Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2016, 21:00   #165
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział drugi. Phandalin.

O mieczach Joris przypomniał sobie dopiero po chwili, sumując w głowie jednoczesny widok dysputujących o czymś Barthena i Harbina. Uświadomiwszy zaś sobie drobne zamieszanie jakie wywołał, palnął się w czoło i uśmiechnął przepraszająco.
- No tak. Zupełnie o tym zapomniałem. Wybaczcie panowie. Próbujemy na raz kilka srok za ogon złapać i stąd niedogadanie. Zaraz jednak wszystko się wyjaśni.
No właśnie. Wyjaśni. Tylko jak? Nic, a nic nie chciało mu się wracać do kompanii by raz jeszcze rozgrzebywać los tego całego uzbrojenia. A i kompania poza Mardukiem jakoś sama z siebie wiele nie rzekła gdy była ku temu okazja.
Podrapał się po czuprynie.
- Uzgodniliśmy wspólnie, że… - tu głos mu się zawiesił. Bynajmniej nie dlatego, że chciał trzymać rozmówców w niepewności, a zwyczajnie dlatego, że nie do końca był pewien, czy postawić na drużynową lojalność, czy dobro phandalińczyków - … broń oddajemy. Niech tu ludziska mają się czym bronić, jakby do czego złego przyszło.
Uśmiechnął się rad ze swojej decyzji. A niech ten Marduk spróbuje psy na nim wieszać. Na biednego nie trafiło. Barthen z aprobatą pokiwał głową.
- Ale pod warunkiem - zaznaczył Joris, nadając wypowiedzi ton jakim zwykł do niego ojciec mówić. - Pierwszym, że już na waszej głowie panie burmistrzu, by tej broni ludzie sami nie posprzedawali, a odwrotnie się z nią zaznajomili. Pan Hallwinter napewno nie odmówi pomocy w szkoleniu. Drugim, że trzeba by panu Hallwinterowi jakieś ludzkie warunki zapewnić, a nie ciasną izdebkę w karczmie za którą płacić musi ze swojej kiesy. Możeby w domu pani Mirny Dendrarowej, wdowy znaczy? Ale to już pan musiałby z nią gadać panie burmistrzu i jej jaki grosz za ugoszczenie zaproponować. Zgoda?
- Jużem z Hallwinterem gadał i jest bardziej niż chętny. Wdowie na łeb zwalac go nie będę, ale możebym go kapitanem straży mianował za wikt i opierunek w gospodzie… - zadumał się Wester, kalkulując w głowie i na głos. - Ale by trza jakichś chętnych, no i podateczek niewielki na utrzymanie ich choc w gotowości, żeby po okolicy się nie rozleźli… Trza kuć żelazo póki gorące, nim entuzjazm w ludziach opadnie! Mówiliście, że macie zainteresowanych, prawdaż? To weźcie zbierzcie gromadę i do gospody ich, niech szczegóły ustalą. Choć sam miecz i łuk to już niezła wypłata na początek - burmistrz uśmiechnął się chytrze.
Myśliwy nie skrzywił się tylko dlatego, że słowo “podatek” było mu całkowicie obce i abstrakcyjne. Równie dobrze Turmalina mogła go swobodnie zwać polimorficzną odmianą siarczku żelaza zwanego gdzie niegdzie złotem głupców i tak samo wiele mu to mówiło. Na wzmiankę jednak o gotowych ludziach pokiwał tylko pośpiesznie głową, bo oczywiście z nikim nie rozmawiał. No może poza oględną wymianą zdań z Barthenem, na którego w tej kwestii zamierzał się w pełni zdać i na którego znacząco teraz spojrzał.
- Tak, tak. Zrobi się. Ale z wdową to jeszcze przemyślcie. Kobiecina za co żyć na razie nie ma. A tak mogłaby pogosposić...
- To już niech się sami ugadają. - uciął burmistrz. Najwyraźniej los wdowy niewiele go obchodził. Cieżko było z tym dyskutować. Po wymianie kilku kolejnych zdań Joris pożegnał się i wyszedł, trafiając w sam raz na Torikhę, która zwerbowała go do nowej wyprawy.

Spacerująca po Phandalin parka wymówiła się natomiast przygotowaniami do pogrzebu Piąchy i poszukiwaniami niedobitków Czerwonych, którzy mieli przebywać w Śpiącym Gigancie. Półelfka nie żałowała, że Marduk i Anna im nie towarzyszą, choć w większej grupie na pewno byłoby bezpieczniej. Garaele ostrzegła ją, że droga do Studni Starej Sowy jest prosta, lecz niebezpieczna; wiedzie wzdłuż triboarskiego szlaku, po którym grasowały zarówno gobliny, jak i orki ze wzgórza zwanego Szczytem Wywerny - te same, za które burmistrz wyznaczył nagrodę. We czwórkę nie mieli jednak szans by się z nimi zmierzyć, toteż Joris starał się prowadzić grupkę kobiet nieco bokiem, omijając wydeptane przez zielonoskórych ścieżki. Prócz krótkiego starcia z jakimś samotnym ghulem udało im się uniknąć niebezpieczeństw czyhających na szlaku.

Myśliwy narzucił forsowne tempo marszu; w końcu mieli wrócić przed zmrokiem. Wczesnym popołudniem dotarli do ruin wieży strażniczej, zbudowanej na niewielkim wzgórzu przez dawno już zapomnianych władców. Budowla zawaliła się dawno temu; jedynie skorupa parteru wydawała się warta eksploracji. Może były też tam jakieś podziemia; póki co jednak z ruin bił silny odór trupa.

[media]http://2.bp.blogspot.com/-yObSkf_ZVqE/TneOnLhOmJI/AAAAAAAAAXI/iaaYkvr3mMM/s1600/cr4.jpg[/media]

Interesujący był natomiast duży, kolorowy namiot stojący między wieżą a dużą kamienną studnią, od której zapewne to miejsce zyskało swą nazwę. Jednak w pobliżu nie było widać żywej duszy.



 
Sayane jest offline