Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2016, 08:51   #452
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 60 - Bio Wunderwaffe Aktywacja! :)

Wyspa; Schron; poziom cywilny; Dzień 7 - ?, jasno; chłodno.




Will z Vegas



Towarzyszący Will’owi Runner okazał się być dość młody. Chyba trochę starszy od Will’a no ale nadal dość młody. Przynajmniej tak z wyglądu. Siąpił trochę nosem ale głównie przemawiało przez niego zmęczenie. To jak ciężko opierał się o windę gdy już rozstał się z kolegami i Schroniarzami, to jak pusto wpatrywał się w zamknięte drzwi jadącej już windy i nawet jak flegmatycznymi ruchami wyjmował i zapalił skręta. - To było chujowe. - powiedział w przestrzeń równie zmęczonym głosem niezbyt nawiązując do kogoś czy czegoś specjalnie. Zaciągnął się skrętem z maryśką co można było poznać po zapachu i gdy drzwi się otwarły facet w skórzanej kurtce bez pośpiechu wyszedł razem z cwaniakiem z Vegas z klatki windy.


Na próby zagadania przez Schroniarza odparł tym samym znużonym głosem, że jest ich trochę. Choć to akurat Will zdołał zobaczyć już sam. Przy nawet całościowej obsadzie Schronu przez Schroniarzy i tylko tych Runnerach co Will dotąd widział tu i tam to wszyscy Schroniarze by pasowali na jakąś pomniejszą bandę więc przy Schroniarzach to Runnerów wydawało się całe mrowie.


O Nowojorczykach Runner był równie wylewny. Też wedle niego “było ich trochę”. Na czułe na wykrywanie emocji ucho cwaniaka coś wyglądało, że Runner uważa, że tych od Collinsa jest zdecydowanie za dużo. Dopiero na gadanie o posiłkach chłopak w skórzanej kurtce zauważalnie się ożywił. - No. Zeżarłbym coś. - pokiwał głową zgadzając się ze słowami Will’a które uznał chyba za propozycję. Ale w końcu spędzili… No bez rytmu dobowego na powierzchni jako naturalny zegar to Will nie wiedział ile czasu się ganiali z tą poczwarą ale chyba długo. Na tyle, że Runnerzy też musieli już zgłodnieć.


Górne piętro zaś wyglądało dość żwawo. Od razu dało się wyczuć i zauważyć jakiś powszechny pośpiech. Runner który towarzyszył Will’owi zaczepił jakiegoś innego pytając co się dzieje. Odpowiedź była nieco luzacka choć podszyta nieco cieniem nerwowości który wychwycił Will. - Guido kazał się wycofać na dół. Na górze zostają tylko czujki. - i poszedł. Runner spojrzał na Schroniarza a Schroniarz na Runnera. Musieli znaleźć Guido czy tak czy siak. W końcu go znaleźli. Był w piwnicy Centrum Meteo. Wyglądało jakby dowodził albo zarządzał co najmniej tą ewakuacją swojej bandy do Schronu. Mimo, że świeciło się tylko trochę latarek, ognisk i pochodni to ludzie ruszali się żwawo ale nie wyglądało by wpadali w panikę czy ucieczkę.


- No i? - spytał Guido tego faceta z opaską na oku. On sam miał na sobie miotacz ognia z plecakowymi butlami. Jedno z pomieszczeń piwnicznych chyba dogasało bo wciąż dopływał z niego intensywny smród spalenizny. Facet z miotaczem w przeciwieństwie do reszty nie zaglądał ciekawsko w głąb tylko patrzył na zegarek.


- Palą się jak wszystko inne. - powiedział obojętnym i trochę zamyślonym tonem facet w przepasce.


- Kurwa Jednooki, to wiemy i bez ciebie. Weź coś kurwa po ludzku powiedz. - prychnął ten łysy mięśniak kręcąc głową i wciąż wpatrzony we wnętrze dogasającego pomieszczenia.


- No palą się. Możemy je zwyczajnie spalić. Ale to chwilowe rozwiązanie. Przyjdą następne. Ja bym wolał to przeczekać. - odparł facet zwany Jednookim strzepując z nadgarstka robala który mu tam się dostał. Spojrzał wyczekująco na Guido a ten przygryzał właśnie wargę. Dostrzegł właśnie nadchodzącego Will’a a ten w szczelinie okiennej dostrzegł niebo. Nocne. Była już noc. I chyba padało. I robale! Wszędzie było pełno jakichś cholernych robali! Właziły wszędzie! A jak nie to spadały z sufitu, skakały ze ścian no po prostu plaga!


- O, nasz nowy kumpel Will. - uśmiechnął się i do niego i do swoich kumpli i zrobił krok w jego stronę. - Co jest? Widzę, że mieliście trochę przygód na dole. - powiedział w ramach przywitania. By nie przeszkadzać i by im nie przeszkadzano w rozmowie Guido dał znać i weszli do tego dogasającego pomieszczenia. Śmierdziało spalonym plastikiem czy izolacją. Plus oczywiście charakterystyczny zapach spalonej mieszanki zapalającej jaką Will tak dobrze znał od broni jakiej używał Chomik. Za to co było dość przyjemne było ciepło. Wreszcie! Wreszcie gdzieś było ciepło! W świetle plam latarek i dogasającego ognia w oczy rzucała się głównie podłoga. Upstrzona dziwnymi, klejącymi się do butów kleksami jakby stopionej gumy. Szef bandy wysłuchał relacji Will’a nie przerywając mu. Potem spojrzał na Runnera z którym przyszedł i ten jakby się odblokował.


- To było wielkie! Normalnie no.. Jak mała osobówka! Znaczy ten środek! A jeszcze nogi! No to jeszcze większe! No ja nie wiem co to było ale było wielkie! Wywalało regały jak ja bym wywalił krzesło czy kopnął wiadro! A jakie szybkie! No kurwa zajebiście szybkie na prostej! Jak dorwał Mel na solo tam po ciemku to nie miała szans. Nikt chyba by nie miał. Wielkie to było. Ale oberwało i zwiało jak hegemońce u nas jak ich pogonić. No ale Guido tam jest ciemno, nic kurwa nie widać, światła nie ma, chuj wie skąd to gówno na ciebie wyskoczy no kurwa bez światła to chujowo tam iść na to coś. I wielkie. To było wielkie. I kurwa zeżarłbym coś. - Runner wyrzucił z siebie potok słów jakby wreszcie napięcie mogło znaleźć ujście. Po pierwszym impulsie zaczął jednak zwalniać i znów jakby zmęczenie zaczęło brać nad nim górę bo mówił coraz ciszej i wolniej.


- Dobrze chłopaki. - Guido kiwnął głową po wysłuchaniu tych dwóch relacji i podszedł obejmując obydwu łowców potworów. - Wróćcie na dół do kuchni i zjedzcie coś. Odsapnijcie chwilę. - I Will, poopowiadaj Jednookiemu trochę o tym wspaniałym miejscu co? Jednooki też musi coś zjeść no nie? - facet w opasce uniósł brew jakby właśnie dowiedział sie o tym punkcie w swoim grafiku ale popatrzył na szefa, na Will’a, wzruszył ramionami i mruknął, że czas na szamę to dobry czas. Zaczęli więc we trzech zbierać się do powrotu na dół.




Cheb; rejon północny; port wschodni; Dzień 7 - wieczór 2 h po zmierzchu; ciemność z deszczośniegiem; ziąb.




Nico DuClare



Nico ruszyła naprzód. Niezbyt prędko bo ostrożność nie sprzyjała pośpiechowi. Warunki nocy, padającej z nieba zimnicy i wszechobecnej kompletnie auroodpornej inwazji robactwa nie sprzyjały szybkiemu poruszaniu się. Najpierw Kanadyjka kicała od palika do palika. Wąskie. Można było jedynie mniemać, że starczy jako osłona i na wielkość i na odporność przed serią z rkm. Zawsze jednak było to jakaś osłona i poziom nadziei też zauważalnie wzrastał. Poruszała się wzdłuż pirsu. Ten jednak po jakimś czasie znacznie się zwężył ograniczając do dość wąskiego pasa chodnika czy czegoś podobnego na powierzchni pirsu. Ale co już było znacznie bardziej sprzyjające dla zastępczyni szeryfa, zaraz za nim zaczynał się szpaler drzewa i jakieś krzaczory. Zasłona! Pewnie kiedyś to był jakiś park lub i nie ale teraz, nie pilnowane i zdziczałe wyrosło jak na drożdżach dając w tej chwili całkiem niezłą osłonę. Przynajmniej w porównaniu do nadbrzeżnych palików czy otwartej przestrzeni wokół budynków.


Nadal jednak było kompletnie ciemno. Póki Nico poruszała się przy palikach to przynajmniej w dzień widziałaby na całą szerokość rzeki czyli i każdego kto by po niej płynął czy łodzią czy wpław. Z paru kroków w głąb, z za zasłony drzew to już tak widziała z pół szerokości rzeki. A właściwie widziałaby gdyby to był dzień. Teraz w tych warunkach miała szansę dostrzec czy jakiegoś pływaka czy idącego człowieka chyba z tuzina kroków, może dwóch. Jakby był nie ostrożny to z większej odległości miałaby szansę go usłyszeć ale z widzeniem i tak było słabo. Na pewno nie na tyle, by sięgnąć wzrokiem do przeciwległego brzegu oddalonego gdzieś o setkę kroków pewnie.


Straciła kontakt zupełnie z innymi. Nie wiedziała co się dzieje z Gordonem odkąd go zostawiła by zajął się zmokniętymi i zmarznietymi Nowojorczykami. Lynxa nie widziała jeszcze dłużej a co się dzieje u tych po drugiej stronie rzeki nie wiedziała od zapadnięcia zmroku. Zaległa jednak za jakimś drzewem gdy wydawało jej się, że łoskot diesla z rzeki jest tuż - tuż. Potwierdzało to odgłos głośniejszych chlupotów o wybetonowany pirs gdy fale jakie wzbudziły kutry uderzyły o brzeg. Najpierw jeden a potem drugi. Gdzież tam były oddalone może o kilkadziesiąt kroków. Były i przepłynęły chyba ją mijajac. Nie strzelały do niej. Oba płynęły dość wolno. Szybciej od idącego człowieka choć chyba wolniej od biegacza.


Okres ciszy minął bez ostrzeżenia przechodząc w fazę hałasu. Z rzeki huknęła broń maszynowa i świetlne kreski smugaczy pomknęły ku wschodniemu brzegowi. Strzelali całkiem blisko! Jak na broń maszynową. Na oko przepatrywaczki ze sto kroków chyba. Strzelali ku jej brzegowi choć w miejsce które jakiś czas temu pewnie mijała. Strzelali celnie bo zaraz ktoś tam zaczął się drzeć zupełnie jakby oberwał. Choć nie był to głos ani Lynx’a ani Gordona ani żaden który by Kanadyjka rozpoznawała.


Ale to nie był koniec! Coś tam jechało, dość daleko ale zbliżało się. Po drugiej stronie rzeki. Nico widziała łunę szybko poruszających się świateł reflektorów. Coś jechało w stronę portu. Samochód j a nawet i drugi, dojechali już tak blisko, że widziała nie tylko łuny reflektorów ale i nawet i same reflektory przecinające ciemność. I wtedy zaczął się chaos! Coś tam zaczęło wybuchać! Jeden pocisk za drugim, praktycznie jednocześnie! Pojazdy w właściwie ich światła wpadły w nerwowy, chyba nie do końca kontrolowany chybot, zniknęły przesłonięte eksplozjami i wybuchami ale cały ten gwałtowny ruch zniknął przysłonięty kanciastym cieniem jakiegoś budynku. Ze strony rzeki nagle zmaterializowała się płonąca struga i spoczęła na ruinach domu w którym powinien być największy z Pazurów. Kuter polał go napalmem solidnie i ruiny zapłonęła jak ogromna pochodnia. Nie wróżyło to Rewersowi niczego dobrego jeśli wciąż tam był i żył. Ale dzięki podświetleniu sceny Kanadyjka ponownie widziała obydwa kutry. Bez szczegułów, właściwie same czarne sylwetki na tle jasnych promieni. Była tak blisko! Pierwsza bojowa jednostka minęła ją i teraz była dalej od Kanadyjki o jakies chyba półtorej setki kroków. Ale druga, ta towarowa, była już chyba może gdzieś sto kroków od stanowiska zastępczyni szeryfa.



Gordon Walker



Gordon został sam z czterema zmarzniętymi i przemoknietymi rozbitkami z nowojorskiej łodzi. Lynx po tym jak coś krzyczał zniknął i nie darł ani nie pojawił się więcej. Nico dała znać, że idzie szukać brakujących rozbitków i szybko zniknęła w ciemności. I grenadier został sam. Pozbieranie siebie było nie najgorsze. Tym razem nie oberwał. Jeszcze. A Nowojorczycy chyba tak. Co zauważył po tym jak część ociekającej z nich wilgoci okazała się ciepła. Oberwali. Choć po ciemku nie wiedział gdzie i jak bardzo. A teraz jeszcze ta przydługa kapiel w zimnej rzece wśród padającego deszczu ze śniegiem. Żołnierze byli ledwo żywi. Wartość bojowa w takim stanie była więc dość niewielka. Wciąż jednak żyli i była nadzieja, że jeśli przeżyja wystarczająco długo to znów będą zdatni do walki. Ale nie teraz. Teraz wyglądali jak zmokłe, zmarzniete kurczaki.


Wokół panowała ciemność przenikana deszczem i śniegiem oraz co raz bardziej wyraźniejszymi odgłosami silników prawie znad przeciwka. Na tym pomoście od strony rzeki nie było żadnej kryjówki! Od strony lądu to ok, z pirsu była ładna zasłona ale od strony rzeki to byli na otwartej strzelnicy! Musieli stąd spadać! Gordon z całej grupki był jedynym który był w stanie pewnie utrzymać się na nogach. Musiał pomóc zmienić przemarzniętym i podtopionym żołnierzom poziom na pion. Teraz był sam i choć ponaglał i poganiał żołnierzy zajęło im to znacznie dłużej niż gdyby był sam. Potem dla wychłodzonych żołnierzy nielichą przeszkodą okazało się pokonanie samego pirsu. Choć ten sięgał im gdzieś do poziomu brzucha to przeszkodę którą normalnie by się po prostu kicnęło teraz pokonanie jej czwórce żołnierzy zajęło dobrą chwilę. Znów grenadier musiał im pomagać. A czas uciekał! byli już na celowniku kutrów?! Już?! Jeszcze nie?! Już leciał w ich stronę pierwszy pocisk w lufie czy dopiero brał poprawki na nich!?


Ale wreszcie biegli! Tak jakby. Wycieńczenie rozbitków w mundurach było wielkie bowiem ich bieg z trudem dorównywał truchtu Walkera. Długa kąpiel i utrata krwi odcisnęła swoje piętno i tu, z każdym krokiem było to bardziej widoczne. Biegli ale jakby każdy krok miał być ostatnim. Potykali się na śliskiej trawie i rozmiękniętej gliniastej ziemi. Kanciasta i mroczna bryła domu o jakim krzyczał wcześniej Lynx zbliżała się coraz bardziej. Już prawie dobiegli. Już Walker zauważał ciemniejsze plamy w ścianach oznaczające okna. Gdy w końcu szczęście przestało im sprzyjać. Dostali ogniem maszynowym w plecy! Pociski rozgotowały błoto, robactwo i kałużę wokół nich kilka pobocznych nawet odłupało fragmenty ścian domu w jakim zamierzali się skryć. Ale nie dom tym razem był celem tylko piątka, ruchomych, odkrytych celów! Zza pleców grenadiera rozległy się wrzaski zaskoczonych i trafionych ludzi! Oberwali! Kule śmigały też wokół Gordona ale miał fart i żadna go nie trafiła! Wskoczył przez okno do środka budynku i upadł na podłogę wzbijając chmarę robactwa w ruch. Zaraz za nim i na niego upadł któryś z żołnierzy i jeszcze kolejny. Dwóch! A było czterech! Ogień maszynowy umilkł a z zewnątrz, zza ściany dobiegało jakieś rzężenie i charkoty któregoś z trafionych oraz wrzaski boleści na pewno żywego i na pewno trafionego żołnierza. Został na zewnątrz!


Z zewnątrz dobiegł go odgłos zbliżających się silników. Chyba jak od samochodu. Ale dalej, po drugiej stronie rzeki. I eksplozje! Brzmiało zupełnie podobnie jak salwa z automatycznego granatnika. Szybkie, prawie jednoczesne eksplozje granatów z jednej wystrzelonej lufy. Ale daleko. Z dobre kilkaset, może i pół kilometra dalej od niego. Wciąż leżał na ziemi ciężko dysząc po biegu, i uderzeniu gdy wpadło i wciąż przygniatało go dwóch żołnierzy. Nie miał pojęcia co sie dzieje na zewnątrz. Ani gdzie jest Lynx i Nico. Coś się żadne z nich nie odezwało z budynku.



Nathaniel “Lynx” Wood



Wycieczka snajpera w stronę ostrzelanego pojazdu dała mu okazję i zbliżyć się do niego i gdy zgasły światła przyjżeć się dokładniej pojazdowi. Odkrył teraz charakterystyczną, dość niską, sylwetkę Hummera. Początkowo panował tam bezruch. Jednak po jakimś czasie zauważył oddalające się ku południu cztery sylwetki. W Hummerze mogło być ich czterech lub pięciu. Więc byli wszyscy lub prawie. Jeśli ktoś został w pojeździe to teraz tego Wood i tak nie widział. Nie było z nimi chyba tak źle. Któryś miał na tyle głowy, żeby zabrać broń zamontowaną na obrotnicy na dachu pojazdu. W ogóle poruszali się dość ciężkim truchtem i sylwetki wyglądały na dość objuczone. Mieli coś w rękach i na plecach. Poza bronią chyba jakieś pakunki czy coś podobnego. Ale nie plecaki. Nie, plecaków u nich nie widział.


Cztery sylwetki gdzieś tak biegły i truchtały objuczone ciężarami przez otwarte pole. Na nadbrzeżu gdzie stał cichy i ciemny obecnie Hummer osłon właściwie nie było. Na tym polu przez które biegli właściwie też nie. Ale gdyby udało im się dotrzeć do budynków starej rafinerii czy co to tam kiedyś było tam już było z tym o wiele lepiej. A już prawie im się udało. Poruszali się znacznie szybciej niż ostrożne przemykanie się snajpera więc mimo, że wystartowali do tego biegu znacznie później niż on opuścił swój przystanek przy budynkach i magazynach to już byli chyba ze trzy setki metrów przed nim. Dotarli już w pobliże ogrodzenia rafinerii i gdyby tam udało im się przedostać pewnie zniknęliby Lynxowi z cyberoka lub niewiele później wśród budynków. Nadal nie mógł rozpoznać na pewno kto to był. Noktowizja zamontowana w oku nie pozwalała na uchwycenie takich detali z tej odległości. Choć w okolicy Hummery widział tylko u NYA. No chyba, że znów pojawił się ktoś nowy albo ktoś robnął im brykę.


Do porzuconej terenówki zostawało mu chyba gdzieś ze dwieście metrów. Może trochę mniej. Ale to w linii prostej. Biorąc pod uwagę, że trzeba by przebyć dwa boki tej trapezowatej zatoczki mogło być gdzieś właśnie dwieście metrów albo trochę więcej. Wówczas za plecami doszedł go odgłos broni maszynowej. Ktoś strzelał! Długa ciężka seria, raczej nie od Nico i Gordona, nie mieli takiej broni by puścić taką serię. Ale ktoś strzelał! Efektu ani strzelającego nie widział bo zasłaniały mu budynki z których dopiero co oddalił się. Głuchy ogień ciągły zamilkł zaraz potem.


Zauważył też kuter. Wyłonił się płynąc niezmienną, powolną prędkością zza budynków które dotąd zasłaniały Wood’owi widok. Jak na taką siłę ognia jaką dysponowały kutry i snajperskie umiejętności Rysiego Pazura to były już niepokojaco blisko. Dzieliło ich w linii porstej zaledwie 250 może 300 metrów! A wokół na nadbrzeżu tak samo jak i wcześniej nie było porządnej osłony! Najbliższe dawały drzewa. Ale one były po drugiej stronie drogi oddalone o dwa, trzy, czy cztery tuziny kroków oddalające go od rzeki! A na rzece działo się tak samo jak i na nadbrzeżu.


Z drugiej strony rzeki nadjeżdżały jakiś pojazd. Lynx słyszał silnik i widział łunę świateł. Samego pojazdu nie widział bo droga biegła trochę od rzeki i była zasłonięta przez różne budynki, drzewa i tego typu osłony. Kuter też chyba zauważył ten pojazd. Coś huknęło tępo kilka razy i chwilę potem po przeciwnej stronie rzeki rozbrzmiała seria eksplozji. Światła prawie w tym samym momencie zgasły. Nie zapanowały jednak ciemności. Kuter bowiem bez ostrzeżenia wyrzucił z siebie płonącą strugę, ktróra trafiła i oblała ruiny domu z którego ostatnio ktoś prowadził ogień w stronę kutrów. Budynek musiał być oddalony chyba ponad standardowy zasięg miotacza ognia więc widocznie nie był standardowy skoro go sięgnął. Teraz ciemności nocy zostały rozświetlone przez szalejące płomienie napalmu które ściekały w po ścianach i gruzowisku domu. A pierwsza z wieżyczek niezmiennie celowała w stronę snajpera. Tym razem bowiem nie widział w kogo innego mogłaby celować, był jedynym odkrytym celem i z dala od solidnej osłony przed ogniem z broni maszynowej!




Cheb; rejon północny; port zachodni; Dzień 7 - wieczór 2 h po zmierzchu; ciemność z deszczośniegiem; ziąb.




San Marino, Alice Savage, Bosede “Baba” Kafu



Scena zamarła w oczekiwaniu na to co zrobią aktorzy tej sceny. Runnerzy stali na ulicy. Pazury i Baba kitrali się w budynku. Obie strony celowały do siebie bez pardonu. Każdemu pocił się palec na spuście broni. Zaufanie. Nie mieli do siebie zaufania. Ani trochę. Podejrzliwości całe mnóstwo. Tak łatwo było jej posłuchać. Pociągnąć za spust i załatwić tych pacanów z drugiej strony. Ale kalkulacja. Wszyscy pod bronią mieli doświadczenie w walkach. Mniejsze lub większe, w takich czy innych walkach ale mieli. I te doświadczenie mówiło obu stronom, że nie ma realnych szans wyjść bez szwanku przy takim natężeniu środków walki wszelakiej i minimalnych jak na nia odległościach. Więc w końcu przemówił rozsądek.


- Dobra, Boomer zejdź do nich! - krzyknął Nix choć nie wyglądało by choć na chwilę przestał celować ze swojej broni. Najemniczka chwilę trwała w bezruchu jakby się wahając. W końcu jednak wstała i zeszła po schodach na dół. Przeszła przez parter domu i wyszła na zarobaczoną ulicę.


- Wiedziałem że się zatęsknisz za mną! Wiedziałem, że wrócisz do mnie! - wyszczerzył się do niej Paul swoim bezczelnym wyszczerzem od razu wracając do swoich manier wbijania szpil i złośliwostek bez chwili wytchnienia.


- Zamknij się! Nix mi kazał to wyszłam! - warknęła ze złością najemniczka bezsilnie uderzając pięścią w powietrze. Potem już jakoś poszło. Widząc, że Boomer nic się nie stało ze strony Runnerów a Runnerzy widząc, że Nix i Baba nie otwarli ognia do tak odsłoniętych celów jakoś się ta cała nerwowość i podejrzliwość choć na chwilę opadła do znośniejszego poziomu. Chwilę trwała konsternacja gdy okazało się, że muszą wszyscy pomieścić się w masznie Runnerów. Do terenówki było na tyle daleko, że na piechotę byłoby wyraźnie wolniej i ci z vana musieliby czekać. A ci z vana czyli Runnerzy nie lubili czekać, woleli szybkość i pęd.


Gdy Nix w końcu opuścił swoje stanowisko i znalazł się w pobliżu vana dopadła go Alice. Powitała go w mało standardowy jak na gangera sposób.


- Dzień dobry ponownie. Cieszę się, że widzę cię w całości, w stanie pełnej świadomości oraz gotowości.


- Cześć Alice. Jesteś cała? - zapytał Pazur który wydawał się chyba zadowolony, że wygląda chociaż na całą ale jednak ani sytuacja ani sąsiedztwo i wymuszona okolicznościami współpraca nie przypadły mu do gustu. Na pewno też nie przypadł mu do gustu nie odstępujący Alice na krok Paul.


- Za to, że strzeliłeś do Paula. To było wysoce nieuprzejme.


Pazur wyglądał na całego więc kobieta w skórzanej kurtce i habicie go zaatakowała zgodnie z planem czy impulsem. Stąpnęła butem na jego but przydeptując go. Nix się chyba nie spodziewał bo zareagował krótkim “Au!” choć chyba bardziej z zaskoczenia niż boleści. Przytulasa i kolejnych słów Alice też chyba się nie spodziewał.


- Bardzo ci dziękuję że go nie zabiłeś. Mogłeś, wiem to... dlatego dziękuję, mam u ciebie kolejny dług. Nie martw sie, nie zrobią Boomer krzywdy i... chodźmy po tatę.


- Powinienem. Straciliby głowę. Kula w tors nie powinna przejść na ciebie a było łatwiej. W głowe trudniej i przeszłaby na wylot ale miałaś swoja niżej. Nie wiedziałem, że tam jesteś. Dopiero jak byłem przy kabinie. Szef na pewno by przewidział. Ale ja spanikowałem i chciałem skorzystać z okazji. No i wyszło chujowo. - Pazur coś chyba był na serio nie w humorze i jak zwykle pewnie rozpatrywał wszystko w porównaniu do tego jakby akcję przeprowadził słynny Anthony “Cass” Rewers. No i widocznie znowu mu te porównanie nie wyszło zbyt korzystnie.


- No pewnie, że wyszło chujowo! - Paul odzyskawszy rezon znowu nie odpuszczał swojego łobuzerskiego tonu ani na chwilę. - Masz szczęście, że musiałem Brzytewkę odciągnąć bo kurwa inaczej dostałbyś kulkę w ten głupi łeb! Inaczej zdążyłby strzelić tumanie i by stracili głowę i byłoby chujowo. Dla was. - Runner nie wyglądał też na zadowolonego z takiego a nie innego przebiegu tamtej błyskawicznej akcji Nix’a która o mało nie zakończyła się wymordowaniem wzajemnym obu grup.


- Niezmiernie się cieszę, że nie otworzyliście ognia. Dobrze jest... móc cię znowu widzieć, Babo. Ciągle mamy świat do uratowania.


Gadatliwa lekarka znalazła też czas by złapać i porozmawiać z największym ze Schroniarzy. A nawet dosłownie złapać gdy przy tym co mówiła objęła go tuląc się z wdzięczności w jego futro. Chodź przy próbie pocałowania w policzek już musiał jej pomóc czyli schylić się a właściwie to prawie klęknąć.


Jednak w końcu ruszyli. Najpierw jedną maszyną a potem po przesiadce na dwie. W terenówce miejsce za kierownicą zajął Nix. Obok niego usiadła San Marino którą Paul postanowił zabrać ze sobą. Za plecami Pazura, już na kufrze terenówki siadł Paul i posadził sobie na kolanach Alice. Jedną ręką trzymał się zagłówka siedzenia Nix’a dla złapania równowagi a w drugiej wciąż miał swój pistolet. Trzecim zabranym Runnerem okazał się Gecko. Siadł między tą dwójką a ostatnim pasażerem Land Rovera czyli Babą. Boomer i Eliott niechętnie i z ociąganiem powędrowali do vana Runnerów. Niejako przy okazji wyszło, że na podłodze pojazdu z Detroit naprawdę leży nieprzytomny Brian a do burty znów jest przywiązany Eryk.


Pośpiech naglił. Nix ruszył pierwszy jako maszyna prowadząca. Jako prawdziwy kierowca za jakiego uważał się chyba każdy z Detroit, oczywiście prawie całą drogę wkurzał i prowokował Pazura swoimi uwagami na temat jego jazdy, umiejętności jazdy no i kiepskiego stanu samochodu. Na dowód wskazywał na maszynę Runnerów za nimi a światła tej drugiej jechały za nimi jak przyklejone. Mimo, że Nix prowadził całkiem szybko i agresywnie, zwłaszcza, że droga do portu obfitowała w aż jeden zakręt i dwie całkiem długie proste. Niemniej Tweety prowadząca czarnego vana coś nie chciała się dać zgubić.


Wygolony Runner zamknął się dopiero jak już podobno mieli być blisko. Ledwo Nix powiedział, że “już prawie jesteśmy” gdy od strony portu czy rzeki poszła gdzieś długa seria z broni maszynowej. Nie w nich bo wokół panowała cisza ale ktoś tam do kogoś najwyraźniej strzelał i to ostro. Musieli być chyba już naprawdę blisko, bo Nix zaczął hamować. Maszyną a jej pasażerami jeszcze bardziej bujnęło mocno do przodu. Zauważyli jeszcze jakieś dwie sylwetki w świetle reflektorów o kilkadziesiąt kroków dalej. Stały przyklejone do pleców jakiejś budy. I wtedy właśnie świat wokół pojazdów oszalał. Wybuchy! Wszędzie dookoła! Pierwszy walnął gdzieś w ciemności obok bryk a po nim następne! Fale eksplozji wybiły szyby w pojazdach, rozrzuciły po wnętrzu załogą pojazdów. I posiekły ją odłamkami. Gorące fragmenty odłamków pocisków, rozbitego szkła, kawałków karoserii przecięły żywe ciała! A wybuchy wciąż trwały! Kolejne i kolejne! Wpadli w jakąś serię! Świat pociemniał, przycichło wszystko oprócz odgłosów wybuchów., wyjące silniki już prawie nie były słyszalne tak samo jak krzyki żywych istot poddanych temu atakowi.


Nix chyba stracił panowanie nad pojazdem a może to eksplozje po prostu tak miotły pojazd. Rozpoczęty przed momentem manewr hamowania wciąż trwał i Land Rover sunął przed siebie aż wyglądało, że zderzą się z jakimś budynkiem! I zderzyli! Ale garażopodobna, brama nie zdzierżyła naporu uderzenia wciąż nieźle rozpędzonej terenówki i wygięła się i pękła a pojazd wpadł do środka. Sunął już bokiem ale prawie się zatrzymał. Wówczas Tweety świadomie czy nie, powtórzyła manewr Nix’a ale operowała cięższą maszyną, której brama już nie spowalniała. Więc zrobiła to terenówka Pazurów gdy van wbił się w nią ponownie szarpiąc żywą zawartością. Obie maszyny sunęły tak aż Land Rover, wreszcie bokiem nie zderzył się z jakimś mocniejszym słupem czy dźwigarem zatrzymując w końcu obydwa pojazdy.


Ciemność. Prawie. Reflektory pojazdów oświetlały wciąż kotłujący się kurz i pył wewnątrz budynku. Niezbyt duży. Trochę większy niż dwa czy trzy garaże połączone razem. Choć pustawe i bez pojazdów. Silniki chyba wciąż pracowały choć odbierali to głównie po drganiach a na słuch to już słabiej. Jęki rannych. Ktoś oberwał ktoś nie. Kraksa i eksplozje ogłuszyły wszystkich. Ale wybuchy umilkły. Na razie panowała cisza.


Terenówka była zakleszczona między dźwigar a maskę vana. Choć tylne drzwi powinny chyba dać się otworzyć. I można było próbować wyczołgać się przez rozbitą, przednia szybę. Baba ogarnął się na tyle by wiedzieć, że oberwał. Krwawił ze świeżej rany. Poprzewalani i jęczący wewnątrz pojazdu ludzie też oberwali. Widział plamy i rozbryzgi żółtawej posoki. Alice też była obolała. I oberwała! Wiedziała mimo panujących wewnątrz ciemności, że oberwała. I chyba więcej niż raz. Tym razem ona oberwała i krwawiła własną krwią z własnych ran. San Marino podniosła się na swoim siedzeniu z przodu. Dostała. Wyczuwała krew pod palcami. Coś więcej niż rozcięcie na wardze czy złamany nos. Oberwała pewnie jakimś szrapnelem czy co. Będący najbliżej niej Nix też był chyba w podobnym stanie i też sprawdzał chyba czy nie oberwał. Sądząc po odgłosach chyba jednak też oberwał.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline