś mi pomógł, to bym nie musiał.[i] – Spojrzał na jarla dziko. - To afterganger, a my wszak tak łatwo nie umieramy. - Wspomniał zmasakrowaną i totalnie roztrzaskaną twarz Agvindura w Ribe, gdy powstrzymywał go przed szałem.
- Może więc warto nakarmić go krwią i przepytać? - Spojrzenie Erika wędrowało od sterczących kikutów, do leżących w kałuży krwi wyrwanych kończyn - I zdaje się, nie musimy mu rąk wiązać.
Skald nie skomentował.
Patrzył jedynie bacznie na jarla przez chwilę mrużył przy tym oczy jakby coś rozważał.
W końcu złapał silnym chwytem za kark leżącego i powstał. Cały zlany swoją krwią, trzymając w ręku za kark postać o zmasakrowanej twarzy i pourywanych rękach. Leżące w błocie kończyny wyglądały na solidnie nadgnite.
- Niestary… - rzucił patrząc na szczątki. Freyvinda Eyjolf przemienił pół wieku temu, gdyby kto skaldowi urwał dłoń zostałyby z niej jeno kości. Czas dawał się oszukiwać, ale wytrwale czekał na moment by odebrać co mu należne.
- Trzech niewolnych wszak kupiłem, będzie czym go napoić… - dodał i ruszył powoli ciągnąc ciało po ziemi.
Erik ruszył za tym mrocznym pochodem.
- Tak, jeden zatruty, to można mu jego krew dać. Wszak i tak zaraz umrze.
- Wytrzyma do naszej siedziby, tam go napoimy.

Jarl Tissø spojrzał z powątpiewaniem na ciągnięty za szyję korpus:
- Ten wytrzyma, ale tamten zejdzie lada moment.
- Kto zejdzie, kto zatruty… -
Dopiero teraz do skalda doszedł sens słów i zobaczył dwa leżące ciała.
Erik sięgnął ostrożnie po strzałkę, którą schował do sakiewki. Wyciągnął ją trzymając za lotkę, która miała stabilizować lot.
- Miał to w szyi. Najpewniej on - wskazał na ciągnięte ciało - nią rzucał.
- Nie rozumiem… trafił jednego. A drugi?

Erik przeciągnął językiem po zębach za zamkniętymi ustami, po czym rzekł:
- Szykowała się walka, toteż sam krwi potrzebowałem. Nie przypuszczałem, że dopadniesz go aż tak szybko.
Freyvinda zamurowało. Powoli obrócił się do jarla.
- To znaczy… - był zbyt zszokowany by wpaść w gniew. - Gdy ja z nim walczyłem, ty uznałeś, że będziesz się stołować na moim niewolniku?!
Jarl skinął głową.
- A teraz powinniśmy pomyśleć, co dalej, skoro dopuszczają się otwartych ataków.
Po tych słowach schował strzałkę na powrót do sakiewki.

Skald wyglądał przez chwilę jakby miał się rzucić jarlowi Tissø do gardła. Twarz wykrzywił mu grymas wściekłości. Patrzył na Eryka i coś w nim buzowało ale zwalczył to.
- Niech twoi ludzie zajmą się ciałami - powiedział drżącym głosem. - Nam zaś trzeba czym prędzej do naszego husu.
- Asbjorn, do mnie. -
Erik odwrócił się, żeby wydać rozkazy swoim ludziom. Freyvind zdawał się nie być gotów na popartą argumentami dyskusję, toteż pozwolił ją sobie przełożyć na inny czas. Na pewien czas postanowił zmyć się z oczu skaldowi. Nawet gdy wracali do miejsca, jakie uczynili swym leżem Erik szedł kilka metrów za piewcą Asów i Vanów. Przez pewien czas starał się zasypywać ciągnący się za nimi ślad krwi, jednak po kilku metrach, gdy dotarło do niego, że jego starania nie dają efektów, odpuścił.




Ole i Thorsen kroczyli na przedzie i za plecami Freya, którego z każdą chwilą większa słabość ogarniała, gdy siła krwi opuszczała go. Otaczał go zapach własnej posoki, która zalewała mu oczy. W ustach zaś wciąż czuł smak niebiańskiego napoju.

Widząc nadchodzących ludzie Ubby i Halfdana podnieśli broń. Rozpoznawszy dudniący głos Ole, ruszyli by pomóc skaldowi.
- Na bogów, co się Wam jeszcze stało?! - Srebrnowłosy dopytywał z niedowierzaniem i zaskoczeniem przyglądając się ociekającemu krwią Lenartssonowi. Później spojrzenie przeniósł na Erika, do którego już biegła Ingeborg z rozwianymi włosami.
- W środku się rozmówim - skald rzekł do Halfdana przepuszczając przodem Eryka.
Hirdman Sighvarta wstrzymał skalda jeszcze na progu.
- Dwójka co na poszukiwania wysłana nie wróciła na czas. Mieli co pół ósmej się stawiać. - Zacisnał usta w cienka linię - Wyłuskują nas pojedynczo… - syknął z cicha.
- My ich też - odparł Frey potrząsając lekko tym co miał w ręku. - To afterganger. Ot wojna się rozpoczęła. Czterech ludzi weź i za nami do środka wejdźcie. Pod pełną bronią - dodał cichym szeptem.
Smutny mężczyzna skinął głową.
- Patrol słać jeszcze jeden? - Spojrzeniem omiótł jeńca. Frey zaś na to tylko przecząco pokręcił głową.
Krótka komenda popłynęła z ust Halfdana, gdy odwracał się by wykonać polecenie.

Erik tymczasem złapał ręce Ingeborg i ściszonym głosem rzekł tylko:
- Wszystko dobrze. Nie martw się. Przyślij do mnie natychmiast Ulfa Szeptacza. Mam misję dla niego, która nie może czekać.
Dziewczyna skinęła z ulgą, przyglądając się na szybko postaci jarla, który odwrócił się jeszcze, żeby zobaczyć jak Freyvind rozmówił się ze swymi ludźmi i stał teraz czekając aż Erik wejdzie do środka. Nie ruszał się z miejsca, obserwował jedynie jarla Tissø spod zmrużonych powiek.
- Tymczasem mnie wzywają obowiązki. Musimy ustalić plan działania. Gdyby okazało się, że dziś miasto w płomieniach stanie, uciekaj do Tissø i ratuj ludzi naszych.
- W płomieniach? -
Ingeborg brwi ściągnęła i wargę zagryzła.
Po tych słowach Erik uniósł do ust jej dłonie i ucałował je z namaszczeniem. Po czasie nie dłuższym niż na jeden oddech potrzebnym odwrócił się w stronę chaty i ruszył do czekającego Aftergangera. Razem już weszli do chaty.

W cieple chaty zaś ludzie uśpieni i na wpół śpiący byli. Biesiada skończyć się musiała niedawno, bo jeszcze pachniało strawą i napitkami. Stoły nie uprzątnie były, lecz nikt się tym nie zdawał przejmować. Najwyraźniej pozostawiono resztki na poranny posiłek.
- Jorik! - zawołał skald od progu. - Kołek z juków dawaj com ci w Jelling kazał przygotować.
Na dźwięk słowa “kołek” Erik wzdrygnął się nieco. Choć wspomnienie było tak dawne, to nadal wywoływało niepokój. Zaspany chłopak zerwał się i niemal o podłogę wyrżnął w skórę zamotawszy się. Wyskakując z niej rzucił się do torbiszcza i szybkimi ruchami wygrzebał grubaśny kołek. Podskoczył do skalda portki jedną ręką trzymając.

Frey zerknął na wchodzących zbrojnych w pełnym ekwipunku. Ustawili się rzędem za nim, czekając na rozkazy. Gunnar i Vivi na szczęk broni ocknęli się i zbierać poczęli.

- Poczułem coś wczoraj chciał mi uczynić, to samo Agvindur robił gdy pozycję swą i posłuch darem Canarla chciał wzbudzić. - Skald zwrócił się do Erika. - Jam nie tak w mocy tej ścigły, ale znam ją i wiem jak się przed nią bronić. Tedy rzeknę i ostrzegę raz jeno. Spróbujesz tego użyć, to miast drewna w serce, żelazem… - Wyciągnął miecz. - Miast snu, śmierć. Kładź się na stole, nie będzie bolało.
- Nie jestem w twej władzy skaldzie. Schowaj broń. -
Erik zrzucił kaptur i patrzył wprost w oczy Lenartssona.
- Po tym co drugą noc czynisz, pokazujesz jedynie, że w czyjejś mocy jesteś. Albo cię tu zabije, albo nad tobą z Elin i Volundem uradzim co dalej. Wybieraj.
- Śmiercią grozisz, czemuś, co od dawna jest martwe. Nie jest to roztropne. Mam się położyć na stole? Schlebiasz mi. Jeszcze się wojownik tej klasy mymi wdziękami nie zainteresował. -
Erik bezczelnie mrugnął do skalda i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Pamiętaj, że siejąc wiatr pewnego dnia zbierzesz burzę. - W głosie aftergangera nie było złości. Co więcej nawet zebrani mogli stwierdzić, że powiedział to łagodniej niż zazwyczaj. Jakby był bardzo pewny siebie.

Chatkę wypełniła nagle elektryczność, napięcie niemalże wyczuwalne, stawiające włoski na ramionach i karkach. Gdzieś zza Erika dobiegło ciche westchnienie zaskoczenia, wojowie wyprostowali się nagle i wysztywnili wpatrując się w przemawiającego jarla. Na policzkach Jorika pojawiły się ciemne rumieńce i chłopak wzroku oderwać nie mógł, gdy oddech jego przyspieszył. Nawet skald poczuł magnetyczne przyciąganie i skoncentrował się na pięknym wykroju ust Erika. Ust, które słowa wypowiadały w fascynujący sposób. Gładka skóra policzków, ciemna oprawa oczu wpatrujących się w Lenartssona, cienie, jakie rzucały rzęsy pana na Tissø… wszystko to spodowowałoby za życia szybkie bicie serca. Teraz jednak sprawiły, że kolana niemal się ugięły pod Jarlem Bezdroży. Mężczyźni za jego plecami posapywali zdezorientowani lecz jak on niemal zaczarowani.
Skald często sam wykorzystywał ten dar pochodzący od Canarla by otumaniać ludzi swą osobą, choć nigdy z tak wielką mocą. Wśród myśli zachwytu dla jarla, pojawił się jednak też opór. Skald wykorzystał całe pokłady swej woli i pewności siebie by oprzeć się mocy aftergangera. Dar jarla wyganiał wszelkie myśli pozostawiając i wzmacniając jedynie te, które celowały w zbliżenie się do Erika, choćby dotknięcie go. Pożądanie... Pasja...
Jednocześnie wola Freyvinda walczyła, czepiała się największego z jego przyjaciół: gniewu. Desperacko przyciągał trzeźwe myśli i osąd, bronił się. Toczył szalony ból z moca jarla. Bój w swojej własnej głowie.

Uniósł w końcu twarz ruchem wywijającym się z kajdan. Hardym. Wściekłym. Gdy patrzył na Erika w jego oczach mgiełka pożądania ustąpiła żądzy mordu. Unosząc miecz zaszarżował na niego.

Jarl Tissø sięgał prawą dłonią po swój bicz, jednak patrzył cały czas wprost na atakującego wampira, odsłaniając kły. Z jego ust dobyło się dzikie syknięcie. Rozjuszony skald wpadł w niego tnąc na odlew mieczem. Ostrze przecięło szaty i ciało ukazując szeroką ranę na ciele aftergangera, który zachwiał się lekko. Ustał jednak cios i skierował przerażającą w grymasie, a tak piekną jednocześnie twarz w stronę napastnika. Erik poczuł cios. Widział przed sobą rozmytą sylwetkę skalda. Na szczęście miał ze sobą Hryma. Wezwał go do siebie. Uwolnił na moment. Niemal czuł jak jego bestia szarpie się w łańcuchach jego woli gdy jej oblicze zastępowało oblicze jarla. Oto w głębi jego oczu pojawiła się wizja pustki pożerającej dusze. Żaden śmiertelny nie oparłby się tej wizji… Ale wróg Erika nie był śmiertelnikiem.
W umyśle Freyvinda eksplodowało przerażenie. Dzikie, wręcz namacalne. Jakiekolwiek myśli uciekły w głąb czaszki pozostawiając miejsce jedynie na panikę i instynktowną żądzę ucieczki. Liczyło się tylko przerażenie. Mrożący krew w ciele strach. Nie tyle paraliżujący, a wręcz zmuszający ciało do dzikiej ucieczki w popłochu. Zmaltretowany fizycznie Freyvind zadrżał, zacisnął szczęki prawie gruchocząc sobie zęby. Skupił całą swą wolę na wściekłości, na walce z ogarniającym jego umysł przerażeniem. Przez ulotny moment instynktowny strach toczył dziki bój z twardą jak skała wolą.
I przegrał.

Miecz wystrzelił do przodu, lecz zamiast przebić Erika na wylot ranił go rozdzierając ubiór i skórę na żebrach. Jarl reagował na to wszystko jak śmiertelny, a ruchy Freya były szybkie ledwo widoczne dla niewprawnego oka. Nim ktokolwiek zdążył zobaczyć ranę jaka wykwitła na boku jarla, miecz wzniósł się po raz kolejny. Freyvind krwawił wciąż z uszy, nosa i wszystkimi porami skóry, śliska od płynu życia dłoń utraciła chwyt na broni i przy ciosie miecz wyleciał mu spomiędzy zaciśniętych palców. Skald w desperacji wystrzelił drugą ręką ku szyi Eryka by złamać mu kark i oderwać głowę od ciała. Nawet uchwycił wręcz (przy szybkości jego ruchów) nieruchomego dlań przeciwnika. Jednak poczuł, że mógłby próbować równie dobrze łamać maszt drakkara.
Erik wciąż wyszczerzał kły i toczył z oczu czymś co targało duszą, wzbudzało przerażenie w głębi samego jestestwa. Jednocześnie wciąż epatował pięknem wzbudzającym dziki zachwyt i pożądanie. Skald bez broni po utracie miecza, z jedynie resztka krwi leniwie przelewającej się w martwym ciele i pod wpływem uroku wzmocnionego pierwotnym strachem jaki w tej chwili Eryk wzbudzał… Puścił go.

I rzucił się do panicznej ucieczki.

Wyrwane drzwi wyleciały z futryny gdy w szalonym pędzie wyważył je roztrącając przy tym ludzi Halfdana.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline