Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2016, 18:30   #117
Kostka
 
Reputacja: 1 Kostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputację
Wyprawa

Nadchodząca burza mogła pokrzyżować wszystkie plany. W porządną nawałnicę można mieć problemy z trafieniem do domu, a co dopiero z odszukaniem zbójnickiej siedzimy. Nawet korzystając z informacji dostarczonych przez gnolle mogą być kłopoty. W dodatku Zdzich… Józef mógłby lepiej pilnować tego dzieciaka. Raz wysłał go do chaty łowczego w noc po tym całym magicznym ataku, a teraz chłopak po prostu wymknął się na zbrojną wyprawę. Może i chłopską, ale jednak zbrojną. Remi nie lubił się wtrącać w cudze sprawy, a Zdzich był w trudnym wieku no, ale jednak coś z tym trzeba było zrobić.



Pytanie stajennego wyrwało bartnika z zamyślenia.
- Jak padną w boju nie będę po nich płakać - odparł. Jednak zamordowanie kogoś z zimną krwią… Remi czuł się nieswojo myśląc o tym. Wiedział, że zbóje zrobiliby to bez wahania. Może nie ma się czym przejmować, skoro i tak na razie są jeszcze dalecy od ich odnalezienia?
- Czyli nie żywcem? - zapytała Hoe, przyglądając się uważnie Remiemu. Mężczyzna został w końcu mianowany na pewne stanowisko, a ona bardzo głęboko wierzyła w to, że jest też odpowiednią na nie osobą. I nie tylko na nie… przede wszystkim ciekawiła ją jaka jest jego opinia.
- Ci zbóje zamordowali niewinnego obywatela Szuwar. To mogło spotkać każdego z nas - powoli powiedział Remi.
- Poza tym transportowanie jeńców chyba nie byłoby najwygodniejsze. Zrobimy co się da, żeby każdy dostał na co zasłużył. Jednak najważniejsze jest, aby szlak był znów bezpieczny - spojrzał krótko na towarzyszy.
Patric kiwnął głową..
- Wszystkich byśmy pewnie nie upilnowali...
- [i]Ale tak bez sądu? - Zapytał z kozła Bruno
Martin odwrócił się w tamtym kierunku.
- W walce wszystko może się zdarzyć. Gorzej jeśli zastalibyśmy ich w łóżkach. Wtedy trudno byłoby to wytłumaczyć i pewnie trzeba by podjąć ryzyko odtransportowania ich. Ale wątpię, żeby dali się tak łatwo podejść.
- Czyli bez sądu? Mamy walczyć by zabić, a nie walczyć by ogłuszyć i zabrać ze sobą? - upewniła się Hoe, zupełnie neutralnym tonem głosu, jakby nadal po prostu była ciekawa opinii Remiego. Sama swoją póki co zachowując tylko dla siebie.

Zerknęła przy tym z ukosa na Zdzicha, który przysłuchiwał się przecież tej rozmowie.
Młody chłopak kończył posiłek. Był zmęczony, ale też podniecony. Kompletnie pochłonięty przysłuchiwaniem się tej rozmowie. Spojrzał na Hoe, a na jego twarzy rozbłysł uśmiech. Wydawało się, że był... szczęśliwy… Orczyca za nic w świecie nie pozwoliłby żeby ktokolwiek z towarzyszy spostrzegł się co dzieje się w jej sercu na widok tego uśmiechu. Zacisnęła tylko mocniej pięści. I chociaż jej spojrzenie złagodniało nic innego nie zmieniło się w jej mimice. Przesunęła wzrok na Remiego, spodziewając się jego rychłej odpowiedzi. I nie patrząc już na Zdzicha wyciągnęła w jego kierunku mapę, z którą zdążyła się zapoznać.
Martin wyciągnął rękę po podawany przedmiot, lecz na razie nie poświęcił mu ani trochę uwagi. Przeczucie podpowiadało bartnikowi, że ta rozmowa jest jednym z kluczowych punktów tej wyprawy.
- Gdybym wiedział, że damy radę upilnować tych zbójców, nie byłoby problemu, ale… to zaprawieni w bojach banici. Na pewno liczyli się z tym, że kiedyś ktoś spróbuje ukrócić ich działalność. A jeśli nawet nie przenoszą obozu, tylko mieszkają w jednym miejscu. to znaczy, że muszą być pewni siebie. Z jednym, może dwoma sobie poradzimy. Zróbcie co się da, żeby potyczkę przeżyć i ich unieszkodliwić. A czy trwale czy nie będziemy się martwić potem - Remi przeniósł wzrok na orczycę. Fakt, że jeśli chodzi o większość drużyny, to czy zrobią członkom bandy krzywdę było w znacznej mierze zależne od szczęścia. Hoe odstawała umiejętnościami od reszty, w tym od samego bartnika. W jej przypadku to czy nie da rady zadać komuś obrażenia było raczej kwestią pecha. Solidnego pecha - dokończył myśl bartnik.

- Jeśli zaś mówimy o tak ważnych kwestiach… Na coś ty tak właściwie liczył - zwrócił się do Zdzicha.
Rozczochrana głowa uniosła się a rękaw przejechał po szczeniackiej brodzie błyszczącej od tłuszczu. Wielkie oczy spojrzały na Hoe a potem na bartnika.
- Eee.. No...- zaczął chłopak - Jakbym spytał dziadzia Józia, to na pewno by mnie nie puścili. Jakbym zapytał was, to ino bym pewnie przez plecy batem dostał... A tak to sem jest i mogę się przydać. Nagotować czego, ładować samopały mogę, konie oporządzić, przypilnować albo co.
Patric przysłuchiwał się przez chwilę jak chłopak zachwalał swoje różne umiejętności, po czym zapytał.
- A co zrobimy z rannymi po naszej stronie? Mamy jakieś opatrunki?
- Gdyby to coś dało złoiłbym ci skórę. Ale teraz to i tak nic nie zmieni - mruknął pod nosem Martin przypominając sobie Adama. Kiedy zaczął się szlajać ze swoimi znajomymi też nikt go nie nauczył rozumu. Ta myśl przypomniała mu o tajemniczym jegomościu, który ponoć miał dla niego wiadomość. Zanim powrócą do Szuwar zapewne zostanie już przesłuchany. Po raz pierwszy od wyruszenia Martin zaczął się zastanawiać nad intencjami starego kobolda. A co jeśli po prostu nie chciał, by bartnik zawadzał w dochodzeniu ? Remi mimo woli poczuł niepokój. Nie złamał żadnych praw, a i Trouve chyba nie powierzyłby mu dowodzenia…
- Mamy - odparł stajennemu. Cóż koszula, którą wziął na zmianę była jedną z ulubionych, ale materiał był mocny i po wygotowaniu powinna się nadać. Szkoda, że nie było z nimi Trottiera.
Remi przypomniał sobie o mapie, którą trzymał w ręce. Pochylił się w tej chwili nad nią, próbując wyczytać z niej jak najwięcej.
Trzeba było przyznać gnollom, że pomimo braku zdolności plastycznych mapa była w miarę czytelna. No i dokładna. Brakowało, co prawda, na niej rzeki Rechotki, która prawdopodobnie ciągnęła się za trzema wzgórzami, ale poza tym Remi nie miał trudności w orientacji. Szuwary na wschodzie, Bełty na zachodzie , gdzieś na północy Pocieszniki. Miejsce śmierci Brassarda oznaczone było grubym iksem. Z ich opowieści wynikało, że Miętosie musieli gdzieś mieszkać w okolicy. Po krótkiej analizie bartnik nie dawał wiary by banda osiedliła się na południu. Nic tam nie było prócz lasów i coraz większych gór. Nikt im nie zagrażał do tej pory. Mogli czuć się bezpiecznie. Nigdzie nie uciekali.
Na północy był widocznie zarysowany zbiornik wodny. Staw lub niewielkie jezioro. To było dobre miejsce na obóz. Tym bardziej, że teren na pewno się wznosił ku górze…

Powóz nagle stanął, aż ośki zapiszczały i konie zaczęły parskać.
- Ej, wy tam w środku.. lepiej wychylcie głowy… - Wrzasnął zaniepokojony Bruno. Do środka za to wcisnął łeb Gauthier i wyciągnął rękę po muszkiet. Na furmance też zrobiło się naraz gwarno a i ktoś przeklął.
Remi szybko zwinął mapę i schował ją do kieszeni. Zanim zorientował się co robi, już stał na nogach. Martin zaczął przeciskać się na kozioł, zaraz jednak zrozumiał swój błąd i po prostu podał muszkiet orkowi.
- Co jest ? - spytał, kiedy szczęśliwie znalazł się na zewnątrz.


- No właśnie? - Zagaił również zaniepokojony Patric.
Muszkiet przewędrował do rąk orka niemowy, który ślamazarnie próbował nim manewrować. Ponad tym, Remi dostrzegł na drodze jakieś zwierzę. Coś kosmatego i potwornie brzydkiego stało jakieś dwadzieścia metrów przed powozem.
- Spokojnie z tą armatą. Nie chcemy by się zleciało ich więcej - Jęknął Bruno. Dopiero teraz bartnik mógł zobaczyć co tak zaniepokoiło woźniców…
Na ziemi leżał sfatygowany niedźwiedź. Nieco wychudzony i wygłodniały po zimie. Dyszał ciężko, ale oczy miał zamknięte. Było mu wszystko jedno. Mógł umrzeć tu i teraz. Nad nim dyszała mozolnie gruba dzikoświnia. Każdy widział, że dzikoświni się w drogę nie wchodzi. Było to zwierzę wyjątkowo charakterne i o niezwykle niskiej odporności na złość. Złość legendarna, która opisywano jako przeżuwanie zębami trzonowymi tętnicy wroga, tylko dlatego, że krzywo się spojrzał.
Sytuacja nie była normalna. Dzikoświnia właśnie oceniała nowego intruza. Tuż za nią, w krzakach siedziało siedem małych dzikoświnek i podziwiały widowisko.

Bartnik zaklął cicho pod nosem. Dobrze, że to nie zasadzka, ale dzikoświnia z młodymi i niedźwiedź ? To była lekka przesada.
- Zdzich, przydaj się na coś i skocz do powozu gnolli. Powiedz, że mają się natychmiast zatrzymać. Tylko nie hałasuj. I może lepiej nie wychodź przed wozy - zawołał cicho Martin w stronę budy.
Chłopak kiwnął głową i po cichutku wysunął się tylnym wyjściem.
Potem zaś Remi zaczął przyglądać się dzikoświni, starając się nie patrzeć jej w oczy. Remi nie miał ochoty na konfrontację ze zwierzęciem, ale nie wydawało mu się by próba odgonienia go coś dała. Mimo to zamierzał spróbować. Nie zaszkodziłoby mieć za plecami kilka nabitych muszkietów na wypadek szarży. Plany te jednak musiały chwileczkę poczekać, zanim bartnik nie upewni się, że wóz z tyłu bezpiecznie zaparkował. Do kłopotów brakowało im tylko kolizji.
- Bądźcie cicho - ostrzegł współpasażerów.

- Panowie… - W głosie Bruna wyczuwalny był strach. Remi odruchowo spojrzał przed wóz. Świnia właśnie gotowała się do szaleńczego ataku. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że na pierwszy ogień i nieokiełznaną złość zwierzęcia pójdzie koń. Nie był to dobry scenariusz, gdyż w przypadku jego śmierci, nie było komu ciągnąć powozu…
Remi syknął. Tyle z odstraszania.
- Bagnety, szybko !- krzyknął już głośno. Bez konia byliby uziemieni, dlatego przydałoby się go wyprząc. Z drugiej strony ich jedyną szansą było ostrzelanie tego monstrum, a wysyłanie kogoś było pozbawianiem się strzelca i narażeniem jego życia.
- Patric do konia. Osłonimy Cię - zadecydował Martin. Ta dzikoświnia może być ranna po pierwszych strzałach i być jeszcze dość silną by poharatać biedną szkapę.
- Lepiej się schyl ! - wrzasnął jeszcze sięgając samemu po bagnet.
Stajenny rzucił się z wozu na ziemię i pochylony pobiegł naprzód. W tym samym czasie bestia zaryła dwa razy kopytkiem w piaszczystej drodze i wyrwała pędem w bok. Pobiegła po łuku robiąc dziwaczny zwód i z impetem natarła jedynego człowieka na ziemi.
Dzikoświnie miały to do siebie, że atakowały wszystko, co było większe od nich. Wóz, koń i Patric wydawały się odpowiednimi celami.
Na wozie ukończono dozbrajanie. Lufy muszkietów skierowane zostały w kierunku agresora. A przynajmniej mniej więcej w tym kierunku.
- W bok !- ryknął na głos Martin do Patric’a.
Odczekał ile się dało, aby tamten odskoczył, jednocześnie cały czas obserwując zbliżające się monstrum.
Kiedy nie można było już dłużej czekać, nie pozostawało nic jak tylko na cały głos wrzasnąć :
- Cel ! Paal !
Huknęło, kiedy Gauthier wystrzelił, jednak pocisk orka przeciął powietrze nie czyniąc szkody Patricowi. Niestety dzikoświni też nie. Zaraz rozległ się kolejny strzał. Remi po chwili dopiero zrozumiał co się stało. Stajenny musiał strzelić pod brzuchem szkapy. Dzikoświnia kwiknęła przeszywająco, lecz widocznie została tylko draśnięta. Nie zatrzymała się nawet i zbliżała się szybko. Martin dałby słowo, że w jej oczach błyszczała rządza mordu. Sam podniósł muszkiet starając się namierzyć cel. Dostrzegł jeszcze jak Patric rzuca się w kierunku wozu, a ścigająca go bestia wykonuje ślizg pod brzuchem Dolly, która chyba nawet tego nie zauważyła. Klacz, która kiedyś należała do szeryfa musiała być przyzwyczajona do takich sytuacji. Chociaż może po prostu wszystko jej było jedno.
Wszystkie te spostrzeżenia przeleciały Remiemu przez głowę, kiedy przygotowywał się do strzału. Kiedy palce bartnika naciskały kurek nie myślał już jednak o niczym. Przed oczyma miał tylko tę cholerną, wielką świnie.
Walnęła salwa przysłaniając wyplutą chmurą spalonego prochu widok Remiemu. Wszystkim w środku zadźwięczało w uszach. Nastąpił kolejny wystrzał gdzieś z przodu, krzyki Patrica i kwik świni. Nawet Dolli zarżała i szarpnęło wozem, aż coś spadło z tyłu. Powóz się wzniósł przednim kołem i za chwilę opadł ciężko, aż jęknęła oś.
Bartnikowi zaparło dech, kiedy łupnął o deski wozu. Trudno było mu określić co dokładnie spowodował jego strzał. Doświadczenia z bronią zbytniego nie miał. Oby tylko nie okazało się, że trafił swoich. Ten krzyk… chyba Patrica... go zaniepokoił. Remi szybko pozbierał się z podłogi i rzucił w kierunku kozła. Nadal trzymając kurczowo bagnet wychylił się, aby ocenić sytuację.

- Mosse ? Patric ? - zawołał bartnik ochryple.
Remi zeskoczył z kozła. Sceneria wydawała się zaskakująco spokojna, w porównaniu do tego co tu się działo przed chwilą. Kiedy stopy Martina dotknęły ziemi dosłyszał dziwne dyszenie. Zaraz znalazł źródło tego dźwięku.
Dzikoświnia leżała na boku sapiąc i prychając, a z jej pyska wylewała się szkarłatna posoka. Jasnym było, że musiała zostać przejechana przez powóz. Kopytami drapała ziemię. Remi odwrócił wzrok. Nie było czasu nad użalaniem się nad zwierzęciem. Bartnik obszedł wóz w poszukiwaniu towarzyszy.
Ork wydawał się cały. Siedział na koźle ściskając muszkiet i obserwując co działo się w dole. Bruno kucał nad Patric’em, który syczał z bólu. Dzikoświnia przeorała mu kłem udo. Mogło to wyglądać groźnie, ale w rzeczywistości rana nie była głęboka. Mosse rwał właśnie szmatę by przewiązać mu kończynę.
Gdzieś z tyłu dobiegli z bronią pozostali.
- Wszystko w porządku? - Krzyczał Quentin
Rogbuta od razu ustawiła się na drodze będąc gotowa na każdy dowolny atak. Gregoire podbiegł do Remiego a jego rozbiegane i wystraszone oczy próbowały ogarnąć sytuację.
- Mocno było słychać te strzały..? - Zapytał z kwaśną miną.
Remi w pierwszej chwili chciał odpowiedzieć coś kąśliwego, ale zaraz się opamiętał. Szewc miał rację - hałas mógł ściągnąć im kogoś na głowę. Martin potarł czoło myśląc gorączkowo. Trzeba było się stąd jak najszybciej oddalić. Chociaż burza zniszczy część śladów tego co tu się wydarzyło, to zapewne też uniemożliwi im kontynuowanie podróży. To miejsce nie było idealne na postój.
- Gauthier ułóż Patrica na wozie gnolli. Mosse pomożesz mu i zajmiesz się raną Tourneura - tu Martin wskazał głową leżącego. Ork tylko skinął głową i zabrał się do zadania. Bruno stęknął coś o swojej chorej nodze, ale szybko porzucił narzekanie i pomógł towarzyszowi. Kilka chwil później stajenny był już wygodnie ułożony na wozie Cieciółków.
Remi zaś kontynuował wydawanie poleceń.
- Levasseur i Micheaux wyłapiecie te małe dzikoświnki, które kryją się w krzakach. Niech chociaż coś będzie z tej potyczki - drugie zdanie dodał nieco ciszej.
- Rab pomożesz mi z tą świnią - zwrócił się do orczycy. No i niedźwiedziem - powiedział Martin odwracając się jednocześnie w stronę wspomnianego misia. Leżał teraz bezwładnie na drodze. Widocznie on też pożegnał się z życiem.

Dzikoświnia została sprawnie odsunięta na pobocze. Po chwili namysłu jednak Remi uznał, że warto poświęcić kilka chwil cennego czasu by wziąć ją ze sobą. Drużyna jadła niemało, a nie wiadomo ile wyprawa się przeciągnie. Niedźwiedź sprawił trochę więcej kłopotu. Chociaż wycieńczony okazał się za ciężki dla ich dwójki, jednak bagienny ork wspomógł ich siłą swoich mięśni, także uporali się z robotą w sam raz by zobaczyć jak ich towarzysze wracają z śwniaczkami. Bartnik dał sobie spokój z niedźwiedziem, ale gnolle postanowiły skorzystać z okazji i zagarnąć go dla siebie. Martin nie miał ochoty wdawać się w spór, toteż nie protestował.
Wszyscy mieli ochotą na chwilę odpoczynku, ale Remi nie mógł im na to pozwolić. Powinni ujechać chociaż kawałek i znaleźć lepsze miejsce na obóz zanim nadejdzie nawałnica. Tak więc kilka chwil później wózy z jękiem ruszyły powoli z miejsca.
 
__________________
Hmmm?

Ostatnio edytowane przez Kostka : 10-12-2016 o 20:25.
Kostka jest offline