- Mordują!... - szlachcic wykrzyknął z takim przekonaniem, jakby mu rozpłatali łeb buzdyganem. Albo i nie. W takiej sytuacji już nie mógłby krzyczeć. Zagryzł wargę tak gwałtownie, że zaczął krwawić również z niej.
Bez zwlekania padł na ziemię, starając się nie złamać strzały w ramieniu. Nie miał doświadczenia z ranami, ale nie zamierzał wyjmować cholerstwa, bo był na tyle trzeźwo myślący, że zdawał sobie sprawę, że tylko powiększy dziurę w ramieniu i może się nawet, bogowie chrońcie, wykrwawić się tutaj.
Nie miał za bardzo broni do walki, poza nożem myśliwskim i zabraną z traktu gałęzią, którą jak się zorientował, musiał wypuścić po tym jak został trafiony. Pozostało mu schować się pomiędzy zaroślami, za swoimi kompanami i nie wychylać głowy ponad trawy. Miał nadzieję, że bardziej wojowniczy towarzysze zajmą się problemem.