Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-12-2016, 00:06   #35
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację

Psuja



Klub Riviera kusił przechodniów jaskrwym neonem widocznym z daleka. A ruchomy obrazek mówił wyraźnie, nawet najmniej rozgarniętym, czego w owym przybytku spodziewać się można. Głośna muzyka i odgłosy dochodzące ze środka również potwierdzały przypuszczenie, że klub Riviera jest przybytkiem serwującym niezbyt wyszukaną rozrywkę dla męskiej klienteli. A mężczyźni tłumnie odwiedzali ten parterowy, drewniany budynek.
Na szutrowym parkingu stało już sporo samochodów. Kolejne zjeżdżały się.
Psuja dostrzegła trzy podjeżdżające fordy. Z samochodów wysiadło około dzisięciu młodych mężczyzn. Wyraźnie zadowoleni z życia, w wesołych nastrojach, raźno ruszyli do klubu skandując “STEVEN!! STEVEN!!” głośno.
Im słońce było niżej nad horyzontem, tym wolnych miejsc na parkingu ubywało. Ale czająca się w ukryciu młoda garou nie mogła dostrzec żadnego z interesujących ją mężczyzn.
Gdy już miał dać sobie spokój na parking pojechały dwa samochody. Różniły się od siebie wszystkim. Jak ogień woda. Jak słońce i deszcz. Jechały jednak razem i zaparkowały koło siebie. Jednym z nich był żółty, sportowy samochód. Auto zwróciło uwagę niemal wszystkich będących na zewnątrz osób. Wysiadł z niego elegancko odziany czarnoskóry mężczyzna. W pierwszej chwili Pusja pomyślała, że to jeden z mężczyzn, których młoda Indianka uwieczniła na swoim telefonie. Po chwili zorientowała się, że ten jest nieco straszy.
Drugim autem był stary, wysłużony pick up. Tu pordzewiały, tam przerysowany. Brudny. Z niego wysiadł siwiejący mężczyzna, którego młoda Wędrowczyni kojarzyła ze zdjęć.
Obaj mężczyźni szybko zniknęli w klubie Riviera.

Wejście do środka okazało się niemożliwe. Stojący przy drzwiach wykidajło nie chciał wpuścić do środka nieletniej. Nie pomogły żadne prośby.
Z nieoczekiwaną pomocą przyszedł jej jeden z klientów lokalu.
- Chcesz tam wejść dziecino? - Położył rękę na ramieniu Psuji by po chwili zsunąć ją niżej wzdłuż pleców.







Andy Teebrack



Doktor Alicja Van Rees niechętnie wypuściła Andyego ze szpitala. Nawet jego dobre wyniki nie przekonywały ją co do braku jakichkolwiek urazów i obrażeń. Z wielkim przejęciem mówiła o możliwych komplikacjach. W końcu jednak dała za wygraną i udała się po potrzebne dokumenty. Nie mogła wszakże wypuścić pacjenta nim ten nie podpisał oświadczenie, że dobrowolnie wypisuje się.
Andy ponownie został sam za parawanem. Dawało to pewien rodzaj intymności, ale nie całkowity. Andy dokładnie słyszał rozmowę dwóch kobiet znajdujących się obok. Chociaż mówiły przyciszonymi głosami.
- To musi się skończyć. - Powiedziała pierwsza.
- Co? - Spytała druga.
- To.
- To nic wielkiego. Upadłam.
- Jak w zeszłym miesiącu? I miesiąc wcześniej?
- Co ty sugerujesz?
- To co ty chcesz ukryć.
- Ja nic nie chcę ukryć. Oczywiście. Ty wiesz lepiej.
- Posłuchaj Juliette…
- Nie Camille, to ty posłuchaj. Upadłam. I nic innego nie powiesz mamie.

Reszty już nie usłyszał gdyż pojawiła się doktor Van Rees. Andy podpisał co trzeba i mógł wyjść.
Wyjść i dopełnić pewnych obowiązków. Był obcym w tym mieście i musiał się przedstawić. Krążąc po Duluth Andy szybko znalazł to czego szukał. Znaki. Dla postronnych wyglądały jak zwykłe graffiti. On jednak potrafił je odczytać. Te znaki powiedziały mu gdzie ma się udać. Andy wiedział, że to Matka go prowadzi, do innych swych dzieci. Młody Mówca Umarłych Gwiazd nie musiał ich daleko szukać. To oni znaleźli jego. Był to policjant. Andy widział go w barze, z którego wybiegł by ratować dziewczynkę. Widział go później w szpitalu.
A teraz stał razem z nim koło glyphu wskazującego drogę.
- Powinniśmy być ci chyba wdzięczni, nieznajomy. - Zaczął spokojnie i godnie policjant.






Merlin McMahon



Zajęty pracą Merlin McMahon zupełnie nie zważał na upływający czas. Goniły go terminy i musiał dokończyć projekty, których realizacji podjął się.
Kątem oka dostrzegł, że Grant wyszedł z chatki i powędrował w las. A za Matthiasem powędrował i Einstein na swych krótkich łapkach.
Rudy Tubylec Betonu pozostał sam ze swoim laptopem i pracą. Nie długo dane było mu cieszyć się tą samotnością. A może i długo? Pogrążony w swej pracy znowu stracił poczucie czasu.
Zajęty pracą i odcięty od świata zewnętrznego słuchawkami McMahona nie od razu zorientował się, że ma gościa. Dopiero gdy coś przysłoniło mu słońce, chociaż to mógł uznać za błogosławieństwo, zorientował się, że ktoś przed nim stoi.
Najpierw zobaczył tylko nogi, odziane s eleganckie czarne buty i takiegoż koloru spodnie, zjawiskowe nogi, długie i kształtne niczym u antycznych bogiń. Nogi, które dobrze znał. Nogi swojej siostry.
Bianca stała przed Merlinem
- Ciężko cię znaleźć. - Powiedziała. A zza samochodu którym przyjechała wyłonił się Lukas. Merlin dobrze kojarzył Tubylcę.




Jeremiah Ellsworth



Doktor Ellsworth nie mógł pozostać całego dnia w domu. Dobrze wiedział, że jego żona zajmie się dziewczyną. Sam mógł pojechać do miasta odebrać wyniki próbek, które podesłał Waltowi.
Wizyta w mieście nie cieszyła go wcale. Musiał jednak ustalić co zatruwa rezerwat i jego mieszkańców.

W szpitalu św. Łukasza jak zwykle panował duży ruch. Uwagę Indianina przykuła znajoma twarz policjanta. Mężczyzna porzucił na chwilę swą rozmowę z drobną lekarką i wzrokiem odprowadził Jerryego, który już wiedział, że jego pojawienie się w mieście nie ujdzie uwadze jego mieszkańcom. Policjant był jednym z tych, którzy razem z nim dzielili tajemnicę swej prawdziwej natury.

Walt Pfeninng bardzo ucieszył się z widoku przyjaciela.
- Siadaj proszę. - Ruchem ręki wskazał wolny fotel w swoim gabinecie. - Miło cię widzieć, chociaż okoliczności temu nie sprzyjają. - Położył przed Jerrym kilka spiętych razem kartek papieru. - Wstępna analiza wykazała wysokie stężenie metali ciężkich i pestycydów w przesłanych próbkach. Bardzo wysokie. Przekraczające dopuszczalne normy.





Matthias Grant



Matthias odpłynął szybko. I równie szybko powrócił. Jeżeli nawet coś mu się śniło, to nie zapamiętał tego. Nie zaprzątał sobie tym głowy. Podobnie jak tym, że karykatura, którą rudzielec nazywał psem, poszła za nim.
Gdy Grant był już odpowiednio daleko od leśnej chatki McMahona pokusił się o włączenie telefonu. Były tam dwie wiadomości.
Od Hannah:
Starzy narzekają. Muszę trochę dłużej z nimi posiedzieć.
I od Szepczącej Bryzy:
Pojawiły się nowe fakty w sprawie. Powinniśmy je omówić.

Grant wiedział gdzie może znaleźć Indiankę i nie było to znowu tak daleko. Pomknął przez las, zostawiając krótkonogie stworzenie daleko za sobą gdy tylko wyłapał znajomy zapach kobiety mieszkającej w rezerwacie. Był pewien, że i ona go wyczuła. Gdy do niej dotarł siedziała na pniu starego drzewa i wpatrywał się w zieloną ścianę lasu.
- Wprowadziłam cię w błąd. - Powiedziała nawet nie oglądając się na niego. - Ponieważ i mnie wprowadzono w błąd.
Nim jednak Grant coś odpowiedział oboje poczuli zapach mężczyzny, któremu młody Tubylca skuł kilkanaście godzin wcześniej mordę. .











 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline