Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2016, 21:53   #50
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Robina z początku w ogóle nie interesował stan generała. Niby kojarzył to świszczenie z jakimiś obrażeniami, ale były one dla niego sprawą całkowicie trzeciorzędną. Sprawa pierwszorzędna dotyczyła jego, a niego tego… człowieka. Widząc jednak ogrom zniszczeń poczynionych na ciele generała Daio, Robin mimowolnie przełknął ślinę. Złamane kości się zrastają. Przecięta skóra się zabliźnia. Stłuczenia się goją. To co jednak uczyniono generałowi miało w sobie posępną nieodwracalność. Taką, że nawet on wiedział, że tych obrażeń się już nigdy nie zaleczy. I to mimo echa spokoju wywoływało nieprzyjemny dreszcz w młodym, silnym i o dziwo zdrowym ciele psionika. Nie miało jednak wpływu na nastawienie chłopaka.
- Panie generale… - nachylił się do mężczyzny - Nie wiem co się stało z Alreuną. Ale Amna żyje. I obiecuję panu. Zniszczę ją. Tak jak pan, pana syn i Marco zniszczyliście moją siostrę. Zniszczę was wszystkich.
Co rzekłszy złapał oburącz generała za szyję i zacisnął mocno. To mu jednak nie wystarczało. Postarał się, żeby generał tę krótką w rzeczywistości chwilę odczuwał przez wiele długich godzin.
Widział jego narastające przerażenie, widział szaleństwo w oczach.
- Pooot...potttffórrrr... - wycharczał Generał w ciągu chwili, która jemu samemu zdawała się godziną zapętlonego bólu i cierpienia. Walczył jednak mimo to, szamotał się, choć był okaleczony i nie miał szans z młodym chłopakiem w pełni sił fizycznych.Robin przyglądał się swojej ofierze.
Wreszcie oczy Daio straciły blask, a jego ciało upadłoby zapewne na ziemię, gdyby nie krępujące je więzy.
Ręce drżały mu jakby palone febrą. Palce poruszały się mimowolnie kierowane sprzecznymi sygnałami. Ciężko dysząc, chłopak opadł na zimną podłogę i odsunął się w najdalszy kąt celi. Tam zaś otulony zupełnymi ciemnościami, poza czyimkolwiek wzrokiem, zwinął się w embrionalny kłębek. I łkał cicho.
Nie umiał powiedzieć ile czasu minęło. Na pewno przestał płakać. Może nawet przysnął. Z apatii wytrąciło go szuranie w drugim kącie celi. Po chwili usłyszał głuchy kaszel. Daio wciąż żył. Najwyraźniej tylko stracił przytomność.
Zaskoczyło go to. Nawet bardzo. W ciągu tych wielu chwil, które minęły zdążył już kilka razy zmienić nastawienie od żałowania do solennego postanowienia spełnienia obietnicy, którą złożył umierającemu i na odwrót. Były chwile gdy marzył o tym by się obudzić znów w ośrodku obok River by okazało się, że to nieprawda. Były gdy wyobrażał sobie jak ukaże Marco. Były też jak po prostu planował zupełnie spokojnie co powie gdy przyjdą po niego. I to były te ostatnie. Gdy zaakceptował tę część siebie, która zadusiła generała. A teraz ten po tych wszystkich psychicznych udrękach, które Robin przeszedł plamiąc sobie ręce jego krwią, ośmielił się nadal żyć?
Chłopak podniósł się na równe nogi. Kaszlenie oznaczało życie. Ale szuranie… ono oznaczało ruch. Psioniczna moc spłynęła po jego karku i ramionach do opuszków palców, które chciwie zebrały z otoczenia kwanty czasu.
Czekał w bezruchu.
Nic się jednak nie wydarzyło w ciągu najbliższej minuty. Szuranie nie przemieszczało się.
- Jesteś tu... chłopcze? - usłyszał w końcu jeszcze bardziej zachrypnięty głos Edeńczyka. Po tych słowach mężczyzna rozkaszlał się.
- Tak? - odpowiedział zdziwiony. Zaraz jednak opadł na podłogę - A pana nie ma. Zabiłem pana. I mam przywidzenia.
Kaszel przeszedł w coś, co miało być śmiechem, ale brzmiało co najmniej upiornie.
- Chciałbym. Niestety, nie masz rąk zabójcy. - po chwili dodał - Jeszcze.
Psionik nieufnie podążył wzrokiem za źródłem nieprzyjemnej imitacji śmiechu. Miał do wyboru dwa założenia. Pierwsze, że to jakiś podstęp. Ułuda. Owszem. Nie sprawdził pulsu. Nie upewnił się w swym postępku. Wiedział jednak dokładnie co zrobił generałowi. Wiedział, że nie żałował siły na zaduszenie tego człowieka. Że włożył w ten czyn całą złość na tego człowieka. Że dał mu to na co zasłużył. To co więc słyszał było niczym innym jak marą. Duchem. Klasycznym duchem zabitego nikczemnika.
To założenie jednak było o tyle również wygodne, że wykluczało to drugie. Że był nieudacznikiem. Że nawet nie umiał zabić bezbronnego człowieka zdanego na swoją łaskę. Człowieka, którego szczerze nienawidził.
Dlatego pozostał przy pierwszym i niezrażony tonem generała i jego słowami pozostawał na swoim miejscu.
- Z tego co pamiętam, to pan chciał ze mnie zrobić zabójcę. Pamięta pan? Tamtą albinoskę? Więc jeśli pan naprawdę żyje to marnie by to świadczyło o pana wysiłku.
- Zombie to nie ludzie. - warknął generał - Dorośnij chłopcze. Nie wszystko jest białe albo czarne. Czasem trzeba zrobić coś strasznego... żeby ocalić bliskich. Pewnie... pewnie mnie też uznajesz za potwora. Cóż, linia jest cienka. Bardzo... cienka.
- Tak. - potwierdził psionik - Uważam pana za potwora. W niczym pan nie jest lepszy od Marco, Atola, czy dziewczynki zombi. Od tej ostatniej nawet gorszy, bo ona nie ma wyboru.
Wstał trochę niezdecydowany i ostatecznie uznał, że należy upewnić się. Czy to zmysł słuchu mu płata figle i jedyne co zobaczy w przeciwległym kącie to zwłoki, czy może… tam naprawdę przemawia do niego nadal żywy człowiek.
- Pan naprawdę żyje?
W jego głosie bynajmniej nie dało się wyczuć choć odrobiny nadziei. Raczej niedowierzanie. I irytację samym spostrzeżeniem. I tym, że będzie musiał to powtórzyć.
- Najwyraźniej. - powiedział mężczyzna spokojnie, jakby bez żalu - Pamiętaj na przyszłość, że po utracie przytomności, powinieneś jeszcze trzymać ucisk przez 15 sekund. A pół minuty to przy takich bydlakach jak ja, którzy mają trochę grubsze karki niż... chłoptasie, którym się wydaje, że coś znaczą, bo są wybrykami natury.
Dość już miał tej gadaniny generała. Ten człowiek nie wzbudzał niczego innego poza jego złością. Każde jego słowo było obrazą. A każde rzężące charknięcie zdawało się Robinowi coraz bardziej obrzydliwe.
Podszedł i kopnął generała w brzuch. Tak jak wcześniej duszenie przyszło mu to łatwo. Naturalnie niemal.
- Nie ma pan pojęcia ile warta była moja siostra! - warknął wściekle po czym kopnął ponownie i ponownie biernie wyładowując złość na korpusie starego żołnierza - Ani pan ani ta pana dobra wróżka Alreuna! Pan w niej widział… narzędzie! Alreuna… chore dziecko! A River… River...
Wspomnienie siostry ponownie sprawiło, że opadł z sił i osunął się na kolana obok swej ofiary po czym pochylił głowę.
- River była wyjątkowa. To ona zawsze mówiła, że powinniśmy z wami współpracować. To ją bardziej interesowało dobro tej waszej rasy… Pan pewnie nawet nie wie, ale uratowała życie Alreunie. Byłem tam. I Atol był. Miażdżył psioniczną siłą ciało tej pana cudownej cioci Alreunki. Powiedział… “ciekawe za kim tatuś bardziej zapłacze”. I tylko River zdołała go powstrzymać. Nikt inny. A teraz… sama zginęła w ten sam sposób.
Na tyle, na ile pozwalały więzy, mężczyzna zwinął się w pozycję embrionalną, chcąc uchronić się instynktownie od bólu.
- Zginęły miliony... - wycharczał - srał pies... na ciebie... i twoją siostrę... potworze!
“Potworze”. To właściwie było najgorsze w tym wszystkim. Robin rzeczywiście czuł się potwornie. Czuł się odarty. Z bezpieczeństwa. Z pewności. Ale też fizycznie z ciała. Jakby ktoś wyszarpnął z niego kawał mięsa. Trudno było mu się dziwić. W ciągu jednego dnia stracił River i miał na rękach krew prawdziwego człowieka. Znienawidzonego, ale jednak człowieka. Do tego człowiek ten nie umarł. Żył wbrew chłopięcej logice. I zrządzeniem złośliwego losu, w tej całej boleści i samotności jaka trawiła Robina, wskrzeszony generał Daio był jedyną osobą, do której chłopak mógł się zwrócić. Coś w nim tego bezgranicznie chciało. Uklęknąć i objąć tego okropnego człowieka. Schować zawstydzoną twarz w połach przesiąkniętej krwią wojskowej marynarki. Uciszyć w jego cieple i rytmie bijącego nieugięcie serca to straszne wrażenie, że od teraz jest i zawsze już będzie sam. A ten jakby wiedząc o tym każdym słowem gnębił Robina coraz bardziej…
Ponownie położył dłonie na szyi generała wbijając jego wzrok mówiący bezgłośnie “Dlaczego?”.
Do pierwszego uduszenia wystarczyła mu poczucie wymierzenia sprawiedliwości na potworze. Tak samo jak Nikolai sprawiedliwie obciął głowę dziewczynce. Może z tą różnicą, że Robina dodatkowo wspierała podsycana w sercu nienawiść. Ale psionik był wtedy górą, karą był śmierć, a ofiarą Daio.
Tym razem… wszystko się pozmieniało. Tym razem to generał był sprawcą. Robin ofiarą. A karą samotność.
Nie popełnił błędu tym razem i dotrzymał do końca śliską od krwi generalską szyję. A gdy tym razem było już naprawdę po wszystkim, wtulił załzawioną znowu twarz w tors mężczyzny i zamknął oczy próbując wyśnić inną rzeczywistość.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline