Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2016, 09:01   #151
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Dzień IV - Ilham zbiera kokosy

Jak to jakieś przysłowie mawia… grosz do grosza i będzie… a raczej będą, kokosy.
Ilham od bladego świtu, zaraz po Fażyru zaczęła około obozową pracę w postaci, opróżnienia wszystkich walizek ze zbędnych śmieci. Podlania ogródka. Zjedzenia śniadania i zniknięcia z trzema, pustymi bagażami w lesie. Udając się na bardzo ważną misję, której, chyba nikt oprócz niej nie doceni.
A mianowicie, poszła zbierać kokosy.
Nie ważne jak niewinnie to brzmiało, sprawa wcale nie była prosta. Bo kokosy trzeba umieć zbierać… a już tym bardziej wiedzieć, które nadadzą się na mleko…
Iranka na szczęście wiedziała, choć nigdy kokosów nie zbierała, bo po prostu szła na targ, jak każdy normalny, cywilizowany człowiek.
Na wyspie jednak targu nie było, ale to i tak nie pokrzyżowało kobiecie planów.
Pierwsza partia owoców w postaci trzech wypchanych po brzegi walizek była gotowa przed drugim śniadaniem, którego nie omieszkała nie zjeść.
Druga skończyła się zaraz przed zenitami dwóch słońc. Po niej nastąpiła przerwa na Zuhur i pomarańczkę.
Trzecia partia została dostarczona późną porą lunchową i w zasadzie na niej mogłaby zostać zakończona praca zbieractwa, ale aktualnie Il znajdowała się w tak zwanym cugu. Praca nie tylko ją zaaferowała, ale też całkowicie zaślepiła. Tak więc zbliżała się pora obiadowa, a ona dopychała ostatnią z walizek, zebranymi kokosami. Pot lał się z niej strumieniami. Upał był niemiłosierny, a ona w jeansach i bluzie, trząchała palemkami prosząc Boga by nie dostać spadającym orzechem w łeb.
Zaczynał się czas Asr… Czas trzeciej, popołudniowej modlitwy, a co za tym idzie także orzeźwiającej oblucji i odpoczynku, po którym postanowiła zjeść kilka daktyli i banany. W końcu dzielnie na nie zapracowała!
Suwaki walizek były mocno nadwyrężone, ale w końcu po kilku próbach, wielkie trzy “paki”, stały dzielnie na kółeczkach i czekały, aż naczelna amazonka rady muzułmańskiej dotaszczy je do obozowiska.
Sęk w tym, że aktualnie nie miała ona siły nawet na przełknięcie śliny, która zwisała smętną nitką na brodzie, mieszając się z potem, który przesiąkł przez materiał barwiąc go na ciemno bury i smętny kolor.
Ilham siedziała na ziemi, z głową między nogami. Prztyrzymywała dłonią czoło, by pot nie zalewał i nie szczypał w oczy.
W oddali zaszeleściły krzaki. Iranka bez problemu mogła rozpoznać po owym zamieszaniu w listowiu, iż coś się do niej zbliżało… a w zasadzie, nawet nie coś, a ktoś… bo zwierzęta na wyspie miały trochę więcej finezji i na pewno nie przeklinały, gdy dostały gałęzią w twarz.
Nadchodziła Wendy. Kobiecego “ja pierdolę” nie dało się pomylić z nikim innym. Szyitka wytarła brodę w rękaw, co by nie straszyć smętnym dyndaniem i wyprzedziła niebieskowłosą zapytaniem.
- To tyyy Wendy? - Głupie pytanie. Jasne, że była to Wendy, ale w aktualnym stanie Iranka prawdopodobnie nie potrafiłaby nawet posłodzić herbaty.
- Ilham! Ja pierdole! - Niebieskowłosa przyśpieszyła kroku, pod koniec po prostu podbiegając do dziewczyny i pośpiesznie kucając przy niej. Nie czekając na pozwolenie ujęła jej twarz w dłonie. Wyglądała na nieco przestraszoną. - Wszystko dobrze?
- Meeeh - Iranka wzruszyła ramionami - Trochę przesadziłam - dodała po chwili, wyjmując twarz z dłoni kobiety. To było dość wstydliwe… była brudna, śliska i śmierdząca i najwyraźniej nie chciała by ktoś był świadkiem jej małego niedysponowania.
- Już skończyłam - powiedziała na usprawiedliwienie lub pocieszenie, patrząc po skosie na walizki.
- Ilham… powinnaś to wszystko z siebie ściągnąć. Przegrzałaś się. I przepracowałaś. Jest przecież upał! Mogłaś poprosić o pomoc… albo przynajmniej więcej i częściej odpoczywać w cieniu… Nie ma tu przecież żadnego mężczyzny… - Niebieskowłosa zaczęła wachlować Irankę dłońmi, rozglądając się za czymś, co mogłoby jej pomóc…
- Pójdziemy do wody? Ochłodzisz się?
- Nie ma. Nie ma? Oczywiście, że są… łażą i zglądają wszędzie i… i… i jeszcze te jinny! - Iranka ożywiła się prychając gniewnie i zabierając się do wstania.
- Zaniosę te kokosy i mogę iść nad wodę… czas już na Zuhur chyba - murknęła zamyślona zadzierając głowę i oceniając wysokość słońc.
- Hola hola! Nie ma mowy - Wendy wstała wcześniej wyciągając do niej dłonie z chęcią by pomóc jej przy wstaniu. - Odprowadzę cię nad wodę i sama zaniosę te kokosy do obozu. Wystarczająco się już dziś napracowałaś. To nie prośba. To stwierdzenie faktów, jak będzie.
Ilham zamarła, kurcząc się jakby w sobie. Popatrzyła wielkimi oczami na rozmówczynie, wyraźnie czegoś nie rozumiejąc i szukając w jej twarzy jakiejś podpowiedzi. Czy żartowała, czy poważna? Czy była miła, czy bardziej zła? Wendy wyglądała na poważną i przede wszystkim zatroskaną.
Dziewczyna spuściła pokornie wzrok na ziemię, kiwając głową na znak, że rozumie.
Zaś niebieskowłosa za nic w świecie nie chcąc dać po sobie poznać ulgi, że taka strategia zadziałała na Irankę. Ujęła ją jedną ręką za jej plecami w pasie, a drugą próbowała chwycić jej łokieć.
- Pomogę ci dobrze? Chcesz iść do słodkiej wody, czy do morza?
- Słodkiej - bąknęła Daei cichutko, wiotczejąc i dając się prowadzić troszeczkę jak marionetka.
- Dobrze, dobrze… - mruknęła niebieskowłosa, prowadząc Ilham przez palmowy las, trochę na czuja, ale wiedziała przecież, gdzie mniej więcej jest rzeka. Wolała iść dłuższą ale znaną jej drogą.
- Widziałaś tu jakiegoś, że tak mówisz? - zapytała, próbując drążyć temat lżejszych stroi gdy nie ma w pobliżu mężczyzn.
- Nooo… przed chatką… tego ho-mo… - nie dokończyła, bo nagle ją coś olśniło. - Terry… on ma na imię Terry, nie ten a tamten... ten… wojskowy, powiedział, że… eee... tamten jednak nie jest Ho-mo-se… - i znowu ją olśniło, podwójnie, a nawet potrójnie.
Speszona spojrzała na profil Wendy.
- Przepraszam - Ilham ponownie wbiła wzrok w ziemię, a usta ściągnęła w wąską kreseczkę.
Dziewczyna westchnęła głośno. Odezwała się dopiero po kilku chwilach.
- Przed chatą. A nie tu gdzie tyle czasu zbierałaś kokosy. Więc mogłaś na ten czas założyć coś lżejszego, prawda?
- A jeśli ktoś by mnie podejrzał? To by była moja wina… zgrzeszyłabym.
- Wczoraj mówiłaś mi, że działanie na niekorzyść własnego zdrowia to też grzech - “czy coś takiego” Wendy dodała w myślach, próbując sobie przypomnieć jak to dokładnie szło. - A popatrz na siebie teraz.
Usta Iranki zafalowały w złowróżebny sposób. Nic więcej nie odpowiedziała. Była zmęczona, speszona, a teraz zrugana w dodatku przez innowiercę, który na dodatek miał trochę racji.
Cała radość z dobrze wykonanej pracy wyparowała, ale na szczęście zbliżały się do wodopoju…
Wendy już nic nie mówiła. Przyglądała się tylko uważnie Ilham i prowadziła ją, by jak najszybciej dostać się do rzeczki. A chwilę później obydwie słyszały już szum wody, która radośnie ich witała. Wendy doprowadziła ją do samiuśkiego brzegu.
Ta wyswobodziła się z jej objęcia i wyjęła zapalniczkę z kieszeni, odkładając ją na bezpiecznym kamyczku pod krzaczkiem. W planach miała upranie też ubrania.
Usiadła zdejmując buty.

- Wiesz… kiedyś wyszłam w samym bikini na basen… - zaczęła lekko zamyślona. - Czułam dreszczyk adrenaliny… to było nawet przyjemne. Taki zakazany owoc… który wszak jest dla tylu ludzi powszechnością… Czasem, czasem uciekałam do klubu na imprezy urodzinowe… napiłam się alkoholu. Albo nie zakładałam chusty na głowę… Gdy tu trafiłam, poczułam, że to kara. Za to, że byłam niegrzeczną córką. Teraz jednak myślę, że to mój ostateczny test i szansa na naprawienie błędów. - Ilham odłożyła buty koło zapalniczki i wsadziła mały przedmiocik do środka jednego z nich. Zdjęła bluzę, wrzucając ją do wody, po czym wstała by rozpiąć spodnie.
- Wstydziłabym się… gdybym założyła sukienkę… ale już to kiedyś robiłam bo chciałam… teraz jednak nie chcę. Po prostu. - wytłumaczyła posłusznie, czując się winna wyjaśnień swojego postępowania.
Zsunęła jeansy z bioder, zostając w różowych majtkach w białe kropki. Kopnęła nogą ubiór do wody i weszła ostrożnie do chłodnego baseniku.
Wendy śledziła ją przez jakiś czas wzrokiem… choć podziwianie kształtów dziewczyny, podziwianie jej pięknej skóry i … tak, to wszystko było na drugim planie. Teraz bowiem, niebieskowłosa przede wszystkim chciała się upewnić, że Ilham da radę. Że nie zasłabnie i że nie musi wchodzić z nią do wody… ona jednak zabrała się za płukanie ubioru, w ciszy i skupieniu.
- Czasami mam wrażenie - zaczęła po chwili Wendy, przykucając na brzegu i teraz już starając się nie patrzyć na Ilham - że to miejsce do którego trafiliśmy, jest rządzone przez innych bogów. Nie tych których znamy z naszego świata. Wiesz… syreny,... kobieta-ryba, wróżki ze skrzydłami, i… dziś Axel i Terry widzieli za rzeką kobietę - węża. Teeee… aalaes’vo, o których mówiono nam, że są złe.
- Nonsens… Bóg jest tylko jeden. - Iranka nie była zgorszona jej stwierdzeniem, ani też zbytnio zdziwiona. - A te istoty nie ważne jak wydają ci się dziwnie są stworzeniami Allaha.
- Spotkali Naginę? - odezwała się po chwili ciekawsko, oglądając na rozmówczynię. Rewelacja ta, ja bardziej ożywiła niż syrenki i wróżki, które były jej odleglejsze kulturowo.
- W sennnnnsie… nie węża lorda Voldemorta… eee… - Wendy uniosła na nią spojrzenie - tylko pół kobietę, pół węża. Kusiła ich by przeszli na drugą stronę rzeki. Ale nie zrobili tego. Iiiii… można powiedzieć, że miała magiczne moce. Potrafiła sprawić, że słyszeli płacz dziecka, którego nie było. Głos Karen, której nie było i Dafne… - To jeszcze nie było wszystko, ale Wendy postanowiła delikatnie i powoli dawkować Ilham wiadomości.
- No… jasne, że kusiła, a czego ty się po Nadze spodziewałaś. - Kobieta wyżęła bluzę i zabrała się za płukanie spodni. Najwyraźniej skądś znała owe wężowe istoty, może nawet brała je za te same, które spotkali mężczyźni. Opis jej zachowania i zdolności wężycy, tak bardzo jej nie szokował jak na przykład fakt, że wróżki mają skrzydełka, lub są półludzie półryby.
- Czytałaś Pottera? Fajny był, ale mnie jakoś znudził po piątym tomie…
Na początku Wendy uniosła brwi w zdziwieniu.
- Możecie czytać takie książki? - zapytała zamiast odpowiedzieć na pytanie.
- To tylko książki… fikcja, czyjaś wyobraźnia… bajka dla dzieci. - Zaśmiała się wesoło, na myśl, że ktoś mógłby zabraniać czytania dzieciętych bajek.
- Tak, to prawda. Czytałam. Kto tego nie czytał? - Niebieskowłosa uśmiechnęła się. - I myślę, że mnie nie znudził. Nawet… chciałabym być choć trochę tak wyjątkowa, albo mieć takich oddanych przyjaciół. No świat, nie taki szary jak nasz… coś w tym wszystkim jest. Coś co sprawiało, że trudno było mi się oderwać od czytania.
Dla Ilham ich świat nie był szary. Te wszystkie kultury, historie państw, starożytne cywilizacje, ewolucje, kosmos, mity i legendy, tradycje, kolory skóry. To było dla niej zadziwiające. Wszyscy pochodzili od tych samych rodziców. Od Adama i Ewy, a jednak każdy był inny i niepowtarzalny, nie do podrobienia. No i w przeciwieństwie do niektórych ona wierzyła w magię, tak jak wierzyła w Boga oraz to, że Mahomet był jego ostatnim wysłannikiem.
- Ano… przyjaciół miał fajnych. Lubiłam Hermionę, trochę zazdrościłam jej tego jaka była mądra. - Wzruszyła ramionami wyrzucając spodnie na brzeg i wchodząc głębiej do wody by się umyć.
- Tak, to prawda. A po za tym, nie mogłam się zawsze doczekać scen z Panią Weasley i Panem Weasley’em. Ron miał takich cudownych rodziców. Lubiłam te wątki. - Wendy wstała z kucka i podążyła w stronę wyrzuconych na brzeg spodni. Podniosła je z ziemi i powoli zaczęła wykręcać z wody.
- Tak! - rozemocjonowała się Il, masując skórę głowy. - Najbardziej lubiłam opis kuchni. Jak to wszystko pracowało tak samo z siebie. Praca gospodyni domowej byłaby o wiele prostsza gdybym miała taką różdżkę… - rozmarzyła się, leniwie się opłukując.
- Ale nic cię nie stało mężczyznom? - nagle zmieniła temat. - Nie dali się jej złapać?
- Nie im nic się nie stało. Ale wiesz… w międzyczasie Dominika postanowiła… hmm… zignorować to, że nie powinniśmy przechodzić na drugą stronę rzeki… zauważyła, że tuż przy brzegu rosną orzechy. Więc skoro tuż przy brzegu… to czemu by kilku nie zerwać. Sama rozumiesz… - Wendy zaczęła tak, by jej zdaniem jednocześnie uprzedzić Ilham przed niesłuchaniem niektórych rad i nie od razu uprzedzić o wszystkich złych rzeczach, które powinna jej przekazać. - Zbierając orzechy zauważyła coś… i dotknęła tego. I… - Wendy westchnęła. Siedziała wpatrując się w trawę pod jej nogami i nieświadomie ją skubiąc. - To co dotknęła było jadowite.
Iranka wydała z siebie dziwny dźwięk, który był trochę jak chrumknięcie? Nie kwapiła sie jednak, na żadną większą reakcję, ani nawet na spytanie się, czy Dominika przeżyła spotkanie z brutalną rzeczywistością.
Kobieta wyszła z wody, zawijając włosy, by je trochę osuszyć i ruszyła brzegiem basenu oddalając się od Wendy. Z czego niebieskowłosa skorzystała by unieść na nią na chwilę wzrok. Skoro Ilham nie zdawała sobie z tego sprawy. Warto było zerknąć na jej piękne ciało pokryte kroplami wody, niczym rosy…
Ilham przeszła całkiem sporo, niemal okrążając wodny akwenik. Pochyliła się nad bujnymi krzakami wyciągając z nich, rozłupanego kokosa i uwaga, uwaga… swój szal.
Drogę powrotną odbyła już w wodzie, podpływając do wodospadu i nabierając do łupiny świeżej krystalicznej.

- Pozwolisz, że się pomodlę - odpowiedziała całkiem spokojnie, wychodząc na brzeg by ubrać bluzę i spodnie, po czym owinęła głowę mokrą pashminą, a następnie zsunęła ją na ramiona jak kaptur. - Nie będę mogła jednak z tobą rozmawiać do czasu, aż nie skończę…
- Eee… dobrze - zgodziła się niebieskowłosa z małym mętlikiem w głowie. Nie zdążyła bowiem opowiedzieć wszystkiego (zwłaszcza najważniejszego) do końca. - Poczekam - dodała, po czym z kucaka po prostu klapnęła na trawie.
Ilham stanęła na suchym miejscu, pociągnęła nogawki spodni po kolana, a następnie rękawy po łokcie. Przed sobą postawiła skorupę kokosa wypełnioną świeżą wodą.
Przez chwilę stała i wpatrywała się łupinę, w której postanowiła się obmyć do modlitwy. Pierwszym warunkiem odprawienia wudu była intencja.
Kucnąwszy nad naczynkiem, zwilżyła jedną, wypowiadając
- Biismi’llahi ar-rahmani ar-rahim - jednocześnie mocząc drugą dłoń i obmywając je, tak jak zazwyczaj robiło się to w umywalce, pilnując wy skapująca woda nie trafiła z powrotem do kokosa.
Czynność tę powtórzyła jeszcze dwa razy.
Następnie trzy razy opłukała usta i nos oraz przetarła twarz od linii włosów na czole po brodę.
Po tym zabrała się za mycie prawej ręki, aż do łokcia, używając lewej, a następnie lewej, używając prawej. Tę czynność również powtórzyła trzy razy.
Zadziwiające było to, iż Daei nie wyczerpała jeszcze pokładów z kokosika. Wykorzystywała każdą kroplę, obmierzała chluśnięcia z niemal chirurgiczną precyzją, tak by nie tylko dobrze się obmyć, ale też nie zmarnować ani jednej cennej kropli cieczy.
Iranka przetarła włosy i umyła prawe, a później lewe ucho, po czym usiadła, obmywając trzykrotnie stopy po same kostki.
Dopiero wtedy kokos stanął na ziemi pusty, a ona nasunęła chustę na głowę, wstając z otwartymi dłońmi, zewnętrzną stroną zwróconymi do twarzy. Pochyliła głowę, przybliżając do niej ręce, tak by znajdowały się niemal po jej bokach. Wyglądała jakby nasłuchiwała lub poddawała się…

- Allahu Akbar - tymi oto słowami rozpoczęła modlitwę, opuszczając ręce i kładąc je pod piersi, po czym złapała się za nadgarstki, obejmując się.
- Subhanaka Allahuma wa bihamdika, wa tabaraka ismuka, wa ta’ala jadduka, wa la illaha ghayruka. Audhu billahi min ash-shaytani ar-rajimi. Bismi’llahi ar-rahmani ar-rahim, Alhamdulillahi rabbil’alamin… - Kobieta stała recytując kolejne wersety. Nie wyglądała na speszoną, iż podczas tej dość intymnej chwili miała milczącego widza w postaci Wendy. W ogóle… wyglądała raczej na taką, która aktualnie straciła kontakt z rzeczywistością, całkowicie poświęcając się modlitwie do Boga.

- Allahu Akbar. - Najwyraźniej skończyła jakąś ważną część, ponownie zmieniając pozycję na tę… poddańczą co była na początku.
- Subhana rabiiya-ladhim. - Dłonie oparła na kolanach i pokłoniła się tworząc kąt prosty.
- Subhana rabiiya-ladhim. - Po wyprostowaniu się ponownie oparła ręce na kolanach i pokłoniła się tworząc kąt prosty.
- Subhana rabiiya-ladhim… - Minuty powoli płynęły a Iranka modliła się… i modliła. Wendy nie wiedziała, że trafiła na najdłuższą i najbardziej skomplikowaną w ciągu dnia modlitw. Ilham przybierała co różniejsze pozycje. Raz siadała i „uderzała” głową o ziemię, by powstać i kłaniać się na stojąco. W końcu jej głos lekko ochrypł. Dziewczyna nie nawykła do częstego mówienia. Swoją pracę wykonywała w milczeniu, a próby komunikacji międzyludzkiej zawalała po całej linii.

- Boże proszę Cię o ochronę przed Piekłem, męką w grobie, nieszczęściem za życia i po śmierci, i przed nieszczęściem od oszusta Antychrysta.
Boże proszę Cię o ochronę przed Piekłem, męką w grobie, nieszczęściem za życia i po śmierci, i przed nieszczęściem od oszusta Antychrysta, dla ludzi, którzy ze mną przebywają.
Boże proszę Cię o łaskę dla nas, o zdrowie i spokojny powrót do domu. - Daei siedziała na nogach, przed sobą trzymała otwarte dłonie, jakby trzymała w nich książkę z której czytała. Z jakiegoś powodu umilkła na chwilę, by po chwili kontynuować modły przez kolejne kilka minut.

- Assalamu allaykum wa rahmatullah - Dziewczyna siedząc odwróciła się w prawą stronę, a następnie zwróciła się w lewo spoglądając na niebieskowłosą. - Pokój i Miłosierdzie Boga niechaj będzie z tobą. - Il uśmiechnęła się i zsunęła materiał z włosów.
Wendy w tym czasie położyła się na trawie przed płynącą wodą. I choć podczas modlitwy zerkała nienachalnie na Ilham, teraz wpatrzona była w niebo, które prześwitywało przez korony drzew. Nawet nie zwróciła uwagi, że Ilham już skończyła, a ta nie narzucając się, siedziała i odpoczywała, korzystając z tymczasowego braku obowiązków.

Wendy odezwała się dopiero po jakimś czasie.
- Jesteś głodna? Czas zabrać te walizki do obozu i coś zjeść, hmmm? - obróciła głowę w stronę Iranki.
- Nie jestem. - Ilham wzruszyła ramionami, podnosząc się z ziemi. To, że ona się odżywiała podczas zbierania kokosów, nie znaczyło, że inni to robili podczas swoich zajęć o ile w ogóle coś robili. Trzeba było wrócić i przyrządzić posiłek dla reszty… i w końcu zająć się robieniem oleju. - Wracamy po kokosy - zaordynowała z krzepkim uśmiechem, po czym zajęła się sprzątaniem okolicy i pochowaniem swoich rzeczy na następny raz.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline