Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2016, 09:20   #115
Earendil
 
Earendil's Avatar
 
Reputacja: 1 Earendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemu
Tura 23 - Panowanie Yanikaina

 TENOKINRA-HOI-INKA-KAI-KILLA

- Chwała i cześć świętemu taiotlaniemu, którego imienia nie jesteśmy godni wymawiać! – zawołał kapłan, wzywając do modłów. Mieszkańcy Kurureto niczym jeden mąż oddali krótki pokłon i wrócili do swoich zajęć, jednak brać kapłańska oraz nowicjusze upadli tam gdzie stali i zwróceni w kierunku świętego miasta Quetz-hoi-atalai, gdzie znajduje się boska osoba taiotlaniego rozpoczęli mamrotać swoje litanie. Kaznodzieja ruszył dalej, by kontynuować swoje nawoływania, a Likuk podskoczył w miejscu, gdy usłyszał głos swojego pana. Szybko schylił się, by z wysiłkiem podnieść ciężki kosz i ruszył za swoim panem, uważając by nie potknąć się na nierównej drodze. Słońce prażyło z wysoka, jak to zwykle bywa w tym kraju, ale na szczęście tego dnia silny wiatr od morza studził opaloną skórę biruka. Jego świst był jednak zbyt cichy, by zagłuszyć wołania kapłanów, więc nesjanin nie mógł uciec od rozmyślań na temat religii tai’atalai. Likuk należał do tych nesjan, którzy będąc w niewoli u czterorękich przyjęli ich wiarę, przynajmniej w zewnętrznych modłach, ponadto będąc już długi czas w niewoli wyznawał się na niuansach tej wiary. Nie dziwiło go zatem to, że przodkom taiotlaniego oddawana jest boska cześć, ani nawet to, że on sam jest traktowany jako pierwszy spośród żyjących. Nowością był jednak tak zaborczy kult, jaki propagowali kapłani z Taia’tlaki’eskewela-al-Yanikainitalt, którzy gotowi byli niszczyć stele z imionami Przodków, byle tylko czcić obecnego króla jako jedynego pana także w świecie duchowym. Sam Yanikain nie wydawał się być tym zbytnio zakłopotany, wystosował tylko jakieś oficjalne listy, uregulował praktyki kapłańskie, ale też zaprosił na swój dwór dawnego przełożonego szkoły, niejakiego Negimeta, , by go obdarzyć zaszczytem wychowywania jego synów. Nic dziwnego, że napuszeni kapłani wychodzili co kilka godzin na miasto, by głosić swoje rewelacje ludowi, który już i tak czcił swojego władcę, Wybawiciela od Demonów.

Gorzej mieli się zwolennicy myśli gekatzajskiej, których wpływy w lokalnym środowisku kapłańskim zmalały. Likuk widział jak odwracali wzrok na niedawnym publicznym niszczeniu tablic zawierających pisma horimtulskie. Nie mogło przy tym zabraknąć też innych atrakcji, jak na przykład biczowanie trzcinowymi rózgami tych atalów, którzy owe pisma przechowywali. Mało kto jednak zdobywał się na współczucie wobec nich. Raz, że przecież taka była wola wielkiego taiotlaniego, a dwa, że w pamięci większości gekatzai zapadli w pamięć nie jako mnisi dążący do oświecenia, a wywoływacze demonów. Likuk widział potworne czaszki nahakai, którymi niczym narodowymi trofeami, przyozdabiano chramy i świątynie w każdym tenokinryjskim mieście i jakoś wcale nie było mu żal kary, jaka dotyka ich zwolenników. Oczywiście biczowanie nie tyczyło się kapłanów, którzy coś jednak ponoć u króla wytargowali. Tak bardzo jednak Likuk wolał się nie zapędzać w tę teologię.

Gdy dotarli w końcu do domu pozostali niewolnicy odebrali ładunek od zmęczonego biruka, on sam zaś podążył do ogrodu, by okopać bulwy, wyrwać chwast i pielęgnować kwiaty, które żona jego pana tak lubi oglądać po południu. Gdy tylko to skończy, jako starszy niewolnik wyda dyspozycje na temat przygotowania kolacji, dopilnuje obejścia, wykona jeszcze drobne sprawunki oraz nauczy dzieci swoich właścicieli kolejnych znaków pisma tai’atalai. Likuk doskonale znał ten rytuał, codzienna praca była ciężka, jednakże biruk pogodził się już dawno ze swoim losem. Tak, ciężko pracuje, jest własnością jakiegoś czterorękiego, nie może się ożenić bez jego zgody oraz musi czcić obcych bogów na obcej ziemi. Jednakże – jest praca, jest i jedzenie, jest dach nad głową. Czy wolność kiedyś coś dała? Szaleni Idrys i Trygajos dla własnej pychy wymagali od ludzi by ginąć za nich, a tutaj, choć w niewoli, Likuk jest przynajmniej pewien tego, że jutro też dane mu będzie wstać z siennika. Jako ulubiony sługa swojego pana ma przyzwolenie na spędzanie nocy z podległymi mu niewolnicami, a co do bogów... Czy Posedaion zesłał swoją falę na hordy krwiożerczych orkoi? Czy Allatu przeszyła z obłoków ludojadów-jaszczuroludzi świetlistą włócznią? Jeśli bogowie nie odpowiadają na prośby swoich wiernych i pozwalają, by dostali się w niewolę, to jaki jest sens w czczeniu ich? A Tlakalukai błogosławią atalom, w ich kraju się powodzi, myślał dalej, wyrywając parę warzyw na dzisiejszą wieczerzę. Oto bogowie, którzy nie są głusi na wołania swojego ludu.

***


„Przodkowie są głusi na moje wołania”, pomyślał z goryczą Bahitalt, leżąc rozciągnięty na zimnym kamiennym stole, do którego został przykuty kajdanami z brązu. W małej, chłodnej celi, jako źródło światła mając tylko snop promieni słonecznych padający od strony schodów, królewicz spędzał czas na modlitwach do swoich boskich przodków, ale odpowiadała mu jedynie więzienna cisza. Znajdował się pod najświętszym miejscem na ziemi, Tenotitlan-hoi-tlakalukai, w samym centrum stołecznego Quetz-hoi-atalai, a tlakai nie słyszeli jego głosu. Jeszcze parę dni temu, kilka pięter wyżej rozkoszował się najlepszymi winami i ziołowym, palącym w gardło anti, rozkazywał swoim niewolnikom na głosy śpiewać hymny dla Przodków, oglądał te cudaczne wyrośnięte i kraczące po nesjańsku wrony, zwane kenkai, które królowa borejska przekazała w darze jego ojcu, snuł plany odnośnie swojej świetlanej przyszłości... Tak wyglądało jego życie jeszcze kilka dni temu, ale teraz wydawało się to dawnymi czasami. „Jak do tego doszło?”, pytał się w myślach co i rusz, nie mogąc uwierzyć w taką przewrotność losu. Oraz że ten los zgotował mu własny ojciec.

Bahitalt nie miał złudzeń, co do tego jakimi uczuciami darzył go ojciec. Czy to przez wzgląd na jego kalectwo, czy może przez nazbyt częste upijanie się, młodszy syn taiotlaniego widział w jego oczach pogardę i niechęć. Pewną osłodą było to, że ojciec nawet bardziej się krzywił na widok starszego Ramituka, który nie tylko w pijackim szale rzygał gdzie popadnie i obmacywał wszystko, co się dało, ale też niemal mdlał z przerażenia, gdy udzielano mu lekcji obchodzenia się z włócznią. Kto by przypuszczał, że ten tchórz nagle zacznie rzucać się na niego i go oskarżać, a tym bardziej któż by przewidział, to co postanowił zrobić ojciec. Gdy bowiem przesłuchania obu stron nie dawały żadnego wyjaśnienia sytuacji, taiotlani udał się wraz z synami i ofiarami do wyższej instancji: Wyroczni Amali’inki. Bahitalt jechał w tamtą stronę w lektyce, spoczywając na poduszkach, a powrócił związany jak prosię, najpierw wrzucony do ciemnego dołu, a później umieszczony w królewskim lochu. Tamtejsi kapłani, o bladych twarzach i nieludzko błyszczących się oczach, zaczadzeni w oparach swoich wywarów, nie zważali na najszlachetniejsze urodzenie Bahitalta. Syn królewski poznał na swoim ciele co znaczą lata treningu i absolutne oddanie tych taia’tlakai wobec swojej pracy. Tortury zamienili w swoją pasję, z uczonym wzrokiem przyglądają się jak pacjent reaguje na zadawane mu cierpienia, z nieukrywaną satysfakcją wykonują długie, precyzyjne cięcia i nakłucia, które sprawiają ich ofierze tyle bólu. Byle, jak to sami mówili, „taiotlani mógł posłuchać jak pacjent śpiewa”.

Bahitalt śpiewał. O tym, że wynajął zabójców, by zabili męża kucharki, na która miał chrapkę, a którzy zabili rodzinę jego brata. O tym, że w dniu ślubu swego brata przekupił opiekuna słoni, by jego podopieczny nagle zatrąbił, sprawiając, że Ramituk zemdlał, piszcząc jak dziewczynka. Że podbierał z piwnic królewskich najlepsze wina. Płakał, błagał i zaklinał swojego ojca na wszystkie świętości, by ten go oszczędził, dał mu odkupić swe winy, wzywał jego boskiej litości. Ale wielki Yanikain patrzył nań srogo i nie cofał rozkazów. Przychodził codziennie, pytając o jego stan i oczekując odpowiedzi, których Bahitalt dać nie mógł.

Co wtedy zaszło, tam w sanktuarium? Ojciec wszedł do przybytku sam, a gdy wyszedł zaraz kazał swoim gwardzistom związać swojego młodszego syna i zawlec na tortury. Czy to naprawdę jest potępienie ze strony wszystkich jego Przodków? Bahitalt nie mógł w to uwierzyć. Czy naprawdę, pomimo całej swojej pobożności jego antenaci widzieli go jako obrzydliwość i dlatego urodził się bez nogi? Cóż to mogła być za przepowiednia, która skłoniła jego ojca, nie pałającego do niego co prawda zbytnią miłością ale też niezwykle honorowego do takich kroków? Niestety, nie on tu zadaje pytania. Gdy Bahitalt usłyszał kroki na schodach, zaciskając zęby wyszeptał modlitwę do Apokatiquila, by to nie były jeszcze stopy kata. Jego usta, dobrze wyuczone, już zaczynały się układać do okrzyku bólu.

***

Głośny podmuch powietrza sprawił, że zasłona głośno załopotała, Likuk musiał zatem wstać i zamknąć okno, choć wolałby jeszcze pooddychać świeżym powietrzem. Po chwili powrócił do domowego pieca, by na metalowej tacy położyć glinianą tabliczkę, która wymagała jeszcze podeschnięcia. O tej, już późnej porze mesjański niewolnik zajmował się swoim ulubionym zajęciem. Spośród notatek rytych w podręcznych, oblanych woskiem tabliczkach musiał wybrać te wiadomości, które warte są utrwalenia, by wypisać je rylcem na miękkiej glinie. Likuk, nawet w czasach gdy jeszcze zwano go Euklettosem uwielbiał zbierać informacje o dalekich krajach. Dlatego w dzieciństwie przesiadywał w portach i marzył, że zostanie żeglarzem. Bieda jego rodziny sprawiła jednak, że został sprzedany przez własnych rodaków i wywieziony daleko od ojczyzny. Choć te dawne życie na Altenis już przepadło, ciekawość dalekich krajów pozostała. A ponieważ tradycyjną tai’atalską wieczerzę spożywa cały ród, to wiele było ust chętnych do podzielenia się plotkami.

„Na wschodzie, idąc wzdłuż wybrzeża znajdują się dwie rzeki, które są ogromne jak całe Boreios. Ponoć nad ich wodami kołysze się cudowna trzcina, z której prymitywne ludy robią napary leczące wszystkie boleści”. „”Oko Apokatiquila” wypłynęło z Kutekirimy, by zbadać nieznane wody na południe od owych rzek”. „Król ma w Tenotitlan posąg ze złota, który mówi i żongluje trzydziestoma ramionami”. „Szwagier będzie jednym z osadników Yanikainihuy, miasta na najdalszym południu! Jak on sobie poradzi, ma tylko jedenastu niewolników...” . Ciężko rozróżnić w tych plotkach, co było prawdą a co nie, ale Likuk chłonął te wszystkie wieści, przenosząc swoje spostrzeżenia na glinę. Rzeczowo i lakonicznie, zapisywał ku własnej radości tak nieważne dla jego panów informacje. Biedny niewolnik, nie mógł wiedzieć, że po wiekach zasłynie jako jeden z ojców historiografii i geografii.

Cytat:
„W roku 33. swojego panowania, król Yanikain rozpoczął wznoszenie kolosa z brązu w sławnym Quetz-hoi-atalai”
– Likuk Euklettos z Kurureto
***

Łucznictwo
 
__________________
"- Panie, jak odróżnić buntowników od naszych?
- Zabijcie wszystkich. Będzie zabawniej." - Taltuk
Earendil jest offline