Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2016, 00:22   #119
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Chloe i Theseus 1/2

Theseus mknął czym prędzej do świątyni, nie rozglądając się po drodze na boki. Mało mówić, że przez wyprawy z Adrienem do starego drzewa zdążył nieźle przemoknąć i jedynie ciężki płaszcz zdawał się go jeszcze chronić przed wszędzie wdzierającą się ulewą.
Kiedy dopadł drzwi plebanii, bez ociągania je otworzył i wszedł do środka. Wytarł buty i zdjął przemoczony płaszcz. Pokręcił ramieniem i przetarł wilgotną czuprynę, która zdążyła się już zlepić. Ogrzać się. I wysuszyć. Tego potrzebował. Z tymi też myślami ruszył korytarzem, mając nadzieję jak najszybciej znaleźć się w kuchni. Nie przeszedł jednak dziesięciu kroków, kiedy za jego plecami usłyszał otwierane drzwi i wpadającą do środka zawieję.

Odwrócił się, by spojrzeć, kogóż to znowu burza przywiała pod strzechę świątyni. Pierwsze, co zobaczył, to drobna kobieca sylwetka. Po barwie włosów i charakterystycznym koszyczku niesionym przez niewiastę, szybko skojarzył ją z gosposią Chloe. Zdziwiły go jednak osoby, które weszły tuż za nią. Dwóch mężczyzn. Ciężko było określić wzrost pierwszego, gdyż cały czas był pochylony, jakby słaniał się na nogach. Miał ciemne włosy za ucho i dość pokaźnego wąsa. Był jednak cały obdarty i brudny, jakby dopiero co wyjęli go z rynsztoka. Tuż obok niego szedł krępy i pokaźnej tuszy rudzielec z długimi włosami i brodą jeszcze bogatszą od tej Cicerońskiej. Ten drugi nie wyglądał już tak beznadziejnie, jak wąsaty. Wyglądało nawet na to, że rudy prowadził tego pierwszego.

- Na złamany grotmaszt Teonira, cóż to panienka Chloe wyprawia z tymi obdartusami o tej porze? - zagaił Theseus, mierząc mężczyzn czujnym okiem.
Wiklina spojrzał po sobie i swoim ubraniu. Prawdą było, że do świątyni należało się przebrać. Jakoś wyglądać…
- Pan wybaczy, cicerone - Rzekł Jan zawstydzony. Ciekło z niego jak z mokrego psa. Zresztą, wszyscy teraz stali w swoich kałużach…
Panna Vergest przeczesała palcami lewej dłoni swoje włosy, odsłaniając swoją buzię którą przesłaniały mokre kosmyki. Następnie chciała zdjąć z siebie płaszczyk, ale w porę zorientowała się, że pod spodem miała całkowicie przemoczoną białą koszulę, która teraz zrobiła się dość transparentna. Dziewczę więc poprawiło swój mokry płaszcz, osłaniając się nim aż pod szyję. W końcu dziewczyna spojrzała na Cicerone. W pierwszej chwili jej spojrzenie miało dużo skruchy, lecz gdy dostrzegła że duchowny również ledwo co musiał wrócić z tej ulewy.
- Ojciec wcale nie wygląda lepiej - odparła mu Chloe, w pouczającym tonie. Pokręciła głową. - To nie żadne obdartusy tylko pan Janek - wskazała na rudego jegomościa. - Jest strażnikiem w Szuwarach i był tak miły, że odprowadził mnie, mimo tej szalejącej burzy, aż tu do świątyni - wyjaśniła. - Natomiast pan Diego - spojrzała ze współczuciem na wąsatego mężczyznę - Został znaleziony w lesie. Był otruty i ledwo wrócił do życia. Chyba tylko łaska samego Wielkiego Budowniczego sprawiła, że udało się go odratować z zatrucia śmiertelną toksyną. Niestety nie było dla niego miejsca, więc trzymano go w celi więzienia. A to nie jest dobre miejsce dla kogoś, kto musi w spokoju dochodzić do zdrowia - pokręciła głową. - Dlatego zaproponowałam, że w świątyni przecież znajdzie się miejsce dla tego nieszczęśnika.
- Gracjas padre - skłonił się lekko Diego. Widok mężczyzny rzeczywiście był przykry i wyglądał on na takiego, co potrzebuje pomocy.
- To ja już nie będę przeszkadzał. Grzecznym bądź. - Zaburczał Wiklina do aresztanta i zwrócił się do Chloe - Będę się zbierał panienko. Dobranoc wszystkim.
Wartownik zawrócił ociężale, jakby furmanka wycofywała i ciężkimi krokami skierował się ku wyjściu. Już za chwilę, drzwi świątyni zamknęły się za gościem.

Theseus założył wielkie łapy na piersi i przyjrzał się krytycznie “gościowi”. Przez chwilę ciumkał i mruczał coś do siebie, ale ostatecznie westchnął i rozłożył ramiona.
- Dom Wielkiego Budowniczego jest otwarty dla każdego strudzonego i cierpiącego wędrowca - odparł pokornie.
- Ale! - Cicerone uniósł palec, patrząc bacznie na Diego. - Jeśli chcesz tu zostać, to musisz się jakoś godnie prezentować - pokiwał głową.
- Panienka Chloe niech pójdzie się przebrać w coś suchego, bo się jeszcze przeziębi. Ja odprowadzę pana Diego do komnaty dla gości, a później zaniosę tam garniec z wodą. Nie chcemy chyba nabrudzić w świątyni po tym, jak gosposia Chloe tak ładnie tu wysprzątała, prawda, synu? - mruknął Glaive i podszedł do obdartusa, biorąc go pod ramię.
Dziewczyna spojrzała na Diega i skinęła mu głową, jakby dając mu zgodę na pójście z duchownym. Sama zaraz po tym geście ruszyła do swojego pokoju. Gdy stanęła przed drzwiami to wyciągnęła klucz i przekręciła nim w zamku. Zaraz skrzypnęły drzwi i gosposia zniknęła w pokoju.
Chloe gdy tylko została sama to po odłożeniu koszyka na stolik chwilę przyglądała się pomieszczeniu. Uważnie lustrowała wszystkie meble i kąty. W końcu, zaczęła z siebie zdejmować przemoknięte ubranie. Wszystko co na sobie miała było przemoknięte do ostatniej suchej nitki. Odwiesiła płaszcz na wieszak i szybko rozebrała się aż do bielizny.
- Teraz to będę już musiała napić się grzanego wina, żeby się nie pochorować - mruknęła z niezadowoleniem dziewczyna rzucając na stertę swoje mokre ubrania. Niewiele już mając na sobie podeszła do walizki. Otworzyła ją i wyciągnęła suchą koszulkę i sukienkę, które rzuciła na schludnie zasłane łóżko. Sięgnęła po ręcznik i wytarła się nim po czym położyła go na oparciu krzesła. Zaczęła się ubierać w świeże ciuszki i gdy miała już wszystko na sobie to wzięła jeszcze koc i nim się okryła. Podeszła do koszyka i skrupulatnie sprawdziła jego zawartość, po czym wróciła do swojej walizki i zamknęła ją, chowając pod łóżkiem. Wyprostowała się i siadając na krześle wzięła grzebień, którym zaczęła rozczesywać wytarmoszone ręcznikiem włosy.

Tymczasem u ojca Glaive i Diega…
Diego nie opierał się przed inicjatywą ojca Glaive. Dał się potulnie zaprowadzić na piętro plebanii, mocno wspierając się na ramieniu Theseusa. Ten zachował stoicyzm, przesadnie nie zadręczając pytaniami nieszczęśnka. Ostatecznie zaprowadził go do komnaty i posadził na krześle. Polecił nie ruszać się, dopóki nie wróci z garncem wody i zostawił go na chwilę.
Całym szczęściem Diego okazał się grzecznym gościem i posłusznie wyczekał powrotu Cicerone. Ten przelał wciąż ciepłą wodę do balii i rozkazał mu się rozebrać. Następny kwadrans spędził na szorowaniu mężczyzny i karkołomnym przywróceniu go do porządku. Diego nie potrafił milczeć. Widząc dobry gest ze strony kapłana, wszczął z nim rozmowę. Nie chwalił się jednak swoją piracką przeszłością, być może z obawy przed nieprzychylnym spojrzeniem Cicerone. Opowiedział jednak o tym, jak trafił do Szuwarów i co go później spotkało, przemilczając całą resztę. Theseus nie dociekał.

- Gracias - powiedział Diego, przyglądając się sobie. Był już wymyty i odziany w jakieś proste, acz świeże ubranie, znalezione przez Theseusa w składziku.
- Przyniosłem ci trochę chleba, szynki oraz wody. Niestety na porządny posiłek będziesz musiał poczekać do śniadania - powiedział Glaive po tym, jak zrobił porządek w komnacie.
- Jesteś naszym gościem i żadna krzywda nie spotka cię pod tym dachem. Dlatego też apeluję, byś zachowywał się przyzwoicie - mruknął, stając w drzwiach.
- Twoje przybycie tutaj jest jednak niejasne. Dlatego dla dobra śpiących za ścianą małych sierot, będę musiał cię tu zamknąć na noc. Do czasu, aż wszystko wyjaśnię sobie z merem. - To mówiąc, Cicerone cofnął się za drzwi i szybko je zamknął. Diego, czy to odruchowo, czy też przez wspomnienie ostatniego uwięzienia, natychmiast się na nie rzucił. Kapłan był jednak szybszy i przekręcił zamek.
- Dobrej nocy, synu. I… pamiętaj, gdzie jesteś.
Diego przez chwilę bił o drewno pięściami, próbując się uwolnić. Ostatecznie jednak odpuścił. Był umyty, miał świeże ubrania, suchy, czysty kąt, trochę jedzenia, a przede wszystkim - łóżko. Jak na więzienie, nie mógł narzekać. Przynajmniej nie przez tę noc.

Theseus odwrócił się do komnaty plecami i spuścił wzrok, zamyślony. Czy dobrze postąpił?, zdawał się pytać. Nie powinno się tak traktować swoich gości i kapłan dobrze o tym wiedział. Jednak… Mer z jakiegoś powodu zamknął go w celi. Nie mógł zaufać Diego, dopóki znał tylko jedną wersję wydarzeń. Postąpił więc rozsądnie, zabezpieczając się przed ewentualnym niebezpieczeństwem, zwłaszcza, że tuż obok spały dzieci. Ostatecznie nie wyrządził mu żadnej krzywdy. Nic mu nie będzie.

Z tymi myślami ruszył na parter.
Wstąpił na chwilę do swojego pokoju, gdzie też osuszył się nieco. Następnie skierował się do kuchni, gdzie napełnił garn i postawił go na piecyk. Sam planował kąpiel, którą też miał zamiar niedługo zażyć.

W oczekiwaniu na zagrzanie wody, podszedł do komnaty gosposi. Pochylił się do drzwi, jakby próbując podsłuchać, czy Chloe była czymś zajęta. Zastanawiał się przez chwilę, zastygając w miejscu.
Było zbyt wiele spraw, które musiał z nią omówić. Dlatego też zapukał.
W odpowiedzi natychmiast otworzyły się drzwi. Ojciec nawet nie był w stanie usłyszeć kroków po drugiej stronie, gdy od razu pojawiła się przed nim Chloe. Była już w suchym ubraniu i szczelnie opatulona ciepłym dużym kocem. Z uwagi na to, że dziewczyna była niższa od duchownego teraz musiała zadrzeć głowę by spojrzeć na jego twarz. W pierwszej chwili mógł dostrzec olbrzymie zmęczenie na jej obliczu, ale zniknęło ono tak szybko, gdy gosposia uśmiechnęła się do niego, że mógł on uznać, że tylko mu się przewidziało.
- Pewnie ojciec chce, żebym się wytłumaczyła z tej samowoli… - odezwała się cicho i jakby ze skruchą w głosie. Wyszła ze swojego pokoju. - Może porozmawiamy przy gorącej herbacie? - zaproponowała i nie czekając na jego odpowiedź od razu skierowała swoje kroki do kuchni. - Co zrobił ojciec z Diegiem? - zapytała otwierając szafkę w której kryła się herbata.

Theseus przyglądał się dziewczynie z troską. Sam wyglądał jak siedem nieszczęść, jednak widząc jej zmęczenie zmotywował się, by podzielić się z nią częścią tej energii, która mu pozostała.
Trafiając do kuchni, usiadł za stołem i pochylony wsparł się o blat, zaplatając dłonie.
- Jest bezpieczny - odparł po chwili namysłu, bawiąc się sygnetem kościoła. - Musiałem go… zamknąć. Wiem, że to pogwałca wszystkie zasady dobrego gospodarza, jednak… Postąpiłem, jak podpowiedział mi rozsądek - wytłumaczył, unosząc na Chloe wzrok. W jego oczach widać było winę, wyraźnie niezadowolony z tego, jak postąpił.
- Kim on jest i dlaczego go tu przyprowadziłaś, córko? - zapytał z nutą irytacji w głosie.
Chloe już zaczęła zalewać wrzątkiem suszone listki herbaty wsypane do kubeczków. Zamieszała jeszcze łyżeczką w obu naczynkach i chwilę tak stała w milczeniu, patrząc się, jak fusy wirują w naparze.
- Jest dobrym człowiekiem, któremu los nie sprzyjał - odparła w końcu gosposia. Wzięła w dłonie kubeczki i ruszyła do stołu. Usiadła naprzeciw duchownego i podała mu przez blat jego herbatę.
- Kazano mu zamordować jednego wieśniaka, który przyjechał sądzić się z merem Chlupocic. Diego twierdzi, że to władze miasta zleciły to - powiedziała oplatając dłońmi kubek, jakby chcąc przejąć jego ciepło. - Mam podejrzenie, że chodzi o syna pani Zbażin - westchnęła. - Diego nie wykonał zadania. Uciekł, podejrzewam, że w zemście go otruto... Więc sądzę, że jeśli coś mu się stanie synu Zbażinowej, to Diego jest jedynym świadkiem na to by znaleźć winnych - kończąc swoją wypowiedź spojrzała duchownemu na twarz. Dziewczyna wyglądała na zdeterminowaną, by pomóc. Ale czy chodziło o Diega, czy o syna pani Zbażin, a może tylko o sprawiedliwość?

- To… okropne wieści - odparł Theseus trochę zbity z tropu. Objął swój kubek w dłoni i podsunął go do siebie, wlepiając w niego spojrzenie.
- Jednak nie możemy pochopnie zakładać, że ktoś z zarządu Chlupocic wynajął zabójcę na naszego jednego mieszkańca. - Theseus uniósł kubek do ust i ostrożnie spróbował wrzątku.
- Z tego co wiem, w Chlupocicach znajduje się Zenon Zbażyn, najstarszy syn Józefa. Jeśli Diego mówił o którymś z dzieci Zbażynów, być może miał na myśli jego… - Kapłan odstawił naczynie na blat i postukał o nie palcami.
- A więc chcecie mi powiedzieć, że ten cały Diego to niedoszły morderca, lilium? - zapytał po chwili, podnosząc wzrok na gosposię.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline