Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-12-2016, 08:17   #451
 
AdiVeB's Avatar
 
Reputacja: 1 AdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumny
Zapanowała cisza. Dość niepokojąca... ale przynajmniej wszystkie żołdaki były już na kładce. Walker rzucił po chwili łapania oddechu:
- Ruszajmy! Możecie biec? Ktoś jest na tyle ranny że potrzebuje asysty podczas sprintu? - zwrócił się do zmarzniętych żołnierzy, a po tym odpowiedział Nico - W porządku! Wycofujemy się do naszej pierwszej pozycji, przegrupujemy się, wrócę do ciebie jeśli sytuacja pozwoli - kiwnął do niej głową na znak gotowości i czekał aż żołnierze dadzą znak gotowości lub któryś stwierdzi że będzie potrzebował asysty.
 

Ostatnio edytowane przez AdiVeB : 12-12-2016 o 08:42.
AdiVeB jest offline  
Stary 12-12-2016, 08:51   #452
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 60 - Bio Wunderwaffe Aktywacja! :)

Wyspa; Schron; poziom cywilny; Dzień 7 - ?, jasno; chłodno.




Will z Vegas



Towarzyszący Will’owi Runner okazał się być dość młody. Chyba trochę starszy od Will’a no ale nadal dość młody. Przynajmniej tak z wyglądu. Siąpił trochę nosem ale głównie przemawiało przez niego zmęczenie. To jak ciężko opierał się o windę gdy już rozstał się z kolegami i Schroniarzami, to jak pusto wpatrywał się w zamknięte drzwi jadącej już windy i nawet jak flegmatycznymi ruchami wyjmował i zapalił skręta. - To było chujowe. - powiedział w przestrzeń równie zmęczonym głosem niezbyt nawiązując do kogoś czy czegoś specjalnie. Zaciągnął się skrętem z maryśką co można było poznać po zapachu i gdy drzwi się otwarły facet w skórzanej kurtce bez pośpiechu wyszedł razem z cwaniakiem z Vegas z klatki windy.


Na próby zagadania przez Schroniarza odparł tym samym znużonym głosem, że jest ich trochę. Choć to akurat Will zdołał zobaczyć już sam. Przy nawet całościowej obsadzie Schronu przez Schroniarzy i tylko tych Runnerach co Will dotąd widział tu i tam to wszyscy Schroniarze by pasowali na jakąś pomniejszą bandę więc przy Schroniarzach to Runnerów wydawało się całe mrowie.


O Nowojorczykach Runner był równie wylewny. Też wedle niego “było ich trochę”. Na czułe na wykrywanie emocji ucho cwaniaka coś wyglądało, że Runner uważa, że tych od Collinsa jest zdecydowanie za dużo. Dopiero na gadanie o posiłkach chłopak w skórzanej kurtce zauważalnie się ożywił. - No. Zeżarłbym coś. - pokiwał głową zgadzając się ze słowami Will’a które uznał chyba za propozycję. Ale w końcu spędzili… No bez rytmu dobowego na powierzchni jako naturalny zegar to Will nie wiedział ile czasu się ganiali z tą poczwarą ale chyba długo. Na tyle, że Runnerzy też musieli już zgłodnieć.


Górne piętro zaś wyglądało dość żwawo. Od razu dało się wyczuć i zauważyć jakiś powszechny pośpiech. Runner który towarzyszył Will’owi zaczepił jakiegoś innego pytając co się dzieje. Odpowiedź była nieco luzacka choć podszyta nieco cieniem nerwowości który wychwycił Will. - Guido kazał się wycofać na dół. Na górze zostają tylko czujki. - i poszedł. Runner spojrzał na Schroniarza a Schroniarz na Runnera. Musieli znaleźć Guido czy tak czy siak. W końcu go znaleźli. Był w piwnicy Centrum Meteo. Wyglądało jakby dowodził albo zarządzał co najmniej tą ewakuacją swojej bandy do Schronu. Mimo, że świeciło się tylko trochę latarek, ognisk i pochodni to ludzie ruszali się żwawo ale nie wyglądało by wpadali w panikę czy ucieczkę.


- No i? - spytał Guido tego faceta z opaską na oku. On sam miał na sobie miotacz ognia z plecakowymi butlami. Jedno z pomieszczeń piwnicznych chyba dogasało bo wciąż dopływał z niego intensywny smród spalenizny. Facet z miotaczem w przeciwieństwie do reszty nie zaglądał ciekawsko w głąb tylko patrzył na zegarek.


- Palą się jak wszystko inne. - powiedział obojętnym i trochę zamyślonym tonem facet w przepasce.


- Kurwa Jednooki, to wiemy i bez ciebie. Weź coś kurwa po ludzku powiedz. - prychnął ten łysy mięśniak kręcąc głową i wciąż wpatrzony we wnętrze dogasającego pomieszczenia.


- No palą się. Możemy je zwyczajnie spalić. Ale to chwilowe rozwiązanie. Przyjdą następne. Ja bym wolał to przeczekać. - odparł facet zwany Jednookim strzepując z nadgarstka robala który mu tam się dostał. Spojrzał wyczekująco na Guido a ten przygryzał właśnie wargę. Dostrzegł właśnie nadchodzącego Will’a a ten w szczelinie okiennej dostrzegł niebo. Nocne. Była już noc. I chyba padało. I robale! Wszędzie było pełno jakichś cholernych robali! Właziły wszędzie! A jak nie to spadały z sufitu, skakały ze ścian no po prostu plaga!


- O, nasz nowy kumpel Will. - uśmiechnął się i do niego i do swoich kumpli i zrobił krok w jego stronę. - Co jest? Widzę, że mieliście trochę przygód na dole. - powiedział w ramach przywitania. By nie przeszkadzać i by im nie przeszkadzano w rozmowie Guido dał znać i weszli do tego dogasającego pomieszczenia. Śmierdziało spalonym plastikiem czy izolacją. Plus oczywiście charakterystyczny zapach spalonej mieszanki zapalającej jaką Will tak dobrze znał od broni jakiej używał Chomik. Za to co było dość przyjemne było ciepło. Wreszcie! Wreszcie gdzieś było ciepło! W świetle plam latarek i dogasającego ognia w oczy rzucała się głównie podłoga. Upstrzona dziwnymi, klejącymi się do butów kleksami jakby stopionej gumy. Szef bandy wysłuchał relacji Will’a nie przerywając mu. Potem spojrzał na Runnera z którym przyszedł i ten jakby się odblokował.


- To było wielkie! Normalnie no.. Jak mała osobówka! Znaczy ten środek! A jeszcze nogi! No to jeszcze większe! No ja nie wiem co to było ale było wielkie! Wywalało regały jak ja bym wywalił krzesło czy kopnął wiadro! A jakie szybkie! No kurwa zajebiście szybkie na prostej! Jak dorwał Mel na solo tam po ciemku to nie miała szans. Nikt chyba by nie miał. Wielkie to było. Ale oberwało i zwiało jak hegemońce u nas jak ich pogonić. No ale Guido tam jest ciemno, nic kurwa nie widać, światła nie ma, chuj wie skąd to gówno na ciebie wyskoczy no kurwa bez światła to chujowo tam iść na to coś. I wielkie. To było wielkie. I kurwa zeżarłbym coś. - Runner wyrzucił z siebie potok słów jakby wreszcie napięcie mogło znaleźć ujście. Po pierwszym impulsie zaczął jednak zwalniać i znów jakby zmęczenie zaczęło brać nad nim górę bo mówił coraz ciszej i wolniej.


- Dobrze chłopaki. - Guido kiwnął głową po wysłuchaniu tych dwóch relacji i podszedł obejmując obydwu łowców potworów. - Wróćcie na dół do kuchni i zjedzcie coś. Odsapnijcie chwilę. - I Will, poopowiadaj Jednookiemu trochę o tym wspaniałym miejscu co? Jednooki też musi coś zjeść no nie? - facet w opasce uniósł brew jakby właśnie dowiedział sie o tym punkcie w swoim grafiku ale popatrzył na szefa, na Will’a, wzruszył ramionami i mruknął, że czas na szamę to dobry czas. Zaczęli więc we trzech zbierać się do powrotu na dół.




Cheb; rejon północny; port wschodni; Dzień 7 - wieczór 2 h po zmierzchu; ciemność z deszczośniegiem; ziąb.




Nico DuClare



Nico ruszyła naprzód. Niezbyt prędko bo ostrożność nie sprzyjała pośpiechowi. Warunki nocy, padającej z nieba zimnicy i wszechobecnej kompletnie auroodpornej inwazji robactwa nie sprzyjały szybkiemu poruszaniu się. Najpierw Kanadyjka kicała od palika do palika. Wąskie. Można było jedynie mniemać, że starczy jako osłona i na wielkość i na odporność przed serią z rkm. Zawsze jednak było to jakaś osłona i poziom nadziei też zauważalnie wzrastał. Poruszała się wzdłuż pirsu. Ten jednak po jakimś czasie znacznie się zwężył ograniczając do dość wąskiego pasa chodnika czy czegoś podobnego na powierzchni pirsu. Ale co już było znacznie bardziej sprzyjające dla zastępczyni szeryfa, zaraz za nim zaczynał się szpaler drzewa i jakieś krzaczory. Zasłona! Pewnie kiedyś to był jakiś park lub i nie ale teraz, nie pilnowane i zdziczałe wyrosło jak na drożdżach dając w tej chwili całkiem niezłą osłonę. Przynajmniej w porównaniu do nadbrzeżnych palików czy otwartej przestrzeni wokół budynków.


Nadal jednak było kompletnie ciemno. Póki Nico poruszała się przy palikach to przynajmniej w dzień widziałaby na całą szerokość rzeki czyli i każdego kto by po niej płynął czy łodzią czy wpław. Z paru kroków w głąb, z za zasłony drzew to już tak widziała z pół szerokości rzeki. A właściwie widziałaby gdyby to był dzień. Teraz w tych warunkach miała szansę dostrzec czy jakiegoś pływaka czy idącego człowieka chyba z tuzina kroków, może dwóch. Jakby był nie ostrożny to z większej odległości miałaby szansę go usłyszeć ale z widzeniem i tak było słabo. Na pewno nie na tyle, by sięgnąć wzrokiem do przeciwległego brzegu oddalonego gdzieś o setkę kroków pewnie.


Straciła kontakt zupełnie z innymi. Nie wiedziała co się dzieje z Gordonem odkąd go zostawiła by zajął się zmokniętymi i zmarznietymi Nowojorczykami. Lynxa nie widziała jeszcze dłużej a co się dzieje u tych po drugiej stronie rzeki nie wiedziała od zapadnięcia zmroku. Zaległa jednak za jakimś drzewem gdy wydawało jej się, że łoskot diesla z rzeki jest tuż - tuż. Potwierdzało to odgłos głośniejszych chlupotów o wybetonowany pirs gdy fale jakie wzbudziły kutry uderzyły o brzeg. Najpierw jeden a potem drugi. Gdzież tam były oddalone może o kilkadziesiąt kroków. Były i przepłynęły chyba ją mijajac. Nie strzelały do niej. Oba płynęły dość wolno. Szybciej od idącego człowieka choć chyba wolniej od biegacza.


Okres ciszy minął bez ostrzeżenia przechodząc w fazę hałasu. Z rzeki huknęła broń maszynowa i świetlne kreski smugaczy pomknęły ku wschodniemu brzegowi. Strzelali całkiem blisko! Jak na broń maszynową. Na oko przepatrywaczki ze sto kroków chyba. Strzelali ku jej brzegowi choć w miejsce które jakiś czas temu pewnie mijała. Strzelali celnie bo zaraz ktoś tam zaczął się drzeć zupełnie jakby oberwał. Choć nie był to głos ani Lynx’a ani Gordona ani żaden który by Kanadyjka rozpoznawała.


Ale to nie był koniec! Coś tam jechało, dość daleko ale zbliżało się. Po drugiej stronie rzeki. Nico widziała łunę szybko poruszających się świateł reflektorów. Coś jechało w stronę portu. Samochód j a nawet i drugi, dojechali już tak blisko, że widziała nie tylko łuny reflektorów ale i nawet i same reflektory przecinające ciemność. I wtedy zaczął się chaos! Coś tam zaczęło wybuchać! Jeden pocisk za drugim, praktycznie jednocześnie! Pojazdy w właściwie ich światła wpadły w nerwowy, chyba nie do końca kontrolowany chybot, zniknęły przesłonięte eksplozjami i wybuchami ale cały ten gwałtowny ruch zniknął przysłonięty kanciastym cieniem jakiegoś budynku. Ze strony rzeki nagle zmaterializowała się płonąca struga i spoczęła na ruinach domu w którym powinien być największy z Pazurów. Kuter polał go napalmem solidnie i ruiny zapłonęła jak ogromna pochodnia. Nie wróżyło to Rewersowi niczego dobrego jeśli wciąż tam był i żył. Ale dzięki podświetleniu sceny Kanadyjka ponownie widziała obydwa kutry. Bez szczegułów, właściwie same czarne sylwetki na tle jasnych promieni. Była tak blisko! Pierwsza bojowa jednostka minęła ją i teraz była dalej od Kanadyjki o jakies chyba półtorej setki kroków. Ale druga, ta towarowa, była już chyba może gdzieś sto kroków od stanowiska zastępczyni szeryfa.



Gordon Walker



Gordon został sam z czterema zmarzniętymi i przemoknietymi rozbitkami z nowojorskiej łodzi. Lynx po tym jak coś krzyczał zniknął i nie darł ani nie pojawił się więcej. Nico dała znać, że idzie szukać brakujących rozbitków i szybko zniknęła w ciemności. I grenadier został sam. Pozbieranie siebie było nie najgorsze. Tym razem nie oberwał. Jeszcze. A Nowojorczycy chyba tak. Co zauważył po tym jak część ociekającej z nich wilgoci okazała się ciepła. Oberwali. Choć po ciemku nie wiedział gdzie i jak bardzo. A teraz jeszcze ta przydługa kapiel w zimnej rzece wśród padającego deszczu ze śniegiem. Żołnierze byli ledwo żywi. Wartość bojowa w takim stanie była więc dość niewielka. Wciąż jednak żyli i była nadzieja, że jeśli przeżyja wystarczająco długo to znów będą zdatni do walki. Ale nie teraz. Teraz wyglądali jak zmokłe, zmarzniete kurczaki.


Wokół panowała ciemność przenikana deszczem i śniegiem oraz co raz bardziej wyraźniejszymi odgłosami silników prawie znad przeciwka. Na tym pomoście od strony rzeki nie było żadnej kryjówki! Od strony lądu to ok, z pirsu była ładna zasłona ale od strony rzeki to byli na otwartej strzelnicy! Musieli stąd spadać! Gordon z całej grupki był jedynym który był w stanie pewnie utrzymać się na nogach. Musiał pomóc zmienić przemarzniętym i podtopionym żołnierzom poziom na pion. Teraz był sam i choć ponaglał i poganiał żołnierzy zajęło im to znacznie dłużej niż gdyby był sam. Potem dla wychłodzonych żołnierzy nielichą przeszkodą okazało się pokonanie samego pirsu. Choć ten sięgał im gdzieś do poziomu brzucha to przeszkodę którą normalnie by się po prostu kicnęło teraz pokonanie jej czwórce żołnierzy zajęło dobrą chwilę. Znów grenadier musiał im pomagać. A czas uciekał! byli już na celowniku kutrów?! Już?! Jeszcze nie?! Już leciał w ich stronę pierwszy pocisk w lufie czy dopiero brał poprawki na nich!?


Ale wreszcie biegli! Tak jakby. Wycieńczenie rozbitków w mundurach było wielkie bowiem ich bieg z trudem dorównywał truchtu Walkera. Długa kąpiel i utrata krwi odcisnęła swoje piętno i tu, z każdym krokiem było to bardziej widoczne. Biegli ale jakby każdy krok miał być ostatnim. Potykali się na śliskiej trawie i rozmiękniętej gliniastej ziemi. Kanciasta i mroczna bryła domu o jakim krzyczał wcześniej Lynx zbliżała się coraz bardziej. Już prawie dobiegli. Już Walker zauważał ciemniejsze plamy w ścianach oznaczające okna. Gdy w końcu szczęście przestało im sprzyjać. Dostali ogniem maszynowym w plecy! Pociski rozgotowały błoto, robactwo i kałużę wokół nich kilka pobocznych nawet odłupało fragmenty ścian domu w jakim zamierzali się skryć. Ale nie dom tym razem był celem tylko piątka, ruchomych, odkrytych celów! Zza pleców grenadiera rozległy się wrzaski zaskoczonych i trafionych ludzi! Oberwali! Kule śmigały też wokół Gordona ale miał fart i żadna go nie trafiła! Wskoczył przez okno do środka budynku i upadł na podłogę wzbijając chmarę robactwa w ruch. Zaraz za nim i na niego upadł któryś z żołnierzy i jeszcze kolejny. Dwóch! A było czterech! Ogień maszynowy umilkł a z zewnątrz, zza ściany dobiegało jakieś rzężenie i charkoty któregoś z trafionych oraz wrzaski boleści na pewno żywego i na pewno trafionego żołnierza. Został na zewnątrz!


Z zewnątrz dobiegł go odgłos zbliżających się silników. Chyba jak od samochodu. Ale dalej, po drugiej stronie rzeki. I eksplozje! Brzmiało zupełnie podobnie jak salwa z automatycznego granatnika. Szybkie, prawie jednoczesne eksplozje granatów z jednej wystrzelonej lufy. Ale daleko. Z dobre kilkaset, może i pół kilometra dalej od niego. Wciąż leżał na ziemi ciężko dysząc po biegu, i uderzeniu gdy wpadło i wciąż przygniatało go dwóch żołnierzy. Nie miał pojęcia co sie dzieje na zewnątrz. Ani gdzie jest Lynx i Nico. Coś się żadne z nich nie odezwało z budynku.



Nathaniel “Lynx” Wood



Wycieczka snajpera w stronę ostrzelanego pojazdu dała mu okazję i zbliżyć się do niego i gdy zgasły światła przyjżeć się dokładniej pojazdowi. Odkrył teraz charakterystyczną, dość niską, sylwetkę Hummera. Początkowo panował tam bezruch. Jednak po jakimś czasie zauważył oddalające się ku południu cztery sylwetki. W Hummerze mogło być ich czterech lub pięciu. Więc byli wszyscy lub prawie. Jeśli ktoś został w pojeździe to teraz tego Wood i tak nie widział. Nie było z nimi chyba tak źle. Któryś miał na tyle głowy, żeby zabrać broń zamontowaną na obrotnicy na dachu pojazdu. W ogóle poruszali się dość ciężkim truchtem i sylwetki wyglądały na dość objuczone. Mieli coś w rękach i na plecach. Poza bronią chyba jakieś pakunki czy coś podobnego. Ale nie plecaki. Nie, plecaków u nich nie widział.


Cztery sylwetki gdzieś tak biegły i truchtały objuczone ciężarami przez otwarte pole. Na nadbrzeżu gdzie stał cichy i ciemny obecnie Hummer osłon właściwie nie było. Na tym polu przez które biegli właściwie też nie. Ale gdyby udało im się dotrzeć do budynków starej rafinerii czy co to tam kiedyś było tam już było z tym o wiele lepiej. A już prawie im się udało. Poruszali się znacznie szybciej niż ostrożne przemykanie się snajpera więc mimo, że wystartowali do tego biegu znacznie później niż on opuścił swój przystanek przy budynkach i magazynach to już byli chyba ze trzy setki metrów przed nim. Dotarli już w pobliże ogrodzenia rafinerii i gdyby tam udało im się przedostać pewnie zniknęliby Lynxowi z cyberoka lub niewiele później wśród budynków. Nadal nie mógł rozpoznać na pewno kto to był. Noktowizja zamontowana w oku nie pozwalała na uchwycenie takich detali z tej odległości. Choć w okolicy Hummery widział tylko u NYA. No chyba, że znów pojawił się ktoś nowy albo ktoś robnął im brykę.


Do porzuconej terenówki zostawało mu chyba gdzieś ze dwieście metrów. Może trochę mniej. Ale to w linii prostej. Biorąc pod uwagę, że trzeba by przebyć dwa boki tej trapezowatej zatoczki mogło być gdzieś właśnie dwieście metrów albo trochę więcej. Wówczas za plecami doszedł go odgłos broni maszynowej. Ktoś strzelał! Długa ciężka seria, raczej nie od Nico i Gordona, nie mieli takiej broni by puścić taką serię. Ale ktoś strzelał! Efektu ani strzelającego nie widział bo zasłaniały mu budynki z których dopiero co oddalił się. Głuchy ogień ciągły zamilkł zaraz potem.


Zauważył też kuter. Wyłonił się płynąc niezmienną, powolną prędkością zza budynków które dotąd zasłaniały Wood’owi widok. Jak na taką siłę ognia jaką dysponowały kutry i snajperskie umiejętności Rysiego Pazura to były już niepokojaco blisko. Dzieliło ich w linii porstej zaledwie 250 może 300 metrów! A wokół na nadbrzeżu tak samo jak i wcześniej nie było porządnej osłony! Najbliższe dawały drzewa. Ale one były po drugiej stronie drogi oddalone o dwa, trzy, czy cztery tuziny kroków oddalające go od rzeki! A na rzece działo się tak samo jak i na nadbrzeżu.


Z drugiej strony rzeki nadjeżdżały jakiś pojazd. Lynx słyszał silnik i widział łunę świateł. Samego pojazdu nie widział bo droga biegła trochę od rzeki i była zasłonięta przez różne budynki, drzewa i tego typu osłony. Kuter też chyba zauważył ten pojazd. Coś huknęło tępo kilka razy i chwilę potem po przeciwnej stronie rzeki rozbrzmiała seria eksplozji. Światła prawie w tym samym momencie zgasły. Nie zapanowały jednak ciemności. Kuter bowiem bez ostrzeżenia wyrzucił z siebie płonącą strugę, ktróra trafiła i oblała ruiny domu z którego ostatnio ktoś prowadził ogień w stronę kutrów. Budynek musiał być oddalony chyba ponad standardowy zasięg miotacza ognia więc widocznie nie był standardowy skoro go sięgnął. Teraz ciemności nocy zostały rozświetlone przez szalejące płomienie napalmu które ściekały w po ścianach i gruzowisku domu. A pierwsza z wieżyczek niezmiennie celowała w stronę snajpera. Tym razem bowiem nie widział w kogo innego mogłaby celować, był jedynym odkrytym celem i z dala od solidnej osłony przed ogniem z broni maszynowej!




Cheb; rejon północny; port zachodni; Dzień 7 - wieczór 2 h po zmierzchu; ciemność z deszczośniegiem; ziąb.




San Marino, Alice Savage, Bosede “Baba” Kafu



Scena zamarła w oczekiwaniu na to co zrobią aktorzy tej sceny. Runnerzy stali na ulicy. Pazury i Baba kitrali się w budynku. Obie strony celowały do siebie bez pardonu. Każdemu pocił się palec na spuście broni. Zaufanie. Nie mieli do siebie zaufania. Ani trochę. Podejrzliwości całe mnóstwo. Tak łatwo było jej posłuchać. Pociągnąć za spust i załatwić tych pacanów z drugiej strony. Ale kalkulacja. Wszyscy pod bronią mieli doświadczenie w walkach. Mniejsze lub większe, w takich czy innych walkach ale mieli. I te doświadczenie mówiło obu stronom, że nie ma realnych szans wyjść bez szwanku przy takim natężeniu środków walki wszelakiej i minimalnych jak na nia odległościach. Więc w końcu przemówił rozsądek.


- Dobra, Boomer zejdź do nich! - krzyknął Nix choć nie wyglądało by choć na chwilę przestał celować ze swojej broni. Najemniczka chwilę trwała w bezruchu jakby się wahając. W końcu jednak wstała i zeszła po schodach na dół. Przeszła przez parter domu i wyszła na zarobaczoną ulicę.


- Wiedziałem że się zatęsknisz za mną! Wiedziałem, że wrócisz do mnie! - wyszczerzył się do niej Paul swoim bezczelnym wyszczerzem od razu wracając do swoich manier wbijania szpil i złośliwostek bez chwili wytchnienia.


- Zamknij się! Nix mi kazał to wyszłam! - warknęła ze złością najemniczka bezsilnie uderzając pięścią w powietrze. Potem już jakoś poszło. Widząc, że Boomer nic się nie stało ze strony Runnerów a Runnerzy widząc, że Nix i Baba nie otwarli ognia do tak odsłoniętych celów jakoś się ta cała nerwowość i podejrzliwość choć na chwilę opadła do znośniejszego poziomu. Chwilę trwała konsternacja gdy okazało się, że muszą wszyscy pomieścić się w masznie Runnerów. Do terenówki było na tyle daleko, że na piechotę byłoby wyraźnie wolniej i ci z vana musieliby czekać. A ci z vana czyli Runnerzy nie lubili czekać, woleli szybkość i pęd.


Gdy Nix w końcu opuścił swoje stanowisko i znalazł się w pobliżu vana dopadła go Alice. Powitała go w mało standardowy jak na gangera sposób.


- Dzień dobry ponownie. Cieszę się, że widzę cię w całości, w stanie pełnej świadomości oraz gotowości.


- Cześć Alice. Jesteś cała? - zapytał Pazur który wydawał się chyba zadowolony, że wygląda chociaż na całą ale jednak ani sytuacja ani sąsiedztwo i wymuszona okolicznościami współpraca nie przypadły mu do gustu. Na pewno też nie przypadł mu do gustu nie odstępujący Alice na krok Paul.


- Za to, że strzeliłeś do Paula. To było wysoce nieuprzejme.


Pazur wyglądał na całego więc kobieta w skórzanej kurtce i habicie go zaatakowała zgodnie z planem czy impulsem. Stąpnęła butem na jego but przydeptując go. Nix się chyba nie spodziewał bo zareagował krótkim “Au!” choć chyba bardziej z zaskoczenia niż boleści. Przytulasa i kolejnych słów Alice też chyba się nie spodziewał.


- Bardzo ci dziękuję że go nie zabiłeś. Mogłeś, wiem to... dlatego dziękuję, mam u ciebie kolejny dług. Nie martw sie, nie zrobią Boomer krzywdy i... chodźmy po tatę.


- Powinienem. Straciliby głowę. Kula w tors nie powinna przejść na ciebie a było łatwiej. W głowe trudniej i przeszłaby na wylot ale miałaś swoja niżej. Nie wiedziałem, że tam jesteś. Dopiero jak byłem przy kabinie. Szef na pewno by przewidział. Ale ja spanikowałem i chciałem skorzystać z okazji. No i wyszło chujowo. - Pazur coś chyba był na serio nie w humorze i jak zwykle pewnie rozpatrywał wszystko w porównaniu do tego jakby akcję przeprowadził słynny Anthony “Cass” Rewers. No i widocznie znowu mu te porównanie nie wyszło zbyt korzystnie.


- No pewnie, że wyszło chujowo! - Paul odzyskawszy rezon znowu nie odpuszczał swojego łobuzerskiego tonu ani na chwilę. - Masz szczęście, że musiałem Brzytewkę odciągnąć bo kurwa inaczej dostałbyś kulkę w ten głupi łeb! Inaczej zdążyłby strzelić tumanie i by stracili głowę i byłoby chujowo. Dla was. - Runner nie wyglądał też na zadowolonego z takiego a nie innego przebiegu tamtej błyskawicznej akcji Nix’a która o mało nie zakończyła się wymordowaniem wzajemnym obu grup.


- Niezmiernie się cieszę, że nie otworzyliście ognia. Dobrze jest... móc cię znowu widzieć, Babo. Ciągle mamy świat do uratowania.


Gadatliwa lekarka znalazła też czas by złapać i porozmawiać z największym ze Schroniarzy. A nawet dosłownie złapać gdy przy tym co mówiła objęła go tuląc się z wdzięczności w jego futro. Chodź przy próbie pocałowania w policzek już musiał jej pomóc czyli schylić się a właściwie to prawie klęknąć.


Jednak w końcu ruszyli. Najpierw jedną maszyną a potem po przesiadce na dwie. W terenówce miejsce za kierownicą zajął Nix. Obok niego usiadła San Marino którą Paul postanowił zabrać ze sobą. Za plecami Pazura, już na kufrze terenówki siadł Paul i posadził sobie na kolanach Alice. Jedną ręką trzymał się zagłówka siedzenia Nix’a dla złapania równowagi a w drugiej wciąż miał swój pistolet. Trzecim zabranym Runnerem okazał się Gecko. Siadł między tą dwójką a ostatnim pasażerem Land Rovera czyli Babą. Boomer i Eliott niechętnie i z ociąganiem powędrowali do vana Runnerów. Niejako przy okazji wyszło, że na podłodze pojazdu z Detroit naprawdę leży nieprzytomny Brian a do burty znów jest przywiązany Eryk.


Pośpiech naglił. Nix ruszył pierwszy jako maszyna prowadząca. Jako prawdziwy kierowca za jakiego uważał się chyba każdy z Detroit, oczywiście prawie całą drogę wkurzał i prowokował Pazura swoimi uwagami na temat jego jazdy, umiejętności jazdy no i kiepskiego stanu samochodu. Na dowód wskazywał na maszynę Runnerów za nimi a światła tej drugiej jechały za nimi jak przyklejone. Mimo, że Nix prowadził całkiem szybko i agresywnie, zwłaszcza, że droga do portu obfitowała w aż jeden zakręt i dwie całkiem długie proste. Niemniej Tweety prowadząca czarnego vana coś nie chciała się dać zgubić.


Wygolony Runner zamknął się dopiero jak już podobno mieli być blisko. Ledwo Nix powiedział, że “już prawie jesteśmy” gdy od strony portu czy rzeki poszła gdzieś długa seria z broni maszynowej. Nie w nich bo wokół panowała cisza ale ktoś tam do kogoś najwyraźniej strzelał i to ostro. Musieli być chyba już naprawdę blisko, bo Nix zaczął hamować. Maszyną a jej pasażerami jeszcze bardziej bujnęło mocno do przodu. Zauważyli jeszcze jakieś dwie sylwetki w świetle reflektorów o kilkadziesiąt kroków dalej. Stały przyklejone do pleców jakiejś budy. I wtedy właśnie świat wokół pojazdów oszalał. Wybuchy! Wszędzie dookoła! Pierwszy walnął gdzieś w ciemności obok bryk a po nim następne! Fale eksplozji wybiły szyby w pojazdach, rozrzuciły po wnętrzu załogą pojazdów. I posiekły ją odłamkami. Gorące fragmenty odłamków pocisków, rozbitego szkła, kawałków karoserii przecięły żywe ciała! A wybuchy wciąż trwały! Kolejne i kolejne! Wpadli w jakąś serię! Świat pociemniał, przycichło wszystko oprócz odgłosów wybuchów., wyjące silniki już prawie nie były słyszalne tak samo jak krzyki żywych istot poddanych temu atakowi.


Nix chyba stracił panowanie nad pojazdem a może to eksplozje po prostu tak miotły pojazd. Rozpoczęty przed momentem manewr hamowania wciąż trwał i Land Rover sunął przed siebie aż wyglądało, że zderzą się z jakimś budynkiem! I zderzyli! Ale garażopodobna, brama nie zdzierżyła naporu uderzenia wciąż nieźle rozpędzonej terenówki i wygięła się i pękła a pojazd wpadł do środka. Sunął już bokiem ale prawie się zatrzymał. Wówczas Tweety świadomie czy nie, powtórzyła manewr Nix’a ale operowała cięższą maszyną, której brama już nie spowalniała. Więc zrobiła to terenówka Pazurów gdy van wbił się w nią ponownie szarpiąc żywą zawartością. Obie maszyny sunęły tak aż Land Rover, wreszcie bokiem nie zderzył się z jakimś mocniejszym słupem czy dźwigarem zatrzymując w końcu obydwa pojazdy.


Ciemność. Prawie. Reflektory pojazdów oświetlały wciąż kotłujący się kurz i pył wewnątrz budynku. Niezbyt duży. Trochę większy niż dwa czy trzy garaże połączone razem. Choć pustawe i bez pojazdów. Silniki chyba wciąż pracowały choć odbierali to głównie po drganiach a na słuch to już słabiej. Jęki rannych. Ktoś oberwał ktoś nie. Kraksa i eksplozje ogłuszyły wszystkich. Ale wybuchy umilkły. Na razie panowała cisza.


Terenówka była zakleszczona między dźwigar a maskę vana. Choć tylne drzwi powinny chyba dać się otworzyć. I można było próbować wyczołgać się przez rozbitą, przednia szybę. Baba ogarnął się na tyle by wiedzieć, że oberwał. Krwawił ze świeżej rany. Poprzewalani i jęczący wewnątrz pojazdu ludzie też oberwali. Widział plamy i rozbryzgi żółtawej posoki. Alice też była obolała. I oberwała! Wiedziała mimo panujących wewnątrz ciemności, że oberwała. I chyba więcej niż raz. Tym razem ona oberwała i krwawiła własną krwią z własnych ran. San Marino podniosła się na swoim siedzeniu z przodu. Dostała. Wyczuwała krew pod palcami. Coś więcej niż rozcięcie na wardze czy złamany nos. Oberwała pewnie jakimś szrapnelem czy co. Będący najbliżej niej Nix też był chyba w podobnym stanie i też sprawdzał chyba czy nie oberwał. Sądząc po odgłosach chyba jednak też oberwał.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 16-12-2016, 18:16   #453
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Chyba warto by się schować póki nie przepłyną, pomyślala Nico rozglądając się za jakąś solidniejszą osłoną.

Wokół jednak były ciemne plamy podobnych drzew za jakimi Kanadyjka się chowała i w tej chwili. Kutry przepłynęły i wyglądało na to, że przynajmniej od razu nie mają zamiaru wracać. Nadal widziała ich kanciaste sylwetki od z profilu jednej z burt i rufy. Przed nią było już niewiele lądu i zaczynał się pirs i rzeka pod nim. Idąc w prawo szła by pewnie podobnym terenem jak dotąd aż doszłaby do linii jeziora jakieś kilkaset kroków dalej. Mogła pójść w lewo wówczas mniej więcej wróciłaby skąd przyszła po rozstaniu z Gordonem. Był jeszcze tył, który to w ogóle oddalałby ją od tego co się dzieje na rzece i w porcie.

- Hej tam w wodzie! słyszycie mnie? - Nico próbowała zwrócić na siebie uwagę tych co może jeszcze żyli.
Bez odpowiedzi, Nico rozejrzała się, w zasadzie wyglądało na to że znalazła się poza centrum wydarzeń, na chwilę usiadła, zmieniła magazynek rozglądając się po okolicy, o ile kutry nie miały desantu to w zasadzie niewiele mogła przeciw nim zdziałać, może warto byłoby sprawdzić co wydarzyło się w centrum miasta. Nico korzystając z tego że adrenalina powoli opadała starała się zadecydować co zrobić. W tym czasie nasłuchiwała odgłosów starając się wyłowić z nich jakiś sens który da jej ogląd sytuacji.

Nikt nadal nie odpowiadał na wołanie Kanadyjki. Za to po chwili przerwy kutry znów otwarły ogień. Świetlne kreski przecinały ciemność nocy w obie strony rzeki choć DuClare nie widziała do kogo czy czego strzelały. Sylwetki jednostek musiały oddalać się stopniowo od niej i łuny rzucanej przez podpalony budynek. Tą bliższą, kanciastą jeszcze widziała w miarę nieźle ale ta dalsza do niej, ta bojowa już tylko majaczyła kierując się wciąż w głąb rzeki. Jeśli ktoś odpowiadał ogniem intruzom to musiało to zginąć w kanonadzie broni maszynowej. Przepatrywaczka miała okazję zauważyć, że obie jednostki strzelają na raz z co najmniej trzej gniazd. Ta bliższa niej obdzielała cele demokratycznie po każdej stronie rzeki. Ta która płynęła na czele ich szyku słała ołów gdzieś w tą samą stronę rzeki gdzie była Nico choć w kompletnie nie jej kierunku tylko gdzieś tam dalej o setki metrów od niej.

Nico kucnęła i wycelowała w gniazdo broni na kutrze, "może i tym razem się uda" pomyślała pociągając za spust
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 17-12-2016, 04:38   #454
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Czarna, Erhan i Czitboy



Baba ze zdziwieniem przyglądał się powitaniu pomiędzy Alice i Nixem. Kobiety... Baba chyba nigdy nie zrozumie tych stworzeń. zastanawiał się, czy są tak na serio serio jednym gatunkiem... Chyba jedynym, który mówił, że kobiety są proste, był jego kumpel Will. Ale on się świetnie znał na ludziach ogólnie a na kobietach w szczególności. Baba mu bardzo zazdrościł tej zdolności.
- Babie też jest miło Alicjo. A... to znaczy, może nie miło... - odparł na przywitanie, a druga część wypowiedzi zapewne odnosiła się do mało "miłej" sytuacji ogólnej.
- Nie że nie miło cię widzieć, no nie miło tak miło bo eh.... no mało miło, bo no nie miło... - zaplątał się, milknąc dopiero, gdy nie duża pani doktor się do niego przytuliła. Wpierw chciał ją odtrącić, no bo jak tu celować w gangera z jego ukochanego rkm i równocześnie się tulić... no nie da się i... no ale jednak uległ, widocznie tulenie było mu jednak milsze niż zabijanie…

Dziewczyna obejmowała go przez dłuższą chwilę, chłonąc ciepło tak inne od chłodu atakującego kości wraz z mrożonym deszczem, przymykając z ulgą piekące oczy. Dla takich momentów warto było się starać, narażać na stres i niebezpieczeństwo. Cisza przed kolejna burzą pozwalała zebrać do kupy potłuczone myśli, wziąć w garść… wszak czekała ich jeszcze masa pracy. Uśmiechnęła się, słysząc dość mętne tłumaczenie. Chyba rozumiała o co mu chodzi, tak się jej zdawało. Ciężko czasem znaleźć słowa oddające… zagmatwanie sytuacji, a Savage paskudnym, rudym zwyczajem, nie ułatwiała nikomu roboty, dokładając kolejne elementy do i tak kazuistycznego krajobrazu.

- Ja również jestem niebywale kontent, mogąc być tu z tobą, Babo… z wami, choć nasze położenie pozostawia wiele do życzenia. Jednak… cieszę się. Bardzo mi miło, tylko trochę zimno. Jesteś ranny? - odkleiła twarz od futra i zadarłszy rudy łeb, gapiła się Mulatowi w oczy, wiszące kilometr u góry, a tak się jej przynajmniej wydawało. Teraz, stojąc bezpośrednio obok, bez granicy z krat, w pełni dostrzegała ogrom jego sylwetki. Rzeczywiście był jeszcze większy od Tony’ego, nie tylko pod względem wzrostu, lecz i masy. Największy człowiek, jakiego dane było lekarce kiedykolwiek spotkać. Oraz jeden z najbardziej urokliwych i przesympatycznych. Spoważniała, przechodząc do mniej przyjemnych tematów.
- Na Wyspie, w obozie Nowojorczyków… kapitan Yorda mówił coś, o sygnale z okolic Cheb. Nie spotkałeś się z niczym przypominającym… nie wiem, nadajnik? Istnieje spore prawdopodobieństwo, ze robactwo impulsy do działanie dostaje… gdzieś w tym rejonie. Gdyby udało się pozbyć źródła sygnału, może… wrócą do formy pierwotnej, nieożywionej. Zdechną - doprecyzowała o co konkretnie chodzi z nadzieją, że rozmówca zrozumie - Nie za bardzo rozeznaje się w systemach łączności, lecz gdyby udało się ów nadajnik znaleźć, może przeprogramować sygnał, aby zamiast zmuszać eukarionty do działania, wprowadzał je w stan letargu. Unieruchomił, przez co zniknie zagrożenie… one okropnie gryzą - wzdrygnęła się, a w cichy głos wdarła się nutka skargi. - Próbowałam w celi przeprowadzić parę symulacji, niestety nie udało się znaleźć nic, co by je odstraszało. Za mało… cóż, podstawowe detergenty nam nie pomogą. - westchnęła na koniec, obracając twarz ku ciemnej bryle komendy.

- Nie bardzo - odparł mutant na pytanie o to czy jest ranny, czym by mógł zasłużyć sobie na niedopowiedzenie roku. Alice gdy się nieco przyjrzała widziała mnóstwo ran, mniejszych po postrzałach, większych po jakiś szrapnelach, a to całe załatanie jakimiś lekko partacko założonymi bandażami, lub, czymś co takowe uporczywie udawało.

- Sygnał? - to już któraś osoba, które o tym mówiła.
- Nie nie widziałem sygnału - Baba się strapił - jedynie te okręty nadawały, to Baba wie. Ale Baba mógł nie być tutaj, gdy sygnał się pojawił w Cheb. - wyjaśnił.
- Kto to ten eukariot? - Baba się gdzieś zgubił w połowie wypowiedzi.
- Eh, sygnał, no statki wysyłają, Baba myśli, że to one, no, są oddziałem stalowego papy. - podzielił się swymi podejrzeniami.
- Baba sądzi, że nie mamy zasobów by z nimi walczyć, lepiej się wycofać, za Cheb ich nie ma. - zaoferował.

Ruda brew podjechała krytycznie do góry na widok prowizorycznych opatrunków. Na pierwszy rzut oka wyglądały w porządku - założone przez kogoś, kto zna się na robocie. Trzymały się kupy i jeszcze nie przeciekały, choć szpeciły je ciemniejsze smugi kurzu i błota.
- Bądź tak dobry i uklęknij. Gdzie najbardziej oberwałeś? Złamania, rany kwalifikujące się do szycia? Rozumiem, że prawdziwi twardziele nie pękają, a byle zranienie nie jest powodem do zwracania na nie uwagi… jednakowoż wolałabym sprawdzić. Chorujesz na coś, prócz… napromieniowania? Wziąłeś w przeciągu ostatnich trzech godzin jakiekolwiek leki, środki psychoaktywne… piłeś alkohol? - wymruczała krótką litanię pytań. Zanim reszta się zbierze, powinno się dać wygospodarować parę minut na doprowadzenie Mulata do stanu może nie używalności, ale zabezpieczyć i połatać porządniej niż na okrętkę.
- Eukarionty, eukariota, eukarioty, organizmy eukariotyczne. Określane też jako jądrowce, jądrowe, organizmy jądrowe, karioty, kariota, Karyobionta – zbudowane z komórek posiadających jądro komórkowe z chromosomami, co jest jednym z elementów odróżniających je od prokariontów. Jądro komórkowe odgraniczone jest od cytoplazmy podwójną błoną białkowo-lipidową i... ekhem. Owady. Chodziło mi o owady, Babo. Przepraszam... - zmitygowała się, nim chlapiący ozór rozpoczął kolejną pogadankę. Do dziewczyny doszło jak wysoki odczuwa stres. Zaczynała gadać… bo się denerwowała. Przymknęła oczy i odliczywszy do pięciu, wzięła głęboki wdech.
- W porcie są ludzie, nie tylko tata, ale i szeryf. Trzeba ich ewakuować, potem pomyślimy co dalej… ale sygnał trzeba przerwać, mamy wyrzutnie rakiet. Spróbujmy wysadzić te statki, inaczej nie wiadomo w co dalej przeistoczy się nasza plaga. Niestety na razie nie dam rady oczyścić ci pleców, ale obiecuję że w pierwszej wolnej chwili się tym zajmę - zakończyła, uśmiechając się ciepło. Kolejna obietnica... tylko co innego mogła w tym momencie zrobić?





Ludzkie ciało dało się uszkodzić na tysiące sposobów, wszak nie należało ono do odpornych na zniszczenie tworów. Rezultaty podobnych działań Savage widziała nie raz i nie sto, zwykle jednak wspomniane przypadki obejmowały cudze tkanki, nie jej prywatne. Zmiażdżenia, rozcięcia, stłuczenia, rozdarcia - przez siedemnastoletnie życie naoglądała się podobnych przypadków, próbując zniwelować powstałe w sposób mechaniczny szkody, teraz zaś ową nietrwałość odczuła na własnej skórze, zdecydowanie zbyt wyraźniej, niżby sobie tego życzyła. Wpierw jej oczy zalał ostry blask ognia, a uszy wypełnił huk eksplozji. Autem zabujało, karoseria i wnętrze przeszły fale drgań, metal zajęczał w proteście. Rozległ się krystaliczny dźwięk pękającej szyby. Po chwili poczuła ostre szarpnięcie i piekące, wnikające w ciało uderzenia na twarzy oraz korpusie, a świat zwolnił. Szarpnięcie, dezorientacja i ból - ten przyszedł ostatni, dopiero gdy w nagłą ciemność ponownie poczęły wkradać się kolory. Wpierw nieśmiało pełzały na samej granicy widoczności, mieszając czerń z ciemną zielenią i granatem. Wkrótce dołączył do nich brudny szkarłat, pod rękę z pierwszym szumem, mącącym głuchy pisk, nieprzyjemnie kojarzący się z dźwiękiem wydawanym przez aparaturę podtrzymującą życie w chwili zaniku pulsu. Odgłosy ludzi powracały stopniowo. Poruszyła głową i zaraz tego pożałowała. Wystarczyło drobne drgnięcie mięśni, by przed zielonymi oczami eksplodowała jasna nova boleści, przyjemna w równym stopniu co drapanie otwartej rany brudnymi paznokciami.

Bolało, znaczy żyła… i chyba słyszała pozostałych. Nixa… a co z Babą i Paulem? Zmusiła się, by skupić wzrok na najbliższym towarzyszu, któremu siedziała na kolanach. Ruszał się niemrawo, rozglądając po otoczeniu tym wciąż rozkojarzonym wzrokiem. Alice zagryzła wargi, tłumiąc chęć okazania cierpienia w sposób werbalny, nie miejsce i okazja. W pierwszej kolejności należało się upewnić co z resztą. Żyli? Pewnie krwawili… potrzebowali pomocy. Potrzebowali lekarza. Obolałe, przerażone dziecko musiało więc usunąć się w cień.
- Ż… żyjecie? - odkaszlnęła i dokończyła głośniej, mniej roztrzęsionym głosem. Zakrwawiona ręka zanurkowała w torbie, grzebiąc w niej intensywnie - Trzeba się wydostać i znaleźć osłonę. Bez obaw, zaraz się wami wszystkimi zajmę, po kolei. Potrzeb-ba wywiadu… tak… wywiadu. Gdzie oberwaliście i jak mocno? Jesteście w stanie się poruszać? - zadała serię krótkich pytań, wyciągając parę niewielkich pakunków. Jeden wręczyła Paulowi, drugi Babie, trzeci San Marino, a czwarty Nixowi. Tym razem kierowała się nie logiką, lecz preferencjami, a także zwykłą ludzka hierarchią ważności, tudzież bliskości. Przyszywany starszy brat. Wielki, przyjacielski Mulat, który okazał jej serce. Runnerka od której miała chustę i usłyszała “przepraszam”, siedząca na przedzie i mogąca pomóc reszcie w wydostaniu się z auta. Najemnik o delikatnych dłoniach i czułych, jednocześnie zachłannych ustach… potrząsnęła głową, odganiając niechciane wspomnienia. Nie znajdowali się już w aneksie, tamta chwila minęła bezpowrotnie, niosąc ze sobą konsekwencje za jakie już oboje odpokutowali.
- Mam tylko jedną parę rąk, za dużo was. Trzeba zminimalizować straty, zwłaszcza czasowe, abyście sie nie wykrwawili. - mruczała, sięgając po skórzany woreczek - prezent od ojca Miltona. - Zimą pastor podzielił się ze mną zasypką z bagiennika. Tamuje krwawienie. Posypcie tym rany, transfuzji tu nie przeprowadzimy, ale z tego dacie radę sami skorzystać. Panie mają pierwszeństwo. San Marino?

Przypieprzyli aż echo poszło, co za kurewski dzień! Zostali ostrzelani, zgnieceni, poranieni i zakleszczeni między budynkiem, a vanem.
- Odyseusz między Scyllą i Charybdą - Głos w głowie San Marino wydawał się spokojny, ale ona znała go już na tyle długo, żeby wyczuwać skrywany niepokój.
“Scy… i kurwa co? Odyseusz… nie znam typa, nie wisi mi gambli, ani nie próbował zabić. Niech sobie żyje, mam go w dupie” - odpowiedziała mu niezbyt przyjemnie, sycząc przez zęby. Oberwała, ale morda nie szklanka. Jakby było poważnie, urwało by jej łeb, a tak ciągle dychała.
- Scylla i Charybda, takie powiedzenie, dziecko. - Głos westchnął, tłumiąc rezygnację - Znajdować się między młotem, a kowadłem. W pułapce, jak Odyseusz - bohater Odysei Homera. Znalazł się między dwiema mitycznymi bestiami, chcąc wrócić do domu.
Acha… dzięki. Tego mi teraz najbardziej potrzeba… słyszałeś go, Brian? Na wykłady mu się zebrało, idealne wyczucie. Powiedz lepiej czy przeżyję.” - prychnęła, przyciskając rękę do krwawiącego boku. Bolało. Widmo Chebańczyka milczało skonsternowane. Chyba też nie ogarniał o co chodziło z Scyllą i tą drugą.
- Duch w tobie silny… krnąbrny. To jeszcze nie ten moment. Będziesz żyć, o ile się ruszysz… i popracujesz nad językiem. - Głos zawahał się, przemyślał coś i odpowiedział równolegle do rudej gagnerki. - Szanuj swój wysiłek. Szacunek dla samego siebie prowadzi do panowania nad sobą. Jeśli osiągniesz jedno i drugie, zyskasz moc autentyczną.
Sam Marino znieruchomiała.
Wybacz, masz rację” - przesłała mu skruchę i przeprosiny, a niechęć od razu zniknęła jakby nigdy jej nie było.
- Nic nie szkodzi, denerwujesz się. Rozumiem. Skup się na Żywych - odparł zadowolony, że połajanka nie poszła w las.
Ruda przestała mówić, wyciągnęła też ku nożowniczce niewielką paczuszkę. Oczywiście gadała tak, że chciało się zawołać Lenina żeby przetłumaczył na ludzką mowę.
- Transfuzja… chodzi jej o przetoczenie krwi. Kiedyś popularny zabieg medyczny. Uzupełniało się utraconą krew kroplówką. Wiesz co to kroplówka - Głos wtrącił się nim zdążyła odpowiedzieć. Pokiwała głową. Tak, wiedziała co to kroplówka.
- Kurwa… ty luju! Gdybyś był z Det, nie jeździłbyś jak sparaliżowana, ślepa kłoda. No ja jebie… dawno takiej fuszerki nie widziałam. Było tego wygolonego złamasa za kółko wsadzić, przydałby się w końcu na coś i nie skończylibyśmy jak jebany Odyseusz, między Scyllą i Charybdą. Jak jedziesz na ręcznym to fiuta też pakujesz w podobne pułapki? - popatrzyła na siedzącego obok Pazura z naganą, a wspominając Paula uniosła ręce ku sufitowi. Na kogoś wypadało zwalić winę. Prezentu nie przyjęła, zamiast tego zacisnęła na nim palce, zatrzymując go w dłoni darczyńcy.
- Zajmij się sobą, martwa nikomu nie pomożesz - pchnęła rękę Brzytewki ku niej. Nie raz oberwała, tragedii teraz nie było. Wytrzyma. Jeżeli tamta mówiła prawdę, zioła pomogą wystarczająco. Z krzywą miną przyjęła woreczek i warknięciem pospieszyła drugiego Pazura aby ruszył dupę poza furę - Ale zasypką nie pogardzę. A potem wypadamy z tej puszki. Ktoś nas ostrzelał, nie wolno dać mu okazji na repetę.

Savage wyprostowała się nagle, obracając pobladłą twarz ku przedniemu fotelowi pasażera. Odysseja Homera… nie spodziewała się podobnych nawiązań, nie po z pozoru oschłej i agresywnej, obcej kobiecie… i to od Runnerów! Z Det, gdzie książki najczęściej palono… lub traktowane je jak pociski balistyczne do ostrzału łysych kumpli. Życie jednak potrafiło zaskoczyć nie gorzej niż filmy Hitchcocka! Między piegami pojawił się blady uśmiech.
- San Marino, proszę. Naprawdę możemy się obyć bez wzajemnego ubliżania, oraz dodatkowego szargania nerwów. Weź lekarstwo, wpierw trzeba zająć się wami, kwestia… priorytetów - zmieszała się wyraźnie, wpatrując się w złączone dłonie - Jesteście moimi pacjentami, jako lekarz muszę stawiać wasze dobro ponad własnym. Składałam przysięgę Hipokratesa i…

- Nie wkurwiaj wkurwiaj, Brzytewka! - San Marino prychnęła ze złością, przerywając nim lekarka się rozkręciła - Bierz i nie marudź. Takie małe gówniaki szybciej padają, nikt nie będzie cię niósł. I nikomu nie pomożesz, jeżeli zemdlejesz. Chuj wie co spotkamy dalej, albo w jakim stanie jest twój stary. Jak już się narażamy dla was to weź nie utrudniaj nam roboty. Leeeeeeniiin! Jak tam twoje proletariackie dupsko?! - koniec krzyknęła do załogi vana.

Szum. Gwizd. Jakiś przenikliwy dźwięk. Chyba dźwięk. Coś słyszeli w każdym razie. Albo to było samo w ich głowach? Skołowanie. Bębenki w uszach. Tak coś takiego. Od tych wybuchu i przewalanego błędnik szalał powodując uczucie skołowania jakie odczuwali pewnie wszyscy bez względu na rozmiar i miejsce podczas tego ataku. Ciemność. Tak, ciemność. Było ciemno. Wszędzie. Reflektory terenówki wciąż działały. Ale oświetlały wnętrze jakiegoś garażu czy innego tego typu pomieszczenia. Raczej puste bo oświetlało tylko pustą przestrzeń aż do ścian i jakiś gratów przy nich porzuconych nie wiadomo jak dawno temu. Na jednym ze stojaków był jakiś wrzecionowaty kształt o wesołych pomarańczowych barwach plastiku. Ale te reflektory były bezużyteczne do oświetlania tego co się dzieje wewnątrz terenówki. Już nieco bardziej przydatny był reflektor wbitego w boczne drzwi vana. Oświetlało półmrokiem bo nie mogło sięgnąć przez blachy wykrzywionych zderzeniem drzwi do środka więc panował w terenówce półmrok. Widzieli swoje podnoszące się z podłogi i siedzeń sylwetki. Czuli ten szum i skołowanie widzieli niewyraźne sylwetki. Tak rany. Ktoś krwawił. Oberwali. Chyba wszyscy. Ale nikt się nie darł. Nie wrzeszczał. Więc chyba nikogo poważnie nie poharatało teraz. Wszyscy też coś jęczeli i ruszali się więc widocznie też nikt nie był w bezruchu zwiastującym agonalną nieruchomość.

Brzytewka, Alicja i Alice gadały wszystkie trzy jak zwykle potrójnie zapełniając poturbowaną przestrzeń słowami, uwagami, prośbami. Torba. Miała racje. Torba gdzieś tu była. Obleziona przez robactwo tak samo jak oni wszyscy i wszystko tutaj. Robale zdecydowanie wcześniej doszły do siebie od ludzi po takim hucznym powitaniu. Łaziły, wdrapywały się, w każdą szczelinę. Savage wyczuwała jak palce wymacały gdzieś w końcu torbę. Ciemno! Nic nie widziała co tam jest wewnątrz! Ale w końcu była to jej troba. Wprawione palce były obślizgane we własnej krwi, pocie, brudzie, oszołomiony eksplozjami i kraksą umysł z trudem kierował tymi zmarzniętymi palcami napotykając wewnątrz torby na łażące wszędzie i po wszystkim robactwo. Wewnątrz i tak panował chaos wszystko się przemieszało. Chyba coś się stłukło bo w palce zacięły ją jakieś odłamki, coś tam było mokre. Ale w końcu była Aniołem z Cheb i kobietą z Hope. Dotyk okazał się sprawniejszy od wzroku. Namacała w końcu skórzany woreczek który po tylu przygodach trafił w końcu do niej.

Pierwszy w końcu z podłogi podniósł się Baba. Widział cieplne sylwetki. Oberwał. Oni też. O sile takiego ataku w sumie pewnie ciężko by ktoś nie oberwał. Wyglądało na serię wybuchów. Pewnie jakiś automatyczny granatnik. Podobny jak mieli Posterunkowcy zamontowany na terenówce który pociął go tak, że do tej pory nosił na sobie rany od tamtej walki. Teraz pewnie było to coś podobnego. Ale przestało. Panowała cisza. Ale nie wiedział jak długo. Szumiało mu w głowie i ciało zostało umęczone kolejną falą bólu i uciekającą, żółtą krwią. Inni też byli pokryci żółtymi zaciekami i rozbryzgami. Też widocznie oberwali. Ale darli się na siebie, i jęczeli wszyscy. Zdołał otworzyć tylne drzwi. Szponiaste łapy zazgrzytały na betonie rozgniatając z chrzęstem kolejne robale. Musiał się podtrzymać ręką dachu terenówki dla pewności. Kręciło mu się w głowie, szumiało mu w uszach. Sam nie był pewny czy to od rany czy od ataku. Doświadczał już ataków różnymi granatami i tego typu wynalazkami. Więc te objawy pasowały mu do takiego ataku jaki właśnie na nich spadł. Ale był też osłabiony. Oberwał. Znowu. Czy był to moment, że mówiło się o słanianiu na nogach? Było źle. Czuł się tak słabo jak w zimie po walce z trollem. Z bliska widział jak samochody szczepiły się ze sobą. Nie wiedział czy na dobre czy tak teraz. W rozbitej kabinie vana widział ruch. Dwójka ludzi w szoferce też zbierała się równie wartko i żwawo jak i ci co jeszcze zostali w terenówce. Czyli prócz niego właściwie wszyscy.

- Jakbyś była ślepa to ci twoi miszcze kierownicy właśnie wjechali nam burtę. - zauważył zgryźliwie kierujący terenówką Pazur warcząc niechętnie do siedzącej obok niego czarnowłosej dziewczyny z Kalifornii. Maski vana wbitej w burtę Land Rovera ciężko było nie zauważyć. Po najbliższej linii do siedzącej za kierownicą Tweety brakowało im jakieś może metr czy półtora. Całkiem blisko jak na odległość między obsadą dwóch pojazdów. Nix coś pstryknął i na dachu szoferki i nad kufrem terenówki rozbłysło małe światełka. Zrobiło się trochę jaśniej na tyle by dostrzec własne twarze. Pazur próbował szarpnięciem i drugim otworzyć swoje drzwi ale jednak van przyblokował je na dobre. Póki tam stał nie było mowy by je otworzyć. Pazur więc zaczął gramolić się na maskę przez rozbitą, przednią szybę.

- Wciąż gotowe do szerzenia płomienia rewolucji! - odkrzyknął Azjata po chwili zwłoki. Ale też trochę przymulonym głosem choć obecnie ciężko było o kogokolwiek o inny. Zgrzytnęły drzwi furgonetki gdy Lenin otworzył drzwi ze swojej strony. - Jak z tobą San? - krzyknął już z zewnątrz. - Tweety co z tobą? - spytał do blondyny za kierownicą.

- No chyba w porządku. Spróbuję cofnąć. - odparła też wyraźnie przybita sytuacją blondi.

- Ciągle wśród żywych, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz! - nożowniczka dokrzyczała radośnie, słysząc że żółty komuch jest w jednym kawałku.

- Baba chyba nie... - odparł Baba głucho na pytanie czy wszyscy żyją. Ale chyba się szybko zreflektował. Bo skoro słyszał swój głos to chyba jednak żył. Logiczne prawda?
Potem szybko popatrzył po pozostałych, sprawdzając gdzie z kogo wycieka najwięcej ciepłej cieczy. Musiał przyznać się sam przed sobą, że nieco się rozczarował widząc, że gangerzy żyją. No cóż. widocznie dziś nie była jeszcze gwiazdka.
- Dziękuję bardzo - rzekł, gdy Alicja opatrzyła jego rany.
Po wyjściu rozejrzał się po okolicy. Nadal czuł się źle, bardzo źle nawet. Ta dziewczyna w furgonetce chciała cofnąć, więc Baba oddalił się przezornie o kilka kroków.
- Rozejrzę się - rzekł. Po czym ruszył do wyjścia, be zerknąć co dzieje się na zewnątrz. Choć nie zamierzał wychodzić, tylko zorientować się, co dzieje się dookoła.

Ludzie zaczęli dawać oznaki coraz bardziej świadomego i konkretnego życia. Oszołomienie nagłym atakiem zaczynało przechodzić. Jak na tak brutalny atak właściwie wyszli obronna ręką choć jak się okazało na obsadę dwóch pojazdów prawie każdy oberwał mniej lub mocniej. Szrapnele nie wybierały i cięły schroniarskie, runnerowe, pazurowe mięso tak samo chętnie. Teraz te ukąszenia krwawiły zalewając gorącą czerwienią przemoczone, zmarznięte ubrania. Jednak ludzie wciąż nie chcieli ulec przeciwnościom. Medpaki, bandaże, gazy jałowe poszły w ruch. Eksplozje choć pobrały swoją krwawą opłatę, poszarpały ale nie wykończyły nikogo. Największymi pechowcami okazali się Alice i Ruffy którzy oberwali najbardziej. Zbawienne okazały się medpaki które, zwłaszcza Babie pozwoliły zminimalizować wpływ kolejnej z kolekcji ran nim upływ krwi osłabiły go dodatkowo. Przytknięty do skóry załatwił sprawę od ręki.

W końcu zebrali się mniej więcej do kupy. Prawie u każdego bielała się plama świeżego bandaża. Siedzieli czy stali na podłodze vana lub betonowej posadzki tego budynku w którym wylądowali. Tweety udało się wycofać runnerową maszynę więc terenówka była wolna choć wyglądała na pokancerowana o wiele bardziej od większego, czarnego wozu. Byli tu chyba przedstawiciele wszystkich znaczniejszych czy bardziej charakterystycznych sił z okolicy. Runnerzy w skórzanych kurtkach. Ich liczebnie było najwięcej. Charakterystyczny rudowłosy Runner z kurtką zarzuconą na czarny habit. Czarnowłosa kobieta w pancerzu czy ozdobach na kurtce z czaszek i kości. Młody mężczyzna w brązowej, skórzanej kurtce ze srebrną odznaką na niej. Dwoje młodych ludzi w wojskopodobnych uniformach. Azjata w nieco mniej przylizanych włosach za to wciąż w ciemnych okularach. Nieduża blondyna z ciemnym pomalowanym pasem w poprzek twarzy teraz już rozlewającym się w dół po ostatnich przygodach. Wygolony facet w golfie z pistoletem w łapie. Grubawy i starszawy facet z erkaemem. No i górujący nad wszystkimi mutant nadal obwieszony ciężką bronią i amunicją jak św. Mikołaj z marzeń młodego militarysty.

Mieli czas zająć się sobą, swoimi ranami i przy okazji ogarnąć sytuację. Kolejne ataki na szczęście na nich nie spadły. Na razie. Sekundy mijały, ludzie podnosili się, wygramolili z pojazdów, zaczęli się opatrywać, skończyli a kolejne ataki nadal nie nadchodziły. Byli chyba w jakimś garażopodobnym pomieszczeniu z bramami na przelot po obu stronach. Terenówka staranowała tą od strony lądu ale te od strony rzeki nadal były zsunięte na dół. Wewnątrz panował mrok, półmrok lub było całkiem jasno. W zależności od tego gdzie stało się na linii świateł reflektorów pojazdów. Wspólnie przeżyty atak i wzajemna pomoc przytłumiły co nieco wzajemną niechęć poszczególnych członków grup i grupek ale zdawało się, że tylko na chwilę. Teraz gdy się ogarnęli widać było wyraźnie podział na tych co mieli i nie mieli broni. Eliott i jeden z Runnerów albo zostali rozbrojeni albo jej nie mieli. Alice też nie miała ale jej chyba zgodnie nikt nie traktował poważnie pod względem rozliczania siły bojowej i uzbrojenia. No i był jeszcze Brian który wciąż leżał nieprzytomny na podłodze furgonetki. Na szczęście okazało się, że podczas ostatniego ataku nie oberwał.

Baba ruszył w stronę wyjścia w których wciąż leżała wywalona terenówką brama garażu. Boomer ruszyła razem z nim. Oboje skierowali się do różnych kierunków wywalonej bramy. Szponiaste pazury zazgrzytały na nędznym plastiku czy metalu leżącym na zawalonym, mokrym betonie gdy zza pleców doszedł ich alarmujący okrzyk drugiego Pazura.

- Tam się chyba coś pali! Widzę te kutry! Są blisko! Nie wychodź… - Nix stał przy jakimś małym okienku z jednej z bocznych ścian. Widok na rzekę przez nie pewnie nie był zbyt okazały i nie widać było tego co dokładnie jest na rzece naprzeciw budynku. Co chciał jeszcze powiedzieć młodszy z Pazurów nie było dane im usłyszeć bo zniknęło ucięte ogniem broni maszynowej. Ktoś strzelał. Pewnie te kutry. I Baba z Boomer widzieli nawet do kogo. Te dwie sylwetki które przez moment mignęły im gdy obwiedzeni eksplozjami taranowali wejście do tego garażu. Teraz te dwie sylwetki biegły chyba w ich stronę. Baba widział jak jeszcze dają kolejne kroki odbiegając od drzewa które miało szansę dać im choć trochę osłony i właśnie runęła na nie lawina ognia. Ziemia, asfalt, kałuże, te drzewo zza jakiego wybiegli zakotłowały się od uderzeń gorącego ołowiu. Dwaj mężczyźni nadal biegli. Baba widział na jak na zwolnionym tempie jak dwie, pomarańczowe, wyraźnie chłodniejsze niż powinny sylwetki dają rozpaczliwe kroki. Jeden. I jeszcze jeden. Już prawie byli na miejscu! Jeszcze ostatnie krok czy dwa i budynek który skrył obsadę dwóch pojazdów dałby też osłonę tym dwóm. Jedna sylwetka była z zauważalnym brzuszkiem, skórzanej kurtce z niebieską plamą metalu w klapie. Druga była w wojskowym oporządzeniu z kanciastą, niebieską kolbą “czarnucha” na plecach. Zostawiała za sobą cieplne plamki. I wtedy ołów odnalazł cel.

Babie nie przeszkadzała ciemność więc widział efekt bardzo dokładnie. Dzieliło go w końcu od tych dwóch dwa lub trzy tuziny ludzkich kroków. Sylwetka z odznaką rzygnęła nagle żółta strugą która wybuchła z boku jego nogi. Tej drugiej eksplodował korpus gdy pocisk przenicował jej trzewia wyszarpując za sobą ogniście żółty wulkan. Obaj zaczęli upadać a ołów wciąż szarpał terenem wokół nich. Upadli. Ale na szczęście już chyba za osłoną budynku przebiegając mimo wszystko ostatnie krytyczne metry.

- Gdybyś nie prowadził jak zezowaty proboszcz goniący ministranta, Tweety by nas nie zakleszczyła. Nie ma co od niej wymagać cudów… kto cię, do chuja Stanleya, uczył prowadzić? - San Marino posłała Pazurowi niechętne spojrzenie i wydęła usta. Opatrzona i połatana poczuła się lepiej, już nie ciurkało z niej, a rana ramienia przestała być palącym problemem. Inni oberwali gorzej, Duchy jej sprzyjały.
- Damy radę ostrzelać kutry stąd? Jak niedaleko niosą te wyrzutnie? Te, Eliott, da się tam podejść za jakąś zasłoną? Budynki? Gnatami nic im nie zrobimy, za duże są. Za dużo… - zmarszczyła czoło, brakowało słów.
- Pancerza, dziecko. Pancerza. Są zbyt dobrze opancerzone, żeby zwykły kaliber zrobił im realną krzywdę - Głos podrzucił odpowiedź, ubierając w proste zdania myśli nożowniczki.
- No pancerza mają za dużo - wyklarowała o co jej chodzi, machając nerwowo ręką przed twarzą - Mamy parę granatów, da się ich użyć, ale trzeba podejść bliżej. Bo na kanały nie ma co liczyć, co? - zwróciła się bezpośrednio do policyjnego psa. On najlepiej znał okolice, niech się na coś przyda. Na koniec spojrzała na Paula i jakakolwiek radość zniknęła z jej twarzy - Czego się lampisz, złamasie?

- A przypadkiem nie zauważyłaś tej serii eksplozji dookoła? Rany. - Pazur trzasnął dłonią w swoje udo już trochę bardziej zirytowanym głosem. - Strzelić damy radę. Ale zwykła bronią niezbyt im chyba coś zrobimy. Załogę można by skosić ale nie widać tam żadnej. Granat wątpię by nawet z brzegu sę dorzuciło. Ale ten LAW. - Pazur odwrócił się i zerknął na wyrzutnię wciąć dzierżoną przez pobandażowanego Ruffy’ego. - No ten LAW to powinien mieć setkę czy dwie zasięgu. Jeśli zadziała. Ale mamy tylko jeden. I to jednorazówka. Stąd duży ryzyk bo słabo już widoczne są. - spojrzał po kolei to na to co się dzieje za oknem to na ludzi wewnątrz garażu.

- To ten. Można by obejść. Przy drodze jest rów. Chyba nie powinno być widać rzeki z niego. Potem tam są hałdy przy rzece. I magazyny i budynki. A dalej są Dwie Wieże. A potem most. No i dalej reszta. Ale most to już właściwie same centrum. Myślicie, że będą aż tak daleko płynąć? Tu rzeka jest dość szeroka. Ale w głębi się zwęża. - Eliott odpowiedział choć widocznie czuł się dość niepewnie. Wyjął z kabury pistolet i podał go Erykowi. Ten wsadził go po chwili zastanowienia do swojej kabury. Jakoś nawet i nie czuł i nie wyglądał specjalnie pewnie czy lepiej z bronią w ręku. Mruknął niezbyt głośno, że może zerknąć i zostać z Brian’em który wciąż złożony nieprzytomnością leżał na zarobaczonej podłodze vana.

- Ale kto się na kogo gapi? Chyba żeście się nie popsztykały o mnie jak was nie spusciłem z oka na pięć minut co?
- Paul zmrużył oczy i pozezował wymownie na dziewczynę z Kalifornii to na plecy Boomer stojącą razem z Baba obok rozwalonej bramy garażu.

- Eksplozji? Chodzi o ten ciut większy grad? - San Marino uprzejmie się zdziwiła i rozłożyła bezradnie ręce - Nie sraj ogniem bo się spocisz. Słyszałam że Pazury są odważne… umiesz z tego strzelać? - pokazała palcem na LAW i przekrzywiła kark prawie pod kątem prostym. Podeszła do Nixa, postała przy nim chwilę. Szyja wróciła do normalnej pozycji, po czym wygięła się identycznie w drugą stronę. Słuchała gliny, ale gapiła się na najemnika. Nie mrugała przy tym i prawie nie oddychała i tylko przyczepione do ubrania kości klekotały cicho, poruszane wiatrem.
- Jak to Moloch raczej nie potrzebuje załogi do machania wiosłami. Chuj go wie czy dopłyną do centrum i co trzymają pod pokładem. - mówiła do Eliotta, patrząc prosto w oczy tego drugiego - Złapmy je po drodze, zmniejszmy dystans i użyjmy LAW. Czysty strzał, pewny. Od kogoś kto się tym umie obsługiwać. Jak w górę rzeki robi się wąsko… to może doleci granat. Zobaczymy… o ile nie speniasz - uśmiechnęła się na sekundę bardzo wesoło, jak nie ona.

Na kwestię Runnera nożowniczce drgnęła powieka. W lewej ręce znikąd pojawił się niewielki nóż i zaczął przemieszczać się pomiędzy owiniętymi bandażem palcami.
- Nie wyobrażaj sobie za dużo. Przytkać się to trzeba mieć o co - warknęła nieprzyjemnie, robiąc krok do tyłu i obracając się gwałtownie do niego - Z litości poleciałam z tobą w ślimaka, żeby się twoi kumple nie śmiali że ci kolejna laska kosza daje. Będziesz teraz przeżywał przez tydzień.

- Powinniśmy się zbierać, zmienić pozycję i poszukać rannych. W tej rzeźni na pewno jacyś są. Mogą tam umierać w błocie, nie wolno dopuścić, aby pozostawiono ich bez pomocy. Nie godzi się… to ludzie, jak my. Musimy… coś zrobić. Nix skarbie, gdzie ostatni raz widziałeś tatę, macie ustalony sposób kontaktu? Mówił jak go znaleźć, punkt zbiórki? Cokolwiek, co pomoże nam go znaleźć. Jego i szeryfa - do rozmowy wtrąciła się ruda lekarka, siedząca dotąd w milczeniu na masce Land Rovera i wyłapująca z zacięciem robactwo z medycznej torby. Poruszała się sztywno, ostrożnie, a każdy gwałtowniejszy ruch owocował bolesnym skrzywieniem lub cichym sykiem… bo bolało jak jasna cholera. Brzuch, ramię i udo - kolejne blizny do kolekcji. Starała się zachowywać spokojnie, ale do spokoju było dziewczynie bardzo daleko. Na dźwięk każdej jednej serii karabinowej wzdrygała się wyraźnie, chowając głowę w ramionach. Mrugała też szybciej niż zwyczajowo, dzieląc uwagę na własne zajęcie oraz obserwację pozostałych. Wiedziała jak bardzo bezużyteczna jest w tej chwili, na polu walki… realnie nie była im w stanie pomóc. Nikomu…

Kanonada w tle, niespodziewany atak i wieńcząca go kraksa. Cud, że nikt nie zginął i zdążyła ich połatać, nim ktokolwiek wpadł we wstrząs związany z utratą krwi. Westchnęła ciężko, wyciągając z parcianej czarnej dziury kolejne żyjątko i ze złością rzuciła je gdzieś za plecy, gdzie dobiło się od ściany, spadając finalnie w ruszające się błoto.
- Mam też ogromną prośbę - zamknęła torbę pilnując, aby żaden nowy najeźdźca nie dostał się do środka. Dopiero wtedy uniosła wzrok, wodząc nim po zebranych. Ranni, nieufni… przynajmniej do siebie nie strzelali, tyle dobrego. Najchętniej widziałaby ich wszystkich w bezpiecznym, ciepłym miejscu tak innym od zalewanego marznącym deszczem, postrzelanego garażu. Wśród plagi modyfikowanego robactwa, ołowianych kul świszczących w powietrzu i smrodu palonego prochu.
- Oczywistym jest, że cały raban przyciągnął uwagę stacjonujących w okolicy wojsk Armii Stanów Zjednoczonych - podjęła temat, zsuwając się ostrożnie z maski. Syknęła krótko, gdy stanęła na piachu, przymknęła na chwilę oczy. Da radę, musi… chociaż tak bardzo bolało.
“Nie czas i miejsce na użalanie się nad sobą” - skarciła się, a gdy uchyliła powieki po zmęczeniu oraz niepewności nie pozostał najmniejszy ślad. Wyparła go determinacja.
- Ze względów bezpieczeństwa waszego i mojego, żołnierze nie mogą się dowiedzieć czyim ojcem jest Tony. Wyciek tej konkretnej informacji może zaowocować reperkusjami, których… cóż, wolałabym uniknąć. Nie mogą dostać map, cokolwiek by się nie działo. Zwłaszcza, że nie wiemy iloma danymi podzieliła się z nimi Viper - zmarkotniała, zawieszając wzrok na Paulu - Dla nich te moje kosmiczne gadki są cholernie cenne, tak samo jak i Hope. Póki udaje agenta Tony’ego nie mam powodów do obaw. Tej wersji się trzymajmy… i nie Tony. Antony Rewers, pseudonim “Cass”. Taktyk i strateg Pazurów, współpracownik sztabu Posterunku. Mój… oficer koordynujący, bezpośredni przełożony z nadania Centrali Wędrownego Miasta. - przez bladą twarz przemknął cień smutku, zielone oczy przeniosły uwagę na Pete’a. Mówiła cicho, skrywając gorycz pod maską poważnego lekarza.
- Tak jest… bezpieczniej, przynajmniej na razie. Sami najlepiej wiecie jacy oni są, żołnierze z Nowego Jorku. Znacie ich podejście do… ludności cywilnej, a także tych sprzeciwiających się ich zwierzchnictwu. Szerzenie ustroju totalitarnego i… ekhem, nieistotne w tym momencie - wzruszyła ramionami, poprawiając przy okazji pasek torby aby wygodniej leżał.
- Nie uśmiecha mi się zamknięcie pod kluczem i przykucie łańcuchem do miejsca pracy jak to bywało w przeszłości. Zmuszanie do… postępowania wbrew przyjętym wartościom, oraz zdaniu osobistemu. Nie mam najmniejszego zamiaru produkować broni. Jakiejkolwiek. Dla nikogo. Nigdy więcej - warknęła ostrzej niz zamierzała. Odchrząknęła uspokajająco i nabrawszy powietrza, podjęła wątek - Do zwykłego lekarza nie będą mieli żadnego interesu. Mimo… mimo tego co mówiłam, nic nie upoważnia nas do otwierania ognia jeśli tylko na horyzoncie pojawi się mundur. To też ludzie. Postarajmy się ograniczyć ilość wrogich stron konfliktu do minimum - kutry. Eryk… będziesz tak miły i zostaniesz przy Brianie? Popilnujesz go i zaopiekujesz się nim? Dam ci opatrunki na zmianę w razie gdyby te jego zaczęły przeciekać. Potrzebujemy przy nim kogoś kompetentnego i czujnego, ze sprawnymi, delikatnymi rękami - na koniec uśmiechnęła się ciepło do młodszego szeryfowca. Wydawało się jej, że nawet z klamką za paskiem nie czuje się zbyt pewnie. Zamiast go dołować, wolała wskazać alternatywę i dać zajęcie, dzięki któremu poczuje się potrzebny.
- A teraz wybaczcie - dygnęła lekko, by chwilę później podreptać ku wyjściu oraz stojącej za progiem parze ludzko-mulaciej.

Pazur z bliska wydawał się dla San Marino przedstawiać takie stadium pośrednie emocji. Coś jakby pomiędzy tym by nią potrząsnąć, walnąć czy po prostu olać jak to faceci nierzadko robili z wkurzającymi babami które oczywiście na niczym się nie znały a przynajmniej na tych bardzo męskich zajęciach. A tym by zachować pazurowy profesjonalizm i nie wdawać się w pyskówki z jakimś kimś z nieumundurowanej, pozapazurowej cywilbandy. Jego twarz przez chwilę była przez chwilę polem bitwy pomiędzy tymi dwoma skrajnościami co objawiało się ruchem nozdrzy i mięśni szczęk na policzkach. Ostatecznie po epicko długim momencie tej walki wyszła mu kompromisowa forma pomiędzy tymi dwoma sprzecznościami. Zirytowane prychnięcie. I chyba chciał jakoś zmienić temat bo gdy wgapiona w niego oczaszkowana czarnowłosa dziewczyna wpatrywała się w niego podczas tej prowokującej gadki wskazał na widok za małym wysoko położonym okienkiem. Chyba kiedyś był to jakiś wc więc i okienko było takie małe i wysoko położone, że jak przystawili do niego swoje głowy to już właściwie nie było miejsca na nic ani nikogo innego.
- Tam są. - wskazał na sporawe kanciaste kształty sunące złudnie powoli po rzece. Dzięki łunie pożaru były widoczne. - I pewnie, że umiem z tego strzelać. Jestem Pazurem. - burknął nie do końca chyba mogąc odpuścić złośliwostki dziewczyny stojącej obok niego.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 17-12-2016, 04:38   #455
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
- Znaczy wąsko to granat może doleci do połowy rzeki ale na drugi brzeg to może być ciężko. No i trzeba by chyba być tam nim one dopłynął. - odezwał się Eliott zwracając uwagę, że kutry może nie były super szybkie ale jednak na piechotę i to przy jakichś skradajkach to mogło nie być tak łatwo je wyprzedzić. A jak się zakończyła jazda samochodami to wszyscy świetnie wiedzieli.

- Niech tamten da mi LAW, to strzelę. - Nix spojrzał na San Marino a że stali tuż obok siebie to patrzył w ciemne plamy jej oczu swoimi ciemnymi plamami oczu. Machnął gdzieś w stronę gdzie stał pobandażowany Ruffy z wyrzutnią. Ale chyba nie spuszczał wzroku z twarzy czarnowłosej. Do ich prawie prywatnej rozmowy wtrąciła się jednak Brzytewka. Nix czuł się chyba w obowiązku odpowiedzieć co i jak było z ich szefem a jej przybranym ojcem.
- Nie odpowiada przez radio. Boomer straciła swoje. Spytaj swoich kumpli co z nim zrobili. Bo by było to można by sprawdzić na drugie radio. Ale zostawiliśmy go niedaleko wewnątrz domu. Jego, szeryfa i dwóch miejscowych strażników którzy podnieśli alarm. A po drugiej stronie rzeki była tamta trójka. Nico i tych dwóch pacanów co się z nią szwenda. Ale szef był w domu. No ale to jeszcze pod wieczór było. Trzeba go poszukać. Potem można zająć się tymi kutrami. - Nix mówił trochę wolniej niż zazwyczaj jak wtedy gdy go Alice widziała jak rano w domu Kate główkował nad zadaniem jakie dla ćwiczenia zlecił mu Tony.

- Eeeejjj! To nie będziecie się całować?! No kurwa! A już myślałem, że sobie zrobimy konkurs kto się bardziej ześlimaczy! - wybuchł nagle przekoloryzowaną złością Paul teatralnie wręcz uderzając dłońmi o uda. - Ale piękny, plakatowy chłopiec ma rację. Komu kurwa potrzebne rozwalanie tych durnych łódek? Niech sobie płynął! My tu kurwa jesteśmy by znaleźć starego Brzytewki i potem spadamy w swoja stronę! No, piękny chłopcze? Gdzie kurwa stary Brzytewki? - wygolony Runner w golfie przypomniał reszcie po jaki deal przyjechali do tego portu.

- Nie wiem gdzie jest, głuchy jesteś? Nie było mnie tu parę godzin. Umiesz liczyć do paru godzin, złamasie? - Nix zdawał się być podirytowany całą sytuacją i wyglądało jakby zaczepka Paula dała mu pretekst do ujścia.

- Złamasie? Oj piękny chłopcze z plakatu, cycków nie masz, a my się aż tak nie kumplujemy byś mi tu ze złamasami wyjeżdżał. No chyba, że szukasz problemów. Szukasz? - Paul wyszczerzył się szerzej ale tym razem jakoś mało przyjemnie i wesoło. Zrobił kilka kulejących kroków w stronę Nixa i San Marino, a Pazur minął czarnowłosą i zaczął iść w jego stronę.

- Hej, a nasz szef gdzie jest? Miał być z waszym nie? Też gdzieś tutaj. I to chyba w tamta stornem. Jesteśmy w garażu na kajaki. Więc tam jest dom gdzie byli jak odjeżdżaliśmy. A to chyba tam się gdzieś blisko coś jara właśnie. - do rozmowy wtrącił się Eliott na koniec wskazując dłonią na zamknięte na razie drzwi. Takie same jak te które niedawno staranowali. Obecnie ciemne, zimne i nieruchome. No i nic nie było przez nie widać. Większość głów spojrzała się w tą mroczną, ciemną ścianę. Czy coś tam płonęło czy nie nie było pewne. Ale raczej coś chyba musiało płonąć gdzieś w pobliżu rzeki i właśnie na tym kierunku.

- Ja tu chętnie z Brianem zostanę. Nie ma problemu. - wtrącił szybko Eryk korzystając z okazji, że dzięki kumplowi z pracy głos jakby przypadł drużynie z odznakami.

- Ale ustrój totalitarny nie jest zły sam w sobie. Ma zaszarganą opinię a po prostu jej niewłaściwie użytkowany przez różnych partaczy. Po prostu ustrój totalitarny musi być odpowiedni i prowadzony odpowiednio i prowadzony przez odpowiednich ludzi. Czyli przeze mnie. I moja partię. Chcesz wstąpić do mojej partii? - z okazji skorzystał też Azjata w okularach przy okazji nie przestając poprawiać grzebieniem swojego fryza. Teraz włosy znów były zaczesane tak jak lubił. Pytanie brzmiało na serio i było skierowane do Alice.

- Rrrany Lenin! Nie wyjeżdżaj znowu z tym zakładaniem parti! Pamietam twój ostatni werbunek! - uwaga kumpla zaktywizowała też Tweety i trzepnęła go dłonią w otulone skórzaną kurtką ramię.

- Nie znasz się Tweety. Tamci po prostu nie byli na tyle dojrzali i dorośli by pojąć prawdziwe ideę niesienia rewolucji i jej dobrodziejstw. - rozłożył dłonie w obronnym geście Azjata.

- Jakbyś mnie chciał oskubać też bym pewnie nie rozumiała. - burknęła dziewczyna z jasno - ciemnymi połówkami twarzy.

Uwagę osób wewnątrz tego dawnego garażu na łodzie przykuły odgłosy kroków. Bieg. Ręce same powędrowały ku broni, sylwetki w skórzanych skórach, mundurach, kurtkach, z przypiętymi do tego wszystkiego odznakami lub bez zareagowały w większości bardzo podobnie. Jednak przez nie tak czarny, prostokątny obręb wywalonej bramy wpadła olbrzymia zniekształcona sylwetka. Z charakterystycznym profilem głowy i nóg zwisającym z jego ramion. Baba kogoś przyniósł! Zaraz za nim pojawiła się Boomer. Ona nie była tak silna jak Baba wiec po prostu przytargała drugą postać pod ramię. Nawet na pierwszy rzut oka i po takiemu ciemku widać było, że z dwójką nowych nie jest za dobrze skoro sami nie mogą się poruszać.

Na sklejaniu rannych San Marino się nie znała, nie pchała się udzielać komukolwiek pomocy. Zamiast tego stanęła między Pazurem, a Runnerem z wysoce niezadowoloną miną. Zachowywali się jak gówniarze, tłuc się o byle gówno, byle tylko pokazać kto rządzi.
- Jak chcecie udowadniać kto ma większe jaja, no to załatwimy to od ręki, mogę robić za sędziego. Porównamy na macanego. No dalej, zdejmować portki, jeden i drugi - mruknęła zachęcająco coś co zabrzmiało jak wyzwanie. Zamachała palcami i nożyk zniknął z jej dłoni, potargana głowa wysunęła się do Pazura. San Marino nabrała głośno powietrza, obwąchując jego twarz z odległości zaledwie kilku centymetrów.
- Noo… śliczny jak z plakatu i dobrze trąci. Aż szkoda go przybijać do ściany. Też jesteś ciekawy jak całuje? - niski pomruk dałoby się zaliczyć jako komplement, gdyby nie całe morze sarkazmu. Nie powiedziała nic więcej, wzorem Paula używając do dalszej rozmowy ust, zębów, warg i języka. Pocałunek z początku przypominał ukąszenie: krótkie, niespodziewane i intensywne. Najemnik nie uciekł w tył, tylko stał na swoim miejscu, a San Marino dla pewności przytrzymała jego brodę, wbijając w nią paznokcie. Ze złośliwą uciechą dołożyła do zmagań język, badając nim wnętrze obcych ust i przerwała równie nagle co zaczęła.
- Teraz już jasne, nie było lipy - kiwnęła głową, dzieląc się opinią z wygolonym gangerem. Parsknęła i dowaliła kolejne spostrzeżenie, zwalniając chwyt - Ale strzelanie pewnie lepiej ci idzie… a właśnie! - wycofała się i trąciła drugiego faceta barkiem - Ta twoja focza cośmy ją ściągnęli ze strychu miała przy sobie radio, masz je ze sobą? Stary Brzytewki też jedno ma. Łatwiej go znajdziemy, jak nam poda gdzie dokładnie kisi wora…. i obaj jesteście złamasy.

Jakież było zaskoczenie Savage, gdy we wniesionych rannych rozpoznała Daltona i sierżanta, który kilka godzin wcześniej proponował szeryfowi wydanie mu jeńca celem szybkiego wykonania wyroku skazującego - obwieszenia na najbliższym drzewie. Życie potrafiło układać się w wyjątkowo przewrotny sposób, odwracając los w najmniej spodziewanym momencie. Oto teraz ona stała nad niezdolnym do działania Nowojorczykiem, mogąc zdecydować o jego życiu bądź śmierci. Widziała jak krwawi i trzęsie się katowany pierwszymi objawami hipotermii. Przemoczone ubranie nie należało do rozsądnych rodzajów zabezpieczenia przeciwko niskim temperaturom. Zarówno żołnierz jak i szeryf drżeli, byli bladzi, a z ich ran sączyły się ciepłe, czerwone strugi. Porządnie dostali… lecz stan nieuprzejmego mundurowego zaliczał się do tych poważniejszych. Lekarka zrobiła krok w ich kierunku, patrząc uważnie jak dwa ciała lądują na popękanym betonie. Dwa worki kłopotów, nieporozumień. Wystarczyło… odejść, odwrócić zwrok i udać brak problemów w okolicy jednostki zaliczanej do gangerów, kryminalistów tudzież kandydatów na przedwczesną ozdobę choinkową. Niewielka dziewczyna miała paskudną pewność, że na jej miejscu… prawdopodobnie Dalton próbowałby udzielić pomocy. Ten drugi - wyjątkowo wątpliwe, by poczuł się do jakiejkolwiek odpowiedzialności. Wciąż w głowie słyszała pełne pogardy i nienawiści słowa, cedzone przez niego, gdy siedziała w celi. Ganger, ścierwo do odstrzału. Element wymagający przyspieszonej eksterminacji dla dobra współczesnego świata. Skończyłaby dyndając na gałęzi… a on wykrwawiłby się pewnie tutaj, może za parę chwil.
Nabrała powoli powietrza, spychając zmęczenie i rozgoryczenie na najdalszy plan. Składała przysięgę… i serio nie chciała aby ktokolwiek tu umierał.
- Przyświećcie mi proszę - powiedziała spokojnie, odzyskawszy głos. - Latarki, lampki, cokolwiek. Szeryfie, proszę się nie ruszać, ani broń Boże nie wstawać. Założę panu prowizoryczny opatrunek, który będzie trzeba uciskać, aby zatamować krwawienie. Stan sierżanta… cóż, mam tylko jedna parę rąk. Potrzebuję pańskiej pomocy. Eliott, mogę cię prosić? Pomożesz panu Daltonowi, ucisk dwóch par rąk rozwiąże problem na parę minut. Swoją drogą… niezmiernie się cieszę widząc pana żywego - opadła na kolana między Chebańczykiem i Nowojorczykiem, posyłając temu pierwszemu ciepły uśmiech, który zaraz jednak zszedł z piegowatej twarzy, zaś głos zmienił się w szept - Naprawdę… zapewne i tak mi pan nie uwierzy ale trudno. Chciałam tylko powiedzieć, że niezmiernie mi przykro z powodu tego, co spotkało Briana, panią Claire i April. Coś podobnego nigdy nie powinno mieć miejsca i… przepraszam, choć to niewiele zmienia. - wzruszyła ramionami i ukryła wykrzywioną smutkiem twarz za kurtyną rudych włosów, pochylając kark nad ranną kończyną.
- Eryk, Nix, Tweety… czy w samochodach i najbliższej okolicy znajdzie się kawałek koca, starej narzuty, śpiwora lub czegoś, czym da się okryć pacjentów? Są cali przemoczeni, hipotermia jest bardziej niż oczywista, a to nie wpływa dobrze na… ekhem… no tak. Dwa okrycia, poszukajcie, o ile to nie problem. - nawijała, wyciągając z torby nożyczki. Po paru chwilach rozcięła nogawkę spodni Daltona i założyła opatrunek tamujący krwawienie. Końce bandaża ścisnęła mocno. Co prawda podobny zabieg hamował krążenie, lecz te parę minut nie robiło różnicy. Dla pewności obwiązała udo ponad zranieniem kawałkiem paska i też zacisnęła. Dopiero wtedy obróciła się ku żołnierzowi.
- Bez obaw sierżancie, wyjdzie pan z tego… tylko proszę współpracować. Nie rzucać się, nie wykonywać gwałtownych ruchów. Wszystko będzie dobrze - mówiła z troską, zabierając się za rozpinanie mundurowej bluzy. Oberwał w pierś, a lekarka modliła się w duchu, aby obrażenia nie dotknęły narządów wewnętrznych.

Słowa Lenina dochodziły do niej jak przez mgłę, jednak zwroty rzadko używane we współczesnym świecie automatycznie przykuwały uwagę.
- Zakładasz partię? - spytała, a w jej głosie pobrzmiewało szczere zainteresowanie - Dobrze, łączenie w ugrupowania działające dla dobra większej społeczności to spory krok w odbudowie naszego kraju. Bardzo chętnie zapoznam się z programem, a także założeniami oraz deklaracją ideową twojego przyszłego ugrupowania politycznego, choć, jak mniemam, będzie ono bazować na… łagodniejszej wersji totalitaryzmu? - zamyśliła się, rude brwi spotkały się pośrodku czoła, zaś ręce rozpoczęły pracę nad niesieniem pomocy.
- Ciężka sprawa, ukazać ustrój totalitarny w świetle mniej zdegenerowanym, niż jest on w rzeczywistości. Charakterystycznymi cechami państw totalitarnych są autokratyzm, w szczególności zasada wodzostwa, kontrolowanie przez aparat władzy wszystkich dziedzin życia i ingerencja w przekonania, poglądy, zachowania obywateli, a także rozbudowana propaganda… przykładowo fałszująca obraz rzeczywistości i pełna kontrola nad siłami zbrojnymi, policją i wymiarem sprawiedliwości – wykorzystywanymi jako elementy systemu terroru i represji przeciwko społeczeństwu. Pewien zimnowojenny politolog amerykański, Carl Friedrich, będąc zwolennikiem tożsamości reżimu hitlerowskiego i stalinowskiego, wyróżnił pięć cech, które występując jednocześnie w danym państwie, świadczą o jego totalitaryzmie. Są to: oficjalna, przewodnia ideologia; jedna, monopolistyczna, masowa partia, pod wodzą dyktatora; monopol rządu na broń; rządowy monopol dysponowania środkami masowego przekazu; system policyjny, oparty na przemocy, strachu i tajnych służbach. Istnieje jeszcze jeden zbiór cech totalitaryzmu stworzony przez Hiszpana Juan Linza, który może być uzupełniony przez zamienienie kategorii Weltanschauung pojęciem gnozy politycznej Erica Voegelina i Alaina Besançona. W takim przypadku istota totalitaryzmu to: monizm decyzyjny partii nowego typu; gnoza polityczna; sterowana masowa mobilizacja społeczna. Norman Davies w książce “Europa. Rozprawa Historyka z Historią” podaje następujące cechy totalitaryzmu: pseudonauka: twierdzenie, że ideologia opiera się na „fundamentalnych prawach nauki”; utopijne cele; dualistyczne partia-państwo ; zasada wodzostwa; rozbudowana biurokracja; propaganda; „wróg dialektyczny”; psychologia nienawiści: kreowanie i podsycanie nienawiści; monopol w dziedzinie sztuki, estetyzacja władzy; cenzura prewencyjna, fabrykowanie informacji; ludobójstwo i przymus; kolektywizm w życiu społecznym; militaryzm; pogarda dla liberalnej demokracji; moralny nihilizm… czyli dążenie do celu z pominięciem zasad etycznych. - zrobiła krótką przerwą, aby pozbyć się robala paradującego po włosach. Strząsnęła go niedbałym ruchem ręki i wróciła do pracy.
- Sam ustrój jako taki budzi wiele zastrzeżeń. Innym zagadnieniem wartym poważnego rozpatrzenia jest centrum władzy. Dyktatura… dawniej termin używany był w starożytnym Rzymie, gdzie władzę na wypadek zagrożenia ze strony wroga obejmowała jednostka - dyktator, z czasem określenie to stało się synonimem władzy opartej na przemocy. Władza jednostki lub wąskiej grupy. Dyktatorzy nie wyłaniają przedstawicieli społeczeństwa w wolnych wyborach i pozostają poza faktyczną kontrolą społeczeństwa. Cechami charakterystycznymi dla dyktatury są: używanie siły wobec przeciwników politycznych, brak szacunku wobec praw obywatelskich, czy dowolność stanowienia systemu prawnego. Źródłem takiego modelu władzy może być między innymi pochodzenie czy przewaga wojskowa. Dyktatorzy na ogół starają się kontrolować nie tylko politykę kraju lecz całe życie społeczeństwa, co było szczególnie zauważalne w reżimach stosujących totalitaryzm. W dyktaturze może lecz nie musi występować system jednopartyjny. Przed wojną dyktatura była, obok demokracji konstytucyjnej, najbardziej popularnym systemem sprawowania władzy. Wizja komunizmu, czyli równości wszystkich obywateli nie jest tożsama z dyktaturą… chyba że jako przykład weźmiemy Castro i jego rządy na Kubie. Tylko wtedy musimy nazwać rzeczy po imieniu - terror, bestialstwo. Cóż… jeśli nie oscylujesz założeniami w podobnych rejonach… zawsze chętnie z tobą o tym porozmawiam,postaram się doradzić. Wiesz, historia świata jest sumą tego, czego można było uniknąć. - spojrzała uważnie na Azjatę, ciekawa kontrakcji. Szybko jednak wróciła uwagą do Daltona, zadając mu najbardziej palące z dręczących ją pytań.
- Szeryfie... gdzie jest... pan Rewers?
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 17-12-2016, 18:24   #456
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
We współpracy z MG

Will stał spokojnie, gdy jego gangerski znajomy emocjonał się wielkością i strasznością bestii. Coś Ci gangerzy mało w życiu przeżyli jeśli ta mała wycieczka tak nim wstrząsneła. Ale dobrze wyszło - spokojna relacja cwaniaka i zapewnienie, że dokończą robotę oraz sranie w gacie podwładnego Guido.

Chłopak nie miał nic więcej do dodania - rozmowa chyba wyszła całkiem dobrze i teraz trzeba będzie ogarnąć co dalej mają robić. Po pożegnaniu Guido, ruszyli więc w trójkę w stronę kuchni.

- Co to za robaki? - zagadał chłopak po kilku krokach - Trzeba będzie ogarnąć, ale może zostały gdzieś jakieś trutki na szczury, czy coś - rzucił od razu trochę z dupy, ale jednak rozwiązanie.

- Ty chyba jesteś miejscowy to chyba powinieneś lepiej się znać na miejscowym robactwie. - mruknął facet z przepaską na oku. Był stary. Starszy przynajmniej o pokolenie od Will’a. Pewnie rówieśnik Chomika, czy miejscowego szeryfa, ale dla cwaniaka z Vegas był właśnie o pokolenie starszy. Sprawiał wrażenie zamyślonego lub ponurego nawet. W każdym razie nie był skory do nawiązywania rozmów.

- Nie było tutaj tych robali, dlatego pytam - odpowiedział chłopak neutralnym tonem - Może zleciały dlatego, że więcej osób jest teraz? - zgadnął wzruszając ramionami - Jak tam sprawy na górze? Jakieś konkretne plany? - spytał chłopak po dłuższej chlili spędzonej na marszu w ciszy.

- A dla kogo ten wywiad? Dostaniesz coś do roboty na pewno, a o robotę innych się nie martw. - powiedział wciskając przycisk windy i wydłubując w małego zasobnika paczkę wykałaczek z czego jedną wsadził sobie w zęby. Ten Jednooki coś w ogóle nie jarał się windą tak jak jego młodsi koledzy.

Po drodze mijali ich kolejni Runnerzy przemieszczający się korytarzami, schodami czy czekającymi na swoja kolej do windy. Wszystko razem sprawiało wrażenie przeprowadzki. Teraz już nikt nie błaznował i nie balował choć Runnerzy zdawali się wszystko robić w tym swoim chaotycznym, niepoważnym stylu z nieodłącznymi wręcz skrętami w zębach. Spotkali trochę spokoju dopiero przy jednym ze stolików w stołówce. Okazało się, że Jednooki chce wiedzieć coś od Will’’a i to coś całkiem konkretnego. Interesowały go rury. Przewody. System grzewczy. Generatory. Zapasy paliwa czy beczki czegoś łatwopalnego lub toksycznego. Albo cement. Czy jest w Schronie? Czy dokładnie to? Ile? Gdzie? Czy jest coś podobnego?aa Facet sprawiał wrażenie speca. Albo przynajmniej fachmana. Musiał być Runnerowym ekspertem, choć Will jeszcze nie rozgryzł z jakiej dziedziny.

- Wow, sporo wiedzy - powiedział z uśmiechem chłopak, gdy jednooki skończył wymieniać interesujące go dziedziny - To po kolei. Rury... Z tego co pamiętam, to na każdym poziomie jest taki pokój do sterowania wodą i tak dalej. Nie wiem tylko dokładnie w jakiej jest formie cały ten sprzęt. Co do generatora, to wiem więcej - kontynuował Will opis - W zimie oczyściliśmy niższy poziom w którym były generatory. Po zatłuczeniu miliarda mutantów i innych pojebów śmigają tak jak widzisz - chłopak z uśmiechem pokazał naokoło na palące się żarówki i inne przejawy działania elektryczności - Z materiałami wybuchowymi będzie najłatwiej. Znaleźliśmy w części pod lotniskiem sporo jakichś rakiet, paliwa i innego badziewia wybuchowego. Cementu nigdzie nie wiedziałem... - zakończył chłopak raport
 
Carloss jest offline  
Stary 18-12-2016, 02:16   #457
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Sportowe bryki miały ten minus, że nie przystosowano je do przewozu dużej ilości pasażerów. Zwykle woziły kierowcę i kogoś na przednim siedzeniu. Kanapę z tyłu zamontowano bardziej dla ściemy i jako bajer, nie część użytkową… ale i tak było zajebiście. Gwiazdy nad głową, towarzystwo Seiko i Dzikiego, no i rozochocony Szafirek zalegający na pannie Faust i wyraźnie napalony. Gdyby nie wiszące na niebieskowłosą głową widmo śmierci, zrobiłoby się romantycznie jak w mordę strzelił. Ale czas naglił, zlecenie do odjebania samo się nie odjebie, mimo że priorytety trochę się zmieniły. I cel…
Julia wyswobodziła ręce i zacisnęła je mocno na pośladkach siedzącej na niej Federatki.
- Zależy gdzie trzymasz kabarynę na deala, to musi być niedaleko. Żeby się przedymać, a potem się zmyć i zająć robotą. Lepiej nie zostawać długo w jednym miejscu, póki nie załatwimy ci immunitetu… ale na numerek czy dwa znajdziemy czas. Coś ci obiecałam - wyszeptała dyskretnie z ustami na jej ustach i mrucząc potarła nosem o drugi nos - Nie dam cię zajebać, Szafirku. Po moim kurwa trupie.

Blue Lady zagryzła trochę swoje wargi też w barwach blue. Spojrzała na parkę na przednich siedzeniach jakby bijąc się z myślami. W końcu jednak chyba podjęła decyzję.
- A co tam! Poza tym masz rację Tygrysico, przecież i tam miałyśmy się tam bzyknąć. - Federatka machnęła lekceważąco dłonią a Azjatka i ligowy rajdowiec spojrzeli na nią czekając aż wyjaśni co to w praktyce oznacza. - Seiko! Przesiądź się! Ja poprowadzę! A ty Tygrysico… - dziewczyna z niebieskimi włosami ponagliła masażystkę i ta od razu otworzyła drzwi i zaczęła wychodzić. Federatka też miała coś do powiedzenia i blondynie. Gdy zwróciła się do niej jej niebieskie usta zetknęły się ponownie z ustami blondyny z Vegas w krótkim, mocnym, gwałtownym pocałunku. - … Czekaj tu na mnie. Zaraz zaszalejemy. - Blue Lady nie zwlekała z takimi głupotami jak otwieranie drzwi w kabrio. Przeskoczyła na zwolnione przez Seiko miejsce i znalazła się za kierownicą. Jej miejsce zajęła Seiko która znalazła się teraz obok Blue.
- Cześć. - powiedziała krótko uśmiechając się delikatnym uśmiechem z mieszaniną ciekawości i ekscytacji tą całą sytuacją.

Rajdowiec z niebieskimi włosami nie dała im jednak czekać. Ruszyła z werwą, kompletnie inaczej od niedzielnego stylu jazdy jaką prezentowała Azjatka. Obiema kobietami na tylnej kanapie szarpnęło tak, że powpadały na siebie. Dziki czekał. Tym razem nie protestował kto ma prowadzić maszynę. Zerknął ciekawie na obie ślicznotki na tylnym siedzeniu przewalone gwałtownym startem. Długonoga blondyna o jasnej karnacji skóry i czarnowłosa, nieduża Azjatka ściśnięte wzdłuż tylnej kanapy. Potem przeniósł wzrok na kobietę obok. Teraz widział ją z bliska, z profilu gdy prowadziła swoją Cobrę. Milczał nadal ale coś w jego wzroku mówiło, że jakoś chyba bardziej zaczynał odbierać sprawę jak facet a mniej jak konkurent z Ligii. A w końcu Blue Lady do jakiś specjalnych maszkar nie szło zaliczyć tak lekka ręką.

Niebieska Cobra wystrzeliła spod hotelu ku zaskoczeniu chyba wszystkich. Czmychnęli z piskiem opon i hamulców, zarzucając burtą po mokrym asfalcie. Federatka albo miała fart jak z Vegas albo była mistrzem kierownicy bo niebieska maszyna przesunęła się burtą pomiędzy dwoma, zwalniającymi do skrętu do hotelu samochodami powracającymi z lotniska. I pruła dalej. Zwiększyła obroty silnika i pruli po przylotniskowej prostej mając nad sobą granatowiejące niebo, płaską przestrzeń po prawej i zabudowę budynków hotelowych po lewej. Nie odjechali zbyt daleko. Reflektory “Small Bastard’a” śmignęły przez kolejną bramę podskakując niemiłosiernie na jakiejś chyba hopie. Umęczone resory zazgrzytały niemiłosiernie, coś trzasnęło czy odpadło ale jechali dalej. W dół, niżej, dali się pochłonąć wjazdowi do podziemnej części parkingu chyba kolejnego hotelu. Teraz wokół panowała kompletna ciemność rozświetlana tylko smugami reflektorów. Szpalery słupów mijały błyskawicznie znikając zaraz gdy tylko minęły je smugi świateł. Podobnie z rozstawionymi kształtami pojazdów. Wciąż migały ich kolory. Szare, pordzewiałe ale i żółte, srebrne, białe, metaliki czerwienie, szarości co chwila mijali jakiś wrak. I wiraże.

Przestrzeń była pod ziemia wąska, krótka i poprzecinana filarami. Rozpędzona Cobra momentalnie zdawała się wychodzić, wchodzić czy pokonywać kolejne wiraże, proste, słupy, wraki i piętra. Hamulce i gaz zgrzytały nie w nieustannej walce o prymat kierowcy. Maszyna nie miała ani sekundy na złapanie oddechu, tak samo jak i kierowca. Panowała podziemna czerń więc nie widzieli już swoich ciał, twarzy czy sylwetek. Świat ograniczał się do ryku silnika, zgrzytu hamulców, trzasku wajchowanych biegów i świetlnych rozmazanych plam pojawiających się i błyskawicznie znikających z widoku. I nagle Blue Lady dała po heblach. Hamowali sunąć po mrocznej warstwie betonu zbliżając się do czegoś. Wyrwa. Dziura ziejąca czernią, i poszarpana bagnetami poszarpanych drutów zbrojeniowych. Duża dziura co najmniej na kilka kolejnych filarów. Cobra zatrzymała się w końcu dobre kilkanaście długości pojazdu przed najbliższym fragmentem wyrwy. Blue Angel nic nie mówiła. Ciężko oddychała jak chyba cała czwórka upojona gorączką i adrenaliną Wyścigu. Silnik pojazdu dudnił basowo ale jednostajnie. Jak warczący ostrzegawczo drapieżnik tuż przed atakiem.

Panna Faust prychnęła przez nos. Ciemno jak w murzyńskiej dupie, do tego syfnie że ja pierdolę. Otaczały ich rozpadające się ruiny, trzymające się kupy chyba tylko na przysłowiowe słowo honoru. Możliwe, że znaleźli się w poza strefą wpływów jakiejkolwiek sensownej grupy, w dzikich, niczyich Ruinach, a przynajmniej na to wyglądało. Najważniejsze, że gdzieś w okolicy zaparkowano czarną bejcę - kartę przetargową i gambel zdolny przetasować talię przed następnym rozdaniem. Zostawało tylko położyć na niej łapska… a nad resztą się pomyśli. Blondyna co prawda wolałaby stukać się w Grzeszniku, albo hotelu zajętym przez Federatkę, ale Fortuna nie zawsze patrzyła przychylnym okiem na ludzkie zachcianki.

Odkleiła się od Azjatki, którą obejmowała leniwie przez większość trasy. Wychyliła się do przodu chcąc szepnąć parę słów do szafirkowego ucha, lecz nim się nachyliła, wyczuła przed twarzą ciepło. Zdziwiona powiodła wzrokiem wzdłuż jaśniejszej plamy, ciągnącej się od barku Dzikiego, do twarzy Mairy. Jebaniutki smyrał ją paluchami po policzku, czyli nie do końca się obfochał, no proszę. Wszystko pięknie, ale nie przyjechali tu aby się macać jak para małolatów w buchniętej starym furze… jak na tych tandetnych filmach romantycznych - brakowało tylko górki z widokiem na miasto i rzewnej nuty w tle. Julia wychyliła się mocniej, aż zawisła w połowie po części dla kierowcy i jego pasażera. Z tyłu miała Seiko, więc przynajmniej nie musiała się obawiać nagłego ataku od dupy strony… a nawet jeśli to za atak dłoni kompaktowej Azjatki raczej by się nie obraziła.

- Długo mam jeszcze czekać? - zamruczała Szafirkowi do ucha, przesuwając nosem błądzącą w jego okolicy rękę, po czym złapała ją delikatnie zębami i skierowała niżej - na szyję kobiety. Własne łapska też posłała w ruch, lewym ramieniem obejmując kierowcę, prawe opuszczając w dół. Po omacku zmacała Dzikiego po klacie i brzuchu, aż dotarła do spodni i tam na czuja rozpoczęła manewr rozpinania paska i rozporka. Szkoda że nie cyknie sobie z nim fotki - taka pamiątka stanęłaby oprawiona w ramce gdzieś w jej aktualnej, burdelowej melinie.

Ciemność. Wokół panowała ciemność. Świat zawęził się do dwóch oświetlonych stożków przed maską samochodów. To co poza nimi było pochłonięte przez ciemność. Nie istniały wyższe poziomy, ulica, hotel, reszta miasta, Ligi, Vegas czy to co zostało z tego świata. Była ciemność. I to co ukazywało się w świetle dwóch reflektorów. Kolejne, kanciaste filary podziemnego garażu. Żółtawe, linie wyznaczające kolejne miejsca parkingowe. Ściana zabetonowanego świata gdzieś tam daleko przed nimi. I dziura. Najeżona wystającymi ostrzami prętów zbrojeniowych, wypełniona kolejną dawka ciemności. Nie istniała reszta samochodu, nie istnieli ludzie którzy w nim siedzieli. Nie dla oczu. Ale to dawało pole do popisu reszcie zmysłów. Słuchowi. Słychać było miarowe warczenie ucieszonego na chwilę silnika. Jakieś ocieranie blach o blachy. Wibracje wprawiające w drgania resztę samochodu jak i ciała ludzi siedzących w pojeździe. Węch. Gdy Blue zbliżyła twarz do głowy Szafirka czuła z bliska jej zapach. Zapach żywego, ciała. Przesyconego mieszaniną potu, kosmetyków, emocji, adrenaliny ciała. Dotyk. Czuła gorącą wilgotną, gorącą, jędrną skórę ciała Federatki. Smak. Gdy spróbowała językiem jej ciała. Oddech. Wszyscy w ciemnościach zdawali się szybciej i głośniej oddychać.

Maira zareagowała na zaczepkę Julii. Odchyliła głowę i w ciemnościach jej usta po chwili znacząc mokrą ścieżkę na twarzy blondyny odnalazły drogę do jej ust. Połączyły się razem. Dziki też reagował na jej manewry. Zamruczał z zadowolenie gdy dłonie dziewczyny z Vegas zaczęły sunąć po jego ciele. Też jego usta po ciemku odnalazły w końcu usta blondyny. Też się zetknęły i na dłużej. Dziki nie bawił się w przelotne pocałunki. Całował długo i bez skrępowania. Julia po ciemku wyczuwała na twarzy przyśpieszony oddech Niebieskowłosej. Dziki chyba też. Gdy skończył się całować z Julią przez chwilę nic się wydawało, że nie działo. Ale Julia miała wrażenie, że dwójka rajdowców z Ligii wpatruje się albo w siebie albo w nią rozdzielonych tym przytłaczającym mrokiem. Nawet owalu twarzy nie było widać. Po tej chwili wyczuła i usłyszała jak ta dwójka bez słowa zaczęła się całować ze sobą nawzajem. Gdzieś w tym momencie poczuła na swoim biodrze ciepłą dłoń Azjatki. Przesunęła się w poprzek jej krzyża.

- Dobra! Nie ma co czekać! Jedziemy na skróty! - wysapała impulsywnie van Alpen gdy się któreś z nich w końcu odkleiło od tego drugiego.

- Ja bym przeskoczył. - mruknął Dziki łapiąc oddech i jednocześnie leniwym ruchem wyciągając lewe ramię w dół i do tyłu obejmując Julię. Jego dłoń spotkała się na jej plecach z dłonią Seiko.

- Na druga stronę? - z ciemności doszedł ich ironiczny głos Federatki. Wzrok pozostałej trójki skierował się na druga stronę wyrwy. Ciężko było odgadnąć. Wyrwa była dość szeroka. Ale w końcu byli w Cobrze kierowanej przez liderkę ostatnich Wyścigów Ligii.

- No pewnie. Spoko. Jak się boisz to daj, ja skoczę. - mruknął Dziki prowokująco. Julia poczuła jak palce dłoni która ją obejmowała zastukały po kolei o powierzchnię która akurat były jej plecy. Seiko oparła się o oparcie siedzenia kierowcy znajdując się tuż obok blondyny ale prawą ręką też ją objęła więc po jej plecach buszowała teraz para dłoni należących do różnych właścicieli.

- Rany. Dziki. Jak ty zostałeś gwiazdą Ligii? Przecież ty w ogóle nie masz finezji. - roześmiała się wesoło Federatka. - Powiedziałam… - śmiech umilkł i w głosie zabrzmiała jakaś drapieżność. Coś tam zgrzytnęło pod jej nogami i dłońmi, silnik przebudził sie z letargu wracajac do pełni życia. Jego ryk odbił się zwielokrotnionym echem od pustych, podziemnych, betonowych ścian.
- Że jedziemy na skróty! A nie jak zwykle! Trzymać się! - wrzasnęła van Alpen i coś ostatecznie zgrzytnęło i maszyna ruszyła. Prosto przed siebie, bez wahania zmierzyć się z ta wyrwą. Sportowa fura błyskawicznie nabierała prędkości, długości samochodu do wyrwy momentalnie zmieniły się w metry, mrok dziury zbliżał się z każdą sekundą, już było pewne, że nie zdążą wyhamować, że albo przeskoczą albo się rozwalą o ten stal i beton. I wtedy, w ostatniej chwili, gdy już przednia krawędź wyrwy zniknęła im z widoku, Szafirek dał po heblach.

Maszyna posłusznie zareagowała piszcząc hamulcami, proces hamowania zaczął się natychmiast ale lubująca się w przyspieszeniach i zwrotności Cobra nawet na tak krótkim odcinku zdołała nabrać zbyt duże prędkości by była szansa na taki numer. Maszyną jak i jej obsadą bujnęło do przodu, Julia i Seiko poleciały na siedzenia i plecy tych z przodu a potem był już tylko mrok. Wyhamowany w ostatniej chwili pojazd runął w ciemną dziurę, górny, dalszy fragment wyrwy z jej najeżonymi prętami zbrojeniowymi i zwisającymi fragmentami betonu śmignął im chyba blisko górnej krawędzi szyby i ich głów a potem było tylko te opadanie w mrok. Trwało to przez chwilę i wrzeszczeli chyba wszyscy na raz z Federatką włącznie. A potem gruchnęli resorami i zawieszeniem i poniższy poziom garażu. Szafirek przeszła od razu w te hamowanie, rzuciła kierownicą auto w bok, że zaczęli sunąć bokiem i zatrzymali się w końcu.
- Voila. - wyszczerz Federatki nie był widzialny ale jak najbardziej słyszalny w głosie. Gdy się zatrzymali parę filarów dalej, w światłach reflektorów stała i odbijała światło reflektorów czarna bryła bemwicowego suv-a.

Była tu, cała, niezarysowana. Gambel na którego punkcie Zgred dostawał erekcji. Bryka Guido, zajebana mu z trawnika pod domem, a teraz w rękach panny Faust… ale jeszcze nie do końca. Patrzyła na kierowcę, której ciemna głowa w panującym mroku była tylko kolejną plamą. Bez zbędnego pieprzenia, przesunęła tyłek ku górze i usiadła na bagażniku, po chwili zeskoczyła na ziemię. Obcasy zastukały o beton, gdy obchodziła Cobrę żeby stanąć tuż przy wciąż siedzącej Federatce. Wymacała jej rękę i stanowczo pociągnęła do góry.
- To jak szło z tą kanapą z tyłu, Szafirku? - spytała niskim, ochrypłym głosem - Pomieścimy się wszyscy? A jak nie… a jebać! Maska też jest w pytę, albo przednie siedzenia. Damy radę… chodźcie, chyba że wolicie sami sobie robić dobrze - do kompletu złapała za łapkę Seiko, ją też zachęcając do powstania.

- Chodź Tygrysico! Żadna maska. Tylna kanapa, tak jak mówiłaś. Zrobimy to na tej tylnej kanapie. Najpierw ty, ja i kanapa. A potem się zobaczy. - Blue Angel ociekała żądzą i zniecierpliwieniem gdy Blue stanęła przy drzwiach jej maszyny też w kolorze blue i wyskoczyła z niej prosto w jej ramiona. Potem jednak wręcz pociągnęła sama za rękę Julię dłużąc swoimi tak samo długimi nogami jak i Blue. Obie dopadły do maszyny prędzej gdy druga para wciąż jeszcze chyba była na etapie wysiadania z Cobry. Federatka otworzyła tylne drzwi i wskoczyła na tylną kanapę wozu. No faktycznie. To jak na samochody był rozmiar co się zowie. Nie jak przenośna półka na trochę większą torebkę jak to było w Cobrze. Nawet jak się siedziało w cywilizowany sposób mimo, że to nie było kabrio to i tak do dachu było też całkiem sporo przestrzeni.
- Chodź. Chodź Tygrysico! Chodź do mnie! - Maira usiadła już od przeciwnej strony niż wsiadła i jedna noga leżała jej wzdłuż krawędzi oparcia kanapy a drugą miała gdzieś spuszczoną w dół. Wyciągnęła zachęcająco ramiona i przyzywająco machała z e zniecierpliwienia do Blue zachęcając ją by wsiadła i wreszcie mogły skonsumować tą krótką a jakże burzliwą znajomość.

Drugi raz zachęcać panny Faust nie trzeba było. Nie tracąc czasu pozbyła się kiecki, ściągając ją przez głowę i wieszając na otwartych drzwiach. Fura rzeczywiście robiła wrażenie, aż szkoda brała że stanie w garażu Zgreda i tyle będzie z niej pożytku, ale tym pomartwi sie potem. Teraz, ładując sie do środka i przygniatając leżącą już Federatkę, miała w głowie inne zmartwienia. Na przykład jej czarną kieckę. No po chuja ona komu?
- Lepiej ci będzie bez tego - warknęła drapieżnie, głosem w którym kotłowała sie agresja i pożądanie. Szybko chwyciła dolną krawędź materiału i podwinęła go do góry aż zatrzymał się gdzieś na wysokości żeber. Parsknęła widząc wspomniane zaraz po zakończeniu wyścigu majtki.
- I bez tego gówna - blond głowa wystrzeliła do dołu, zęby złapały za koronkę i szarpnięciem rozerwały ją, nie marnując sił na ściąganie przeszkody w sposób tradycyjny.
- Nooo… nooo faktycznie - powiedziała z zastanowieniem, podziwiając swoje dzieło i widok jaki przed sobą miała. W nosie łaskotał ją zapach olejków Seiko, a także inna, cieplejsza woń żywego ciała. Uklękła obok kanapy, aby nie musieć wystawać dupskiem na zimne powietrze nocy. - Do twarzy ci w niczym - chrypnęła w pępek Federatki, całując go zaraz potem. Schodziła ustami i dłońmi coraz niżej, aż zatrzymała się na na udach. Tam zrobiła przystanek, przez mrok rzucając wyszczerzony wyszczerz w kierunku niebieskowłosej głowy.
- Bądź grzeczna - rozkazała, przenosząc dłoń i nagle bez ostrzeżenia wbiła dwa wyprostowane palce prosto w gorące wnętrze Szafirka - I poproś.

Działania Blue druga Blue przyjmowała z pełną aprobaty radością. Zupełnie jakby panna Faust spełniała właśnie jej oczekiwania dokładnie jak się na to tak bardzo napaliła Federatka. Chętnie uniosła biodra w górę gdy Blue obrabiała jej niebiesko - czarną kieckę. Numer ze zdejmowaniem majtek jaki zaprezentowała dziewczyna z Vegas dziewczynie z Federacji też chyba jej się spodobał. Bo pisnęła bardzo po dziewczeńsku bynajmniej nie jak rajdowiec Ligii czy inna błękitnokrwista jaką też w końcu była. Wynagrodziła Blue łapiąc jej twarz i przyciągając do siebie do gwałtownego, ociekającego wilgocią i emocjami pocałunku. A potem kolejnego. Jej dłonie zaczęły przesuwać się niżej po ciele blond kochanki. Po jej ramionach, szyi, plecach, pośladkach. Sunęły badając nowe ciało niecierpliwe i zachłanne tak samo jak umalowane niebieską szminką usta badały usta drugiej kobiety.

W końcu Szafirek jednak dała robić swoje swojej Tygrysicy. Oparła się w zniecierpliwieniu o drugie, wciąż zamknięte drzwi. Jedna dłoń gdzieś błądziła jej po blodnwłosach druga opierała się o dach. Co jakiś czas dało się słyszeć jak drapie o wykładzinę paznokciami lub zaciska zęby gdy Julia robiła swoje. Julia widziała jej nagie ciało jako żywą mieszaninę ostrych kontrastów. Tam gdzie przebiło się światło reflektorów Cobry, ominęło drzwi, jej ciało i padało na ciało Federatki widać było przesadnie jasną, gładką skórę drugiej kobiety. Tam gdzie nie padało był mrok i musiały wystarczyć inne zmysły. Blue widziała jak w tych świetlno - cienistych kontrastach podkreślony zostaje bardziej niż w zwykłym świetle każdy ruch drugiej kobiety. Jak ciężko i szybko pulsuje jej płaski brzuch przy każdym oddechu jakby był oddzielnym stworzeniem, jak drgają jej piersi, jak na przemian wykrzywia się szarpana emocjami i hormonami twarz. No i słyszała ją i czuła. Jak ta druga reagowała na każdy jej ruch i działanie, na to, że była tu i właśnie obie nawzajem sprawiały sobie radość.

- Dawaj Tygrysico! Jedziesz! Zrób to! - na twarz Federatki która słysząc swoja kochankę zareagowała jakoś na moment przytomniej wrócił drapieżny, wyzywający wyraz jaki widziała u niej często podczas Wyścigu.

Była tak blisko, wystarczył jeden ruch nadgarstka i koniec. Pazury w ramieniu swędziały, mięśnie drgały, niecierpliwie czekając na impuls uwalniający metal z wytatuowanego ciała. Szybkie zgięcie nadgarstka wprawiające w ruch narzędzie mordu skuteczniejsze niż kula, szczególnie z takiej odległości. Panna Faust grała na zwłokę, szarpana czymś, czego nienawidziła bardziej od zaplutego Detroit - wątpliwościami. Wbite do blond łba zasady tłukły się z własnymi pragnieniami. Dostała zlecenie na Federatkę i brykę. Pierwszą miała zabić w widowiskowy sposób, drugą odstawić grzecznie do zleceniodawcy. Do tej chwili mogła się łudzić, że tylko udaje zainteresowanie, a cel jest jej potrzebny wyłącznie do wykonania roboty... ale kurwa. To nie było do końca tak. Polubiła ją, tę pieprzoną ligową bladź. Patrząc na nią miała wrażenie, że spogląda w lustro. Podobne gesty, zacięcie i ten skurwysyński błysk w oku... no i zajebiście tańczyła. Pełna pasji i życia.
Dwa rozwiązania jednego problemu. Albo zrobi co do niej należy, zapewniając sobie wejście pod skrzydła przydupasa Starego. Albo narobi w chuj wielkich kłopotów, lejąc na zlecenia Zgreda i daruje Mairze życie, a nawet pomoże utrzymać się na powierzchni. Do zaćpanej, uwalonej i zakręconej bliskością drugiej laski głowy powoli przebijało się zielone światełko. Jebać, po prostu jebać. Wyślizgiwała się z gorszego gówna... a niebieskowłosa przez ten krótki czas dała jej coś, o czego istnieniu zapomniała. Poczucie, że nie kwi w gównie w pojedynkę, bo najchujowszą rzeczą w marnej egzystencji każdego człowieka była samotność.
Zrobiła więc to, o co ją kochanka prosiła. Wgryzła się w nią jak w świeże, zielone jabłko - tak właśnie smakowała. Całowała ją, lizała i ssała, wsłuchując się w ruchy ciała. Do języka i ust dołączyły palce, poruszając się szybko wprzód i w tył. Lewą rękę, dla świętego spokoju, zacisnęła na jej piersi, bawiąc się nią i drażniąc brodawkę. Zajęcie przyjemne, odciągające uwagę od wizji rozpłatania gardła. Krwi na ramionach i szybko stygnących zwłok. Nie tym razem, nie musiała. Nic kurwa nie musiała, bo ktoś wydał rozkaz. Miała wolną wolę i właśnie z niej korzystała.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 18-12-2016, 17:26   #458
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
[u]Przed odjazdem[/u
Im więcej Alice mówiła tym większe oczy robił mutant. Totalnie nie zrozumiał wykładu. Zadał proste pytanie kto to eukariot, a usłyszał więcej dziwnych nieznanych słów niż przez większość swego życia, i to w jednym zdaniu, ba powiedziane na jednym tchu! Poczuł się... nieco głupim, że nic nie rozumiał. Na całe szczęście, wybawienie wreszcie nadeszło:
- Owady, no, to słowo Baba zna!- ucieszył się wyraźnie.
- Szeryf i twój tata wiedzą co robią. Nie martw się o nich za bardzo. Ale oczywiście, pomożemy im. - postarał się dodać otuchy.
Obietnicę późniejszego opatrzenia przyjął z ciepłym wdzięcznym uśmiechem, w jego prostym umyśle ważne były rzeczy teraz, a rany i opatrunek, to były sprawy na później, więc nic, czym należy się teraz martwić.


Po dużym buuum
Nożowniczka była bardzo ordynarna. Baba nie lubił ludzi którzy przeklinali. Dlaczego mówiła tak niegrzecznie do Alicji?
- Moja mama mówiła, że przekleństwa ranią małego Jezuska, i że tylko ludzie słabi lub głupi klną, gdyż albo chcą zamaskować własną słabość osc.. oscent.. oscylującą wulgarnością, albo są zbyt głupi by znać normalne słowa. Jesteś taką osobą? - zapytał Baba.
Jednak w jednym miała rację.
- Zadbaj też o siebie Alicjo, proszę. - poparł nożowniczkę, choć nalegać nie zamierzał, Alicja była doktorem ona najlepiej wiedziała, co należy uczynić i kiedy.

Gdy Alice poprosiła o dotrzymanie tajemnicy względem jej relacji z jej ojcem:
- Baba nic nie powie. Ale Baby raczej nie będą pytać. No... oni częściej do Baby strzelają niż rozmawiają.- wyjaśnił.

Gdy Baba dostrzegł ostrzelanych mężczyzn, nie zastanawiał się ani chwili. Dał znak Boomer by podążała za nim, i razem ruszyli by pomóc rannym. Ciężko rannym... Baba zdawał sobie sprawę, jakie szkody w miękkim ludzkim ciele czynią takie pociski.

Gdy wrócili, Nix całował się akurat z nożowniczką. Baba aż wytrzeszczył oczy. Totalnie nie rozumiejąc co się dzieje.
Dopiero po chwili odnalazł wzrokiem Alicję i wydukał, że ma rannych potrzebujących pomocy. Niepotrzebnie, bo Alice już przeszła do działania i do oględzin rannych.
Baba ostrożnie ułożył rannego na ziemi, pomagając zaraz po tym Boomer, by i drugi ranny znalazł w miarę wygodne miejsce.
Gdy mutant usłyszał przeprosiny Alicji, uśmiechnął się lekko, i położył dziewczynie wielką rękę na ramieniu, delikatnie je ściskając. Nie powiedział jednak nic, i wycofał rękę natychmiast, nie chcąc czasem przeszkadzać pani doktor w pracy. Ale chciał by wiedziała, że to docenia i, że jest z niej dumny.

Potem postarał się nawiązać kontakt radiowy z ojcem Alicji. Nix mówił, że nie odpowiada, ale warto było spróbować.
 
Ehran jest offline  
Stary 19-12-2016, 07:06   #459
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 61 1/2

Cheb; rejon północny; port wschodni; Dzień 7 - wieczór 3 h po zmierzchu; ciemność z deszczośniegiem; ziąb.




Nico DuClare



Nico spojrzała przez optyczne oko swojego Elcana. Cel był średnio odległy jak na możliwości jej broni ale kanadyjska optyka znacznie ułatwiała jej obranie przeciwnika za cel. Sam cel mimo nocnego strzelania był skryty w półmrokach i cieniach jakie dawał podpalony przez niego budynek i był całkiem wygodnym celem do strzelania jeśli chodzi o wielkość. Jednak samo wzięcie na cel wieżyczki broni ciężkiej ślącej serię w stronę brzegu było już zauważalnie trudniejsze. Widziała prawie sam ciemny obrys celu zarysowany kontrastem świetlnego odblasku od pożaru. Tylko strzelają non stop lufa błyskała stroboskopowo kolejnymi posyłanymi w ciemność pociskami.

Kanadyjska tropiciel nie spieszyła się. Wodny pojazd o kanciastych kształtach oddalał się od niej coraz bardziej. Poruszał się jednak w miarę przewidywalnym i niezbyt szybkim tempem. Coś może trochę szybszym niż truchtający człowiek. Strzał ostatecznie nie był aż tak trudny. Co potwierdziło się od razu gdy triplet pośrednich pocisków tragnął nieco karabinkiem, łuski wypadły i zaszeleściły na owadzich pancerzykach obok karabinku a tam, z półtorej czy dwie setki metrów dalej na czarnym obrysie wieżyczki coś bysnęło a ona zadrgała od uderzenia trochę bardziej niż dotąd ogień ciągły wpławiał ją w zauważalne wibracje. Reakcja odpływającego kutra też była błyskawiczna.

Ogień z trafionej wieżyczki nie umilkł ani na chwilę i dalej słał pociski w wybrany cel niewidoczny w tej chwili dla przepatrywaczki. Jednak druga wieżyczka dotąd ostrzeliwująco coś czy kogoś na przeciwległym brzegu przerwała ogień i obruciła się ku rufie i będącą półtorej setki za nią Kanadyjce. Nie strzelała jeszcze. Ale Nico nie widziała wcześniej ładnie wyeksponowanej profilem lufy broni i miała wrażenie, że chyba jest wycelowana gdzieś mniej wiecej w jej stronę. Zastępczyni szeryfa miała wrażenie, że wieżyczka węszy niczym pies który już zwęszył niebezpieczeństwo ale jeszcze niezbyt dokładnie zlokalizował by zaatakować.

Wówczas gdzieś doszedł jej dudniący, miarowy odgłos. Śmigłowce! Znowu je słyszała. Też gdzieś z podobnego kierunku jak i wcześniej. Ale i odległość była chyba też taka jak i wcześniej czyli po drugiej stronie zatoki oddalonej pewnie o kilka kilometrów. I raczej nieprzybliżał się a słabł jakby maszyny odlatywały. Po chwili nasłuchiwania Kanadyjka zorienotwała się, że maszyny jakby robiły wielkie koło wokół osady trzymając się w miarę bezpiecznej odległości od pola walki toczonego na dole. Niemniej jednak reakcja na ziemi a właściwie z wody i tak była. Po chwili dał się słyszeć dudniący odgłos wystrzałów z czegoś cieżkiego. Z czegoś co dotąd jeszcze nie otwierało ognia. Z tej pierwszej już niewidocznej dla Kanadyjki jednostki poszło w nocne niebo świetlne kreski. Po chwili odpowiedział im odgłos broni maszynowej z podobnego kierunku ale bardzo odległy, strzelający juz pewnie z kilometrowych odległości. Efektu ani jednego ani drugiego ognia nie dane jednak było zastępczyni szeryfa zaobserwować.




Cheb; rejon północny; zachodni port; Dzień 7 - wieczór 3 h po zmierzchu; ciemność z deszczośniegiem; ziąb.




San Marino, Alice Savage, Bosede “Baba” Kafu



- Ale środki przymusu są niezbędne do utrzymania rewolucyjnego porządku Brzytewka. Poslednim umysłom może się to wydawać terrorem ale to kwestia błędnej perspektywy. To dla ich dobra. Partia wie co jest dobre dla obywateli. Nie jest rozsądne się kłócić z jej oświeconym i porpawnie iedologicznie zdaniem. - Lenin cierpliwie tłumaczył Alice i chyba tylko jej bo reszta jakoś nie wykazywała zauważalnego zainteresowania naprostowaniem swoich ideolgocznych kręgosłupów od ojca rewolucji i przewodniczącego partii o zakładaniu jakiej właśnie mówił i namawiał Alice do wstąpnienia.

Ta jednak miała i tak aż nadto roboty by mu odpwiadać coś wiecej niż urwanymi zdaniami. Musiała się skupić. Było łatwiej odkąd Tweety przyniosła z samochodu jakąś lampę czy latarkę. Świeciła i to zdecydowanie pomogło w postawieniu diagnozy i przeciwdziałaniu. Obaj ranni mężczyźni byli przemoczeni do suchej nitki. Najwyraźniej moczyli się w wodzie zdecydowanie dłużej od Nix’a przy cmentarzu i efekty też były poważniejsze. Nix się jeszcze uchował bez żadnych poza chwilowymi konsekwencji. Ale i chebański szeryf i ten nowojorski żołnierz mieli już wszelkie oznaki pełnoprawnej hipotermii. To musiało trochę trwać nim doprowadzili się do takiego stanu. Z tego Dalton wyglądał jakby wyszedł z tej próby dość obronną ręką. Telepało nim niemiłosiernie, miał sine usta i trudności z mówieniem. Ale mimo wszystko miał dosć łagodne stadium hipotermii. Teraz jednak ten świeży postrzał który musiał oberwać przed chwilą jednak raczej załatwił go na dobre. W połączeniu z wychłodzeniem i mokrym ubraniem w tej temperaturze ledwie paru stopni powyżej zera i padającego deszczu ze śniegiem nadawał się na szpitalne albo chociaż domowe łóżko. Ale w pobliżu nie było żadnego. Tylko podłoga garażu na łódki i pocharatane pojazdy. Wszystko oblezione przez inwazyjne plastikowe robactwo niewiadomego pochodzenia.

Drugi z pacjentów, też w mundurze choć odmiennym był w o wiele poważniejszym stanie. Zarówno wychłodzenie dało mu się we znaki bardziej jak i teraz oberwał bardziej pechowo bo w korpus co z reguły było groźniejsze niż postrzał w kończynę jaki otrzymał facet ze złotą odznaką. Jednak dostrzegła u niego prawdopodobną przyczynę silniejszego działania zimnej wody. Oberwał już wcześniej. Pewnie w wodzie. Postrzał sam w sobie nie był bardzo groźny i przed chwilą oberwał o wiele mocniej. Ale rana do tej pory nie była nawet prowizorycznie opatrzona i chyba bardziej zimna woda w końcu zasklepiła ranę niż opatrunek. Wcześniej musiał więc stracić trochę krwi. Wysiłek jakie wykonywało postrzelane wcześniej ciało o mniejszej zawartości czerwonego ogrzewacza było ogromne więc i wpływ wodnej zimnicy był na Nowojorczyka silniejszy niż u Daltona.

- T-t-tam. Z-zos-tawiłem g-go t-tam. - Chebańczyk dokonał niesamwitego wysiłku by cokolwiek powiedzieć przez targane dreszczami ciało. Trzęsącą się i strasznie bladą dłonią wskazał na zamknięte wciąż, żaluzje drzwi od strony rzeki.

- D-d-d-dla cz-cz-ego? - głos szeryfa jakby przezwyciężył rosnącą apatię powalonego obok niego Nowojorczyka.

- B-bo ch-chciał-em w-was os-trz-ec… - wycharczał z trudem szeryf przenosząc wzrok na strasznie bladą twarz żołnierza.

- Za późno! S-s-sły-sz-sz-eliś-my w-w-wasz sam-m-moch-ód! Cz-cze-ka-liś-cie! Mo-gliś-c-cie w-w-wcze-ś-nie-j! W-wys-ta-wi-liś-cie n-n-nas! - gniew zdawał się dodawać energii Nowojorczykowi. Uniósł się na boku patrząc oskarżająco na szeryfa. Ten wydawał sie zaskoczony pomimo targającymi nim dreszczami.

- T-t-tak. Z-z-za d-długo. P-prz-ep-rasz-am. Z-za d-dłu-go. - Alice będąc z bliska widziała jak chyba pierwszy raz Dalton odwrócił wzrok pod czyimś spojrzeniem. Spojrzał gdzieś w dół na podłogę jakby nie mogąc znieść spojrzenia nowojorskiego żołnierza. Ten chwilę wpatrywał się w tą bardzo obecnie bladą twarz jak i jego własna ale widząc to samo co Alice opadł po chwili na zarobaczony beton.

- O-on-oni b-by-li z r-re-zer-wy… Z-z Gw-ar-di-i… Gów-nia-rze… M-mia-ło być kop-panie na bag-nach. Z dala od f-fr-ontu na Wys-pie. B-bez-piecz-ne z-zad-danie na t-tył-ach… - mężczyzna wpatrywał się teraz niewidzącym wzrokiem w górę. Nie widział chyba pochylaącej się nad nim lekarki w habicie i skórzanej kurtce. Wpatyrwał się gdzieś w mrok sufitu. - D-d-dla-czeg-o? D-dla-czego nas nie ostrz-eg-liś-cie? J-jed-en krz-yk... Posza-tkowa-li nas w tej ł-ło-łodzi. - nowojorski żołnierz zdawał się znów mieć przed oczami tą scenę z tą łodzią i szatkowaniem.

- W-wi-em… W-w-idz-iał-em… Prz-ep-ra-szam. - wystękał ponownie szeryf wracając spojrzeniem na zapatrzoną w mork nad nimi bladą twarz żołnierza NYA.

- T-tak. Wiem. Był-eś t-tam… Z-z-ze mną… Po-pop-ły-nął-eś z-z-ze mną p-po Bred’a i-i Go-rson-a… Widz-dział-eś… J-jak ich posza-tko-wali skur-wy-syny n-na m-mo-ich ocz-ach ich posz-sza-tko-wali skur-wys-yny… N-nie z-zdąż-yłem d-dop-łynąć i zab-rać ich… - Nowojorczykiem targały i emocje i dreszcze mówił z co raz większym trudem wpadajac w głębsze stadium odmrożeniowych majaków.

- J-ja też n-nie zd-dąż-yłem. - szeryf położył trzęsącą się jak w febrze dłoń na przemoczonym, zimnym ramieniu munduru NYA chcąc chyba jakoś go pocieszyć czy moze ukoić własne sumienie.

- Tak, wiem… Wiem c-co zrob-iłeś… Pozw-alasz pętać się skazom p-po ulic-ach… Też takie mamy… A-ale m-mniejsze… I n-nie mówią… A-le t-t-to s-sam-o p-ple-mię… A-albo m-my a-albo o-ni… Z-zobacz-ysz… D-dos-tanie roz-kaz i zacz-nie się rzeź… U nas tak jest… A-lbo my al-bo oni… W-eiem… Był-eś t-tam… D-dob-rze ura-tuj i-ich… M-o-ich ch-łop-ców… K-ogo- s-się d-da… Jed-neg-go ch-cho-ciaż… J-edn-ego ch-chociaż… N-nap-iszę rap-ort… P-pow-iem c-co trz-eb-a… Że nic ni-e był-o w b-biu-rze… Czek-aliśmy a po-ot-em przyszli on-ni… Wez-wał-em wsp-arcie… Przyb-ędą… N-nie zos-tawią nas… N-nasz-e moź-dzierz-e już dały im w ko-ść… A-ale d-dal-eko dla nich… Ale przyb-ęd-ą… Nie zos-tawią nas… Nie zos-tawią… - mówienie, upływ krwi, zimno zmogły w końcu nowojorskiego żołnierza. Ciężko oddychał i zaczeły szaprać nim dreszcze choć rzadziej. Alice widziała, że hipotermia postepowała powoli ale nieubłaganie. Obaj z szeryfem mieli szanse przeżyć noc. Jeśli zostawi sę ich w spokoju i w cieple no i nie otrzymają kolejnych ran.

- To co robimy teraz? - pierwszy odezwał się Eryk ale wydawał się Alice dość zagubiony widząc i słysząc to wszystko od obydwu targanych hipotermiczną febrą meżczyzn.

- Może ich przeniesiemy do vana? Mogę tam włączyć ogrzewanie. No i mam tam jakiś koc i takie tam. Położy sie ich obok tamtego. - odezwała się blond kierowca z rozmazana twarzą z której nieregularnymi, czarnymi zaciekami spływał ciemny barwnik na policzki i dół twarzy.

- To włączaj. Przynieś ten koc, przeniesiemy ich. - Eryk po chwili wahania jakoś się przemógł i Tweety nawet chyba się ucieszyła, że może przekazać mu lampę i oddalić się choć na chwilę od tej sceny z dwójką zmarzniętych i przemoczonych facetów złożonych obecnie na podłodze.

- W-wsz-ys-cy p-po-peł-nia-my b-błę-dy i n-nie w-wy-ch-o-dzi jak by-śmy ch-cie-li… - powiedział z trudem szeryf patrząc na klęcząca przy nim lekarkę. Po chwili wróciła Tweety z kocem i razem z Erykiem rozpoczęli operację przenoszenia szeryfa do furgonetki.



San Marino



- Ej no na serio? Nie mów mała, że takie tam muskanie z pięknym chłopcem plakatowym zrobiło na tobie wrażenie? - prychnął w odpowiedzi Paul widząc co i jak San Marino mówi i reaguje na całowanie się z Nix’em. Pokręcił nonszalancko głową i na luzie podszedł do dziewczyny z Kalifornii. No może byłoby bardziej na luzie gdyby nie kuśtykał po świeżym postrzale jak oberwał od faceta z którym właśnie przestała całować się nozowniczka.

Podgolony Runner w golfie stanął przed szamanką i bez ceregieli zbliżył jej usta do swoich przyciągając ja do siebie. Usta, języki i zęby złączyły się, wymieszały, splatały smakując się siebie nawzajem. Runner smakował inaczej od Pazura. Wyczuć się dało tytoniową goryczkę i charakterystyczny smak zielska które namiętnie palili chyba wszyscy z tej bandy. Chodź obaj całowali się żywiołowo, chętnie i bez oporów. Zmieniło się dopiero na koniec gdy już jakby na pożegnanie szamanka przygryzła wargę Runenra do krwi aż ten syknął z niepsodziewanego bólu. Spojrzał zaskoczony na czarnowłosą przystawiając dłoń do własnych ust i na jego palcach pojawiły sie karminowe krople. Ta nie dała mu okazji do zastanowienia i stróżka jego krwi została zlizana przez jej język. Paul w końcu odzyskał chyba głos i możliwość sensownego działania.

- Ah tak? Lubisz jechać po krawędzi tak? - odezwał się Paul wolno kiwając głową w dół i coś chyba niezbyt czekając na odpowiedź. Zrobił krok do przodu znów zbliżając się do szamanki. - Po krawędzi noża? Lubisz co? - nagle jego ramiona wystrzeliły do przodu popychając dziewczynę tak, że tą cofnęło o krok i uderzyła plecami o blaszaną ścianę garażu. - Lubisz krwiste zabawy co? Na ostro co? - spytał jakimś nagle agresywnie brzmiącym, przyciszonym głosem.

Pokonał ten jeden krok co ich nagle oddzielił i złapał dłonią za jej czarne włosy odchylając jej głowę do tyłu. Trzymał ją tak z jakiś jeden szybki oddech a po te chwili szarpnął jej włosami i tak, że jej twarz i usta prawie zderzyły się z jego twarzą i ustami. Znów się całowali ale tym razem inaczej. Tym razem był to brutalny i agresywny pocałunek bardziej przypominający charakterem walkę o dominację czy inne zmagania niż delikatną pieszczotę jaką z reguły się kojarzył.

W końcu oderwali się od siebie patrząc na siebie czernią oczodołów i bladymi półliniami cieni widocznych w łunie pożaru w oddali i świateł reflektorów wewnątrz garażu. Po tak gwałtownych pieszczotach oboje potrzebowali choć moment na złapanie oddechu.

- Ej mała! Nie mów, że ten złamas zrobił na tobie wrażenie! - gdzieś z głębi pomieszczenia rozległ sie nowy głos. Tego San Marino nie znała. Ale Paul chyba tak, bo jeśli właśnie był idealny moment by powiedzieć jakiś kozacki tekst albo przejść do dalszej tury to właśnie dokładnie teraz. W zamian za to gdy usłyszał tamtego Paul wniósł głowe ku czarnemu sufitowi i wydał z siebie umęczone westechnienie. Zupełnie jakby palanta co się właśnie wciął w ogóle sie nie spodziewał a na pewno nie zapraszał na imprezę. Palanta który stał teraz w wywalonej bramie garażu.

- Hektor! Cześć Hektor! - pierwsza zareagowała Tweety gdzieś tam chyba z mroków vana. Chyba pomagała nosić czy co tych dwóch co ich ten wielki, pazurzasty mutant przywlókł. Tweety dla odmiany nagle prawie pisnęła z bynajmniej nie ukrywanej ekscytacji i nawet bardzo po dziewczeńsku pmachała do przybysza dłonią. Sylwetka widoczna w przejściu spojrzała chyba z zaskoczeniem w stronę blondyny i lekko pokręciła głową. Jeśli miał mieć dobre wejście i właśnie coś dopowiedzieć kozackiego to Tweety właśnie znakomicie mu to zrujnowała. A przynajmniej jego poza i mina zdawały się tak mówić.

- Konkurs oralny? Ale to się złamasie nie tak robi. Za wysoko focza ci fika. - Hektor na razie chyba postanowił zignorwać blond kierowcę i ruszył w kierunku Paul’a i San Marino. Teraz już byłow idać wyraźniej jego wyćwiekowaną skórzaną kurtkę.

- Nie ma żadnego konkursu luju. Nie dla takich cieniasów jak ty. - Paul westchnął starając się chyba wręcz ostentacyjnie nie patrzeć w stronę nadchodzacego kumpla.

- A właśnie, że jest! Ja się mogę z tobą całowąć Hektor! - Tweety coś chyba nie zamierzała odpuszczać bo jakby nawet zaczęła iść w zbieżnym z hektorowym kierunku.

- Coś ty za jedna? - spytał w końcu Latynos patrząc koso na podchodzącą blondynę. - O, cześć Brzytewka. - przy okazji chyba dostrzegł też kręcącą się przy vanie lekarkę co w panujących warunkach oświetleniowych tak całkiem łatwe nie było.

- Nie pamietasz?! Jestem Tweety! Ta od Lenina! - dziewczyna zdawała się tryskać entuzjazmem i radością ze spotkania. Razem z Latynosem podeszli już całkiem blisko San Marino i Paula. Na tyle by mechanik zaliczyła mordercze spojrzenie od Paula z którym przecież tak radośnie się nie witała. Wywołany imieniem Azjata też machnął na powitanie głową co Latynos zareagował podobnie.

- Ah tak. No pewnie. - przytaknął w końcu Hektor stając już całkiem blisko parki pod ścianą. - Kurwa jak ty łazisz jak jakaś pizda? Gdzie masz kurtkę? Nie mów, że ci zajebali bo to siara nawet jak na ciebie dać się wieśniakom albo sztywniakom obrobić jak jakiś frajer. - Latynos spojrzał krytycznym wzrokiem na czarny golf kumpla. Przy nich wszystkich Paul rzucał się w oczy tym brakiem charakterystycznej kurtki.

- Jestem na tajnej misji dupku. Od samego Guido. Specjalne misje wymagają specjalnego sprzętu nie? - prychnął w odpowiedzi bielszy z Bliźniaków kręcąc zniesmaczony chyba tą uwagą. - Właśnie przestań pytlować i mów co masz od Guido. - ponaglił gestem brody latynoskiego kumpla.

- A jak zwykle. Mamy ten Bunkier i mamy przywieźć Brzytewkę do niego i przy okazji zrobić rozpierdol. Czemu kurwa musimy się tu fatygować i ona jeszcze nie jest na miejscu co? I kto tu kurwa tak napierdala z maszynówy jakby srał co rano całą serię od nowa. - zapytał swoją porcję pytań Latynos chcąc chyba zorientować się co się dzieje w najbliższej okolicy.

- Jakieś cwele się tu wjebały i jebią do wszystkiego! To co z tym całowaniem? - do rozmowy wtrąciła się zniecierpliwiona dziewczyna z rozmazanym barwnikiem ściekającym na dolną połowę twarzy.

- Rozpączkowałeś się czy znów ci się wydaje, że jesteś fajny i zabawny? Bo coś na szczęście więcej cię niż zwykle nie widzę. - Paul zignorował Tweety i spytał znowu Latynosa i nastęna rzecz która z kolei interesowała jego.

- Kto ma być to jest i jest gdzie ma być. Tam leżał Dalton? I jeden ze sztywniaków? Czemu Brzytewka koło nich lata zamiast pakować dupę na łódź czym kurwa miałeś się zająć? - odpowiedział nieco już zirytowanym głosem bardziej ciemnoskóry z Bliźniaków wskazując głową na wciąż krzątajacą się przy samochodzie i rannych rudowłosą lekarkę.

- Pamiętasz co mowiła na Wyspie jak spotkałem tą focz co na mnie leci i tych dwóch brzydali brzydszych nawet od ciebie? No to jeden z nich, ten większy i mniej brzydki to jej stary. No i kurwa to Brzytewka a jej stary to trochę jakby był Runnerem nie? No to kurwa musimy go wyciągnąć i zgarnąć razem z nią. Wiesz jaka ona jest. Poryczałaby się zaraz i w ogóle… No wiesz jaka ona jest… - białas wzruszył ramionami i przekierował spojrzenie gdzieś w bok. Latynos chwile wpatrywał się w niego po czym spojrzał w głąb garażu na kręcącą się przy rannych Alice.

- No. To trochę pojebane, że jej stary to też Runner. Łapiesz? - Latynos podrapał się po brodzie wciąż wpatrzony w scenkę przy vanie.

- Łapię. Ale to Brzytewka. Wiesz jaka ona jest. - Paul też powędrował spojrzeniem w tym samym kierunku i przez chwilę się obaj nie odzywali.

- To nie będziemy się całować? - spytała niepwenie i już troche rozczarowana Tweety zerkając po trochu na wszystkich ale głównie na latynoskiego gangera.

- Jak nie! - fuknął na nią Hektor i przekierował spojrzenie na San Marino. - By konkurs był uczciwy musi oceniać ta sama osoba. To jak mała? Jesteś gotowa na gorącą, namiętność z południa od której topią się kobietom kolana i zmienia dziewczynki w kobiety? - wyszczerzył się latynosk ganger prosto w twarz szamanki.

- No nie. Znowu kopiujesz moje teksty na podryw. - Paul pacnął się głośno, wręcz scenicznie w czoło kręcąc przy tym głową.



Bosede “Baba” Kafu



Baba nakazał swojej SI nawiązanie łączności przez radio. Oboje musieli skorzystać z pomocy Nix’a który odzyskał od gangerów radio Boomer i razem z nim próbowali nawiązać łączność z Anthonym “Cass’em” Rewersem. Jednak ich wysiłki spełzły na niczym. Obydwa radia działałay tak samo jak radio Nix’a co szybko sprawdzili przy okazji nawiązując wspólną łączność. Ale szef Pazurów się nie zgłaszał.

Sytuacja na zewnątrz zdawała się przycichać. Ogień maszynowy umilkł najpierw ten strzelający w ich brzeg. Sam garaż nadal nie był atakowany w żaden sposób więc mimo, że od tak silnych środków walki jakimi dysponowały kutry dzieliło ich zdecdowanie za mała oldegłość by stanowiło to jakąkolwiek ochronę to nie kierowały jak na razie ataków w ich stronę.

Z całej ich trójki bez szwanku wyszła tylko Boomer. Choć miała ranę z poprzedniego starcia z Runnerami. Teraz wyszła cało ale oberwali i Baba i Nix którzy wcześniej wyszli z kolei bez szwanku. Alice zdawała się panować nad sytuacją korzystając z pomocy tak Runnerów jak i zastępców szeryfa. Do środka z zewnątrz wszedł kolejny facet sądząc z reakcji Runnerów, zwłaszcza tego faceta w golfie, chyba też Runner i to dobrze im znany. Alice też zdawała się go dobrze znać i z wzajemnością. Poraniony i zmarznięty żołnierz którym zajmowała się Alice sporo mówił. Brzmiało trochę jak majaki w gorączce i nawet trząsł się ale Baba widział jak jego ciało jest najchłodniejsze ze wszystkich tutaj obecnych. On i pan Dalton raczej nie wyglądali by nadawali się do jakiejś sensownej akcji. Ten Runner w wyrzutnią też mocno oberwał. Był nadal zdolny do akcji choć widać było na każdym kroku, że szrapnele odcisnęły na nim swoje piętno. Podobne wrażenie sprawiał ten który z całej bandy chyba najbardziej kumplował się z Alicją bo wyraźnie kulał od postrzału Nix’a. Raczej cali wyszli z ostrzału ci dwaj Runnerzy z ciężką bronią maszynową podobną do tej której używał Schroniarz no i ten z miotaczem ognia. Razem więc na oko Baby zdatnych do walki było ich z dwójką Pazurów, trzema Runnerami z ciężką bronią, dwoma co się chyba kłocili pod ścianą i ta wulgarna dziewczyna z obszytym kośćmi i czaszkami pancerzem i Eliottem to było ich coś jakby z dziesięć osób. Z czego gdzieś połowa miała ciężką broń. Choć na tak duże cele najwartościowsza wydawała się wyrzutnia którą wciąż miał ten pocharatany odłamkami Runner.

- Musimy wyjść. Pojść po szefa. Ale to będzie gdzieś z setka metrów gołego parkingu. Mało osłon. Jak wybiegniemy to nas wystrzelają. - zaczął mówić Nix patrząc to na Babę to na Boomer. Reszta z głębi garażu też zaczęła stopniowo spływać w stronę wyjścia gdzie stali widząc, że coś zaczyna sie dziać.

- Ja mogę wyjść na dach. Z tego Remingtona to ich daleko sięgnę. No ale to jedna kula. To ich raczej nie przygniecie. - powiedziała Boomer pykając balonem z balonówki i odpowiednio pokazujac na dach pod którym stali i na poaronowy karabin wyborowy.

- Moglibyśmy poczekać aż odpłynął dalej. Wtedy powinno być bezpieczniej. Ale to potrwa. - młodszy z Pazurów wahał się wyraźnie. Podrapał się nerwowo po policzku. Nie było trudno odkryć motywów wahania młodego najemnika. Teren parkingu był bardzo ryzykowny do pokonania pod ostrzałem. Setka metrów mogła się okazać nie do pokonania nawet jeśli były tam jakieś osłony. Ale trzeba było dotrzeć do płonącego budynku by myśleć o ratunku kogoś wewnątrz. Tymczasem nie mieli żadnego potwierdzenia, że tam ktoś jest. Przynajmniej ktoś żywy. To co wiedzieli to, że tam ostatnio widziano Rewersa ale czy był tam nadal tego nikt nie wiedział. Równie dobrze mogło go tam nie być lub spotkał go już smutny koniec jak nie od płomieni to od kul jakie tutaj latały często i gęsto. A kutry z ich bronią były tutaj na pewno. I teren w tej chwili na pewno był pod ich okiem i lufami.

- Może poczekajmy aż odpłynał? - zaproponował Eliott. - Tam dalej rzeka robi się węższa. Tak gdzieś o jedną czwartą. Najwęższa jest pod mostem. Tam ma z połowę tego co tutaj. Potem znowu sie trochę rozszerza no ale nie jak tutaj w porcie. One teraz pewnie wpływają na zatokę portu tam jest dużo wody i miejsca dla nich. Ale dalej jest ciaśniej, mniej wody. A na brzegach z obu stron jest więcej budynków. Jest gdzie się ukryć. - ciężko było powiedzieć czy Eliott po odzyskaniu kontaktu z szefem stracił na motywacji by biec do płonącego budynku czy wolał jakoś podać inną alternatywę dla tego wyjścia które nawet z tej perspektywy wyglądało na karkołomne.

- To ja idę na ten dach. Będę wam mówić co robią. - machnęła rękę w górę Pazur i przepchnęła się przez robiący się już przy wyjściu tłumek. Baba po chwili widział jej cieplną sylwetkę jak wspina się po drabince na dach.

- A po co w ogóle mamy gdzieś wybiegać? Poczekajmy niech popłynął i wtedy wyjdźmy. I tak już pewnie się zjarał jeśli ktoś tam był albo go gruz przywalił albo oberwał czymś wcześniej. Po co mamy biegać po jakiegoś trupa? - powiedział niezadowolony najwyraźniej z przebiegu dyskusji jeden z Runnerów z rkm.

- Może pojedźmy jak już? Przecież mamy furę. - inny z Runnerów wskazał kciukiem za siebie na któreś z dwóch aut w garażu ale tak niewyraźnie, że nie było wiadomo o które mu chodzi czy może nawet o oba.

- To nasza fura. - warknął zirytowanym tonem Pazur patrząc nieprzychylnie na tego co się odezwał.

- Są na rzece. Odpływają w głąb rzeki. Bliższy jest sto pięćdziesiąt dalszy dwieście metrów od nas. Tan dalszy ostro dymi ale ognia nie widzę. - szczeknęło jednocześnie w krótkofalówce Nix’a i Baby głosem Boomer.

- Wasza fura ale rozkraczona a my mamy mechanika. Hej, Tweety! Oporządzisz tego ich złoma w minutę dwie by był na chodzie?! - odparł ten z przestrzeloną przez Nix’a nogą pytając się blondyny z umorusaną twarzą.

- No pewnie! - prychnęła pogardliwie dziewczyna jakby nawet urażona, że musi się jej pytać o takie rzeczy.

- No! Widzisz piękny chłopcze plakatowy? Będziesz udawał, że nie jesteś taki beznadziejny to Tweety skołuje brykę na koła a jak nie no to sam cwaniakuj jak ją zmajstrować. Już widziałem co potrafisz za kierownicą i chuja się na tym znasz. - wycedził Paul do Pazura od razu podnosząc najemnikowi poziom adrenaliny co było widoczne i w spojrzeniu i zaciśniętych szczękach i pięściach. Nie odezwał się jednak na tą zaczepkę. Jakby nie patrzeć terenówka wyglądała znacznie gorzej niż van ten jednak obecnie był niczym improwizowany czarny ambulans z trójką rannych i jednym ciałem medycznym. Od strony rzeki doszło ich ponowne dudnienie broni maszynowej.

- Ktoś tam jest. Na drugim brzegu. Pierwszy kuter strzela do niego. Jakieś 400 metrów od nas. Człowiek. - radio znów szczeknęło zniekształconym głosem Boomer.

- Przyjąłem. Oberwał? - odpowiedział jej Nix i zostawił włączone na nasłuch radio.

- Nie widzę czy oberwał. Nie widzę kto to. Schował się. - odszczeknęła Boomer w radio. Nagle przez strzelaninę rozległ się regularny łomot czegoś cięższego. Na ucho Baby ogień był dość wolnobierzny jak na broń maszynową ale nadal była to na pewno jakaś broń maszynowa. I pewnie nadrabiała kalibrem i masą pocisku sądząc na słuch.

- Pierwszy kuter do czegoś strzela! Ale gdzieś w powietrze w głąb lądu! O! I coś mu odpowiada ogniem z góry! Z bardzo wysoka! Nie widziałam tu tak wysokich budynków w osadzie! - w głosie najemniczki pobrzmiewało podekscytowanie i zaskoczenie na raz. W końcu niby co by miało lz wysoka nagle zacząć strzelać do kutrów?

- Może to ze spichleża? On jest wysoki i w głębi lądu. Ale nie wiem kto to mógłby być. - zaproponował rozwiązanie zgadki Eliott.

- Kutry są zajęte? - spytał przez radio Pazur drugiego Pazura.

- Pierwszy kuter strzela z dwóch wieżyczek do tego czegoś. Dwie mocno dymią, może są zniszczone. Tylny filuje na tylny brzeg i rufę. W naszą stronę na razie nic nie ma. Ale one szybciej obracają wieżyczkami niż my dobiegniemy do domu. - zameldowała Pazur a drugi postanowił wykorzystać okazję.

- Ryzyk fizyk, lepiej chyba nie będzie. Ruszajmy! - rzucił patrząc krótko po zebranych przy wyjściu grupie.





Wyspa; Schron; poziom cywilny; Dzień 7 - ?, jasno; chłodno.




Will z Vegas



Siedzieli obydwaj rozdzieleni blatem stołu i rozmawiali jedząc. Z czego jadł głównie Will bo był głodny jak wilk. Nie pamiętał kiedy ostatni raz był tak głodny jak teraz. No odkąd tu przybyli to chyba jeszcze nie. Jednooki okazał się być niezbyt rozmownym i niezbyt otwartym na poznawanie nowych ludzi człowiekiem. Raczej sprawiał wrażenia pragmatyka skupionego na zadaniu, w tym wypadku na tym co obaj niedawno usłyszeli od szefa bandy.

- Sterówka od wody byłaby dobra. Zaprowadź mnie tam. Zobaczę jak to wygląda.- starszawy już facet kiwnął głową dając znać, że ten punkt przypadł mu do gustu. Odwrócił głowę bo jakaś para facetów w skórzanych kurtkach siedząca przy stoliku obok zaczęło rozmawiać na tyle głośno, że nie dało sie udawać, że się nie słyszy.

- Intubacja? To coś jak ta twoja amputacja? - spytał niepewnie i podejrzliwie jeden z nich, raczej młody i krótko wygolony.

- Nie no co ty! Amputacja to amputacja a intubacja to intubacja! Jakby to było to samo to tak samo by sie nazywało nie? - przekonywał ten obok jakby koniecznie chciał przekonać tego pierwszego.

- No może. Ale co to jest ta intubacja? - dociekał ten podejrzliwy gasząc w puszce kiepa i dusząc go kilkukrotnie dla pewności.

- Nie wiem. Brzytewka kiedyś coś nawijała to zapamiętałem. Ale chuj z tego? Wiesz co to jest ta intubacja? - przekonywał dalej ten krótko wygolony patrząc chytrze na rozmówce w skórzanej kurtce.

- No nie wiem. - przyznał niechętnie ten pierwszy i spojrzał wyczekująco na tego mądrzejszego czekając chyba by to wyjaśnił.

- No właśnie! Ty nie wiesz, ja nie wiem to i tamten gnojek nie będzie wiedział! No chodź, pójdziemy zrobić mu tą intubację! - wstał klepiąc tego drugiego w ramię zachęcając go do tego samego. Rzucił swojego kiepa na podłogę i przydeptał butem.

- No dobra. - mruknął te pierwszy chyba nie do końca przekonany o racjach kolegi ale jednak wstał i obaj skierowali się ku wyjściu ze stołówki.

- Taa… - skomentował to wszystko Jednooki i znów zwrócił się do Will’a. - Dobra kończ szamę i idziemy. - I jeszcze opowiedz mi więcej o tym lotnisku i materiałach wybuchowych. Materiały, paliwo no tak to by nam pomogło uporać się z tym robactwem. Gdzie to jest dokładnie? - wstał też od stołu widząc już właściwie pusty talerz Schroniarza i czekał aż ten wstanie. Will zaś wiedział, że do lotniska są dwie drogi naziemna i podziemna. Naziemna wymagała by wyjść na powierzchnię i pójść drogą lub na przełaj na lotnisko a potem pod. Zaś podziemna prowadziła przez Korytarz Szaleństwa czyli okolicę skąd niedawno wrócili z polowania na potwora.

- Intubacja?! Na ranę postrzałową nogi?! Który geniusz to zalecił?! - gdzieś z korytarza doszedł go znajomy i bardzo rozsierdzony głos Barney’a. Nie widział go ale chyba coś dziwnie współgrało to z tym co ci dwaj rozmawiali obok przed chwilą. Jednooki też spojrzał i znów smętnie pokręcił głową.

- Taa… - mruknął i poprawił sobie przepaskę. Will zauważył, że u jednej z dłoi brakuje mu dwóch zewnętrznych palców ale ubytki wyglądały na stare i dawno zabliźnione. - Chodź pogadamy po drodze do sterówki. To gdzie te lotnisko i reszta? - starszawy facet wrócił do tematu okazując już trochę zniecierpliwienia.




Detroit; dzielnica Ligi; podziemny parking hotelowy; Dzień 7 - przedświt; ciemność; ziąb.




Julia "Blue" Faust



Blue Lady reagowała bardzo żywo, nawet żywiołowo na manewry Julii. Właściwie to jej ciało reagowało właśnie jak żywe, zdrowe ciało kobiety powinno reagować gdy czerpie radość z seksu z partnerem. Niebieskowłosa oddychała coraz szybciej i ciężej, czasem wstrzymywała oddech, zagryzała wargi, zaciska szczęki, patrzyła z półprzymkniętych powiek lub miała je w ogóle zaciśnięte. Federatka wydawała się w ogóle nieświadoma rozterek swojej kochanki. I nagle w ten ich własny, świetlno - mroczny świat na wygodnej, szerokiej kanapie i mieszaninę dwóch rozochoconych i rozpalonych kobiecych ciał wdarł się facet.

Obydwie kobiety zajmujące się sobą nawzajem na tylnym siedzeniu czarnego niemieckiego suv’a poświęcały minimum uwagi temu co robi druga parka. Gdzieś tam byli, coś robili, chyba weszli na tył suva i nagle nie wiadomo kiedy i jak kanapa znikneła a one dwie, częściowo straciły równowagę opadając na pakę jeszcze obszerniejszego bagażnika.

- Dziki! Zostaw naszą kanapę! Jesteś w gościach więc się zachowuj bo cię wywalę! - wrzasnęła nagle rozzłoszczona Federatka bez problemu przechodząc od rozanielenia pieszczotami Julii, przez zaskoczenie i od razu przkeierowując je w złość.

- Chyba wyjebię. I nie ty mnie tylko ja ciebie. - drugi rajdowiec wydwał się w ogóle nie przejęty ochrzanem Szafirka i patrzył na nią z mieszaniną lekceważenia, ironii i złośliwej satysfakcji.

- Ojej, ja bardzo przepraszam! Bo ja powiedziałam, że przydałoby nam się trochę więcej miejsca! Przepraszam bardzo! Proszę się nie gniewać na Dzikiego, to moja wina! - masażystka szybko pospieszyła z wyjaśnieniami i w mieszaninie świateł i cieni jej ładna, regularna twarz wydawała się być bardziej niż w dziennym świetle ukazywać zmieszanie i żal.

- Daj spokój Seiko, nic się nie stało. Nie? - Dziki gdzieś już zdążył posiać kurtkę i był juz w samym ciemnoszarym podkoszulku. O Seiko też nie można było powiedzieć, że ma tą swoją azjatycką, czerwoną kieckę w najwyższym porządku. Rajdowiec spojrzał pytajaco na drugiego rajdowca czekając chyba na potwierdzenie. Azjatka miała naprawdę nieszczęśliwą minę jakby się bała, że dwójka ligowych gwiazd znów skoczy sobie do oczu przez takie głupstwo uczynione z jej powodu.

- Nic się nie stało. Ale ty się tu tak nie panosz bo wylecisz na zewnątrz. - syknęła jadem van Alpen dając spokój masażystce ale nie rajdowcowi. Dziki uniósł brwi w zdziwieniu a potem jego dłoń wylądowała na szyi Federatki przyszpilajac ją do szyby drzwi.

- Przestań tak zrzędzić bo starą jędzą zostaniesz i nikt cię nie będzie chciał i umrzesz stara, pomarszczona i zapomniana. - wysyczał też do niej stopniowo skracając odległość między ich twarzami.

- Nie umrę stara! Umrę młoda i seksowna i utopiona we własnej adrenalinie! - wycharczała zawzięcie Szafirek mimo zaciśniętego gardła choć nie zrobiła najmniejszego gestu by się obronić przed ręką Dzikiego.

- Ja też. W końcu się rozpierdolę na dobre. Mam nadzieję, że na dobre. Nie chcę skończyć jako popalony kaleka. - powiedział w końcu czarnowłosy rajdowiec. Zwolnił uchwyt na federackiej szyi choć nie puścił jej całkowicie. Dwoje rajdowców chwilę wpatrywało się w siebie jakby widzieli się pierwszy raz w życiu lub odnaleźli dawno zaginione rodzeństwo. A potem Dziki pocałował Blue Angel. Pocałunek zaczął się wolno, zaskakująco ostrożnie i nawet czule. Zupełnie jakby całowała się para młodych nastolatków robiąca to pierwszy raz a nie para rywali plująca na siebie przy każdej okazji. Stopniowo jednak pocałunek nabierał barw i emocji gdy robił się coraz szybszy, żwawszy, głębszy, gdy ramiona Dzikiego zniknęły gdzieś tam za plecami van Alpen a jej pojawiły się na jego podkoszulku.

- A poza tym nie umrę sama. Mam moją Tygrysicę. - roześmiała się nagle wesoło kobieta z niebieskimi włosami gdy oderwali się od siebie i Blue Lady wskazała na swoją blond kochankę. Dziki spojrzał w ślad za jej spojrzeniem na blondynę na drugim końcu kanapy.

- Farciara z ciebie. - powiedział po chwili jakby oceniał jakie walory ma panna Faust i w ogóle kim jest i kim jest dla drugiego rajdowca. Ciężko było rozgryźć jego skażony ciężkim oddechem głos i fragmenty pocieniowanego światłem i cieniem spojrzenia ale jakoś zabrzmiało dziwnie poważnie. Zupełnie nie pasowało to do Dzikiego jakiego wszyscy znali i jakiego uwielbiali.

- No ba! Ona przynosi mi szczęście! I jest taka kochana! - van Alpen lekko odepchnęła od siebie mężczyznę i podniosła się by mogły z Julią wpaść sobie w objęcia. - O tak Tygrysico i chcę teraz ja spróbować ciebie! Tyle na to czekałam! Odkąd cię zobaczyłam tam na parkiecie! Widziałam w tobie Tygrysicę już wtedy! - szczebiotała uszczęśliwiona dziewczyna z niebieskimi włosami gdy podniosła się do pionu, przylgnęła swoim rozgrzanym, ciężko oddychającym i jakże żywym ciałem do ciała Blue i popchnęła ją lekko w bok tak, że ta teraz znalazła się na plecach na zimnej i twardej podłodze bagażnika. Nie leżała tak długo sama. Szafirek dopadła do jej ust i chwile jej ta wizyta zajęła. Potem zaczęła schodzić ustami i dłońmi coraz niżej, po szyi panny Faust, po jej piersiach gdzie zatrzymała się na dłużej aż w końcu poczuła jej usta na swoim żywo poruszającym się brzuchu i schodziła dalej i niżej. Na podbrzusze, uda i sam środek Julii też. - O tak, Tygrysico, tu też jesteś niesamowita. - zamruczała z zadowoleniem Maira gdzieś z wysokości ud bizneswoman z Vegas. Ta prócz przyjemności czuła jakieś dreszcze. Chyba. Albo speed zaczynał schodzić albo tu chyba było jednak trochę chłodno.

Dziki który chwilowo zadowalał się podziwianiem spektaklu dwóch zadowalających się długonogich ślicznotek w końcu zdecydował się przyłączyć do zabawy. - Oj, byłoby was szkoda jakbyście zeszły zbyt szybko. - powiedział pochylając się i ugniatając to rozciągając piersi leżącej na plecach Julii.

- Powiedz to Zgredowi. Wydał na mnie wyrok. - powiedziała niedbale Blue Lady obserwując twarz Julii gdy właśnie przystępowała do jej dogłębnego spenetrowania ich burzlwej znajomości.

- Phi! To zrób z niem deal. - Dziki wydawał się być równie nieporuszony tematem dyskusji jak jego rozmówczyni. Szafirek odrobinę wyprzedziła go swoim manewrem gdy zmienił badanie piersi blondyny z dłoni na usta i język.

- Już próbowałam! Właśnie siedzimy w tym deal’u! Nic z tego nie wyszło! - parsknęła chyba trochę już znowu poirytowana Federatka.

- Bo jesteś baba! Od wchodzenia to ja tu jestem! A jeden nie wyszedł zrób inny. - Dziki wyglądał już na nieźle wstępnie obrobionego bo bez ceregieli wstał, złapał Szafirka za ramiona i ni to przesunął ni zamiótł na miejsce obok i sam zajął jej stanowisko między udami Julii.

- Jaki inny cwaniaczku?! Nie na ciebie polują zakapiory Hand’a! - sfrustrowana Blue Lady uderzyła dłonią w podbicie sufitu. Dziki nie odpowiedział bo właśnie zanurzył się twarzą, ustami i językiem w miejsce które przed chwilą penetrowała poprzedniczka.

- To chujowo. - odparł w końcu rajdowiec gdy wynurzył się na chwilę nad podbrzusze Julii i zaczął gmerać gdzieś tam przy rozporku i spodniach.

- No serio?! Dzięki za fachową opinię! - prychnęła zirytowana van Alpen. - I czemu ty w ogóle jesteś jeszcze w ubraniu?! I ty też! - Maira jakby dopiero teraz się zorientowała, że właściwie bez ubrań jest ona i jej Tygrysica. Tymczasem druga parka było trochę rozchełstana ale jakoś niewiele ubrań z nich dotąd spadło.

- Ojej, przepraszam, już zdejmuję! - powiedziała Azjatka ale coś było takiego w jej głosie, że cała tórjka odwróciła twarze w jej kierunku. Julia miała mało typową perspektywę bo miała Azjatkę w zasięgu rąk ale właściwie patrzyła na nią jak do góry nogami. Masażystka faktycznie zaczęła się rozbierać. Ale jak na profesjonalistkę przystało nie rozbierała sie ot tak tylko sunęła tymi suwakami, rozpinała guziki, sprzączki, pętelki niebywale wolno przez co jej smukłe i jędrne ciało wydawało się ukazywać niebywale powoli dodatkowo pobudzając zmysły pozostałej trójki.

- Więc zrób deal ze Starym. - powiedział Dziki też wpatrzony w rozbierającą się Azjatkę. - Na co czekacie? Ta koszula sama ma się zdjąć? - wskazał na swój szary podkoszulek

- Głuchy jesteś? Właśnie próbowałam! - Blue Lady wydawała się być rozczarowana słowami Dzikiego.

- Chuja próbowałaś. Próbowałaś z Tedem. A ja mówię o Starym. - wyjaśnił Dziki w wyraźną nonszalancją czy łaską rozkładając ramiona jakby tłumaczył coś oczywistego. Ale gdy napotkał niewiele rozumiejący wzrok niebieskowłosej wyjaśnił nieco więcej. - Eh nie jesteś stąd. Na torze nie nauczysz się tego miasta. Stary! Stary z Downtown! Jedyny ważniak który ma szansę odkręcić to co Ted powie. Jeśli zechce. Ale jak nie zechce no to kaplica. Jak oni dwaj się zgadzają a Hand już wysłał swoich cyngli no to macie przejebane. Ej no laski co jest?! Trzy laski i sam ma się rozbierać?! - fuknął na pozostałą obsadę czarnego suv’a wracając do celebracji głównej części imprezy dla jakiej się tu zebrali.

- Ja mogę! - zgłosiła się od razu Seiko. Zdążyła już zsunąć z siebie sukienkę, zostając w samej seksownej bieliźnie z której jeszcze bardziej seksownie wylewały się dwie, kuszące półkule.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 19-12-2016, 07:08   #460
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 61 2/2

Cheb; rejon północny; port wschodni; Dzień 7 - wieczór 3 h po zmierzchu; ciemność z deszczośniegiem; ziąb.




Gordon Walker



Walker wygramolił się spod dwóch leżących na nim żołnierzy. Dwóch zostało na zewnątrz. Jeśli jeszcze żyją trzeba ich stamtąd wyciągnąć… nie wolno mu ich tam zostawić. Po chwili złapania oddechu dopadł do okna. Krzyknął do zostawionych w tyle z nadzieją że mają jeszcze na tyle siły żeby coś odpowiedzieć:
Chłopaki?! Jest bardzo źle?! Dacie radę doczołgać się od drugiej strony od wejścia? Albo przynajmniej gdzieś z dala od luf?! Damy wtedy radę was bezpiecznie stamtąd wyciągnąć!

Czekając na odpowiedź wygramolił z kieszeni kurtki swoją czapkę, a zza pasa spray na owady który kupił od Jack’a. Wątpił żeby to coś pomogło ale trzeba było coś zrobić z tymi robalami. Zpryskał okolice swojego cyberucha starając się jednak nie pryskać na nie, żeby go nie uszkodzić. Strącił wszystkie robaki z głowy i naciągnął swoją polarować czapkę. Następnie spryskał sobie twarz i wszelkie odsłonięte partie skóry. Następnie przeszedł do sprzętu. Starał się unikać ważnych dla broni i wrażliwych na wilgoć miejsc. Choć z tym nie powinno byc problemu, odkąd pamiętał zawsze używał w boju niezawodnej broni, odpornej na wszelki syf. Spryskał kolbę, lufę, magazynek karabinu. To samo zrobił z granatnikiem. Nie wiedział jaki będzie efekt ale co miał robić… szkoda jednak że nie poczekali na tę maść od Czerwonych… to nie było mądre posunięcie. Jeżeli te szamańskie pasty w ogóle coś miałyby pomóc.

Po wszystkim podbiegł do drzwi i nie wychylając się zbytnio, trzymając się nisko na nogach krzyknął:
Lynx! Wracaj na pierwszą pozycję! - zmienił pozycję i odwrócił się do żołnierzy pytając - Wszystko w porządku? Jakie było wasze zadanie przed wylądowaniem w rzece? Trzeba was wesprzeć jakoś? - mówił zaczepiając granatnik na plecach i odbezpieczając swoje H&K i sprawdzając jego stan i gotowość bojową.

Po wszystkim wrócił bliżej okna przez które niedawno wleciał i starał się bez zbędnego wyglądania ocenić sytuację. Znaleźć żołdakom jakąś osłonę albo miejsce skąd będzie ich można bezpiecznie zgarnąć. Cały czas nasłuchiwał odpowiedzi żołnierzy poza budynkiem. *

MG:

Gordon nie doczekał się odpowiedzi ani od Lynx’a ani od Nico. Jeśli jeszcze byli w zasięgu głosu to chyba postanowili z jakichś powodów się nie odzywać. Za to usłyszał odpowiedź z zewnątrz. - Dostałem! Trafili mnie! O kurwa… - facet a z głosu to chyba nawet jakiś młodziak, słabł. Wycieńczenie kąpielą w rzece, wcześniejsze rany i utrata krwi oraz to co właśnie oberwał widocznie w końcu zmogły Nowojorczyka. Drugi rzęził coraz słabiej. W chwili gdy Walker spryskiwał sprejem i siebie i swój sprzęt już właściwie go nie słyszał. Dwaj żołnierze wewnątrz wciąż dyszeli ciężko po biegu. Bez drastycznych kroków w stylu rozpalenia ognia i zmiany ubrania na ciepłe i suche były niewielkie szanse, że będą się do czegoś nadawać tej nocy. Gdyby temperatura wciąż spadała, zwłaszcza poniżej zera mieli spore szanse nie doczekać żywi świtu. Na razie obydwaj odczołgali się z trudem pod jedną ze ścian.

Na zewnątrz przez framugę zarobaczonych drzwi widział w oddali światło. Daleko. Coś tam się jarało. Sporo. Po drugiej stronie rzeki bo widział jak szaleje morze płomieni. To chyba ten budynek w którym był wcześniej Rewers. Teraz płonął. Na tle płomieni widział dwie kanciaste podłużne sylwetki. Te jak na strzelanie jakim dysponowały były niepokojąco blisko. Sto kroków? Dwieście? Tak jakoś. A już pokazały, że ciemność nie przeszkadza im w braniu namiaru na cel. Teren zaś do dwóch żołnierzy był cholernie otwarty. Nie było daleko. z kilkanaście kroków. Ale na otwartej przestrzeni. Podbiec, chwycić, podnieść i wrócić. Z kilka, kilkanaście cholernie długich sekund. Zauważą go z tych kutrów? Nie zauważą? Zignorują? Strzelą? Trafią? Przynajmniej robactwo dało mu spokój. Tak z grubsza. Dalej pojedyncze sztuki łaziły po nim i choć wypsikał cały spray chyba pomogło. Ale nie wiedział jak długo to podziała. Dalej wykazywały sporą dawkę agresywnej cierpliwości. Pewnie gdy środek wywietrzeje to one znów wrócą.

Sytuacja nie wyglądała dobrze. Żołdaki oberwali i to dość mocno… o pomocy dwóch którzy siedzieli z nim w budynku mógł zapomnieć. Musiał działać i to szybko.

Rzucił do pływaków za wiele nie myśląc:
Dobra… trzeba ratować waszych kumpli… - wskazał otwór okienny lub drzwiowy jak najdalej od okna, z którego miał zamiar za chwilę wyskoczyć w ramach odsieczy i dodał oddając swój karabin jednemu z żołdaków - osłaniaj mnie, ładuj w te kutry, ściągnij na siebie ogień… tylko nie daj się zabić… - odwrócił się do drugiego i rzucił - bądź blisko okna… pomożesz mi zaciągnąć waszych kumpli na tę bezpieczniejszą stronę okna... - rzucił gdy żołnierze się ustawią - na mój znak… - odczekał chwilę i rzucił - Jazda!

Jak tylko padła pierwsza seria Gordon wyskoczył przez okno i zaczął zmierzać ku najbliższemu rannemu. Podciągnął go na nogi nie zważając na rany, mając nadzieję że ratowany skumuluje resztkę swoich sił i tym samym pomoże Walker’owi odstawić go do okna. Zawinął jego rękę przez ramię i tak szybko jak tylko potrafił zaczął zmierzać ku oknu. Gdy był bliżej krzyknął do jednego z będących w środku żołnierzy:
Pomóżcie mi! Łapcie pierwszego…

Gordon wybiegł jak strzała przez drzwi zostawiając podtopionym, zmarzniętym żołnierzom swój karabin wierząc, że nie zostawia go na darmo. Zdążył jednak przebiec tylko kilka kroków rozchlapując robactwo i kałuże gdy wokół prócz kujących, zimnych igiełek śniegu i deszczu zagotowało się od ołowiu. Strzelano do niego! A przynajmniej tak mu się wydawało. Z tych odległości i warunkach nie miał pojęcia czy celem był on, któryś z rannych żołnierzy, czy budynek z którego któryś żołnierzy otworzył ogień, wszystko było jednakowo prawdopodobne. Jedno było pewne ołów siekł rozmiękniętą ziemię, kałuże, obsypywał odłupanymi kawałkami ściany przy której biegł grenadier.

Zdołał z trudem dobiec do powalonego żołnierza gdy nie wytrzymał ołowiowej presji i padł tuż przy nim w mokrą ziemię. Z budynku rozległ się wrzask. Widocznie takie stado kul i któraś musiała w końcu odnaleźć żywy cel. Leżał na ziemi przy rannym Nowojorczyku. Już widział czemu tamten nie mógł się ruszyć. Dostał w nogi. A przynajmniej tam się trzymał już nie krzycząc a jedynie jęcząc. Upływ krwi, chłód nocy, lodowata kąpiel wyłączały wraz z gorącą krwią całe życie, siły i głos żołnierza. Ten drugi obok. Grenadier widział jego majaczący kształt. Cichy i nieruchomy. Nie widział go ale albo był martwy albo nieprzytomny. Nie był pewny.

Ołów wciąż walił, chyba nie tylko w nich ale także gdzieś tam ale najbardziej Walkerowi wydawało się, że wali właśnie w niego. Pociski broni maszynowej obierały budynek z kolejnych warstw tynku, cegieł, choć o nich chyba też nie zapomniały. Walker gdy złapał żołnierza i czołgał się z nim w stronę okna przez które niedawno tak zwinnie wskoczył. Ołów wciąż haratał budynek i podejścia do niego a więc zagrażał Walkerowi i jego żywemu ładunkowi niezależnie czy to oni byli celem bezpośrednim czy tylko znaleźli się w strefie rażenia broni maszynowej. Czuł krew tego rannego żołnierza. Co z tym drugim na zewnątrz nie wiedział ale stan był ciężki lub po prostu nie żył. Jeden z tych którzy zostali w środku właśnie oberwał. Z czterech żołnierzy jacy biegli z nim od pomostu w tej chwili nie oberwał na razie jeden. Cała grupka była przygnieciona ogniem broni maszynowej blokującą im swobodne poruszanie się, szarpiącym nerwy i zagrażającym kolejnymi trafieniami. Walkerowi brakowało kilka ostatnich kroków do zbawczego otworu okna.

Ogień maszynowy nie ustawał ani na chwilę gdy Walker doczołgał się do okna i z trudem wraz z żołnierzem podnieśli się do pionu by tam się dostać. Wówczas grenadier poczuł jak żołnierzem szarpnęło a on sam odczuł te uderzenie. Jakby na potwierdzenie trafienia żołnierz wrzasnął boleśnie ale już byli w środku! Obydwaj upadli na zarobaczona podłogę. Żołnierz leżał na plecach dysząc ciężko i jęczał boleśnie. Podobnie pozostała dwójka. Jeden leżał na plecach a drugi klęczał obok niego próbując chyba jakoś zaimprowizować opatrunek dla leżącego ale z powodu febrowatych dreszczy było to bardzo trudne. Ten którego Walker przyniósł też był w kiepskim stanie.



Nathaniel “Lynx” Wood



Wood zaczął biec w stronę z której przybył. Biegł wzdłuż wybrzeża i widział jak z każdym krokiem zbawcza osłona budynków zbliża się coraz bardziej. Ale też coraz bardziej zbliżała się ta czołowa jednostka pływająca. Już sporo dymiła, chyba nawet nie płynęła już tak równo jak wcześniej ale jednak pierwsza wieżyczka to miał wrażenie, że celuje prosto w jego głowę. Nie zmieniła pozycji ani na moment zupełnie jakby właśnie jego obrała za cel. Jednak biegł kolejne metry i kroki i nic się nie działo. Kuter płynął, on biegł, odległość do budynków skracała się coraz bardziej i nic się nie działo. Aż zaczęło. Przebiegł już z kilkadziesiąt metrów i dobiegał do rogu zatoki. Do budynków zostało mu ostatnie kilkadziesiąt kroków gdy wieżyczka która dotąd wodziła za nim lufą po prostu bez ostrzeżenia otworzyła w końcu ogień. Zauważył pierwsze błyski gdy jakaś potworna siła trafiła go w nogę i zmiotła na ziemię. Upadł na zawalony kałużami i inwazyjnym robactwem wybetonowany pirs. Pociemniało mu w oczach ale frontowe doświadczenie pozwoliło mu nie stracić kontroli nad sobą. Ale nie było dobrze. Oberwał. Poważnie. Krwawił. Poważnie. I był nadal jak na patelni na tym odkrytym pirsie. Podpalony miotaczem ognia Rewers coś tym razem milczał nie idąc mu w sukurs ogniem swojej broni maszynowej. Był tu sam i był wciąż na celowniku.

Pociemniało mu w oczach z bólu, a noga pulsowała takim tępym odczuciem, które zagłuszało nawet ból odbierany, przez jego receptory nerwowe. Na szczęście nie zagłuszyło to jego instynktu przetrwania, musiał dotrzeć pod osłonę drzew bo były najbliżej, to zamierzał zrobić. Na tyle na ile pozwalała mu ranna noga i osłabione bólem, zimnem i biegiem ciało, pozbierał się i czołgając się, chciał jak najszybciej ukryć się za jakąkolwiek osłoną.

Pociski wciąż nie chciały zgubić jego tropu. Czołgał się pod ostrzałem jednak drzewa były za daleko! Czuł jak kotłują sie tuż obok niego! Nie zdąży! Ostatnim wysiłkiem rzucił się w jakiś rów i pojedyncze drzewo czuł niszczącą siłę uderzeń od pocisków!
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172