Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-12-2016, 18:28   #71
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Freyvind

- Ten Galvan… zdarzało mu się to wcześniej? Może zapił, dziewkę jakąś zbałamucił? - Freyvind zmarszczył brwi patrząc na Halfdana.
- Nie miał czasu wolnego wyznaczonego. - Przeczenie głową podkreślało każde ze słów wikinga - Wśród nas ważna dyscyplina - podkreślił coś co aftergangerzy i tak widzieli już wcześniej.
- Dziwne… - Skald zamyślił się i wspomniał Elin wypatrującą czegoś podczas poszukiwań Erika. - Czy drużyna idąca z Ribe lądem dotarła?
- Dotarła. Stacjonują w innej części Aros jednak. Tutaj miejsc nie było na tyle wojów. A i dla bezpieczeństwa waszego nie chcieliśmy wszyscy na kupie siedzieć. Szczególnie gdy ludzie jarla dołączyli. - Halfdan skinął w stronę powracającego Erika.
- Na ile oceniasz siłę hirdu i zbrojnych na zawołanie Einara… lub tego co w jego imieniu nad miastem rządy sprawuje?
- Zbrojnych na straży widać ciągle pięć dziesiątków. W Aros kilka setek stacjonuje na stałe. Dobrze wyposażeni, broń dobrej jakości widzielim.
- A mówią w Danii, że Aros to handlowa osada. - Frey uśmiechnął się krzywo. - Ci zbrojni to tutejsi, Danowie, czy najemnicy?
- Różni, ale głównie norsmani, swoi. - Halfdan zmrużył oczy próbując zrozumieć tok myślenia skalda - Najemników się trochę znajdzie, przy możniejszych rodzinach.
- Niepojęte… - Afterganger pokręcił głową. - W gotowości bądźcie i niech paru Galvana poszuka. Może z kimś za łby się wziął lub kto go napadł. Może też i gorzej być. Kto wie czy my już nie pod obserwacją. - Skald kiwnął głową obu zbrojnym i kiwnął na Chlothild.

Blondynka podeszła starannie omijając miejsce, w którym stał Erik.
- Tak? - podała skaldowi pucharek z piwem.
- I jak poszło? - Wypił niewielki łyk smakując dzieło tutejszych browarników. Wnet uznał, że cienkie i młode było, szumiało mocno na języku.
- Dobrze, panie. - Uśmiechnęła się szeroko z łobuzerskim błyskiem w oku. Gwar rozmów wypełniających chatę wykorzystała do przekomarzania się.
- Co rzekł ci ten od krzyża? - zaciekawił się mrużąc lekko oczy.
Westchnęła nieco rozczarowana, że zabawy nie podjął.
- Rzekł, że przyjezdnych jest wielu. Tego od mampy znalazł i obserwował ale poza sprzedawaniem i wymianą towarów nie przyuważył by ten robił co więcej. Zwrócił uwagę, że port mocno obserwowany i pilnowany jest. Każdej nocy miasto zamykane. Sporo pobratymców wydawać się spotkał tutaj Ahmad. A przynajmniej z tego co ten Duch zasłyszał. Gadali podobnież tą samą mową. - Sama pociągnęła łyk ze swego kubka i usteczka oblizała - Ah, i jeszcze. Ten cały Ahmad podobno z wizytą do jarla ciągnąć ma. - Znowu uniosła napitek do ust obserwując skalda spod niby to opuszczonych rzęs. Schowała uśmiech na brzegu kubka.
- Hm… dziś? - zdziwił się prowadząc ją ku stołowi za którym siedział Bjarki z Kariną. - Wiesz może po co?
- Nie. Jutro. I nie wiem po co. Tego się dziwakowi nie udało podsłuchać. Jak chcesz, mogę się zakręcić koło Ahmada aleś mówił, by dyskretną być. To mu się nie pchałam w oczy. - Wcisnęła się skaldowi w objęcia zarumieniona lekko od napitku.
- Ahmadem sam się zajmę. - Uśmiechnął się. - A Ty coś taki przybity niedźwiedziu? Wczorajszym z berserkerem? - spytał Bjarkiego gdy zbliżyli się do stołu.
- Nie - godi machnął ręką pobłażliwie - jeno tym, co on planować się zdaje - jednooki głową pokręcił i usta zaciął. Karina mu dłoń na ramieniu lekko położyła nie odzywając się jednak.
- Co Volund planuje, Volund wie jeno. I nic z tego nie będzie. - Frey spojrzał na Karinę ale nie odezwał się. - Przy holmgangu do siedmiu dni termin walki. Jeden z naszych zaś zniknął, kto wie czy nie jest w łapach tych co tu zrobili swoje z hirdem Einara. Nie mamy czasu na holmgang. - Zerknął na blondynkę. - Chlo… przyniesiesz mój miecz i kolczugę? - Pocałował ją w policzek.
- Przyniosę. - Skinęła na zgodę i odczepiła od Freyvinda. Ruszyła raźno przez tłum ku skrzyni aftergangera.
Karina rzuciła powłóczyste spojrzenie ze dziewczyną, której wesoły śmiech i przekomarzanie po drodze słychać było wyraźnie w izbie.
Navarrka wzrok uniosła ku skaldowi:
- Pytałam. Wieści zostawiłam. Póki co nie znalazłam nikogo kto by podjąć się zmógł. Ale nadziei nie tracę, bo z pewnością się znajdzie takowa osoba.
Frey skinął głową.
- Dziękuję. - Skald zaczął wypatrywać któreś z trójki pozostałych aftergangerów wśród ludzi wypełniających hus.
- Nie masz za co dziękować, panie - odparła Karina patrząc tym razem na Grima.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 08-12-2016, 10:28   #72
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Erik, Volund, Elin
Do chaty wrócił Erik. Ubrany w futra, i ozdobną szatę. Powiódł wzrokiem po zebranych. Gdy ujrzał parę aftergangerów zbliżył się do nich bezceremonialnie, nie zważając na to, czy im przerwie w czymś ważnym, czy też nie.
- Holmgang. Naprawdę? - rzucił niemal z wyrzutem w stronę Volunda.
- ...nie do przewidzenia to dla tych co władzę przejęli i cały ich wysiłek w hazard z miejsca bierze. Zarazem sens ma głęboki, i w mej sławie przeszłych czynów… i tajemniczym lądem przybyciu. Jedyny problem… - Pogrobiec w sekundę wycofał się z pewnej poufałości względem Elin w swoją typową, posągową manierę, z wolna zwracając ku jarlowi Tissø.
- ...to gdy Einar we władzy mocy tajemnych… a takieśmy widzieli… i do walki stanie, choćbyśmy się wywiedli wszystkiego
- Cóż. O was nikt nie wie. O mnie wiedzą prawie wszyscy. Ty berserkerze niewiele dla lokalnego jarla znaczysz. Ja zaś jestem jarlem jako on. Jeśli ktoś miałby na holmgang wyzywać, to bardziej ja niźli ty. Jeśli mamy zyskać coś na tym - przeniósł spojrzenie na Elin - jednak uważam, że to zły pomysł i powinniśmy czego innego szukać. Czegoś bardziej - oblizał swoje usta mimowolnie - subtelnego.
- Jeżeli wyślesz swych ludzi z darami od Ciebie, narazisz ich na spotkanie tego co zaatakowała Einara i jego hird. - Odrzekła volva spokojnie. - Mogą chcieć wyciągnąć od nich informacje… - Elin zawahała się na moment. - Jeśli jeszcze nie spróbowali tego na Tobie… Wszak trzy noce, żeś nieprzytomny był…
Pogrobiec skinął głową.
- Też bym wolał ostrożność zachować. Lecz zbyt silnie im się powiodło. Nic nie wiemy, miasto ich. Moje działanie z równowagi ich wytrąci. To Aros, i to Einar, potomek Agvindura. Ludzie wiedzą, że wyzwany by stanął, nieważne przez kogo. Ale jak nie wątpię w twój kunszt wojenny, Eryku z Tissø, walczyłem w holmgangach dawno… jeszcze bardzo dawno i prawie aż po dzień, jak na thing Agvindura żem przybył. - uśmiechnął się krzywo i ironicznie - Nie myśl ty jak jarl by myślał, lecz jak Aros mieszkańcy będą… i ci co nimi tak skrycie zawładnęli. Mnie nie zlekceważą. Spróbują zapewne jak i ciebie otruć… lecz to właśnie wszystko da wam pole do subtelnych działań, gdy nasi przeciwnicy nie będą sobie na subtelność mogli pozwolić. Więcej dostrzeżesz ode mnie. - rzucił na koniec Volund, jak gdyby chciał uargumentować, dlaczego on akurat holmgang powinien ogłosić.
Erik ruszał szczęką, jakby żując coś. Trawił prawdy przez berserkera objawione.
- Skoro tako rzeczesz. A czemu godiego do nas nie wezwać? Nie prosić go by przed nasze oblicze przybył? Wszak tu kilkunastu zbrojnych. Tłum taki nie pozostał niezauważony. Już pewnie wrogowie nasi o nas wiedzą. - Erik wodził wzrokiem między rodzeństwem we krwi
- Lecz ciągle nie wiedzą kto my. Jeśliby wiedzieli, to już w dzień pewnikiem by zaatakowali, bo patrząc na to jak z hirdem Einara sobie poradzili… nasi zbrojni raczej również sobie nie poradzą.
- A nie niszczy się spokoju i tajemnicy z takim trudem zdobytych, jeżeli nie wiedzieć przeciw komu. - dokończył słowa siostry Pogrobiec.
- Zatem planu nie macie, jako i nocy poprzedniej - podsumował
- Dlaczego rzec coś takiego, skoroś przyszedł i powitał nas słowy o naszym planie? - spokojnie spytał Pogrobiec.
- Więc przystąpmy do jego realizacji. Cóż nas powstrzymuje?
- Kwestie bieżące, które i tyś jarlu widzę przedsięwziął. - powiedział Pogrobiec, mierząc nowe szaty jarla wzrokiem - Przybycie dodatkowych wojów Agvindura, oddzielnie od nas. Wynalezienie przez Bjarkiego sposobu by z honorem walkę wszcząć, jak najlepiej. Sprawy twe, których możesz chcieć nie rzec. Sprawy Freyvinda. Sprawy Elin. Sprawy moje. - recytował Volund.
Erik skinął powoli głową.
- W takim razie idę zająć się sprawami mymi.
Po czym wzrok jego przeniósł się na Elin. Jerl uśmiechnął się do niej ciepło. W jego oczach było coś przyciągającego. W końcu jednak odwrócił się i ruszył na powrót do namiotu rozbitego przy ich siedzibie.
Volva nieśmiało odwzajemniła uśmiech Erika zastanawiając się czemu ten zachowuje się w stosunku do niej tak, a nie inaczej. Po krótkim namyśle uznała, że woli nie wiedzieć i wróciła spojrzeniem do swego brata krwi.
- Zatem chyba pora nam ruszać.
Jej słowa przerwały milczenie Pogrobca, który odprowadzał nieodgadnionym spojrzeniem jarla Tissø, jak gdyby niczym Norny w swojej głowie pisał mu jakąś przyszłość. Uśmiechnął się do volvy, tyleż przyjaźnie co nieznacznie.
- Możesz zechcieć zabrać swoją zdobycz z caernu. - powiedział, jak gdyby nie świadom że taki dobór słów może przywieźć volvę ku nieprzyjemnym refleksjom - Wierzę, że mnich i na tę zagadkę odpowie… jeśli zechcesz go wysłuchać.
Pojrzała zdziwiona na niego.
- Mógłby coś stwierdzić po samym ujrzeniu miecza?
- Wierzę, że to klinga z ich stron… i mnisi ci są uczeni całe swoje życie. Jeśli ktoś w tym kraju wiedzieć cokolwiek może…. to bogowie lub Bizanty. - stwierdził Volund.
Wieszczka zawahała się przez dłuższy moment ale w końcu skinęła głową.
- Zatem zaraz wrócę. - Odparła i po miecz do chaty się udała. Wyciągnęła go ze swej skrzyni wraz z pasem, którym swą kibić oplotła i powróciła do Pogrobca. Nieumiejętnie z bronią się poruszała, ciągle po nogach ją płaz uderzał. Pięknolicy na to bez słowa do niej podszedł i pas rozwiązał, by ponownie spleść i adekwatnie do jej sylwetki, na jakąś modłę inną niż wojownicy Dunów. Czynił to mimochodem.
- Jeśli tylko zechcesz, nauczę cię jak nim zabijać. Czy użyjesz tego jak Leiknar, czy jak Gudrunn chroniąca Jelling… twoją tylko by było wolą. - powiedział, nie patrząc w volvie oczy. Zakończywszy, do wyjścia ruszył, po drodze tylko opończę i sakwę z monetami z dobytku Asgera zgarniając i narzucając, nim do Bizantów ich zaprowadzi.
Zawstydzona wzrok spuściła gdy brat jej tak blisko niej stał i pas jej poprawiał.
- Dziękuję… - Mruknęła, by na ponowną propozycję nauki sztuki walki unieść spojrzenie swego błękitnego oka. - Myślę… że będę potrzebować Twej nauki. - Przyznała mu rację i za nim ruszyła ku wyjściu.
- Jedno jeszcze… - zawahał się, kaptur na blade lico narzucając i pchmurniejąc widocznie - Jeśli śmiertelnego mi wciąż udawać… posilić się będę musiał. Wiele to krwi mnie kosztuje, by pozory życia sprawiać.
- Zatem nie pozostaje nam nic innego jak poszukać dla Ciebie kogoś, kto krew ofiaruje. - Odrzekła spokojnie.
- Poczekaj tedy chwilę… - rzucił jeszcze, gdy wyszli pomiędzy wojowników Sighvarta, rozległych w uporządkowanym obozowisku wokół hausu, ich skrzynie spoczywały.

Odszukał spojrzeniem Halfdana.

- Który z was wie, co krew Einherjar czyni, gdy ją wypić? - przerwał, spokojnie omiatając wzrokiem kilku z hirdmanów Sighvarta - Jaką moc daje, i jaką klątwę?
- Większość z nas tego kosztowała daru - Ubba przemówił jako wódz. - Czemu pytasz?
- Krwi potrzebuję. - przyznał bez ogródek - Niewiele, lecz polować w Aros teraz zgubę przynieść może. Ofiarować chcę krew mą, lecz raz tylko by więzi silnej uniknąć… - tyleż odpowiadał Ubbie, co mówił do niewielkiej grupki odpoczywających hirdmanów - Teraz dla rozkoszy… lub w potrzebie dla mocy, jaką niesie. Ocalić może nawet śmiertelnie ranionego. - zakończył, przypominając to, z czego doskonale zdawać sobie sprawę musieli - Za krew teraz.
- Jak wiele Ci trzeba? Nie chcem ryzykować osłabienia wojów. - Halfdan wtrącił się do rozmowy.
- Wypiję tylko tyle, by nie odebrać zdrowia, by dziś tylko przelotną słabość czuć. Dwóch w taki sposób. Trzech, jeśli chętnych, i krwi mej podówczas trzem gotowem użyczyć w potrzebie.

Elin, Volund

Na umówione miejsce dotarli znaną już Volundowi drogą. Elin z zaskoczeniem ujrzała jak Volund powitany został jak długoniewidziany przyjaciel.
- Witaj, Volundzie - skłonił się uniżenie Eusebius, krępy mąż z mocnym, ciemnym zarostem. Jego orzechowe oczy spoczęły na chwilę na volvie z niejakim zaskoczeniem. Szybko jednak ukrył wzrok i przeniósł go na aftergangera. - Wejdźcie, wejdźcie.
Zapraszającemu gestowi, towarzyszył ruch w chacie, gdy służący stół poczęli zastawiać na klaśniecie Eusebiusa.
Wieszczka głowę pochyliła na powitanie i z ciekawością poczęła się mnichowi przyglądać.
- Witaj i ty, przyjacielu. - odparł w ich obcobrzmiącym języku Pogrobiec, nie płynnie, z chwilą zawahania szukając słowa po latach, ale czysto jak gdyby przez Bizanta uczony mowy. - Nikodemus… radził, bym przyprowadził kogoś, kto zadba o mię po jego kuracji. To jest Elin. - odwrócił się ku volvie, ewidentnie przedstawiając ją, choć tylko imię mogło być zrozumiałe dla wieszczki. - Lecz nie włada mową waszych stron…
- Bądź pozdrowiona, Elin - Eusebius ponownie skłonił się tym razem mówiąc mową gospodarzy, choć dużo gorzej niż Volund posługiwał się mową bizantyjską - Jestem Eusebius. Nikodemus zaraz pojawi się. Usiądźcie i rozgośćcie. - uśmiechnął się szeroko i rozłożył ramiona gościnnie. Na te słowa Pogrobiec odchylił kaptur opończy, wchodząc do chaty i zasiadając na skraju jednej z ław. A gdy to uczynił, aftergangerka ujrzała jakoby piękne lice… rumiane było. Świeże. Żywe. Spojrzał na nią, łagodnie i zapraszająco.
Wieszczka głową skinęła.
- I Wy pozdrowieni bądźcie. - Odrzekła do mężczyzny i zasiadła przy stole. Rozglądając się dyskretnie z zainteresowaniem.
Pomieszczenie wypełniały gliniane lampki oliwne, klepisko wyścielone miękkimi kapami było, tkanymi z różnokolorowych materiałów. Na stole stały naczynia z chlebem, serem, oliwą. Samą salkę przepełniało wrażenie spokoju i skupienia, choć nic więcej w niej specjalnego nie było.
Nikodemus pojawił się niedługo, zgodnie z obietnicą niskiego bruneta i podobnie jak on przywitał Volunda po przyjacielsku.
- A zatem zdecydowanyś - bardziej stwierdził niż zapytał, witając uśmiechem i Elin - pomocnicę przywiodłeś. Dobrze. Obngaż się do pasa i na ławie ułóż. Moi pomocnicy też się gotowią.
Zakonnik wskazał Volundowi szeroką ławę stojącą pod ścianą. Tuż obok druga, podobna stała.
- Oto Elin, i jest mi droga jak siostra. Proszę, byś wybaczył, lecz nie zna waszych dróg i mowy, i niepewna być może co czynisz… troszczy się o mnie. - odpowiedział w Bizantyjskiej mowie Nikodemusowi jego pacjent, znowuż gestem przedstawiając volvę… jedynie nie jej więzi z bogami. - Dlatego rad byłbym, gdybyśmy mówili w mowie wszystkim znanej. - dokończył w norskim języku.
Wiedząca mnichowi głową również skinęła i spojrzenie w niego wbiła uważne, taksujące jakby wgłąb duszy jego zajrzeć pragnęła.
- Jak sobie życzysz - Nikodemus pokiwał głową - Zabieg ten nie jest skomplikowany, jednak spokoju wymaga i cierpliwości. - zaczął tłumaczyć, zachęcając Volunda do wykonania jego prośby. W między czasie do sali weszły trzy kobiety, równie smagłe i ciemnowłose co sam Eusebius. Dwie z nich nawet podobne do niego były. Trzecia, starsza ruszyła ku drugiej z ław. Koszulę otulającą ją do tej pory zsunęła, zostając w spódnicy i sukni, której rękawy mocno podsunęła do góry.
- Krew złą spuścić musimy, i dobrą zastąpić. Agatha - wskazał na starszą kobietę - dobrą krew ma. Brała udział w takich zabiegach dwukrotnie w przeszłości. - Nikodemus uśmiechnął się - Czy pytania jakoweś macie?
- Nie, ja… - Pogrobiec zamilkł.
Dla Elin ewidentnie zachowywałsię dziwnie, odmiennie całkiem w towarzystwie Bizantów, tym niezwyklej gdy tak bardzo jak człowiek zdawał się wyglądać. Teraz na chwilę był całkiem cichy, wpatrzony w kobietę z dalekiej krainy jak we wspomnienie.
- ...chcieliśmy raz jeszcze z mądrości twej skorzystać i wiedzy… nim rozpoczniemy. Elin odnalazła rzecz, jaka wierzę że z waszych stron, a badzo stara. Lecz poczekać to może… - dopowiedział swoje, zerkając na Widzącą, by dojrzeć jak to wszystko odbiera, po czym zgodnie z zaleceniem zdjął opończę i rubę, w samych nogawicach i butach zostając. Chwilę potem jak noc wcześniej spoczął na stole.
Volva zaniepokojona wielce była, nie podobało jej się to wszystko ale milczała ponownie próbując odczytać myśli człowieka, który zamierzał upuszczać krew z jej brata.
Nikodemus zdawał się skupionym być na czekającym go zadaniu. Elin ujrzała obrazy linki jakowejś, wypełniającej się krwią, błyśnięcie Agathy oglądanej z góry, nieco znurzonej lecz przytomnej, obraz ciała Volunda poprzecinanego ciemnymi żyłami…
- Co to za rzecz? - myśli mnicha przerwane zostały rozbłyskiem ciekawości.
- Klinga… - odparł Volund, oczyma wpatrzony w sufit chaty - Bardzo zamierzchła, dawna. - leżąc na wznak, odwrócił głowę ku kobiecie obok, na innym stole pełniącym rolę operacyjnego, jak gdyby wciąż zdziwiony.
-ευχαριστώ. - powiedział po prostu. Spokojny uśmiech musiał starczyć za odpowiedź.
- Pierw Volundem się zajmijcie… - Odparła aftrgangerka ciągle nieprzekonana choć myśli mężczyzny nie niosły jak na razie zagrożenia.

Tak też się i stało.
Nikodemusowi przyświecały dwie młodsze kobiety, gdy ten podwiązywał ramię Volunda i szukał mocnej żyły. Gdy znalazł na zgięciu łokcia wijącą się ciemną drogę, wbił w nią długą złotą igłę, do której doczepione było wyprawione jelito. Miejsce pod złączeniem wypełniło się błyskawicznie krwią aftergangera. Wstrzymana ta struga została przez dłoń jednej z dziewcząt. Te same kroki poczynił Nikodemus z ramieniem Agathy. Tu jelito zblokowane zostało paluszkami drugiej z dziewcząt.
Na koniec mnich podszedł ponownie do Volunda i przeżegnawszy się rozpoczął modlitwę. Ciche słowa w obcej, śpiewnej mowie szeptane były cicho. Do Nikodemusa dołączyły młodsze dziewczynki. Mnich ujął ramię aftergangera w mocny uścisk i szybkim gestem ciął głęboko jego nadgarstek.
Krew szybką strugą poczęła płynąć do podstawionego cebrzyka, w który wetknięty był niewielki kawałek drewienka z nacięciem.
Eusebius stał nieopodal z ostro pachnącym specyfikiem, wpatrując się w Nikodemusa uważnie.
- Jeśli Ci słabo pocznie być, mów. - rzekł mnich do Volunda uspokajająco.
Pogrobiec skinął głową, wiedząc, że najtrudniejsza część zaczęła się dlań w walce z Bestią.
Mniej, jak dziwny przyrząd mnicha miałby zadziałać i krew faktycznie ku niemu spłynąć…


Spojrzenie rzucił Elin, uspokajające, zadowolone, jak gdyby za jedną chwilę zostać miał uzdrowiony, choć wiedział, że niepewnym był wynik zabiegu. Potem jednak spojrzenie skierował na jelitko, które niczym pępowina łączyło go z pomocnicą mnicha…
Patrząc na cień wypełniający przejrzystą błonę, nie czyniąc jednego ruchu zaczął próbować swym wnętrzem, swym doświadczeniem z krwią własną w ciele pokierować nieco… mimo, że serce pompowało zdrowia pozór nadając, zobaczyć chciał, czy wstrzymać może krew przed napłynięciem na spotkanie jego dobrodziejce… by dobro mu uczynione przeniesieniem skazy na nią się nie zakończyło.
Głęboko Pogrobiec wątpił, czy kobieta byłaby w stanie przetrwać cokolwiek, co trawiło jego…
Aftergangerka pięści na podołku zacisnęła, Volund pocieszał ją, choć to on teraz potrzebował wsparcia. Zaufał jej na tyle, by ją tu zabrać i swą nieznaną dotąd twarz ukazać. Odetchnęła cicho i również do niego się uśmiechnęła, po czym wstała i podeszła bliżej, by w razie czego uchwycić go spróbować.
Krew z jego rany płynęła z wolna do cebrzyka, wypełniając go. Nikodemus ze skupieniem przyglądał się spadającym kroplom, namyślając się głęboko.
Prócz zapachu płynącej czerwieni, nic nadzwyczajnego nie wyciekało z ciała Volunda. Czerni w krwi widać nie było.
Mnich jednak znaku nie dawał jeszcze dziewczętom do puszczenia jelita.
Gangrel zaś czuł ulatniające się z jego żył vitae. Słyszał każdą spadającą kroplę. Czuł każdą z nich uciekającą z jego żył.

Volva zaś obserwowała z bliska nie jeno Volunda. Tuż obok czuła zapach jego juchy, widziała ją zbierającą się w cebrzyku. Widziała krew w łączącym Volunda i kobietę jelicie. Zbierała się… czerwona, błyszcząca tafla.
Elin wzdrygnęła się z obrzydzeniem malującym się na twarzy, którego nie potrafiła ukryć i krok zrobiła jeden do tyłu zaciskając pięści. Najchętniej by wybiegła wyrzucając z siebie całą zawartość żołądka ale próbowała walczyć z tym uczuciem, ciało jednak robiło kolejny krok do tyłu.. i jeszcze jeden. Pogrobiec… nie zareagował tak łagodnie.
Gwałtowne szarpnięcie ręki spowodowało wyrwanie rurki, która toczyła krew agathy do jego żywo wyglądającego ciała. Umarły zerwał się do pozycji siedzącej, chwytając najbliższą osobę. Stary mnich, który był pochylony patrząc na skapującą krew został raptownie przyciągnięty, nieświadomy co się dzieje - prosto ku obnażonym kłom… Volva moment ten wybrała, by ku drzwiom się rzucić, gdyż wrażenie, że krew ją zaraz otoczy i udusi zrobiło się tak przytłaczające, iż nic innego nie widziała.
W chacie pisk powstał i krzyk.
Dziewczęta uczestniczące uciekać przerażone poczęły. Eusebius zgarniał je za siebie i wycofywał się ku wyjściu panicznie. Rozkazy rzucał do ucieczki, po drodze wpadając na uciekającą volvę.
Nikodemus zaś wpatrzony w oszalałego z głodu ? aftergangera modlitwy począł szeptać pobladłymi ustami.
- Kýrie eléison… - reszta słów utknęła mu w gardle.
- Όχi! - podniósł głos Volund z szeptu, jak gdyby wydobył go z dna siebie. Twarz jego z dzikiego wyrazu przybrała zbolały. Puścił mnicha i stoczył się ze stołu na przeciwną stronę, odwracając od zebranych i krwi. Klęcząc, twarz przedramieniem przesłonił.
- Minęło! Widok krwi! - zagryzł zęby, chcąc więcej rzec, chcąc uspokoić ich, lecz nie mając po temu sposobności… nim całkiem Bestii nie zwycięży.
Wiedząca natomiast zdołała otrząsnąć się z narastającej paniki, być może dzięki wpadnięciu na nią Eusebiusa lub okrzykowi Volunda. W drzwiach stanęła próbując powstrzymać ludzi przed ucieczką.
- Wybaczcie! On krzywdy uczynić nie chciał. Wybaczcie!.
Przerażony, niewielki tłumek przecisnął się mimo Elin, odpychając się od niej i żegnając. Dziewczyny dłońmi przed sobą wyciągniętymi się zasłaniały. Eusebius popychał je czym prędzej. Na volvę spoglądali wszyscy jak na… demona.
Wieszczka ręce opuściła patrząc przez chwilę jak odchodzą, by zaraz do swego brata krwi szybko podejść i spróbować pomóc mu wstać. Musieli się stąd wynosić.
Nikodemus zaś drżący cofnął się, odsuwając się od Volunda, wciąż szepcząc pod nosem psalmy do Boga, łaski i litości dopraszające się.
- Cóóó...óżesz chce..esz od nas, demonie? Aza..aliż to test wiary naszej? - wzniósł oczy ku niebu i ponownie na klęczącego Gangrela spojrzał.
Ten oczy przymknięte miał. Piers jego unosiła się i opadała w ludzkim odruchu, zbytecznym, lecz wciąż niosącym pewną ulgę… jak wspomnienie spokoju. Lub walki z gniewem.
- Niczego… zbyt wiele krwi... jako berserker żem... - cała żuchwa zadygotała mu w spazmie walki z sobą -...przelał. Wybacz. Odejdziemy.
Elin już przy nim była pochylając się i wspierając go, by wstał.
- Nie chcieliśmy Wam krzywdy uczynić… - Rzekła jeno do mnicha i uwagę na Volundzie swą skupiła.
Nikodemus o ławę się opierając dystans trzymał. Bursztynowe korale różańca przebierał całkowicie bezwolnie.
- Pa...amiętajcie, żeście...jak przyjaciele…. jak goście wpuszczeni w dom ten byli. - dukał słowo po słowie.
Elin uważnie bratu swemu się przyglądając dostrzegła, że powoli traci nad sobą panowanie.
- Uciekaj! - Warknęła do mnicha sięgając po swoje moce i mając nadzieję, że człowiek ucieknie z wrzaskiem nim Volund przegra walkę z bestią.
Nie zawiodła się.
Opanowanie mnicha prysnęło niczym bańka mydlana. Oczy rozszerzone jak spodki. Usta otwarte szeroko tchu jednak nie dawały. Gdy chwilowe oszołomienie strachem zmieniło się w panikę, przewracając stołek wylewając resztkę krwi Volunda z cebrzyka, rzucił się z wrzaskiem ku wyjściu. Nie zobaczył już, jak w tej samej chwili wspierający się na Widzącej berserker, jak gdyby opadły z sił wypełnia się żywotnością i ręką łapie ją za gardło, z siłą, która ze śmiertelnej mogłaby wyrać życie. Nim się obejrzała, Elin była już na ziemi, przygwożdżona przez nieumarłego, którego oczy w całości stały się źrenicami, którego przepiękne lico o zdrowych barwach teraz było jak ściągnięta maska pogardy i pożądania i przypomnieć jej się mogło, jak poprzedniej nocy “ocknęła się” w objęciach aftergangera w trakcie pocałunku.
Pocałunek, który teraz jednak miał złożyć mógł być jej kresem, jego zaś samego nie widziała w łaknących oczach, odbijających jej jednooką twarz.
Wieszczka po moc swej krwi sięgnęła próbując ręce oswobodzić, by twarz berserkera z daleka od siebie trzymać.
- Volundzie! Ocknij się! To ja, Elin! - Próbowała do berserkera gdzieś głęboko w Bestii ukrytego przemówić. Jedną rękę zdołała wyślizgnąć i przed kłów obnażeniem na twarzy Pogrobca położyła, chcąc za wszelką cenę utrzymać ją z dala od siebie…
Wyczuła, jak mężczyzna nieruchomieje. Nie, nie całkiem. Wczuła też jego drżenie, gdy przymknął oczy, i lewą ręką puścił drugi jej nadgarstek. Ale twarzy od delikatnej dłoni Wieszczki nie cofnął i nie odjął. Wstał powoli, wciąż niezdolny nic gwałtownego czynić, pogrążony w walce z tym, czym dogłębnie był, otwierając oczy tylko by spojrzeć na leżącą przed nim kobietę.
- Nikodemus. - wyszeptał - Jeśli on nie zezwoli… będą walczyć. - powiedział, lecz oczy gdzieś indziej były i patrzyły na Elin tak, jak gdy wspominał nieznaną przeszłość.
Volva podniosła się rozmasowując sobie szyję.
- Musimy stąd iść, Volundzie. - Nie wiedziała o czym on mówi ale najważniejszym teraz było bezpiecznie się stąd wydostać. Ujęła go delikatnie za dłoń. - Nic tu już nie poradzimy. Chodźmy.
Sakwa z monetami, zabrana przez berserkera na drogę, wylądowała na blacie, na którym przed chwilą był. Oni zaś odeszli w pogrążone w nocy Aros.

Wyszli przez opustoszałą chatę niezatrzymywani.
Elin zmysły swoje wzmocniła i całą drogę uważnie się rozglądała i nasłuchiwała, by upewnić się, że mnisi pościgu za nimi jakowegoś nie puścili. Słowem do Volunda się nie odezwała zbyt skupiona na swym zadaniu.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!

Ostatnio edytowane przez -2- : 08-12-2016 o 10:31.
-2- jest offline  
Stary 08-12-2016, 22:25   #73
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Erik & Frey


Od stołu gdzie siedział Bjarki ku jarlowi zbliżać się zaczął skald. Rozluźniony ale czujny, raczej z zaciekawienia. Od wyjścia Freya z husu do świątyni nie widzieli się wszak, skald ciekaw był jego reakcji.
Erik zdawał się nie zauważyć w ogóle Lenartssona. Kierował się powoli do wyjścia z izby. Dopiero gdy do drzwi dotarł i odwrócił się, żeby jeszcze raz zobaczyć zebranych zobaczył idącego w jego stronę aftergangera. Zamarł w bezruchu i napiął wszystkie mięśnie
- Spokojny sen? - spytał grzecznie Frey zbliżając się na wyciągnięcie dłoni. Zaakcentował pierwsze słowo przypatrując się aftergangerowi.
Wydawać się mogło, że jarl wziął głęboki oddech, choć tak naprawdę ruch wynikał z rozluźnienia mięśni.
- Tak. Miłe memu sercu dźwięki i twa sistra ukołysali mnie we społem do snu. A wy wypoczęci? - ton głosu bruneta nie był drwiący. Nie był też władczy jak dotychczas. Wydawał się być za to przepełniony obojętnością.
- Spałem jak zabity… - skaldowi nie drgnęła nawet powieka. - Przebudziłem się jak nowo narodzony. Elin zdaje się bardzo cię polubiła.
- Miło znaleźć przyjazną osobę pośród nieprzyjaznego ludu - spojrzał w stronę berserkera i volvy - może się przejdziemy? - Slangensson uchylił drzwi i nieco ciszej dodał - poza zasięg uszu niepowołanych?
Frey rozejrzał się za Chlo.
- Miałem zamiar iść do portu rozmówić się z jednym kupcem. Jeżeli chcesz porozmawiać, może zechcesz mi towarzyszyć?
Erik skinął głową i pierwszy przeszedł przez drzwi. Na zewnątrz dał znać swoim ludziom, że nie potrzebuje chwilowo ich pomocy i wybiera się do portu. Jeden niewysoki mężczyzna podał mu bicz, który jarl przytroczył sobie do pasa i wrócił do Freyvinda.
Franka próbowała przekrzyczeć niewielki tłum:
- Panie! Panie! - przepychała się przez chatkę. Ciężar oręża nie zdawał się na niej robić większego wrażenia.
- Iść z Tobą? - spytała trzymając dystans od Erika, na którego widok nieco wyhamowała.
Brunet uśmiechnął się na jej widok i obserwował ją z uwagą
- Zostań i na razie nie ruszaj się stąd, będziesz mi potem potrzebna - afterganger wziął od niej kolczugę i zaczął zakładać na koszulę. - Miałem wziąć kilku ludzi, może wolisz wziąć swoich? - rzucił do jarla siłując się z żelastwem. Franka doskoczyła jak łasiczka i pomogła skaldowi w tym, jak i w przytroczeniu pasa i miecza
- Idziesz na viking, czy z kupcem rozmawiać? Bo z tego co widzę, to powinienem szykować się raczej na walkę - gdzieś w tonie głosu Erika słychać było zdziwienie.
Dziewczyna usteczka wydęła, błyskając gniewnie niebieskimi oczętami ale miast odpowiedzieć na pomówienia kierowane do Freyvinda jeno coś burknęła pod nosem i gwałtowniej skórzany pas zaciągnęła w pasie mężczyzny.
- Czterech włóczników mi trzeba. Dobrze zbrojnych, co za hirdmanów jarla Aros mogli uchodzić dla kogoś kto nieoznajomiony. - Skald zerknął na Erika. - Na niewielki bój śmiertelni mało przydatni, na duży brać zwykłem wszystkich. Nie do walki dążę.
Erik skinął głową. Argumentacja najwyraźniej go przekonała. Na chwilę wrócił do swojej siedziby.
- Daj nam dwa płaszcze - skald zwrócił się do Franki. Ta skinęła lekko i furknęła by po chwili odziewek podać.
Jarl Tisso nie kazał na siebie długo czekać. Gdy wyszedł przy pasie zwisał mu topór, a na plecach miał przewieszoną tarczę. Obok niego stał mężczyzna ubrany podobnie do Freya z tarczą i krótkim mieczem. Z drugiej strony zaś szła Ingeborg, która wcześniej dała się już poznać z tej niepokornej strony Lenartsonowi.
- Myślę, że nie doceniasz śmiertelnych. Potowarzyszę ci z chęcią. Ingeborg już znasz. To jest Helmer.
Po tych słowach z namiotu wyszedł jeszcze jeden dość wysoki mężczyzna z włócznią.
- A to jest Asbjorn. Brat Görgena.
- Jeżeli nie doceniam, to czemu się nimi otaczam? -
przeniósł spojrzenie na rudowłosą. - Znam, witaj ponownie Ingeborg. I ty Asbjornie, bracie Görgena.
Rudowłosa z ustami ściągniętymi w jedną kreskę skinęła głową skaldowi. Towarzyszący jej mąż pochmurnym spojrzeniem zmierzył Lenartssona by wzrok na Erika przenieść. Ingeborg rzuciła mu spojrzenie ostre jedynie i Asbjorn ciężko odetchnął.
Jarl Tissø spojrzał w niebo. Jego usta poruszyły się bezgłośnie jakby szeptał coś sam do siebie, po czym ruszył w stronę, którą uznał za kierunek do portu, lecz Frey pokręcił jedynie głową i wskazał płaszcze z kapturami trzymane przez Chlothild.
- Otaczasz się nimi, by mieć posłuch - mówił cicho. Jakby nie chcąc, żeby jego właśni ludzie usłyszeli.
- Nieporównywalnie łatwiej złamać umysł śmiertelnika niż kogoś z nas. - Erik zaplótł dłonie za plecami, jakby faktycznie szli na spokojny spacer. - Rozumiem to. Sam tak czynię.
- Nigdy nie łamałem niczyjego umysłu -
odpowiedział Frey zakładając płaszcz. Franka zza ramienia skalda zmroziła Erika spojrzeniem oburzonym - A jaki mam posłuch u towarzyszy mych, sam widziałeś - dodał ironicznie i spojrzał w kierunku Bjarkiego. - Tych czterech w końcu z twoich, czy Halfdanowi kazać wybrać?
Jarl przyglądał się krytycznie płaszczowi. Zdawał się nie być ukontentowany wyborem stroju. Jednak zarzucił go na ramiona uśmiechając się do Chlothild.
Dziewczyna schowała się za skalda, odpuszczając kontakt wzrokowy:
- Jeszcze czegoś trzeba, panie? - pisnęła niby to płaszcz poprawiając na ramionach Freyvinda.
- Halfdanie - skald rzucił odwracając się do przywódcy zbrojnych Hemminga. - Wybierz dwóch rosłych ludzi w pełnym wyposażeniu i włócznie jedną jakąś wolną - dodał spoglądając na Helmera.
- Tak jest - odrzekł służbiście smutny norsman i po chwili powrócił z dwójką mężów. Jeden z nich jeszcze podczas rejsu dał się poznać jako wielki wielbiciel zagadek i rebusów wszelkiego rodzaju. Choć jego wygląd na pierwszy rzut oka przypominał wielkiego, zarośniętego rosomaka, którego szopa czarnych, skręconych włosów zasłaniała większość twarzy. Freyvind kojarzył, że tego zwali...zdaje się… Ole. Drugi podszedl do nich najstarszy wiekiem z rzednącymi już jasnymi włosami Thorsen. W dłoni włócznię dzierżył.
- Jaki więc udział ów kupiec ma w ratunku dla Einara? - zapytał Erik gdy skończył walczyć z naciągnięciem płaszcza na zdobione szaty z czarnym futrem.
- Jest tu dłużej niż my, jest kupcem. Szpiegować miał dla mnie co w mieście się dzieje. - Skald potoczył wzrokiem po Olim, Thorsenie, Asbjornie i Helmerze. - Hełmy włóżcie i tę włócznię Helmerowi dajcie.
Erik machnął ręką, jakby odpędzał muchę i powiedział:
- Słyszeliście, złóżcie hełmy. Będziemy najpewniej nielojalnego szpiega mordować. Ingeborg, ty też weź jakiś hełm.
- Ona? - skald zdziwił się - Że niby z nami?
- Rzekłeś, że to kupiec i szpieg. I, że rozmawiać idziem. Ingeborg zna się na ludziach. Przyjdzie dzień, gdy będzie miasto me reprezentować i przemawiać w mym imieniu. Gdzie więc ma doświadczenia nabyć? A może faktycznie ruszamy jeno owego kupca-szpiega złupić? - Spojrzał pytająco na skalda.
- Po pierwsze jawić mamy mu się jako wysłannicy z halli jarla, stąd czterech zbrojnych w pełnym wyposażeniu, jak z hirdu. Skjoldmø tu nie pasuje. Po drugie ładna, płomiennowłosa, charakterystyczna, a kto cię w mocy miał przez te noce nim się spotkaliśmy wiedzieć o niej może, że ci bliska. - Frey cierpliwie wyjaśniał. - Jak kto obserwuje w mig może zoczyć kto z kim gdzie zmierza.
Oczy Erika zwęziły się. Obserwował z uwagą skalda. W końcu rzekł po długiej przerwie:
- Ingeborg, czekaj na powrót mój i Gunnara. Ty zaś, jarlu bezdroży prowadź. Pokaż jak to łamiesz ludzkie umysły nie łamiąc ich.
Rudowłosa usta otworzyła chcąc się sprzeciwić i zamknęła na powrót bez słowa.
Frey uśmiechnął się i kaptur wsunął.
- Dwójkami za nami jak rzekłem, jakbyście szkoloną strażą jarla byli - W głosie nie było ni nutki szyderstwa. Wszak obaj zbrojni Erika byli takowymi zbrojnymi.
Gdy szli tak w ciszy przez jakiś czas w końcu Erik przemówił.
- Twój brat we krwi chce jarla lokalnego wyzwać. Najpewniej zaś Einar, w zamknięciu przebywa.
Slangensson celowo podawał suche fakty. Chcąc dowiedzieć się jakie zdanie na ten temat ma Frey.
- Problem w tym. Z jednej strony jak Einar żyw, to musiałby z Volundem stanąć, a my tu by go w razie czego zratowac nie ubić. - Zamyślił się. - Z drugiej holmgang do siedmiu dni. Nie mamy tyle. Jeden z ludzi z towarzyszących mi zbrojnych zniknął, a nim cię znaleźlismy Elin zoczyła coś, kogoś, jakby nas co śledziło. W langhusie jarla już tej nocy pewnie wiedzą o nas. Dac im siedem dni to jak samemu kołkiem się przebić.
- Dlatego sądzę, że powinniśmy działać otwarcie.
- Będą wiedzieć, że wiemy o tym, że o nas wiedzą -
Frey aż uśmiechnął się do siebie słysząc jak to zabrzmiało. - Mogą wiedzieć kto tu jest, ale mogą myśleć, że cieszymy się pewnością iż mamy trochę czasu.
- Czasu na cóż? - Erik nie układał języka tak składnie jak skald - Na przekradanie się po mieście udając Hirdmanów jarla? - Dopiero gdy to powiedział dotarło do niego, że w zasadzie nie udają. Wszak on sam był jarlem.
- Na dociekanie co tu zaszło, na dociekanie kto tu namieszał. - Skald wzruszył lekko ramionami. - Na rozmowy z miejscowymi, składanie kawałka po kawałku w jedną całość. Póki kryjemy się mogą uważać, że to właśnie robimy.
- Kogo jak kogo, ale ciebie Lenartsson akurat poznałem ze strony tego, który pierwej działa niźli docieka. -
Erik odruchowo sięgnął do żebra, które poprzedniej nocy przebiło jego klatkę po “dociekaniu” skalda
- Tak - Frey roześmiał się. - Kwestia czy oni o tym wiedzą. Mam zamiar dziś szturmować langhus jarla.
Erik zatrzymał się tak gwałtownie, że idący za nim Helmer na niego wpadł.
- Co?! - jarl Tissø zdawał się nie dowierzać. - O to was Agvindur prosił? Tak? Żebyście dom jego syna z ziemią zrównali?
- Agvindur nie prosi, on wydaje polecenia. -
Frey skrzywił się choć nie było to rzecz jasna widoczne. - Ja zaś nie przyjmuje poleceń. Powiedzmy, że z bratem w krwi relacje mamy ciężkie i dynamiczne. Agvindur chce aby sprawdzić co tu się stało i jak Einar zyje to go zratować, a jak nie to bym zajął jego miejsce.
- … a tyś wybrał miejsce w płonącym langhausie jarla. Zaiste wybór nieprzeciętny. -
Erik ruszył dalej, krokiem równie szybkim jak wcześniej.
- Z pewnością okrasisz tenże moment pieśnią przepiękną. Doczekać się już nie mogę.
- Nie godzi się wygłaszać sag o własnych czynach, nie powinno się ich układać. -
Skald spojrzał na jarla Tissø. - Jak zaskakujący, bezczelny, bezpośredni i szalony to czyn? Otwarty atak na langhus jarla Aros już drugiej nocy po przybyciu?
Erik nie odpowiedział. Zamilkł i maszerował w ciszy.
- Pewni jesteśmy tylko jednego - ciągnął skald nie zdeprymowany ciszą ze strony rozmówcy. - Einara tam nie ma, lub jest w pełni mocy tych, co wyrżnęli mu hird. W langhusie nie ma niewinnych. Nie spodziewają się tak szalonego czynu. Czas gra na naszą niekorzyść bo jestesmy w mieście, które ktoś ma pod kontrolą. Jest nas tu czwórka aftergangerów i ponad pół setki zbrojnych.
Jarl na jeziorze Tyra spojrzał tylko na swego rozmówcę.
- Po cóż zatem idziemy do tego kupca?
- Może mieć jakieś informacje, których nie zebrała Chlothild. Poza tym, wciąż nie jestem pewnym, może być zdrajcą, choć zadbałem o sprawdzenie i nic na to nie wskazuje. I… ma zamiar oficjalnie iśc do “halli Einara”. Niby jutro, ale może da się to przyspieszyć.

Erik pokiwał tylko głową.

Rozważania zajęły im czas potrzebny na dojście do chat przyjezdnych kupców, przed którymi rozłożeni byli niewielkimi obozami służący i niewolnicy. Spora część kupców wciąż nie złożyła swych przenośnych kramików, licząc jeszcze na wieczorne zyski z zakupów spóźnialskich.
Jedna z czterech większych chat zajmowana była przez ciemnoskórych, śniadych przybyszy, którzy siedząc przy ogniskach palili coś na kształt fajek. Różniły się jeno one tym, że do szklanej butli podłączone zmyślnie były, sama zaś fajka krążyła między rozmawiającymi. Zapach zdawał się znajomy skladowi.
Dwóch niewielników obsługiwało biesiadujących, podając im jedzenie. Kilkoro kręciło się przy towarach, prowadząc w imieniu swych właścicieli transakcje na koniec dnia. Przybycie zbrojnych wzbudziło zainteresowanie. Rozmowy stopniowo milkły, a przybywający wyczuwali wbijane w nich spojrzenia.
- Achmat z Keiro - odezwał się Freyvind cichym acz pełnym autorytetu i nie uznającym sprzeciwu głosem.
Jeden z niewolnych oderwał się by podejść do skalda. Ten rozpoznał w nim tłumacza jaki przekładał w Ribe słowa kupca. Mężczyzna skłonił się przed aftergangerem nisko:
- Pan mój na spoczynek udał się już.
- Zawezwij. -
rzucił skald wciąż cicho i tym samym tonem.
Erik pochylił głowę skrywaną pod kapturem i ścisnął nos dwoma palcami.
- Taaa...ak panie. - tłumacz z lekkim strachem w głosie zgiął się ponownie przed skaldem, spojrzenie rzucając na towarzyszy jego.


Chwil kilka później powrócił ponownie kłaniając się w pół, pomimo nieprzyjaznych spojrzeń rzucanych Freyvindowi i Erikowi przez posilających się kupców. Dawali oni tym wyraz swemu niezadowoleniu. Ich gardłowa mowa nabrała szybkości.
- Mój pan prosi do środka. - wymamrotał tłumacz czyniąc zapraszający gest.
- Twój pan, chciał widzieć się z naszym jarlem. Zawezwij go.
Erik rozejrzał się po okolicy. Zawistne spojrzenia i szybka mowa wydawały mu się dziwnie kojarzyć z sytuacją z portu sprzed kilku nocy. Przysunął się do Freya i pociągnął lekko za płaszcz.
- Wejdźmy może i pozwólmy się ugościć zanim przejdziemy do rzeczy.

Skald skinął głową choć nie czuł by to był dobry pomysł. Ruszył do środka.
Tłumacz poprowadził gości do wnętrza chaty, której drzwi od wewnątrz zabezpieczone były grubą tkaniną, która miło musnęła dłonie mężczyzn. Odsuwaniu kotary towarzyszyło cichutkie brzęczenie wydawane przez srebrne dzwoneczki uwiązane u dołu materiału.
Samo wnętrze chaty przemienione było. Tam gdzie spodziewali się ujrzeć zwykłe drewniane ławy i stoły, miejsca do spania z narzuconymi na nie skórami, dostrzegli miękkie draperie, bogato zdobione tkaniny z licznymi poduchami ułożonymi na podłodze. Samo klepisko zaś osłonięte było kilkoma dywanami tkanymi w zawiłe roślinne wzory. Przed wejściem na nie, tłumacz ściągnął obuwie. Sam Ahmad siedział w czerwonej tkanej złotem szacie, obsługiwany przez hebanowoskórego niewolnika. W powietrzu unosił się nieznany norsmanom zapach. Kupiec widząc wchodzących wstał i skłonił lekko.
- Witaj w mych skromnych progach! - tłumacz przekładał słowa wypowiadane dumnym głosem mężczyzny. - Wybaczyć musicie niedogodności, pora późna, już na spoczynek się udawałem. W czym pomóc mogę? - uniżonym frazom przeczył ton głosu i szybkie zlewające się w jeden ciąg słowa.
- Wiesz z jaką karą wiąże się szpiegowanie miasta na rzecz innych? - Skald modulował lekko głos i akcent. - Cożeś komuś w Ribe przysiągł myślałeś, że na jaw nie wyjdzie?
Szybki słów ciąg sprawił, że kupiec się zapowietrzył.
- Co?! Jak śmiesz! Dowody jakoweś posiadasz na takie oszczerstwo? - twarz Ahmada pociemniała, gdy wystąpił mu na policzki rumieniec. Bluffem i uniesieniem maskował przestrach. Gestykulacją, gdy machnął dłonią, nadrabiał swą pozycję i zwiększać chciał swą wagę - Czy wiesz kim jestem, człecze?!
Tłumacz przekładał słowo w słowo. - Za taką zniewagę wiesz jaka kara czeka?!
Przestrach w maskowanej postawie kupca przekonał skalda dostatecznie.
- Jak więc… - zdjął kaptur. - Jak chcesz mnie ukarać, Achmat?
Egipski kupiec niemal osunął się na zajmowaną wcześniej poduchę. W połowie ruchu jednak gniewnie fuknął obruszywszy się. Tłumacz jednak nie przełożył jego wypowiedzi.
- Czy podać kawy? - skinął na służącego. Ahmad zaś wskazał norsmanom poduchy:
- Cóż za radość Cię widzieć, Freyvindzie. - ton kupca powoli wracał do zwykłego dla niego naburmuszenia.
Erik również zdjął kaptur. Swój topór i tarczę podał Helmerowi, po czym powolnym ruchem rozsznurował i zdjął buty. Jak gdyby nigdy nic wszedł na zdobiony dywan i przysiadł na miękkiej poduszce. Bez słowa jego dłoń zaczęła badać faktury otaczających go materiałów. Otoczenie przywodziło mu na myśl dom Saddama. Atlasy i perskie dywany były z pewnością wysokiej jakości. Erik czuł wyraźną pezyjemność w delikatnym dotyku. Nawet na moment przymykał oczy jakby chcąc skupić się jedynie na jednym ze zmysłów.
Frey spojrzał na to i uniósł brwi, spoglądał to na Erika, to na jego buty, to znów na Ahmada.
Kupiec czekał najwyraźniej na działanie skalda, w między czasie oceniając fachowym okiem strój pana na Tissø. Do Erika zaś już podchodził niewolnik z niewielkim kubeczkiem z uszkiem, pełnym ciemnego, parującego napoju, intensywnie pachnącego. Nie podnosząc wzroku na jarla, niewolny podsunął napitek oraz niewielką czarkę z pociętymi na maluśkie kwadraty kawałeczkami, połyskującymi w świetle świec i lamp.
Po długiej chwili wahania skald w końcu schylił się by zdjąć buty, siłą rzeczy ignorując służącego. “Barbarzyńcy” przeszło mu przez głowę. Ahmad i jego ziomkowie mieli widac zwyczaj delektować sie podczas spotkań odorem stóp i onucy uwalnianych z butów. To że on i Erik nie pocili się jak ludzie nie rzutowało na sam zwyczaj pozytywnie. Wziął naczynie i usiadł na miekkiej poduszce. Niewygodna pozycja dla kogoś kto przyzwyczajony był do zydle wykreował kolejne mysli złorzeczenia na dzikich z południa.
- Witaj i bądź pozdrowiony. Dowiedziałeś się czegoś? - Frey zamoczył usta smakując napój. Mocny, pełen goryczy i jednocześnie z kwaśnawym posmakiem, palił przełyk niczym ognie Hel. Niewielki poczęstunek zaś oblepił palce aftergangera słodką polewą i wypełnił usta smakiem miodu, orzechów i owoców. Napój i słodkość stanowi ostry kontrast dla siebie nawzajem.
Podobny poczęstunek już był podsuwany i Erikowi.
Erik zaś wziął w dłoń darowany kubek i niczym znawca wykonał kilka ruchów drugą dłonią, które skierowały aromat podobny do zapachu palonych orzechów wprost w nozdrza aftergangera. Jednak po chwili odstawił ów kubek i wrócił do obserwacji ich gospodarza.
Ahmad z przyjemnością pociągał drobne łyki z naczynia z zadowolonym wyrazem na twarzy.
- Cóż - zaczął, gdy przełknął słodycz i zapił czarnym napojem - wiem, że nikt z jarlem się nie widział przez dni ostatnie, a ja mam u niego wizytę - stwierdził z dumą i siorbnął cicho napój. - Wiem też, że w Aros kilku z naszej krainy przyjezdnych. Kilkoro nawet świętych mężów przybyło. - spochmurniał - Lecz dwóch w potyczce niedawnej w porcie życie straciło. - jarl Tissø na tę wzmiankę podrapał się po karku i słuchał dalej z uwagą
- Pozostali zaś, mówią o pozostaniu tu i wyplenieniu nasienia demonów - Ahmad spojrzał powłóczyście na dwóch aftergangerów siedzących przed nim.
- Wiesz może skąd tak wielu waszych tu? Zdarzają się, ale zdaje się to więcej niźli ostatnimi czasy. - Skald spojrzał na jarla dając mu znak by sam pytał gdy uzna to za stosowne.
Tłumacz przełożył słowa i odpowiedź:
- Z różnych krain: Bagdadu...
- Skąd, w sensie w jakim celu -
Freyvind wszedł w słowo tłumaczowi.
- Interesy tu prowadzą. A i co niektórzy, słowo Proroka niosą po świecie, w misji od Allaha danej.
Erik z uwagą spojrzał na Freyvinda. Poprzedniej nocy miał okazję obejrzeć wybuch agresji na wyznawczynię Krysta. Czy i wyznawcy Allaha również wywoływali tak płomienne uczucia u jego towarzysza? Wyglądało na to, że nie. Jednak zupełny brak zainteresowania tematem, mógł wskazywać, że skald w Islamie nie orientuje się ni w ząb nie wiedząc nawet, że Ahmad i jego pobratymcy promują również wiarę wykluczającą Asów i Vanów.
- Więcej ich niż zwykle - mruknął i wspomniał co Orm mówił mu o przybyszach jacy nawiedzili Aros przed zamachem na hird. - Jacyś z twoich częściej langhus jarla odwiedzają?
- Nie zauważyłem by ktoś z naszych stron był częstszym gościem jarla. - kupiec pokręcił głową przecząco. Gestem wskazał niewolnikowi Erika, któremu ten z kolei podsunął fajkę podobną do tej, którą palili kupcy na zewnątrz. Brunet jednak uniósł dłoń i pokręcił głową w geście odmowy. Na koniec jednak skłonił się w podzięce i sięgnął po podaną wcześniej kawę. Zamoczył górną wargę w naczyniu, po czym językiem oblizał ją w poszukiwaniu orientalnego smaku.
Skald też uniósł dłoń w przeczącym geście, skupił się na napoju i kupcu.
- Coś więcej zauważyłeś?
- Częstym gościem u jarla bywa miejscowy święty mąż… godi -
tłumacz przez chwilę szukał słówka w pamięci - to u niego potwierdzenie widzenia się z jarlem uzyskałem. Poza tym wydaje się być tu jak w normalnym mieście. - kupiec lekko się skrzywił niepocieszony. Najwyraźniej sam oczekiwał nie lada wyzwania.
Erik spojrzał na niego i w końcu przemówił:
- Ilu z twych niewolnych jest na sprzedaż?
- Odstąpić trzech mogę. -
Ahmad odstawił czarkę i zamachał przecząco dłonią na próbę dolewki.
- Przyprowadź ich tutaj. Chcę ich zobaczyć - Erik sięgnął po sakiewkę oceniając jej masę.
Nie kupiec a tłumacz pstryknął palcami na niewolnika, któremu wyszeptał dyskretnie polecenie. Ciemnoskóry sługa powrócił wkrótce z trójką sług: mężczyzną o smagłej karnacji i mocno kręconych włosach obciętych na krótko, szatyna o skórze podobnej kolorem do skóry norsmanów i mężczyznę o lekko skośnych oczach i długich włosach upiętych w węzeł na czubku głowy, której boki były mocno wygolone.
- Oto i niewolni na sprzedaż. - tłumacz pstryknął palcami, niewolnicy okręcili się wolno wokół swych osi.
Erik wstał i przyglądał się z bliska każdemu z nich. Patrzył w ich oczy, żeby określić jak pokorni potrafią być. Patrzył na ich skórę, żeby ocenić, czy nie są na coś chorzy. W końcu oceniał ich muskulaturę. Zastanawiał się na ile ów zakup będzie opłacalny. W końcu do białego mężczyzny podszedł i ocenił jego uzębienie. W tym samym momencie powiedział nie odwracając się do ich gospodarza:
- Biorę wszystkich trzech. Jutro pójdziesz do Einara, tak jak byłeś umówiony. Po zachodzie słońca. Pójdziemy z tobą jako twoi dobrzy partnerzy handlowi.
Po tych słowach Erik wyjął z sakiewki trzy kawałki srebra, z których najmniejszy był wielkości męskiego kciuka i położył je przed ich gospodarzem.
- Tak sobie myślę - Frey zastanowił się na głos - czy tej wizyty nie dałoby się przełożyć na dziś gdyby dobrze srebrem gdzieniegdzie nie zabłysnąć.
- Za trójkę tych mężczyzn dwakroć tyle - wskazał na kawałki srebra tłumacz.
- Możliwe, jeśli w Aros przekupstwo równie popularne co gdzie indziej. - odparł na słowa skalda kupiec.
- Ten tu - Erik wskazał na pierwszego mężczyznę, o najciemniejszej skórze - na statku gdy był źle był karmiony - afterganger ścisnął jego policzki, zmuszając do otwarcia ust. - Zęby ma zepsute. Zobacz. Ten z kolei - podszedł do skośnookiego - najpewniej pchły miał, tedy żeście mu boki głowy ogolili. Kto go tam wie, czy innego robactwa nie ma. A ten tutaj? Mniejszy niż pozostali dwaj. Najpewniej i on chorowity. - Jarl na jeziorze Tyra patrzył w oczy Ahmada z uwagą.
Kupiec pociągnął lekko z fajki, która zabulgotała cicho:
- Jeden, jeden ząb zepsuty przez podróż. Do kowala czekamy na wizytę bo znachorzy się tu tym nie zajmują. Poza tym zębami nie służy. Siłą tak. A silny jest. Ten goli głowę bo tak mu tradycja i wychowanie nakazuje a nie przez pchły ni wszy. Owłosienia nijakiego na jego ciele nie znajdziesz, prócz tego co na głowie pozostawione. Trzeci zaś najzmyślniejszy w kuchni jest i niejedną ucztę w literaturze opisana przebijał. - kupiec cmokał i głową kręcił na ofertę Erika.
- Na Odyna - skald pokręcił głową - znaczy chory ten drugi? Gubienie włosów to od niego kto złapać może?
- Nie chory lecz goli włosy. Ciało gładkie ma być by do małp podobnym nie było, albo innych bestji.
- Każ ich rozebrać. Który służył w - chwila ciszy w czasie gdy afterganger ściskał swój nos przeciągała się, aż w końcu powiedział: - tam gdzie kobiety są. Kilka żon. Harem? Tak zwiecie to na południu?
Dumny, że przypomniał sobie słowo Erik powrócił do negocjacji:
- A jak jeden ząb zepsuty, to zaraz i następny będzie. Karmicie go miodem. A silny może być i za stu, ale żaden niewolny bólu zęba nie zniesie.
- Ten znosi póki co. Póki znajdzie się kowal. -
tłumacz perorował gdy niewolni ściągali odzienie. Najwięcej trudności sprawiło to skośnookiemu lecz i on powoli odsłaniał swe ciało. Dwójka była wyćwiczona, żylasta, ale dobrze odżywiona. Ciemnoskóry zaś nim zdołał się osłonić, błysnął lekko jaśniejszymi bliznami na brzuchu. Azjata zaś zbudowany był doskonale. Jasna skóra ciasno opinała sploty mięśni wypracowanych nie jedynie podczas zwykłych prac niewolnych. Widać było na nim ślady walk bo blizn i zgrubień nie liczyć szło.
- Blizny po operacji są - wyjaśnił tłumacz.
- Dobra. Racjeś miał. Dwójka ta bez wartości - Erik zabierał powoli dwa większe kawałki srebra, tak żeby do handlarza dotarło to, że zarobi tej nocy tylko jedną trzecią kwoty, jaką mu zaproponowano.
Kupiec spojrzał na Erika z pogardą i butą:
- Skoro dwójka bez wartości, to żadnego nie kupisz dzisiaj ode mnie. Nie za tę śmieszną kwotę, jaką proponujesz. Cena za skośnookiego dla Ciebie wzrosła czterokrotnie.
Sam jarl zaś wyczuł zmianę nastrojów w chacie. Spojrzenia wpijane w niego ze wszystkich stron, szacujące jego strój. Jego pierścienie, jego zachowanie. Wszystko to nagle sprawiło, że poczuł się otoczony przez uczucie jakie wywołać chciał jeno u kupca. Prócz chciwości widocznej i w oczach kupca i u tłumacza a nawet i niewolników, widział i czuł zawiść nawet u swych własnych ludzi i przybocznych Freyvinda. Ba, nawet i skaldowi błysnęła chęć zysku w oku.
Erik schował, całe srebro do sakiewki.
- Trudno więc. Jak rozumiem, jutro również nie chcesz zarobić zabierając nas na spotkanie z jarlem. W takim razie na nas już pora.
Frey siedział do tej pory co i rusz próbując zmieniać pozycje by było mu wygodniej. Na tej wysokości bez rezultatu, toteż kręcił się jak użądlony niecierpliwością. Kręcił głową z lekkim uśmiechem słuchając targów, dla niego bogactwo nie miało zbyt wiele wartości. Teraz nagle jednak srebro jawiło mu się czymś z czym rozstawać się ciężko. Chciał coś rzec, chciał zaoferować i potrójną wartość niewolników ze wstępnej zaniżonej oceny Eryka i do tego pokrycie kosztu łapówki aby południowiec wykupił sobie wizytę w halli jarla jeszcze tej nocy z nimi u boku.
Usta nie chciały jednak tego wypowiedzieć.
Bo to oznaczało pozbywanie się srebra.
Jarl na jeziorze Tyra wsunął na nogi buty i ruszył do wyjścia bez słowa na drodze stanęli mu jednak Ole i Thorsen. Obaj z marsowymi minami wpatrywali się w bogato ubranego jarla.
Za plecami Erika zaś kupiec pokrzykiwał coś podniesionym głosem.
- Przym… - Frey chciał coś rzec do Ahmada, lecz zaraz zdał sobie sprawę, że ten go nie rozumie, a słowa powtórzone przez tłumacza nie będa miały tej mocy co wypowiedziane przez aftergangera i skutek przynieść mogą odwrotny. Siedział dalej i uniósł naczynie wpatrując się w południowca by wzrokiem choć przekonać go do uspokojenia się.
Erik obdarzył uśmiechem wojów i rzekł:
- Wiecie, że gdy wrócimy do obozu, to jest tam tego więcej? Chodźmy czym prędzej.
- Jako gest dobrej woli dasz nam po pierścieniu - Ole wskazał na dłoń Erika - Później pójdziemy.
Kupiec nie zwracał uwagi na próby ściągania uwagi wzrokiem. Na zewnątrz chaty za to zaczął się robić rumor.
Frey wkurzony tym do granic możliwości wykrzywił się ze wściekłością. Chciał przemówić mu do rozsądku, ale znów bariera języka i tłumacz.
- Spokój! - warknął odwracając się do swych ludzi. - A ty zamknij ryj! - wycedził wciąż nie podnosząc głosu ale wychylając się do Ahmada i obnażając kły ze wściekłym grymasem na twarzy. Sięgnąć po gniew, po coś co jest i drzemie wewnątrz. Pokazać czym się jest. Nie kim, czym. To co mówił Agvindur.
Nim Erik zdążył zareagować, wojowie zeszli mu z drogi. Niechętnie nieco lecz ugięli się pod natarczywym rozkazem Freyvinda. Kupiec zaś mimo, że rozkaz wydany w obcej mowie, zamarł wpierw wytrzeszczając oczy na skalda by zaraz uciec w głąb chaty z krzykiem paniki.
Frey wstał i ruszył za nim. Spojrzał przy tym na tłumacza, już bez wysuniętych kłów i odbicia bestii na swej twarzy.
- Ty. Chodź. Ze mną - powiedział tonem sugerującym, że sprzeciw może kreować radosne fruwanie kończyn.
Erik słysząc Freyvinda zatrzymał się w pół kroku. Mieli wyjść i zapomnieć o sprawie. To miało się skończyć. Tymczasem, jego towarzysz zaplanował sobie coś zgoła innego. Brunet ruszył za drugim aftergangerem.

Ahmada znaleźli w kolejnej salce, gdzie chodził niespokojnie mamrocząc do siebie i gestykulując zawzięcie. Cofnął się odruchowo widząc wchodzącego skalda.
- Dość tego - tłumacz przełożył wypływające z ust Ahmada słowa - wynoście się. Nie jesteście mile widziani pod mym dachem!
Usta kupca drżały, był wyraźnie wzburzony i niespokojny.
Freyvind szedł w jego kierunku powoli, w końcu zatrzymał się i pochylił. Uderzył z całej siły w ziemię. Jego dłoń wbiła się w nią jakby raził ją grom. Kupiec podskoczył przestraszony.
- Jestem Freyvind Lennartsson, zwą mnie różnie, ale mało w tym dobrego co powtarzają o mych czynach. - Spojrzał na Ahmada. - Ile wart Twój cały towar? - warknął. Egipcjanin zaczął dukać pojedyncze słowa, przenosząc wzrok na Erika, który podszedł powoli do Lenartssona. Wcisnął mu w dłoń sakiewkę, po czym minął go i stanął przed kupcem.
- Wybacz nasze maniery. Oczywiście już wychodzimy. - w oczach kupca przez chwilę pojawiła się nadzieja. Szybko zgasła przy kolejnych słowach - Wrócimy jutro.
- Zamknij się - skald był mocno wkurwiony, odwrócił się na chwilę do Erika, a twarz miał targaną wściekłością.
- Ile. Wart. Twój. Towar.
- Dwie skrzynie srebra. - wydukał równie przerażony tłumacz, który strzelał oczami w poszukiwaniu ucieczki. Nie zamierzał dawać życia za Ahmada.
- Weźmiesz pieniądz i zrobisz z niego użytek - skald patrzył na tłumacza - opłacisz łapówkę by przyjęli cię jeszcze dziś. Czego nie sprzedasz tu kupi Agvindur w Ribe po… normalnej cenie. Rzeknę ci słowo, że to uczyni. Jedno, by był pewien za czym sprawa. Nie zrobisz tego… - uniósł pięść i spojrzał na dziurę w ziemi. - Jak się nazywa Twój okręt, Achmat?
- Północna Strzała - wystękał pomocnik kupca. - Tak...tak… interesów nie prowadzę. - wybełkotał wytrzeszczając oczy.
Erik rzekł spokojnie, jakby ciszej:
- Tak gwałtowny ruch tej nocy zwróci uwagę. Chodź, wrócimy jutro. Dziś wszyscy musimy ochłonąć.
Brunet chociaż słowa kierował do Freya, to patrzył na przestraszonego kupca. Chciał dodać mu nieco otuchy.
Egipcjanin rzucił spojrzeniem na Erika i na Freyvinda. Napięcie na twarzy i spięte ciało, przyspieszony oddech świadczyły o konflikcie i wewnętrznej walce jaką ze sobą toczył.
- Strzała może mieć wypadek - rzucił skald zaciskając i rozluźniając pięść.
- Freyvind, on zrozumiał. Chodźmy już. Jutro spotkamy się z jarlem, tak? - tym razem Erik czekał na potwierdzenie kupca.
- Ttaaak - wydukał i kupiec i tłumacz przez szczękające zęby. W oczach kupca zaczęła błyszczeć ulga i cień wdzięczności do Erika.
- Jakie jutro na cycki Freyi? - wycedził skald.
- Jeżeli zaczniemy dziś dążyć na siłę do spotkania z jarlem to kogoś to zainteresuje. Ogromne łapówki, konieczność natychmiastowego spotkania… to spowoduje, że staną się bardziej czujni. Zaskoczenie szlag trafi. - Spokojny ton zdawał się przeczyć niespokojnej treści wypowiedzi Erika
- Takiś pewien, że przebudzisz się jutro po zmroku gdy już wiedzą zapewne kim jesteśmy i gdzie się zatrzymaliśmy?
- Wczoraj też wiedzieli, a dziś się obudziliśmy. Chodź stąd.
- Nie. -
Skald odwrócił się od Erika i zbliżył się do tłumacza Służi kupca. - Zrozumiałeś co rzekłem?
Skald nie wiedział czy Ahmad zrozumiał. Zalał go potokiem nieprzerwanym słów, tłumacz zaś rzucił się do ucieczki nie mogąc wytrzymać dłużej napięcia. Skald jednak zastąpił mu drogę by złapać go i odbiec nie pozwolić. Tłumacz wstrzymał się jak wryty i sztywny z przestrachu.
Kupiec odsuwał się od Lenartssona wciąż krzycząc i macając za sobą dłońmi. Przeniósł wzrok na Erika, ciągle przemawiając podniesionym głosem. Napięcie i zdenerwowanie widoczne były w jego spojrzeniu i twarzy. Erik jednak widział w nich coś jeszcze: niemą prośbę.
- Frey! - jarl tym razem krzyknął. Zdawało się to wręcz nie pasować do jego dotychczasowej postawy.
- Puść go. Pozwól odejść. Cokolwiek dziś zrobimy, to tylko ściągniemy na siebie uwagę tych, których chcemy uniknąć. Wyjdźmy stąd tak jak przyszliśmy. - Cały czas kontynuował podniesionym głosem, po czym dodał nieco ciszej - Proszę.
- On jutro spieprzy, nas do jutra wyrżnąć mogą w dzień. Zapytałem, czy zrozumiałeś, co rzekłem -
Wycedził znów do kupca zerkając na tłumacza.
Erik wtrącił się ponownie:
- Dlatego chcesz, żeby już dziś się zebrali i nas wycięli w pień?
Służący i kupiec wymienili szybko kilka zdań ze sobą.
- Zrozzzz...ummiał… - tłumacz pokiwał głową by podkreślić ten fakt bardziej.
- Co zatem zrobi? - skald spytał już spokojniejszym głosem.
- Uda się do godiego z prośbą o spotkanie dzisiaj jeszcze. - kupiec mówił wciąż mimo, że tłumacz równocześnie przekładał.
Erik pochylił głowę, pochwycił przegub nosa prawą dłonią i pokiwał głową jakby sam nie wierzył w to co się dzieje.
Freyvind kiwnął głową i nagle zrozumiał, że to co wcześniej chciał rzec a co nie chciało przejść mu przez gardło znów jest w jego zasięgu. Srebro… kruszec rządzący światem na spółkę ze złotym kuzynem. Dla skalda tak poślednie, znów takim było. Aż uniósł brwi.
- Opłacę koszt łapówki - rzekł dziwiąc się, że coś co było niemożliwym do wypowiedzenia tak jak przełknięcie chrześcijańskiej krwi, teraz wręcz naturalnie wypływa mu z ust. Uśmiechnął się niby do siebie, niby do Ahmada. - A cenę twą za niewolnych wyrównam do twojej.
Ahmad wysłuchawszy słów tłumacza pokiwał głową. Wylewający się z jego ust potok słów powoli ucichał, chociaż jedno słowo udało się wyłapać aftergangerom. Kafasz… Erik przysłuchiwał się z uwagą. Choć nie znał języka jakim się posługiwał ich gospodarz, to w swej przeszłości żeglował wokół niemal całej Europy. Wiele języków wykazywało pewne podobieństwa. Zaczął w głowie szukać analogii.


Kupiec uczynił gest wskazujący na powrót do głównej sali.
- Mój pan przygotowania poczynić chce. - tłumacz wciąż wyglądał na przestraszonego. Starał się trzymać z dala od aftergangerów.
- Jak w kraju jego pieczętuje się umowy i transakcje, wiesz? - Frey zwrócił się teraz bezpośrednio do tłumacza.
- Uściskiem i pocałunkiem - wydukał sługa, wpatrując się wielkimi oczami w skalda.
- Powiedz mu, ze chce na jego modłę umowę przypieczętować. W kwestii zakupu i tego co w sprawie wizyty w halli Einara ustaliliśmy. - Skald uśmiechnął się lekko. Gdyby teraz bez ostrzeżenia rozłożył ręce i chciał Ahmada uściskać, ten pewnie zszedłby na zawał.
- Tak, panie - niewolnik szybko przełożył słowa Freyvinda. Kupiec w widoczny sposób się wzdrygnął lecz odmówić bez utraty twarzy nie mógł. Powoli i niechętnie wyciągnął dłonie ku skaldowi by zamknąć go w uścisku. Nadstawił policzek do pocałunku, a Frey objął go i ucałował zimnymi ustami.
- Jak w Ribe człowiek mój zapłatę przyniesie i dowie się co z wizytą w langhusie jarla.
Erik nie miał ochoty czekać do końca tej rozmowy. odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia przechodząc przez kolejne rozwieszone kotary i brzęcząc kolejnymi dzwoneczkami. Aż w końcu dotarł przed budynek, w którym stacjonował kupiec.
Hirdmani ruszyli za jarlem, choć Ole i Thorsen czekać zamierzali na Freyvinda. Na zewnątrz przywitał ich tłumek kilkunastu osób stojacych w milczeniu. Niewolni uzbrojeni byli, ich spojrzenia nieprzyjazne i mroczne.
- Odstąpcie - powiedział jedynie naciągając kaptur na głowę.
Ludzie Erika przepchnęli się czyniąc przejście dla jarla.
Tymczasem skald po uprzednim skryciu twarzy pod kapturem wyszedł z trzema niewolnymi o których zaczęła się cała awantura.
Wyszedł na stojący na zewnątrz tłum milczących ludzi, których przepychali ochroniarze Erika. Ole i Thorsen wykorzystali przesmyk i pociągnęli Jarla Bezdroży tym samą drogą.
- Cholerni kupcy! - warknął pod nosem Ole krocząc szeroko i zamaszyście wykorzystując swą mocną postać.
Służący szli za Freyvindem gęsiego.

Tłum za nimi zamknął się i odprowadzał ich wrogimi spojrzeniami.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 10-12-2016, 09:10   #74
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Erik & Frey


- Długo znasz Agvindura? - Frey spytał po jakimś czasie gdy dołączył do Erika na przód ich niewielkiego szyku. Udawali się do części miasta gdzie kupcy rezydowali i oferowali swe towary, niedaleko bramy portowej.
Erik pokręcił przecząco głową.
- Widziałżem go raz. Gdy króla Dunowie wybierali. I ja i on na thingu byliśmy głos oddać. Nigdy więcej, ani nigdy wcześniej dane mi nie było z nim słowa osobiście zamienić.
Skald skinął głową jakby to wszystko wyjaśniało.
- Na co Tobie ci niewolni i czemuś tak się targował?
- Ten mały ponoć dobrze gotuje. Ludziom mym przyda się strawa dobra. Wszak gdy jadło podłe to ochota na wszystko przechodzi. Pozostali zaś, to jadło dla mnie. Nadal sił nie odzyskałem. Krwi mi trzeba. A głupotą byłoby uszczuplać siły swoich wojów.

Erik zrobił pauzę jakby namyślając się nad odpowiedzią na drugą część pytania. W końcu rzekł:
- Nikt nie lubi rozstawać się ze swym bogactwem. Gdybym się nie targował w swoim życiu, to Tissø nadal byłoby małą rybacką wioską między morzem a jeziorem.
- Dziwne to co się stało. Jakby w jednej chwili wszyscy powariowali na punkcie bogactwa.
- Dziwne. Ale ludzie też noszą w sobie swoje bestie -
Erik odpowiedział z wahaniem.
- Taaaak, noszą. - Skald pokiwał głową. - My mamy jednak własne. Ja nigdy nie przywiązywałem wagi do kosztowności. Ostatnio gniewem zapałałem po ich utracie, ale dlatego że w bzdurny sposób… - machnął ręką. - Jak odzyskałem, to oddałem Agvindurowi. Fortuna. Przyszło, przeszło. Nie ważne. A i mi powiem ci szczerze tam odbiło na punkcie srebra.
- A jednak złamałeś ich umysły. Zastraszyłeś kupca. Wymusiłeś posłuszeństwo na hirdmanach. Gratuluję opanowania.
- Wtedy czy teraz?

Erik uniósł brew w zdziwieniu, choć kaptur skrywał w cieniu jego oblicze.
- Wtedy. Teraz jak mniemam obmyślasz plan ataku. Ryzykowne to, żeby na siedzibę jarla iść. Łatwo im będzie miasto odwrócić przeciw nam.
Spod kaptura doszedł dźwięk zgrzytnięcia zębami. Erik zaś ciągnął:
- A teraz, gdy jeszcze ten twój kupiec-szpieg zacznie spieniężać swój dobytek, żeby opłacić łapówki, to już w ogóle możemy się tam spodziewać najgorszego.

Skald idąc obok przemawiającego jarla spod kaptura lustrował okolicę. Zbyt wiele w ostatnim czasie się działo by beztrosko wędrować ulicami wielkiej osady. Niewielki ruch w cieniach uwagę jego przykuł na chwilę jednakowoż ciemniejsze miejsca, gdy mijali je z drużynnikami nie zdawały się kryć w sobie nikogo. Freyvind nie był pewien czy to jeszcze resztki paranoi czy faktycznie, coś kryły ciemności
- Myślisz, że kupiec, albo tłumacz jego ma moc jak my, od Canarla się wywodzącą? - Ani tonu nie zmienił, ani kroku, jedynie oczyma spod kaptura zaczął baczniej lustrować okolice miejsca gdzie coś mu mignęło.
Erik musiał się chwilę zastanowić nad słowami skalda.
- Nie nasza krew jest jedynym źródłem mocy. Wszak nie trza być potomkiem Canarla. Toć każdy może czary rzucać i uroki nakładać. Musi jeno oddać się górskim trolom. Ponoć też potomkowie olbrzymów mają niezwykłe moce. Podobno potomkowie Fenrisa - wilkołaki też wpływają na ludzi i otoczenie swą plugawą magią. Zresztą ty wiesz najlepiej. Ja o tym słyszałem jedynie w sagach. - Spojrzał na Freya, który na słowa te już przestał zwracać uwagę, gdy powietrze tuż przy głowie Erika przeciął niewielki pocisk. Jeszcze nie przebrzmiał świst, a skald już rzucił się w miejsce w którym widział coś… jak się okazywało zapewne czającego się człowieka.
Erik niemal odruchowo zniżył się i sięgnął po tarczę zawieszoną na plecach. Zaczął ją zakładać i krzyknął:
- Helmer, osłaniał tyły. Asbjorn sprawdź skąd strzelali.
Za plecami Erika rozległ się głuchy dźwięk, gdy ciało idącego za nim niewolnika osunęło się na ziemię bez czucia. Ludzie jarla rzucili się do wykonania poleceń.

Biegnący ku ciemnościom Freyvind słyszał za sobą dudnienie kroków. Asbjorn jednak nie miał szans na dotrzymanie kroku skaldowi, który dzięki mocy swej krwi zamieniając się w ciągłą smugę dopadł podejrzanych cieni. Z tych samych cieni, z jakich odlepiła się drobna sylwetka i ruszyła przed siebie.
Frey pędził za nim orientując się, że nie ściga śmiertelnika. Ludzie nie poruszali się tak szybko. Uciekający poruszał się tak jak skald, choć ten sięgnął do daru Canarla wręcz rozmazując się w powietrzu. Błyskawicznie oceniając odległość i nie chcąc biegać za nim przez pół Aros Frey sięgnął do płynu życia nadając sobie siłę jaką osiągali najpotężniejsi ze śmiertelnych. Odbił się w biegu, a mocny wyskok wsparty darem wzmocnionym krwią Jotunów nad Engelsholm sprawił, że skald nie tyle skoczył co prawie pofrunął w powietrzu. Jego dłonie złapały uciekającą postać wpół i oboje runęli na ziemię.

Drobna postać nie próbowała wyrywać się i marnować sił na szamotanie ze skaldem, zamiast tego złapała dłońmi za trzymające je dłonie Freya. Skald zas w tym samym momencie zanurzył kły w karku przeciwnika i zaczął chciwie pić… Z początku chciał otumanić wroga pocałunkiem aftergangera. Na więź krwi na którą się skazywał nie zwracał uwagi, nie planował aby złapany osobnik miał przeżyć dłużej niż kilka chwil po wyciągnięciu z niego wszystkiego co tylko się da. Już po pierwszych kilku łykach pojął jaką straszną pomyłkę popełnił…
Pogrążył się w spijaniu krwi z dziką rozkoszą. Krew Úlfhéðnar? Posmak krwi Gudrunn? To było nic przy tym co przeciekało mu teraz przez gardło. Przy krwi śmiertelnych i zwierząt pitej ostatnimi dniami i stającej w gardle niczym wióry, to… to było jak pieśń ku czci bogów. Jak uczta w Valhalli. Prawie zapłakał z radości zachłannie chłepcząc krew. Zaraz jednak zapłakał naprawdę…
Z jego oczu, uszu zaczęła lać się jego własna posoka. Wyciekała porami skóry jakby pocił się nią jak człowiek po epickim i strasznym wysiłku. Jego ubranie momentalnie nasiąkło traconym przez skalda płynem życia, a z oczu i uszu leciały prawdziwe strumienie lepkiej, czerwonej cieczy.
Otumaniony pięknym smakiem, otumaniony tym co się z nim zaczęło dziać, Frey nie myślał racjonalnie o walce. Odruchowo schwycił ręce, które wykreowały w nim cierpienie i utratę krwi. Jedną za przedramię, drugą splótł z palcami przeciwnika jak w uścisku kochanków.
Zachłysnąwszy się z bólu pomieszanego z rozkoszą pociągnął w boki, a potem do tyłu. Przez chwile wyglądali jakby we dwójkę rozprostowywali skrzydła i chcieli zerwać się do lotu.
Bark był mocniejszy, lewa ręka leżącej pod Freyem postaci rozdarła się z upiornym zgrzytem w łokciu i odleciała wysoko w górę. Chwilę potem w bok poleciała prawa dłoń złapanego oderwana w nadgarstku od przedramienia.
A Freyvind pił, wciąż pił, nie mógł przestać.

Oderwał się w końcu z trudem, chciał pić do końca, ile tylko się da. leżeć tak i sączyć ten słodki płyn aż się nie skończy… To ta ulotna myśl odbiła się strachem w jego głowie. Wśród aftergangerów wypijanie się do cna było haniebne, a Frey celujący w sławę i honor w pewnym momencie aż zachłysnął się gdy zrozumiał co czyni. Samokontroli starczyło mu jednak tylko na tyle by oderwać kły, wciąż wisiał nad złapanym i okaleczonym wrogiem aż drżąc z pożądania. Chwycił za głowę odchylając ją do tyłu, do siebie.
Okaleczony przeciwnik oprócz trzech krzyków bólu nie wydał więcej z siebie dźwięków. Nie błagał o litość. Nie próbował przekupstwa. Miast tego skorzystał z ostatniego obecnie dostępnego wyjścia.
Szybkie kopnięcie demonicznie wygimnastykowanego ciała, niosło za sobą desperacką próbę uwolnienia się. Skald jednak przygważdżał do ziemi mocno, trzebaby chyba zaprzęgu wołów, aby puścił. Za to jego ręka zrobiła ruch w dół. wyrżnął trzymaną przez siebie głową w ziemię. Łupnęło zdrowo, coś chrupnęło i w powietrzu uniosła się woń krwi. Oczy skalda zapłonęły gdy poczuł ten zapach, ale zagryzł zęby raniąc sobie dziąsła kłami jakie znów wysunęły się zupełnie bez związku z wolą.
Kolejne wierzgnięcie nastąpiło szybciej niż zdążył pomyśleć. Frey oczekiwał na reakcję, która nastąpiła momentalnie. Zginając nogi w kolanach przeciwnik kopnął piętami z obu nóg, skald poczuł uderzenie, lecz kolczuga stłumiła ciosy. Sam uniósł rękę trzymająca głowę wroga i wyrżnął z mocą twarzą o ziemię jeszcze raz. Postać pod nim zwiotczała i znieruchomiała. Kałuża krwi wypływająca spod rozbitej twarzy powoli się powiększała.

Tymczasem Jarl Tissø sięgnął po topór i ruszył do padłego niewolnika.
- Głowy na dół, bo skończycie jak on. Helmer, jak tyły?
Osłaniając się tarczą przyklęknął przy ciele, żeby sprawdzić co go zabiło. Z szyi thralla wystawała niewielka lotka z czerwonym krótkim piórem. Oczy niewolnego były wybałuszone, język opuchnięty wystawał z ust i blokował dostęp powietrza. Mężczyzna wysztywniony dusił się na oczach jarla. Z oczu, uszu i nosa ciekły cieniutkie strużki krwi.
Erik położył topór na ziemi i sięgnął po pocisk sterczący z szyi niewolnika.
Wyrwał go pewnym ruchem. Uniósł ją do oczu, a później schował do sakiewki. W pierwszej chwili ucieszył się, że niewolny żyje. Choć był wyraźnie zatruty. Nie chciał ryzykować picia krwi z niedoszłego nieboszczyka. Zagryzł zęby na myśl o srebrze straconym na konającego niewolnika.
- Helmer, widzisz coś? - powiedział wstając i zostawiając człowieka na śmierć.
- Twój towarzysz walczył z kimś - Helmer wciągnął ostro powietrze kończąc wypowiedź zawieszeniem głosu.
W tym czasie Erik powoli zbliżył się do drugiego thralla. Stanął za nim, objął ręką i wbił kły w szyję. Zaczął delektować się jego krwią i zaraz poczuł w powietrzu rozchodzący się intensywny zapach krwi. Nie tej, która rozlewała się w jego ustach, nie tej która wsiąkała w drewno ulicy. Erik ułożył blade i kompletnie pozbawione krwi ciało obok spuchniętego niewolnika, sięgnął po swój topór i ruszył w stronę, w którą pobiegł Asbjorn. A wcześniej gdzieś przed nimi rozmył się biegnący z nadludzką szybkością Freyvind. Hirdman stał nieopodal nie chcąc podchodzić bliżej leżącego na jakimś ciele Lenartssona. Spojrzał niepewnie na Erika, gdy ten zbliżył się w końcu.
Jarl minął powoli Asbjorna i przykucnął nad aftergangerem. Widok krwi wydawał się przyprawiać o dreszcze. Dziwne uczucie przebiegło bruneta. Z jednej strony zapach w nozdrzach zachęcający do spróbowania, z drugiej strony spękane kości czaszki i oderwane kończyny wręcz odrzucały.
Spojrzał na długowłosego skalda, którego twarz była również umazana posoką, a włosy posklejane.
- Czy ty właśnie zatłukłeś najlepsze źródło informacji jakie mogliśmy znaleźć?
- Może -
wycedził ze złością skald nie przestając trzymać zwiotczałego przeciwnika - gdybyś mi pomógł, to bym nie musiał.[i] – Spojrzał na jarla dziko. - To afterganger, a my wszak tak łatwo nie umieramy. - Wspomniał zmasakrowaną i totalnie roztrzaskaną twarz Agvindura w Ribe, gdy powstrzymywał go przed szałem.
- Może więc warto nakarmić go krwią i przepytać? - Spojrzenie Erika wędrowało od sterczących kikutów, do leżących w kałuży krwi wyrwanych kończyn - I zdaje się, nie musimy mu rąk wiązać.
Skald nie skomentował.
Patrzył jedynie bacznie na jarla przez chwilę mrużył przy tym oczy jakby coś rozważał.
W końcu złapał silnym chwytem za kark leżącego i powstał. Cały zlany swoją krwią, trzymając w ręku za kark postać o zmasakrowanej twarzy i pourywanych rękach. Leżące w błocie kończyny wyglądały na solidnie nadgnite.
- Niestary… - rzucił patrząc na szczątki. Freyvinda Eyjolf przemienił pół wieku temu, gdyby kto skaldowi urwał dłoń zostałyby z niej jeno kości. Czas dawał się oszukiwać, ale wytrwale czekał na moment by odebrać co mu należne.
- Trzech niewolnych wszak kupiłem, będzie czym go napoić… - dodał i ruszył powoli ciągnąc ciało po ziemi.
Erik ruszył za tym mrocznym pochodem.
- Tak, jeden zatruty, to można mu jego krew dać. Wszak i tak zaraz umrze.
- Wytrzyma do naszej siedziby, tam go napoimy.

Jarl Tissø spojrzał z powątpiewaniem na ciągnięty za szyję korpus:
- Ten wytrzyma, ale tamten zejdzie lada moment.
- Kto zejdzie, kto zatruty… -
Dopiero teraz do skalda doszedł sens słów i zobaczył dwa leżące ciała.
Erik sięgnął ostrożnie po strzałkę, którą schował do sakiewki. Wyciągnął ją trzymając za lotkę, która miała stabilizować lot.
- Miał to w szyi. Najpewniej on - wskazał na ciągnięte ciało - nią rzucał.
- Nie rozumiem… trafił jednego. A drugi?

Erik przeciągnął językiem po zębach za zamkniętymi ustami, po czym rzekł:
- Szykowała się walka, toteż sam krwi potrzebowałem. Nie przypuszczałem, że dopadniesz go aż tak szybko.
Freyvinda zamurowało. Powoli obrócił się do jarla.
- To znaczy… - był zbyt zszokowany by wpaść w gniew. - Gdy ja z nim walczyłem, ty uznałeś, że będziesz się stołować na moim niewolniku?!
Jarl skinął głową.
- A teraz powinniśmy pomyśleć, co dalej, skoro dopuszczają się otwartych ataków.
Po tych słowach schował strzałkę na powrót do sakiewki.

Skald wyglądał przez chwilę jakby miał się rzucić jarlowi Tissø do gardła. Twarz wykrzywił mu grymas wściekłości. Patrzył na Eryka i coś w nim buzowało ale zwalczył to.
- Niech twoi ludzie zajmą się ciałami - powiedział drżącym głosem. - Nam zaś trzeba czym prędzej do naszego husu.
- Asbjorn, do mnie. -
Erik odwrócił się, żeby wydać rozkazy swoim ludziom. Freyvind zdawał się nie być gotów na popartą argumentami dyskusję, toteż pozwolił ją sobie przełożyć na inny czas. Na pewien czas postanowił zmyć się z oczu skaldowi. Nawet gdy wracali do miejsca, jakie uczynili swym leżem Erik szedł kilka metrów za piewcą Asów i Vanów. Przez pewien czas starał się zasypywać ciągnący się za nimi ślad krwi, jednak po kilku metrach, gdy dotarło do niego, że jego starania nie dają efektów, odpuścił.




Ole i Thorsen kroczyli na przedzie i za plecami Freya, którego z każdą chwilą większa słabość ogarniała, gdy siła krwi opuszczała go. Otaczał go zapach własnej posoki, która zalewała mu oczy. W ustach zaś wciąż czuł smak niebiańskiego napoju.

Widząc nadchodzących ludzie Ubby i Halfdana podnieśli broń. Rozpoznawszy dudniący głos Ole, ruszyli by pomóc skaldowi.
- Na bogów, co się Wam jeszcze stało?! - Srebrnowłosy dopytywał z niedowierzaniem i zaskoczeniem przyglądając się ociekającemu krwią Lenartssonowi. Później spojrzenie przeniósł na Erika, do którego już biegła Ingeborg z rozwianymi włosami.
- W środku się rozmówim - skald rzekł do Halfdana przepuszczając przodem Eryka.
Hirdman Sighvarta wstrzymał skalda jeszcze na progu.
- Dwójka co na poszukiwania wysłana nie wróciła na czas. Mieli co pół ósmej się stawiać. - Zacisnał usta w cienka linię - Wyłuskują nas pojedynczo… - syknął z cicha.
- My ich też - odparł Frey potrząsając lekko tym co miał w ręku. - To afterganger. Ot wojna się rozpoczęła. Czterech ludzi weź i za nami do środka wejdźcie. Pod pełną bronią - dodał cichym szeptem.
Smutny mężczyzna skinął głową.
- Patrol słać jeszcze jeden? - Spojrzeniem omiótł jeńca. Frey zaś na to tylko przecząco pokręcił głową.
Krótka komenda popłynęła z ust Halfdana, gdy odwracał się by wykonać polecenie.

Erik tymczasem złapał ręce Ingeborg i ściszonym głosem rzekł tylko:
- Wszystko dobrze. Nie martw się. Przyślij do mnie natychmiast Ulfa Szeptacza. Mam misję dla niego, która nie może czekać.
Dziewczyna skinęła z ulgą, przyglądając się na szybko postaci jarla, który odwrócił się jeszcze, żeby zobaczyć jak Freyvind rozmówił się ze swymi ludźmi i stał teraz czekając aż Erik wejdzie do środka. Nie ruszał się z miejsca, obserwował jedynie jarla Tissø spod zmrużonych powiek.
- Tymczasem mnie wzywają obowiązki. Musimy ustalić plan działania. Gdyby okazało się, że dziś miasto w płomieniach stanie, uciekaj do Tissø i ratuj ludzi naszych.
- W płomieniach? -
Ingeborg brwi ściągnęła i wargę zagryzła.
Po tych słowach Erik uniósł do ust jej dłonie i ucałował je z namaszczeniem. Po czasie nie dłuższym niż na jeden oddech potrzebnym odwrócił się w stronę chaty i ruszył do czekającego Aftergangera. Razem już weszli do chaty.

W cieple chaty zaś ludzie uśpieni i na wpół śpiący byli. Biesiada skończyć się musiała niedawno, bo jeszcze pachniało strawą i napitkami. Stoły nie uprzątnie były, lecz nikt się tym nie zdawał przejmować. Najwyraźniej pozostawiono resztki na poranny posiłek.
- Jorik! - zawołał skald od progu. - Kołek z juków dawaj com ci w Jelling kazał przygotować.
Na dźwięk słowa “kołek” Erik wzdrygnął się nieco. Choć wspomnienie było tak dawne, to nadal wywoływało niepokój. Zaspany chłopak zerwał się i niemal o podłogę wyrżnął w skórę zamotawszy się. Wyskakując z niej rzucił się do torbiszcza i szybkimi ruchami wygrzebał grubaśny kołek. Podskoczył do skalda portki jedną ręką trzymając.

Frey zerknął na wchodzących zbrojnych w pełnym ekwipunku. Ustawili się rzędem za nim, czekając na rozkazy. Gunnar i Vivi na szczęk broni ocknęli się i zbierać poczęli.

- Poczułem coś wczoraj chciał mi uczynić, to samo Agvindur robił gdy pozycję swą i posłuch darem Canarla chciał wzbudzić. - Skald zwrócił się do Erika. - Jam nie tak w mocy tej ścigły, ale znam ją i wiem jak się przed nią bronić. Tedy rzeknę i ostrzegę raz jeno. Spróbujesz tego użyć, to miast drewna w serce, żelazem… - Wyciągnął miecz. - Miast snu, śmierć. Kładź się na stole, nie będzie bolało.
- Nie jestem w twej władzy skaldzie. Schowaj broń. -
Erik zrzucił kaptur i patrzył wprost w oczy Lenartssona.
- Po tym co drugą noc czynisz, pokazujesz jedynie, że w czyjejś mocy jesteś. Albo cię tu zabije, albo nad tobą z Elin i Volundem uradzim co dalej. Wybieraj.
- Śmiercią grozisz, czemuś, co od dawna jest martwe. Nie jest to roztropne. Mam się położyć na stole? Schlebiasz mi. Jeszcze się wojownik tej klasy mymi wdziękami nie zainteresował. -
Erik bezczelnie mrugnął do skalda i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Pamiętaj, że siejąc wiatr pewnego dnia zbierzesz burzę. - W głosie aftergangera nie było złości. Co więcej nawet zebrani mogli stwierdzić, że powiedział to łagodniej niż zazwyczaj. Jakby był bardzo pewny siebie.

Chatkę wypełniła nagle elektryczność, napięcie niemalże wyczuwalne, stawiające włoski na ramionach i karkach. Gdzieś zza Erika dobiegło ciche westchnienie zaskoczenia, wojowie wyprostowali się nagle i wysztywnili wpatrując się w przemawiającego jarla. Na policzkach Jorika pojawiły się ciemne rumieńce i chłopak wzroku oderwać nie mógł, gdy oddech jego przyspieszył. Nawet skald poczuł magnetyczne przyciąganie i skoncentrował się na pięknym wykroju ust Erika. Ust, które słowa wypowiadały w fascynujący sposób. Gładka skóra policzków, ciemna oprawa oczu wpatrujących się w Lenartssona, cienie, jakie rzucały rzęsy pana na Tissø… wszystko to spodowowałoby za życia szybkie bicie serca. Teraz jednak sprawiły, że kolana niemal się ugięły pod Jarlem Bezdroży. Mężczyźni za jego plecami posapywali zdezorientowani lecz jak on niemal zaczarowani.
Skald często sam wykorzystywał ten dar pochodzący od Canarla by otumaniać ludzi swą osobą, choć nigdy z tak wielką mocą. Wśród myśli zachwytu dla jarla, pojawił się jednak też opór. Skald wykorzystał całe pokłady swej woli i pewności siebie by oprzeć się mocy aftergangera. Dar jarla wyganiał wszelkie myśli pozostawiając i wzmacniając jedynie te, które celowały w zbliżenie się do Erika, choćby dotknięcie go. Pożądanie... Pasja...
Jednocześnie wola Freyvinda walczyła, czepiała się największego z jego przyjaciół: gniewu. Desperacko przyciągał trzeźwe myśli i osąd, bronił się. Toczył szalony ból z moca jarla. Bój w swojej własnej głowie.

Uniósł w końcu twarz ruchem wywijającym się z kajdan. Hardym. Wściekłym. Gdy patrzył na Erika w jego oczach mgiełka pożądania ustąpiła żądzy mordu. Unosząc miecz zaszarżował na niego.

Jarl Tissø sięgał prawą dłonią po swój bicz, jednak patrzył cały czas wprost na atakującego wampira, odsłaniając kły. Z jego ust dobyło się dzikie syknięcie. Rozjuszony skald wpadł w niego tnąc na odlew mieczem. Ostrze przecięło szaty i ciało ukazując szeroką ranę na ciele aftergangera, który zachwiał się lekko. Ustał jednak cios i skierował przerażającą w grymasie, a tak piekną jednocześnie twarz w stronę napastnika. Erik poczuł cios. Widział przed sobą rozmytą sylwetkę skalda. Na szczęście miał ze sobą Hryma. Wezwał go do siebie. Uwolnił na moment. Niemal czuł jak jego bestia szarpie się w łańcuchach jego woli gdy jej oblicze zastępowało oblicze jarla. Oto w głębi jego oczu pojawiła się wizja pustki pożerającej dusze. Żaden śmiertelny nie oparłby się tej wizji… Ale wróg Erika nie był śmiertelnikiem.
W umyśle Freyvinda eksplodowało przerażenie. Dzikie, wręcz namacalne. Jakiekolwiek myśli uciekły w głąb czaszki pozostawiając miejsce jedynie na panikę i instynktowną żądzę ucieczki. Liczyło się tylko przerażenie. Mrożący krew w ciele strach. Nie tyle paraliżujący, a wręcz zmuszający ciało do dzikiej ucieczki w popłochu. Zmaltretowany fizycznie Freyvind zadrżał, zacisnął szczęki prawie gruchocząc sobie zęby. Skupił całą swą wolę na wściekłości, na walce z ogarniającym jego umysł przerażeniem. Przez ulotny moment instynktowny strach toczył dziki bój z twardą jak skała wolą.
I przegrał.

Miecz wystrzelił do przodu, lecz zamiast przebić Erika na wylot ranił go rozdzierając ubiór i skórę na żebrach. Jarl reagował na to wszystko jak śmiertelny, a ruchy Freya były szybkie ledwo widoczne dla niewprawnego oka. Nim ktokolwiek zdążył zobaczyć ranę jaka wykwitła na boku jarla, miecz wzniósł się po raz kolejny. Freyvind krwawił wciąż z uszy, nosa i wszystkimi porami skóry, śliska od płynu życia dłoń utraciła chwyt na broni i przy ciosie miecz wyleciał mu spomiędzy zaciśniętych palców. Skald w desperacji wystrzelił drugą ręką ku szyi Eryka by złamać mu kark i oderwać głowę od ciała. Nawet uchwycił wręcz (przy szybkości jego ruchów) nieruchomego dlań przeciwnika. Jednak poczuł, że mógłby próbować równie dobrze łamać maszt drakkara.
Erik wciąż wyszczerzał kły i toczył z oczu czymś co targało duszą, wzbudzało przerażenie w głębi samego jestestwa. Jednocześnie wciąż epatował pięknem wzbudzającym dziki zachwyt i pożądanie. Skald bez broni po utracie miecza, z jedynie resztka krwi leniwie przelewającej się w martwym ciele i pod wpływem uroku wzmocnionego pierwotnym strachem jaki w tej chwili Eryk wzbudzał… Puścił go.

I rzucił się do panicznej ucieczki.

Wyrwane drzwi wyleciały z futryny gdy w szalonym pędzie wyważył je roztrącając przy tym ludzi Halfdana.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 10-12-2016, 16:47   #75
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Erik

Erik opadł na kolana. Ręka, którą ledwie zdążył pochwycić bicz teraz błądziła po szyi aftergangera. Czuł, że Hrym odpływa. Pełznie pod skórą gdzieś w głąb. W najczarniejszą głębię, z której chwilę temu Erik wyszarpał go łańcuchami. Kolejne ubrania zwisały postrzępione. Otwarte rany mogły straszyć. Gdyby był śmiertelnikiem, to zapewne zalałby się krwią.
Jarl na jeziorze Tyra wciągnął powietrze. Choć go od dawna nie potrzebował, to jednak przyzwyczajenia z ludzkiego życia zostały. Skupił się na mocy swej krwi, a rany powoli zaczęły się zasklepiać. Erik zaczął też się rozglądać wokoło. Od szarży Freya nie minęła nawet minuta, a on czuł się, jakby atakował go nie jeden przeciwnik, a pięciu. Minęła dobra chwila zanim odzyskał świadomość na tyle, żeby spokojnie rozejrzeć się po pomieszczeniu
Gunnar i Vivi dopadli do niego, w chacie powstał rejwach. Wszyscy krzyczeli na przemian i przeciwko sobie. Mężowi Halfdana również ruszyli ku Erikowi, przepychając się. Każdy chciał być przy nim pierwszy. Jarl poczuł na sobie mocne, męskie dłonie. Podniosły go, postawiły.
Gunnar wrzasnął gromkim głosem:
- Odsunąć się! - lecz w nich Erik rozpoznał dźwięki, które trącały znajomo jego duszę.
Płomień pożądania raz rozpalony właśnie pochłaniał nim objętych.
Vivi popchnął dwóch najbliżej stojących Erika ludzi Halfdana. Ci w odpowiedzi odepchnęli jego. Erik ponownie stał pośród walczących. Tym razem walczących o niego. Nieco z boku poczuł, że ktoś złapał go za łokieć i przyciągnął mocno ku sobie. To jeden z wojów z pałającym gorączkowo spojrzeniem nachylał się ku pocałunkowi. Z drugiej strony Gunnar dążył do zbliżenia jak sapiący byk. Erik wsunął lewą dłoń we włosy zbliżającego się doń wojownika, przysunął swą twarz i zagłębił w nim kły. Poczuł ekstazę płynącą w ciepłym Vitae. Również jego adorator zdawał się poczuć coś podobnego, bo wydał z siebie cichy pomruk. Gdy tylko Jarl poczuł, że ciało wojownika zaczyna mu ciążyć, a ten najpewniej rozpłynął się w rozkoszy. Erik oderwał się i swym długim kłem przebił żyłę na swym prawym nadgarstku. Podsunął go Gunnarowi, wsuwając smukłe palce w gęstą brodę ghula. On znał rozkosz, która go czekała. W czasie gdy kolejni wojownicy się zbliżali jarl na jeziorze Tyra znów sięgnął po moc krwi, żeby zaleczyć ostatnie siniaki. Nie przepadał za tym, gdy dotykali go obcy ludzie. Jednak tym razem postanowił to wykorzystać. Gdy kolejny z wojowników objął go w pasie, Erik sięgnął do jego nadgarstka i przyciągnął do ust. Najpierw ucałował go delikatnie, a później delikatnie wbił swoje kły. Również ten wojownik rozpływał się w rozkoszy. Tymczasem wzrok Erika już trafił na Viviego. Ten z racji odniesionych poprzedniej nocy ran nie był w zbroi. Zamiast tego miał rozchełstaną koszulę odsłaniającą bujnie porośniętą klatkę piersiową. Gdy zbliżył się do Erika najwyraźniej chciał zdjąć spodnie. Jarl zalizał nadgarstek osłabionego mężczyzny i zbliżył się do niskiego i szalonego Viviego. Gdy wpijał się w jego szyję tuż przy obojczyku poczuł na swoim ciele wyraźny wzwód mężczyzny. Nie krępowało go to ani trochę. Jednak wraz z utratą krwi również wzwód opadał.
Działania jarla jednak nie wstrzymały chuci pozostałych przepełnionych pożądaniem mężczyzn. Dwóch wojów podeszło do jarla z tyłu i gdy ten pił poczęli go rozbierać. Szybko, natrętnie szukając kontaktu z nagą skórą aftergangera. Męskie pomruki wypełniły zamarłą w zdumieniu ciszę. Erik poczuł mocne dłonie sięgające ku jego męskości, szarpiące wiązanie u spodni. Natarczywe usta całowały jego kark, zarost hirdmanów drapał jego łopatki. Jeden z wojów rozerwał dzikim szarpnięciem koszulę i począł językiem torować drogę wzdłuż kręgosłupa aftergangera. Erik nie wiedział czyje dłonie zacisnęły się na jego pośladkach. Kątem oka Erik zauważył młodego Jorika, zaczerwienionego i wpatrzonego w rozgrywającą się scenkę z napięciem. Młody uczeń Freyvinda trząsł się jak w gorączce i postąpił sztywno krok do przodu. Na to rozległ się wrzask gniewu wielkiego zmieszanego z obrzydzeniem.
To Bjarki rozwścieczony sceną rzucił się rozgramiać walczących i odrywać napastników, co wykazywali zakazane i mroczne żądze.
Karina stała wstrząśnięta i pobladła na widok okazywanych Erikowi męskich czułości.
Afterganger niemal odruchowo na myśl o nadchodzącym zagrożeniu sięgnął do zasobów świeżej krwi.
Przyklęknął na jedno kolano i ułożył osłabionego Viviego na klepisku. Po czym z użyciem swej nadludzkiej siły postanowił wyswobodzić się dwóm adoratorom ściskającym próbującym wykorzystać jego położenie.
Niezadowolone pomruki odsuniętych zalotników przemieszały się z ich protestami, gdy na nowo próbowali dopchać się do półnagiego Erika.
Karina skoczyła by powstrzymać Jorika, który jak zahipnotyzowany kroczył ku jarlowi.
Bjarki zaś…
Bjarkiego w takim stanie nie widziała ni Chlo, ni Karina.
Spokojny dotąd godi o powolnych ruchach i przenikliwym spojrzeniu jedynego oka wyglądał tym razem jak posłaniec gniewu bogów. Twarz ściągnięta w gniewie, napięte żyły na czole, zacięte usta…
Erik widział w nim to co buzowało i we Freyu.
Gniew i poczucie zniewagi.
Godi w pędzie przeskoczył przez leżące ciała i wpadł na Erika taranując go swym ogromnym ciałem.
Erik stał twarzą zwrócony wprost na godiego. Gdy ten w niego trafił wydał się zaskoczony jego siłą. A gdy obaj spleceni w klinczu spadali na twarde klepisko do głowy półnagiego jarla dotarło, że oto ma przed sobą sługę Freyvinda Lenartssona. Gdyby był człowiekiem, to siła uderzenia wypchnęła by powietrze z jego płuc. Jednak nic takiego nie miało miejsca. Jarl padł jak kłoda.
- Argr jak ty wygnania wart i zapomnienia! - wycharczał wściekle Bjarki gdy przed oczami Erika błysnął nóż.
Afterganger nie czekał na dalszy rozwój akcji. Nie mógł sobie pozwolić, żeby śmiertelnik mu groził publicznie. Nawet jeśli miał to być sługa Freyvinda. Choć po ostatnich zdarzeniach… zwłaszcza jeśli miał to być sługa Freyvinda. Bestia w Eriku stała się leniwa, opita krwią. Jednak teraz jej potrzebował. Przywołał więc to samo oblicze, które nie tak dawno temu ukazało się jarlowi bezdroży.
Bjarki odsunął się na chwilę z przestrachem spoglądając na straszne oblicze przewróconego aftergangera… mrugnięcie potem ciął gardło Erika głęboko i wprawnie jak podrzynanemu koniowi. Odskoczył natychmiast od krwawiącego ciała z szybkością, która ponownie stanowiła zaskoczenie dla leżącego jarla. Począł rozglądać się po chacie i ruszył biegiem przez wywalone przez jego pana drzwi. W zasięgu wzroku pojawiła się piękna blond służka, również w niepojęty sposób rozmazująca się Erikowi przed oczyma. Przez chwilę przed oczami zamajaczyła Erikowi jej nieco rozczarowana twarzyczka. Za nią ciągnęła ciemnowłosa Navarrka i młody Jorik. Trójka rzuciła się w ślad uciekającego godiego, gnanego przerażającą mocą Erika.
Jarl zamknął oczy, a rana na szyi się zasklepiła. Wstał i ruszył do dwóch już czekających na niego mężczyzn. Jednego z nich pochwycił mocno i odwrócił tyłem do siebie. Zanurzył kły głęboko w jego szyi i pił. Oto problem sług jarla bezdroży rozwiązał się sam. Erik przytulił do siebie jeszcze ostatniego z mężczyzn. Już się nie przejmował ich życiem, tak jak jeszcze chwile temu. Pozwolił sobie wypić więcej odżywczego płynu. Oba wiotkie ciała ułożył na podłodze.
Jarl zasznurował spodnie i zarzucił na siebie kaptur, który tej samej nocy otrzymał od służki Freya. Nie był zadowolony z tego stroju, ale nie miał niczego lepszego. Podniósł jeden z mieczy, pozostawionych przez śpiących wojowników. Przejrzał się w wypolerowanym ostrzu.


- Witaj, Hrym -
rzekł do siebie. - Mam nadzieję, że jesteś zadowolony.
Z odsłoniętym mieczem ruszył przyjrzeć się korpusowi aftergangera, który ich zaatakował.
Napastnik ubrany był w ciemne szaty, twarz osłonięta była resztką tkaniny, jaką skald musiał w szale krwi zerwać wcześniej. W tej chwili ciężko było stwierdzić gdzie kończy się rozkwaszone potężnymi ciosami oblicze, a gdzie zaczyna materiał. Miękkie, skórzane obuwie wykonane było z dobrze wyprawionej skóry, zdobionej bardzo oszczędnie.
Erik, żeby mieć pewność, że ów afterganger nie powstanie wbił mu trzymany miecz w serce. I tam pozostawił, po czym wyszedł z chaty na opustoszałe obozowisko.
Jarl rozejrzał się z niedowierzaniem. Kilka chwil temu było tam aż tłoczno od jego ludzi i ludzi pozostałych aftergangerów. Ruszył w stronę swojego namiotu.
Po drodze napotykał ciała, wciąż gorące i wiotkie. Odruchowo zacisnął dłoń na rękojeści bicza wiszącego przy pasie. Na moment poczuł ulgę widząc, że wśród leżących nie było Ingeborg. Frey miał rację. Trzeba było ich zaatakować. Spalić hus. Spalić miasto. Szkoda, że do Erika docierało to dopiero teraz. Lewą ręką odsłonił wejście do namiotu i zajrzał powoli do środka.
Nim zdążył całkiem zajrzeć do środka, kroki usłyszał. Ktoś nadchodził.

Elin, Volund, Erik


Elin i Volund zaś wracający do chaty z dala widzieli, że coś się wydarzyło. Obozowisko przed chatą mimo, że z płonącymi ogniami, puste było. Nie kręcił się przed husem nikt.
Kierowany odruchem jarl Tisso odwrócił się w stronę z której dochodziły kroki. Bicz w jego dłoni był rozwinięty i gotów do walki. Volvę i Pogrobca ujrzał, powracających Norny wiedzą skąd. Twarze subtelnie zdradzać mogły zawód. Berserkera oczy szkarłatne lustrowały obozowisko, i haus, gdy puścił ramię Widzącej na którym był się wspierał widocznie w drodze. Na koniec przystanął kilka metrów od wejścia, w obozowisku, spoglądając milcząco na Eryka. Wokół ciała porzucone leżały… czwórki hirdmanów jacy towarzyszyli im w przeprawie z Varde. Dalej, ciała ludzi jarla. Z chaty nie dochodziły żwawe i wesołe dźwięki. A drzwi do husu wyrwane i połamane leżały na zewnątrz.
Wieszczka przyglądała się wszystkiemu z rosnącym przerażeniem w błękitnym oku. Zostali zaatakowani, gdy oni u Bizantów byli? Nie było ich, gdy najbardziej potrzebni? Krok ku jarlowi Tisso zrobiła.
- Gdzie Freyvind? - Pierwsze pytanie jednak samo jej się z ust wyrwało.
Erik zwinął swój bicz powoli i zawiesił przy pasie na powrót gdy tylko zorientował się kto nadchodził.
- Nie wiem - odparł zgodnie z prawdą i zacisnął zęby. Do wyjaśnienia było zbyt wiele rzeczy, a czasu tak mało.
- Gdy wracaliśmy od jego szpiega zaatakował nas ktoś taki jak my. Freyvind bez trudu go powalił, zanim ja zdążyłem do walki dołączyć. Wróciliśmy tutaj i - Erik zawahał się. - Pewnie gdyby był tu teraz Freyvind, to leżałbym martwy obok tego, który nas zaatakował - podsumował tylko tajemniczo
- Co tu się stało? - Elin uważnie w Erika się wpatrzyła swym jedynym okiem.
- Cokolwiek jest pomiędzy tobą a Freyvindem takim pozostaje. Rzeknij co się dzieje. Musim odnaleźć Freyvinda. Musim odnaleźć Einara. Musim przetrwać, a teraz nie macie gdzie dnia bezpiecznie przeczekać. - rzekł opustoszale spokojnie Volund.
- Nie wiem co TU się stało. Lenartsson z mieczem się na mnie rzucił. Szybciej niźli ktokolwiek kiedykolwiek. Jeno dzięki krwi aftergangerów i bestii we mnie przetrwałżem. I pewnie dzięki szczęściu też. Musiałem się bronić, więc go wypędziłem. Nie wiem dokąd uciekał w przestrachu. Słudze jego też mój widok miły nie był. Więc i w niego spojrzałem, tak jak otchłań patrzy na duszę gdy chce ją pochłonąć - wzrok kierował wprost na berserkera.
- Gdy jednooki uciekł, to i ta, którą wczoraj Frey miastu przyobiecał, i ta druga, która radość mu za chatą przynosiła w ślad za nim ruszyły. Nie wiem dokąd. Ja zaś, żeby rany zaleczyć i krew odzyskać posiliłem się na tych, którzy mi pozwolili.
Ręką wskazał na wyrwane drzwi domostwa
- Są w środku. Zdrowi. Gdym wyszedł ze środka, zobaczyłem to co i wy teraz widzicie.
Pochylił głowę i dodał:
- W środku jest też afterganger, który nas w drodze od kupca atakował. Choć nie wiem, czy kiedykolwiek cokolwiek jeszcze powie.
Pogrobiec skinął głową.
- Chodźcie. - rzekł tylko, wkraczając do hausu. W oczach jego widać było, że wie co czynić,. Najpierw jednak na własne oczy zobaczył, kto z nimi pozostał i w jakim stanie był… rzekomy jeniec.
Wieszczka jednakże zdawała się ich już nie słuchać, wpatrzona w ciała pierw z namysłem i obawą, a później… ruszyła między nimi, kucając przy każdym, głaszcząc delikatnie, troskliwie. Obaj mężczyźni mogli cichutką kołysankę posłyszeć, którą kobieta zaczęła śpiewać.


W chacie leżało pokotem kilka ciał. Volund naliczyć zdołał dwójkę sług Erika: wielkiego, łysego brodacza i niskiego szaleńca. Poza nimi, leżało też czterech ludzi Halfdana jak i on sam.
Porzucony w kącie leżał i ciemno odziany kadłub pozbawiony jednej ręki do łokcia oraz dłoni drugiej, nadziany na miecz.
Gdy Gangrel podszedł bliżej, ujrzał głowę odciętą od ciała. Twarzy ciężko zobaczyć było, bo zmasakrowana była i na wpół przegniła. Gdzieniegdzie kość czaszki nawet świeciła.
Pogrobiec omiótł wzrokiem nieprzytomnych “zdrowych” w chacie.
- Zda mi się, żeś się zapomniał karmiąc. - skwitował obojętnie śmierć podwładnych Sighvarta. Postąpił dalej, ku torsowi i członkom jeńca. - Powiadasz, że to afterganger… jak my? - zapytał zaciekawiony, ale nie zdziwiony, że istnieć może ktoś władny mocą krwi spoza Einherjar, spoza linii Canarla…
Erik bezbłędnie odczytał brak zdziwienia w głosie berserkera.
- Matka ma nie była z linii Canarla - odpowiedział obojętnie Jarl.
- Takoż wiem, że nie tylko aftergangeram mnie zwać, ale też kefaszem, czy wampirem. Świat nie kończy się tu. Południe jest bogate nie tylko w złoto.
Brunet zdawał się nie przejmować powagą wyznania jakie rzucił. Wszystko wskazywało na to, że jarl został przyparty do muru. Nie widział wyjścia z zaistniałej sytuacji, toteż nie miał ochoty bawić się w dyplomatyczne podchody
- Och, doskonale wiem. - równie szokująco wyznał Pogrobiec, lecz z typową obojętnością - Nie oczekuję wyjaśnień, jarlu. - To co wiedzieć chciałem, to czy to tu truchło jest jednym z nas. Albowiem jeśli tak… rozpaść się w proch winno, gdy śmierć nastanie.
- Gdy uciekał przed bratem twym we krwi, to szybkością mu niemal dorównywał. A i mocą krwi coś mu zrobił. Coś, czego żem nie widział nigdy wcześniej. Skald krwawił z oczu i uszu. Z nosa. Posoka się wylewała z każdego skrawka jego ciała. Być może ta plugawa magia krwi mu osąd odebrała i dlatego postanowił pozbawić mnie głowy - wzruszył ramionami - nie wiem. Wiem zaś, że to jego talenty będą nam najbardziej potrzebne gdy zemstę pójdziem wymierzyć - po tych słowach pięści jarla zacisnęły się mimowolnie.
Chwilę Pogrobiec myślał, nim przemówił. Spojrzał na jarla Tisso.
- Znaleźć schronienie na noc musisz. Elin zaś Freyvinda. Ja wtenczas… - zerknął na szczątki obok - Dowiem się, co mi powie wasz napastnik. Tak być musi. Zbytśmy w krwi słabi by tej nocy bez śmiertelnych Einara odszukali lub pomścili.
- Mogę spróbować przywołać jarla bezdroży. Jeno wątpię, by powitał mnie chętnie po tym co zaszło. On chciał atakować dziś. Spalić hus Einara. Myślałżem, iż nieroztropny to plan i egzystencją go przypłacim. Lecz teraz gdy widzę co zaszło, to z każdą chwilą przekonuję się do racji jego. Być może Freyvind widział większą perspektywę, niż ja.
- Nie. -
odparł Pogrobiec - Racjęś miał. On prędki. - skinął głową, jakby potakując samemu sobie - Lecz krwi we mnie teraz nie Bez śmiertelnych musim to uczynić. Pierwej jednak… - odwrócił się i oparł dłoń na ramieniu jarla - Jeśli noc tu przeczekać spróbujecie… lub nawet zwyciężmy tej nocy, i schronienia nie będzie… noc to ostatnia. Freyvinda - zakończył, puszczając i nachylając się nad resztkami… wampira - ...sprowadź swą mocą tylko, jeśli Widząca go nie sprowadzi. Spotkajmy się tu, tuż nim złotopołyskliwe słońce zaczną się wychylać znad koron drzew.
Jarl pokręcił głową przecząco.
- Statek mój w porcie. Kilku ludzi mych tu nie ma. Najpewniej przy statku. Ulf zwany Szeptaczem wie jak straże ominąc i za mury miasta w nocy przejść. Tam mnie schronienia szukać. I być może nocy kolejnej przypłynę tu z mymi drakkarami.
Pogrobiec przyklęknął, gładząc delikatnie kość czaszki tam gdzie ciemię przebijała u niedoszłego zabójcy jego rozmówcy.
- Rozsądne. Nie będę pytał nawet czy kogo jeszcze na morzu schronić byś chciał, i nie mam ci za złe. Jeśliś gotów, w imię bezpieczeństwa Tisso, przybyć z drakarrami… i żądać z jarlem widzenia… - skinął głową - Być może to najlepsze, co uczynić można. Lecz czy to właśnie uczynisz?
- Możecie iść ze mną -
spojrzał w stronę Elin, która nadal zajmowała się poległymi - jeno moja załoga teraz to ledwie dwóch, może trzech ludzi. Schronić trójke aftergangerów na snece będzie trudno. Choć możemy spróbować. A co do Aros, to teraz, gdy nie wiadomo kto nim rządzi, to jest dla mnie dużo bardziej niebezpieczne.
Pogrobiec również wyprostował się, spoglądając na Elin.
- Freyvinda również gotówż ugościć? Lecz… on może nie być skory… - kwaśno zauważył Pogrobiec.
- Taa. Zaiste skory najpewniej nie będzie.
Jarl wypuścił powietrze z płuc i po chwii uniósł się, jakby pełen nowych pomysłów.
- Szpieg jego Ahmat, czy Ahmad, kupiec, ma łódź w porcie. Myślę, że moglibyśmy jego o pomoc poprosić. Choć lud jego nieprzychylny naszej egzystencji.
- Pomysł wartościowy, lecz i ryzyko… -
odwrócił się znowu taksując wzrokiem Eryka. Uśmiechnął się ironicznie i parsknął.
- Wieszli, wierzę w co trzecie twe słowo. Sądzę, że żądzom swym nad rozsądek i cześć przyzwalasz. Lecz że miastoś swe, poddanych swych gotów chronić istnienie narażając… - pokręcił głową - Powrócić do Tisso powinieneś, i stamtąd z wojami. Żądać widzenia z Einarem. Jeśli godi co rzecze, czy ktokolwiek inny… słowa twe oparcie w bogach muszą znaleźć. A słowa bogów przekaże volva. Ją z sobą zabierz. Jeno… gdy następnym razem dotknąć jej zapragniesz… wiedz, że jest Agvindura.
- Ciekawym czy brat twój we krwi wierzył choć w co trzecie gdy z mieczem mnie w tejże chacie powitał.- Jarl ruszył do wyrwanych drzwi budząc wcześniej Gunnara.
- Dziękuję za tę tercję zaufania.
- Eryku. - rzucił doń, zwracając się doń jeszcze - Nie dbam i nie osądzam co czynił mój brat, gdym go nie widział. Więcej jego słowom ufam, niż twoim. Przestrzegam cię jeno… - głową ku Elin na zewnątrz skinął - Weź ją z sobą… wdzięczność berserkera i bezpieczeństwo Tisso zyskasz. Lecz tknij ją, a niechybnie gniew Agvindura ku sobie skierujesz. A on, jak i Frey, tego samego ma Stwórcę. - wyjaśnił gro konsekwencji Pogrobiec.
Gdy Eryk bez słowa odpowiedzi ku Elin podszedł, by wespół z Gunnarem i ją zabrać oprócz Viviego, posłyszał grobowy ton Volunda z drzwi.
- Pomówić z nią mi jeszcze. - odrzekł, szkarłatnymi oczyma wwiercając się w jarla.

Opuszczony namiot

Erik powolnym krokiem wszedł do namiotu jaki tego dnia rozbili jego ludzie. Ludzie, których ciała teraz leżały w obozie bez życia.
Wnętrze namiotu wcześniej pięknie i zdobnie przystrojonego, pole bitwy obecnie przypominało. Łoża przenośne dziko rozkopane były, skóry odrzucone. Niewielki stół wywrócony, skrzynie z dobrami wywrócone a ich zawartość porozwlekana.
Poza tym pusto było i cicho. Jarl podszedł powoli do bogactw jakie zgromadzili jego hirdmani. Do łapówki jaką przygotowano, by spotkać się z Einarem. Przyklęknął na jedno kolano i zagarnął dłonią kolorowe korale. Przywykł do załatwiania spraw bogactwem i rozmowami. Jednak wydarzenia ostatnich nocy pokazały mu, jak bardzo się mylił. Ludzie i aftergangerzy są wszędzie tacy sami. Skłonni do przemocy. Wrodzy. Zdawało się, że nikt wokół nie postrzega świata jak on.
Przeglądał zawartość skrzyń. Wybierał co cenniejsze przedmioty. Wiedział, że ma zbyt mało ludzi, żeby zabrać je z powrotem na statek. Korale przesypywały się przez palce i toczyły po ubitej wewnątrz namiotu ziemi. Bogactwo okazało się nic nie warte. W mieście nie chcą aftergangerów. Kafaszy. Wampirów. A oni sami, zamiast trzymać wspólny front, który dałby im szanse na przeżycie skaczą sobie do oczu. Do tego zabrali Ingeborg.
Erik cisnął z całych sił garścią korali, tak, że te rozsypały się i odbiły od płótna z jakiego zbudowano ich tymczasową siedzibę. Nikt z nich nie zasłużył na egzystencję. Sami się postanowili wyniszczyć.
Wampir wstał z zaciśniętą szczęką. Miał nowy cel. To przeklęte miasto nie może nadal istnieć. Spłonie i nie zostanie po nim kamień na kamieniu. Ci z aftergangerów, którzy wystąpią przeciw niemu spłoną w Aros.
W końcu podszedł do skrzyni w której trzymano część oręża. Wiedział, że jeżeli mają się przeprawiać na drugą stronę muru, to przyda się coś więcej niż bicz. Jednocześnie dzięki mocy swej krwi wezwał Ulfa Szeptacza. Wszak tylko on znał drogę.
W skrzyni miecz znalazł i pomniejsze saksy. W niewielkiej odległości łuk rudowłosej służki znalazł rzucony, a dalej kołczan.
Miecz w dłoni Erika zdawał się ciążyć niczym odpowiedzialność za wszystkich poległych. Przytroczył go do pasa. Choć był prawie pewien, że to nic nie da to mocą krwi wezwał do siebie również właścicielkę łuku i kołczanu.
Z rozsypanych bogactw zaczął wybierać co większe kawałki srebra i upychać do sakiewki, a gdy już z ledwością dawało się ją zawiązać wyszedł przed namiot w poszukiwaniu swych towarzyszy.

Przed domostwem ich nie zastał. Najpewniej we wnętrzu chaty dywagowali nad zwłokami napastnika. Erik tam właśnie swe kroki skierował.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 11-12-2016, 00:38   #76
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Elin, Erik, Volund

Wieszczka w tym czasie uklękła przy jednym z ciał, głowę trupa ułożyła sobie na kolanach i głaszcząc delikatnie jego włosy śpiewała dalej.
Pogrobiec nic na to lekceważenie nie poczynił sobie. Wyszedł jeszcze ku volvie, co hirdmana żegnała. Przyglądał jej się chwilę…
Gdyby ktoś go obserwował, może by stwierdził, że ze współczuciem. Lecz nie widział go nikt, a lodowate słowa przeczyły takiej możliwości…
- Nie możesz już pomóc żadnemu z nich.
Elin zdawała się go nie słyszeć, palce kontynuowały niemal czułą wędrówkę po głowie trupa i śpiew nie umilkł. Przykucnąwszy za nią, Pogrobiec najdelikatniej jak umiał przesunął dłońmi po jej przedramionach by ująć jej dłonie. Prawie czule pomógł jej wstać… nie używając siły inaczej, niż jak gdyby nie był świadom ewentualnego jej oporu. Choć gest był poufały, z oczu dało się wyczytać grobową determinację. Nie jej oczywiście… ludziom Eryka być może.
Wieszczka głowę obróciła ku martwym hirdmanom, gdy ją berserker odciągał.
- Oni płaczą… - Odezwała się cicho. - Muszę im pomóc zasnąć… - Spróbowała powrócić do poprzedniej pozycji ale jej ruchom brakowało siły.
- Zasługują by płakać. - wyszeptał jej Pogrobiec jakoś dziwnie, pomiędzy słodkim uspokajaniem dziecka a niespodziewanym gniewem - Zasługują by nigdy nie spocząć… - oznajmił, wprowadzając volvę do chaty, a z każdym pokonanym krokiem idąc coraz szybciej.
Volva ciągle się odwracała ku poległym mamrocząc coś pod nosem ale jej bratu bez problemu udało się jaj wprowadzić do środka.
- Wszyscy: poza tobą! - choć słowa były zbyt ciche by ich usłyszeli na zewnątrz, była w nich intensywność i groźba. Gdy byli w środku…
Pogrobiec szarpnął kobietą, że się pochyliła, łapiąc ją w pasie silnym ramieniem, tak że trzymał jak niewielki bal drewna przy pasie. Drugą rękę złapał za włosy na potylicy, prędko zbliżając się do wciąż żarzącego, migoczącego płomykami paleniska w hausie!
- Tyś nieprawdziwa! Dla ciebie nie będzie nic! - na koniec prawie krzyknął, podbiegłszy, jak gdyby zamierzał brutalnie twarz Elin siłą wepchnąć w płomienie, tak raptownie…
Mgła szczelnie zakrywająca jej umysł rozwiała się nagle i wieszczka z przerażeniem odkryła, że zbliża się niebezpiecznie do ognia. Wierzgnęła dziko ale uścisk berserkera zbyt silny był, żeby się z niego wyrwać. Wrzask z jej ust się uleciał.
Zatrzymał się w ostatniej chwili, gdy twarz volvy już ukamieniony brzeg paleniska przekroczyła. Tuż nim jęzory ognia ją sięgły. Cofnął się, stawiając kobietę z czcią na ziemi i z kamiennym obliczem zmierzył wzrokiem.
- Helleven?
Wieszczka patrzyła na niego z wściekłością w błękitnym oku.
- Czyś Ty do reszty zdurniał?! Co to miało być?
Paskudny uśmiech wykwitł na przepięknym obliczu Pogrobca.
- Twoja wolność. - i chwilę nie odrywając od niej wzroku podszedł przyklęknąć przy Halfdanie i pozostałych wojach, pozwalając jej podążyć za sobą wzrokiem… zobaczyć chatę i zniszczenia i pustkę w niej panujące.
Helleven rozejrzała się uważnie i zagwizdała cicho.
- Kłopoty, widzę. - Stwierdziła krótko. - Ilu naszych ocalało?
- Na zewnątrz jest Eryk i dwóch jego. Jeden przytomny. Do Tisso im śpieszno i wrócić ze wsparciem. - berserker położył dłoń na czole Halfdana - Halfdan i tych trzech nakarmili go… dobrowolnie… wedle jego słów. Freyvind i jego ghule zbiegli, dokądś. Nas nie było, lecz gdy Jarl Bezdroży i pan na Tisso wracali… od kupca Freyvinda… wtedy zaatakował ich jeden z naszych wrogów. - długi palec grabiastej dłoni aftergangera wskazał na zmasakrowany kadłubek pozostały po napastniku - Skutek widoczny. Co mnie frapuje… Jarl Tisso twierdzi, że po powrocie nasz brat bez przyczyny go zaatakował. Niechybnie, jakoś go uraził i to pominął. Na to darami swemi spowodował ucieczkę Freyvinda, a ghoule i Jorik i Karina za nim zbiegli. Podówczas najpewniej przybyli nasi wrogowie, żywego jeszcze jeńca wykończyli, i rzeź na zewnątrz uczynili. - zakończył relację Pogrobiec, prostując się - Nas tu wtedy nie było.
Volva słuchała go uważnie marszcząc brwi.
- A Erik niczego dziwnego nie dostrzegł ani nie usłyszał… - Stwierdziła raczej niż zapytała i podeszła do ciała aftergangera przyglądając mu się uważnie, po czym bez słowa dotknęła szyi kadłubka i przymknęła oczy.

Ujrzała zbliżając się rozmazująca w oczach smugę, która na moment przybrała rysy Lenartssona. Ból i chrzęst pękających kości, a mimo tego gdzieś głęboko czająca się duma i satysfakcja. Pokręciła lekko głową.

- Nie widzę mordercy… - Westchnęła cicho. - Albo był równie szybki jak nasz brat albo to działania brata doprowadziły w efekcie do jego unicestwienia. - Stwierdziła spokojnie patrząc na Pogrobca.
-Pewnym jest, że Freyvind nie wiadomo gdzie… i nie ma bezpiecznego schronienia w Aros. Dla ciebie. - zauważył Pogrobiec, prostując się. - Eryk zaproponował, że z nim wyruszyć możesz… mnie też to zaoferował, lecz ja muszę odnaleźć Freyvinda, lub Einara, lub zobaczyć oblicza naszych wrogów.
Helleven pod boki się wzięła.
- A ja mam jak z podkulonym ogonem stąd uciekać? - Zapytała. - Myślisz, że nie umiem znaleźć sobie sama bezpiecznego schronienia? Poza tym jak Freyvinda chcesz odnaleźć? Bez mojej pomocy, chyba ciężko Ci będzie. - Uśmiechnęła się lekko.
Pogrobiec zastanowił się.
- Na pewno potrzebujesz śmiertelnych, którzy za dnia cię ochronią. Ich. Oni też wiedzą, czy kto jeszcze ocaleć mógł… I odnaleźć będą umieli resztę wojów Sighvarta, co drakkarem przybyć mieli. Lecz ja nie potrzebuję ani ich, ani bezpieczeństwa morza. - skinął głową do siebie - Ziemia mnie schroni.

W tym właśnie momencie w otworze po wyrwanych drzwiach chaty stanął Jarl Tisso.
- Czy przedstawiłeś już swej siostrze we krwi mą propozycję? - powiedział bez ociągania
Pogrobiec powiódł wzrokiem to do niego, to ku El… Helleven. Widać było, że chce jeszcze wysłuchać, co Halfdan ma do powiedzenia, ale zaczekał, czy sama Widząca nie odpowie…
- Jego siostra tu jest i potrafi odpowiedzieć za siebie. - Uśmiechnęła się leciutko. - Dziękuję za Twą szczodrą propozycję ale mi zostać w mieście trzeba.
Skinął głową słysząc jej słowa.
- Lenartsson rzekł, żeście zbrojni w pięćdziesięciu wojów, to za dnia ma was kto bronić. Ja ryzyka pozostania tu ponieść nie mogę.
- Wiem. Rad jestem, żeś pozostał na tyle długo. Inaczej nic byśmy się nie wywiedzieli. - podziękował Pogrobiec, nie patrząc nań - Gdy wrócisz… winienem więcej wiedzieć o naszych wrogach. - powiedział, patrząc prosto na truchło po tajemniczym aftergangerze, co Eryka i Freya zaatakował.
- Znacznie więcej.
- Na mnie czas już. Gdy przybędę to skontaktujcie się z moimi ludźmi. Myślę, że tym razem me przybycie zostanie zauważone. Tymczasem, bywajcie. Mam nadzieję, że dane nam będzie spotkać się w dobrym zdrowiu. Mam też nadzieję, że odnajdziecie waszego brata we krwi.
Po tych słowach Erik pokłonił się. Volva mogła nawet przypuszczać, że puścił do niej oko, choć równie dobrze mógł to być cień rzucany przez zaciągnięty kaptur.
Chwilę później pomagał Gunnarowi ciągnąc ospałego i osłabionego upływem krwi Viviego.
Wieszczka głową skinęła mu na pożegnanie.
- Niech Bogowie mają Cie w opiece. - Odrzekła czekając aż jarl Tisso opuści chatkę. - Który to Halfdan?- Zapytała Volunda.
- Czy to ma znaczenie? - skontrował, ale chwilę później potrząsał już za ramię faktycznie Halfdana.
Ten ocknął się, otumaniony wzrok podnosząc na Gangrela.
- Co się stało? - już zrywał się zaciskając usta by słabość powstrzymać.
- Zostaliśmy zaatakowani. - Odparła zamiast Pogrobca Wiedząca. - Wielu ludzi straciliśmy… A Lenartsson za swymi ludźmi się udał.
- Za ludźmi? - Halfdan zmarszczył brwi - Wrócił? Jakimi ludźmi?
- Ze swymi ludźmi zbiegł… przed jarlem Tisso. Lub tak sam Eryk rzekł. - pozwolił sobie poprawić siostrę Volund - Tylko Eryka spotkaliśmy, lecz jego opowieść była… pełna luk. Liczyłem, że ty więcej rzekniesz, nas tu wszak nie było.
- Pić dajcie… - norsman usiadł wolno - … awantura tu była. Freyvind wrócił z Erikiem, niosąc ciało jakoweś. - począł opowiadać. - Kazał mi skrzyknąć czwórkę ludzi - rozglądając się wskazywał ich kolejno - a gdy weszliśmy do chaty, Erikowi się kazał poddać. Kołek chciał od chłopca swego. Mówił coś, że Erik pod władzą tutejszych. Śmiercią mu groził gdyby ten mocy jakowejś użyć chciał. Potem…
- Coś mocniejszego by Ci się zdało… - Stwierdziła volva. - Ale czyś pewny, że tego chcesz? - Rękę swą wyciągnęła.
Halfdan machnął na to dłonią:
- Pić, kobieto. Nie krwi. Miodu, piwa… - począł zbierać się z ziemi i do stołu sam ruszył. Przez chwilę wśród dzbanów i garnców szukał by w końcu do ust przytknąć gliniane naczynie. Odchylił się pijąc jakby na wiór wysychał. Gdy w końcu pragnienie ugasił, wąsy i brodę otarł by kontynuować.
Pogrobiec zawczasu również ruszył na poszukiwania, wody tym razem, bukłaka jakiegoś do napełnienia… nie dla Halfdana, co pragnienie zaspokoił, lecz wiedząc, że nadejdzie chwila wybudzić towarzyszy jego.
- ...potem walka się poczęła, bo Erik … - Halfdan na skrępowanego wyglądał - … nagle uwagę począł przyciągać. Wszyscy chcieliśmy blisko niego być… - starał się mówić oględnie i słowa uważnie dobierał - Skald ruszył na niego jak furia, ciął go, lecz jarl znowu mocy swej użył i strasznym się zdał w swym pięknie. Frey uciekł. Potem nie pamiętam wiele, ale … - słowa zniknęły gdy znowu usta zamoczył w dzbanie - … kolejno Bjarki rozwścieczon rzucił się na Erika, powalając go i gardło podrzynając. Potem wybiegli wszyscy. Na koniec pamiętam jarla zbliżającego się by się napić i przytomność żem stracił. - potoczył wzrokiem po volvie i Pogrobcu. - Co dalej nie wiem. Wyście mnie zbudzili… Napadli? Wiem, że pojedynczo nas wyłuskiwali. Galvan nie wrócił. Posłałem za nim ludzi. Ci też przepadli. - smutna zwyczajowo twarz Halfana smutniejszą się jeszcze zdała.
- Napadli. Przeżyliście zda się tylko temu, żeście bez przytomności legli. - Volund wskazał pozostałych wojów, na których Eryk był się posilił - Freyvind zaginion. Erik wraca do Tisso po więcej wojów by w sile przybyć. Do tego czasu Aros bezpiecznym nigdzie nie jest.
- Ale być może o statku nie wiedzą. - Odezwała się po chwili milczenia Wiedząca. - A mnie bez mojej wiedzy mało kto śledzić jest w stanie.
- Czy przybyli? - zapytał Volund, mając na myśli wcale nie załogę drakkara.
- Tak. Przybyli, obozem w innej części miasta się rozbili.
- W takim razie… - Pogrobiec do Helleven przemówił - Twoją decyzją, co dalej czynić. Jako rzekłem, ja muszę zostać z naszym… gospodarzem. Lecz mnie ziemia schroni przed nienawistnym dniem.
- Zatem na statku się schronię ale nie uważam, by to był dobry pomysł, by się rozdzielać Volundzie. Nie, gdy na nas polują...
- Odnajdźcie Freyvinda. Każdy wój teraz na wagę złota… - odrzekł jej, cofając się krok i drugi i widziała już w jego oczach, że nie na nią patrzy, a myśli jego wokół czegoś dawnego… co wnet znowu uczyni. - Do zobaczenia... - pożegnał się.
Jak gdyby na dłużej.
W jaki sposób Volund zamierzał informacje na temat napastników zdobyć Helleven pojęcia nie miała. Będzie musiała się go zapytać o to przy następnej okazji. Nie martwiła się tym, iż zniknie na dłużej. Byli związani i wiedziała, że niedługo sam będzie pragnął znów spotkać się i z nią, i z Freyvindem.
- Uważaj na siebie. - Rzekła jeno i odwróciła się ku Halfdanowi po czym wzrokiem po izbie potoczyła. - Trzeba ludzi ocucić i zebrać co możemy. Pochówek ludziom postaramy się później zapewnić. Pierw sprawdzić trzeba czy reszta cała i zdrowa.
- Pomóż mi - mruknął wciąż nieco otumaniony norsman i ruszył by ludzi nieprzytomnych wybudzać.
Helleven brwi zmarszczyła ale podeszła do kolejnego męża, pierw jednak z wprawą włosy splotła, by zacząć ich budzić.
Wybudzenie ludzi zajęło czas jakiś, bo prócz krwi utraty ociężali też jakowyś byli. Więc wieszczka chcąc nie chcąc zakasać rękawy musiała i pomóc im, piwa podając i otrzeźwienie złapać. Volva dostrzegając nietypowe objawy postanowiła choć jednego woja sprawdzić i Wzrokiem na niego pojrzała. Nic jednak po za tym, iż ghulem był się nie dowiedziała.
W końcu cała piątka jako tako o swych siłach stała.
- Co zabrać chcesz? - spytał smutny wiking stojąc pośród porżniętych współtowarzyszy.
- Kosztowności jakoweś, mogą się przydać przy opłacaniu ludzi tutaj… - Zerknęła na swoją suknię i skrzywiła się lekko. - I strój nowy dla mnie, muszę się godnie prezentować. - Stwierdziła ruszając przeszukać skrzynie.
Zobaczyła zaskoczone spojrzenie Halfdana i grymas niedowierzania zmieszanego ze złością. Ruszył jednak za nią ku namiotowi, porzuconemu przez Erika.
W środku widać było, że walka się tu toczyła jakowaś. Skrzynie z dobrami wywalone leżały, ławy, stół wywrócone, skóry rozwłóczone po ziemi. Na klepisku odznaczały się plamy krwi. W kącie w skrzyni krótkie miecze były i saksy. Obok niej leżał rzucony łuk.
- Sporo tego. - mruknął Halfdan. - Trza by wóz jakiś przywieść i załadować wszystko.
Wiedząca przyglądała się zdumiona bogactwom tu zgromadzonym. Erik posiadał spore zasoby.
- Zbyt duże ryzyko… Ale i tak tu trzeba wrócić będzie, nie zostawim naszych ludzi tak leżących.
- To co zabieramy? - Halfdan machnął na pozostałą czwórkę by poczęli ładować wybrane przez volvę dobra.
Wybrała paciorki, trochę srebra i bursztynu, gdyż wartość największą miały.
- Broń sobie wybierzcie, jeśli trzeba. - Dodała i dotknęła rękojeści swojego miecza. Dobrze było go poczuć przy boku mając w perspektywie spotkanie wrogów, którzy bezszelestnie wymordowali większość ich ludzi. Helleven wiedziała, że będzie musiała być nadzwyczajnie czujna.
- Broń mamy, ale tę zostawioną przehandlować można - norsman ruszył do skrzyni z wyposażeniem i wraz z czwórką druhów grzebać począł.
- Gotowaś by ruszać? Ludzi nająć trzeba by obozowisko posprzątali i ciała oporządzili. Bezpieczniejsim będziem, gdy do pozostałych dołączym.
Skinęła lekko głową.
- Ty prowadzisz, ja mówię, czy droga czysta. - Odparła spokojnie. - I nie wiem czy lepiej na statek nie będzie się wycofać, ludzi samotnie też posyłać nie radzę. Sam wiesz jak to się do tej pory kończyło.

Ruszyli w szóstkę by pomiędzy chatami się przemykać. Volvę wzięli mężowie pomiędzy siebie, także szła otoczona przez nich jak w kokonie.
Wiedząca próbowała iść na wzmocnionych zmysłach, jednakże w towarzystwie wojów ciężkim to było, ich kroki dudniły jej w głowie niczym stado szarżujących bawołów. Musiała się poddać ale okolicę cały czas uważnie lustrowała wzrokiem.
Po kilku dłuższych chwilach wędrówki przez uśpioną osadę, Halfdan zbliżył się do drzwi jednej z wolnostojacych chat i zastukał dwukrotnie, a krótko.
Po chwili drzwi uchyliły się i Geir wpuścił ich do środka.
- Co się stało? - dopytał, zdziwiony ich nagłym pojawieniem.
- Zostaliśmy zaatakowani. - Odparła Helleven rozglądając się po pomieszczeniu. -Lenartsson i jego ludzie gdzieś zniknęli, odszukam go jutro. Czterech w obozie poległo niestety, trzeba się będzie ich ciałami zająć. Trzech zaginęło. Pogrobiec próbuje o napastnikach informacje zdobyć. Ja będę Was potrzebować, by dzień przetrwac i jutro z godim się rozmówić. - Spojrzała po wszystkich chłodnym wzrokiem. - Wiedzą, że jesteśmy w mieście, nie ma się co krygować. Jeno nie wiem czy nie lepiej na statek się przenieść. Gdzie łatwiej Wam bronić się będzie?
- Statkiem wypłynąć można i wrócić przed zachodem słońca. Na otwarty morzu raczej nie zaatakują. - Geir i Halfdan pokiwali jednocześnie. - A ludzi na zatracenie bezsensowne narażać nie ma co. Gotowim możem być za chwil parę. Skald zniknął? Też go pojmali?
- Nie sądzę, by zdołali. Miał scysję jakowąś z jarlem Tisso, być może za ludźmi swymi się udał, jutro go sama znajdę.
- Jeśliś pewna. - skinął Geir.
- Pewnam, zbieraj ludzi. - Odrzekła volva.
Hirdman wydał polecenie i ludzie zaczęli się zbierać w kontrolowanym pośpiechu. Helleven dostrzegała, iż załoga dobrze jest dobrze wyćwiczona. Po krótkiej chwili wszyscy byli gotowi i znów ruszyli przez miasto otaczając Wiedzącą. Miała ochotę uśmiechnąć się na te środki bezpieczeństwa lecz zachowała powagę, próbowali jedynie jak najlepiej wypełnić swoje zadanie.
Drakkar stał spokojnie w porcie, wszyscy wojowie pozostawieni na pokładzie, byli cali i zdrowi. Hirdmani towaszyszący volvie wyraźnie rozluźnili się na ten widok. Krótka wymiana zdań ze strażnikami i załoga zaczęła szykować się do wypłynięcia, a Helleven wspólnie z dwójką ludzi przeszukała dokładnie cały pokład, by przypadkiem nie okazało się potem, iż zabrali ze sobą niechcianego pasażera. Nie znaleźli jednak nikogo, a i wypłynięcie z portu odbyło się bez problemów. Volva obserwowała oddalający się brzeg zastanawiając się kim byli ich przeciwnicy.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 12-12-2016, 20:57   #77
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację



Frey


Gdy panika wypuściła go ze swych szponów, siedział za jednym z domostw pomiędzy ścianą husu i zagrodą dla owiec. Wciąż osłabiony i krwawiący z nosa oczu i uszu, do tego pusty i głodny krwi, a i bez broni za którą miał jedynie nędzny niewielki seax. W tym stanie powrócić do husu nie mógł, ale i nie chciał zostawać na zewnątrz zakrwawiony i złożony niemocą. Okrył się szczelniej płaszczem jaki w przeciwieństwie do ubrania nie był jeszcze mocno przesiąknięty krwią, oraz założył kaptur na okrwawioną głowę. Ruszył chwiejnym krokiem do domostwa w którym jak wiedział… gospodarz złożony niemocą leżał właśnie w łóżku jak pewnie i niewolna odpowiadająca za prace przy zwierzętach. Potrzebował chwili spokoju.
I krwi.


Drogę przebył sam nie wiedząc jak i kiedy. Nogi niosły go same po mieście, które zaledwie poznawał. O tej porze okolice coraz bardziej wyludnione były, niewielu ludzi kręciło się po ulicach, a i to głównie przyjezdni. Frey z rzadka rozumiał padające słowa. Z boku ktoś się roześmiał głośno i rubasznie. Słyszał też toczące się ciche kłótnie dobiegające z chat. A może to rozmowy były jedynie?


W zagrodzie znajomego już husu cisza panowała. Ze środka chaty dobiegały rozmowy kobiece i postukiwanie drewna o drewno. Zapewne kobiety wykorzystywały spokój wczesnej nocy by tkać różnokolorowe tkaniny. Na nadchodzącego Freya wyskoczył znienacka kot z dzikim wrzaskiem i najeżonym strachem futrem. Powoli dowlókł się do przybudówki dla krów. W tym stanie nie chciał pokazywać się ludziom.
Pożywić się choćby…
...aż targnęły nim torsje…

…na zwierzęciu.
Opłukać zakrwawioną twarz.
Żeby tylko przestało nim tak telepać.
Żeby tylko przestało w końcu z niego cieknąć.
Zacisnął ręce bezsilnie.
To co uczynił temu, który doprowadził go do takiego stanu wcale nie pomagało.
W środku dobudówki dossał się do krowy i walcząc z torsjami pił przez chwilę. Niedużo. Nie mógł przełknąć tej cieczy. Nie gdy pamiętał jeszcze smak krwi Úlfhéðnar i nie po smaku jaki miał w ustach niedawno, gdy wpił się w kark napastnika podczas powrotu od Achmada. Wciąż osłabiony rzucił się na słomę i leżał tak w nadziei, że choć trochę mu się poprawi. Myśli i uczucia przepełniały go wymieszawszy się z cierpieniem. Tworzyły istne tornado w jego głowie. Jak długo leżał nie wiedział, stracił poczucie czasu próbując samą siłą woli opanować zawroty głowy. Uczucie, które od dawna mu nie towarzyszyło…


Gdy uczucie słabości zaczęło ustępować, sam nie wiedział czy to rzeczywistość czy to jego pobożne życzenia i modły zanoszone do bogów. Jedna chwila, gdy siły z niego nie ubywało zastąpiona została drugą i kolejną. Nieśmiała nadzieja poczęła kiełkować w sercu Freyvinda…
…otworzył oczy udręczony…
…rozejrzał się…
…obok siebie ujrzał niewielki pakunek. Mógł przysiąc, że wcześniej go tam nie było.
Rozejrzał się bacznie w końcu widząc wszystko bez krwi zalewającej wzrok. Czuł jak oblepiła się zasychając na jego policzkach, szyi, koszuli i kaftanie. przylepiała nogi do spodni… ale nie płynęła już. Zerknął niepewnie na pakunek. Nie pamiętał nikogo, a tym bardziej żeby zapadł w letarg. Gdy tylko przyciągnął paczkę do siebie myśli przecięło podejrzenie. Zapach zaschniętej krwi nasilił się.
Rozwinął szmatki ostrożnie, warstwa po warstwie, by ujrzeć odciętą głowę Galvana.
Z twarzy zionęły dziury oczodołów, puste i zakrwawione. Posiniałe usta były rozchylone i pozbawione języka. Włosy zlepione krwią i oberżnięte niemal na łyso, gdy ktoś bez baczenia na komfort mężczyzny ciął je niedbale, pozostawiając liczne nacięcia.
Skald patrzył na obrzydliwe trofeum i po prostu zgłupiał.
Podobnie jak chyba Halfdan nie spodziewał się zobaczyć woja żywym, ale…
Rozejrzał się ponownie.
Skoro podrzucili głowę tutaj, czemu nie wykończyli go? Wyciągali ludzi pojedynczo, parami. Próbowali zabić na ulicy, by teraz po prostu podrzucić makabryczny pakunek? Wstał wciąż jeszcze chwiejnie ale zaraz czując na powrót dawną siłę. Osłabienie minęło wraz z krwawieniem, teraz czuł już tylko głód. Może nie otępiający zmysły, nie szalony, nie cisnący, ale silny.
- Kim jesteś? - spytał kierując głos po prostu w powietrze, nie spodziewał się wszak odpowiedzi.
I jej nie uzyskał.
Ciche odgłosy dochodzące od strony zwierząt były jedynym co przerywało ciszę. Namacał rękojeść seaxa i wciąż toczył wzrokiem po ciemnej przybudówce. W końcu odwrócił się ku zagródce dla zwierząt. Postąpił jeden krok, potem drugi.


Zauważył je…
...ciemne plamki, jak mroczki latające przed oczami…
...nadlatywały ze wszystkich stron, jak ćmy ciągnące ku światłu.


Malutkie fragmenty cieni odrywały się od ścian i lądowały przed jego oczami, na powiekach coraz szybciej i szybciej zalepiając je i odbierając wzrok. Czerń zasłaniała widok w mgnieniu oka. Gdy tracił widok usłyszał szept zza swoich pleców dobiegający:
- Kto ślepy za życia, niegodzien wzroku posiadać i nawet sadzawka Siloam mu nie pomoże.

Zaraz jednak szept rozbrzmiał i od przodu skalda::
- Odstąp od miasta lub giń. Pozostań w mieście, by wzrok odzyskać.



Frey nie wyciągał ostrza. Walka jako ślepiec nie miała zbyt dużego sensu.
- Kim.. kim jesteś? - rzucił miotając się w miejscu.
- Posłańcem Boga - wyszeptał głos i zamilkł.
- Którego…? - Skald cofał się do ściany by przynajmniej plecy mieć bezpieczne, dłońmi macał wokół siebie. Jak ślepiec szukając bezpiecznej przystani, gdy piętą kopnął stojący na ziemi przedmiot, o który przewrócił się i wyrżnął o ziemię. Zaczął się szybko z niej zbierać.


- Jedynego. - Cień zasłaniający mu oczy nie przepuszczał żadnego obrazu, ani milimetra światła. Szept wionął tuż koło Freyvinda: - Wybieraj. Teraz.
- Chrześcijanie… - wycedził wciąż cofając się do ściany. - Można było się tego spodziewać. - Wobec braku jakiegokolwiek obrazu Freyvind spiął się i skupił na słuchu chłonąc każdy odgłos. - Mam odstąpić by żyć… - gdzie była ta cholerna ściana?! - ale wzrok odzyskam jak zostanę?
Nie padła odpowiedź. Najwidoczniej rozmówca uznał, że pytania nie warte są dyskusji. Za to Frey poczuł coś przeraźliwie zimnego, oślizgłego owijającego się wokół jego ciała. Rzucony potężnym ciosem o ścianę, której tak poszukiwał, stracił poczucie, gdzie góra a gdzie dół.
- Decyzja! - szept ponaglił zdecydowanym, niemal królewskim tonem.
W umyśle skalda skołowane myśli krążyły pomiędzy paniką a buntem. O dziwo nie było w nich gniewu, był on wypierany przez mętlik panujący w głowie.
“Thorze daj mi siłę…” pomyślał.
Zresztą nie tylko do Thora się zwracał, ale żaden As ni Van nie mógłby mu teraz pomóc. Potęga sługi Jedynego była zbyt wielka, a Freyvind zbyt słaby. W jedną chwilę odebrać wzrok, nadzieje na epicka walkę choćby zakończoną i smiercią. To właśnie chcieli zrobić bogom, odebrać im ludzi, skazać na zapomnienie aby nie dana im była nawet chwalebna śmierć. Freyvind poczuł spokój. Był northmanem, nawet jeżeli przekroczył granicę śmierci stając się aftergangerem. Northmani nie bali się śmierci, wyzywali ją czekali z nadzieją. Przeszło mu przez myśl, czy aftergangerzy trafiali do Valhalli, czy nie. Pałac Odyna, miejsce dla einherjar, ale oni byli einherjar skazanymi na ziemię. Gdy einherjar-afterganger ginie dane mu będzie kosztować mięsa Sahrimnira i mleka Heiðrún w pałacu o 540 bramach?
Czy to ważne?
Zacisnął dłoń na rękojeści seaxe wobec wroga wyznającego Zachłannego. Będącego czymś wypaczonym obcym, gdy nawet Pan Chaosu, Loki był jednym z nich i miał swe miejsce w losie.
Loki…
“On też jest nasz…” przeszły mu przez myśl jego własne słowa.
Bóg-Jotun, jaki zawziął się na skalda. Pan kłamstw, przebiegłości. Mieć mądrość Odyna, siłę Thora… przebiegłość Lokiego.
Frey uśmiechnął się.
- Odstąpię od miasta… - powiedział w końcu.
Uderzenie serca po tych słowach, poczuł poderwanie z ziemi. Poczuł jakby cały zanurzany był w lodowatej wodzie. Przypomniała mu się nie tak dawna kąpiel w jeziorze za skarbami zabranymi przez Lokiego. Gdyby oddychał, oblepiające wrażenie zaparłoby mu dech w płucach. Oślepiająca ciemność na oczach była niczym dotyk aksamitu, w porównaniu z miejscem, w które został wciągnięty. Oblepiająca go krew przestała się liczyć. Przesączające się obce, nieludzkie jestestwo oblepiło skalda całego. Poczuł się bezwładny, bezsilny, pływający w bezkresnym oceanie lodu. Wiedział, z całą pewnością wiedział, że był obserwowany. Oglądany przez obecność ciekawską lecz morderczą, świadomą własnej potęgi i czającą się złowieszczo. Nie wiedział, czy brak wzroku był w tej chwili przekleństwem czy błogosławieństwem.
Otwierał usta do krzyku, gdy każda cząstka jego istnienia chciała się stąd wyrwać, uciec, znaleźć jak najdalej. Ale dokąd? Miast własnego wrzasku słyszał ciszę.
Jedyną stałą w tym wszystkim był mocny otaczający go uścisk. Obce miejsce wypluło go i znowu poczuł świeże powietrze. Chciał załkać z ulgi lecz znowu pociągnięty został jak marionetka w lepką, oślizgłą pustkę.


Gdy w końcu się ocknął, leżał zwinięty jak dziecię, z kolanami pod brodą trzęsąc się i nie mogąc przestać myśleć o miejscu, w jakim się zanurzył nie jeden raz. Czuł się bezsilny jak szczenię.
Powoli odzyskiwał wzrok.
Był sam.
Był na pustkowiu.
Jak okiem sięgnąć księżyc i gwiazdy odsłaniały jedynie łąki pokryte śniegiem i niedaleki las. Skald powstał i na drżących nogach zaczął iść przed siebie. Wspomnienie tego przez co przeszedł wciąż stawiało mu włosy na całym ciele.
“Odejdę z miasta…” powiedział.
“Jak je z was oczyszczę” pomyślał biorąc przykład z Lokiego pana niedomówień i trików związanych z kłamstwem.
Przeliczył się jednak.
Wnet zrozumiał czemu Elin twierdziła iż wizje pokazywały jej Einara gdzieś daleko. To nie była moc. To była niewyobrażalna potęga…
Skald zastanawiał się czy w ogóle jest jeszcze w Danii.
A nawet jeżeli tak, to gdzie. Czy znajdzie schronienie przed świtem, czy na tych bezdrożach jego wpierw nie znajdą Úlfhéðnar.
Wyprostował się i zagryzł zęby. Z każdym krokiem strach na samo wspomnienie tego co się stało zajmowała wściekła i desperacka chęć przetrwania.
W myślach planował na ile sposobów można zabić Erika, oraz jak przeciwstawić się temu co opanowało Aros.
Szedł krok za krokiem przed siebie wypatrując ludzkich siedziszczy lub jakiegokolwiek miejsca, w którym mógłby skryć się na dzień.





Maszerował większą część nocy starając się przemykać pod zasłonami drzew i nielicznych nagich krzewów. Starł się też nie zważać na dalekie wycia wilków, które niosły się echem przez późnozimową równinę.
W końcu ujrzał przecinkę wśród drzew ze ścieżką wydeptaną, zdawało się przez ludzi. Podążył nią nie zastanawiając się ani chwili.
Nie miał wielkiego wyboru.


Przedzierając się przez zarośla, co ciągnęły jego ubranie, drapały ręce i twarz, szarpały zlepione krwią włosy trafił ku niewielkiej chatce, niemalże rozsypującej się ze starości. Zbutwiały dach odpadł miejscami pod ciężarem śniegu, w innych miejscach nasiąknięty był topniejącą breją. Szpary w drzwiach pozostawiały wejście otwartym na powiew wiatru czy niepogodę.





Poletko wciśnięte pomiędzy chatynkę a zagajnik zapomniane leżało odłogiem. Drewniane narzędzia rzucone byle jak. Frey wszedł na pokrytą cienkim lodem kałużę błota z cichym chlupotem. Chatka i niewielka polaneczka przed nią wyglądały na zapomniane i niezamieszkane. Miejsce nie zapowiadało się ani dobrze, ani bezpiecznie na schronienie, ale mimo to podszedł do chatynki i by zajrzeć do środka.
Gdy tylko zbliżył twarz do drzwi z głębi dobiegł go skrzekliwy, starczy głos:
- Zajęte! Nie wchodzić! - po słowach dobiegł skalda upiorny śmiech.
Freyvind wstrzymał się..
- Obyczaj gościnności wśród Dunów umarł? - powiedział starając się wypatrzeć tego do kogo należał głos. - Cóż byłoby, gdyby Ai i Edda, Afi i Amma, albo Fadir i Modir odmówili gościny Rigowi?
Zapadła cisza przepełniona konsternacją.
- Tyś Rig? - zaskrzeczał zadziwiony głos ze środka.
Frey przez szpary między deskami drzwi ruch zauważył. Szybki lecz uszy jego złowiły powolne szuranie.
- Nie. Wołają mnie Frey - uśmiechnął się do siebie, zdrobnienie jego imienia w przypadku wspominania wizyt boga w ludzkich domostwach dodawał smaku.
Głos zawył tym razem piskliwie się unosząc:
- I CZEGÓŻ TU SZUKASZ FREYUUUU? - Osoba w środku zakasłała na koniec.
- Schronienia - odpowiedział zgodnie z prawdą. - Otrzymam je?
Znowu napiętą ciszę wypełniło zaskoczenie.
- Dobryś czy złyś? - głos co jeszcze przed chwilą najwyraźniej przerazić chciał, teraz pytał naiwnie.
- Dla przyjaciół czy wrogów?
- Dla gospodarzy.
- Wdzięcznym. Dobra czy zła rozważania krześcijańskiemu plugastwu ostawiam.

Znowu cisza mu odpowiedziała.
Szuranie.
- Wejść możesz, ale nie próbuj się do mnie zbliżać! - zakomenderował głos i rozkaszlał się w odpowiedzi.


Wkraczając do środka skald bacznie się rozglądał. Nie był przekonany czy będzie mógł zostać tu na dzień. Zbutwiały i rozpadający się dach oraz szpary w ścianach zapowiadały brak potrzeby okien aby w słoneczny dzień w środku było jasno od morderczego blasku. W kącie chaty siedziała na starym sianie i wyleniałej skórze starowinka. Trzęsąca twarz i dłonie chude, niemal kości skórą okryte jaśniały w przednówku.
- Dzięki ci, niech bogowie docenią gest gościnności - powiedział. - Krzywdy nie uczynię, nie zbliżę się, miano twe poznam?
- Lyselle -
wymamrotała w końcu gdy oczy jej omiotły przybysza.
Niewielkie palenisko dało niewiele światła, gdy w końcu je rozpaliła. Lecz mimo to w chatynce sucho i ciepło było, ni wiatru słychać się nie dało.
- Śmierdzisz - mruknęła niezadowolona z czegoś.
- Taki już mój urok… - odpowiedział. - Do Aros daleko?
- Myślisz o tej wielkiej osadzie? -
Zacisnęła dłonie na podołku. Trzymała dystans, nieco nieufna i niepewna, on zaś skinął głową.
- O niej.
- Niedaleko. Ale tam nie ma co iść. -
Otrząsnęła się mimowolnie.
- Ile pieszo zejdzie? I czemu nie ma tam co iść?
- Tobie ile zejdzie, nie wiem -
zaśmiała się cicho jakby sama do siebie. - Bo tam wię…- ugryzła się w język - bo tam się źle dzieje.
- Źle?
- Ano źle. -
Podniosła się i nastawiała na palenisku kociołek, do którego garść ziół wrzuciła - A co tobie tam trza?
- Są tam ci, którym winienem opiekę. Są tam ci, którym poniosę śmierć. Ile pieszo zejdzie podróż?
- Komuś opiekę winien? -
dopytywała staruszka. - Pieszo mnie zejdzie kilka godzin. Tobie? Nie wiem. Chcesz naparu? - wskazała gestem kociołek.
Kilka godzin dla schorowanej staruszki dla nie odczuwającego zmęczenia aftergangera mogło oznaczać i godzinę. Mógłby tam być i jeszcze przed świtem, ale gdyby okazało się, że bramą nie wejdzie…
- Mężowi, który druchem, kobiecie, która kochanką, innej która siostrą, wyrostkowi na wychowanie wziętemu. - Pokręcił głową na propozycję naparu. - Piwniczkę jakową tu masz, Lyselle?
- Nie. To wszystko co widzisz -
pokręciłą głową tym razem specjalnie i nalała naparu do jednego kubka. Przyjemny aromat rozszedł się po chatce. Spojrzała na aftergangera z ciekawością: - Na co Ci piwniczka, Frey?
- Myślę, że dobrze wiesz. -
Uśmiechnął się patrząc na nią bacznie. Spojrzał na szpary w ścianach i dziury w dachu.
Spojrzała znad kubka z przestrachem.
- Wiem? - Drżące wargi lśniły od napoju.
- Do jakiej zagrody karla najbliższej daleko?
- Tu ta chata w okolicach jedyna. Dla posłańców lub zagubionych.
- Posłańców? -
spytał. - Wiesz, widzi mi się, że wiesz kto w nocy schronienia na dzień poszukuje.
Zdawało się, że z ulgą odetchnęła.
- A…. - pokiwała znowu siwą głową - żeś nieumarły? A jak gościnę zapewnię bezpieczną, co mi dasz? - Oczy starowinki zalśniły wesoło.
- Nie mam nic, włóczę się po kraju Danów pieśniami i sagami za gościnę się wdzięcząc. - Uśmeichnął się lekko. - Wystarczająca to dla ciebie zapłata?
- Zagadki jakieś znasz? -
Zapatrzyła się teraz w skalda łapczywie.
- Wiele - pokiwał głową wciąż z uśmiechem na ustach - ale z zagadkami tak bywa, że czas zjadają jak wściekłe Úlfhéðnar. A gdy świt mnie tu zastanie to dobrze nie będzie.
- Za zagadki, będziesz bezpieczny w dzień. -
Rozsiadła się wygodniej .- Zgadzasz się?
Zamyślił się.
- Jaka stawka za rozwiązane? - popatrzył na nią z błyskiem w oku. - Czy jeno dla samej zabawy będziemy je sobie zadawać?
- Sameś rzekł, że nie masz nic -
uśmiechnęła się kilka zębów pokazując - a i ja biednam.
- Stajnię czerwoną miałem od urodzenia, lecz czas minął nim białymi rumakami ją zapełniałem. Więcej nad trzy dziesiątki ich było w najlepszych mych latach, lecz z czasem coraz mniej, u schyłku życia w starości znów wiatr jeno tam hulał.

Zaklaskała radośnie:
- Zęby! Zęby w ustach - odstawiła kubeczek na ziemię.
- Dobrze - kiwnął głową. - Lyselle, to nie imię z kraju Franków się wywodzące?
- Uhummm -
nadęła policzki zabawnie. - Zęby zaciska na duszy, jeśli go nie masz jesteś złym człowiekiem. Teraz Ty!
- Sumienie.
- Znasz inne? -
Przebrała nogami.
- Księcia mam co kowalem jest, łabędzie chędoży i złodziejem wołany. Króla co na polowania bez broni chodzi, miast dziki ubijać jeździ na nich.
- Hmm, hmmm -
Zabębniła po pomarszczonych wargach. Długo szukała odpowiedzi w głowie, miny przeróżne strojąc - Nie znam odpowiedzi… - przyznała i roześmiała się skrzekliwie. Plasnęła dłonią o suche kolano.
- Volund kowal księciem Alfow, Freyr co miecz za żonę oddał i na dziku jeździ ich królem. Alf odpowiedzią. - Skald przypatrzył się kobiecie. - Sag i opowieści o bogach nie znasz?
Zaprzeczyła ponownie sięgając po kubek.
- Za wielu ich - mruknęła - Ciężko wszystkich pamiętać.
Frey nie zdziwił się zbytnio. Imię faktycznie było frankijskie, Lyselle była pewnie branką. Część niewolników przybierała wiarę w Asów i Vanów, ale wielu trwało przy swoich wierzeniach.
- Twoja kolej - odezwał się nie chcąc ciągnąć tematu.
- Bywa żółty, błękitny, czerwony, włóż weń palec, wyciągniesz zwęglony. - Lynelle uśmiechnęła się cwanie.
- Ogień.
Pokiwała głową i machnęła dłonią gdy nadeszła kolej aftergangera. Przez jakiś czas wymieniali się zagadkami, Frey omijał te związane z saganmi o bogach by Lynelle mogła łatwiej zgadnąć, sprawiało jej to niewyobrażalną radość.


- Czemu sama tu mieszkasz? - spytał zastanawiając się nad kolejną zagadką.
- To zagadka? - roześmiała się chrapliwie lecz spojrzeniem strzeliła nieco niespokojnym.
- Dla mnie tak. - Mrugnął. - Widząc mnie, nie widzisz. Gdy w sercu zamieszkam światu gorze. Na obie odpowiedz, Lynelle.
- Gniew? -
Przekrzywiła lekko głowę. - Nie mieszkam. - Zatarła dłonie i zakręciła się na legowisku.
- Gniew zaślepia oczy, gdy go czujesz, nie wtedy gdy go widzisz. To nie to. Próbuj dalej. - Frey pokręcił głową z uśmiechem. Był rozluźniony. Zwykle ze skaldami zadawali sobie cięższe zagadki często z zakresu sag. Frey to lubił, ale czasem było to dalekie od radosnej przyjemności. Ot bitwy skaldów na słowa. Tutaj przypominało to leniwą radosną zabawę na proste zagadki.
- Też w drodze jesteś zatem. Nie będę pytał gdzie, nie moja to sprawa. Choć ciekawość zżera. - Roześmiał się.
- A Ty z dala wędrujesz do osady? - zapytała marszcząc brwi. - Hmmm…. może… - faktycznie się zastanawiała, nie udając. - To może miłość? - Uradowana starowinka poszturchała palenisko by rozniecić płomień. - Gdy widzi się kogoś kogo kochasz, zaślepionym się jest.
- A światu gorze wtedy gdy kto miłość ma w sercu? Piękny byłby wtedy. -
Skald pokręcił głową. - Z Aros, alem zawędrował za daleko, zabłądziłem wracając i trafiłem tu. A ty?
- Gorze, gdy się traci -
mruknęła - Z Aros zawędrowałeś daleko idąc do Aros? Jakże to? - to bardziej w tej chwili zdawało się skupiać jej uwagę niż sama zagadka.
Freyvind wzruszył ramionami.
- Ktoś odprowadzał mnie w drodze z miasta, alem zdecydował wrócić. Do bliskich porzucając wyprawę. Ot sprytna staruszko na siłę miłości szukasz - znów się roześmiał. - tam gdzie o mrok mi chodziło.
Roześmiała się chrapliwie, głośno, wesoło.
- Toś mi zadał. - Klapnęła dłonią o kolano. - No to przegrałam.
- Wiesz kim jestem, wiesz skąd, dokąd i czemu idę. Sama nie zdradzisz co niemłoda wielbicielka zagadek tu robi? A na zagadkę twoja kolej.
- Odpoczywa przed kolejnym marszem. A zagadka taka: Nadchodzę znienacka, gdy zimno z gorącem się miesza. Tobie niosę ból, innym rozbawienie.

Skald zmarszczył brwi zastanawiając się głęboko.
- Zimno nocy, gorąc dnia? Słońce?
Zachichotała cicho z zadowoleniem, że udało jej się znaleźć taką zagadkę, która tym razem jemu trudność sprawiała.
- Jak odgadniesz, to powiem dokąd zmierzam. - Uśmiechnęła się wesoło, pewna swego.
- Ból zębów? - spytał niepewnie.
Popatrzyła na skalda litościwie:
- Twoja rodzina rozbawiona, gdy boli Cię ząb? - uśmiechnęła się pokazując kilka ostatnich części swego uzębienia.
- Ci co mi nieprzychylni mogliby się świetnie bawić - mruknął. - Może czkawka?
Mina jej zrzedła i cmoknęła niezadowolona z czegoś językiem o dziąsło.
- Zgadłeś. Wędruję do domu. Muszę drogę i sposób znaleźć. - Rozłożyła ręce w nieporadnym geście.
- Do kraju Franków? Ma towarzyszka stamtąd pochodzi, księżniczka jakową tam była. - Zastanowił się nad czymś. - W Aros kupca znam, co przez kraj Franków do siebie będzie wracał. Pomóc ci mogę.
- W zamian dać niewiele mogę -
zmarkotniała nagle mimo, że na samą propozycję twarz jej się rozpogodziła. - Jeno wdzięczność zaoferować.
- Nie wyglądam niczego, za coś co niewielkim dla mnie zachodem. Dla kogoś, kto wiedząc kim jestem gościnę w nie swojej chacie zaoferował i nie wyrzucił. -
Freyvind roześmiał się.
Zarówno z tego jaka ona tu gospodynią jak i z tego, że staruszka mogłaby mu przeszkodzić wejść do środka. - Patrzysz na mnie raz i zdaje ci się, że pędzę jakbym przed dzikim pożarem uciekał. Patrzysz na mnie kiedy indziej i wlokę się dla ciebie okropnie. A ja przecież idę zawsze tak samo - zadał kolejną zagadkę.
- Czas? - Wydęła dolną wargę. - Jakiś Ty stary, Freyu? - Szyję naciągnęła z ciekawością.
Jej zachowanie więcej dziecko w skórze staruszki przypominało lub zwierzątko nieufne, a ciekawskie.
- Starym. Roku gdym się rodził nie znam, ale podobno wasz wielki jarl Karolem zwany na dwa lata przed narodzinami mymi rządy u was objął.
- Toś młody! -
wykrzyknęła i ucichła. - A co tu robisz? Każdego dnia?
- Syn brata mego zaginął, szukam go dla niego. A ty? Branką trafiłaś do naszych krain? Wolność odzyskałaś czy zbiegłaś?
- Zbiegłam, póki sił starcza. -
Zatrzęsła pięścią pomarszczoną. - A syn na wyprawę nie popłynął?
- Nie, może go ubili? -
Frey rozłożył ręce bezradnie. - Ale poddać się nie lza. Czemuś dopiero teraz uciekła?
- Dopiero teraz? -
zdziwiła się jakby nie rozumiejąc.
- Długo w drodze jesteś?
- Niedługo i niekrótko. Drogi mi się plączą.
- A kiedy cię na północ porwano? Wiele lat temu? Młodą jeszcze byłaś?

Machnęła dłonią, odganiając pytania:
- Tobie spać nie trza?
- Trza. Martwię się tylko… -
Spojrzał uważniej na staruszkę. - Skoroś tu nie gospodyni, to jak w tej ruderze od słońca obiecaną ochronę chcesz mi zapewnić.
- Tem się nie kłopotaj. Ty mi obiecałeś pomoc, a ja tobie. Ułóż się do snu -
zakomenderowała uparcie.
Nie miał wielkiego wyboru. Pokręcił się chwilę by wyszukać miejsce najbardziej osłonięte i obłożył starymi skórami.
- Po zmroku ruszymy do Aros. Da Njord, to odnajdziesz drogę i niedługo będziesz wśród swoich…
Zagrzebał się jak najgłębiej w stertę skór i śmieci aby okryły go przed morderczymi promieniami słońca. Tor nadszedł szybko, a Freyvind po raz pierwszy od długiego czasu poczuł błogosławieństwo błogości i ukontentowania.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 14-12-2016, 12:53   #78
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Erik - Powrót do domu


Jarl pozbył się wypchanej sakiewki na rzecz czwórki strażników, którzy krótko przed świtem przepuścili ich do portu. Krew zgromadzona przez aftergangera pomogła mu w wiosłowaniu. Gdy już wyszli z kanału Gunnar z wielką wprawą rozwinął żagiel. Erik zaś zajął miejsce w ciasnej dziobowej bakiście owinięty w całun ze skór i futer.

Drzwi husu zamknęły się. Ostatnie promienie słońca znikały nad Tissø. Dwie służki rozwinęły całun w którym leżało martwe ciało Jarla. Erik podniósł się i rozejrzał po zebranych.
W pomieszczeniu, które obecnie opuszczały była jedynie Persefona. Siedziała z nieprzeniknioną twarzą, wpatrując się w powstającego Erika.
Omiotła go spojrzeniem pełnym troski. Pytajniki w jej oczach były aż nadto widoczne.


Z dala dochodziły głosy rozmów. Zapewne zebrano się w sali przyjęć.
Na twarzy aftergangera pojawił się uśmiech. Wstał i podszedł do kobiety. Położył dłoń na jej twarzy i przyciągnął delikatnie do siebie. Później pocałował ją namiętnie, delikatnie wbijając jej kły w usta.
Oddała pocałunek oplatając go ciasno ramionami w pasie, poddając się uczuciu spełnienia i tęsknoty…
...by uderzyć go pięściami w pierś z wyrzutem spoglądając na niego.
Nie musiała mówić. Znał mowę jej twarzy i ciała. Rozumiał, czego oczekiwała.
Chciał ją jeszcze całować. Chciał czuć jej krew płynącą w swoich żyłach. Ale wiedział co mu zarzuca. Naraził się. Czuła, że był w niebezpieczeństwie. Czuła kołek w jego sercu. I w imię czego? Wrócił bez ludzi. Bez drogocennych podarków. Ledwo uszedł z życiem. Zasłużył na każdy jeden cios jaki mu wymierzyła. Spuścił wzrok, bo nie mógł patrzeć w jej oczy. Zacisnął pięść.
Ponagliła go gestem, wskazując na zamknięte drzwi, za którymi głosy słychać było.

Jarl zdjął płaszcz z kapturem, który otrzymał jeszcze w Aros. Odsłonił plecy z wyciętymi przez jego matkę runami. Przypominały mu o niej, choć widział je jedynie w lustrze. Nie to co te na rękach. Jednak nie lubił ich pokazywać innym. Jej wspomnienie, było tylko dla niego. Nie czuł potrzeby chwalić się nim. Miał nadzieję, że nigdy nie przyjdzie mu rezygnować z tych blizn. Wolał je mieć. Ukryte pod eleganckim strojem.
Sięgnął przewieszony czerwony płaszcz obszyty ozdobna nicią w kolorze złotym.
Spiął płaszcz pod szyją. Przysunął się do Persefony. Ucałował ją w czoło obejmując i rzekł szeptem.
- Przepraszam.
Przysiadł w końcu na długiej drewnianej ławie i wskazał miejsce obok siebie.
- Poznałem Freyvinda Lenartsona. Wiem już, że nie było przechwałek w historii o jego walce z wilkołakami. Nigdy nie spotkałem kogoś tak szybkiego. I siły w nim tylu co w kilku mężach. Tylko raptus straszny. Porywczy. Dwukrotnie się starłem z nim. I dwukrotnie zostałem powalony. Nocy wczorajszej i nocy przedwczorajszej. Miał być sojusznikiem. Wysłannik Agvindura. Sam o sobie mówi, że nie przyjmuje rozkazów. I to widać. Miota się niczym dziecko we mgle.
Jarl wziął wdech i wypuścił powietrze. Mimo tego, że wspomnienia ze śmiertelnego życia już zanikały, to niektóre przyzwyczajenia zostały.
- Choć i mąż twój nie lepszy. Przybyłżem do Aros tuż po zachodzie słońca. I bram nam nie otworzono.
Kiwał głową przecząco, jakby sam nie wierzył w wydarzenia ostatniego tygodnia.
- Pierwszy raz od niemal dziesięciu lat ktoś mi odmówił. I to z uniesioną głową. Bezwstydnie kazali jarlowi na jeziorze Tyra czekać pod drzwiami. Z pospólstwem. Z niewolnymi.
Mimowolnie zacisnął pięść na wspomnienie tamtych wydarzeń.
- Toteż postanowiłem ich ukarać. Wszedłem do Aros niczym taran. Główną bramą. I natrafiłem na kogoś, kto zapoznany z naszymi działaniami. Ledwie kilka osób zginęło nim skończyłem z kołkiem w sercu. Nie wiem cóż chcieli osiągnąć ci, którzy mnie kołkowali. Wszak po trzech nocach wypuścili mnie pod wpływem jakiejś trucizny. Wtedy też znaleźli mnie słudzy Agvindura. Nie wywiedzieli się o wrogu niemal nic. A już Jarl Bezdroży planował atak. Co więcej jego towarzysz, niejaki Volund, postanowił wyzwać Einara na pojedynek.
Erik pokręcił głową jakby sam nie dowierzał w to, co działo się przez ostatnie pięć nocy.
- Teraz muszę porozmawiać z moją radą. Wszak dali mi ludzi i bogactwo, a ja wróciłem z niczym. I co gorsza, będę ich prosić o więcej ludzi i bogactwa.
Wstał z ławy gładząc ją dłonią po twarzy.
- Piękna, jeżeli nie znajdziemy i nie pozbędziemy się tego co zalęgło się w Aros, to ani w Tissø, ani nigdzie nie będziemy bezpieczni.
Wstał i ruszył pewnym krokiem do sąsiedniego pomieszczenia.

Jarl wszedł do sali, w której czekali nań możni Tissø, volva oraz najwyższy kapłan Tyra. Potoczył po nich wzrokiem, po czym usiadł na zdobionym krześle.
- Sprawy przybrały trudny obrót.

Głos jarla był spokojny, lecz zasmucony. Wszyscy zebrani czuli, że ma im do przekazania coś niezwykle ważnego. Coś, co nie tylko wyjaśni co się stało, ale też da im oparcie na przyszłość.

- Aros wpadło w ręce jakiejś nie znanej nam siły. Siły, która wie jak radzić sobie z mocą aftergangerów. Niestety również mnie podstępnie zaatakowali. Ledwom uszedł. W trzy noce po przybyciu do Aros spotkałżem wysłanników Agvindura. Przewodził im Kłopotliwy Skald, Jarl Bezdroży, Pogromca wilków - Erik wymieniając kolejne tytuły kręcił otwartą dłonią - i mam nadzieję, że wpadł w moc tych właśnie sił, co Aros przejęły.
Po pomieszczeniu rozgorzały szepty pełne niezrozumienia.
- Mam nadzieję, że to złe siły nim kierowały. Bo jeśli inaczej było, to obawiam się, że nie ma w nim kszty honoru i miłości do bogów o jakim w sagach mowa. Trzeciej nocy, gdy rannego mnie znaleźli to zaatakował mnie od tyłu, nie dając szansy na obronę. Cisnął mną o ziemię, doprowadzając na skraj ostatecznej śmierci. Gdy ludzie, których mi powierzyliście stanęli w mej obronie, to Lenartsson zabił jednego z twych wojów - Erik spojrzał przepraszająco na Asę.
- Cisnął w niego twą córką - zerknął na najwyższego kapłana Tyra - toteż mniemam, że nie było w nim za grosz poszanowania do bogów czy ludzi. Twego syna Jormundzie ogłuszył, tak że Vivi dwie noce wracał do siebie. Czwartej nocy zaś drugi sługa Agvindura zwany Volundem przyszedł i zdradził mi plan swój, co by Einara na holmgang wyzwać. Wiedział wszak, iż ten w zamknięciu. Wieszczka Elin to przepowiedziała. Celem jego było więc splamienie honoru jarla Aros.
Erik kręcił głową jakby nadal nie dowierzał w to czego był świadkiem.
- Może Agvindur wysłał ich w dobrej wierze, jednak owe złe siły przejęły władzę nad ich ciałami. Wtedy trzeba ich jak najszybciej unieszkodliwić. Aż nie chcę myśleć co, jeżeli to ich własna świadomość takie potworności im podpowiada. Wszak Jarl bezdroży jest wojownikiem niezrównanym. Piątej nocy mej w Aros ruszyliśmy do jego szpiega. Ahmata. Człeka tego przeraził Freyvind swą postawą tak bardzo, że ów wyrzekł się całego swego bogactwa, by łapówki wbrew prawom i obyczajom wręczać. Freyvind chciał wykorzystać widzenie z jarlem Einarem, by w jego domu krew przelać wbrew prawom gościnności. Z odrazą planom jego się przysłuchiwałem. Gdy od szpiega tegoż wracaliśmy zaatakowano nas. Lenartsson bez trudu rozerwał ciało napastnika na strzępy, nawet po miecz nie sięgając. Gdy wczorajszej nocy wróciliśmy do naszej kryjówki postanowił i na mnie groźbą posłuszeństwo wymusić. Wśród swoich wojów z mieczem śmiercią mnie straszył, toteż stanąłem z nim do walki. Powiadam wam, najtrudniejszy był to z pojedynków w jakim uczestniczyłem. Czułem jakbym z kilkoma wojami na raz walczył, takiż szybki ów skald. Jednak w końcu uległ mej mocy. Uciekł przede mną w popłochu, drzwi wyrywając z zawiasów. Niestety nie wiem, czy to ów wróg nasz, czy rozwścieczony porażką skald… ktoś zaatakował nasz obóz i zabił cześć ludzi. Nie mogłem im pomóc, bo rozwścieczony porażką swego pana sługa skalda skoczył do mnie i gardło me nożem raził. Po tym haniebnym czynie uciekł wraz z niewolnymi Kłopotliwego Skalda. Większość ludzi jakich mi powierzyliście zginęła.
Erik ze skruchą patrzył w podłogę.
- Nie byliśmy gotowi mierzyć się z taką siła jaką byli szaleni słudzy Agvindura. Ingeborg nie znalazłem wśród poległych. Rolfie, kapłanie - afterganger patrzył w twarz starego kapłana - zanim rzekniesz Heddimowi, by swemi drakkary wraz z berserkami ruszył palić Aros w poszukiwaniu swej siostry, twej córki pomnij, że nie jesteśmy potworami jako oni. Nie nam palić i mordować jak ludziom jarla Ribe. Freyvind jeśli was zoczy gotów samemu zabić kilku berserków. Tam zbyt wielu dobrych wojów życie oddało.

W końcu Erik wstał ze swego zdobionego drewnianego “tronu” i stanął pośród nich.
- Teraz najważniejsze, to bezpieczeństwo naszego domu zapewnić. Toteż niech wszyscy wojowie zostaną w Tissø. Do Aros zaś posłańca wyślemy. Z wiadomością, iż chcemy porozumienie handlowe zawrzeć. Wszak to my jesteśmy najbliższą osadą z jaką handlują. Toteż od dziś każdy handlarz z Aros zobowiązany zostaje uiścić piątą część swoich zysków jako daninę na rzecz Tissø. Zebrane dobra zostaną wam oddane jako głowszczyzna za życie waszych podwładnych. Ktokolwiek przy władzy w Aros jest szybko zdecyduje się na spotkanie przybyć. Wszak nikt nie lubi tracić zysków. Dziękuję wam, za zaufanie jakim mnie darzycie. Wspólnie obronimy nasz dom.


Po spotkaniu Erik przywołał do siebie Gunnara.
- Podwój straże. Nikt, kto nie mieszka za wewnętrznymi murami nie ma prawa za nie przejść. Nikt nie może się zbliżyć do Langhusu bez mojej wiedzy. Niedługo przybędzie jednooki sługa Freya. Zostanie osądzony i stracony, a jego ciało zawiśnie w porcie. Gdy tylko przybędzie pojmać go i uwięzić. Potrzebuję też posłańców. Zaufanych. Jednego do Aros, tego o którym mówiłem z mymi zaufanymi. Drugiego do Ribe. Agvindur musi wiedzieć co robią ci, którzy nie zwykli rozkazów jego przyjmować. Sprowadź mi też skaldów. Trza sagi ułożyć, żeby Zelandia poznała jaką bestią stał się Einherjar z jej łona zrodzony. Koniec z opiewaniem szlachetnego Kłopotliwego Skalda. Świat musi poznać prawdziwą twarz Freyvinda Lenartssona. Wroga bogów i ludzi. Sagę tę mają śpiewać nie tylko w sąsiedniej Zelandii. Mają ją śpiewać w całym kraju Dunów. W Hedeby. W Ribe. Nawet w takim wigwizdowie jak Jelling.
Gunnar skinął głową i wyszedł. Zostawiając jarla samego ze swymi myślami.

Erik zaś skupił się na twarzy jednookiego ghula, którą przywołał w swej pamięci.
- Chodź tu. Staniesz przed bogami.

Aby poprawić swoje skupienie przymknął oczy i między kciuk a palec wskazujący pochwycił przegub swojego nosa.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 15-12-2016, 21:23   #79
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Elin

Elin otworzyła oczy i powitała ją jedynie piosenka siedząca jej w głowie od dni kilku. Na zewnątrz nie było radosnych śmiechów i okrzyków jak poprzedniego wieczora. Zamiast tego wyczuwała kołysanie jakby na statku była. Otworzyła skrzynię i siadła rozglądając się zdziwiona. Wydarzenia poprzedniej nocy powoli na nowo ukazywały się z jej pamięci.
Ku swojemu zdziwieniu nie była w chatce, jeno w znajomym wnętrzu drakarru. Wstała sprawdzając czy bracia jej śpią obok ale innych nie było. Zagryzła wargi. Co się wydarzyło?
- Styggr? - Rzuciła w przestrzeń.
Ochrypły głos odezwał się jak przez ścianę lub zasłonę. Przytłumiony i zgaszony:
- Tak?
- Wszystko w porządku? - Zapytała wpierw zmartwiona brzmieniem jego głosu.
- Nie wiem jeszcze. Sprawdzam od kilku dni. Coś Ci trzeba?
- Wiesz co się wydarzyło? Czemu na statku jestem?
- Uznaliście zdaje się, że bezpieczniej niż na lądzie będzie… - Styggr zamarudził jakby pytała o oczywistość.
- Ale gdzie Volund? Freyvind się nie pojawił?
- Freyvind zniknął jak i jego ludzie. Volund poradził też byś na łodzi była z dala od Aros z resztką ludzi waszych. Miałaś zdaje się pogrzeb nadzorować jak i Freyvinda szukać.
- Dziękuję. - Odparła wzdychając cicho, Stygrr okazywał się niezwykle pomocy. Volund zapewne spał w ziemi i odnajdzie ich sam. - Czy… - zawahała się na moment. - pomóc jakoś Ci mogę? Słabnąć się zdajesz.
- To normalne gdy ze światem za zasłoną zbyt wiele czasu spędzam. Coś jeszcze ode mnie Ci trza na dziś?
- Czy wiesz czym jest Krwawy Księżyc?
- To znak. Zdarza się jeno na raz na pokolenia. Niesie ze sobą pożogę i wojnę, śmierć. - Styggr mówił ze smutkiem.
- A wiesz może czy ma nadejść teraz?
Milczenie trwało chwilę:
- Nie w dni najbliższe. Ale nadchodzi. Zobaczysz go na niebie, nawet w dzień widoczny będzie.
Pokiwała powoli głową i nie ciągnęła Styggra więcej wyczuwając, iż nie chce, bądź nie może za wiele zdradzić.
- Dziękuję… Być może jeszcze tej nocy będę potrzebować pomocy. Nie wiem komu czoła przyjdzie mi stawić. Teraz jednak więcej Cie męczyć nie będę.
Odmruknął coś z cicha i znowu przestała czuć go w pobliżu.

Perspektywa wojny nie była miła, tym bardziej gdy nie wiadomo z kim, czy przeciw czemu miałaby być. Teraz nic na to jednak poradzić się nie dało, gdy z ważniejszymi sprawami się upora sprawdzi co przynieść ma ten Krwawy Księżyc. Teraz należało odnaleźć Freyvinda. Przyklękła wyciągając kości, ponieważ sztyletu nie miała przy sobie, jeno miecz, nadgarstek ugryzła i krwi pozwoliła spłynąć na runy, gdy ona mamrotała cichutko pod nosem.
- Na krew którą złączeni jesteśmy ukażcie mi, gdzie brat mój jest. Wskażcie mi drogę do niego.
Er-a svá gótt
sem gótt kveða
öl alda sona,
þvi at færa veit,
er fleira drekkr
sins til geðs gumi

Kości rzucone potoczyły się po pokładzie, a volva nachyliła się nad nimi.

Ujrzała skalda krwią oblanego z rozwianym włosem pędzącego. Coś lub kogoś w ramionach trzymał przejrzeć nie mogła mgły zasłaniającej tę jedną rzecz czy osobę. Mimo, że więź z jej bratem czuła wspomagającą jej wieszczbę, mgła jak mleko zalewała część jego ciała.

Widziała las… gęsty po jednej stronie, rzedniejący po drugiej. Wizja pociągnęła ją z powrotem lecz wrażenie w niej pozostało, że skald bieży w jej kierunku.


- Wraca… - Powiedziała do siebie i pas z mieczem zabrawszy wyszła na pokład rozglądając się niepewna co zastanie, ilu ludzi ocalało.
Ujrzała Halfdana drzemiącego, Geira co wartę pełnił z trójką innych ludzi. Reszta ludzi miejsca na łodzi zajmowała zajmując się niemrawymi i ściszonymi rozmowami.
Geir zauważył jej pojawienie się i lekko skłonił:
- Co rzekniesz? Jakie rozkazy?
- Witajcie. - Odparła lekko głową skinąwszy również i rozejrzała się ponownie chcąc ocenić gdzie się znajdują.
- Plan jakowyś ułożyłaś? Do godiego ruszamy? - Geir dał znak ludziom i Halfdana kopniakiem wybudził z płytkiego snu. Ten zerwał się natychmiast. *
Elin zaskoczenie ukryła na stwierdzenie woja o godim. Czyżby Helleven planowała spotkać się z sędzią? Może to nie był zły pomysł…
- Ktoś musi okolice chatki pilnować, gdyby Freyvind się tam zjawił - będzie tu niedługo. - Zawahała się. - Jednakże rozdzielać się nie powinniśmy… - Volva na głos myślała. - Pierw godi zatem, zobaczymy co do powiedzenia nam będzie miał.
Woj skinął i pomógł jej wysiąść z łodzi.
Skinięciem głowy podziękowała za pomoc.
- Chciałaś jakowąś suknię. Po kramach chcesz przejść nim do godiego pójdziem? Ludzi najęliśmy przed wieczorem by zmarłych przygotowali i posprzątali wokół obozowiska. Niczego nie pokradli bo pilnowani byli. - mówił idąc obok niej i nieco głowę ku górze zadzierając.
- I nie zostali zaatakowani? To dobrze… - Odetchnęła z ulgą. - Zmarłym obrzęd się należy. - Dodała ciszej, nie mieli warunków ku temu, trzeba ich było jednak godnie pożegnać. - Suknia… - Spojrzała na siebie lekko zdziwiona i dostrzegła iż dół w błocie uwalany był. Skrzywiła się leciutko. - Niestety nowa potrzebna będzie, by godi poważnie mnie potraktował. - Pokiwała głową. - U godiego oczy dookoła głowy miejcie. - Spojrzała na Geidra z troską. - Nie sądzę, by coś próbowali, gdy oficjalnie tak pójdziem ale lepiej być gotowym.
- Tak. Najlepiej jakiś znak ustalić gdyby pomoc Ci nagle trza było, lub gdyby jakowieś niebezpieczeństwo przeczuwała.
- Havamal o gościnie recytować pocznę, gdybym coś przeczuła.
Norsman pokiwał głową:
- Niech tak będzie. Co z kramami? - zmienił temat raptownie.
- Pójdźmy, na szybko coś wybiorę… - Zawahała się na moment. - Skrzyneczki niewielkiej też będę potrzebować. Trzeba pomyśleć o wysłaniu wieści do Ribe.
- Wysłanie posłańca do niezły pomysł. Jeno kogo? Raczej kogo by nająć trzeba było, by naszych pozostałych ludzi nie osłabiać.
- Pierw upominek przygotować być musiała, by słów nie zawierzać pamięci. Wtedy możemy kogoś nająć.
Geir podążał za nią, zdając na jej decyzje tym razem. Upewniał się, że bezpieczna jest i nikt nie podejrzany nie zbliża się w ich okolice. Elin miała wolną rękę w przygotowaniach tej nocy.
Była to nowa sytuacja dla volvy, choć przywykła, by ludzie jej słuchali, gdy słowa wieszczb głosiła, to o dowodzeniu nigdy nie myślała. Z pewnością jednak to wszystko mogłoby się spodobać Styggrowi, który z jakiegoś powodu uważał, że powinna tak postępować.
Kroczyła swobodnie między straganami wypatrując skrzyneczek i strojów. Suknie znalazła prędko, o barwach wszelakich, zdobionych bogato i mniej. Jej uwagę przykuł jednak czerwony niczym krew fartuch, który doskonale komponował się z jej niebieską suknią. Uśmiechnęła się leciutko do siebie przypominając sobie swój strój z nocy thingu. Wtedy wszystko się zaczęło - ujrzała potężną wizję, która o losach wszystkich mówiła i poznała swych braci krwi, z którymi teraz rozdzielona była. Uznała, iż i teraz przywdzieje czerwień, która wszak o statusie mówiła, a ona zamierzała wystąpić jako wysłanniczka Agvindura. Chwilę targi trwały nim zdecydowała się na kupno i potem zadowolona ruszyła już spokojniej poszukując potrzebnej szkatułki. Znalezienie właściwej zajęło jej trochę czasu ale w końcu kupiła i ją.
Skinęła głowa hirdmanowi.
- Wracajmy teraz, przygotuję wiadomość, a potem ruszymy do godiego.

Przygotowania zajęły volvie czas jakiś, aż zniecierpliwiony Geir i pozostali wojowie, co wcześniej dawali jej spokój, poczęli głośniej między sobą rozmawiać.
Nie pospieszali Elin jednak, mimo, że aftergangerka wyczuć zmianę nastroju mogła.
- Wyślę po posłańca dwóch ludzi. - rzekł w końcu niski norsman.
Skinęła głową.
- Dziękuję. - Po czym ponownie skierowała się na drakkar.
Tam na miejscu rozłożyła wewnętrzne ścianki skrzyneczki i poprosiwszy o sztylet wyryła po wewnętrznej stronie krótką wiadomość: “Potężne dzieci nocy w Aros.” po czym ponownie wszystko złożyła i włożyła do środka obręcz z głowami smoka.
- Do rąk własnych Agvindura trzeba to będzie przekazać. - Rzekła.
Halfdan asystujący jej i posłańcowi upewniał się, że wszystko załatwione jak trzeba a człek ruszy z przesyłką jeszcze tej nocy. Opłatę szczodrą obiecał, połowę teraz płatną, połowę po wykonaniu zlecenia.
- Wróć do Aros i szukaj nas po powrocie. - rzekł odprowadzając posłańca i wręczając mu odłamek srebra.


Godi

Elin przebrała się w nowy fartuch i założyła na siebie całą kolekcję biżuterii jaką znalazła w kufrach Erika - jej szyję srebrne łańcuszki z wisiorkami, dwie potężne brosze żółwiowe spinały fartuch z suknią spodnią, a pomiędzy nimi wisiały bursztyny i kolorowe paciorki. Na nadgarstkach z kolei połyskiwały bransolety. Włosy splecione w prosty warkocz poprzetykane również były paciorkami.
Tak wystrojona zarządziła wymarsz do godiego i choć wiedziała, iż ubrana jest tak jak należy brakowało jej czegoś - jako volva powinna posiadać swój kostur. Nie wiedzieć czemu wcześniej nie odczuwała tego braku ale teraz był niczym ucięta kończyna. Zamiast tego przy jej boku spoczywał miecz odnaleziony w caernie i to napawało ją otuchą. Szła dumnie ku domostwu godiego, jakby zawsze taki splendor jej przynależał.
Kulthus leżał w centrum Aros niedaleko siedziby jarla Einara. Drewniany budynek z bali stał nieco jakby samotnie, przed wielkim otwartym placem, co do różnych okazji służył: raz jako targ, raz jako miejsce spotkań mieszkańców…
Otoczenie domu bogów czyste i zadbane było. Nikt na drodze im nie stanął, choć widzieli liczne straże przed langhusem jarla kręcące się.
- Jeśli jarla nie ma, na co tyle ludzi? Czegoś pilnują? - mruknął pod nosem Geir krocząc za volvą.
- Możliwe, że już jest… - mruknęła cicho i stanąwszy przed kulthusem donośnym głosem, tak by być dobrze słyszalną w okolicy, przemawiać zaczęła. - Jam jest Elin Wiedząca, przybywam z posłannictwem od jarla Ribe do jego syna Einara, pana Aros. - Po czym wkroczyła do środka powoli rozglądając się uważnie.

Powietrze wewnątrz halli przepełnione było zapachem gryzących ziół. Mrok tu panował przerywany jeno kilkoma tlącymi się lampami. Gdy wzrok się jej przyzwyczaił ujrzała pęki ziela uwieszona na szyi posągu Freyi, stojącej obok Odyna. Ten ostatni przyozdobiony był srebrną bransoletą i naszyjnikiem.
U stóp bogów stały dary w drewnianych i ceramicznych misach, klepisko zaś zamiecione było czysto i obłożone suszonymi kwiatami na długich łodygach. Przed głównym ołtarzem sklecili się i norsmani towarzyszący volvie. Stali za nią robiąc jej miejsce jako Wiedzącej, lecz czuła ich tuż za swoimi plecami.

Volva bransoletę zdjęła ze swego nadgarska i położyła przed posągiem Odyna, by na chwilę rękę na piersi swej położyć, po czym wzrokiem po halli potoczyła poszukując sędziego.
- Jam Elin Wiedząca, przybywam z posłannictwem od jarla Ribe do jego syna Einara, Pana Aros. - Powtórzyła donośnym głosem. - Ponoć pierw z Wami mówić trzeba, by jarla ujrzeć.
Zza ołtarza pojawił się jowalny mąż, z nalaną twarzą i niewielkim lecz dość widocznym, odstającym brzuchem. Długie włosy puszczone luźno były, broda gładko rozczesana.
Odziany był w prostą szatę bez ozdób żadnych lecz z haftami na rękawach i krajach materii.
- Witaj, Elin Wiedząca. Niech bogowie przychylnością swą obdarzają i ścieżki twe niech proste będą. - schylił się nieco w ukłonie - Jam Hjortr. Pójdźmy, pomówim w spokoju. - zrobił zapraszający gest dłonią.
- Niech łaska Asów i Vanów spływa na Ciebie Hjortrze. - Odparła kiwając lekko głową na powitanie i przyglądając się uważnie mężczyźnie, nic jednak nie dostrzegła, zwróciła się więc do Geira. - Poczekajcie na zewnątrz, w boskim przybytku, nikt z pewnością nie uchybi gościnności. - Ostatnie słowa wypowiedziała donośniej, by zwrócić na nie uwagę godiego.
Geir i stojący obok niego Halfdan z niepokojem spojrzeli na wieszczkę.
Nie chcąc jednak na szwank jej pozycji narażać usłuchali, wychodzac za pozostałymi wojownikami.
Elin z wdzięcznością na hirdmanów pojrzała. Nie chciała ich narażać, tutaj mogli zostać bezszelestnie zabici, gdy ona z sędzią rozmawiać będzie, na zewnątrz szansa była, iż przy mieszkańcach nikt ich nie zaatakuje.
Godi zaś ruszył ku niewielkiemu pomieszczeniu za ołtarzem się znajdującemu.
Niewielki stół i dwa zydelki to wszystko co tu się znajdowało. Niezwykle skromne wyposażenie zaprzeczeone zostało gdy godi począł wypytywać:
- Czyż napijesz się czegoś? A możesz głodna? - najwyraźniej starał się nadskakiwać jej aż nadto dotknięty głosnymi słowy, jakie rzuciła niedawno. - W Aros specyjałów nie brakuje. Rzeknij jeno na co życzenie masz, służba dostarczy. - dodał z godnością.
Wiedząca uśmiechnąć się miała ochotę albo Hjortr wziął ją za człowieka, co będzie czyniło jej zadanie łatwiejszym, bądź miał ją za tak głupią, by mu uwierzyła.
- Dziękuję, nie przybyłam tu ucztować. - Odparła łagodnie. - A moim życzeniem jest jeno móc wypełnić swoją misję.
Hjortr chrząknął z powagą i poliki nadął.
Zasiadł z godnością na zydelku czyniąc zapraszający gest i dla Elin.
- Rzekniesz jaka to misja? Jarl Einar wiele spraw na głowie ma szczególnie teraz i sprawy wagę chcę ocenić by i widzenie z nim umówić dla Ciebie.
Volva pojrzała na niego poważnie.
- Uważacie godi, iż ojciec Einara wysyłałby do niego swą doradczynię w błahej sprawie? - Zapytała przypominając mu od kogo przybywa.
- Zapewne nie - pokiwał głową z namysłem - ale i tu niewiele błahostek miejsce ma.
- Sprawa jest na tyle ważna, iż mogę wspomnieć o niej jedynie jarlowi. Polecenie Pana na Ribe brzmiało wyraźnie, bym tylko Einarowi przekazała wieści.
- Juści… a znak jakowyś masz? By Einarowi przekazać? - zapytał przyglądając się leniwie volvie.
Uśmiechnęła się na to spokojnie.
- Nie spodziewaliśmy się takiego ceremoniału, najblizsi hirdmani jarla, Ci którzy bywali w Ribe mnie rozpoznają, także sam Einar, więc gdybym to z nimi rozmawiała, z pewnością już bym miała prawo do ujrzenia jarla. - Odparła wzmacniając swe zmysły.
- Hmmm - mruknął godi nie odpowiadając na docinki volvy. - Tak więc pójdź za mną…
Podniósł się z wolna i ruszył ku wyjściu z kulthusu.
Wieszczka powstała i ruszyła za nim rozglądając się uważnie.
Długowłosy Hjortr poprowadził ją ku jednej z trzech wielkich halli z ciemnego, niemal czarnego drewna zbudowanej, co nietypowym wielce jej się zdało. Nie czesto takowe widziała wykorzystane do budowli tak wielkiej. Dach domu jarla zakończony był dwoma rzeżbionymi głowami wężów z dala widocznymi. Wokół budowli kręciło się kilku strażników, a przed drzwiami halli Einara stało dwóch.
Hjortr jednak nie robił sobie z nich wiele i ruszył ku drzwiom niezatrzymywany. Straże wpuściły i Elin, jednak ludzi jej zatrzymały.
- Broń złóżcie przed wejściem. - odezwał się jeden z wartowników.
Halfdan i Geir obruszyli się:
- Zwyczaj pozwala broń wnieść i w środku odstawić. - spojrzeli na Elin przy tym jakby jej zdania czekali.
- Jeśli nie posłuchacie, wejdzie jeno wiedząca. - dorzucił godi.
- Nowe zwyczaje widać panują w Aros. - Odparła spokojnie. - Wybierzcie trzech ludzi, którzy ze mną wejdą bez broni. - Zwróciła się do Geira. Jeśli mieli kogoś narażać, to jak najmniej osób. Wzrokiem potoczyła też po placu, by sprawdzić czy niczego podejrzanego nie wypatrzy. - Jarlowi natomiast przekażę jak nas potraktowano. - Dodała.
- Rozkazy z woli jarla - odparł wartownik zatrzymujący ich niewielki pochód.
Halfdan wybrał ludzi i broń od nich zebrał. Pozostali ustawili się w zwartym szeregu tuż przed wejściem do langhusu.
Godi zaś ruszył do środka przepuszczając volvę i jej hirdmanów.

Jarl Einar

Wnętrze bogato zdobione było. Nawet pierwsza izba miała bale rzeźbione, a blat ławy na jakiej składano zwyczajowo broń i odstawiano tarcze, nosiła niewielką płaskorzeźbie w sobie dłutem artysty wykonaną.
Jej roślinne motywy nasuwały wrażenia labiryntu.

Godi ruszył ku sali głównej z jakiej Elin dobiegały ciche dźwięki rozmów i niespieszne kroki służby.
Jeśli hus karla Sighvarta robił wrażenie, halla Einara wprawiała w zachwyt. Ściany zdobiona malunkami bitew, potwórów i walk z nimi na morzu i lądzie, liczne wota: tarcze z różnych krain zwiezione, malowane i kute różnymi technikami, miecze i topory, nawet łuki - wszystko to miało mówić o potędze rządzącego Aros.

Podwyższenie jarla znajdowało się po lewej stronie wzdłuż dłuższej ściany halli. Sam Einar zaś spoczywał na krześle z wysokim oparciem, wspierając twarz w zamyśleniu i wysłuchując słów jednego z sług.
Na dźwięk wchodzących, jarl uniósł twarz i obrzucił spojrzeniem, pytająco przyglądając się godiemu.

Elin nie zdradziła zaskoczenia na widok jarla Aros i wprzódy skinąwszy głową na powitanie, w Einara się wpatrzyła.
Hjortr zaś podszedł bliżej, gdy Einar ruchem dłoni odprawił służącego.
- Posłanniczka od Agvindura, wiedząca Elin - Einar na te słowa brwi lekko zmarszczył jakby przypomnieć sobie próbował. Po chwili twarz mu się rozpogodziła i wzrok zogniskował na volvie.
- Elin! - wykrzyknął z cicha - Doprawdy poznać Cię trudno. Uroda twa z roku na rok coraz większa. - skinął ręką zapraszając volvę bliżej - Czy stało się co w Ribe? - dorzucił z niepokojem.
Wieszczka nie dostrzegała w aurach godiego ani jarla obcego wpływu. Pozostawało więc inne wytłumaczenie, ktoś niezwykle sprawnie manipulujący umysłem musiał tutaj zadziałać. Należało działać bardzo delikatnie. Uśmiechnęła się delikatnie.
- Witajcie, jarlu. - Skłoniła ponownie głowę na komplement, choć wygłoszony do aftergangerki był bardziej pusty niż zazwyczaj. - Dziękuję Ci. - Podeszła do niego kilka kroków ostrożnie. - Dobrze Cię widzieć. - Po czym zerknęła dyskretnie na pozostałych. - Agvindur pragnął bym tylko z Tobą mówiła.
- Jako wola jego - mruknął Einar tak różny i spokojniejszy od tego, którego w wizji swej ujrzała - Zostawcie nas. - rzucił do służby i Hjortra, a Elin sali przyjrzała się raz jeszcze niby z podziwem, a w rzeczywistości zmysły swe ponownie zmuszając do lepszego widzenia, słyszenia i czucia.
Odczekał chwilę by wszyscy opuścili salę i spojrzał ponownie na wieszczkę. Tym razem wyczekująco.
- Do Agvindura Orm przybył z wieściami, iż zaatakowani zostaliście. - Odrzekła ostrożnie.
- Zaatakowani? - Einar brwi zmarszczył - Mieliśmy w mieście niewielkie spięcia, ale o żadnym ataku mi nie wiadomo. - uśmiechnął się - Wiedziałbym o tym. - roześmiał się krótko i tubalnie - A Orm… z tego co rzekł, zdaje się do Ribe ruszył by ożenić się z młódką z miasta.
Pokiwała powoli głową.
- A jednak w mieście napięcie da się wyczuć. Czy wszystko zatem w porządku? - Zapytała z troską.
- Napięcie? Nie wiadomo mi o napięciu, interesy idą jak trzeba, ludzie bezpieczni. - spojrzenie Einara nabrało jakby zrozumienia - Agvindur zaniepokojony mniejszymi niż zwykle daninami? To chwilowe było, kolejne wielkością zrównają się do poprzednich.
- A te spięcia, o których wspomniałeś? - Zapytała najspokojniej na świecie zastanawiając co jeszcze mogło wpłynąć na uspokojenie emocji kogoś z krwi Eyolfa.
- W części portowej zawsze niesnaski. Ot kilka dni temu do miasta bram dobijał się ktoś, kto za jarla Erika z Tisso się podawał i awanturę wszczął, że bram mu nie otwarto. A jednak ni nocy następnej, ni kolejnej nie stawił się z wizytą. - Einar machnął dłonią niedbale. - Jeśli łaskawaś wracaj do Agvindura i przekaż memu rodzicielowi w krwi, że Aros bezpieczne. Żem ja bezpieczny. Ludzi Ci dam by przy okazji daninę mu przekazać. - podniósł się z krzesła i wyprostował, dając tym znak, że dość rozmowy. - Wróć przed świtem, Elin. Przygotowania poczynię byś mogła ruszyć i słowo dobre Agvindurowi jak najszybciej przekazać.
Volva gdy mówił myśli jego spróbowała przeniknąć i tym razem los przychylny był i dojrzała troskę o bezpieczeństwo Aros, straże zbrojące się, a także plany wytyczenia szlaku.
Głową skinęła lekko.
- Dziękuję zatem za słowo, Agvindura z pewnością ucieszy, żeś bezpieczny, bardzo zmartwion był zasłyszanymi wieściami. - Odparła. - Zatem przybędę przed świtem. - Zgodziła się i ku wyjściu ruszyła.
- Będę czekał.

Wychodząc kątem oka złowiła widok rzeźby zdobiącej wysokie krzesło Einara.
Był to obraz jaki w wizji swej zoczyła.
Zamrugała zdziwiona i wycofała się z halli, by do swych ludzi dołączyć.
- Wróćmy do chatki teraz, być może Freyvind tam się udał, gdy wrócił. - Zakomenderowała zamyślona. Po drodze zapytała Geira czy dostrzegli coś niepokojącego pod longhusem.
- Nie. Straże jak straże, czujne, to dobrze. Dobrze dobrani, starają się. Mówca wrócił do siebie, do kulthusu. Gdyby nie wiadomość z Ribe, nie miałbym podejrzeń, że coś tu nie tak.

W okolicach najętej chaty z ciemności wypadła na volve rozwrzeszczana i spanikowana mampka - podarek od Freya, o którym wszyscy zdawali się zapomnieć.
Geir sztylet wyciągnął by ochronić Elin przez piszczącym piekielnie zwierzakiem.
Volva powstrzymała go gestem i spróbowała przytulić mampę mówiąc do niej uspokajająco, po czym do chatki wkroczyła rozglądając się uważnie w poszukiwaniu jakich znaków, które mogły jej powiedzieć czy jej brat krwi tu był. Niczego nie dostrzegłszy westchnęła cicho.
- Chyba prościej będzie na statek wrócić i tam czekać, powinien szukać drakkaru gdy wróci… - Stwierdziła.
- Na łapówkę kosztowności, srebra starczy? - dopytał Halfdan.
- Jeśli tu jeszcze coś ostało, to można zabrać. Nigdy nie wiadomo ile może być potrzebne. - Podziękowała skinieniem głowy za przypomnienie.
- Niewiele zostało ale coś jeszcze wydłubać się zda - Geir mruknął - Chodźmy. Nie ma co mitrężyć czasu.
 

Ostatnio edytowane przez Blaithinn : 15-12-2016 o 21:25.
Blaithinn jest offline  
Stary 17-12-2016, 19:56   #80
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Freyvind


Na zewnątrz było już kompletnie ciemno gdy Freyvind niedowierzaniem obudził się cały i zdrów. Mimo obaw, promienie Sól nie dosięgnęły go w czasie jego snu.
- No! Obudziłeś się… - wypowiedziane radosnym tonem. Lynelle stała już gotowa wpatrując się w aftergangera z napięciem.
Ten rozglądał się chwilę, ale wnętrze nie odbiegało od tego co widział poprzedniego dnia. Dziury w ścianach, dziury w poszyciu. Przygotowany był na palący ból w dzień, gdy okrycie skórami nie wystarczy.
- Nie powiesz mi pewnie jak to się stało, że Sól wstępu do tej chaty nie miała? - mruknął wstając.
- Nie taka umowa była. - Uśmiechnęła się do niego strasząc resztką zębów. - Gotowyś? Drogę znasz?
- Gotowym, ale drogi nie znam. -
Pokręcił głową. - Jako rzekłem, zgubiłem się.
- To chodźmy zatem. Ja po nocy gorzej widzę niż za dnia. -
Zaczęła kuśtykać ku drzwiom chatynki, odwracając nieco przez ramię by sprawdzić czy skald podąża za nią.
Szedł, choć prezentował się koszmarnie. Twarz zalepioną miał zaschłą w maskę krwią.

Lynelle wyszła w mrok i chłód nocy. Przez dłuższą chwilę szła ciężko dysząc, jakby każdy krok sprawiał jej trudność i ból. Wkrótce w powietrzu słychać było jedynie jej chrapliwy oddech. Nawet jeśli ich nie było widać, z pewnością było słychać. Niemniej jednak starowinka szła z determinacją, krok za krokiem. Dla Freyvinda była to prędkość taka, że mógłby przespać pół nocy a i tak nadgoniłby ją nie spiesząc się zbytnio. Oglądnął się raz czy dwa przez ramię i wciąż majaczył mu niewielki zagajniczek, jaki dał mu schronienie na miniony dzień. W tym tempie mogli iść w nieskończoność.
- Może cię poniosę? Szybciej będzie - zaproponował chcąc jak najszybciej dostać się do Aros.
- A dasz rady? - Spojrzała niepewnie, ciężko dysząc. - Sameś w nienajlepszej formie…
- Dam.
- Wysunął ręce by się na nich ułożyła. - My afterganger skrywamy niejedno pod zwykłym wyglądem.
Staruszka podsunęła się ku Freyvindowi i powoli jakby się obawiając dała się unieść. Mimo, że wyglądała krucho i delikatnie, ciężar jej był większy niż skald się spodziewał. Ciepło z niej biło gdy wcisnęła się w ramionach i objęła skalda za szyję. Ta bliskość sprawiła, że to co do tej pory skrywał mrok nocny teraz przyciągnęło jego uwagę jak magnes.
Oczy starowinki.
Podłużne, o midgałowym kształcie, pokryte siateczką zmarszczek lecz pod nimi żywe, świeże, jakby wiek się ich nie imał.
Wskazała mu drogę kosturkiem.

Afterganger zaczął biec truchtem w kierunku w którym wcześniej prowadziła go Lynelle. Trzymał ją mocno przy tym zerkając czasem z ciekawością.
- Unieść radę dam. Ale opanować czy głodu nie zaspokoić…? Inna sprawa. - Roześmiał się przy tym. Było to dość niepokojące bo skald nie oddychał, przez co w trakcie lekkiego biegu mówił jakby siedział lub stał. - Nie obawiaj się. Wolę mam silną.
Jej chrapliwy oddech uspokoił się choć wstrząsana ruchem jego ciała czasem sapnęła.
- Jeśliś głodny, zapolować możesz w lasach? - Przyglądała się mu jakby zaskoczona i kontemplująca coś w myślach. - Zwierza dość. - Choć udawała nieprzelęknioną jego słowami, widział jej rozszerzające się źrenice.
- W Aros się pożywię. Nie ma czasu na ganianie się ze zwierzyną po lesie, a i krew zwierzęca obrzydliwa.
- A wiesz, kiedyś jeden z was próbował pić mą krew. -
Zaśmiała się chrapliwie opowiadając tonem jaki miewał chełpiący się Jorik. - Nie tędy. Tu na północ.
- Spróbował? Znaczy nie dałaś. Coś mu uczyniła? -
Uśmiechnął się lekko na wyobrażenie, że ta staruszka mogłaby powstrzymać przed czymś aftergangera.
- Przekonałam, żem żylasta! - Znów zaśmiała się, tym razem jak z najlepszego żartu. - Jeno krew możesz pić? - Ciekawości nie kryła.
- Zbyt ukochałem przyjemności życia, by po śmierci z nimi się rozstać - mruknął. - Smak piwa, miodu czy pieczeni mi nieobcy, chwalę sobie. Ale ciału memu zbędne to i na nic.
- A twa ukochana? Też jak ty? -
i znów coś w głosie staruszki naiwnością zadźwięczało.
- Ukochana? - W pierwszej chwili zdziwił się pytaniem nie wiedząc o co jej chodzi. Powrócił jednak myślami do przedświtu, gdy pytała po co mu do Aros iść. - Nie… - Nie bardzo wiedział jak jej odpowiedzieć. To, że nie darzy Chlo uczuciem jakim branka chciała być darzona, rozpływało się w tym, że jakieś żywił. Troska, radość gdy była obok, przywiązanie. - To skomplikowane - rzekł w końcu niechętnie - by ukochaną ją zwać. Śmiertelną jest.
- Nie chce być jak Ty? By z tobą być?
- Ona nie czci naszych bogów, nie dla niej zatem los einherjar.
- A kogo czci? -
dopytywała wścibsko całkiem rozluźniona już w uścisku Freyvina. - Bo u nas tacy jak wy też są. Może jeśli ją miłujesz pojedziesz z nią w nasze strony? To pomogłoby byście razem byli?
- Ja w kraju Franków? -
Frey aż parsknął. - Otoczony przez chrześcijan? - Pokręcił głową. - Jej też na zdrowie by to nie wyszło. Ty ukrzyżowanego czcisz? - zmienił temat.
Zaśmiała się:
- Ja? Nieee… on bezsilny… - zamruczała.
W oddali za nimi dźwięki poczęły się podnosić:



- O na jaja Ymira… - skald aż stęknął, jednak nie z wysiłku.
Musiały zwęszyć jego trop. I tak lepiej, że teraz niż zeszłej nocy, ale wciąż czuł się pusty i bezbronny jedynie z niewielkim saexe u boku. To nie byłaby walka jak w Ribe czy w Caern, to wycie zapowiadało egzekucję.
- Trzymaj się mocno, Lynelle - warknął puszczając się szybkim biegiem.
Zaskoczona staruszka wciśnięta mocniej w ciało aftergangera niemal została, gdy ten ruszył przed siebie.
- Co?! - zdążyła wydukać. - Przecież one daleko…? - mówiła przerywanie podskakując w rytm jego biegu.
- One szybkie. A jak trop mój schwyciły, to gorze nam.
- A czemu? -
Nagle poczęła być niespokojna. - Toć to zwykła zwierzyna… łacno głodna, aleś ty martwy. To co im po tobie?
- Może zwykła zwierzyna, wtedy nic. A może Úlfhéðnar, wtedy zechcą rozszarpać…
- Co to u… ulfhe... -
Zaskoczenie widoczne było na pomarszczonej twarzy.
- Ludzie-wilki. Niby jak zwykli śmiertelni, a w straszne bestie potrafiący się przemieniać. - Skald zaaferowany ucieczką nie zauważył, że starowinka co tyle lat na świecie żyła, nie zna tego określenia.
- Oj… - mruknęła do siebie.

Tymczasem, wycie wzmagało się za nimi i z lewej strony. Skald pędził przed siebie mając jedynie las po prawej i rzednące zagajniki po lewej.
- Skręć w las! - mruknęła Lynelle, której podrzucanie czasem dech wstrzymywało. - Na drzewie się skryjem.
- Wywęszą… -
rzucił zastanawiając się co dalej. Nawet gdyby dotarli pod palisadę miasta, to Frey przewidywał chwile negocjacji ze strażami by wpuściły po zmroku. W aktualnej sytuacji jeżeli to wilkołaki… po prostu rozszarpały by go pod bramą na oczach spanikowanych zbrojnych.
- Ale nie wlezą na drzewo. Chyba, że dobiegniesz? Aros winno być na wprost nas.
- Nie wlezą. Wyrwą z korzeniami -
mruknął wspominając ogromne potwory w Ribe i na wilczej polanie. - Daleko do miasta? - Starał się ocenić odległość jaką miały do nich wilki na podstawie wycia.
- Twojego biegu jakieś dwie duże klepsydry. Ich nie wiem… - wyglądała zza ramienia Freyvinda. - Jeszcze ich nie widać - rzuciła drżącym, starczym głosem.
- Może… może damy radę… - Freyvind nie był przekonany, ale zostać i walczyć byłoby samobójstwem. Gdzieś czaiła się też nadzieja, że to normalne wilki. Mógłby zostawić też staruszkę przez co szybciej i lżej by mu się biegło, ale wspomniał jak Úlfhéðnar mordowały ludzi podczas ataku na Ribe.
Zawziął się.
- Trzymaj się mocno! - Zaczął gnać jak wariat.
Posłuchała.

Skald pędził przed siebie tam, gdzie wskazywała mu drogę. Wsłuchany w wycia za sobą, nie usłyszał z początku cichutkiego szeptu Lynelle, który ustał na chwilę by zmienić się w niepokojące szepty, niesione wiatrem, jaki odsuwał włosy z twarzy skalda w pędzie. Freyvind zdezorientowany zauważył, że jego prędkość wzrosła dwukrotnie! W pierwszej chwili prawie spanikował. On nie czuł się nienaturalnie przy tej prędkości, sam sięgał do mocy krwi, daru Canarla aby przyspieszać swe ruchy. Potrafił być i pięciokrotnie szybszy od zwykłego śmiertelnika, jawić się wstęgą migotliwą dla patrzących. W pierwszej chwili pomyślał, że podświadomie sam sięgnął do tego daru wykorzystując resztkę krwi jaka w nim została. Niewiele by to mu dało, bo dar działał jedynie przez ulotne chwile, za to im bliżej wysuszenia z płynu życia tym chętniej wychodziła na wierzch jego potworna natura, to co mieszkało w nim i chciało krwi i mordu.
Dopiero po chwili zrozumiał, że jego szybkość nie pochodzi od jego mocy. Zerknął podczas biegu na staruszkę. We wzroku miał zdziwienie. Czy starowinka była Seidr? Śmiertelniczką umiejącą władać prosta magią?
Nie było czasu na rozmyślania nad tym. Baczniej skupił się na ucieczce, przy tej prędkości łatwiej było potknąć się i przewrócić.
Wyścig z czasem trwał.
I choć wilcze wycia zostały nieco w tyle, skald nie przystawał. W oddali zamajaczyło coś co w pierwszej chwili wziął za ciaśniej porośnięte drzewa.
- Osada! - mruknęła Lynelle z ulgą wskazując przed siebie.
Faktycznie. Drzewa okazały się być palisadą, gdy skald zbliżył się bardziej. Za plecami zapadła cisza. Wycie ustało. To sprawiło, że skaldowi ścierpła skóra. Musiały być blisko. Gdy były blisko skupiały się już tylko na finale polowania, nie zwoływały się już.
Biegł jak dziki do zbawczej palisady, chociaż gdy był już blisko zwolnił, a jego ruchy stały się już nie tak płynne, a pełne krańcowego wyczerpania. Słaniał się ze staruszką na rękach. W połączeniu z jego zakrwawioną twarzą widok musiał być zaiste koszmarny.
- Ludzie!!! - zakrzyczał zbliżając się do bramy i nerwowo oglądając za siebie. - Pomocy!!!
Dopadł Aros nie od portu, tu mniej straży widać było.
- Kto tam? Czego po nocy tu szukasz? - warknął jakiś nie wiedzieć czego zagniewany głos.

Lynelle spięta była i skurczona jakby.
- Wpuszczą nas? - syknęła.
- Spróbować trzeba - mruknął wchodząc w zakres światła pochodni zatkniętych nad bramą. - Napad! - wycharczał udając iż słania się na nogach ostatkiem sił. - Opadli nas obozujących przy trakcie… w lesie… Wszystkich wyrżnięto. Jeno my… wilki śladem idą… - Zachwiał się jakby miał upaść. - Ludzie pomocy… wody…
- Zabronione otwieranie bram obcym po nocy! -
odkrzyknął strażnik.
- Psiajucha, va t’on! - krzyknęła z cicha Lynelle. - Odejdźmy na chwilę, Freyu. Za chwilę wróć do bramy. Gdy powiem.
- Sam bym ją wywalić mógł… -
mruknął. - Ale wtedy się zacznie. Cóż mamy zrobić? - zawołał rozpaczliwie cofając się jak rzekła. - Rozszarpią nas tu zwierzęta! Wyciaś nie słyszał? - krzyknął z mało udawaną rozpaczą do strażnika.
- Zostańcie pod palisadą. Jeśli się zbliżą, obronić zdołamy… - głos zawisł nie dopowiadając “może”.
- Postaw mnie - szepnęła Lynelle. Po czym kuśtykając ruszyła pod palisadę niknąc w jego cieniu z oczu strażników. Dreptała uporczywie do bramy.
Kiwnęła na skalda i palec przyłożyła do ust.
- Na mój znak, ruszamy. - Pokiwała na odpowiedź sama… i kryjąc się w cieniu zaszeptała. Odpowiedziało jej ciche szuranie jak drzewa o drzewo po chwili.
Frey wyłowił zaś nadbiegające kroki i rosnący cichy warkot.
- Frey! - ponagliła go machając ręką. - Ciągnij! Z siły całej!
Nie oponował coraz bardziej zaskoczony tym kim może być staruszka. Seidr traktowano tak jak volvy, z wielkim szacunkiem. Ona zaś branką i niewolną była, do tego z kraju Franków i nie czciła bogów. Nie było jednak czasu. Pociągnął mocno oglądając się za siebie, tam skąd dochodził warkot. Czuł ich dziką energię w powietrzu, co postawiła mu włoski na karku. Jednocześnie brama bez dźwięku otworzyła się i wpierw do środka wślizgnęła się Lynelle, potem Frey.
- Wilki! Wilki! - rozległy się okrzyki z góry, a strzały posypały się gdy pazury przeorały drewnianą bramę tuż przed nosem zamykającego skrzydło Freya. Naparł na nie i opuścił uniesiony obecnie wielki bal drewna robiący za poprzeczną barykadująca bramę przeszkodę.
- To ich nie powstrzyma na długo, musimy biec! - Porwał staruszkę na ręce i rzucił się w kierunku wynajętego przez Halfdana husu.
Za nimi zostawiali strzelających ludzi, skomlenia i szczekania wilków lecz o dziwo, brama została zamknięta. Gnany strachem Freyvind łomotał ciężko po drewnianych ulicach Aros z podskakującą w jego ramionach Lynelle.



Dopadł okolicy powoli uspokajając się i grudę w gardle przełykając. Widok jakiego oczekiwał: chata, obozowisko, Chlotchild, jednooki godi, nawet młody Jorik i Karina, napełniały go nadzieją. Uczucie to jednak szybko umarło gdy krok po kroku zbliżał się do pustego obozowiska i ciemnej, wyludnionej chaty. Lynelle w jego ramionach rozglądała się ciekawie.
- Co tu robimy, Freyu? Tu ten kupiec mieszka coś obiecał?
Skald nie odpowiedział.
Widział wyłamane drzwi nie pamiętając, że w przerażeniu to on je wybił. Widział pustkę i ślady krwi. Dużo jej rozlanej. Wprawdzie bez ciał i przysypanej piaskiem, jakby kto usiłował uprzątnąć… ale na tyle dużo, że musiała tu być sroga jatka. Eryk oczarowujący wszystkich swą mocą. Halfdan i pozostali wojowie pod wpływem jarla wzdychający za plecami skalda nad jego pięknem. Ucieczka… Krew z najmniej kilku ciał. Bjarki, Chlo, Karina i Jorik pozostający w chacie gdy uciekał.
Freyvind opadł na kolana i dotknął piasku zmieszanego z zakrzepłą krwią. Po masce zaschniętej posoki na jego twarzy, z oczu zaczęła ciec ona znowu, mniejszymi strumykami niż wczoraj i nie na skutek mocy aftergangera, którego zmasakrował. Z ust Freyvinda wydobył się głuchy jęk.
- Freyu?! - głosik dobiegł z wysokości jego ramion, zaskoczony, współczujący, drżący. - Freyu! - Mała dłoń o długich, cieniutkich paluszkach pogładziła umorusany juchą policzek aftergangera.
Gdy ten rzucił spojrzeniem na trzymaną staruszkę, ujrzał nie starowinkę lecz młodą, ledwo z wieku dziecięcego wyrośniętą dziewczynę o złotych oczach i długich jasnych, prawie blond włosach, co z uścisku się łagodnie wyswobodziła.



Zmęczona buźka wyciągnięta była, ciemne brwi zmarszczone, migdałowe oczy bacznie wpatrzone w cierpiącego skalda. Stojąc przed klęczącym aftergangerem patrzyła na niego z góry, tuląc jego głowę do swego ciała, drobnego, kruchego, delikatnego.
- Zabił ich, opuściłem i… nie uchroni… - Freyvind spojrzał na Lynelle ogniskując wzrok. - Kim ty… czym… - Spojrzał na jej twarz, uszy. - Nie szukasz drogi do… jesteś z Alfheim? - ostatnie brzmiało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie, lub zadane jedynie w celu upewnienia się. Normalnie jej widok zszokowałby go, w tej chwili jednak zbyt pogrążony był w bólu targającym nim wewnątrz.
- Kto zabił? - młodziutka kobieta dopytywała w znany już Freyvindowi sposób. - Alfheim?
Skald nadal na klęczkach widział ciepłe pobłyski w niezwykłych oczach Lynelle, które rozbłyskiwały gdy padało na nie światło.
- Erik z Tissø - odparł właściwie jedynie szepcząc. - Zabił ich… i uszedł… - W oczach skalda prócz żalu pojawiła się bezsilność. Coś jeszcze budziło się w nim przykrywane na razie przez rozpacz. - Alfheim... ojczyzna świetlistych alfów.
- Nie wiem co to… ja chcę wrócić jedynie do domu. -
Kąciki ust jej zadrżały. - Czemu miałby zabijać… twoją siostrę i ukochaną? - Lynelle opadła tuż obok Freyvinda. Wyglądała na wyczerpaną.
Alf nie wiedzący co to Alfheim. Freyvind nie zastanawiał się nad tym. Może w języku poddanych Yngwiego nazwa Alfheimu brzmiała inaczej?
- On… - Skald położył dłoń na plamie krwi. - On, to może i nawet dla zabawy.
Spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem.
- Pomogę Ci jak obiecałem. - Zacisnął oczy. Desperacko potrzebował jakiegoś celu. Czegoś co osłabiłoby narastającą i leniwie wygrzebującą się spod rozpaczy furię. By nie płynąć do Tissø tak jak stoi, bez przygotowania. W amoku.
- Pomogę… Odpocznij jeno.
- A Ty? -
Zatroskanie nie spływało z jej buzi. - Chodź, oporządzić się musisz. Wypocząć samemu. Znajdziemy miejsce dla wypoczynku. - Pogładziła skalda znowu po twarzy smukłymi palcami i skrzywiła, jakby jego ból na nią przeniósł się.
- Muszę… pożywić się - odpowiedział z wysiłkiem. - Głodnym, a przy tym bezbronnym gdy krwi we mnie mało. - Podniósł się z wysiłkiem starając się omijać wzrokiem krwawe plamy. Rozpacz wciąż wyła mu we łbie.
Dziewczyna, która wyglądała na coraz bardziej zmęczoną i jakby poszarzałą na twarzy pokiwała ze zrozumieniem.
- Ja… - Potoczyła spojrzeniem - … ja poczekam? - Uniosła wzrok na skalda niepewna i zagubiona.
- Długo mi nie zajmie, sprawdzę jeno czy nie zostały jakieś ubrania to wpierw umyję się i przebiorę. - Freyvind zaciął usta i skierował się najpierw ku namiotowi Eryka by sprawdzić co jarl Tissø ostawił umykając po mordzie na tyle szybko, że namiotu swego nawet nie zabrał.
W środku niewiele ubrań znalazł. Za to oręża, szczególnie kilka porzuconych saksów i łuk, srebra i kosztowności zoczył znacznie więcej. Środek namiotu wyglądał na najechany i nieco splądrowany. W środku także ślady krwi wyczuł i przy bliższym przyjrzeniu zobaczył. Widać, że walka się tu jakowaś odbyła i mieszkańcy namiotu atak próbowali odeprzeć. Wywrócone ławy i stół, broń poza zasięgiem mówiła skaldowi też, że napaść była zaskoczeniem.
Zdziwiło go to.
Zarówno, że ktoś bronił się tu, podczas gdy to Erik po ucieczce skalda był panem sytuacji, jak i pozostawione kosztowności. Ślady krwi na zewnątrz… Bjarkiego czy Karinę zostawił w środku, po co miałby ich wywlekać z… Do głowy nadpłynęła krucha nadzieja. Uchwycił się niej desperacko. Zostawił na razie wszystko tak jak leżało biorąc jedynie w miarę czystą koszule jaką znalazł w kufrze, oraz portki ciśnięte w kąt.
Skierował się do domostwa.

Lynelle kręciła się niemrawo przed chatą, starając się trzymać z dala od miejsca, w którym wybito wojów.
Usłyszała nadchodzącego Freyvinda i uśmiechnęła słabo. Migdałowe oczy wyzierały z poszarzałej twarzy. Przez skórę widać było delikatne linie żyłek.
- Znalazłeś co trzeba? - Mimo widocznego zmęczenia uśmiechnęła się szerzej, łobuzersko.
Potrząsnął koszulą i portkami.
- Chodźmy do środka, tam się ochędożę trochę. Poza tym… coś tu dziwnego się stało. Chatę też trzeba sprawdzić. - Nadzieja jaka uderzyła mu do głowy i jej zaraźliwie dobry nastrój dodały przytomnego zdecydowania jego słowom.
Podreptała za skaldem bez protestów.

W chacie unosił zapach krwi. Ledwo wyczuwalny lecz głodnemu aftergangerowi przysłaniający pozostałe zapachy. Większa plama widoczna była na klepisku. Tę Lynelle obeszła szerokim łukiem. Freyvind zobaczył wszystkie rzeczy swych towarzyszy na miejscu. Łuk Kariny, lutnię co się nią Jorik zwykł bawić, nawet płaszcz Bjarkiego.
Nagle piekielny wrzask się rozległ i coś niewielkiego a skrzeczącego przeraźliwie na skalda plecy spadło. Poczuł mocne walnięcie i ciężar, ostre, drobne pazurki i uchwyt wplatający się mu we włosy. Lynelle krzyknęła przestraszona.
- Na miłość Freyi! - W pierwszej chwili rzucił się do przodu i sięgnął za głowę by zareagować na zuchwały atak. Dopiero w chwilę później zrozumiał…
- Mampa! - wydał z siebie prawie ucieszony. Przestał się poruszać by uspokoić spanikowane zwierze, które popiskiwało i skrzeczało, ogonem długim oplatając ramię Lenartssona. Przytrzymując się długich pukli przeskoczyła na ramię i podskakiwać podekscytowana poczęła, szczerząc ząbki ni to w uśmiechu ni to przerażającej mince. Wtuliła się w policzek skalda ostatecznie, owijając futrzastym, cienkim ogonkiem jego szyję. Mięciutkie, drobne ciałko cieplutkie było. Frey słyszał szybkie bicie jej serduszka.

- Co to takiego? Demon jakowyś? - Lynelle oczyska szeroko rozwarła wpatrując się w popisy małpki z ostrożnością.
- Zwierze ze stron dalekich, z południa. Kupiec mi darował, a ja nieumarłej co braterstwo w krwi z nią zawarłem. - Pogłaskał stworzenie. - Widno Elin i Volunda tu nie było… - Myśl ta była niepokojąca. Czyżby sługa jedynego ich również dorwał? Nagle jakaś myśl przyszła mu do głowy. Spojrzał na Lynelle i zmrużył oczy. Była świetlistym alfem, a poddani boga Freyra byli niczym półbogowie.
- Może to zabrzmi głupio… ale umiesz może porozumiewać się ze zwierzętami?
Zakręciła się nagle czegoś niepewna.
- Ja... - Zawahała się po czym wybuchnęła cichym, perlistym śmiechem pełnym zażenowania. - Nie wiem. - Rozłożyła ręce.
Skald uniósł brwi.
- Ehm… - Nie bardzo wiedział co rzec na taką niefrasobliwość. - Spróbować można. Gdy mył się będę może powie Ci co tu zaszło.
Frey ruszył by obmyć z siebie skorupę własnej krwi, małpkę zostawiając wraz z alfką. Z zadowoleniem posłyszał głos dziewczyny wypytujący o wydarzenia niedawne. Zaskoczony jednak zauważył, że zwierzątko popiskując przybiegło truchtem za nim. Lynelle zdawała się jednak toczyć rozmowę dalej.

Skald tymczasem podszedł do cebrzyków z wodą, rozebrał się i zaczął zmywać z siebie krew. Pokryty był nią cały, a najwięcej było jej na twarzy. Szorował skórę przysłuchując się dość dziwnej rozmowie alfki… z samą sobą? Klął przy tym gdy przyszło mu pozbywać się krwi z włosów i rozplątywać skołtunione posoką strąki. W końcu zaczął się ubierać w strój kombinowany z tego co znalazł w namiocie Erika i w to co było w jukach świty. Na powrót włożył kolczugę i okrył się płaszczem Bjarkiego.
W końcu wyszedł z powrotem do głównej salki i zerknął na Lynelle. Zapinał właśnie pas gdy zauważył swój miecz leżący na klepisku.
Skrzywił się.
Gdybyż nie wyleciał mu z ręki wczorajszej nocy, Erik byłby wspomnieniem. Wilki nie odnalazłyby go. Bjarki, Chlo i reszta żyliby… Odgonił to.
Nie chciał myśleć o tym, że mogli zginąć. Wyrzucił tę myśl. Nie przepadliby gdzieś.
Małpka łaziła za nim, Lynelle coś gadała. Z rozmowy jej ze zwierzęciem wyszły nici.
- Nie martw się, ot warto było spróbować. - Uśmiechnął się do niej blado.
Najwyraźniej wybił ją z jakiegoś niewidocznego rytmu, bo spojrzenie jakim go obdarzyła było nieco maślane.
- Hmm? Co rzekłeś?
- Mampa z Tobą rozmawiać nie chce. -
Wskazał zwierzątko znów wspinające się właśnie na niego. - Szkoda, wciąż nie wiadomo co tu zaszło.
- Nie umiem z nią mówić. Ale co zaszło wiem. Była miłość i walka. Jeden mąż drugiego powalił, gardło mu tnąc. Wielu mężów amorów pragnęło między sobą. -
Usteczka na chwilę zamieniły się w okrągłe “O”. - Kobiety zbiegły, straszny mąż został i wyszedł i wrócił z innym mężem i kobietą. Piękniś z niego był. Zabrał ciało dla siebie i rzeczy dziwne z nim czynił…
Rozłożyła ramiona.
- To pomocne Ci? - Spojrzała bokiem z lekkim uśmiechem i nagle klapnęła ciężko, osłabwszy.
Niewiele z tego rozumiał, choć wychwycił najważniejsze. Erik podrzynający gardło Bjarkiemu? Chlo i Karina uciekły… Ta druga myśl dodała mu werwy. Nie pytał skąd to wie.
Była alfem.
- Słabaś? - spytał po chwili z lekką troską w głosie. Niósł ją przez całą drogę do Aros, a wyglądała na wycieńczoną. Zbliżył się do niej czując jak coś w nim ssie. Biegnąc w czasie drogi skupiał się jedynie na tym by umknąć. Teraz głód wracał z wielką mocą. Spojrzał na jej szyję. Gdzieś tam była tętnica…
- Wody? Strawy ci trzeba? - spytał lekko nie swoim głosem.
Nie mógł przy tym przestać myśleć o tym, co pulsuje jej w żyłach, kły w zasadzie wysunęły się same. Zagryzł szczęki walcząc z chęcią by tylko spróbować. Tylko jeden, malutki, drobny łyk. Przymknął oczy i zadrżał.
Uspokajał się.
- Muszę… Muszę iść - wyrzęził. - Napić się.
Jasnowłosa Lynelle siedziała przyglądając się Freyvindowi bez słowa. W końcu pokiwała jeno głową na zgodę.
- Zaczekam tu.

Freyvind z ociąganiem wyszedł na zewnątrz. Skierował się do namiotu Erika i wziął solidną garść srebra, po czym udał się przed siebie, w stronę jednego z langhusów.
Stanąwszy przed odrzwiami załomotał donośnie.
Ze środka dobiegły stłumione odgłosy raptownej pobudki i zaspany głos zapytał ochryple od snu:
- Czego? Kto po nocy się dobija?!
- Srebro rozdaję -
odpowiedział krzywiąc się lekko.
- Za co? - dobiegł inny głos tym razem z dozą zainteresowania.
- Otwórz, nie będę z drzwiami gadał - Frey zniecierpliwił się - nie jedyne to domostwo w Aros, mogę w innym dobro ostawić.
Drzwi uchylone zostały nieco, zza nich w koszuli i ledwo związanych na chybcika portkach pojawił się średniego wieku mężczyzna. Buchnęło gorąco i zmieszane wonie ludzi i bydląt.
- Za co? - padło ponowne pytanie ostrożnością podszyte, gdy mężczyzna mierzył skalda spojrzeniem.
- Sługą Odyna jestem. Einherjar, który w Ragnarok walczyć będzie o honor, chwałę i nadejście Gimlei - odezwał się patrząc na gospodarza. - Z krwim zrodzony darem danym przez Nekromante Canarlowi. Krwi mi trzeba, zapłacę za nią godziwie. - Wyjął dłoń z kawałkami srebrnego drutu.
- Taaak - mężczyzna pokiwał tępo głową, postępując krok do przodu i szerzej drzwi otwierając.
- Stój - ktoś syknął z ciemności chaty lecz rozmówca skalda nie miał na to baczenia.
- Einherjar… - mruknał cicho. Pachniał potem i kiszonym mięsiwem ale Frey głodny był… Miał wybór?
Wszedł do środka.
- Każden kto krew mi swą ofiaruje dostanie po dwie sztuki srebra. Głodnym, wiele mi trzeba - powiedział rozglądając się po husie.
W środku ze dwie liczne rodziny naliczył. Nie wszyscy uśpieni byli, lecz dzieci i starsi poukładani byli w łóżkach. Co najmniej osiem dorosłych wyłapały oczy wygłodniałego aftergangera.
- Jeno ostrożnie… boć tu o życie idzie… - dobiegło Freya od kobieciny co dojrzała i pomarszczona jak śliwka była.
- Taaaak… - Spojrzał na nią. - Dlatego pierwszego thralla mi dajcie. Jakbym oderwać się nie mógł, za śmierć zapłacę. Ale nie bójcie się, zważam na życie ludzkie. Drogie mi.
Klasnęła w dłonie wciąż wzroku nie odejmując od skalda. Podbiegła do nich kuśtykajac nieco kobieta z zajęczymi zębami.
- Masz… pożyw się na chwałę Odyna. - Popchnęła służkę w stronę skalda. Ta przestraszona drżeć poczęła ale oporu nie stawiała wielkiego. Wzrok jeno odwróciła starając się nie patrzeć na twarz Freya. Ciepła krew otumaniła go gdy dossał się do szyi niewolnicy. Spijał łapczywie, a jednak opanował się i z żalem, ale oderwał się od szyi kobiety. Z głuchym jękiem rozkoszy opadła na posłanie. Freyvind położył na niej największy kawałek srebrnego drutu.
- Żebyście choć wiedzieli co to za ulga… - rzekł zbliżając się do gospodarza.
Ten w pierwszej chwili krok w tył uczynił by zaraz dwoma w przód nawrócić się ku skaldowi. Stanął niepewny co dalej mu czynić trzeba.
- Coże robić mi? - Frevind słyszał głośne bicie jego serca, czuł piżmowy zapach.
- Nic. - Skald uchwycił jego rękę i wpił się zębami w przedramię. Gospodarz wyprężył się. Drgnął. Stęknął odczuwając przyjemność.

Freyvind spijał niewiele krwi widząc dostatek tych, co mogli ją zaoferować. Nie doprowadzał ich nawet do utraty przytomności po chłeptaniu płynu życia, poza tym wciąż smakowało mu to obrzydliwie. Przymuszał się i poza pierwszym piciem z thrallki na strasznym głodzie musiał się skupiać aby nie odrywać się ze zdegustowaniem już po pierwszym łyku. Hojnie za to, zgodnie z obietnicą, sypał srebrem. Wszak nie ze swego wydawał, a Erikowi dobra nie były już potrzebne. Nie miał przed sobą długiej przyszłości.
W końcu pełny i nasycony potoczył wzrokiem po osłabionych domownikach. W garści zostało mu kilka marnych sztuk srebra.
- Ostawię wam i to, jednak obiecać musicie, że nikomu nie rzekniecie o tym, żem tu był.
- Nie rzekniem -
pokręciła głową starsza - jeno za często nie możem dzielić się - zastrzegła ostrożnie.
- Wiem o tym. - Zrobił ruch jakby chciał odejść po zostawieniu reszty srebra na jednym z posłań. Wstrzymał się jednak. - Chaty pod najem, wczorajszej nocy w jednej głośno było, z pewnością nie przeoczyliście. Jatka. Urodziwa niewiasta. Druga czarnowłosa i wyrostek mogli zbiec. Widzieliście to? Gdzie się mogli kierować?
- Głośno było to prawda, biesiada wieczorem. Ale jatki czy walki nie słyszelim żadnej. Cisza była i spokój. Jeśli zbiegli to pewnie ku kulthusowi, jako każden by uczynił pomocy szukać. -
Spojrzała na skalda niepewnie. - Ale widzieć nie widzielim.
- Dziekuję. -
Skald skinął głową. - A… - jak już tu był zdecydował się poruszyć i inny temat - nie dziw wam, że ni jednego ze starych huscarli jarla od pewnego czasu nie widać na mieście, a i on sam się nie pokazuje?
- Jarl? -
Zdziwiła się. - Jarl się pokazuje. Rzadziej ale bywa. Z ludźmi mówi. W porcie bywa. - Zaskoczona była pytaniem.
- Hm… mówił mi ktoś z Aros, że dawno nie widział. Bywajcie zatem. - Skinął głową i wyszedł kierując się do husu wynajętego przez Halfdana.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172