Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-12-2016, 18:22   #111
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
- Cześć - przywitała się z uprzejmym uśmiechem. - Herbaty? - wskazała na parujący imbryczek nie chcąc tak brutalnie opuszczać towarzystwa babci. Poza zastawą herbacianą, na stole leżała książka, która Laura zaczęła czytać i szkicownik otwarty i złożony w pół. - Zapewne często jesteś tu gościem?
Adrien machnął ręką do Laury, rozejrzał się po izbie i pokręcił głową ściskając czapkę w ręku
- Nieee, dzięki... Jak chcemy gdzieś se pójść to lepiej teraz - nerwowo spojrzał na Beronique, która właśnie go minęła i usiadła. Chłopak stał teraz sam.
- Idzie burza i silny deszcz. Potem może być trudno na... jakie spacery...
- Spacery? O tej porze? - zaniepokoiła się babcia i spojrzała na Laurę, która sama była zdziwiona.
- Blisko, ło tutaj... - odpowiedział za Laurę chłopak.
Babka pokręciła głową ale nie ukrywała lekkiego uśmiechu. Młodzi potrzebowali prywatności. Poza tym, cokolwiek Laurę było w stanie wyciągnąć na spacer, było prawdopodobnie dobre. Niezbyt ta koncepcja spodobała się srebrnowłosej, lecz najwidoczniej została postawiona przed faktem dokonanym. Z grzeczności nie opierała się, spojrzała na chłopaka po czym wróciła wzrokiem do babci. Ta natomiast bardzo dobrze znała ten wzrok. Nie zmienił się od dziecka, a wyrażał niechęć do opuszczania domu, gdy w głowie miało się tyle planów na spędzenie czasu w środku.
- Ale... gdzie...? - nieśmiało wtrąciła podnosząc się powoli od stołu.
- No, dziś już na wieżę kościelną nie będę cię ciągał - powiedział chłopak, na co dziewczyna prawie pobladła.
- Po prostu, przejdźcie się wokół domu - zaproponowała babcia - Sprawdźcie czy u Lisy wszystko w porządku. Może pan Trouve pożyczy Laurze jakąś książkę?
Adrien zdębiał i widać było po nim, że pomysły go trochę przytłaczały. Ale wolał się gdzieś przejść niż siedzieć u Bregetsów w domu.
Oboje przeszli do korytarza. Laura okutała się płaszczem i szalem a na głowę naciągnęła kapelusz i kaptur. Zimno było dla niej czymś, czego bardzo chciała unikać.
- To chyba wezmę latarnie... - zakomunikowała również nieśmiało.
Towarzysz kiwnął głową. Na zewnątrz wiatr mógł pogasić niektóre latarnie, więc własne źródło światła było całkiem wskazane.
- Adrien, ale ty wiesz, że ja dalej nie mogę pozwolić sobie na chodzenie, bieganie i skakanie po całej okolicy? - zaznaczyła nieco strapiona, gdyż nie chciała gasić zapału przyjaciela.
Chłopak zmierzył Laurę wzrokiem i pokiwał głową
- Nie bój nic - uśmiechnął się. - Najwyżej cię poniosę... A tak naprawdę to nie idziem daleko. Zaufaj mi.
Z dozą niepewności dziewczyna przyjęła słowa Adriena kiwając lekko głową. Mogłaby w sumie zadać pytanie, jakie byłoby to miejsce, acz jeśli samodzielnie była w stanie przejść tyle, co za dom... to pytać nie było sensu. Rozpaliła latarnie i razem wyszli na zewnątrz.

Na dworzu szalał już wiatr kołysząc koronami drzew. Ogień w lampie lekko zafurkotał, ale była to dobra, zdobiona lampa oliwna , osłonięta z czterech stron szybką i drobnymi ornamentami.
- Się nie obraź, że tak cię wywlokłem w taką pogodę, ale dziwnie tak w obecności twoich dziadków tam sterczeć. Jakoś do pańskich domów nie przywykłem - powiedział chłopak i wskazał na południe - Tam pójdziem. Jest tam stara opuszczona chałupa. Ze strychu można patrzeć na... różne rzeczy... - spojrzał na Laurę i starał się wyczytać z jej twarzy nastrój. - No chyba że se wolisz te książki pożyczać od Trouve. Ale ja nie wiem czy on się ucieszy jak nasze gęby zobaczy.
Laura ważyła swoje siły na zamiary. Książka faktycznie mogła być przydatna, choć od czasu wyciągnięcia szkicownika, nie aż tak potrzebna. Również chodzenie po ciemku do osób, których w sumie jeszcze nie poznała osobiście... Nie należało do odpowiednich w jej sytuacji. Chwilę dumała patrząc się we wskazanym kierunku.
- Ten stary dom, to ten mniejszy, czy większy? - dopytała trzymawszy się za kraniec kaptura.
Adrien wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Pewnie, że ten mniejszy. Ten większy to jeden wielki slums - Wsparł swoim ramieniem dziewczynę i razem ruszyli drewnianym podestem na południe. - Tam nigdy nie chodź, no chyba że z obstawą kilku rosłych chłopów. Niezła tam zbieranina jest. Niektórzy to wariaci, inni to przestępcy. W najlepszym razie trafisz po prostu na żebraka.
- Zdążyłam już zauważyć... - wspomniała mętnym tonem. - Dziwię się, że pani Pascal ma odwagę tam się pojawiać...
- Ma niewielki wybór. I tak ludzie ją dobrze traktują, w końcu jest czarna i ponoć głupia. Trouve udaje takiego gbura, ale to on dał jej pracę.
- Cza...? Oh... - zdziwiła się nie rozumiejąc z początku ale pytanie powstrzymała następną myślą. Dla niej obcowanie z różnymi nacjami było porządkiem dnia codziennego. - Na miejscu pani Pascal nie byłabym pewna swojego bezpieczeństwa mając kluczyk do golema, którego chcą wykraść...
Para skręciła w lewo i szła dalej. Było to miejsce znane Laurze ze spotkania z panną Pascal oraz ze spaceru z babcią. To tutaj znajdowało się to zwykłe drzewo mające niezwykły sekret. A przynajmniej tak laura mogła uważać. Zamiast zastanawiać się nad nim musiała już nabrać tchu, gdyż Adrien miał znacznie szybsze tempo, niż dziewczyna.
Gdzieś na horyzoncie zamigotały pioruny.

Dom wyglądał naprawdę źle. W dachu były dziury, a okna powybijane. Trawa sięgała tu po pas i skrywała jakieś stare meble i nadpalone deski. Ktoś nieostrożny mógłby wybić sobie zęby.
Zapiszczały pchnięte przez Adriena drzwi i podłoga zatrzeszczała od jego kroków. Obrócił się do Laury i wyciągnął rękę.
- Pomogę ci - powiedział.
Z lekkim przerażeniem w oczach Laura chwyciła chłopaka i z duszą na sercu weszła do środka. Tam, w świetle latarni, zrewidowała stan budynku...
- Adrien... On już nie wytrzyma drugiej wichury... - zaznaczyła.
- Heh... wytrzyma - Odpowiedział drwal i zagwizdał udając jakieś ptaszysko.
Na strychu coś się poruszyło. Załomotały deski i pisnęły zawiasy. Gdy Laura podniosła latarnię w górę jej słabe światło padło na schody i oświetliło młodą twarz chłopca.
- I czego gwiżdże?! - zapytała wystająca głowa. - No i po coś ją przyprowadził?! Mówiłem, żeby nie. Ona wszystkim rozpowie.
Adrien uśmiechnął się do Laury.
- Taa.. Przedstawiam ci Małego - Gasparda.
Chłopak westchnął i schował się w drzwiach.
- Są jeszcze Violaine, Joelle no i powinna być Lisa, ale ona ostatnio zabiegana.
- Um... Adrien...? O co chodzi...? - Laura przebąknęła niezorientowana. - Ja nie wiem, czy chcę wiedzieć o czymś, o czym wy nie chcecie by wiedzieli inni...
- Daj spokój... - Chłopak wskazał palcem na sufit, gdzie zapewne siedziała zgraja nastolatków i zaczął szeptać - To banda gówniarzy. Dzieciaków. Któregoś dnia wszedłem tu zwinąć kilka desek a oni tu w najlepsze jakiś bimber próbowali obalić. No i tak się zaczęła ta nasza znajomość. Ja ich trochę pilnuję, a i też pogadać z kim jest jak mój brat pije. Nie są groźni a ich tajemnice to bajeczki.
Znów chłopak wyciągnął rękę by pomóc Laurze wejść po schodach.
- Polubią cię. Chodź.
Dziewczyna miała bardzo mieszane uczucia do tego, co zostało jej przedstawione. Jednak jak dotąd dawała się na wszystko namawiać. Prawdopodobnie za sprawą dzieciństwa i podobnego wspólnego brojenia, nawet jak na ograniczenia dziesięcioletniej Laury. Teraz jednak nie miała tylu lat, wyrosła, nabrała manier i umiała się zachować jak dama. Nijak pasowało do niej picie bimbru na poddaszu zrujnowanego domu z miejscową młodzieżą tuż przed samą burzą.
- To nie jest dobry pomysł... - powiedziała z nikłym przekonaniem wspierając się na chłopaku.
- Naprawdę nieźle wygląda burza z pod tego dziurawego dachu - Adrien nie zważał na zakłopotaną minę Laury. Nie był zbyt bystry pod tym względem. Oboje podążyli trzeszczącymi, zakurzonymi schodami na strych.
Lekkie drzwi uchyliły się i para weszła do środka. Na podłodze stała łojowa świeca i lekko migotała. Wokół siedziały dzieciaki. Jeden chłopak i dwie dziewczyny.
- Ej, no! Weź to zgaś! - rzuciła jedna z pannic.
Adrien westchnął, przejął od Laury lampę i nieco przykręcił jej knota. Światło stało się bledsze.
- Sobie nie przeszkadzajcie - rzucił w ich stronę drwal, ale już jedna z dziewcząt wstała i podeszła. Miała rude włosy i piegi. Staksowała Laurę uważnie.
- Cześć. Nazywam się Joelle, a reszta to dzieciaki z sierocińca. Nie są tu za pozwoleniem swoich opiekunek więc cenimy sobie dyskrecje. Dobra?
- Dobry wieczór... Mnie też nie powinno tu być, więc nie mam w planach nikomu o tym wspominać. Mam na imię Laura, choć pewnie to już... wiecie... - odpowiedziała uprzejmie na dość rezolutną uwagę.
- Magdalena, dziewczyna, której chyba nie poznałaś i niestety już nie poznasz, zajmowała się tutaj dzieciakami - wyjaśnił Laurze po czym zagaił do piegowatej. - Co tam u twojego trolla? Ponoć ludzie się skarżą, że wali nocami młotem w tej swojej kuźni.
Joelle tylko wzruszyła ramionami.
- Nie mój troll, tylko mój przyjaciel troll... Nie wiem. Nie widziałam go dzisiaj - obróciła się i wróciła do swoich szepczących przyjaciół.
Adrien kiwnął głową i uśmiechnął się do Laury.
- Chodź. Tu jest taki niepewny balkon. Wchodzić na niego nie będziemy, ale drzwi można otworzyć. Niezły jest widok.
- Balkon...? Tu cała konstrukcja jest niepewna... - rzuciła cicho z nerwowym uśmiechem. Nie mniej opatuliła się bardziej w płaszcz i ruszyła z początku trzymając się bardzo blisko chłopaka. Szybko jednak myśli zrewidowały ten pomysł. - Lepiej będzie nie stawać na tych samych deskach... Leżące dzieciaki to co innego niż dwie stojące w jednym miejscu osoby...
Przez uchylone, dwuskrzydłowe, ledwo trzymające się na zawiasach drzwi widać było skromną panoramę na pola Zbażynów. Wiało przez nie, ale trzeba było przyznać, że widok rzeczywiście był niezły. Niebo nad farmą kotłowało się i ciemniało, a chmury kłębiły i strzelały piorunami.
- Niezłe co? - Powiedział jakby sam do siebie Adrien podziwiając widoki.
Laura mogła dostrzec drzewo, które jeszcze wczoraj wydawało się jej ciekawe. A szczególnie dziupla. Gdyby nie Iris Pascal, być może dziewczyna znałaby zawartość skrytki. Niestety, z tego miejsca, prócz czarnej dziury nic nie było widać.
- Ładne... - przyznała dziewczyna przypatrując się dłuższą chwilę. Dokładniej powiedziawszy, do następnego silniejszego dmuchnięcia. Zaniepokojona schowała się bardziej w środku. - Choć wysokości nie są zbyt dla mnie... A zdecydowanie wysokości w budynkach grożącym zawaleniem. Nie powinnam się wdrapywać w takie miejsca, tak samo jak nie powinnam wdrapywać się na to drzewo.
Adrien zmarszczył brwi.
- Po co miałbyś się gdzieś wdrapywać? Heh... pamiętam, że jak sad obrodził to chłopaki się wspinali by zerwać ci jabłka. Sama nie wchodziłaś...
- Bo sama nie mam tyle sił, by się wdrapać, ani sił by przytargać drabinę, czy nawet ją podstawić... Z tym nic się nie zmieniło od kiedy miałam te parę lat... - wspomniała lekko melancholicznie. - Jabłek tam nie ma, ale jest dziupla. Dwa dni temu widziałam z okna pracowni dziadka, jak coś odbijało stamtąd promienie słoneczne. Po barwie to byłby jakiś kawałek metalu. Chciałam sprawdzić co to mogło być. Wiesz... Dziupla raczej nie odbija światła...
- Hmm... no raczej nie - odparł chłopak i znów się zmarszczył wytężając wzrok… i po chwili cicho wyszeptał. - Rzeczywiście coś tam jest. Kurcze. Tyle razy przechodziłem pod tym drzewem a nie zauważyłem nawet, że tam taka jama. - Spojrzał na Laurę wyczekująco. - Pójść i sprawdzić? - zapytał.
- Sprawdzić? - zdziwiła się srebrnowłosa. - Raczej wracać, bo za chwile zacznie padać. Nie biegam szybko... - wtrąciła obronnie robiąc tę samą minę, którą zrobiła podczas propozycji tego spaceru.
- A... czyli... odprowadzić cię już? - Adrien poczuł się niepewnie.
- Z takimi chmurami - wyjrzała w niebo - to deszcz będzie padał całą noc. Nasiąknięte drewno waży więcej... a nie chcę być w środku, gdy ta ruina będzie się walić... Jeszcze jak jest tutaj tyle osób. Jak nie ta burza, to następna, mówię tobie.
U chłopaka wdarła się niepewność a u Laury była obawa i to dość znaczna.
- Na błyskawice chętnie popatrzę, ale z gorącą herbatą, w kocyku. Na ciepłym i szczelnym poddaszu u dziadków. Jest tam okienko, które też wychodzi na wschód. Nawet jest pół piętra wyżej.

Adrien patrzył przez chwilę na Laurę próbując zrozumieć te obawy dziewczyny. Westchnął i pokiwał niemo głową. Zaprosił ją ruchem głowy w stronę schodów. Zabierając latarnie, zaczęła się akcja schodzenia piętro niżej.
- Pa dzieciaki! - rzucił do rozgadanej młodzieży i podszedł do drzwi i przytrzymał je dziewczynie.
- No dobra. Chodź. Odprowadzę cię. W sumie to już rzeczywiście późno a i zaraz zacznie porządnie lać.
Właśnie w tej chwili zagrzmiało dość blisko.
- Adrien, ale ty mnie nie odprowadzaj, tylko chodź ze mną jak mamy oglądać burzę. Poddasze nie gryzie. Przynajmniej mniej niż poddasze tej ruiny. Tutaj szybko przemarznę, nawet jak jestem w płaszczu.
- Nie, nie. Odprowadzę. Przecie nie godzi się by jaki amant wieczorami po strychach się miotał - roześmiał się chłopak i pomógł Laurze wyjść z trzęsącej się od podmuchów chaty.
- Oh... - zwątpiła na dość słuszną uwagę. - No dobrze... - odpowiedziała wspierając się na jego ramieniu.
Nadchodzący deszcz nieco przyśpieszył kroki Adriena, a większa prędkość skróciła znacznie dystans po którym Laura potrzebowała nabrać powietrza.
- Adrien, zwolnij trochę, nie nadążam... - zgłosiła swój sprzeciw. - Daj mi chwilę, muszę odpocząć...
Chłopak ściągnął kurtkę i ułożył jak daszek nad ich głowami. Krople teraz bębniły o materiał.
- Ktoś tam stoi - powiedział wskazując na dom pana Trouve...
 
Proxy jest offline  
Stary 06-12-2016, 01:18   #112
 
Sapientis's Avatar
 
Reputacja: 1 Sapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wiatr targał ciemnym płaszczem, jednak nie udawało mu się zwyciężyć, ze zdecydowanym krokiem Sophie d’Artois. Po opuszczeniu plebanii, szybko skierowała swoje kroki, w stronę zauważonej wcześniej gospody.
Huśtany wiatrem szyld z czarnym kotem skrzypiał głośno.


Dziewczyna naprawdę potrzebowała odpoczynku. Zamiast tego, w jej głowie kłębiły się myśli.
Zadanie od początku nie miało być łatwe i dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Według otrzymanych informacji, Marie coś się stało, więc, jak na razie (wierząc słowom duchownego), wszystko się zgadzało. Wszystko, za wyjątkiem jednego - ciała zmarłej. Wiedziała, że jeszcze nie może być pewna śmierci miejscowej wiedźmy. Pamiętała co jej powiedziała Brandy: “bez trupa nie ma dowodów”. Dlatego musiała być bardzo ostrożna. Nad wyraz.
Już nie raz mówiła sobie, że wiedźma nie zagraża jej bezpośrednio. Podejrzewała jednak, że może wpaść w szał, gdy zobaczy, że ktoś przeszukuje jej rzeczy. I to z założeniem, że nie żyje.
Nie wiedziała jakimi mocami dysponowała Marie i nie chciała, dowiedzieć się tego z autopsji. A jeśli zostanie zaskoczona, może zabraknąć jej czasu, na wyjaśnienia i wytłumaczenie swoich intencji.

Przewidywała, że bagna będą niedostępne, po nadchodzącej ulewie. Dodatkowe parę dni może sprawić, że część spraw rozwiąże się sama. Poza tym dziewczyna i tak miała sporo do zrobienia.
Skrupulatnie układała w głowie listę spraw, które musiała załatwić jak najszybciej. Na pierwszym miejscu była oczywiście rozmowa z merem. Sophie aż przystanęła, gdy ze strachem zorientowała się, że nie pamięta, jak miał imię. “Trottuar?” - przyszło jej na myśl. - “Nie, nie… Jakoś podobnie…“
Pamięć zwykle miała dobrą… “To pewnie przez to miejsce.” - próbowała się uspokoić, ale w chwili, gdy burza była tuż, tuż, ciężko o spokój. Do tego była naprawdę zmęczona.
Mieszkańcy na pewno wskażą jej właściwą osobę. Mer był w końcu tylko jeden.

Zasłonę ołowianego nieba rozdarła jasna błyskawica. Sophie ledwo zdążyła skulić głowę w ramionach, nim do jej uszu dotarł huk grzmotu.
Przyspieszyła kroku, by zdążyć przed deszczem.

“Trzeba będzie porozmawiać o tej wiedźmie. O jej relacjach, nastawieniu do mieszkańców, no i, rzecz jasna, o jej zwłokach…” - wyliczała w myśli dziewczyna. Miała nadzieję, że wyjaśnienia mężczyzny rozwieją jej obawy, odnośnie wiszącego w powietrzu niebezpieczeństwa. Mimo, że, niezależnie od odpowiedzi, nie da jej to pewności. Magia bardzo łatwo zwodziła nieutalentowanych. Szczególnie ta potężna.

Prędko minęła budynek, wyglądający na piekarnię. “Świeże bułki z samego rana.” - pomyślała z wewnętrznym zadowoleniem. I przypomniała sobie, że zawsze chciała nauczyć się gotować. Nigdy jednak nie było na to czasu, ani sposobności.

Kolejny na liście: mag. Potencjalnie mógł być nawet większym zagrożeniem, niż stara wiedźma (głównie dlatego, że ta druga, z dużą dozą prawdopodobieństwa, nie żyła).
Magowie mogli ujrzeć zdolności magiczne w innych, a na razie lepiej byłoby pozostać incognito. Przynajmniej do czasu rozwiązania sprawy z Marie.
O magu trzeba dowiedzieć się jak najwięcej, lecz póki co unikać bezpośredniego kontaktu. Za jakiś czas pewnie będzie potrzebowała zamienić z nim parę zdań.Wreszcie będzie miała okazję poznać bliżej kogoś naprawdę umiejącego posługiwać się magią. Większośc wiedźm, które do tej pory poznała, nie była zbyt… Profesjonalna, żeby tak powiedzieć. Brak im było kunsztu, gracji, wyrafinowania.

Sophie lubiła postrzegać magię, jako sztukę. Obie można było wykorzystać, by tworzyć dzieła zapierające dech w piersi, czy wywołujące wzruszenie, jak również kreować szkaradę i wynaturzenia. Przykre, że wiedźmy najczęściej kojarzone były, z tą drugą sferą.
“Często same dawały po temu powody.” - pomyślała smutno młoda wiedźma.
Podczas swojego życia wiele ich poznała. Jedna bardziej arogancka i zadufana w swojej osobie, od poprzedniej. Było też kilka eleganckich wiedźm, pełnych gracji i dumy, jak chociażby madame Lucrèce Legrand-Roche. To ją właśnie Sophie starała się naśladować.

Stukając obcasami po krzywych, drewnianych balach Szuwarowej dróżki, uśmiechnęła się mimowolnie, gdy wróciła myślami do herbaty z tutejszym duchownym.
Było w nim coś takiego…
 
__________________
Everything I've done I've done with the best intentions.

Ostatnio edytowane przez Sapientis : 08-12-2016 o 01:48.
Sapientis jest offline  
Stary 08-12-2016, 00:56   #113
 
Sapientis's Avatar
 
Reputacja: 1 Sapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnie
Mocne, dębowe drzwi gospody “Bury Kocur” uchyliły się do połowy, z cichym skrzypnięciem. Po chwili do środka weszła młoda kobieta, odziana w ciemny płaszcz podróżny. Zsunęła z głowy kaptur i odetchnęła z ulgą, gdyż uniknęła pierwszych kropli deszczu, które właśnie zaczęły uderzać, w zabudowania Szuwarów.
Zaraz za nią, po podłodze wjechał brudny, od pyłu drogi, kuferek oraz ogłuszający trzask grzmotu.
Błyskawica rozjaśniła półmrok pomieszczenia, ukazując obszerną salę z kilkoma drewnianymi stołami i krzesłami. Z lewej strony pomieszczenia, okrągłe palenisko już kusiło ciepłym żarem płonących polan. Gdzieś z wnętrza gospody dochodziły głosy, ale nikogo poza właścicielem stojącym za ladą i czyszczącym kufle, widać nie było.

Na widok nowego przybysza karczmarz uśmiechnął się promiennie, choć było widać, że był lekko zmęczony.
- Witamy w Burym Kocurze! - powiedział. - Najlepszej gospodzie w tej części Bourmont! - Z tymi słowami na ustach odłożył kufel i szmatę, i ruszył w kierunku gościa - Proszę się nie kłopotać, z bagażem. Pomogę. Miejsce przy palenisku? Coś ciepłego do picia? Pogoda zaprawdę nie zachwyca!
Eldritch miał cichą nadzieję, że jego przedstawienie się udaje. W końcu gość w dom, to grosz w dom… a zadowolony gość to więcej grosza.

Sophie położyła wolną rękę na talii, dla uspokojenia oddechu. W milczeniu skłoniła głowę, na znak powitania.
- Bonsoir (fr. dobry wieczór). - powiedziała po chwili, gdy mężczyzna zmierzał w jej stronę. - Och, pogoda zdecydowanie nas dziś nie rozpieszcza. - potaknęła, po paru głębokich oddechach.
W gospodzie ładnie pachniało wędzonym mięsem i świerkowym drewnem.

Wysiliła zmęczoną twarz na lekki, przyjazny uśmiech i z wdzięcznością oddała mężczyźnie kuferek.
- Mam nadzieję, że znajdzie się jakiś wolny pokój? - dodała z nadzieją w głosie, patrząc pytająco, na młodego oberżystę.
- Oczywiście. - odpowiedział z uśmiechem karczmarz. - Nim jednak do tego przejdziemy porozmawiajmy.
- Z miłą chęcią. - odparła. - Si je peux? (fr. jeśli można?). - wskazała dyskretnie, na zachęcająco wyglądające krzesło, stojące przy palenisku. Leżał na nim gruby koc w kratę, choć kolory były już lekko wypłowiałe.
- Ależ proszę. - odpowiedział z uśmiechem mężczyzna podnosząc kuferek i odprowadzając ją do krzesła.
- Cały dzień jestem w drodze. - wytłumaczyła swoje zmęczenie. Już uciekała myślami do ciepłego łóżka.
- Musi być pani zmęczona i spragniona. Z daleka pani przybywa? Coś do picia by oczyścić gardło z pyłu podróży?
- Dziękuję bardzo, przed chwilą wypiłam herbatę. - odpowiedziała siadając przy kamiennym palenisku i lekko kręcąc głową.

Koc był przyjemnie miękki. Świerkowe kłody potrzaskiwały cicho, gdy leniwie sunęły po nich jasne płomyki. W dach bębniły grube krople deszczu, a błyskawice uderzały gdzieś w okolicy. Burza była nad Szuwarami.
“Dobre miejsce, na taką pogodę” - pomyślała z ulgą dziewczyna i potarła zziębniętymi na wietrze dłońmi. W swojej eleganckiej, skórzanej torbie miała rękawiczki, ale nie założyła ich, wychodząc ze świątyni.

- Przybywam z północy. - powiedziała dość tajemniczo, rzucając mężczyźnie zagadkowe spojrzenie. Nie sądziła, by jej pochodzenie naprawdę interesowało oberżystę. Zapewne zapytał pro forma. - Choć dziś akurat, przyszłam ze wschodu, od strony Chlupocic. - sprecyzowała, by nie poczytał jej odpowiedzi, za próbę zbycia rozmowy. Szczególnie, że miała parę pytań i potrzebowała odpowiedzi.
- Słyszałam, - zagadnęła, prostując się na oparciu krzesła i składając ręce na podołku ciemnofioletowej sukni. - Że jak na takie małe miasteczko, sporo się tu ostatnio dzieje….
- Parę zaginięć, parę śmierci, trochę wystraszonej gawiedzi wyjeżdżającej z miasteczka… - powiedział Eldritch po czym westchnął ciężko, wzruszając ramionami. - To zły czas na interesy i wszyscy cienko przędziemy. Pani przejazdem czy na dłużej? Przyznam, że przydałaby się nowa krew. Szuwary tego potrzebują.
- Mam tu parę spraw do załatwienia, ale później zapewne będę musiała wyjechać. - powiedziała smutno, choć mógł być to jedynie skutek zmęczenie. - Kto wie? Może przy okazji parę zagadek tego miejsca, również odsłoni przede mną karty... - dodała po chwili milczenia, a jej oblicze przebiegł trudny do określenia grymas. - Wiadomo co się tym ludziom stało? Coś ich łączyło? - spojrzała na niego z nową porcją energii, a w jej ciemnych oczach zatańczyły płomyki ognia z paleniska.

Eldritch pokiwał lekko głową. Okropnie dużo pytań, jak na tak młodą osobę.
- Nieszczęśliwie. Przybyłem w dzień zaginięcia, nie miałem szansy ich poznać.
- Nieszczęśliwie… - powtórzyła Sophie powoli.
Gospodarz zrobił przerwę na chwilę namysłu i bacznie przyglądał się kobiecie.
- Jeśli mogę zapytać, jaka jest pani specjalizacja w życiu?
Twarz dziewczyny stężała, a płomyki w ciemnych oczach zgasły bezpowrotnie.
- Pan coś insynuuje? - obruszyła się.
Pytanie poprzedzone takim spojrzeniem, choć niezamierzenie, mogło zabrzmieć niejednoznacznie.
Brandy przestrzegała ją przed podobnymi sytuacjami.

- Po prostu jestem ciekawy. - odparł beztrosko mężczyzna - Poza tym, skoro planuje pani zostać tutaj trochę, do czasu załatwienia swoich spraw, to zapewne wiedza o pani talentach może być przydatna, przy zapewnieniu źródła zarobku i zakwaterowania. Pani wybaczy, ale wątpię, by miała pani dość środków na więcej niż dwa noclegi. Ale co ja mogę wiedzieć? To miejsce, ta gospoda, jest idealnym miejscem. Wiedząc kim pani jest, mogę szepnąć słowo odpowiednim osobom i zapewnić pani jakieś źródło dochodów… to jest, jeśli wpasuje się pani w niszę i ma odpowiednie zdolności.
- Cóż, skoro tak drogie ma pan pokoje, to wezmę najtańszy. - powiedziała wstając. - Proszę mi wybaczyć, ale muszę być jutro wypoczęta, żeby móc zarobić na utrzymanie. - Po czym wygładziła fałd sukni i złapała za rączkę kuferka.

Mężczyzna pokiwał głową w zrozumieniu i niezrozumieniu jednocześnie, ale nie jemu było oceniać.
- Rozumiem. Choć ceny mamy podobne do innych przybytków. Skoro chce pani na własną rękę pozyskać środki do życia pozostaje mi to zaakceptować. Jednak jeśli zmieni pani zdanie, zawsze znajdzie mnie pani tutaj. - powiedział po czym wskazał ręką na drzwi po prawej od wejścia.
- Pierwszy pokój z prawej. Numer cztery. Pomóc z bagażem?
- Nie, dziękuję. - odparła chłodno i odeszła w stronę wskazanego pokoju.
Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie. Może nie był wybitnym znawcą natury ludzkiej, ale ta dziewczyna wyraźnie miała jakieś problemy…
- Spokojnej nocy. - rzucił w jej stronę i chwycił za miotłę.
Pora by doprowadzić to miejsce do porządku, po raz kolejny przed dniem jutrzejszym.




Z trudem przekręciła klucz w pewnie nigdy nieoliwionym zamku, gdy tylko znalazła się za prostymi drzwiami pokoju numer cztery.

Stwierdzenie, że nie stać jej na więcej niż dwa noclegi, było co najmniej nietaktowne.

Spojrzała na siebie krytycznym wzrokiem, ale eleganckie ubranie, nawet ubrudzone, nie dawało powodów, do tak surowych ocen.
Niemniej mężczyzna, choć nie wiedziała jakie miał podstawy, do takiego założenia, nie mylił się co do jej stanu majątkowego. Wcale nie miała wielu funduszy i prędzej, czy później, będzie musiała rozejrzeć się za jakimś zarobkiem. Zgromadzenie nie było zbyt hojną organizacją, więc raczej prędzej, niż później.

Przytknęła opuszki palców do wyczerpanych i kłujących lekko oczu.
- Być może to tylko niefortunny dobór słów? Jest późno i też z pewnością miał ciężki dzień... - starała się go usprawiedliwić, nadal nie otwierając oczu. Zmęczenie sprawiało, że była trochę przewrażliwiona.
“Musisz być bardziej wyrozumiała.” - upomniała się i westchnęła głęboko, po czym odsunęła dłonie, otwierając opadające powieki.

Mimo wieczoru i mocnego deszczu, w pokoju nie było całkiem ciemno. Przez okno wpadało słabe światło, stojącej na placu lampy.
Pomieszczenie było niewielkie. Pod ścianą stało proste, drewniane łóżko, a przy drzwiach biurko i taboret. Na stołku czekała metalowa miska z względnie czystą wodą i bure mydło.

Gdy Sophie obmyła się i przebrała, poczuła wewnętrzny spokój. Za oknem porządnie się rozpadało, a pioruny uderzały co jakiś czas, jednak nie przypuszczała, by nie dały jej zasnąć. Była naprawdę zmęczona.

Gdy już miała kłaść się do łóżka, powróciła myślami, do rozmowy z karczmarzem, która niestety nie poszła zbyt dobrze. “Jutro, gdy tylko odzyskam energię, na pewno się porozumiemy.” - pokrzepiła się w duchu, jednak nadal było jej wstyd pochopnej oceny sytuacji. - "Na pewno nie miał na myśli niczego złego." - pomyślała. - "Poza tym zaoferował mi pomoc. Należą mu się przeprosiny." - postanowiła, po czym wyjęła z kuferka butelkę znakomitego białego wina, które zabrała na właśnie takie okazje i podeszła do drzwi.

Po krótkiej walce z zamkiem wróciła do głównej sali karczmy, z nową ochotą na przyjazną rozmowę.
 
__________________
Everything I've done I've done with the best intentions.

Ostatnio edytowane przez Sapientis : 08-12-2016 o 14:35.
Sapientis jest offline  
Stary 08-12-2016, 22:57   #114
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Theseus, Laura i Adrien spotkali się pod szerokim okapem dachu Breugetów. Ciurkiem z jego krawędzi lała się woda. Wyglądało na to, że uwięziła przypadkowych przechodniów na kilka chwil.
- Drugi raz tego dnia na siebie wpadamy, panienko Lauro - powiedział Theseus, próbując przekrzyczeć burzę. Spojrzał na Adriena i skinął do niego.
- Pochwalony, synu.
- Pochwalony! - odkrzyknął Adrien, a razem z tym krzykiem zagrzmiało.
- Ojciec Theseus?! - zdziwiła się przytrzymując swój kapelusz z naciągniętym na niego kapturem. - Ojciec też lubi patrzeć na burze?!
- Tak jakby - mruknął kapłan, wykrzywiając zarośniętą brodę. - Wielki Budowniczy potrafi być równie gwałtowny, co miłosierny, panienko - dodał, poprawiając na sobie płaszcz i stawiając kołnierz, by w bezskutecznej walce ochronić się przed zacinającym wiatrem.
- Widzę, że wasze popołudniowe spotkanie skończyło się wieczornym spacerem, hm? - Theseus spojrzał krzywo na Adriena, jakby co najmniej oskarżając go o obmacywanie niewinnej Laury i próbę jej uwiedzenia.
Mężczyzna tylko przełknął ślinę. Wiedział po spojrzeniu dokąd myśli prowadziły duchownego.
- Odwiedzaliśmy kogoś - wyjąkał szukając wzrokiem jakiegoś wsparcia u Laury.
- Nie wszyscy mogą sobie pozwolić na spędzenia dnia przy rozmowach, proszę ojca - odpowiedziała Laura, której w głowie w ogóle nie było podobnych myśli. - I taki to spacer ze wszystkiego wyszedł, że zerwała się ulewa...
Adrien pokiwał głową nerwowo.
- No i jest tamto drzewo - wskazał palcem. W odległości ponad trzydziestu metrów stało uschnięte, martwe drzewo, którego gałęziami kołysał wiatr. Wyglądało dość ponuro...
Theseus pokiwał głową, jakby przyjmował wymówki młodych. Westchnął tylko i ponownie poprawił kołnierz.
- I co z tym drzewem, synu? - mruknął, spoglądając na Adriena i podążając wzrokiem za jego palcem.
- Ty powiedz - Drwal zwrócił się do Laury.
- Wysoko w tym drzewie jest dziupla, w której jest coś metalowego. Chcemy sprawdzić co to, ale najwidoczniej nie będzie nam dane w taki deszcz - odpowiedziała patrząc to na kapłana, to na przyjaciela, to na dach domostwa, czy na wskazane drzewo.
- W drzewie. Dziupla. Coś metalowego - Theseus mimowolnie uśmiechnął się lekko do siebie. - Ehh ci młodzi… Ledwo już pamiętam, jak sam ganiałem po drzewach - pokręcił głową i zerknął na dwójkę, zmieniając spojrzenie z “przestańcie się obmacywać” do “głupiutkie dzieci”.
- Jak by mnie ojciec podsadził i piorun by nas nie strzelił to bym zajrzał co tam jest… - napalił się młodzieniec.
Cicerone zmrużył oczy i spojrzał na Adriena, jakby tym wzrokiem chciał ugasić jego dziwny zapał, jednak… Ostatecznie mruknął coś i przygryzł wąsa.
- Aż tak wam zależy, żeby sprawdzić tę dziuplę? - spytał, przeskakując po nich spojrzeniem.
Laura miała mieszane uczucia, co do takiego przedziwnego pomysłu. Jej samej nie zależało jakoś za specjalnie, jedynie była ciekawa, cóż tam wpadło do środka. Najwidoczniej do Adrien, który zasłyszał od niej, był bardziej zdeterminowany do realizacji pomysłu, niż sama pomysłodawczyni.
- Tam zaraz zależy… - Mężczyzna próbował udawać, że nie zżera go ciekawość. Zadarł głowę i zmarszczył twarz - Trochę pogoda odstrasza, ale jak tu już jesteśmy… to można spróbować…
Kapłan westchnął i spojrzał w kierunku świątyni. Może zastanawiał się nad tym, czy nie lepiej będzie po prostu zostawić dwójkę młodych samych sobie. Widać było, że spędzali czas ze sobą i podchodzący pod pięćdziesiątkę zrzędliwy klecha nie był dla nich najlepszym towarzystwem.
Theseus uśmiechnął się lekko i pokręcił głową. W jego oczach zapaliły się małe ogienki.
- To lepiej się pośpieszmy, zanim zbłąkany piorun trzaśnie w to drzewo i spali wasz skarb - odparł, spoglądając na młodych i wyszedł spod bezpiecznego daszku.
- ~Ale...~ - wtrąciła Laura, której rozsądniejsze zdanie nie miało już znaczenia.

Obaj mężczyźni upewnili się, że panienka Laura wytrzyma te kilka chwil bez ich obecności i pobiegli pod drzewo jak dwie wystraszone dziewuszki, chroniąc głowy od lejącego z nieba deszczu.
- Powariowali... - skomentowała pod nosem oglądając całe zajście.
- Wskakuj, synu! - zawołał Theseus, próbując przekrzyczeć burzę. Pochylił się pod drzewem i splótł dłonie, tworząc w ten sposób oparcie dla stopy Adriena.
Mężczyznę dwa razy nie trzeba było prosić. Skorzystał ze splecionych rąk duchownego, postawił bucior i już za chwilę chwytając się gałęzi, wpisał się po drzewie. Na Theseusa posypało się kilka złamanych gałązek. Drwal chwycił się mocno i zajrzał w głąb czarnej jamy.
Cały czas lało i błyskało się. Duchowny nie zadzierał głowy lub robił to ostrożnie. Ledwo było cokolwiek widać. Za chwilę gruchnął mężczyzna na ziemię lekko się potykając. W ręku miał zwinięty worek jutowy.
Cicerone wyciągnął dłoń do chłopaka i pomógł mu wstać. Poklepał go przyjaźnie po ramieniu.
- A teraz biegiem, wracamy! - zawołał, ruszając w stronę Laury.
Obaj dobiegli do poddasza. Byli kompletnie przemoczeni jakby wyszli ze stawu.
- Powariowali... - przywitała ich Laura z zadziwieniem i lekkim uśmiechem.
- Nie wiem, czy wziąłem wszystko. Było tam dość ciemno - przekrzykiwał grzmot burzy Adrien. Kapało mu z brwi na oczy, a po twarzy ciurkiem ciekły krople wody z mokrych włosów. Spojrzał na świątynię, jakby zatęsknił za jakimś suchym miejscem. Wyciągnął dłoń ze znaleziskiem w kierunku Laury.
- Twoje. Pierwsza zauważyłaś - powiedział.
Pakunek został przekazany, choć za sprawą latarni i z braku dodatkowej ręki, zawartość dalej pozostawała tajemnicą.


- Przydałoby się trochę wysuszyć co, poszukiwacze skarbów? - odparł rozbawiony Theseus. Widać było, że przez całą tę akcję ujęło mu kilka lat i choć na chwilę stał się młody duchem i pełen wigoru.
- Zapraszam was do świątyni, moi młodzi Nosiciele Dusz.
- Na mnie trochę za daleko, proszę ojca. Babcia pewnie nie będzie miała nic przeciwko, by tam wyschnąć. Parasol na drogę powrotną też powinien się znaleźć - opowiedziała unosząc głos.
Adrien ochoczo kiwnął głową na zgodę. To był dobry plan by się gdzieś zagrzać, sprawdzić co w tym worku siedzi i pójść to przepić do “Kocura”...
- Dobrze więc - powiedział Cicerone, a w jego oczach powoli zaczęły gasnąć wcześniej wykrzesane ogniki. - Tu się więc rozejdziemy. Adrien! - wskazał chłopaka paluchem. - Odprowadzisz panienkę Laurę pod same drzwi jej domostwa, a później wrócisz do siebie. Zrozumiano?
Młodzieniec przełknął ślinę i pokiwał nerwowo głową.
- Zuch chłopak - uśmiechnął się lekko Theseus i poklepał swoją wielką łapą Adriena po policzku jak syna. - W takim razie miłego wieczoru wam życzę. I dziękuję za dostarczenie mi tej odrobiny rozrywki. Dobrze jest czasem poszukać skarbów - dodał rozbawiony i skinął do dwójki młodych, po czym ruszył z pochyloną głową do świątyni.
- Dobrej nocy, proszę ojca! - pożegnała go Laura spoglądając po tym na Adriena. - Nie jest to jabłko... Ale jak widać nic od dzieciństwa się nie zmieniło... Tutaj przynajmniej nie spadłeś z drzewa - dodała skulona z miną marzącą o gorącym mleku przed kominkiem. Na niebie grzmiało i wiało tak, że srebrnowłosa nie wiedziała nawet, czy Adrien w ogóle ją usłyszał.
- Odprowadzę cię - uśmiechnął się i spojrzał w górę oceniając czy długo jeszcze będzie padać. Laura pokiwała głową nie chcąc już przekrzykiwać burzy. Nie zamierzał stać tu i czekać. Było już późno i oboje mieli przemoczone ubranie. Jeszcze kilka chwil na tym wietrze i oboje skoczą z zapaleniem płuc.
Parka żwawszym krokiem obeszła część domostwa i w końcu Laura trafiła pod dach dziadków. Po szybkim pożegnaniu, gdyż Adrien nie raczył wchodzić a stanie na deszczu nie należało do największych przyjemności. Będąc wolny mógł w końcu czmychnąć do własnej chałupy.
 
Proxy jest offline  
Stary 09-12-2016, 18:22   #115
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Ardel & Mag
Kompletnie przemoknięci, Flora, Chloe i Rodolphe przebiegli truchtem przez plac, rozchlapując błotniste kałuże i chowając się pod okapem Arsenału. Skrzypnęły drzwi wejściowe, które pchnął mer i już za chwilę całą trójkę witały chłodne mury skromnej warowni.
Zamigotały błyskawice na niebie, raz po raz oświetlając spartańskie wnętrze sali głównej. Deszcz jakby ucichł i jego bębnienie dochodziło gdzieś z oddali.
- To se lunęło, nie? - Flora próbowała wyżymać rąbek sukienki i lało się z niej sromotnie. Pod jej nogami powstawała kałuża.
Chloe odczuwa chłód i żałowała, że nie wzięła ze sobą czegoś cieplejszego. Obie panie dały pierwszeństwo merowi, gdyż on był tu właściwie gospodarzem.
Rodolphe przepuścił panie i wszedł za nimi do budynku. Wypadałoby zapalić jakąś latarnię czy pochodnię. Zielarz rozejrzał się za czymś takim.
- Chyba jedyna latarnia jaka tu była została w celi - odezwała się Chloe widząc jak mer się rozgląda po pomieszczeniu. Lecz sama również weszła dalej by spróbować znaleźć coś co oświetli im izbę, choć swoje kroki z pamięci kierowała w kierunku schodów.

Na ścianach wisiały kute uchwyty a w nich stały pogaszone łuczywa. W pomieszczeniu był też stojący pod ścianą żelazny świecznik na dwanaście świec. Niestety sterczał w nim nabity tylko jeden ogryzek świecy łojowej, który ledwo się tlił czerwonym żarem.
Panna Vergest podeszła do jednej ze ścian i stając na palcach sięgnęła po jedno z łuczyw zdejmując je z uchwytu. Mając je już w ręku podeszła do świecznika chcąc odpalić od niego to co ściągnęła ze ściany.
Rodolphe podziękował dziewczynie, odebrał od niej płonące drewienko i ruszył do aresztu, oświetlając sobie i kobietom drogę.

Zatańczyły długie cienie na kamiennych ścianach i powiało przeciągiem. Odgłos kroków poniósł się korytarzami. W dali słychać było odchrząknięcie i zaszuranie taboretem. Koniec korytarza rozświetliła lampa olejowa którą trzymał teraz wielki jak dąb chłopina.
- Bry - Głośno przywitał się Jan, który czujnie wstał z siedziska i poświęcił nadchodzącym gościom. Jego twarz mogła wyrażać zdziwienie, choć Chloe widziała jedynie rude krzaczaste brwi, rude długie włosy i rudą, kosmatą brodę. To wielkie chłopisko pilnowało aresztu.
- Witam panie merze… O tej porze wizyta?- Zapytał.
- Dzień dobry, Janie. Chcemy zobaczyć jak się więzień trzyma. Dajesz sobie tutaj radę? Nie potrzebujesz czegoś, Janie?
Wiklina skłonił się też paniom po czym podrapał się w kudłaty wielki łeb. Cała trójka zostawiała za sobą kałuże wody.
- Ech, panie merze, chyba samemu mi tu przyszło pilnować tego jegomościa. Ten elf, Lilian.. nie było go jak przyszedłem tutaj by go zmienić. Więzieniowi za to zostawił koc i lampę. No i jak wcześniej leżał ten chopina bez czucia, tak teraz co jakiś czas jęczy albo woła.
Chłopisko spóściło wzrok i zaczęło miętolić krawek płóciennej koszuli...
- Ja bym już panie merze chciał normalnie do domu wrócić. Koszyki wyplatać…
- Euuuaaa! - Zawył więzień w celi, a wiklina wzdrygnął się zalękniony, mało lampy nie wypuścił.
- Ah, czyli on go pilnował… - powiedziała Chloe pod nosem kojarząc fakty. Nie wchodząc w rozmowę między panami panna Vergest od razu podeszła do właściwej celi.
- Jak się czujesz? - zapytała więźnia gdy stanęła przy kratach.
Rodolphe podziękował Janowi za pracę i również podszedł do celi. Miał nadzieję, że Diego, w miarę możliwości, ma się dobrze.
- Nogaa mi zdrętwiała… - zajęczał więzień słysząc jakieś głosy na korytarzu. W celi było ciemno i głucho. Zadzwoniły jakieś łańcuchy, zaszurały bose stopy i Chloe dostrzegła ruch.
- To ty moja wybawicielko? Seniorita Chloe?
Dziewczyna przyłożyła palec do ust w geście milczenia.
- Widzę, że masz się znacznie lepiej - uśmiechnęła się do niego.
Zadźwięczały łańcuchy i Diego dokolebał się do uchylonego okienka w okutych żelazem drzwiach.
- Trochę mi lepiej. Głodny jestem bardzo i pić mi się chce.
- Dałem mu własną kanapkę - Powiedział z wyczuwalną krzywdą w głosie Wiklina.
- Gracjas Janek, ale ty jadłeś cokolwiek przez ostatnie kilka dni, a ja nic - odezwał się więzień i docisnął twarz do kratki by wszystkich lepiej widzieć. Gdy jego ledwo patrzące na świat oko dostrzegło Rodolphe’a, mało nie dostał ślinotoku i wrzasnął.
- Tyyy!.. Mierda! Otruć mnie chciał! Tamten jegomość! - Emocjonował się Diego plując śliną - Porwał mnie i otruł. Mordować chciał!
Rodolphe tego się właśnie spodziewał, ale kiedyś musiał nadejść ten moment.
- Miałeś pecha, niestety, napotkać na swojej drodze mera tej wioski i zielarza. Nie miałem innego wyjścia, przykro mi. A otruć, nie ja cię otrułem. I niestety wciąż nie wiem kto. - Trottier nie chciał wyjść na bezdusznika, szczególnie, że żal było mu Diega, ale musiał zdobyć to po co przyszedł. - Jesteś już w stanie sensownie myśleć? Czego tutaj szukałeś? Czego chciałeś od pana Martina?
- Od pana Remiego Martina?... Ech.. - Osadzony machnął ręką - Nic nie chciałem. W sumie, to tylko by dał mi schronienie nad głową, parę groszy i już byłbym daleko, seniore. Dajcie co pić, a opowiem wszystko. Przysięgam.
Gdzieś na zewnątrz przetoczył się grzmot po niebie.
Rodolphe poprosił Wiklinę o kubek wody dla więźnia, czując się nieco winny. Powinien był o tym wszystkim wcześniej pomyśleć, a nie wesoło szwędać się po Szuwarach i czytać książki.
Wiklina otworzył niewielką klapkę u spodu drzwi i wsunął nogą kubek pełen wody. Diego pochwycił go i wlał w siebie tak, że ciekło mu po brodzie.
Rodolphe i Chloe zaczynali odczuwać przemoczone ubrania i chłód jaki panował w tych lochach. Flora za to, stała i patrzyła w mera jak zaczarowana. Jakby nie odczuwała żadnego dyskomfortu. Być może jej trudne dzieciństwo w jakiś sposób uodporniło ją na dyskomfort każdego gatunku.


- No więc.. jestem Diego de LaChristo. Byłem oficerem, albo coś na rodzaj oficera na statku “Barratara”. Służyłem pod kapitanem LaGarzą i z panem Navarrą. Powiedzmy… trochę szaleliśmy po morzu - Więzień upił kolejny łyk i nabrał głośno powietrza.
- No co będę ukrywał. Piratem byłem. Statek utknął na mieliźnie. Wojsko nas dopadło, nakradli z naszej ładowni co się dało, a nas pozamykali. Na szczęście udało się mi zwiać z transportu. Nie będę wchodził w szczegóły, seniore. Byli tam inni więźniowie też. W tym także mój amigo Adam Martin... Opowiedział mi on o swoim bracie, Remim i ojcu Luc’u. Powiedział, że znajdę tu schronienie. No i rozstaliśmy się. Co miałem robić? Postanowiłem tu przybyć.
Diego delikatnie oddał kubek pod drzwiami.
- Gracjas - rzucił.
- A czy pamięta pan, panie Diego, w którym momencie najadł się pan takich niebieskich płatków kwiatka? - zapytała przysłuchująca się w milczeniu do tej chwili Chloe. Dziewczyna chciała się dowiedzieć przyczyny jego zatrucia.
- Jakich niebieskich kwiatków, seniorita?! - Wzdrygnął się de LaCristo i wybałuszył oczy. Widocznie z jego świadomości gdzieś uleciał ten fakt, że nakarmiono go mordujką.
- Te, przez które prawie opuścił pan ten świat - odparła mu Chloe z powagą. - Ale najważniejsze, że już się pan dobrze czuje - uśmiechnęła się do niego uroczo.
- Ale to nie wszystko… - Westchnął Diego - Ścigają mnie w Chlupocicach. Niby tamtejszy szeryf, ale jak dla mnie to większy bandyta niż jakikolwiek pirat, którego znałem. Dlatego mnie nie oddawajcie. Błagam. Swoje mogę odsiedzieć tutaj. Może tylko jakby jakiś koc.. i ewentualnie chociaż jeden posiłek dziennie.. Nie chcę wracać do tych sadystów… i morderców…


Panna Vergest skrzywiła się.
- To nie pierwsza osoba która mi to mówi - mruknęła do mera Szuwar.
- Dołączyłem do nich jakiś czas temu. - Kontynuował Diego - Przez tego Booletproof’a, goblina. Był jakimś ich kurierem czy coś.. No w każdym razie, już w pierwsze dni stuknęli jakiegoś młodzieńca. Jakiegoś czeladnika z Akademii Magicznej. Kilka dni później, chcieli bym zrobił to samo z jakimś biednym rolnikiem, co przyjechał sądzić się z merem Chlupocic… No ale nie jestem taki. Zwiałem..
Tu osadzony spojrzał głęboko w oczy panience Chloe..
- Uciekłem, ale gdyby nie pomoc pewnym dam.. pewnie by mi się nie udało.. - Chrząknął. Przeniósł smutne spojrzenie na mera Trottier’a.
- Chyba mam gorączkę… Mogę liczyć na jakieś lepsze warunki, seniore?
Rodolphe przyglądął się to Diegowi, to Chloe. Coś się dziwnie pirat zachowywał, ale w sumie… Jak inaczej mógłby się zachowywać?
- Możesz spokojnie liczyć na lepsze warunki, panie de LaCristo. To, że znalazłeś się w tym nieprzyjemnym miejscu zawdzięczasz… Wielu nieprzyjemnym zbiegom okoliczności. Ja z pewnością uwzględnię w swojej ocenie, bo wszak musisz zostać osądzony… Niekoniecznie w Chlupocicach - dodał mer pod nosem z niejakim zacięciem. - Uwzględnię, że przez moje niedopatrzenie i czyjąś podłość całkiem sporo już wycierpiałeś. Przepraszam cię za zaniedbanie twojego zdrowia. Jednak nie za ujęcie, wszak musisz zapewne rozumieć, że był to mój obowiązek. Teraz zaś cię zbadam. Otwórz celę, jeżeli możesz Janku.
Prośba mera wyrwała z kontemplacji rudego wartownika, który zaraz zabrzęczał kluczami.
- Czy ty... - gosposia coś skojarzyła z tego co mówił osadzony. Od razu jej mina zrobiła się poważna jak nigdy dotąd. - Ty miałeś zlecenie zabić syna pani Zbażin… - Chloe z obawą spojrzała na mera. - Panie Trottier, Diego jest świadkiem. Jeśli coś się stało temu chłopakowi to tylko on - wskazała na ex-pirata - Będzie w stanie zeznawać.
Zgrzytnął zamek i po całym budynku poniósł się pisk cierpiących zawiasów. Ciężkie, metalowe drzwi stały otworem.
- To poważna sprawa… - mruknął łapiduch i wszedł do celi. Miał nadzieję, że Diego będzie rozsądny i nie zrobi żadnego głupstwa. Miał zamiar ogólnie obejrzeć sobie więźnia i na poczekaniu wymyślić szybkie rozwiązanie na jego ogólne… popsucie.
- A właśnie - Chloe jakby przypomniała sobie coś nagle. - Dzieci w sierocińcu mają wszy i gnidy. Ale to już pan wie - spojrzała porozumiewawczo na Florę, która jak dotąd stała z tyłu i milczała. -Czy miałby pan coś na to, żeby dzieci z tego wyleczyć?
- Właśnie? - Dorzuciła coś od siebie Flora.
- Częstsza kąpiel i mogę przygotować mieszankę z piołunu i wrotyczu, jako dodatku do tejże kąpieli - odparł bez chwili zastanowienia mer. - No i bagno! Bagno zwyczajne, tutaj tego wszędzie pełno.
- Koniecznie tę mieszankę - Pokiwała z całą powagą opiekunka.
Diego stał spokojnie z mętnym i zmęczonym spojrzeniem. Nie pachniało tu fiołkami. O więźnia nikt nie dbał. Leżał tu robiąc pod siebie i wymiotując. Szczęśliwie nikt go nie karmił, gdyż nie dałoby się tu przejść spokojnie...
Po szybkich oględzinach, Rodolphe był pewien, że De LaCristo jest w miarę zdrowy, tylko bardzo osłabiony.
Panna Vergest pokiwała głową.
- Pan Diego może pójść ze mną, dojdzie do siebie w świątyni, potrzeba nam rąk do pracy to będzie miał okazję wspomóc lokalną społeczność - stwierdziła dziewczyna. -Proponuję, żeby Flora z panem - zwróciła się do mera - udała się po lekarstwo na wszy, a ja z panem Diegiem udam się prosto do świątyni. Co pan na to, panie Trottier?
Młoda opiekunka sierocińca zrobiła wielkie oczy. Było późno no i nie godziło się aby o tej porze takie śmiałe propozycje składać…
- Panie Janku… Byłby pan w stanie jeszcze popilnować przez jakiś czas pana de LaChristo? Nie chciałbym zostawiać panny Vergest sam na sam z byłbym piratem. Byłbym ci bardzo wdzięczny, gdybyś odprowadził pannę i więźnia do świątyni i poczekał, aż pokaże się pan Glaive. Ja odprowadzę pannę Florę i po drodze zabierzemy zioła z mojego domu.

Choć mina gosposi wskazywała, że asysta strażnika jest zbędna to jednak dziewczyna nie sprzeciwiła się zaleceniu mera.
- No to chodźmy - odparła uśmiechając się do Janka. - Myślę, że jeszcze zdążymy na kolację w świątyni - dodała.

Rudy wartownik skinął głową, Flora klasnęła w dłonie, Diego zaś, naciągnął na siebie stary koc. Już za chwilę, cała drużyna była gotowa do drogi. I choć na niebie trzasnął piorun, a deszcz nie odpuszczał, nikt się nad sobą nie użalał…
Wszyscy ruszyli w ulewną noc i każdy miał jakieś zadanie do zrobienia...
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 10-12-2016, 18:22   #116
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Eldritch rozpoczynał swój wieczorny rytuał czystości gospody. Skończył zamiatać, upewnił się, że nie ma pajęczyn, a teraz przystępował do wycierania blatów stołów i ław by były w reprezentacyjnym stanie. Żyć nie umierać. Nawet jak nie było roboty to była robota. Co począć? Potrzebował tej pracy, bo wiedział, że innych opcji w tej zapadłej mieścinie nie ma, a jeśli się wykaże… to może przydzielą mu ją na stałe? Kusząca opcja, ale potrzebował więcej czasu. Póki co rachunki i stan magazynowy wyglądały krucho. Plus psujące się z wolna jedzenie… brak słów. Szczęśliwie miał plan co zrobić jak się część nie sprzeda. Coś co powinno spodobać się paru osobom, a jak wieść się poniesie to może i całym Szuwarom? Nie mniej to były przemyślenia na potem, teraz miał ręce pełne roboty.


W drzwiach korytarza do najtańszych pokoi, stanęła dziewczyna, która tego burzowego wieczoru zawitała do karczmy, by szukać miejsca na nocleg.
Miała na sobie inne ubranie i zdawała się być znacznie czystsza, niż podczas ich wcześniejszej, zapewne dla obojga niezbyt przyjemnej, rozmowy.
Jedną rękę, w długim rękawie ciemnej, eleganckiej koszuli, trzymała za plecami.
- Chyba nie najlepiej zaczęliśmy znajomość. - powiedziała z przepraszającym uśmiechem. - Jestem Sophie d’Artois. Podobno kwiaciarki nie dostają w prezencie kwiatów, więc pewnie i barmani nie dostają wina. - co mówiąc, wyciągnęła zza pleców butelkę jasnego trunku.


Gospodarz spojrzał na dziewczynę i pokręcił głową widocznie rozbawiony. Cóż, spodziewał się podobnej rozmowy, ale z samego rana i do tego bez butelki. Cóż, miłe zaskoczenie. Lubił być mile zaskakiwany. Odłożył szmatę na bok i powiedział:
- Doceniam gest, ale ma pani, pani Sophie, wiele pytań. Lepiej tę kartę przetargową zostawić na rozmowy z merem. Proponuję kubek wina stołowego, na mój koszt i proszę mi mówić Eldritch. Może nie jest najlepsze, ale zastałem ten przybytek w dość… żałosnym stanie. - mówiąc to ruszył w kierunku lady. - Zapraszam, niech pani usiądzie.
- Eldritch. - powtórzyła, by zapamiętać. - Bardzo mi miło. - zapewniła, po czym, skierowała kroki za mężczyzną.
- Chciałabym przeprosić, za ten… incydent. - powiedziała, wzdychając nad swoim zachowaniem, jak rodzic wzdychający nad błądzącym dzieckiem. - To zmęczenie sprawia, że jestem nieco nadwrażliwa…
Usiadła przy ladzie i patrzyła, jak odwrócony mężczyzna nalewa wina.
- Obawiam się również, że niestety miał pan rację, co do mojego majątku. Jeśli więc propozycja nadal jest aktualna… - powiedziała powoli. - Niestety nie umiem za wiele. Nadal pobieram nauki. - dodała z poczuciem beznadziei w głosie.
- Proszę się nie martwić. Jeśli gniewałbym się na wszystkich moich klientów nie miałbym żadnych. - odpowiedział z uśmiechem Eldritch - Choć chyba jestem nowy jeśli o to chodzi.
Mężczyzna zaśmiał się lekko po czym pokręcił głową i skupił swój wzrok na kobiecie. Nalewając wina do kubków.
- Pobiera pani nauki? Oczywiście, jeśli można spytać?
- Hmm… - zastanowiła się przez chwilę. - To znaczy zanim mnie tutaj wysłano. Do Szuwarów. - powiedziała w końcu. - Dostałam zadanie, by… Wierzę, że dochowa pan tajemnicy? - Poczekała aż skinie głową, po czym nachyliła się, jak przy przekazywaniu poufnych informacji. - Mam dowiedzieć się czegoś, o mieszkającej tu wiedźmie. - wyszeptała.
Mężczyzna pokiwał powoli głową i odszepnął widocznie całkowicie nieporuszony.
- W takim przypadku polecam udać się do pana Trottiera, tutejszego mera. Poleciłbym kaznodzieję, ale jest tu tak długo jak ja, więc jego wiedza jest znikoma.
- Tak. - powiedziała, prostując się na drewnianym stołku, zadowolona, że przypomniał jej to nazwisko. - Mam już mera, na liście najpilniejszych spraw.
Poprawiła się na siedzisku i dodała:
- Przez tę burzę bagna będą pewnie niedostępne. Przynajmniej przez jakiś czas. Będę więc miała chwilę, na zdobycie potrzebnych informacji.
Czoło dziewczyny zmarszczyło się nieznacznie, a po chwili znowu spojrzała na Eldritch’a.
- Cały czas mówimy, o mnie. Powiedział pan, że też pojawił się tu niedawno. Powie pan, skąd pochodzi? - zapytała, patrząc na niego uważnie.
Tym razem to on pochylił się konspiracyjnie ku niej i wyszeptał:
- Zdradzę pani sekret… nie pamiętam nic do momentu, kiedy się obudziłem w tej mieścinie.
- Absolutnie nic? - zapytała zdumiona. - Dość ciężko w to uwierzyć… A jakieś osobliwe okoliczności tego zdarzenia?
Eldritch pogładził się po brodzie w zamyśleniu.
- W sumie to znaleźli mnie w chaszczach i jakiś upiór się nade mną unosił, ale uciekł. - odparł szeptem. - Potem odzyskałem świadomość.
- Hmm… - dziewczyna zamyśliła się na moment, przygryzając dolną wargę. - Nie chcę dawać fałszywych nadziei, ale być może zdołam panu jakoś pomóc. Najpierw jednak muszę wypocząć. Mam za sobą naprawdę ciężki dzień.
Mężczyzna pokiwał głową i uniósł kubek lekko do góry. Jeden z dwóch, które stały na ladzie.
- Nie ma pośpiechu. No to zdrowie, za lepsze dni.
- Zdrowie! - zawtórowała z uśmiechem, po czym zderzyli się naczyniami.
Wino wcale nie było tak złe, jak mówił.
Mężczyzna upił wina, po czym uśmiechnął się mówiąc.
- W sam raz na sen. Choć ja pewnie spać pójdę dopiero, aż ci szabrownicy skończą co im nakazane… - westchnął wten - ...a z rana szkoda mówić, bo czeka mnie dużo pracy od świtania, ale poczekam z moimi sprawami, aż się pani obudzi. Co się odwlecze to nie uciecze.
- Może przyda się panu jakaś pomoc? Dźwigać ciężarów za bardzo nie mogę, ale póki pada, a zanosi się na nie lada ulewę, nie mam czego szukać na zewnątrz. Znalazłoby się jutro jakieś zajęcie? - zapytała, opuszczając ugięte do tej pory nogi, na podłogę.
Eldritch machnął lekko ręką.
- Proszę się nie kłopotać. Głównie to zakupy, sprawa do przewodnika duchowego i pewna drobna… sprawa. W sumie nic wielkiego, ale mam nadzieję wyrobić się do południa. Spokojnie może się pani, pani Sophie, kłaść spać. Ja jeszcze chwilę tu pobędę i moce mi świadkiem, jeśli ci rabusie nie skończą do dziesiątej, to ich pogonię gdzie pieprz rośnie, niech wracają jutro.
- A najlepiej wcale! - dodała ze śmiechem. - Dziękuję panu bardzo, za ten wieczór. I przepraszam raz jeszcze. - powiedziała po chwili, po czym skłoniła się lekko, jak wypadało.
Eldritch skinął głową po czym powiedział ciepło:
- Cała przyjemność po mojej stronie, pani Sophie.
- [i]Zatem do zobaczenia jutro rano. Życzę panu spokojnej nocy.[/] - powiedziała życzliwie, opuszczając główną salę i zamykając za sobą drzwi korytarza.


Mężczyzna skinął kobiecie z delikatnym uśmiechem na ustach, a kiedy ta znikła zza drzwiami spojrzał w kierunku odgłosów. Chciał iść spać, a oni z uporem maniaka szabrowali w karczmie. Jego karczmie. Przy wyjściu będzie musiał ich sprawdzić, czy nie zabrali czegoś co by podchodziło pod “mienie karczemne”. W końcu i tak było niewiele, a i musiał się upewnić, że nic deficytowego nie zniknęło.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 10-12-2016, 18:30   #117
 
Kostka's Avatar
 
Reputacja: 1 Kostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputację
Wyprawa

Nadchodząca burza mogła pokrzyżować wszystkie plany. W porządną nawałnicę można mieć problemy z trafieniem do domu, a co dopiero z odszukaniem zbójnickiej siedzimy. Nawet korzystając z informacji dostarczonych przez gnolle mogą być kłopoty. W dodatku Zdzich… Józef mógłby lepiej pilnować tego dzieciaka. Raz wysłał go do chaty łowczego w noc po tym całym magicznym ataku, a teraz chłopak po prostu wymknął się na zbrojną wyprawę. Może i chłopską, ale jednak zbrojną. Remi nie lubił się wtrącać w cudze sprawy, a Zdzich był w trudnym wieku no, ale jednak coś z tym trzeba było zrobić.



Pytanie stajennego wyrwało bartnika z zamyślenia.
- Jak padną w boju nie będę po nich płakać - odparł. Jednak zamordowanie kogoś z zimną krwią… Remi czuł się nieswojo myśląc o tym. Wiedział, że zbóje zrobiliby to bez wahania. Może nie ma się czym przejmować, skoro i tak na razie są jeszcze dalecy od ich odnalezienia?
- Czyli nie żywcem? - zapytała Hoe, przyglądając się uważnie Remiemu. Mężczyzna został w końcu mianowany na pewne stanowisko, a ona bardzo głęboko wierzyła w to, że jest też odpowiednią na nie osobą. I nie tylko na nie… przede wszystkim ciekawiła ją jaka jest jego opinia.
- Ci zbóje zamordowali niewinnego obywatela Szuwar. To mogło spotkać każdego z nas - powoli powiedział Remi.
- Poza tym transportowanie jeńców chyba nie byłoby najwygodniejsze. Zrobimy co się da, żeby każdy dostał na co zasłużył. Jednak najważniejsze jest, aby szlak był znów bezpieczny - spojrzał krótko na towarzyszy.
Patric kiwnął głową..
- Wszystkich byśmy pewnie nie upilnowali...
- [i]Ale tak bez sądu? - Zapytał z kozła Bruno
Martin odwrócił się w tamtym kierunku.
- W walce wszystko może się zdarzyć. Gorzej jeśli zastalibyśmy ich w łóżkach. Wtedy trudno byłoby to wytłumaczyć i pewnie trzeba by podjąć ryzyko odtransportowania ich. Ale wątpię, żeby dali się tak łatwo podejść.
- Czyli bez sądu? Mamy walczyć by zabić, a nie walczyć by ogłuszyć i zabrać ze sobą? - upewniła się Hoe, zupełnie neutralnym tonem głosu, jakby nadal po prostu była ciekawa opinii Remiego. Sama swoją póki co zachowując tylko dla siebie.

Zerknęła przy tym z ukosa na Zdzicha, który przysłuchiwał się przecież tej rozmowie.
Młody chłopak kończył posiłek. Był zmęczony, ale też podniecony. Kompletnie pochłonięty przysłuchiwaniem się tej rozmowie. Spojrzał na Hoe, a na jego twarzy rozbłysł uśmiech. Wydawało się, że był... szczęśliwy… Orczyca za nic w świecie nie pozwoliłby żeby ktokolwiek z towarzyszy spostrzegł się co dzieje się w jej sercu na widok tego uśmiechu. Zacisnęła tylko mocniej pięści. I chociaż jej spojrzenie złagodniało nic innego nie zmieniło się w jej mimice. Przesunęła wzrok na Remiego, spodziewając się jego rychłej odpowiedzi. I nie patrząc już na Zdzicha wyciągnęła w jego kierunku mapę, z którą zdążyła się zapoznać.
Martin wyciągnął rękę po podawany przedmiot, lecz na razie nie poświęcił mu ani trochę uwagi. Przeczucie podpowiadało bartnikowi, że ta rozmowa jest jednym z kluczowych punktów tej wyprawy.
- Gdybym wiedział, że damy radę upilnować tych zbójców, nie byłoby problemu, ale… to zaprawieni w bojach banici. Na pewno liczyli się z tym, że kiedyś ktoś spróbuje ukrócić ich działalność. A jeśli nawet nie przenoszą obozu, tylko mieszkają w jednym miejscu. to znaczy, że muszą być pewni siebie. Z jednym, może dwoma sobie poradzimy. Zróbcie co się da, żeby potyczkę przeżyć i ich unieszkodliwić. A czy trwale czy nie będziemy się martwić potem - Remi przeniósł wzrok na orczycę. Fakt, że jeśli chodzi o większość drużyny, to czy zrobią członkom bandy krzywdę było w znacznej mierze zależne od szczęścia. Hoe odstawała umiejętnościami od reszty, w tym od samego bartnika. W jej przypadku to czy nie da rady zadać komuś obrażenia było raczej kwestią pecha. Solidnego pecha - dokończył myśl bartnik.

- Jeśli zaś mówimy o tak ważnych kwestiach… Na coś ty tak właściwie liczył - zwrócił się do Zdzicha.
Rozczochrana głowa uniosła się a rękaw przejechał po szczeniackiej brodzie błyszczącej od tłuszczu. Wielkie oczy spojrzały na Hoe a potem na bartnika.
- Eee.. No...- zaczął chłopak - Jakbym spytał dziadzia Józia, to na pewno by mnie nie puścili. Jakbym zapytał was, to ino bym pewnie przez plecy batem dostał... A tak to sem jest i mogę się przydać. Nagotować czego, ładować samopały mogę, konie oporządzić, przypilnować albo co.
Patric przysłuchiwał się przez chwilę jak chłopak zachwalał swoje różne umiejętności, po czym zapytał.
- A co zrobimy z rannymi po naszej stronie? Mamy jakieś opatrunki?
- Gdyby to coś dało złoiłbym ci skórę. Ale teraz to i tak nic nie zmieni - mruknął pod nosem Martin przypominając sobie Adama. Kiedy zaczął się szlajać ze swoimi znajomymi też nikt go nie nauczył rozumu. Ta myśl przypomniała mu o tajemniczym jegomościu, który ponoć miał dla niego wiadomość. Zanim powrócą do Szuwar zapewne zostanie już przesłuchany. Po raz pierwszy od wyruszenia Martin zaczął się zastanawiać nad intencjami starego kobolda. A co jeśli po prostu nie chciał, by bartnik zawadzał w dochodzeniu ? Remi mimo woli poczuł niepokój. Nie złamał żadnych praw, a i Trouve chyba nie powierzyłby mu dowodzenia…
- Mamy - odparł stajennemu. Cóż koszula, którą wziął na zmianę była jedną z ulubionych, ale materiał był mocny i po wygotowaniu powinna się nadać. Szkoda, że nie było z nimi Trottiera.
Remi przypomniał sobie o mapie, którą trzymał w ręce. Pochylił się w tej chwili nad nią, próbując wyczytać z niej jak najwięcej.
Trzeba było przyznać gnollom, że pomimo braku zdolności plastycznych mapa była w miarę czytelna. No i dokładna. Brakowało, co prawda, na niej rzeki Rechotki, która prawdopodobnie ciągnęła się za trzema wzgórzami, ale poza tym Remi nie miał trudności w orientacji. Szuwary na wschodzie, Bełty na zachodzie , gdzieś na północy Pocieszniki. Miejsce śmierci Brassarda oznaczone było grubym iksem. Z ich opowieści wynikało, że Miętosie musieli gdzieś mieszkać w okolicy. Po krótkiej analizie bartnik nie dawał wiary by banda osiedliła się na południu. Nic tam nie było prócz lasów i coraz większych gór. Nikt im nie zagrażał do tej pory. Mogli czuć się bezpiecznie. Nigdzie nie uciekali.
Na północy był widocznie zarysowany zbiornik wodny. Staw lub niewielkie jezioro. To było dobre miejsce na obóz. Tym bardziej, że teren na pewno się wznosił ku górze…

Powóz nagle stanął, aż ośki zapiszczały i konie zaczęły parskać.
- Ej, wy tam w środku.. lepiej wychylcie głowy… - Wrzasnął zaniepokojony Bruno. Do środka za to wcisnął łeb Gauthier i wyciągnął rękę po muszkiet. Na furmance też zrobiło się naraz gwarno a i ktoś przeklął.
Remi szybko zwinął mapę i schował ją do kieszeni. Zanim zorientował się co robi, już stał na nogach. Martin zaczął przeciskać się na kozioł, zaraz jednak zrozumiał swój błąd i po prostu podał muszkiet orkowi.
- Co jest ? - spytał, kiedy szczęśliwie znalazł się na zewnątrz.


- No właśnie? - Zagaił również zaniepokojony Patric.
Muszkiet przewędrował do rąk orka niemowy, który ślamazarnie próbował nim manewrować. Ponad tym, Remi dostrzegł na drodze jakieś zwierzę. Coś kosmatego i potwornie brzydkiego stało jakieś dwadzieścia metrów przed powozem.
- Spokojnie z tą armatą. Nie chcemy by się zleciało ich więcej - Jęknął Bruno. Dopiero teraz bartnik mógł zobaczyć co tak zaniepokoiło woźniców…
Na ziemi leżał sfatygowany niedźwiedź. Nieco wychudzony i wygłodniały po zimie. Dyszał ciężko, ale oczy miał zamknięte. Było mu wszystko jedno. Mógł umrzeć tu i teraz. Nad nim dyszała mozolnie gruba dzikoświnia. Każdy widział, że dzikoświni się w drogę nie wchodzi. Było to zwierzę wyjątkowo charakterne i o niezwykle niskiej odporności na złość. Złość legendarna, która opisywano jako przeżuwanie zębami trzonowymi tętnicy wroga, tylko dlatego, że krzywo się spojrzał.
Sytuacja nie była normalna. Dzikoświnia właśnie oceniała nowego intruza. Tuż za nią, w krzakach siedziało siedem małych dzikoświnek i podziwiały widowisko.

Bartnik zaklął cicho pod nosem. Dobrze, że to nie zasadzka, ale dzikoświnia z młodymi i niedźwiedź ? To była lekka przesada.
- Zdzich, przydaj się na coś i skocz do powozu gnolli. Powiedz, że mają się natychmiast zatrzymać. Tylko nie hałasuj. I może lepiej nie wychodź przed wozy - zawołał cicho Martin w stronę budy.
Chłopak kiwnął głową i po cichutku wysunął się tylnym wyjściem.
Potem zaś Remi zaczął przyglądać się dzikoświni, starając się nie patrzeć jej w oczy. Remi nie miał ochoty na konfrontację ze zwierzęciem, ale nie wydawało mu się by próba odgonienia go coś dała. Mimo to zamierzał spróbować. Nie zaszkodziłoby mieć za plecami kilka nabitych muszkietów na wypadek szarży. Plany te jednak musiały chwileczkę poczekać, zanim bartnik nie upewni się, że wóz z tyłu bezpiecznie zaparkował. Do kłopotów brakowało im tylko kolizji.
- Bądźcie cicho - ostrzegł współpasażerów.

- Panowie… - W głosie Bruna wyczuwalny był strach. Remi odruchowo spojrzał przed wóz. Świnia właśnie gotowała się do szaleńczego ataku. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że na pierwszy ogień i nieokiełznaną złość zwierzęcia pójdzie koń. Nie był to dobry scenariusz, gdyż w przypadku jego śmierci, nie było komu ciągnąć powozu…
Remi syknął. Tyle z odstraszania.
- Bagnety, szybko !- krzyknął już głośno. Bez konia byliby uziemieni, dlatego przydałoby się go wyprząc. Z drugiej strony ich jedyną szansą było ostrzelanie tego monstrum, a wysyłanie kogoś było pozbawianiem się strzelca i narażeniem jego życia.
- Patric do konia. Osłonimy Cię - zadecydował Martin. Ta dzikoświnia może być ranna po pierwszych strzałach i być jeszcze dość silną by poharatać biedną szkapę.
- Lepiej się schyl ! - wrzasnął jeszcze sięgając samemu po bagnet.
Stajenny rzucił się z wozu na ziemię i pochylony pobiegł naprzód. W tym samym czasie bestia zaryła dwa razy kopytkiem w piaszczystej drodze i wyrwała pędem w bok. Pobiegła po łuku robiąc dziwaczny zwód i z impetem natarła jedynego człowieka na ziemi.
Dzikoświnie miały to do siebie, że atakowały wszystko, co było większe od nich. Wóz, koń i Patric wydawały się odpowiednimi celami.
Na wozie ukończono dozbrajanie. Lufy muszkietów skierowane zostały w kierunku agresora. A przynajmniej mniej więcej w tym kierunku.
- W bok !- ryknął na głos Martin do Patric’a.
Odczekał ile się dało, aby tamten odskoczył, jednocześnie cały czas obserwując zbliżające się monstrum.
Kiedy nie można było już dłużej czekać, nie pozostawało nic jak tylko na cały głos wrzasnąć :
- Cel ! Paal !
Huknęło, kiedy Gauthier wystrzelił, jednak pocisk orka przeciął powietrze nie czyniąc szkody Patricowi. Niestety dzikoświni też nie. Zaraz rozległ się kolejny strzał. Remi po chwili dopiero zrozumiał co się stało. Stajenny musiał strzelić pod brzuchem szkapy. Dzikoświnia kwiknęła przeszywająco, lecz widocznie została tylko draśnięta. Nie zatrzymała się nawet i zbliżała się szybko. Martin dałby słowo, że w jej oczach błyszczała rządza mordu. Sam podniósł muszkiet starając się namierzyć cel. Dostrzegł jeszcze jak Patric rzuca się w kierunku wozu, a ścigająca go bestia wykonuje ślizg pod brzuchem Dolly, która chyba nawet tego nie zauważyła. Klacz, która kiedyś należała do szeryfa musiała być przyzwyczajona do takich sytuacji. Chociaż może po prostu wszystko jej było jedno.
Wszystkie te spostrzeżenia przeleciały Remiemu przez głowę, kiedy przygotowywał się do strzału. Kiedy palce bartnika naciskały kurek nie myślał już jednak o niczym. Przed oczyma miał tylko tę cholerną, wielką świnie.
Walnęła salwa przysłaniając wyplutą chmurą spalonego prochu widok Remiemu. Wszystkim w środku zadźwięczało w uszach. Nastąpił kolejny wystrzał gdzieś z przodu, krzyki Patrica i kwik świni. Nawet Dolli zarżała i szarpnęło wozem, aż coś spadło z tyłu. Powóz się wzniósł przednim kołem i za chwilę opadł ciężko, aż jęknęła oś.
Bartnikowi zaparło dech, kiedy łupnął o deski wozu. Trudno było mu określić co dokładnie spowodował jego strzał. Doświadczenia z bronią zbytniego nie miał. Oby tylko nie okazało się, że trafił swoich. Ten krzyk… chyba Patrica... go zaniepokoił. Remi szybko pozbierał się z podłogi i rzucił w kierunku kozła. Nadal trzymając kurczowo bagnet wychylił się, aby ocenić sytuację.

- Mosse ? Patric ? - zawołał bartnik ochryple.
Remi zeskoczył z kozła. Sceneria wydawała się zaskakująco spokojna, w porównaniu do tego co tu się działo przed chwilą. Kiedy stopy Martina dotknęły ziemi dosłyszał dziwne dyszenie. Zaraz znalazł źródło tego dźwięku.
Dzikoświnia leżała na boku sapiąc i prychając, a z jej pyska wylewała się szkarłatna posoka. Jasnym było, że musiała zostać przejechana przez powóz. Kopytami drapała ziemię. Remi odwrócił wzrok. Nie było czasu nad użalaniem się nad zwierzęciem. Bartnik obszedł wóz w poszukiwaniu towarzyszy.
Ork wydawał się cały. Siedział na koźle ściskając muszkiet i obserwując co działo się w dole. Bruno kucał nad Patric’em, który syczał z bólu. Dzikoświnia przeorała mu kłem udo. Mogło to wyglądać groźnie, ale w rzeczywistości rana nie była głęboka. Mosse rwał właśnie szmatę by przewiązać mu kończynę.
Gdzieś z tyłu dobiegli z bronią pozostali.
- Wszystko w porządku? - Krzyczał Quentin
Rogbuta od razu ustawiła się na drodze będąc gotowa na każdy dowolny atak. Gregoire podbiegł do Remiego a jego rozbiegane i wystraszone oczy próbowały ogarnąć sytuację.
- Mocno było słychać te strzały..? - Zapytał z kwaśną miną.
Remi w pierwszej chwili chciał odpowiedzieć coś kąśliwego, ale zaraz się opamiętał. Szewc miał rację - hałas mógł ściągnąć im kogoś na głowę. Martin potarł czoło myśląc gorączkowo. Trzeba było się stąd jak najszybciej oddalić. Chociaż burza zniszczy część śladów tego co tu się wydarzyło, to zapewne też uniemożliwi im kontynuowanie podróży. To miejsce nie było idealne na postój.
- Gauthier ułóż Patrica na wozie gnolli. Mosse pomożesz mu i zajmiesz się raną Tourneura - tu Martin wskazał głową leżącego. Ork tylko skinął głową i zabrał się do zadania. Bruno stęknął coś o swojej chorej nodze, ale szybko porzucił narzekanie i pomógł towarzyszowi. Kilka chwil później stajenny był już wygodnie ułożony na wozie Cieciółków.
Remi zaś kontynuował wydawanie poleceń.
- Levasseur i Micheaux wyłapiecie te małe dzikoświnki, które kryją się w krzakach. Niech chociaż coś będzie z tej potyczki - drugie zdanie dodał nieco ciszej.
- Rab pomożesz mi z tą świnią - zwrócił się do orczycy. No i niedźwiedziem - powiedział Martin odwracając się jednocześnie w stronę wspomnianego misia. Leżał teraz bezwładnie na drodze. Widocznie on też pożegnał się z życiem.

Dzikoświnia została sprawnie odsunięta na pobocze. Po chwili namysłu jednak Remi uznał, że warto poświęcić kilka chwil cennego czasu by wziąć ją ze sobą. Drużyna jadła niemało, a nie wiadomo ile wyprawa się przeciągnie. Niedźwiedź sprawił trochę więcej kłopotu. Chociaż wycieńczony okazał się za ciężki dla ich dwójki, jednak bagienny ork wspomógł ich siłą swoich mięśni, także uporali się z robotą w sam raz by zobaczyć jak ich towarzysze wracają z śwniaczkami. Bartnik dał sobie spokój z niedźwiedziem, ale gnolle postanowiły skorzystać z okazji i zagarnąć go dla siebie. Martin nie miał ochoty wdawać się w spór, toteż nie protestował.
Wszyscy mieli ochotą na chwilę odpoczynku, ale Remi nie mógł im na to pozwolić. Powinni ujechać chociaż kawałek i znaleźć lepsze miejsce na obóz zanim nadejdzie nawałnica. Tak więc kilka chwil później wózy z jękiem ruszyły powoli z miejsca.
 
__________________
Hmmm?

Ostatnio edytowane przez Kostka : 10-12-2016 o 20:25.
Kostka jest offline  
Stary 11-12-2016, 00:03   #118
 
Sapientis's Avatar
 
Reputacja: 1 Sapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wino pomogło zmniejszyć skutki dzisiejszego korzystania z magii. Alkohol otępiał umysł, przez co kontakt z jego Astralną częścią, był bardzo utrudniony, co oznaczało, że zapewne w tym stanie, miałaby poważne problemy, z rzuceniem nawet najprostszego zaklęcia. Pozwalał jednak, na szybsze regenerowanie sił, zarówno fizycznych, jak i metapsychicznych, więc rano jej samopoczucie powinno wrócić do normy.

Z uśmiechem zanuciła piosenkę o duchownym i jego gosposi, na wzór jakiegoś wierszyka z dzieciństwa. Urok ich relacji nie umknął jej, mimo, że gosposia powiedziała do Cicerone jedynie jedno, czy dwa zdania.

“Ojciec Theseus w Świątyni mieszka,
Gęstą ma brodę ten nasz koleżka.

Uczy się pilnie w swej bibliotece,
a, że jest ciemno, zabiera świecę.

A gdy do kuchni z czytelni wraca,
Pyta, rozmawia - to jego praca.

Chloe krzyczy: "Ojcze, łobuzie!".
Ojciec brodatą nadyma buzię.

Gosposia mówi: "Napij się mleka",
On na górę plebanii ucieka.

Chloe powiada: "Kąpiel gotowa",
A jego dzisiaj już boli głowa.

Lecz Chloe kocha go jak potrafi,
Bo chce najlepiej dla swej parafii.

Szkoda, że Ojciec Theseus nie wie,
Że ze zmęczenia znajdzie się w niebie.”


Gdy Sophie znalazła się za drzwiami pokoju numer cztery, odetchnęła z ulgą. Udało się naprawić nową znajomość i nawet polubiła tego karczmarza. Historia jego pojawienia się w mieście, o ile w ogóle prawdziwa, była bardzo interesująca. Mógł, rzecz jasna, zwyczajnie zbyć ją tymi słowami, lecz nie widziała na to żadnego powodu. Poza tym, mówiąc o upiorze, wydawał się prawdziwie przejęty.
Właśnie... Oprócz wielu zaginięć i tajemniczych śmierci, ta zjawa była kolejną niewyjaśnioną sprawą, w tej niewielkiej mieścinie. W dodatku coś mówiło jej, że nie ostatnią.
“Zaprawdę, miasteczko osobliwości” - pomyślała, mimowolnie unosząc brwi i lekko kiwając głową. Niespiesznie zamknęła zamek w drzwiach i zaczęła się przebierać.

Ciekawa była, czy zdoła jakoś przywrócić pamięć temu mężczyźnie. Nie miała dużych umiejętności, ani doświadczenia w tym zakresie, żywiła więc nadzieję, iż choć jedna z ksiąg, które zabrała ze sobą, zawiera potrzebną w tej sytuacji wiedzę. Może jakąś wzmiankę, czy wskazówkę. Cokolwiek, co mogłoby pomóc. Jednak niezależnie, czy coś znajdzie, czy nie, postara się, by coś sobie przypomniał. Choćby i błahostkę.
Może zdoła ujrzeć w Astralu jego prawdziwe imię. Nie powinno być z tym dużych problemów, bowiem imiona były zwykle bardzo mocno zespolone emocjonalnie, z noszącymi je osobami. Wówczas byłoby już znacznie łatwiej - czasem wraz z imieniem, wracają różne wspomnienia. W niektórych przypadkach, imię działa nawet, jak klucz do zamka w umyśle, dając od razu dostęp, do całej utraconej pamięci.
Kto wie? Jeśli ten tajemniczy upiór, był jakąś magiczną istotą, wówczas jest szansa, że i o nim znajdzie jakąś wzmiankę w książce.
Już wiedziała, że czeka ją jutro dzień pełen pracy i przeglądania podręczników, w poszukiwaniu informacji.
Odłożyła butelkę wina do kuferka. Być może Eldritch miał rację i bardziej przyda się przy rozmowie z merem. Oby pan Trottier powiedział jej coś więcej. Póki co, każda rozmowa jedynie dostarczała nowych pytań, zamiast odpowiadać na te istniejące. Z pewnością długo tu mieszka i wie więcej o magu, czy wiedźmie, niż poznani dzisiaj karczmarz i duchowny.
“Ciekawe, że zjawili się akurat w czasie zaginięcia innych mieszkańców tego miasteczka…” - przemknęło jej przez głowę.
- Czyżby był to zwykły zbieg okoliczności? - mruknęła cicho, zasłaniając okno przybitym do ramy materiałem.
Na zewnątrz padało obficie, a Sophie wiedziała, że wizyta w domu Starej Marie odsuwa się z każdą, uderzającą w mokrą glebę, kroplą.
Błyskawice rozjaśniały ciemne płótno, lecz solidny dach chronił dziewczynę, przed gniewem wiosennej burzy.

Wchodząc w ciemności do łóżka, nadal nie wiedziała, na czym powinna skupić swoją uwagę w pierwszej kolejności.
“Mag, wiedźma, upiór, utrata pamięci, zaginięcia i tajemnicze śmierci. Co się w tej mieścinie święci?” - zadawała sobie pytanie, jednak odpowiedzi znaleźć nie potrafiła. Otrzymała zadanie, by rozwiązać sprawę zniknięcia Marie, a tymczasem była ona jedynie niewielką cząstką skomplikowanej układanki...
 
__________________
Everything I've done I've done with the best intentions.

Ostatnio edytowane przez Sapientis : 11-12-2016 o 01:12.
Sapientis jest offline  
Stary 11-12-2016, 00:22   #119
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Chloe i Theseus 1/2

Theseus mknął czym prędzej do świątyni, nie rozglądając się po drodze na boki. Mało mówić, że przez wyprawy z Adrienem do starego drzewa zdążył nieźle przemoknąć i jedynie ciężki płaszcz zdawał się go jeszcze chronić przed wszędzie wdzierającą się ulewą.
Kiedy dopadł drzwi plebanii, bez ociągania je otworzył i wszedł do środka. Wytarł buty i zdjął przemoczony płaszcz. Pokręcił ramieniem i przetarł wilgotną czuprynę, która zdążyła się już zlepić. Ogrzać się. I wysuszyć. Tego potrzebował. Z tymi też myślami ruszył korytarzem, mając nadzieję jak najszybciej znaleźć się w kuchni. Nie przeszedł jednak dziesięciu kroków, kiedy za jego plecami usłyszał otwierane drzwi i wpadającą do środka zawieję.

Odwrócił się, by spojrzeć, kogóż to znowu burza przywiała pod strzechę świątyni. Pierwsze, co zobaczył, to drobna kobieca sylwetka. Po barwie włosów i charakterystycznym koszyczku niesionym przez niewiastę, szybko skojarzył ją z gosposią Chloe. Zdziwiły go jednak osoby, które weszły tuż za nią. Dwóch mężczyzn. Ciężko było określić wzrost pierwszego, gdyż cały czas był pochylony, jakby słaniał się na nogach. Miał ciemne włosy za ucho i dość pokaźnego wąsa. Był jednak cały obdarty i brudny, jakby dopiero co wyjęli go z rynsztoka. Tuż obok niego szedł krępy i pokaźnej tuszy rudzielec z długimi włosami i brodą jeszcze bogatszą od tej Cicerońskiej. Ten drugi nie wyglądał już tak beznadziejnie, jak wąsaty. Wyglądało nawet na to, że rudy prowadził tego pierwszego.

- Na złamany grotmaszt Teonira, cóż to panienka Chloe wyprawia z tymi obdartusami o tej porze? - zagaił Theseus, mierząc mężczyzn czujnym okiem.
Wiklina spojrzał po sobie i swoim ubraniu. Prawdą było, że do świątyni należało się przebrać. Jakoś wyglądać…
- Pan wybaczy, cicerone - Rzekł Jan zawstydzony. Ciekło z niego jak z mokrego psa. Zresztą, wszyscy teraz stali w swoich kałużach…
Panna Vergest przeczesała palcami lewej dłoni swoje włosy, odsłaniając swoją buzię którą przesłaniały mokre kosmyki. Następnie chciała zdjąć z siebie płaszczyk, ale w porę zorientowała się, że pod spodem miała całkowicie przemoczoną białą koszulę, która teraz zrobiła się dość transparentna. Dziewczę więc poprawiło swój mokry płaszcz, osłaniając się nim aż pod szyję. W końcu dziewczyna spojrzała na Cicerone. W pierwszej chwili jej spojrzenie miało dużo skruchy, lecz gdy dostrzegła że duchowny również ledwo co musiał wrócić z tej ulewy.
- Ojciec wcale nie wygląda lepiej - odparła mu Chloe, w pouczającym tonie. Pokręciła głową. - To nie żadne obdartusy tylko pan Janek - wskazała na rudego jegomościa. - Jest strażnikiem w Szuwarach i był tak miły, że odprowadził mnie, mimo tej szalejącej burzy, aż tu do świątyni - wyjaśniła. - Natomiast pan Diego - spojrzała ze współczuciem na wąsatego mężczyznę - Został znaleziony w lesie. Był otruty i ledwo wrócił do życia. Chyba tylko łaska samego Wielkiego Budowniczego sprawiła, że udało się go odratować z zatrucia śmiertelną toksyną. Niestety nie było dla niego miejsca, więc trzymano go w celi więzienia. A to nie jest dobre miejsce dla kogoś, kto musi w spokoju dochodzić do zdrowia - pokręciła głową. - Dlatego zaproponowałam, że w świątyni przecież znajdzie się miejsce dla tego nieszczęśnika.
- Gracjas padre - skłonił się lekko Diego. Widok mężczyzny rzeczywiście był przykry i wyglądał on na takiego, co potrzebuje pomocy.
- To ja już nie będę przeszkadzał. Grzecznym bądź. - Zaburczał Wiklina do aresztanta i zwrócił się do Chloe - Będę się zbierał panienko. Dobranoc wszystkim.
Wartownik zawrócił ociężale, jakby furmanka wycofywała i ciężkimi krokami skierował się ku wyjściu. Już za chwilę, drzwi świątyni zamknęły się za gościem.

Theseus założył wielkie łapy na piersi i przyjrzał się krytycznie “gościowi”. Przez chwilę ciumkał i mruczał coś do siebie, ale ostatecznie westchnął i rozłożył ramiona.
- Dom Wielkiego Budowniczego jest otwarty dla każdego strudzonego i cierpiącego wędrowca - odparł pokornie.
- Ale! - Cicerone uniósł palec, patrząc bacznie na Diego. - Jeśli chcesz tu zostać, to musisz się jakoś godnie prezentować - pokiwał głową.
- Panienka Chloe niech pójdzie się przebrać w coś suchego, bo się jeszcze przeziębi. Ja odprowadzę pana Diego do komnaty dla gości, a później zaniosę tam garniec z wodą. Nie chcemy chyba nabrudzić w świątyni po tym, jak gosposia Chloe tak ładnie tu wysprzątała, prawda, synu? - mruknął Glaive i podszedł do obdartusa, biorąc go pod ramię.
Dziewczyna spojrzała na Diega i skinęła mu głową, jakby dając mu zgodę na pójście z duchownym. Sama zaraz po tym geście ruszyła do swojego pokoju. Gdy stanęła przed drzwiami to wyciągnęła klucz i przekręciła nim w zamku. Zaraz skrzypnęły drzwi i gosposia zniknęła w pokoju.
Chloe gdy tylko została sama to po odłożeniu koszyka na stolik chwilę przyglądała się pomieszczeniu. Uważnie lustrowała wszystkie meble i kąty. W końcu, zaczęła z siebie zdejmować przemoknięte ubranie. Wszystko co na sobie miała było przemoknięte do ostatniej suchej nitki. Odwiesiła płaszcz na wieszak i szybko rozebrała się aż do bielizny.
- Teraz to będę już musiała napić się grzanego wina, żeby się nie pochorować - mruknęła z niezadowoleniem dziewczyna rzucając na stertę swoje mokre ubrania. Niewiele już mając na sobie podeszła do walizki. Otworzyła ją i wyciągnęła suchą koszulkę i sukienkę, które rzuciła na schludnie zasłane łóżko. Sięgnęła po ręcznik i wytarła się nim po czym położyła go na oparciu krzesła. Zaczęła się ubierać w świeże ciuszki i gdy miała już wszystko na sobie to wzięła jeszcze koc i nim się okryła. Podeszła do koszyka i skrupulatnie sprawdziła jego zawartość, po czym wróciła do swojej walizki i zamknęła ją, chowając pod łóżkiem. Wyprostowała się i siadając na krześle wzięła grzebień, którym zaczęła rozczesywać wytarmoszone ręcznikiem włosy.

Tymczasem u ojca Glaive i Diega…
Diego nie opierał się przed inicjatywą ojca Glaive. Dał się potulnie zaprowadzić na piętro plebanii, mocno wspierając się na ramieniu Theseusa. Ten zachował stoicyzm, przesadnie nie zadręczając pytaniami nieszczęśnka. Ostatecznie zaprowadził go do komnaty i posadził na krześle. Polecił nie ruszać się, dopóki nie wróci z garncem wody i zostawił go na chwilę.
Całym szczęściem Diego okazał się grzecznym gościem i posłusznie wyczekał powrotu Cicerone. Ten przelał wciąż ciepłą wodę do balii i rozkazał mu się rozebrać. Następny kwadrans spędził na szorowaniu mężczyzny i karkołomnym przywróceniu go do porządku. Diego nie potrafił milczeć. Widząc dobry gest ze strony kapłana, wszczął z nim rozmowę. Nie chwalił się jednak swoją piracką przeszłością, być może z obawy przed nieprzychylnym spojrzeniem Cicerone. Opowiedział jednak o tym, jak trafił do Szuwarów i co go później spotkało, przemilczając całą resztę. Theseus nie dociekał.

- Gracias - powiedział Diego, przyglądając się sobie. Był już wymyty i odziany w jakieś proste, acz świeże ubranie, znalezione przez Theseusa w składziku.
- Przyniosłem ci trochę chleba, szynki oraz wody. Niestety na porządny posiłek będziesz musiał poczekać do śniadania - powiedział Glaive po tym, jak zrobił porządek w komnacie.
- Jesteś naszym gościem i żadna krzywda nie spotka cię pod tym dachem. Dlatego też apeluję, byś zachowywał się przyzwoicie - mruknął, stając w drzwiach.
- Twoje przybycie tutaj jest jednak niejasne. Dlatego dla dobra śpiących za ścianą małych sierot, będę musiał cię tu zamknąć na noc. Do czasu, aż wszystko wyjaśnię sobie z merem. - To mówiąc, Cicerone cofnął się za drzwi i szybko je zamknął. Diego, czy to odruchowo, czy też przez wspomnienie ostatniego uwięzienia, natychmiast się na nie rzucił. Kapłan był jednak szybszy i przekręcił zamek.
- Dobrej nocy, synu. I… pamiętaj, gdzie jesteś.
Diego przez chwilę bił o drewno pięściami, próbując się uwolnić. Ostatecznie jednak odpuścił. Był umyty, miał świeże ubrania, suchy, czysty kąt, trochę jedzenia, a przede wszystkim - łóżko. Jak na więzienie, nie mógł narzekać. Przynajmniej nie przez tę noc.

Theseus odwrócił się do komnaty plecami i spuścił wzrok, zamyślony. Czy dobrze postąpił?, zdawał się pytać. Nie powinno się tak traktować swoich gości i kapłan dobrze o tym wiedział. Jednak… Mer z jakiegoś powodu zamknął go w celi. Nie mógł zaufać Diego, dopóki znał tylko jedną wersję wydarzeń. Postąpił więc rozsądnie, zabezpieczając się przed ewentualnym niebezpieczeństwem, zwłaszcza, że tuż obok spały dzieci. Ostatecznie nie wyrządził mu żadnej krzywdy. Nic mu nie będzie.

Z tymi myślami ruszył na parter.
Wstąpił na chwilę do swojego pokoju, gdzie też osuszył się nieco. Następnie skierował się do kuchni, gdzie napełnił garn i postawił go na piecyk. Sam planował kąpiel, którą też miał zamiar niedługo zażyć.

W oczekiwaniu na zagrzanie wody, podszedł do komnaty gosposi. Pochylił się do drzwi, jakby próbując podsłuchać, czy Chloe była czymś zajęta. Zastanawiał się przez chwilę, zastygając w miejscu.
Było zbyt wiele spraw, które musiał z nią omówić. Dlatego też zapukał.
W odpowiedzi natychmiast otworzyły się drzwi. Ojciec nawet nie był w stanie usłyszeć kroków po drugiej stronie, gdy od razu pojawiła się przed nim Chloe. Była już w suchym ubraniu i szczelnie opatulona ciepłym dużym kocem. Z uwagi na to, że dziewczyna była niższa od duchownego teraz musiała zadrzeć głowę by spojrzeć na jego twarz. W pierwszej chwili mógł dostrzec olbrzymie zmęczenie na jej obliczu, ale zniknęło ono tak szybko, gdy gosposia uśmiechnęła się do niego, że mógł on uznać, że tylko mu się przewidziało.
- Pewnie ojciec chce, żebym się wytłumaczyła z tej samowoli… - odezwała się cicho i jakby ze skruchą w głosie. Wyszła ze swojego pokoju. - Może porozmawiamy przy gorącej herbacie? - zaproponowała i nie czekając na jego odpowiedź od razu skierowała swoje kroki do kuchni. - Co zrobił ojciec z Diegiem? - zapytała otwierając szafkę w której kryła się herbata.

Theseus przyglądał się dziewczynie z troską. Sam wyglądał jak siedem nieszczęść, jednak widząc jej zmęczenie zmotywował się, by podzielić się z nią częścią tej energii, która mu pozostała.
Trafiając do kuchni, usiadł za stołem i pochylony wsparł się o blat, zaplatając dłonie.
- Jest bezpieczny - odparł po chwili namysłu, bawiąc się sygnetem kościoła. - Musiałem go… zamknąć. Wiem, że to pogwałca wszystkie zasady dobrego gospodarza, jednak… Postąpiłem, jak podpowiedział mi rozsądek - wytłumaczył, unosząc na Chloe wzrok. W jego oczach widać było winę, wyraźnie niezadowolony z tego, jak postąpił.
- Kim on jest i dlaczego go tu przyprowadziłaś, córko? - zapytał z nutą irytacji w głosie.
Chloe już zaczęła zalewać wrzątkiem suszone listki herbaty wsypane do kubeczków. Zamieszała jeszcze łyżeczką w obu naczynkach i chwilę tak stała w milczeniu, patrząc się, jak fusy wirują w naparze.
- Jest dobrym człowiekiem, któremu los nie sprzyjał - odparła w końcu gosposia. Wzięła w dłonie kubeczki i ruszyła do stołu. Usiadła naprzeciw duchownego i podała mu przez blat jego herbatę.
- Kazano mu zamordować jednego wieśniaka, który przyjechał sądzić się z merem Chlupocic. Diego twierdzi, że to władze miasta zleciły to - powiedziała oplatając dłońmi kubek, jakby chcąc przejąć jego ciepło. - Mam podejrzenie, że chodzi o syna pani Zbażin - westchnęła. - Diego nie wykonał zadania. Uciekł, podejrzewam, że w zemście go otruto... Więc sądzę, że jeśli coś mu się stanie synu Zbażinowej, to Diego jest jedynym świadkiem na to by znaleźć winnych - kończąc swoją wypowiedź spojrzała duchownemu na twarz. Dziewczyna wyglądała na zdeterminowaną, by pomóc. Ale czy chodziło o Diega, czy o syna pani Zbażin, a może tylko o sprawiedliwość?

- To… okropne wieści - odparł Theseus trochę zbity z tropu. Objął swój kubek w dłoni i podsunął go do siebie, wlepiając w niego spojrzenie.
- Jednak nie możemy pochopnie zakładać, że ktoś z zarządu Chlupocic wynajął zabójcę na naszego jednego mieszkańca. - Theseus uniósł kubek do ust i ostrożnie spróbował wrzątku.
- Z tego co wiem, w Chlupocicach znajduje się Zenon Zbażyn, najstarszy syn Józefa. Jeśli Diego mówił o którymś z dzieci Zbażynów, być może miał na myśli jego… - Kapłan odstawił naczynie na blat i postukał o nie palcami.
- A więc chcecie mi powiedzieć, że ten cały Diego to niedoszły morderca, lilium? - zapytał po chwili, podnosząc wzrok na gosposię.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 11-12-2016, 00:54   #120
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Chloe i Theseus 2/2

Dziewczyna spuściła wzrok na pytanie duchownego. Widać było po niej że intensywnie myśli nad tym co powiedzieć.
- Nie wykonał zadania, chociaż wiedział, czym mu to grozi - odparła unosząc spojrzenie. - A na razie... Potrzebujemy kościelnego, na którym możemy polegać. On jest tą osobą.
Gdyby lata praktyki nie wykształciły w duchownym stoicyzmu, zapewne w tej chwili by parsknął, zaskoczony śmiałą deklaracją gosposi. Zamiast tego jednak zacisnął mocniej dłoń na kubku i zmarszczył czoło, wpatrując się w dziewczynę.
- A co sprawia, że myślisz, iż on chciałby takiego losu? Może nie jest mordercą. Może jest dobrym człowiekiem. Kto wie… Jednak dla mnie wygląda na łapiducha. Tacy jak on nie zagrzewają siedzenia zbyt długo w jednym miejscu, córko. - Theseus pokręcił głową, jakby z dezaprobatą.
- Swoją drogą, dlaczego tak bardzo ci zależy na tym człowieku? Spotkałaś go już kiedyś? - zapytał, bacznie przy tym obserwując reakcję Chloe.
- Uratowałam mu dziś życie. Po raz drugi - odparła mu bez zająknięcia. Wydawała się nie być speszona tym jak uważnie lustrował ją ojciec Glaive. - Nie wspomniał merowi, że mnie zna. Co zrobił zgodnie z moją prośbą - dodała to szczere wyznanie.
Theseus skinął i uśmiechnął się tajemniczo, zaraz jednak chowając usta w kubku.
- Widzę więc, że ten młodzieniec ma co do ciebie spory dług wdzięczności. Nie karcę tego, że mu pomogłaś. Pomoc bliźniemu to nasz obowiązek. Ale… czy ten człowiek jest godny zaufania? Wiem, że możesz myśleć, iż przez wzgląd na to, co dla niego zrobiłaś, on stanie się twoim zaufanym przyjacielem. Jednak pomimo światła w naszych duszach, ludzie bywają zdradliwi… - dodał smutno, spoglądając w jakiś punkt za dziewczyną.
- Ojcze - zaczęła Chloe z powagą. - Jeśli ojciec uważa, że jest on niebezpieczny, to nie będę się ojcu sprzeciwiać, by go odesłać stąd. Nie liczę na dobre serce pana Diego. Ja po prostu uważam, że w jego interesie jest mieć w nas sojuszników, kiedy poza murami świątyni są tacy, którzy życzą mu śmierci.

Kapłan pogłaskał swoją brodę, na chwilę zapominając o towarzystwie gosposi.
- Poczekamy z tym. Musimy go lepiej poznać. Dowiedzieć się, czego tak naprawdę chce. Ludzie w potrzebie wydają się bardziej niewinni, niż są w rzeczywistości - powiedział Theseus, wracając ze spojrzeniem na Chloe.
- Może się tu zatrzymać na kilka dni, jeśli nie ma gdzie się udać. Pomoże nam w przygotowaniach na niedzielne nabożeństwo i w zbliżającym się pogrzebie. Poza tym porozmawiam jeszcze rano z merem o jego sprawie. Jeśli się okaże, że ten cały Diego nas oszukał i tak naprawdę jest zbrodniarzem, który wymknął się prawu, to nie chciałbym, byśmy mieli z tym coś wspólnego. Czy to jasne, lilium?
- Jasne jak słońce ojcze - odparła mu z powagą dziewczyna. - Ojcze, ja tu jestem po to, by ojcu pomóc. Nie chcę żadnych problemów na ojca sprowadzać - dodała jakby chcąc się wytłumaczyć. Gdy to powiedziała to wbiła spojrzenie w parujący kubek herbaty. Upiła z niego drobny łyk.
- Dobrze… dobrze… - powiedział zaplatając palce w brodę. - I jestem ci za to wdzięczny, lilium. Wygląda na to, że mogę potrzebować twojej pomocy… - mruknął, puszczając brodę i ponownie unosząc kubek z herbatą do ust.
- Pomogę, jak tylko najlepiej będę potrafić - stwierdziła cicho Chloe i uśmiechnęła się ciepło do duchownego.
Theseus chwilę zwlekał, jakby zastanawiał się, czy na pewno chce o tym mówić ze swoją gosposią.
- W sprawie… niefortunnej śmierci ojca Philippe. Rozmawiałem dzisiaj z panem Trouve. Właściwie dwa razy. Wręczył mi pewien dokument, z którego wynika, że po śmierci Cicerone do Szuwarów zawitał niejaki ojciec Bernard. Ponoć robił porządek w papierach po nieboszczyku i… zabezpieczył część dóbr - opowiedział Theseus, spoglądając w oczy gosposi.
- Wychodzi więc na to, że ten ojciec Bernard był ostatnią osobą w świątyni po śmierci Cicerone. Pomyślałem więc, że warto by było się z nim skontaktować. Wiesz, w sprawie tych włamań - przemawiał dalej, robiąc sobie krótkie przerwy na łyk herbaty.
- Niestety nikt nie miał okazji dobrze poznać ojca Bernarda. Jedyną osobą, która z nim więcej rozmawiała, jest pani Amanda. Myślę, że trzeba będzie jej złożyć wizytę - zakończył, patrząc na gosposię, jakby spodziewał się jakiejś reakcji.
Dziewczyna cały czas uważnie go słuchała i nie przerywała mu choć kilka razy wydawało się, że chciałaby coś wtrącić.
Panna Vergest wstała od stołu i opatuliła się bardziej kocem.
- Może porozmawiamy w gabinecie? - zaproponowała spoglądając wymownie na brak drzwi w kuchni.

Kapłan odchylił się na siedzeniu i zerknął na kubek z herbatą, zakręcając nim w dłoni. Wreszcie pokiwał głową.
- Tak, chodźmy - powiedział, również wstając od stołu. Zgarnął swój kubek i skinął na gosposię, pierwszy wychodząc z kuchni.
Zaprowadził ich do gabinetu. Na biurku zapalił lampę, tak by mogli swobodnie rozmawiać, widząc się nawzajem. Dostawił naprzeciwko biurka krzesło i pomógł Chloe na nim usiąść. Następnie sam zajął miejsce Cicerone.
Splótł dłonie pod brodą, kładąc łokcie na oparciach swojego fotela i wbił spojrzenie w dziewczynę, czekając, aż pierwsza przemówi.
- Sądzi ojciec, że to on. Ojciec Bernard mógł zabrać te brakujące strony? - zapytała cicho, prawie szeptem dziewczyna.
- Nie wykluczam takiej możliwości - odparł Theseus po chwili milczenia i pokiwał głową. - A jeśli to nie był on, to być może wie, kto to zrobił. Kto wyrwał tamte strony i kto włamał się do gabinetu, zostawiając przy tym cygaro i gubiąc zęba - podsumował Cicerone, rzucając wolne myśli.
Chloe zamyśliła się.
- Najbardziej by pasowało, że ktoś przybył tu, zabił poprzedniego cicerone... Później - skrzywiła się. - Nie. Ktoś włamał się, tu poszukując czegoś. Poprzedni cicerone nakrył włamywacza i został przez niego ogłuszony, stąd ząb, może był właśnie jego... A może ktoś tu był wcześniej i groził cicerone? - myśli dziewczyny były dość chaotyczne. - Stara gosposia by nam wiele mogła wyjaśnić... Ale ona oszalała tamtej nocy - zasępiła się.
- I dlatego dziecko - tu wskazał ją dłonią - chcę, żebyś udała się ze mną do pani Amandy. Jest opiekunką pani Beaumanoir od czasu kiedy… Gorzej się poczuła. Nie odstępowała jej na krok. Może przez przypadek usłyszała coś, co stara gosposia wie. Przy okazji też wypytamy o ojca Bernarda - Theseus nachylił się i wziął naczynie z herbatą. Napój zdążył już trochę ostygnąć, więc bez obaw mógł wziąć większy łyk.
- Myśli ojciec, że uda się od gosposi coś sensownego dowiedzieć? - dopytała. Wyraźnie była co do tego sama sceptyczna. Trzymając w dłoniach kubek upiła duży łyk. - Ale tak, zgadzam się, że warto przynajmniej spróbować…
Zamyśliła się nad czymś bardzo intensywnie, przez co miała zmartwioną minę.
- Skoro pani Barbara czuła afekt do naszego zmarłego Cicerone, może wiedziała o nim więcej, niż inni - skwitował i sam się zasępił. Widać było, że chociaż był zmotywowany, by dociec prawdy, to śledztwo i przepytywanie domniemanych świadków nie sprawiało mu wielkiej przyjemności. Wyglądało to tak, jakby po prostu robił to, co uważał za słuszne.
- Chcę, żebyś przy mnie była, bo potrzebuję… drugiej pary oczu i uszu - uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie po wypowiedzeniu tych słów. - Mam już swoje lata. Czasem szczegóły przemykają obok mnie, niezauważone. Dobrze by było, gdyby był w pobliżu ktoś, kto te detale pochwyci - dodał, osadzając na Chloe swój opanowany wzrok.
- To zrozumiałe - odparła zgadzając się z nim. Zupełnie jakby to było dla niej nader oczywiste. Nie mniej zmartwienie nie zniknęło z twarzy panny Vergest. - Akurat można powiedzieć, że jestem całkiem dobrym obserwatorem - dodała z lekkim uśmiechem. - A kim była ta dziewczyna, która odwiedziła dziś świątynię? - zmieniła nagle temat.

Kapłan pokiwał głową i westchnął lekko, jakby to wyznanie kosztowało go trochę sił. Chwycił ponownie za kubek i przechylił go, dopijając zawartość do końca. Kiedy go odstawił, ponownie wygodnie oparł się w fotelu.
- Dobre pytanie, lilium. Sam chciałbym to wiedzieć - mruknął niezbyt zadowolony. - Wiem tylko, że przybyła do Szuwarów dzisiaj. Pieszo - podkreślił ostatnie słowo, robiąc krótką pauzę i spoglądając w oczy gosposi. - Szukała pewnej kobiety, która mieszka tu od lat. No cóż, przynajmniej mieszkała - odchrząknął. - Po krótkiej rozmowie dowiedziałem się, że chodzi jej o wiedźmę z bagien - zamilkł i zamyślił się, jakby próbując sobie przypomnieć każdy detal z rozmowy, którą przeprowadził z Sophie.
- Może to jakaś daleka krewna? - Chloe wydawała się zaintrygowana informacją, kogo szukała Sophie. - Ale magia jest chyba dziedziczna, więc wtedy by to znaczyło… - skrzywiła się.
Theseus zmarszczył brwi, jakby myślami próbował nadążyć za tokiem rozumowania dziewczyny.
- Wszyscy ją w sobie mamy. Pytanie tylko, w jakich wykorzystujemy ją celach - westchnął i potarł palcami oczy. Widocznie wizja nowej wiedźmy w mieście nie wprowadzała go w dobry humor.
- Chciała ją odwiedzić, ale wątpię, że w taką pogodę przejdzie przez Smutniki. Musiała się gdzieś zatrzymać, a to sprowadza nas tylko do jednego miejsca… - ucichł, jakby czekał, że Chloe dokończy za niego.
- Gospoda - powiedziała dziewczyna. - Ojcze, przepraszam, ale ja po prostu nie lubię magii... - westchnęła.
Kapłan pokiwał głową, zadowolony z odpowiedzi.
- Cóż, to jeden z darów, które otrzymaliśmy od Boga. Nie jedyny, dlatego czasami warto jest skupić się na innych. Tak czy owak… Jeśli ta Sophie faktycznie ma powiązania ze zmarłą wiedźmą, dobrze by było dowiedzieć się, dlaczego tu przybyła. I jakie ma plany - mruknął, stukając o siebie kciukami w zamyśleniu.
- Zdecydowanie - zgodziła się z nim Chloe. - Hymm, czyli plan na jutro to odwiedzenie starej gosposi i wybadanie Sophie? - zapytała się dla pewności.
Cicerone potarł brodę i pokiwał głową.
- Tak, to dobry początek. Zobaczymy, ile informacji uda nam się zebrać - odparł widocznie zadowolony z tego, jak przebiegła ta rozmowa.
- Aha, jeszcze jedno… Ta sprawa z wszami u naszych sierot… Mógłbym jakoś pomóc? - zapytał, spoglądając na nią z troską.
- Już rozmawiałyśmy o tym z Florą z merem - stwierdziła. - [/i]Jest on też tutejszym medykiem[/i] - dodała dla wyjaśnienia, gdyby duchowny jeszcze tego nie wiedział. - Flora miała wziąć zioła na to od niego - dodała. - Ale ważne jest, żeby teraz szczególnie pilnować higieny - spojrzała na niego znacząco.
Theseus odetchnął z ulgą.
- Cieszę się, że już poczyniłaś jakieś kroki w tym kierunku. Ufam, że mer pomoże z naszymi sierotami. A jeśli chodzi o higienę wśród dzieci, to na pewno znajdziemy jakieś rozwiązanie - odpał i pokiwał głową.
- Dziękuję za tę rozmowę, lilium. Miałem nadzieję ją przeprowadzić.

- Swoją drogą całkiem miły ten pan Trottier - stwierdziła Chloe i dopiła swoją herbatę. Westchnęła.
- Obieca ojciec dzisiaj nie siedzieć po nocy i pójść w końcu się wyspać? Bo Wielki Budowniczy mi świadkiem, że coś na sen ojcu dosypię kiedyś - mruknęła. Widać było, że coraz trudniej było jej ukrywać zmęczenie. - W każdym razie ja jeszcze muszę rozłożyć trutkę, bo ponoć po kuchni pałęta się jakiś gryzoń - dodała pod nosem.
Cicerone uśmiechnął się lekko i wstał z miejsca.
- Obiecuję nie ślęczeć dzisiaj nad księgami. Nawet gdybym chciał, nie dałbym rady - westchnął. - Dziękuję za szczerość z tym dosypywaniem - dodał bez urazy, pomagając Chloe wstać i odprowadzając ją do drzwi.
- Aha - powiedział nagle, jakby coś mu się przypomniało. - Z tym szczurem… Mogłaby się panienka jeszcze wstrzymać? Ja… cóż, ciężko mi to teraz wytłumaczyć, ale zrobię to na pewno. W każdym razie, nie chciałbym go na razie pozbawiać życia - spojrzał na nią, kryjąc swoje zakłopotanie.
Chloe uniosła brew w zdziwieniu.
- Ale gryzonie brudzą, śmierdzą i roznoszą choroby - stwierdziła na obronę swojej decyzji o likwidacji sierściucha.
- Wiem, córko, masz racje. Chodzi po prostu o tego jednego… Jest trochę niezwykły i wolałbym go złapać - mruknął, nie bardzo wiedząc, jak uargumentować swoją decyzję.
Panna Vergest wyglądała na zaskoczoną tym, jak duchowny starał się wybronić sierściucha od śmierci. Wzruszyła ramionami.
- Jeśli ojcu tak bardzo zależy to mogę go tylko uspać, to wtedy wystarczy rankiem przeszukać kuchnię... - zaproponowała alternatywę.
- Tak, to świetny pomysł - uśmiechnął się lekko duchowny, otwierając drzwi.
- W takim razie dobrej nocy, lilium - powiedział uprzejmie.
Chloe jednak nie ruszyła się. Stała wahając się nad czymś. Szczerze mówiąc to przez całą rozmowę była jakaś taka nieco nieobecna, zamyślona.
- Ojcze... - mruknęła i poprawiła koc, którym się okrywała. Spojrzała na duchownego. - Ja… - westchnęła ciężko i jakby zrezygnowała z powiedzenia tego co jeszcze chwilę temu pewnie chciała. - Chciałam, też życzyć dobrej nocy - mruknęła jakby sama niezadowolona ze swoich słów i wyszła z gabinetu, kierując swoje kroki prosto do sypialni.

Nie odwracając się za siebie gosposia dotarła do swojego pokoju, otworzyła drzwi i zaraz za nimi zniknęła. Plecami oparła się o drzwi i wyciągnęła z kieszeni Bika.
W pokoju zajaśniało bladym zielonkawym światłem bijącym ze "stworzonka". Puściła go i ten zastygł w powietrzy nieruchomy, trzepocząc skrzydełkami niczym duża ważka. Chloe skrzyżowała przed sobą ramiona i wpatrując się w towarzysza nasłuchiwała czy ktoś nie idzie do jej pokoju.
- A może powinnam powiedzieć? - szepnęła do Bika jakby ten miał jej odpowiedzieć. Stworzonko zatoczyło kółko w powietrzu i poleciało w kierunku łóżka. Dziewczyna jęknęła pod nosem, zła na własne niezdecydowanie, ale podążyła za światełkiem. Po drodze zdjęła buty i zaczęła przebierać się do spania.
Lusterko przetarła i położyła jak zawsze pod poduszką.
- A może dam mu po prostu list i wszystko samo się zadzieje? - zapytała ponownie Bika i opadła na swoje łóżko. Wbiła spojrzenie w sufit. Odetchnęła pełną piersią.
- Albo chociaż... - przygryzła wargę. - To chyba nie koliduje z moim zadaniem tu? - znów spojrzała na stworzenie unoszące się przy wezgłowiu łóżka. Istotka zabuczała radośnie.

Chloe zmrużyła oczy. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak wewnętrznie rozdarta. Z jednej strony chciała duchownemu powiedzieć o wszystkim. Ale z drugiej to może wprowadzić chaos, a on jest nieprzewidywalny. Chloe nie lubiła gdy czegoś nie mogła przewidzieć. W jej pracy umiejętność odgadywania wydarzeń mających się zadziać było kluczowe. Szczególnie gdy trzeba było się do tego przygotować.
A teraz udało jej się nawiązać z ojcem Glaive relacje lepsze niż kiedykolwiek by mogła zakładać. Jednak rozsądek sobie, ale to co chciała sobie.
Lecz niepewność co mogłoby wyniknąć z wyjawienia wszystkiego powstrzymała dziewczynę w chwili kiedy już miała się wydać.

- Ale powinien zrozumieć, prawda? - westchnęła zrezygnowana. - W sumie to dla mnie też to nie było takie proste...
Była też jeszcze sprawa ważniejsza. Wybrano ją, bo była między innymi do tego celu szkolona. Przełożeni ufali jej, że wykona powierzone jej zadanie i nie zawaha się.
- Ale czy warto przed nim to też ukrywać? Może jeszcze lepiej będzie nam szła współpraca jak się jednak dowie... - ta niepewność przyprawiała ją o ból głowy.

Stworzonko zatoczyło kolejne kółko wokół pokoju po czym przyleciało do dziewczyny i usiadło na jej piersi wpatrując się w nią oczkami.
- Wielu duchownych by się zatrwożyło na wieść kogo reprezentuję - zasmuciła się, na co Bik znów zabuczał.
- Tak, pomyślę o tym po tym jak porozmawiamy z gosposią... - stwierdziła, ale była bardzo co do tego sceptyczna, że się zbierze do tego.

Chloe odwróciła się na bok otulając kołdrą. Zadziwiająco prędko zasnęła.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172