Wątek: Rozdarcie
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2016, 01:24   #153
SWAT
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Królestwo Robarskie, wieś Glinki

Ruszyliście, tam gdzie polecił wam ranny mężczyzna. Widać że mocno cierpiał, ale trzymał się twardo. Nie pozwalał po sobie poznać bólu jaki mu dokuczał. Kilka razy kiedy ból pozwalał mu trzeźwo myśleć, korygował waszą podróż, choć ta faktycznie nie była długa. Niecałe pół godziny później przed wami ukazała się mała wioska ukryta w lesie.

Wieść o upadku stolicy Królestwa, wyprzedziła was bowiem we wsi znajdowało się kilku mieszczan którzy uciekli z miasta Saare nim to upadło. Sama wieś nie była duża, kilka chałupek z drewna upstrzonych słomianą strzechą pobudowanych po obu stronach wąskiej drogi, kuźnia, jakieś zagrody. Jedna z chałup wyjątkowo większa, zapewne należąca do sołtysa lub właściciela ziemskiego. Mimo wszystko prawie wszyscy mieszkańcy glinek byli ludźmi, to też życie toczyło się tu spokojnie, bez rasistowskich przepychanek.


Wasz wjazd do miasta nie wzbudził większego zainteresowania, jedynie wygłodzone dzieciaki podeszły nieco bliżej drogi zainteresowane "dziwakami" jakie wjechały do miasta. Tak jak kotowatego można było jeszcze spotkać w tych stronach, tak marla na didelisie z pewnością tu nie widziano nigdy. Nottle mógł poczuć się niczym pionier, aczkolwiek jego przyjaciele z Uniwersytetu z pewnością by raczej go wyśmiali, a kto wie, może teraz siedzą w cipłej tawernie przy lampce wina i śmieją się z niego, z tego na jaką wyprawę się porwał.

Jedyną z osób dorosłych jaka wyszła nam na przeciw, był niski człowiek z dużymi zakolami, gładko ogolony. Po ubraniu można było stwierdzić że musi być mieszczanim, być może jakimś handlarzem. Pomachał wam na powitanie już z daleka, stając prawie że na drodze.
- Oho! - zawołał by zwrócić waszą uwagę. - Widać nie tylko mi się udało z miasta nawiać. Nie wiecie ilu ludziom się udało? Sądząc po stanie tego, wojsko walczyło do ostatniego? Anastazja mogłaby go opatrzeć, mówią że to czarownica, ale to bajania, zwykła alchemiczka. A tak swoją droga nazywam się Ruben. Pochodzę z Tchell.

Wspomniana Anastazja była kobietą w średnim wieku, aczkolwiek po czarodziejach i alchemikach nigdy nie można było poznać ile tak naprawdę mogą mieć lat. Być może ważyła coś, co pozwalało jej zachować młody wygląd mimo swojego wieku? Faktem było, że jak na osobę parającą się magią czy też jak nazwał to Ruben, alchemią z pewnością doświadczenie dłuższe niżby wyglądała. Oczywiście Ruben zaprowadził was poproszony pod jej chałupę, ale nie odważył się zastukać, a stanął za wami. Mimo obaw, zastukaliście, a odpowiedział wam miły i przyjemny głos.
- Wejść. Drzwi zamknąć, buty ściągnąć.
Kobieta siedziałą przy stole, widać było że oderwaliście ją od pracy. Wpatrywała się w was wymownie, czekając na to, co zawsze. Prośby o specyfiki, zaklęcia, uroki. Czasami wszystko na raz.



Wyspa Rozbitych Marzeń, Saniba

Hobbit został bez swoich rzeczy, ale ghule dotrzymały słowa i w rzeczy samej, łódź jaką udało im się wyniuchać w porcie Lodogrzbietu była o wiele większa od tej którą miał hobbit, aczkolwiek nadal była w granicy zdrowego rozsądku. Musiała służyć jakiemuś handlarzowi, bowiem pod pokładem udało się znaleźć mnóstwo zepstugego jedzenia którego odór towarzyszł wam aż do końca żeglugi kiedy to dobiliście do portu w Sanibie.

Uprzednio jeszcze całkiem dobrze poszła wam wymiana z wodniakiem, Set wyjaśnił sprawę dość szczerze, bez owijania w bawełnę dlaczego nie udało się zebrać wszystkiego. Wodniak najwyraźniej to docenił. Wypłata oczywiście była pomniejszona odpowiednio do zebranych ziół, ale zapewnił iż da znać przyjaciołom ze straży żeby nie atakować statku wypływającego z Lodogrzbietu, albowiem to rzeczowi i warci zaufania kontrahenci handlowi. Z pewnością dlatego też podróż minęła wam bez większych incydentów.

Aż w końcu po trzech długich dniach żeglugi, a należy też wspomnieć że aczkolwiek może było wzburzone, pchały was w kierunku wyspy i fale, i wiatr równocześnie. Jedynie jeden z zakonników, troglodyta nieprzywyczajony do takiego podróżowania wisiał przy rei i wymiotował, jakby się czymś zatruł. Dopiero jakiś specyfik od Dziadka pomógł mu jakoś znieść tą podróż, aczkolwiek cały czas był bardzo siny na i tak sinej cerze. Tak jak Oles okazał się całkiem wprawiony kapitanem, tak niestety Ermor. Elfka za to czas na łodzi wykorzystywała na ułożenie ballady, cały czas sącząc siarczyste przekleństwa pod nosem jakich niepowstydziłby się pijany krasnolud, pisała coś, potem skreślała, potem brzdękała w struny swojej lutni, potem znowu coś skreślała przeklinając cichutko.

Aż w końcu dnia trzeciego ukazała wam się i ona, Saniba. Miasto wielorybników, piratów, uciekinierów, przestępców oraz renegatów i dezerterów. Miasto stosunkowo nowe, bowiem nie miało nawet stu lat. Panowała tu anarchia, ale anarchia kontrolowana. Kiedy ktoś wychodził z pomysłem na przykład budowy baszt obronnych, każdy się dorzucał i tak oto miasto od strony morza było ufortyfikowana, aczkolwiek nie zaatakowano z nich jeszcze nikogo, a nawet statki pod banderami Królewskimi mogły spokojnie w Sanibie odpocząć.


Co niezmienia faktu że miasto wcześniej usłyszeliście, niż zobaczyliście. Nad wyspą unosiła się mgła, a to tylko dzięki pijackim śpiewom i wystrzałom z marlowskich samopałów na wiwat w powietrze przez pijanych piratów Olesowi udało się wmanewrować idealnie do portu. Jak chodziły słuchy, Saniba nigdy nie spała i jako że przybyliście do niej późną nocą, mogła to być prawda. Muzyka z barów mieszała się z pijackimi krzykami tworząc prawdziwy potępieńczy chór, do tego dochodziły bijatyki oraz osoby które nie wytrzymały stężenia alkoholu. W zasadzie ciężko było odróżnić czy leżący w rynsztoku mężczuzna dostał kosę w brzuch i nie żyje, czy poprostu jest tak pijany. A jemu podobnych było całe mnóstwo. Kilka istot zwróciło uwagę na nowy statek, niedaleko miejsca waszego zacumowania bijąca się para goblinów, w szamotaninie wpadła do wody. Gdzieś z ciemnej alejki wyłonił się jakiś nietoprzanin z wytatuowanymi skrzydłami i obserwował was uważnie.
- Droga Reevo, nie chcę być nieuprzejmy, ale myślę że powinniśmy jak najszybciej znaleźć przewodnika znającego nie tylko miasto, ale też i wyspę. - zasugerował Dziadek, pomagając wstać troglodycie.

W drugim końcu portu widać było największą jednostkę, jaka znajdowała się w porcie. Bryg Sir Brussard swego czasu należał do niewielkiego, nadmorskiego Księstwa Sewell. Aczkolwiek nadal powiewały na nim ów Księstwa proporce, nie można było mieć pewności któż teraz jest jego kapitanem. Mógł to być kapitan dezerter, statek mogli przejąć jacyś piraci, albo po prostu statek stracił część załogi i możliwe że tutaj kapitan chciał ją uzupełnić, wśród osób które zjadły zęby na żegludze.


Pomoc jakiejkolwiek organizacji nie będącej typowo przestępczą mogła okazać się w tych niespokojnych czasach nieoceniona. Choćby do pilnowania waszej łupinki, kiedy wy ruszycie po artefakt, akby nikt niepowołany nie położył na niej swoich brudnych łap. Brudnych od krwi czy też innych złych uczynków.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline