Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2016, 07:06   #459
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 61 1/2

Cheb; rejon północny; port wschodni; Dzień 7 - wieczór 3 h po zmierzchu; ciemność z deszczośniegiem; ziąb.




Nico DuClare



Nico spojrzała przez optyczne oko swojego Elcana. Cel był średnio odległy jak na możliwości jej broni ale kanadyjska optyka znacznie ułatwiała jej obranie przeciwnika za cel. Sam cel mimo nocnego strzelania był skryty w półmrokach i cieniach jakie dawał podpalony przez niego budynek i był całkiem wygodnym celem do strzelania jeśli chodzi o wielkość. Jednak samo wzięcie na cel wieżyczki broni ciężkiej ślącej serię w stronę brzegu było już zauważalnie trudniejsze. Widziała prawie sam ciemny obrys celu zarysowany kontrastem świetlnego odblasku od pożaru. Tylko strzelają non stop lufa błyskała stroboskopowo kolejnymi posyłanymi w ciemność pociskami.

Kanadyjska tropiciel nie spieszyła się. Wodny pojazd o kanciastych kształtach oddalał się od niej coraz bardziej. Poruszał się jednak w miarę przewidywalnym i niezbyt szybkim tempem. Coś może trochę szybszym niż truchtający człowiek. Strzał ostatecznie nie był aż tak trudny. Co potwierdziło się od razu gdy triplet pośrednich pocisków tragnął nieco karabinkiem, łuski wypadły i zaszeleściły na owadzich pancerzykach obok karabinku a tam, z półtorej czy dwie setki metrów dalej na czarnym obrysie wieżyczki coś bysnęło a ona zadrgała od uderzenia trochę bardziej niż dotąd ogień ciągły wpławiał ją w zauważalne wibracje. Reakcja odpływającego kutra też była błyskawiczna.

Ogień z trafionej wieżyczki nie umilkł ani na chwilę i dalej słał pociski w wybrany cel niewidoczny w tej chwili dla przepatrywaczki. Jednak druga wieżyczka dotąd ostrzeliwująco coś czy kogoś na przeciwległym brzegu przerwała ogień i obruciła się ku rufie i będącą półtorej setki za nią Kanadyjce. Nie strzelała jeszcze. Ale Nico nie widziała wcześniej ładnie wyeksponowanej profilem lufy broni i miała wrażenie, że chyba jest wycelowana gdzieś mniej wiecej w jej stronę. Zastępczyni szeryfa miała wrażenie, że wieżyczka węszy niczym pies który już zwęszył niebezpieczeństwo ale jeszcze niezbyt dokładnie zlokalizował by zaatakować.

Wówczas gdzieś doszedł jej dudniący, miarowy odgłos. Śmigłowce! Znowu je słyszała. Też gdzieś z podobnego kierunku jak i wcześniej. Ale i odległość była chyba też taka jak i wcześniej czyli po drugiej stronie zatoki oddalonej pewnie o kilka kilometrów. I raczej nieprzybliżał się a słabł jakby maszyny odlatywały. Po chwili nasłuchiwania Kanadyjka zorienotwała się, że maszyny jakby robiły wielkie koło wokół osady trzymając się w miarę bezpiecznej odległości od pola walki toczonego na dole. Niemniej jednak reakcja na ziemi a właściwie z wody i tak była. Po chwili dał się słyszeć dudniący odgłos wystrzałów z czegoś cieżkiego. Z czegoś co dotąd jeszcze nie otwierało ognia. Z tej pierwszej już niewidocznej dla Kanadyjki jednostki poszło w nocne niebo świetlne kreski. Po chwili odpowiedział im odgłos broni maszynowej z podobnego kierunku ale bardzo odległy, strzelający juz pewnie z kilometrowych odległości. Efektu ani jednego ani drugiego ognia nie dane jednak było zastępczyni szeryfa zaobserwować.




Cheb; rejon północny; zachodni port; Dzień 7 - wieczór 3 h po zmierzchu; ciemność z deszczośniegiem; ziąb.




San Marino, Alice Savage, Bosede “Baba” Kafu



- Ale środki przymusu są niezbędne do utrzymania rewolucyjnego porządku Brzytewka. Poslednim umysłom może się to wydawać terrorem ale to kwestia błędnej perspektywy. To dla ich dobra. Partia wie co jest dobre dla obywateli. Nie jest rozsądne się kłócić z jej oświeconym i porpawnie iedologicznie zdaniem. - Lenin cierpliwie tłumaczył Alice i chyba tylko jej bo reszta jakoś nie wykazywała zauważalnego zainteresowania naprostowaniem swoich ideolgocznych kręgosłupów od ojca rewolucji i przewodniczącego partii o zakładaniu jakiej właśnie mówił i namawiał Alice do wstąpnienia.

Ta jednak miała i tak aż nadto roboty by mu odpwiadać coś wiecej niż urwanymi zdaniami. Musiała się skupić. Było łatwiej odkąd Tweety przyniosła z samochodu jakąś lampę czy latarkę. Świeciła i to zdecydowanie pomogło w postawieniu diagnozy i przeciwdziałaniu. Obaj ranni mężczyźni byli przemoczeni do suchej nitki. Najwyraźniej moczyli się w wodzie zdecydowanie dłużej od Nix’a przy cmentarzu i efekty też były poważniejsze. Nix się jeszcze uchował bez żadnych poza chwilowymi konsekwencji. Ale i chebański szeryf i ten nowojorski żołnierz mieli już wszelkie oznaki pełnoprawnej hipotermii. To musiało trochę trwać nim doprowadzili się do takiego stanu. Z tego Dalton wyglądał jakby wyszedł z tej próby dość obronną ręką. Telepało nim niemiłosiernie, miał sine usta i trudności z mówieniem. Ale mimo wszystko miał dosć łagodne stadium hipotermii. Teraz jednak ten świeży postrzał który musiał oberwać przed chwilą jednak raczej załatwił go na dobre. W połączeniu z wychłodzeniem i mokrym ubraniem w tej temperaturze ledwie paru stopni powyżej zera i padającego deszczu ze śniegiem nadawał się na szpitalne albo chociaż domowe łóżko. Ale w pobliżu nie było żadnego. Tylko podłoga garażu na łódki i pocharatane pojazdy. Wszystko oblezione przez inwazyjne plastikowe robactwo niewiadomego pochodzenia.

Drugi z pacjentów, też w mundurze choć odmiennym był w o wiele poważniejszym stanie. Zarówno wychłodzenie dało mu się we znaki bardziej jak i teraz oberwał bardziej pechowo bo w korpus co z reguły było groźniejsze niż postrzał w kończynę jaki otrzymał facet ze złotą odznaką. Jednak dostrzegła u niego prawdopodobną przyczynę silniejszego działania zimnej wody. Oberwał już wcześniej. Pewnie w wodzie. Postrzał sam w sobie nie był bardzo groźny i przed chwilą oberwał o wiele mocniej. Ale rana do tej pory nie była nawet prowizorycznie opatrzona i chyba bardziej zimna woda w końcu zasklepiła ranę niż opatrunek. Wcześniej musiał więc stracić trochę krwi. Wysiłek jakie wykonywało postrzelane wcześniej ciało o mniejszej zawartości czerwonego ogrzewacza było ogromne więc i wpływ wodnej zimnicy był na Nowojorczyka silniejszy niż u Daltona.

- T-t-tam. Z-zos-tawiłem g-go t-tam. - Chebańczyk dokonał niesamwitego wysiłku by cokolwiek powiedzieć przez targane dreszczami ciało. Trzęsącą się i strasznie bladą dłonią wskazał na zamknięte wciąż, żaluzje drzwi od strony rzeki.

- D-d-d-dla cz-cz-ego? - głos szeryfa jakby przezwyciężył rosnącą apatię powalonego obok niego Nowojorczyka.

- B-bo ch-chciał-em w-was os-trz-ec… - wycharczał z trudem szeryf przenosząc wzrok na strasznie bladą twarz żołnierza.

- Za późno! S-s-sły-sz-sz-eliś-my w-w-wasz sam-m-moch-ód! Cz-cze-ka-liś-cie! Mo-gliś-c-cie w-w-wcze-ś-nie-j! W-wys-ta-wi-liś-cie n-n-nas! - gniew zdawał się dodawać energii Nowojorczykowi. Uniósł się na boku patrząc oskarżająco na szeryfa. Ten wydawał sie zaskoczony pomimo targającymi nim dreszczami.

- T-t-tak. Z-z-za d-długo. P-prz-ep-rasz-am. Z-za d-dłu-go. - Alice będąc z bliska widziała jak chyba pierwszy raz Dalton odwrócił wzrok pod czyimś spojrzeniem. Spojrzał gdzieś w dół na podłogę jakby nie mogąc znieść spojrzenia nowojorskiego żołnierza. Ten chwilę wpatrywał się w tą bardzo obecnie bladą twarz jak i jego własna ale widząc to samo co Alice opadł po chwili na zarobaczony beton.

- O-on-oni b-by-li z r-re-zer-wy… Z-z Gw-ar-di-i… Gów-nia-rze… M-mia-ło być kop-panie na bag-nach. Z dala od f-fr-ontu na Wys-pie. B-bez-piecz-ne z-zad-danie na t-tył-ach… - mężczyzna wpatrywał się teraz niewidzącym wzrokiem w górę. Nie widział chyba pochylaącej się nad nim lekarki w habicie i skórzanej kurtce. Wpatyrwał się gdzieś w mrok sufitu. - D-d-dla-czeg-o? D-dla-czego nas nie ostrz-eg-liś-cie? J-jed-en krz-yk... Posza-tkowa-li nas w tej ł-ło-łodzi. - nowojorski żołnierz zdawał się znów mieć przed oczami tą scenę z tą łodzią i szatkowaniem.

- W-wi-em… W-w-idz-iał-em… Prz-ep-ra-szam. - wystękał ponownie szeryf wracając spojrzeniem na zapatrzoną w mork nad nimi bladą twarz żołnierza NYA.

- T-tak. Wiem. Był-eś t-tam… Z-z-ze mną… Po-pop-ły-nął-eś z-z-ze mną p-po Bred’a i-i Go-rson-a… Widz-dział-eś… J-jak ich posza-tko-wali skur-wy-syny n-na m-mo-ich ocz-ach ich posz-sza-tko-wali skur-wys-yny… N-nie z-zdąż-yłem d-dop-łynąć i zab-rać ich… - Nowojorczykiem targały i emocje i dreszcze mówił z co raz większym trudem wpadajac w głębsze stadium odmrożeniowych majaków.

- J-ja też n-nie zd-dąż-yłem. - szeryf położył trzęsącą się jak w febrze dłoń na przemoczonym, zimnym ramieniu munduru NYA chcąc chyba jakoś go pocieszyć czy moze ukoić własne sumienie.

- Tak, wiem… Wiem c-co zrob-iłeś… Pozw-alasz pętać się skazom p-po ulic-ach… Też takie mamy… A-ale m-mniejsze… I n-nie mówią… A-le t-t-to s-sam-o p-ple-mię… A-albo m-my a-albo o-ni… Z-zobacz-ysz… D-dos-tanie roz-kaz i zacz-nie się rzeź… U nas tak jest… A-lbo my al-bo oni… W-eiem… Był-eś t-tam… D-dob-rze ura-tuj i-ich… M-o-ich ch-łop-ców… K-ogo- s-się d-da… Jed-neg-go ch-cho-ciaż… J-edn-ego ch-chociaż… N-nap-iszę rap-ort… P-pow-iem c-co trz-eb-a… Że nic ni-e był-o w b-biu-rze… Czek-aliśmy a po-ot-em przyszli on-ni… Wez-wał-em wsp-arcie… Przyb-ędą… N-nie zos-tawią nas… N-nasz-e moź-dzierz-e już dały im w ko-ść… A-ale d-dal-eko dla nich… Ale przyb-ęd-ą… Nie zos-tawią nas… Nie zos-tawią… - mówienie, upływ krwi, zimno zmogły w końcu nowojorskiego żołnierza. Ciężko oddychał i zaczeły szaprać nim dreszcze choć rzadziej. Alice widziała, że hipotermia postepowała powoli ale nieubłaganie. Obaj z szeryfem mieli szanse przeżyć noc. Jeśli zostawi sę ich w spokoju i w cieple no i nie otrzymają kolejnych ran.

- To co robimy teraz? - pierwszy odezwał się Eryk ale wydawał się Alice dość zagubiony widząc i słysząc to wszystko od obydwu targanych hipotermiczną febrą meżczyzn.

- Może ich przeniesiemy do vana? Mogę tam włączyć ogrzewanie. No i mam tam jakiś koc i takie tam. Położy sie ich obok tamtego. - odezwała się blond kierowca z rozmazana twarzą z której nieregularnymi, czarnymi zaciekami spływał ciemny barwnik na policzki i dół twarzy.

- To włączaj. Przynieś ten koc, przeniesiemy ich. - Eryk po chwili wahania jakoś się przemógł i Tweety nawet chyba się ucieszyła, że może przekazać mu lampę i oddalić się choć na chwilę od tej sceny z dwójką zmarzniętych i przemoczonych facetów złożonych obecnie na podłodze.

- W-wsz-ys-cy p-po-peł-nia-my b-błę-dy i n-nie w-wy-ch-o-dzi jak by-śmy ch-cie-li… - powiedział z trudem szeryf patrząc na klęcząca przy nim lekarkę. Po chwili wróciła Tweety z kocem i razem z Erykiem rozpoczęli operację przenoszenia szeryfa do furgonetki.



San Marino



- Ej no na serio? Nie mów mała, że takie tam muskanie z pięknym chłopcem plakatowym zrobiło na tobie wrażenie? - prychnął w odpowiedzi Paul widząc co i jak San Marino mówi i reaguje na całowanie się z Nix’em. Pokręcił nonszalancko głową i na luzie podszedł do dziewczyny z Kalifornii. No może byłoby bardziej na luzie gdyby nie kuśtykał po świeżym postrzale jak oberwał od faceta z którym właśnie przestała całować się nozowniczka.

Podgolony Runner w golfie stanął przed szamanką i bez ceregieli zbliżył jej usta do swoich przyciągając ja do siebie. Usta, języki i zęby złączyły się, wymieszały, splatały smakując się siebie nawzajem. Runner smakował inaczej od Pazura. Wyczuć się dało tytoniową goryczkę i charakterystyczny smak zielska które namiętnie palili chyba wszyscy z tej bandy. Chodź obaj całowali się żywiołowo, chętnie i bez oporów. Zmieniło się dopiero na koniec gdy już jakby na pożegnanie szamanka przygryzła wargę Runenra do krwi aż ten syknął z niepsodziewanego bólu. Spojrzał zaskoczony na czarnowłosą przystawiając dłoń do własnych ust i na jego palcach pojawiły sie karminowe krople. Ta nie dała mu okazji do zastanowienia i stróżka jego krwi została zlizana przez jej język. Paul w końcu odzyskał chyba głos i możliwość sensownego działania.

- Ah tak? Lubisz jechać po krawędzi tak? - odezwał się Paul wolno kiwając głową w dół i coś chyba niezbyt czekając na odpowiedź. Zrobił krok do przodu znów zbliżając się do szamanki. - Po krawędzi noża? Lubisz co? - nagle jego ramiona wystrzeliły do przodu popychając dziewczynę tak, że tą cofnęło o krok i uderzyła plecami o blaszaną ścianę garażu. - Lubisz krwiste zabawy co? Na ostro co? - spytał jakimś nagle agresywnie brzmiącym, przyciszonym głosem.

Pokonał ten jeden krok co ich nagle oddzielił i złapał dłonią za jej czarne włosy odchylając jej głowę do tyłu. Trzymał ją tak z jakiś jeden szybki oddech a po te chwili szarpnął jej włosami i tak, że jej twarz i usta prawie zderzyły się z jego twarzą i ustami. Znów się całowali ale tym razem inaczej. Tym razem był to brutalny i agresywny pocałunek bardziej przypominający charakterem walkę o dominację czy inne zmagania niż delikatną pieszczotę jaką z reguły się kojarzył.

W końcu oderwali się od siebie patrząc na siebie czernią oczodołów i bladymi półliniami cieni widocznych w łunie pożaru w oddali i świateł reflektorów wewnątrz garażu. Po tak gwałtownych pieszczotach oboje potrzebowali choć moment na złapanie oddechu.

- Ej mała! Nie mów, że ten złamas zrobił na tobie wrażenie! - gdzieś z głębi pomieszczenia rozległ sie nowy głos. Tego San Marino nie znała. Ale Paul chyba tak, bo jeśli właśnie był idealny moment by powiedzieć jakiś kozacki tekst albo przejść do dalszej tury to właśnie dokładnie teraz. W zamian za to gdy usłyszał tamtego Paul wniósł głowe ku czarnemu sufitowi i wydał z siebie umęczone westechnienie. Zupełnie jakby palanta co się właśnie wciął w ogóle sie nie spodziewał a na pewno nie zapraszał na imprezę. Palanta który stał teraz w wywalonej bramie garażu.

- Hektor! Cześć Hektor! - pierwsza zareagowała Tweety gdzieś tam chyba z mroków vana. Chyba pomagała nosić czy co tych dwóch co ich ten wielki, pazurzasty mutant przywlókł. Tweety dla odmiany nagle prawie pisnęła z bynajmniej nie ukrywanej ekscytacji i nawet bardzo po dziewczeńsku pmachała do przybysza dłonią. Sylwetka widoczna w przejściu spojrzała chyba z zaskoczeniem w stronę blondyny i lekko pokręciła głową. Jeśli miał mieć dobre wejście i właśnie coś dopowiedzieć kozackiego to Tweety właśnie znakomicie mu to zrujnowała. A przynajmniej jego poza i mina zdawały się tak mówić.

- Konkurs oralny? Ale to się złamasie nie tak robi. Za wysoko focza ci fika. - Hektor na razie chyba postanowił zignorwać blond kierowcę i ruszył w kierunku Paul’a i San Marino. Teraz już byłow idać wyraźniej jego wyćwiekowaną skórzaną kurtkę.

- Nie ma żadnego konkursu luju. Nie dla takich cieniasów jak ty. - Paul westchnął starając się chyba wręcz ostentacyjnie nie patrzeć w stronę nadchodzacego kumpla.

- A właśnie, że jest! Ja się mogę z tobą całowąć Hektor! - Tweety coś chyba nie zamierzała odpuszczać bo jakby nawet zaczęła iść w zbieżnym z hektorowym kierunku.

- Coś ty za jedna? - spytał w końcu Latynos patrząc koso na podchodzącą blondynę. - O, cześć Brzytewka. - przy okazji chyba dostrzegł też kręcącą się przy vanie lekarkę co w panujących warunkach oświetleniowych tak całkiem łatwe nie było.

- Nie pamietasz?! Jestem Tweety! Ta od Lenina! - dziewczyna zdawała się tryskać entuzjazmem i radością ze spotkania. Razem z Latynosem podeszli już całkiem blisko San Marino i Paula. Na tyle by mechanik zaliczyła mordercze spojrzenie od Paula z którym przecież tak radośnie się nie witała. Wywołany imieniem Azjata też machnął na powitanie głową co Latynos zareagował podobnie.

- Ah tak. No pewnie. - przytaknął w końcu Hektor stając już całkiem blisko parki pod ścianą. - Kurwa jak ty łazisz jak jakaś pizda? Gdzie masz kurtkę? Nie mów, że ci zajebali bo to siara nawet jak na ciebie dać się wieśniakom albo sztywniakom obrobić jak jakiś frajer. - Latynos spojrzał krytycznym wzrokiem na czarny golf kumpla. Przy nich wszystkich Paul rzucał się w oczy tym brakiem charakterystycznej kurtki.

- Jestem na tajnej misji dupku. Od samego Guido. Specjalne misje wymagają specjalnego sprzętu nie? - prychnął w odpowiedzi bielszy z Bliźniaków kręcąc zniesmaczony chyba tą uwagą. - Właśnie przestań pytlować i mów co masz od Guido. - ponaglił gestem brody latynoskiego kumpla.

- A jak zwykle. Mamy ten Bunkier i mamy przywieźć Brzytewkę do niego i przy okazji zrobić rozpierdol. Czemu kurwa musimy się tu fatygować i ona jeszcze nie jest na miejscu co? I kto tu kurwa tak napierdala z maszynówy jakby srał co rano całą serię od nowa. - zapytał swoją porcję pytań Latynos chcąc chyba zorientować się co się dzieje w najbliższej okolicy.

- Jakieś cwele się tu wjebały i jebią do wszystkiego! To co z tym całowaniem? - do rozmowy wtrąciła się zniecierpliwiona dziewczyna z rozmazanym barwnikiem ściekającym na dolną połowę twarzy.

- Rozpączkowałeś się czy znów ci się wydaje, że jesteś fajny i zabawny? Bo coś na szczęście więcej cię niż zwykle nie widzę. - Paul zignorował Tweety i spytał znowu Latynosa i nastęna rzecz która z kolei interesowała jego.

- Kto ma być to jest i jest gdzie ma być. Tam leżał Dalton? I jeden ze sztywniaków? Czemu Brzytewka koło nich lata zamiast pakować dupę na łódź czym kurwa miałeś się zająć? - odpowiedział nieco już zirytowanym głosem bardziej ciemnoskóry z Bliźniaków wskazując głową na wciąż krzątajacą się przy samochodzie i rannych rudowłosą lekarkę.

- Pamiętasz co mowiła na Wyspie jak spotkałem tą focz co na mnie leci i tych dwóch brzydali brzydszych nawet od ciebie? No to jeden z nich, ten większy i mniej brzydki to jej stary. No i kurwa to Brzytewka a jej stary to trochę jakby był Runnerem nie? No to kurwa musimy go wyciągnąć i zgarnąć razem z nią. Wiesz jaka ona jest. Poryczałaby się zaraz i w ogóle… No wiesz jaka ona jest… - białas wzruszył ramionami i przekierował spojrzenie gdzieś w bok. Latynos chwile wpatrywał się w niego po czym spojrzał w głąb garażu na kręcącą się przy rannych Alice.

- No. To trochę pojebane, że jej stary to też Runner. Łapiesz? - Latynos podrapał się po brodzie wciąż wpatrzony w scenkę przy vanie.

- Łapię. Ale to Brzytewka. Wiesz jaka ona jest. - Paul też powędrował spojrzeniem w tym samym kierunku i przez chwilę się obaj nie odzywali.

- To nie będziemy się całować? - spytała niepwenie i już troche rozczarowana Tweety zerkając po trochu na wszystkich ale głównie na latynoskiego gangera.

- Jak nie! - fuknął na nią Hektor i przekierował spojrzenie na San Marino. - By konkurs był uczciwy musi oceniać ta sama osoba. To jak mała? Jesteś gotowa na gorącą, namiętność z południa od której topią się kobietom kolana i zmienia dziewczynki w kobiety? - wyszczerzył się latynosk ganger prosto w twarz szamanki.

- No nie. Znowu kopiujesz moje teksty na podryw. - Paul pacnął się głośno, wręcz scenicznie w czoło kręcąc przy tym głową.



Bosede “Baba” Kafu



Baba nakazał swojej SI nawiązanie łączności przez radio. Oboje musieli skorzystać z pomocy Nix’a który odzyskał od gangerów radio Boomer i razem z nim próbowali nawiązać łączność z Anthonym “Cass’em” Rewersem. Jednak ich wysiłki spełzły na niczym. Obydwa radia działałay tak samo jak radio Nix’a co szybko sprawdzili przy okazji nawiązując wspólną łączność. Ale szef Pazurów się nie zgłaszał.

Sytuacja na zewnątrz zdawała się przycichać. Ogień maszynowy umilkł najpierw ten strzelający w ich brzeg. Sam garaż nadal nie był atakowany w żaden sposób więc mimo, że od tak silnych środków walki jakimi dysponowały kutry dzieliło ich zdecdowanie za mała oldegłość by stanowiło to jakąkolwiek ochronę to nie kierowały jak na razie ataków w ich stronę.

Z całej ich trójki bez szwanku wyszła tylko Boomer. Choć miała ranę z poprzedniego starcia z Runnerami. Teraz wyszła cało ale oberwali i Baba i Nix którzy wcześniej wyszli z kolei bez szwanku. Alice zdawała się panować nad sytuacją korzystając z pomocy tak Runnerów jak i zastępców szeryfa. Do środka z zewnątrz wszedł kolejny facet sądząc z reakcji Runnerów, zwłaszcza tego faceta w golfie, chyba też Runner i to dobrze im znany. Alice też zdawała się go dobrze znać i z wzajemnością. Poraniony i zmarznięty żołnierz którym zajmowała się Alice sporo mówił. Brzmiało trochę jak majaki w gorączce i nawet trząsł się ale Baba widział jak jego ciało jest najchłodniejsze ze wszystkich tutaj obecnych. On i pan Dalton raczej nie wyglądali by nadawali się do jakiejś sensownej akcji. Ten Runner w wyrzutnią też mocno oberwał. Był nadal zdolny do akcji choć widać było na każdym kroku, że szrapnele odcisnęły na nim swoje piętno. Podobne wrażenie sprawiał ten który z całej bandy chyba najbardziej kumplował się z Alicją bo wyraźnie kulał od postrzału Nix’a. Raczej cali wyszli z ostrzału ci dwaj Runnerzy z ciężką bronią maszynową podobną do tej której używał Schroniarz no i ten z miotaczem ognia. Razem więc na oko Baby zdatnych do walki było ich z dwójką Pazurów, trzema Runnerami z ciężką bronią, dwoma co się chyba kłocili pod ścianą i ta wulgarna dziewczyna z obszytym kośćmi i czaszkami pancerzem i Eliottem to było ich coś jakby z dziesięć osób. Z czego gdzieś połowa miała ciężką broń. Choć na tak duże cele najwartościowsza wydawała się wyrzutnia którą wciąż miał ten pocharatany odłamkami Runner.

- Musimy wyjść. Pojść po szefa. Ale to będzie gdzieś z setka metrów gołego parkingu. Mało osłon. Jak wybiegniemy to nas wystrzelają. - zaczął mówić Nix patrząc to na Babę to na Boomer. Reszta z głębi garażu też zaczęła stopniowo spływać w stronę wyjścia gdzie stali widząc, że coś zaczyna sie dziać.

- Ja mogę wyjść na dach. Z tego Remingtona to ich daleko sięgnę. No ale to jedna kula. To ich raczej nie przygniecie. - powiedziała Boomer pykając balonem z balonówki i odpowiednio pokazujac na dach pod którym stali i na poaronowy karabin wyborowy.

- Moglibyśmy poczekać aż odpłynął dalej. Wtedy powinno być bezpieczniej. Ale to potrwa. - młodszy z Pazurów wahał się wyraźnie. Podrapał się nerwowo po policzku. Nie było trudno odkryć motywów wahania młodego najemnika. Teren parkingu był bardzo ryzykowny do pokonania pod ostrzałem. Setka metrów mogła się okazać nie do pokonania nawet jeśli były tam jakieś osłony. Ale trzeba było dotrzeć do płonącego budynku by myśleć o ratunku kogoś wewnątrz. Tymczasem nie mieli żadnego potwierdzenia, że tam ktoś jest. Przynajmniej ktoś żywy. To co wiedzieli to, że tam ostatnio widziano Rewersa ale czy był tam nadal tego nikt nie wiedział. Równie dobrze mogło go tam nie być lub spotkał go już smutny koniec jak nie od płomieni to od kul jakie tutaj latały często i gęsto. A kutry z ich bronią były tutaj na pewno. I teren w tej chwili na pewno był pod ich okiem i lufami.

- Może poczekajmy aż odpłynał? - zaproponował Eliott. - Tam dalej rzeka robi się węższa. Tak gdzieś o jedną czwartą. Najwęższa jest pod mostem. Tam ma z połowę tego co tutaj. Potem znowu sie trochę rozszerza no ale nie jak tutaj w porcie. One teraz pewnie wpływają na zatokę portu tam jest dużo wody i miejsca dla nich. Ale dalej jest ciaśniej, mniej wody. A na brzegach z obu stron jest więcej budynków. Jest gdzie się ukryć. - ciężko było powiedzieć czy Eliott po odzyskaniu kontaktu z szefem stracił na motywacji by biec do płonącego budynku czy wolał jakoś podać inną alternatywę dla tego wyjścia które nawet z tej perspektywy wyglądało na karkołomne.

- To ja idę na ten dach. Będę wam mówić co robią. - machnęła rękę w górę Pazur i przepchnęła się przez robiący się już przy wyjściu tłumek. Baba po chwili widział jej cieplną sylwetkę jak wspina się po drabince na dach.

- A po co w ogóle mamy gdzieś wybiegać? Poczekajmy niech popłynął i wtedy wyjdźmy. I tak już pewnie się zjarał jeśli ktoś tam był albo go gruz przywalił albo oberwał czymś wcześniej. Po co mamy biegać po jakiegoś trupa? - powiedział niezadowolony najwyraźniej z przebiegu dyskusji jeden z Runnerów z rkm.

- Może pojedźmy jak już? Przecież mamy furę. - inny z Runnerów wskazał kciukiem za siebie na któreś z dwóch aut w garażu ale tak niewyraźnie, że nie było wiadomo o które mu chodzi czy może nawet o oba.

- To nasza fura. - warknął zirytowanym tonem Pazur patrząc nieprzychylnie na tego co się odezwał.

- Są na rzece. Odpływają w głąb rzeki. Bliższy jest sto pięćdziesiąt dalszy dwieście metrów od nas. Tan dalszy ostro dymi ale ognia nie widzę. - szczeknęło jednocześnie w krótkofalówce Nix’a i Baby głosem Boomer.

- Wasza fura ale rozkraczona a my mamy mechanika. Hej, Tweety! Oporządzisz tego ich złoma w minutę dwie by był na chodzie?! - odparł ten z przestrzeloną przez Nix’a nogą pytając się blondyny z umorusaną twarzą.

- No pewnie! - prychnęła pogardliwie dziewczyna jakby nawet urażona, że musi się jej pytać o takie rzeczy.

- No! Widzisz piękny chłopcze plakatowy? Będziesz udawał, że nie jesteś taki beznadziejny to Tweety skołuje brykę na koła a jak nie no to sam cwaniakuj jak ją zmajstrować. Już widziałem co potrafisz za kierownicą i chuja się na tym znasz. - wycedził Paul do Pazura od razu podnosząc najemnikowi poziom adrenaliny co było widoczne i w spojrzeniu i zaciśniętych szczękach i pięściach. Nie odezwał się jednak na tą zaczepkę. Jakby nie patrzeć terenówka wyglądała znacznie gorzej niż van ten jednak obecnie był niczym improwizowany czarny ambulans z trójką rannych i jednym ciałem medycznym. Od strony rzeki doszło ich ponowne dudnienie broni maszynowej.

- Ktoś tam jest. Na drugim brzegu. Pierwszy kuter strzela do niego. Jakieś 400 metrów od nas. Człowiek. - radio znów szczeknęło zniekształconym głosem Boomer.

- Przyjąłem. Oberwał? - odpowiedział jej Nix i zostawił włączone na nasłuch radio.

- Nie widzę czy oberwał. Nie widzę kto to. Schował się. - odszczeknęła Boomer w radio. Nagle przez strzelaninę rozległ się regularny łomot czegoś cięższego. Na ucho Baby ogień był dość wolnobierzny jak na broń maszynową ale nadal była to na pewno jakaś broń maszynowa. I pewnie nadrabiała kalibrem i masą pocisku sądząc na słuch.

- Pierwszy kuter do czegoś strzela! Ale gdzieś w powietrze w głąb lądu! O! I coś mu odpowiada ogniem z góry! Z bardzo wysoka! Nie widziałam tu tak wysokich budynków w osadzie! - w głosie najemniczki pobrzmiewało podekscytowanie i zaskoczenie na raz. W końcu niby co by miało lz wysoka nagle zacząć strzelać do kutrów?

- Może to ze spichleża? On jest wysoki i w głębi lądu. Ale nie wiem kto to mógłby być. - zaproponował rozwiązanie zgadki Eliott.

- Kutry są zajęte? - spytał przez radio Pazur drugiego Pazura.

- Pierwszy kuter strzela z dwóch wieżyczek do tego czegoś. Dwie mocno dymią, może są zniszczone. Tylny filuje na tylny brzeg i rufę. W naszą stronę na razie nic nie ma. Ale one szybciej obracają wieżyczkami niż my dobiegniemy do domu. - zameldowała Pazur a drugi postanowił wykorzystać okazję.

- Ryzyk fizyk, lepiej chyba nie będzie. Ruszajmy! - rzucił patrząc krótko po zebranych przy wyjściu grupie.





Wyspa; Schron; poziom cywilny; Dzień 7 - ?, jasno; chłodno.




Will z Vegas



Siedzieli obydwaj rozdzieleni blatem stołu i rozmawiali jedząc. Z czego jadł głównie Will bo był głodny jak wilk. Nie pamiętał kiedy ostatni raz był tak głodny jak teraz. No odkąd tu przybyli to chyba jeszcze nie. Jednooki okazał się być niezbyt rozmownym i niezbyt otwartym na poznawanie nowych ludzi człowiekiem. Raczej sprawiał wrażenia pragmatyka skupionego na zadaniu, w tym wypadku na tym co obaj niedawno usłyszeli od szefa bandy.

- Sterówka od wody byłaby dobra. Zaprowadź mnie tam. Zobaczę jak to wygląda.- starszawy już facet kiwnął głową dając znać, że ten punkt przypadł mu do gustu. Odwrócił głowę bo jakaś para facetów w skórzanych kurtkach siedząca przy stoliku obok zaczęło rozmawiać na tyle głośno, że nie dało sie udawać, że się nie słyszy.

- Intubacja? To coś jak ta twoja amputacja? - spytał niepewnie i podejrzliwie jeden z nich, raczej młody i krótko wygolony.

- Nie no co ty! Amputacja to amputacja a intubacja to intubacja! Jakby to było to samo to tak samo by sie nazywało nie? - przekonywał ten obok jakby koniecznie chciał przekonać tego pierwszego.

- No może. Ale co to jest ta intubacja? - dociekał ten podejrzliwy gasząc w puszce kiepa i dusząc go kilkukrotnie dla pewności.

- Nie wiem. Brzytewka kiedyś coś nawijała to zapamiętałem. Ale chuj z tego? Wiesz co to jest ta intubacja? - przekonywał dalej ten krótko wygolony patrząc chytrze na rozmówce w skórzanej kurtce.

- No nie wiem. - przyznał niechętnie ten pierwszy i spojrzał wyczekująco na tego mądrzejszego czekając chyba by to wyjaśnił.

- No właśnie! Ty nie wiesz, ja nie wiem to i tamten gnojek nie będzie wiedział! No chodź, pójdziemy zrobić mu tą intubację! - wstał klepiąc tego drugiego w ramię zachęcając go do tego samego. Rzucił swojego kiepa na podłogę i przydeptał butem.

- No dobra. - mruknął te pierwszy chyba nie do końca przekonany o racjach kolegi ale jednak wstał i obaj skierowali się ku wyjściu ze stołówki.

- Taa… - skomentował to wszystko Jednooki i znów zwrócił się do Will’a. - Dobra kończ szamę i idziemy. - I jeszcze opowiedz mi więcej o tym lotnisku i materiałach wybuchowych. Materiały, paliwo no tak to by nam pomogło uporać się z tym robactwem. Gdzie to jest dokładnie? - wstał też od stołu widząc już właściwie pusty talerz Schroniarza i czekał aż ten wstanie. Will zaś wiedział, że do lotniska są dwie drogi naziemna i podziemna. Naziemna wymagała by wyjść na powierzchnię i pójść drogą lub na przełaj na lotnisko a potem pod. Zaś podziemna prowadziła przez Korytarz Szaleństwa czyli okolicę skąd niedawno wrócili z polowania na potwora.

- Intubacja?! Na ranę postrzałową nogi?! Który geniusz to zalecił?! - gdzieś z korytarza doszedł go znajomy i bardzo rozsierdzony głos Barney’a. Nie widział go ale chyba coś dziwnie współgrało to z tym co ci dwaj rozmawiali obok przed chwilą. Jednooki też spojrzał i znów smętnie pokręcił głową.

- Taa… - mruknął i poprawił sobie przepaskę. Will zauważył, że u jednej z dłoi brakuje mu dwóch zewnętrznych palców ale ubytki wyglądały na stare i dawno zabliźnione. - Chodź pogadamy po drodze do sterówki. To gdzie te lotnisko i reszta? - starszawy facet wrócił do tematu okazując już trochę zniecierpliwienia.




Detroit; dzielnica Ligi; podziemny parking hotelowy; Dzień 7 - przedświt; ciemność; ziąb.




Julia "Blue" Faust



Blue Lady reagowała bardzo żywo, nawet żywiołowo na manewry Julii. Właściwie to jej ciało reagowało właśnie jak żywe, zdrowe ciało kobiety powinno reagować gdy czerpie radość z seksu z partnerem. Niebieskowłosa oddychała coraz szybciej i ciężej, czasem wstrzymywała oddech, zagryzała wargi, zaciska szczęki, patrzyła z półprzymkniętych powiek lub miała je w ogóle zaciśnięte. Federatka wydawała się w ogóle nieświadoma rozterek swojej kochanki. I nagle w ten ich własny, świetlno - mroczny świat na wygodnej, szerokiej kanapie i mieszaninę dwóch rozochoconych i rozpalonych kobiecych ciał wdarł się facet.

Obydwie kobiety zajmujące się sobą nawzajem na tylnym siedzeniu czarnego niemieckiego suv’a poświęcały minimum uwagi temu co robi druga parka. Gdzieś tam byli, coś robili, chyba weszli na tył suva i nagle nie wiadomo kiedy i jak kanapa znikneła a one dwie, częściowo straciły równowagę opadając na pakę jeszcze obszerniejszego bagażnika.

- Dziki! Zostaw naszą kanapę! Jesteś w gościach więc się zachowuj bo cię wywalę! - wrzasnęła nagle rozzłoszczona Federatka bez problemu przechodząc od rozanielenia pieszczotami Julii, przez zaskoczenie i od razu przkeierowując je w złość.

- Chyba wyjebię. I nie ty mnie tylko ja ciebie. - drugi rajdowiec wydwał się w ogóle nie przejęty ochrzanem Szafirka i patrzył na nią z mieszaniną lekceważenia, ironii i złośliwej satysfakcji.

- Ojej, ja bardzo przepraszam! Bo ja powiedziałam, że przydałoby nam się trochę więcej miejsca! Przepraszam bardzo! Proszę się nie gniewać na Dzikiego, to moja wina! - masażystka szybko pospieszyła z wyjaśnieniami i w mieszaninie świateł i cieni jej ładna, regularna twarz wydawała się być bardziej niż w dziennym świetle ukazywać zmieszanie i żal.

- Daj spokój Seiko, nic się nie stało. Nie? - Dziki gdzieś już zdążył posiać kurtkę i był juz w samym ciemnoszarym podkoszulku. O Seiko też nie można było powiedzieć, że ma tą swoją azjatycką, czerwoną kieckę w najwyższym porządku. Rajdowiec spojrzał pytajaco na drugiego rajdowca czekając chyba na potwierdzenie. Azjatka miała naprawdę nieszczęśliwą minę jakby się bała, że dwójka ligowych gwiazd znów skoczy sobie do oczu przez takie głupstwo uczynione z jej powodu.

- Nic się nie stało. Ale ty się tu tak nie panosz bo wylecisz na zewnątrz. - syknęła jadem van Alpen dając spokój masażystce ale nie rajdowcowi. Dziki uniósł brwi w zdziwieniu a potem jego dłoń wylądowała na szyi Federatki przyszpilajac ją do szyby drzwi.

- Przestań tak zrzędzić bo starą jędzą zostaniesz i nikt cię nie będzie chciał i umrzesz stara, pomarszczona i zapomniana. - wysyczał też do niej stopniowo skracając odległość między ich twarzami.

- Nie umrę stara! Umrę młoda i seksowna i utopiona we własnej adrenalinie! - wycharczała zawzięcie Szafirek mimo zaciśniętego gardła choć nie zrobiła najmniejszego gestu by się obronić przed ręką Dzikiego.

- Ja też. W końcu się rozpierdolę na dobre. Mam nadzieję, że na dobre. Nie chcę skończyć jako popalony kaleka. - powiedział w końcu czarnowłosy rajdowiec. Zwolnił uchwyt na federackiej szyi choć nie puścił jej całkowicie. Dwoje rajdowców chwilę wpatrywało się w siebie jakby widzieli się pierwszy raz w życiu lub odnaleźli dawno zaginione rodzeństwo. A potem Dziki pocałował Blue Angel. Pocałunek zaczął się wolno, zaskakująco ostrożnie i nawet czule. Zupełnie jakby całowała się para młodych nastolatków robiąca to pierwszy raz a nie para rywali plująca na siebie przy każdej okazji. Stopniowo jednak pocałunek nabierał barw i emocji gdy robił się coraz szybszy, żwawszy, głębszy, gdy ramiona Dzikiego zniknęły gdzieś tam za plecami van Alpen a jej pojawiły się na jego podkoszulku.

- A poza tym nie umrę sama. Mam moją Tygrysicę. - roześmiała się nagle wesoło kobieta z niebieskimi włosami gdy oderwali się od siebie i Blue Lady wskazała na swoją blond kochankę. Dziki spojrzał w ślad za jej spojrzeniem na blondynę na drugim końcu kanapy.

- Farciara z ciebie. - powiedział po chwili jakby oceniał jakie walory ma panna Faust i w ogóle kim jest i kim jest dla drugiego rajdowca. Ciężko było rozgryźć jego skażony ciężkim oddechem głos i fragmenty pocieniowanego światłem i cieniem spojrzenia ale jakoś zabrzmiało dziwnie poważnie. Zupełnie nie pasowało to do Dzikiego jakiego wszyscy znali i jakiego uwielbiali.

- No ba! Ona przynosi mi szczęście! I jest taka kochana! - van Alpen lekko odepchnęła od siebie mężczyznę i podniosła się by mogły z Julią wpaść sobie w objęcia. - O tak Tygrysico i chcę teraz ja spróbować ciebie! Tyle na to czekałam! Odkąd cię zobaczyłam tam na parkiecie! Widziałam w tobie Tygrysicę już wtedy! - szczebiotała uszczęśliwiona dziewczyna z niebieskimi włosami gdy podniosła się do pionu, przylgnęła swoim rozgrzanym, ciężko oddychającym i jakże żywym ciałem do ciała Blue i popchnęła ją lekko w bok tak, że ta teraz znalazła się na plecach na zimnej i twardej podłodze bagażnika. Nie leżała tak długo sama. Szafirek dopadła do jej ust i chwile jej ta wizyta zajęła. Potem zaczęła schodzić ustami i dłońmi coraz niżej, po szyi panny Faust, po jej piersiach gdzie zatrzymała się na dłużej aż w końcu poczuła jej usta na swoim żywo poruszającym się brzuchu i schodziła dalej i niżej. Na podbrzusze, uda i sam środek Julii też. - O tak, Tygrysico, tu też jesteś niesamowita. - zamruczała z zadowoleniem Maira gdzieś z wysokości ud bizneswoman z Vegas. Ta prócz przyjemności czuła jakieś dreszcze. Chyba. Albo speed zaczynał schodzić albo tu chyba było jednak trochę chłodno.

Dziki który chwilowo zadowalał się podziwianiem spektaklu dwóch zadowalających się długonogich ślicznotek w końcu zdecydował się przyłączyć do zabawy. - Oj, byłoby was szkoda jakbyście zeszły zbyt szybko. - powiedział pochylając się i ugniatając to rozciągając piersi leżącej na plecach Julii.

- Powiedz to Zgredowi. Wydał na mnie wyrok. - powiedziała niedbale Blue Lady obserwując twarz Julii gdy właśnie przystępowała do jej dogłębnego spenetrowania ich burzlwej znajomości.

- Phi! To zrób z niem deal. - Dziki wydawał się być równie nieporuszony tematem dyskusji jak jego rozmówczyni. Szafirek odrobinę wyprzedziła go swoim manewrem gdy zmienił badanie piersi blondyny z dłoni na usta i język.

- Już próbowałam! Właśnie siedzimy w tym deal’u! Nic z tego nie wyszło! - parsknęła chyba trochę już znowu poirytowana Federatka.

- Bo jesteś baba! Od wchodzenia to ja tu jestem! A jeden nie wyszedł zrób inny. - Dziki wyglądał już na nieźle wstępnie obrobionego bo bez ceregieli wstał, złapał Szafirka za ramiona i ni to przesunął ni zamiótł na miejsce obok i sam zajął jej stanowisko między udami Julii.

- Jaki inny cwaniaczku?! Nie na ciebie polują zakapiory Hand’a! - sfrustrowana Blue Lady uderzyła dłonią w podbicie sufitu. Dziki nie odpowiedział bo właśnie zanurzył się twarzą, ustami i językiem w miejsce które przed chwilą penetrowała poprzedniczka.

- To chujowo. - odparł w końcu rajdowiec gdy wynurzył się na chwilę nad podbrzusze Julii i zaczął gmerać gdzieś tam przy rozporku i spodniach.

- No serio?! Dzięki za fachową opinię! - prychnęła zirytowana van Alpen. - I czemu ty w ogóle jesteś jeszcze w ubraniu?! I ty też! - Maira jakby dopiero teraz się zorientowała, że właściwie bez ubrań jest ona i jej Tygrysica. Tymczasem druga parka było trochę rozchełstana ale jakoś niewiele ubrań z nich dotąd spadło.

- Ojej, przepraszam, już zdejmuję! - powiedziała Azjatka ale coś było takiego w jej głosie, że cała tórjka odwróciła twarze w jej kierunku. Julia miała mało typową perspektywę bo miała Azjatkę w zasięgu rąk ale właściwie patrzyła na nią jak do góry nogami. Masażystka faktycznie zaczęła się rozbierać. Ale jak na profesjonalistkę przystało nie rozbierała sie ot tak tylko sunęła tymi suwakami, rozpinała guziki, sprzączki, pętelki niebywale wolno przez co jej smukłe i jędrne ciało wydawało się ukazywać niebywale powoli dodatkowo pobudzając zmysły pozostałej trójki.

- Więc zrób deal ze Starym. - powiedział Dziki też wpatrzony w rozbierającą się Azjatkę. - Na co czekacie? Ta koszula sama ma się zdjąć? - wskazał na swój szary podkoszulek

- Głuchy jesteś? Właśnie próbowałam! - Blue Lady wydawała się być rozczarowana słowami Dzikiego.

- Chuja próbowałaś. Próbowałaś z Tedem. A ja mówię o Starym. - wyjaśnił Dziki w wyraźną nonszalancją czy łaską rozkładając ramiona jakby tłumaczył coś oczywistego. Ale gdy napotkał niewiele rozumiejący wzrok niebieskowłosej wyjaśnił nieco więcej. - Eh nie jesteś stąd. Na torze nie nauczysz się tego miasta. Stary! Stary z Downtown! Jedyny ważniak który ma szansę odkręcić to co Ted powie. Jeśli zechce. Ale jak nie zechce no to kaplica. Jak oni dwaj się zgadzają a Hand już wysłał swoich cyngli no to macie przejebane. Ej no laski co jest?! Trzy laski i sam ma się rozbierać?! - fuknął na pozostałą obsadę czarnego suv’a wracając do celebracji głównej części imprezy dla jakiej się tu zebrali.

- Ja mogę! - zgłosiła się od razu Seiko. Zdążyła już zsunąć z siebie sukienkę, zostając w samej seksownej bieliźnie z której jeszcze bardziej seksownie wylewały się dwie, kuszące półkule.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline