Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2016, 19:17   #65
Asuryan
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Soren w dniu spotkania Uverworldu
Po krótkiej drzemce po nocnym wypadzie, Soren opuścił wygodną trumnę ziewając szeroko. Były okolice południa, więc by oszczędzić sobie nieprzyjemności, zaciągnął kaptur na głowę. Pamiętając o skrzywionym mieczu, wspomagając się wampirzym wzrokiem, skierował się w stronę okolicy gdzie powinien byc kowal.
- W czym mogę pomóc - Zapytał mężczyzna z turbanem na głowie, bardzo krępej budowy.
-Jeden z moich mieczy uległ uszkodzeniu w trakcie walki- stwierdził Soren przywitawszy się wpierw. Wolnym ruchem dobył broń i zaprezentował kowalowi- Potrzebuję go wyprostować. Nie mam jednak tutejszych pieniędzy, ale mogę zrewanżować się pomocą.
- Wyprostować mówisz... To mała broszka. Zdążę zrobić, nim ty wrócisz z powrotem. - palcem wskazał na koszyk z różnymi złotymi i srebrnymi pierdołami. Trzeba roznieść po kupcach. W środku jest lista.
-Się robi- odpowiedział wampir przeglądając listę. Niespiesznym krokiem ruszył w stronę najdalszego punktu.
Wrócił jakiś czas później z zadowoleniem prezentujac kowalowi pusty kosz.
-Zrobione, jak tam mój miecz?
- Również gotowy. Choć muszę przyznać że wykonanie jest znakomite, to jednak materiał miecza jest dość miękki. Wydaje się, że mając pod ręką znakomitego kowala szczędziłeś na pieniądzu.
-To akurat kwestia sentymentu. Odziedziczyłem ten miecz po ojcu, dlatego wolę go niż nowy.
- Ach. No cóż w jego kwestii poza powlekaniem czy ronowaniem nie wiele się już zdziała. Powlekanie raczej tylko materiałami szklanymi lub szkodliwymi, a runowanie tylko w okolicach jego możliwości. Oba te manewry raczej nie należą do najłatwiejszych, a i trzeba mieć ku temu możliwości. To tyle moją skromną oceną.
Soren skinął głową.
-W przyszłości zatroszczę się o nowy, ale to ważna pamiątka. Wątpię bym prędko zobaczył rodzinę… NIe mniej dziękuję za naprawę. W przyszłości pewnie jeszcze się pojawię- odparł uprzejmie i ruszył dalej.

Wspominając swoją rodzinę, Castell przechadzał się po mieście szukając swoich znajomych. Wtem, na krawędzi wampirzego zmysłu kilka kilometrów dalej, w tłumie panującym na ulicy zobaczył znana sobie sylwetkę. Nim zakapturzona osoba wyszła poza jego pole widzenia zobaczył jeszcze blask wisiorka w kształcie krzyża. Sorena momentalnie zalała mieszanka strachu i gniewu. Nawet pomimo braku stuprocentowej pewności co do tożsamości osoby, szybkim krokiem ruszył w jej kierunku.
Podążając za swoim celem wszedł w mniej zamieszkałą część miasta. Zakapturzony człowiek wciąż pozostawał na krawędzi zmysłów Sorena. Cała sytuacja śmierdziała pułapką. Mimo to wampir przyspieszył krok by skrócić dystans. Jeżeli miał rację co do tożsamości osoby, nie mogła ujść z życiem. Biegnąc szybko pokonał odległość i wbiegł na zalany słońcem plac. Kilka przedmiotów przeleciało nad jego głową, wbijając się w piasek za nim. Przy rękojeściach wystających z ziemi noży znajdowały się kartki z wypisanym tekstem.
Obok znajdowały się kolejne, które jak przypuszczał były tam już wcześniej, a całość tworzyła krąg niemal wielkości placu. Bariera przeciwko nieczystym, broń Świętego Oficjum, a dla niego ściana nie do przejścia.
-Nic Się nie zmieniłeś Sorenie Castellu, szatanski pomiocie- rozbrzmiał znajomy głos.
-Heinrich Kramer….-mruknął w odpowiedzi i splunął z niesmakiem- już miałem nadzieję że więcej nie zobaczę Twojej parszywej mordy...
Na plac wszedł Heinrich- inkwizytor wyższego stopnia.

Był w towarzystwie dwóch łowców wampirów

Oraz sześciu inkwizytorów.

-Nescis mi fili dien neque Horam![łac. nie znasz dnia ani godziny]-zakrzyknął Kramer, a na jego twarz wstąpił rumieniec złości - myślałeś że uciekniesz Świętemu Officjum, pieprzony odmieńcze?! Odwróciłeś się od Boga i dziś przyjdzie Ci za to zapłacić. Lata temu skazałem Cię na stos i dziś dotrzymam słowa….Cier-pienie wy-mazu-je grzechy człowieka!
-Amen!- zawtórowali pozostali
-Gdyby to była prawda obwołali byście mnie świętym- parsknął wampir- skończyłeś chrzanić głupoty?
-Jak śmiesz bluźnić.. Napsułeś mi krwi Castell… Pół europy Cię goniłem, a gdy mieliśmy Cię posłać do piekła, gdzie Twoje miejsce, znów żeś nam się wywinął. Uciekłeś do jakiejś zapomnianej przez Boga krainy, ale i tak Cię znalazłem. Oczyścimy to miejsce ku Jego chwale! Ale najpierw zajmiemy się Tobą wampirze..”wyspowiadam” Cię tak jak lata temu, a potem pochłonie Cię ogień.
Sorena przeszedł dreszcz na wspomnienie tortur. By nie pokazać wahania dobył świeżo naprawiony miecz i zatoczył nim młynek w powietrzu.
-Nie Heinrich. Wybiła Twoja godzina, ale A verbis ad verbera[łac. od słów do rękoczynów]. Niech przemówią miecze.
-Na niego bracia, bij zabij, deus vult[tak chce bóg]!
Sześcioro inkwizytorów, z dobytymi srebrnymi mieczami, ruszyło biegiem w stronę Sorena. Heinrich Kramer i dwoje łowców wampirów zostało w tyle, obserwując walkę.
Pierwsza dwójka z atakujących padła na ziemię, brocząc krwią nim jeszcze zdążyli unieść miecze. Zdeterminowany Castell parł na przód tnąc kolejnego przeciwnika. Inkwizytorowi z trudem udało się zablowkować cios, a wtedy Soren poczuł mocne uderzenie w bark. Ból przeszył ciało z opóźnieniem. Kilka metrów dalej stał mężczyzna z dymiącym samopałem. Kula przeszła na wylot, ale efekt sugerował srebrne pociski.
-Patrz i się ucz- mruknął wampir sięgając wolną ręką do wnętrza płaszcza i wyciągając karabin szturmowy. Strzelec w czerwonym płaszczu został ścięty z nóg przez serię pocisków. Nie puszczając karabinu rozluźnił ranną, obolała rękę i zablokował cięcie dochodzące z przeciwnej strony. Skrócił dystans i wgryzł się w krtań inkwizytora. Ciemna krew tętnicza zalała mu twarz, a ciało bezwładnie padło na ziemię. Pozostała dwójka skoczyła na niego niemal na raz. Wampir rzucił mieczem, który wbił się w klatkę piersiową tego dalszego, następnie zanurkował pod zblirzającym się ostrzem i złapał atakującego za gardło. Mężczyzna miotał się usiłując złapać oddech. Castell zamachnął się i z całej siły uderzył nim w ziemię.
-Memento, homo, quia pulvis es, et in pulverem reverteris [łac.Pamietaj, człowieku, żeś jest prochem i w proch się obrócisz]- powiedział wampir wyciągając miecz ze spazmatycznie drgającego ciała, po czym wycelował jego końcem w Kramera- Twoja kolej..
Ku jego zdziwnieniu na twarzy inkwizytora pojawił się uśmiech. Heinrich klasnął w dłonie a z pobliskich alejek wyszło około dwudziestu inkwizytorów.

-Złóż broń potworze a doczekasz się sprawiedliwego sądu i ocalisz duszę- powiedział ich dowódca, pewnym tonem.
-Chędożę Twój sąd klecho. Choćbym miał paść przyrzekam że zaciągnę cię ze sobą do grobu..
-A więc zaszlachtujemy Cię jak prosie, wampirze- powiedziawszy to dał sygnał, a inkwizytorzy, którzy stworzyli równe koło na obrzeżach placu, jak jeden mąż dobyli mieczy- Na przód! Gott mit uns! [niem. Bóg z nami!]
Zbrojni ruszyli z okrzykiem w stronę wampira. Ten przezwyciężając ból w barku zestrzelił kilku nim w broni skończyła się amunicja. Utworzyli w okół niego zwarte koło. Kilka osób atakowało go naraz, i nawet pomimo przewagi jaką niewątpliwie dawał mu wampiryzm, Soren co jakiś czas czuł jak dosięgają go ostrza. Bronił się jak zapędzony w kąt wilk i wkrótce na ziemi znalazły się pierwsze ciała. Uderzenie dwóch bełtów w brzuch i klatkę piersiową wytrąciło go z rytmu, a cios w plecy posłał na kolano.
Zbrojni na chwilę przerwali atak i rozstąpili się przepuszczając Heinricha.
-Co teraz nosferatu? Co zrobisz, kroczący nocą, panie śmierci, wampirzy lordzie?- szydził niemiec, z nieukrywaną satysfakcją patrząc na z trudem oddychającego Castella- Nie zregenerujesz się? Nie przyzwiesz chowańców? Ahh no tak…..jest dzień….. Ty idioto, tak głupio wpaść w pułapkę!
Cios pancernej rękawicy ze srebrnymi ćwiekami posłał wampira na ziemię.
-Teraz się Tobą zajmę zasrane ścierwo.. Będziesz wrzeszczał i błagał o litość. Nie łudź się nawet że ją otrzymasz. Nie wiem ile masz tam w sobie żyć, ale sprawię że pożałujesz za każdą duszę którą pożarłeś- wycharczał inkwizytor schylając się nad leżącym. Kopnął leżącego wampira w brzuch, tuż obok wbitego bełtu. Castell kaszlnął spazmatycznie wypluwając krew.
-Będziesz cierpiał za wszystkie swoje grzechy. A gdy już się Tobą znudzę spłoniesz ku chwale niebios. Tak jak cała Twoja pieprzona rodzinka.
-...C..co…?
-Tak, dobrze mnie słyszałeś. Zatroszczyłem się by Twój tatuś, mamusia i dwie siostrzyczki, zostali uznanych za współwinnych i przekazani do mnie...na przesłuchanie..
Wampir szamotał się na ziemi usiłując wstać. Na znak inkwizytora przybito go włóczniami do ziemi. Castell wydał stłumiony jęk.
-Zgadza się. Zająłem się nimi wszystkimi. Twoi rodzice wyparli się Ciebie i uznali za heretyka.
-....Ł.ż..esz- wycharczał Soren
-Starsza z sióstr...nie pamiętam imienia….zmarła jeszcze w trakcie spowiedzi, biedaczka. Najdłużej opierała się najmłodsza, odziwo. Jak jej tam było? Amelia? Taaakk, musiałem poświęcić jej więcej uwagi.. A szkoda, ładna była… No cóż, ich los to i tak tylko i wyłącznie Twoja wina psie. Wiesz co było później?- zapytał schylając się- spaliłem ich wszystkich. Ale najpierw zabawiłem się z Twoją kochaną siostrzyczką.
Soren zaczął miotać się, charcząc niezrozumiale. W jego tonie była furia. Żołnierze inkwizycji trudzili się by utrzymać go w miejscu.
-Przybić go! Polać wodą święconą!- Krzyczał Heinrich przezornie cofając się kilka kroków.
https://www.youtube.com/watch?v=QZEXItN8pYw
Z ust wampira wydobył się ryk nie mający nic wspólnego z istotą ludzką.
Włócznie pękły pod naporem potwora, a ten zerwał się na nogi pomimo ran.
Jego oczy błyszczały wściekłą czerwienią, a ze świecącej kłami paszczy ciekła piana.

Nie dając czasu na reakcję bestia skoczyła w tłum, gołymi rękami i zębami rozrywając ludzi na strzępy.
-Apage, Satanas![łać. idź precz sztanie]- krzyczeli próbując trafić go z kusz i rąbać mieczami. Nosferatur zdawał się nie reagować na zadawane obrażenia. Krew i fragmenty narządów wewnętrznych zbryzgiwały piach i pobliskie ściany.
Heinrich Kramer biegł w stronę krawędzi bariery, byleby uciec z zasięgu rozszalałego wampira. Bełt z kuszy przebił mu kolano, a inkwizytor padł na ziemię. Obrócił się i zobaczył jak stwór morduje pozostałych przy życiu żołnierzy, nawet tych którzy próbowali uciec. Sam Castell przypominał raczej demona. Cały we krwi i z bronią wbitą w różne części ciała kojarzył się z jeżem. Gdy krzyk ostatniego zarzynanego inkwizytora ścichł, wampir wyprostował się powoli i obejrzał na Kramera. Ten wydając przerażone jęki zaczął czołgać się w stronę krawędzi bariery. Soren kulejąc i brocząc krwią, uniósł mokry miecz rodowy i skierował się w stronę uciekającego kapłana.
-Nie! Błagam! Zlituj się!- wrzeszczał inkwizytor niemal płacząc.
Castell był głuchy na jego prośby. Złapał go za nogę i obrócił do góry nogami. Najpierw odciął zdrową nogę. Następnie ustawił ostrze nad kroczem mężczyzny po czym powoli i metodycznie ciął w dół tułowia. Kramer darł się wniebogłosy. Prosta tortura była na tyle skuteczna, że mimo obrażeń krew dopływała do mózgu, przez co agonia trwała dłużej.
Na koniec obrócił mężczyznę głową do góry. Spojrzał w przekrwione i załzawione oczy, po czym odgryzł mu twarz…


***
Po masakrze...
Dach budynku, około kilometra dalej.
- ... o ironio... - rzekł klęczący, zakapturzony mężczyzna oddając drugiemu, identycznie ubranym, lornetkę.
Spoglądając w dal sięgnął po coś do wnętrza stroju. Czysto-złota rękojeść wyjrzała zza pół płaszcza, w tym samym momencie rękawica ze srebrnymi ćwiekami opadła na ramię zakapturzonego.
Zatrzymał go drugi zakapturzony.
- Spokój. - wycharczał, jego głos był ciężki i nieprzyjemny. Tak jakby coś mu się stało ze strunami głosowymi.
- Masz rację... - rzekł spokojnie chowając ostrze - Kramer poszukiwał go obsesyjnie i zignorował rozkazy Ekscelencji Juana [chyba fr. żuan]. Poza tym nie jest moim celem. Ale tak silny nosferatu... na wolności... Wielki Inkwizytor van Hoogstraten powinien o tym usłyszeć.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Dlaczego na niego polujesz? - zapytał spoglądając na stojącego
Na ramieniu zakapturzonego wylądował czerwony jastrząb.
- Zwierzyna. - wycharczał.
- Aha. Taki zdolny łowca przydałby się w szeregach naszej inkwizycji. Ty też. - zwrócił się do siedzącego za nimi, po turecku, brata Jenny.
- Dziękuję, nie jestem tym zainteresowany.
- W takim razie po co nam to pokazałeś?
- Będziecie drążyć, jak powiem, że troszczę się o siostrzyczkę?
- E?
- Spiknął się z nią i trochę napsuł mi krwi. Nie każę wam go załatwić. Raczej chcę by wszyscy zainteresowani o nim wiedzieli...
- I tak miałem taki zamiar. Przekażę to świętym i ekscelencji. A jak uporam się ze swoim... zleceniem. Sam z chęcią się nim zajmę.
- Soren Castell... - wycharczał mężczyzna z jastrzębiem.
- Byłbym ostrożny z tym imieniem. Jego imiennik, też tu jest. I muszę przyznać, jego obsesja nie odbiega od tego tam (Kramer). Nie chciałbym, by użył siostrzyczki jako zakładnika. Nie póki jest mi potrzebna żywa.
- Czyli podsumowując. Hunter, ty, imiennik, oddział Jana Falkenberga, oddział Kramera możemy skreślić. Kogoś nie policzyłem.
- Róża - wycharczał Hunter.
- A jej co?
- Zlecenie, Lofar.
- Ach. Czyli 4 jednostki i jeden oddział. I do tego cała inkwizycja... Widać “Castell” to prawdziwy grzech. O ironio nad ironie...
- Cóż takiego? - zapytał brat zbierając się do odejścia.
- Podążałem za siostrą, a znalazłem brata...
- Zdaje się że nie rozumiem.
- Nieważne... - odparł zakapturzony poprawiając kaptur.
***
Jenny biegła klucząc w węższych uliczkach miasta. Usłyszała ryk. Był daleko, ale w mieście. Był głośny. Podejrzewała, że nawet dla kogoś z nie wyczulonym słuchem do usłyszenia. Znowu zostawiła Su i Lucila z pracą, ale bardzo nie chciała aby ich wyrzucili. Potrzebne były im pieniądze. Poza tym Jenny była przekonana że Lucil ma ochotę ją wypatroszyć. Ściągnęła niechcianą uwagę na to czego szukał. Uśmiech na jego twarzy sugerował, że jak znajdzie moment, to Jenny tego pożałuje. Teraz na szczęście go nie było.
Ostatnia prosta, a przynajmniej tak się wydawało. Dziewczyna wybiegła na pobojowisko. Groteskowo rozczłonkowane ciała leżały w kałużach krwi. Zawartość żołądka postanowiła go opuścić i Jenny odwróciła się od sceny rzezi. Dopiero po dłuższej chwili odważyła się ponownie spojrzeć na plac.

Teraz dostrzegła Sorena. Poprzebijanego i równie mocno skrawionego co ciała dookoła niego. Oddychał. Jenny widziała, jak jego ciało się rusza, i słyszała ciężki oddech. Była przerażona. Tym razem jednak nie na tyle aby zostawić towarzysza w potrzebie. Krok po kroku, ze ściśniętym sercem i żołądkiem, piosenkarka brnęła poprzez ciała do wampira. Nie było innej opcji jak to, że to jego robota. Sam jednak wyglądał nie lepiej. Może więc… może więc się bronił? Podchodząc bliżej Jenny zauważyła, że trzyma miecz w ręku i na niego patrzy. Jego zabrudzona twarz była nieruchoma. Tylko czystsze zacieki koło oczu zdradzały emocje jakim został poddany wampir.
- Soren..?
Mężczyzna drgnął, jakby został wybudzony ze snu.
- ..Jenny? - odpowiedział cicho, nie unosząc głowy. Kaszlnął krwią, a oręż w jego ciele zabrzęczał pod wpływem ruchu - co..Ty. tu.
- Ci… nic nie mów, nic nie mów. Już dobrze. Już ci pomagam - szepnęła podchodząc już zupełnie blisko i wyciągając dłonie do wampira.
-..ehe..ehe…. Zostaw..chcę umrzeć..
- Co? Nie! - Jenny złapała za twarz wampira i zmusiłą go aby na nią spojrzał. - Nie mów tak!
Castell nie odpowiadał przez chwilę. Ciszę przerywał tylko jego charczący oddech.
- D..Dlaczego..-zapytał ledwie słyszalnie.
Jenny miała problem z odpowiedzeniem. Nie wiedziała co się stało i skąd u Sorena takie słowa. Zawsze wydawał się pewny siebie. Dlatego też dziewczyna najdelikatniej jak mogła przesunęła ręce na szyję a potem na plecy wampira obejmując go delikatnym uściskiem.
- Bo tak - powiedziała przytulając się do niego.
Wampir nie sprzeciwiał się.
-...broń..musisz ją…...wyjąć- wystękał po chwili- to...srebro..
Jenny puściła Sorena i blednąc na myśl co ma zrobić, chwyciła za jeden z mieczy.
- P-przepraszam - powiedziała drżącym głosem i szarpnęła aby ból był krótszy.
Z rany polała się krew, a mężczyzna jęknął głucho.
-..dobrze- świszczący wdech-..dasz radę..
Jenny blada niczym kartka papieru wyciągnęła najpierw miecze, które według jej wiedzy nie miały żadnych haczyków.
- Ten… skoro tu tyle krwi p-pewnie będziesz potrzebował nie? - zapytała łapiąc na bełt.
-Nie będę..tego..pił- odpowiedział jej zadziwiająco twardo jak na swój obecny stan- z tym będzie ciężej..musisz..mocniej pociągnąć.
- Chodziło mi… o moją krew - piosenkarka zaparła się i szarpnęła. Nie wyszło do końca. - Cholera! Przepraszam.
Powtórzyła.
Gdy bełt wyszedł wraz z kawałkami ciała, wampir przez chwilę łapał oddech.
- Jeszcze włócznia..i koniec.. Jakoś.. dam radę bez krwii...ale muszę dostać się do cienia..
Jenny złapała za drzewiec. Nagle podniosła głowę patrząc dookoła. Śmierć. Tyle śmierci. A na niebie słońce świeciło wysoko. Żadnych chmur. Brutalnie grzało gotując nieruchomą już krew. Jej zapach szybko się rozchodził. Wróciła spojrzeniem do włóczni wystającej z pleców. Zacisnęła mocniej dłonie i zaczęła wyciągać. Odrzuciła broń.
- Chodź - podała dłoń Sorenowi.
Wampir złapał wyciągniętą dłoń i podciągnął się z trudem.
- Dzięki- odpowiedział mniej obolałym głosem i wsparł na niej ciężar. Schował miecz do pochwy i ostatni raz spojrzał na leżące najbliżej zwłoki.
- Widzisz te noże tworzące koło..? Musisz je wyciągnąć..ja nie dam rady przejść.
Jenny dopiero teraz je zauważyła. Pokiwała głową i jak dotarli do krawędzi wyrwała kilka.
- Wszystkie muszę?
- Byle by powstała wyrwa w barierze..kilka starczy- Stwierdził. Chwilę później gdy wyszli poza obręb placu i skryli się w cieniu, Soren oparł się o ścianę i zsunął w dół, pozostawiając czerwony ślad - dziękuję Ci. Już lepiej.
- Uleczę cię jeszcze. Nie dam ci chodzić takim po mieście - dziewczyna będąc gotową na walkę miała ze sobą gitarę. Nuty zagrały, muzyka popłynęła. Po dłuższej chwili Jenny zauważyła, że nic się nie zmienia w stanie sorena. Kucnęła przed nim.
- Nie… nie działa - szepnęła niedowierzając. - Nie mogę ci pomóc...
- Formalnie jestem martwy. To może być powód..-zastanowił się- ale już jest lepiej, zregeneruję się- dodał i wskazał podziurawioną klatkę piersiową, która na jej oczach zarastała się.
Piosenkarka w milczeniu patrzyła jak rany znikają. Zamrugała odwracając spojrzenie.
- Kim… co tu się stało Sorenie?
- Inkwizycja mnie znalazła. Ty masz swoich rządowych na głowie a ja - wskazał gestem na pobojowisko - mam ich.
- R-rozumiem… - piosenkarka patrzyła w stronę pobojowiska. W końcu się zapytała.
- Czemu chcesz umrzeć?
-Wybacz pytanie, ale czy w swoim świecie miałaś rodzinę w tradycyjnym znaczeniu tego słowa? Mamę, tatę?
- Miałam. Poznałeś nawet brata - przypomniała Jenny.
- Owszem- potaknął ponurym tonem- a więc teraz wyobraź sobie, że z Twojej winy, Twoja najbliższa rodzina trafiła na tortury zdolne złamać każdego. Najmłodsza siostra zostaje zgwałcona przez Twojego wroga, a następnie wszyscy kończą na stosie.
Jenny spojrzała na Sorena. Była w szoku. Momentalnie zrzuciła gitarę na ziemię i przytuliła do niego. Nie mogła zrobić nic więcej.
Castell, nieco zdziwiony, uśmiechnął się smutno i poczochrał włosy dziewczyny tak jak miał to w zwyczaju.
-Dzięki za pomoc. Gdyby nie Ty pewnie suszyłbym się teraz na słońcu.
Jenny tylko pokiwała głową.
- Trzeba się wrócić jak ci już lepiej… Zostawiłam chłopaków z robotą… Poza tym. To chyba zwróci uwagę - odezwała się w końcu. - Może na razie lepiej nie rozłączajmy się przez jakiś czas.
-Masz rację- potaknął i podniósł się prawię że sprawnie- Idź pierwsza, za sekundę Cię dogonię, muszę jeszcze coś zrobić. Jego wygląd się zmienił, a dziury w ubraniu i brud zniknęły.
Kulejąc z lekka Soren udał się w stronę pola bitwy. Jego stan był zdecydowanie lepszy, ale pomimo siedzenia w cieniu, tak głębokie obrażenia od srebra i broni świętych, rany goiły się powoli.
Schylił się w kilku miejscach, zbierając z ziemi swój karabin i zbroję w najlepszym stanie. Po chwili zastanowienia postanowił zabrać jeszcze stalowy miecz, który miał przy sobie jeden z inkwizytorów i kilka srebrnych sztyletów. Choć mógł wypić całą tą krew i stać się silniejszy, brzydził się i bał się że któryś z inkwizytorów może mieć wspomnienia tortur jego rodziny. Miał już kierować się w stronę dziewczyny gdy zawahał się. Obejrzał się na gotujące się w słońcu truchło wyższego inkwyzytora.
-Obyś trafił do piekła Heinrich. Na nic lepszego nie zasługujesz. Pewnego dnia do Ciebie dołączę sukinsynu, a wtedy odpłacę Ci za wszystko- wyszeptał stojąc nad zwłokami. Następnie poszedł dogonić Jenny, nic więcej go tu nie trzymało.
***
Przebywszy drogę w większości milcząc, dotarli do magazynu gdzie przebywał Susanoo i Lucil.
Dwójka pracowała dalej chociaż rogacz zatrzymał się widząc, że ubrania Jenny sa utytłane krwią. Przerzucił spojrzenia pomiędzy jedno a drugie. Piosenkarka Wskazała kciukiem na Sorena.
- To jego.
- Spotkanie ze znajomym - wyjaśnił krótko Soren, widząc pytające spojrzenie - mogę później zrobić pranie, ale nie mam siły opowiadać.
- Choć, nieco pracy pomoże ci odrobinkę nie myśleć. A jak zrobimy to szybciej to może uda mi się wynegocjować coś ekstra do zapłaty - wyszczerzyła się Jenny i pomimo utytłania stwierdziłą, ze przebierać jej się teraz nie chce. Stare ciuchy założy jak pójdzie negocjować z kupcem.
-Jasne, chętnie pomogę- odpowiedział wampir.
Susanoo odłożył ciężkie pudło na właściwe miejsce i wskazał jedną z alejek.
- Tu jeszcze przeliczenia i pudła do segregacji. Lucil... chwilo drzemie w którymś z nich. I tak sporo już zrobił... choć odgrywanie dziecka idzie mu zbyt łatwo.
- Wcale nie... - odburknął młody z której z alejek.
- Jeszcze godzina czy dwie i skończymy. - wyjaśnił.
Soren wykonał pokraczną parodię salutu i bez słowa udał się we wskazane miejsce.
Jenny była odrobinę zaskoczona zachowaniem Lucila. Po tym jak mu powiedziała, że pewna grupa zainteresowała się tym czego szuka myślałą, że będzie bardziej ją dręczył. Może czekał na odpowiedni moment… Nie było czasu na zastanawianie się. Praca czekała i trzeba było ją skończyć.
Robota zakończyła się w ciągu godziny, a grupa otrzymała zapłatę w postaci 10 brylantów szklistego złota.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline