~***~
Wiatr kołysał wysokim na ponad metr zbożem, raz po raz wzburzając włosami Venory. Słońce prawie dotarło do zenitu zmuszając dziewczynę do przysłaniania oczu dłonią przy skroni. Venora spojrzała w bok patrząc na żołnierski krok swego dziadka, który trzymając ją za lewą rękę prowadził w stronę lasu, oddalonego od nich najdalej o milę. Venora nie pamiętała dokładnie twarzy swego dziada, choć pamiętała że ta zawsze miała surowy i poważny wyraz.
Dzień był ciepły i pogodny, na błękitnym niebie nie było ani jednej chmury. Venora widziała jak polna ścieżka, którą maszerowała prowadzi gdzieś w głąb lasu. Nie miała pojęcia po co zmierza w tamtą stronę, lecz czuła w głębi serca szczęście i radość, jakby coś w środku jej podpowiadało, że las kryje w sobie potężną, dobrą energię.
-
Venoro...- usłyszała i spojrzała znów w stronę dziadka.
-
Venoro... Venoro!-
~***~
-
Venoro! Zbudź się!- półszept Arthona wyrwał paladynkę z głębokiego snu, który wyrył się młodej dziewczynie głęboko w pamięć, tak, że kiedy odzyskała pełną świadomość ciągle pamiętała szum zborza, oraz zapach letniego wiatru, który jej się przyśnił.
-
Rusz się. Zwiadowcy natrafili na coś w ruinach na wzgórzu.- wskazał wzniesienie, u którego stóp znajdował się ich obóz. Venora mętnie powiodła wzrokiem po obozowisku i dostrzegła dwójkę żołnierzy, których wyznaczyła na zwiad, oraz Virgo, który błyskawicznie sposobił się do drogi.
-
Nie! Zostań i pilnuj obozu. Ktoś musi wydawać polecenia. Zbudź ludzi i przygotujcie się na ewentualną walkę!- ton Arthona był poważny i władczy. Venora rozumiała, że sprawa była poważna.
-
Wy idziecie z nami!- polecił dwóm zwiadowcom -
Zabierz miecz i tarczę. Zbroja będzie za głośna.- polecił po czym odszedł kilka kroków na skraj obozu i zamienił kilka zdań z zwiadowcami.
Venora prędko wydostała się z śpiwora, założyła skórzaną kurtę i zabrała się do zakładania butów. Robiła to znacznie szybciej niż na co dzień, lecz była kobietą wyjątkową, której na przygotowanie się do drogi wystarczyło kilka chwil. Venora spojrzała na brata i energicznie gestykulujących zwiadowcach. Rycerka spojrzała kątem oka na swój miecz i tarczę. Wszystko było na miejscu. Choć serce jej waliło w piersi i czuła że sytuacja jest napięta w głębi duszy myślała nieustannie o śnie, który miała. Ciągle próbowała sobie przypomnieć, lub skojarzyć, co też czekało ją w lesie. Scena, która jej się przyśniła chyba miała na prawdę miejsce.
Venora powiązała wysokie, żołnierskie buty i podniosła się energicznie zabierając jednym ruchem rąk tarczę i miecz w pochwie przyczepionej do paska, który dziewczyna zdążyła zapiąć na biodrach nim przebyła kilka metrów dzielących ją od brata.
-
Na szczycie tego wzgórza są ruiny starej wieży. Zwiadowcy dostrzegli jaskrawe światła pulsujące raz po raz. Ponoć ziemia w pobliżu ruin drży, a powietrze śmierdzi siarką...- syknął w ramach błyskawicznego wyjaśnienia.
-
Demony...- odrzekła Venora, łącząc fakty z teorią wyuczoną pod okiem wielu profesorów i mistrzów wiedzy świątyni Helma. Nigdy nie spotkała demona, lecz wiedziała, że te potężniejsze potrafiły kłaść trupem całe legiony ludzi.
-
Możliwe. Jeden z nich został na czatach, w pobliżu ruin. Czeka tam na nas. Musimy się spieszyć, bo wspinaczka będzie trudna.- polecił Arthon przejmując dowodzenie nad małą grupką towarzyszy.
Venora, starała się nadążyć za energicznym krokiem brata i dwójki zwiadowców. Przez chwilę przyglądała się ich twarzom i widziała strach, jakby to co tam ujrzeli było wcielonym złem.
Kilkanaście minut trwała ich wspinaczka do miejsca, gdzie wyczekiwał ich trzeci zwiadowca. Młody mężczyzna o szerokich barach czekał przykucnięty z łukiem w rękach za wielkim konarem – kilkanaście merów od skrawka chodnika położonego przed wejściem do wieży. Chodnik z kostki brukowej był po bokach chroniony prawdopodobnie przed porywistym wiatrem, przez wysoki na dwa metry mur. Nie to jednak wstrząsnęło Venorą, a potężna liczba pożółkłych, ludzkich czaszek pod tym że murem.
Wieża miała tylko jedno miętro, dlatego nie była dobrze widoczna u podnóża wzniesienia. Szczyt porastały gęste gałęzie bluszczu. Nad wielkimi, drewnianymi drzwiami na końcu chodnika znajdowało się małe okienko, przez które widać było świetlne rozbłyski, jakby ktoś skrył błyskawicę w wielkim słoju.
-
Sir Arthonie. Co robimy?- spytał ten zwiadowca, który to tak dzielnie wyczekiwał powrotu swoich kamratów i dowódczyni. Arthon natomiast spojrzał na swoją siostrę -
Co robimy?- spytał jakby chciał sprawdzić doświadczenie swej siostry.