Leuden spóźniał się za sprawą swego starego przyjaciela Siwucha, który uparł się, że ze stajni nie wyjdzie, a kiedy już wyszedł co rusz okazywał niezadowolenie z faktu, że musi podróżować w towarzystwie obcych mu, poza kapitańską, szkap co skwapliwie wyrażał kłapiąc zębami, potrząsając łbem i nieomal zrzucając wielkoluda z grzbietu. Ostatecznie za swe zasługi otrzymał kilka pańskich smagnięć nahajką co ostatecznie uspokoiło zwierzę, jednak nie dość by od czasu do czasu zastrzyc uszami, albo parsknąć niby pogardliwie w stronę innych wierzchowców.
Sam Gunther niewiele się zmienił, może strój mu się wygładził jako i świeżo ogolona gęba, jednak najwięcej nowego wniósł strażniczy hełm podbity wełnianym czepcem tkwiący na baryłkowatej łepetynie, jako i hrabiowska liberia wciśnięta na przeszywanicę. Przy siodle wisiał pokaźny arsenał strażniczego żelastwa, w tym siekiera i młot założone w poprzek, toboły z prowiantem i inne tajemnicze wory zawierające bogowie wiedzą co.
- Ruszamy, panienki. Heja!
Wykidajło kopnął Siwucha, który zgodnie z oczekiwaniami ledwo zadreptał w miejscu wciąż solennie obrażony na towarzystwo reszty wierzchowców, póki Gunther nie szarpnął końskiego ucha i nie warknął czegoś co prawdopodobnie mogło dotyczyć rychłego spotkania z nahajką. Zwierzę spuściło łeb zaczem ruszyło przed siebie swego szpetnie uśmiechniętego jeźdźca.