Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-12-2016, 22:12   #252
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
MASAKRA W PIWNICY
SKLEPU VOO DOO
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=kkNEmKTuLnA[/MEDIA]


Czterech towarzyszy broni po zaopatrzeniu się (w minimalnym zakresie) w sklepie postanowiło zejść do głębszych czeluści, gdzie mieli zamiar spuścić ostry wpierdol wszystkim przeciwnikom wolności, solidarności i w ogóle wszystkiego co ludzkiego. Mieli przy okazji uratować afrykańskiego studenta, który znalazł się w dość niezręcznej sytuacji. Oczywiście każdy chciałby poczytać o tej epickiej akcji, która rozegrała się na dole, ale to bardzo trudno opisać słowami. Padły strzały, wymioty, kopniaki, pięści, ugryzienia, pałką w ryj i takie tam podobne rzeczy. A wszystko to rozgrywało się w takich ciemnościach jak nomen omen u murzyna w dupie. Dość szybko zgasły pochodnie, a i inne źródła światła rozpieprzyły się pod kanonadą ciosów. Do tego ktoś zaczął śpiewać, że chce tańczyć, co było bardzo dziwne. W każdym razie gdzieś tak od połowy walek jedynym źródłem światła stały się rozbłyski, gdy Praudmoore pociągał za spust jako tako starając się celować tam gdzie nie było bieli (niestety dla studenta nie bardzo nim się przejmował, ale jakoś tak nie trafił gnojka).

Ostatecznie na placu boju pozostało jedynie kilku uczestników: Mukunga główny czarnuch i jakiś czarny frajer po stronie tych nomen omen czarnych charakterów, a po drugiej stronie był siedzący pod ścianą Bimbromanta, dyszący ciężko i opierający się o Berło Władzy, Holiłud znajdujący się przy drabinie w górę, a przed nim sterta trupów (wycelował już w Mukungę i pociągnął za spust, ale kiedyś ta amunicja musiała się skończyć), no i Ajej przyszpilony do muru przez czarnego frajera (lewą ręką trzymał bok brzucha, bo jelita mu chciały wypaść po przykrym ciosie ostrzem w całym tym zamieszaniu). W świetle pochodni trzymanej przez Mukungę (chyba se ją z dupy wyciągnął) nie było nigdzie widać czarnego studenta (mógł znajdować się pod czarnym ścierwem), ani Profesora. Tą nostalgiczną chwilę przerwał Ajej.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=hyntWur6K6o[/media]

Szybki cios z łba wyeliminował z akcji czarnego frajera. Pozostał Mukunga kontra trójka rannych i zmęczonych, a przede wszystkim wkurwionych, typów w osobach Ryszarda Kocięby, Andrzeja Młota i Williama Praudmoora. Ten ostatni kopniakiem zrzucił trochę zwłok zalegających pomiędzy nim, a resztą, a ten pierwszy przemówił:
- Wygraliśmy. - a w tym samym czasie Andrzej Młot podniósł z ziemi pałkę z wbitymi gwoździami. Czas było zlikwidować tego gnoja i poszukać Profesora i czarnego studenta. Tym czasem Mukunga roześmiał się:
- Gdyby nie Berło władzy nie poszłoby wam tak łatwo. - i zanim Andrzej Młot podszedł do niego wbić mu kilka gwoździ w łeb ten rzucił się razem z pochodnią do przepastnej dziury. Lot trwał bezgłośnie, a jedyne źródło światła szybko zgasło ponownie ogarniając wszystko w ciemnościach. Przez kilka chwil nic się działo, a w pobliżu Bimbromanty rozległ się przyjazny głos łamanej polszczyzny czarnego studenta. Przynajmniej jeden cel tej dziwnej misji został spełniony. Brakowało tylko Profesora.

Ciemność trwała, a po omacku Andrzej Młot, czarny student i Ryszard Kocięba doszli do Holiłuda i już mieli przebyć barykadę ze zwłok, gdy w pomieszczeniu zrobiło się naprawdę zimno. Tak zimno jak to bywa w środku zimy, a przecież dopiero był początek. Momentalnie zęby całej czwórki zaczęły szczękać. Jakoś tak minus trzydzieści to mogło być. Czarny student to tak rozdygotał, że aż się przewrócił (ale na zwłoki, więc nic mu nie było). Nagle w ciemnościach - z kierunku dziury - rozległ się znajomy głos Legendarnej Teściowej Jadwigi Bass:

- Łajzo jedna! Widzę cię Ryszardzie Kociębo! Kanalio! Miałeś ratować moją wnuczkę, a tylko chlejesz i robisz burdy z jakimiś czarnuchami! - w jednym momencie Bimbromanta zorientował się czym były czarne macki, które wcześniej widzieli. Najwyraźniej Jadwiga została wrzucona do studni, gdy wróciła do tego sklepu. W końcu razem z nim tam wcześniej przyszła i miała wrócić. - Do tego ten świr Heniu Koliba, z którym chodziłam do szkoły spadł mi na głowę. Ty go zrzuciłeś?! - ostatnie pytanie nie znało sprzeciwu, trzeba było odpowiedzieć, a moc była tak wielka jak to podobno reprezentował czasem Mroczny Pan. Ale tylko gdy miał naprawdę dużo materiału. Ryszard odpowiedział, że nie i szybko pomógł czarnemu studentowi wstać i przejść do drabinki. Użył też trochę Ręców, które Leczo (tak naprawdę to po prostu zrobił mu na szybko opatrunek zawiązując wobec jego bebechów szmatę zdartą z jakiegoś czarnucha - zresztą szybko i tak to przermarzło). Bimbromanta dał szybko znać reszcie, żeby spierdalali na górę, a reszta nie miała co się sprzeciwiać, bo sytuacja była bardzo zła. Jakby tak jeszcze mieć gnata, ale ten już nie miał amunicji. Czas było iść. Kocięba też powinien.

Po chwili rozegrał się pojedynek, którego nikt nigdy nie widział. Bo było tak ciemno.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=ED5J7jeMqFE[/media]

Tym czasem William Praudmoore, Andrzej Młot i John Kenyatta (tak się nazywał afrykański student) zdołali wyjść na powierzchnię i wyjść z budynków, który już zaczął wibrować od ciosów wymienianych w piwnicy. Ciosów fizycznych, mentalnych, duchowych i wszystkich tych trudnych dni jakie Kocięba i jego żona przebywali, gdy jeszcze byli razem - skondensowanych w nienawiści teściowej, a więc milionkrotnie większej. Wszystkich pijaństw, "znikających" pieniędzy, złych przykładów wychowawczych, zapomnianych obietnic i niezajmowania się dzieckiem. Wszystkich burd, awantur i smutnego życia, które wiązało się z byciem adeptem bimbromancji. Lata ćwiczeń, lata wyrzeczeń, lata... właściwie czego? Ryszard Kocięba aż nadto poczuł czego, gdy pierwsze kilka buł spadło mu na twarz. Zrozumieć siebie to zrozumieć wszechświat! Jak to było przez pierwszy rok życia córki? Czy Jadwiga Bass mogła tak jeździć po Ryszardzie Kociębie? W końcu sama nie była niewiniątkiem... może trzeba było jej przypomnieć jak to było naprawdę?

[media]http://www.youtube.com/watch?v=PJ-8ESCFyXQ[/media]

Tym czasem już na dworzu Andrzej Młot upadł na trotuar. Było z nim źle. Kurewsko źle. Opatrunek był chujowy jak sam chuj i dosłownie musiał dłońmi trzymać się za brzuch, żeby flaki nie wypadły mu. Wydawało się, że nie było obrażeń wewnętrznych - nie było tego znajomego ciepełka jakie było, gdy krew rozlewała się po bebechach. Skóra jednak była tak przycięta, żeby gdyby Ajej był gruby to można byłoby wyciągać z niego tłuszczyk niczym smalec na kanapeczkę.
- Dzwonić po karetkę! - krzyknął Kenyatta, gdy zorientował się w sytuacji medycznej człowieka, który go uratował. Pistolet Holiłuda mógł jednak wróżyć problemy, a zresztą prawdopodobnie byli ścigani. Czy był jednak jakiś wybór? Na te wahanie obu mężczyzn czarny natychmiast odpowiedział - Ja dać swój paszport! Lekarze nie zorientują się! Ja powiedzieć, że ty mój przyjaciel ze studiów!

Decyzję trzeba było podjąć, ale w sumie sama podjęła się, gdy Andrzej Młot zaczął tracić przytomność mówiąc, że jest mu zimno. Każdemu było zimno, ale jemu bardziej niż reszcie. Wspólnie pozostali przeciągnęli Andrzeja Młota do ulicy (innej niż ta przy której był zakład Golarza Filipa), a tam natknęli się na jakiegoś typa, który mógł zadzwonić po karetkę. Andrzej jeszcze jako tako był w stanie mówić, ale już nie chodzić. Z drugiej strony Holiłud miał większą wolną rękę - poza tym lepiej zostawić w spokoju rodzinne problemy Ryszarda Kocięby, więc w tym akurat zakresie należało się rozdzielić z tym ostatnim. Jednocześnie Holiłud mógłby ukraść stojący w pobliżu samochód i po prostu jechać do szpitala w ten sposób. Procedury jednak były mu jako tako znane - pierwszeństwo mieli ci z karetki. Najlepiej by było zrobić kombo: dać Młota do karetki, a samemu pojechać za karetką kradzioną furą. Oczywiście akcja mogła rozegrać się zupełnie inaczej. Holiłud znał numery dziewczyn, z którymi bzykał się niedawno, a Młot znał też numery kilku znajomków, którzy mogliby mu ewentualnie pomóc (niczym rzeźnicy robiąc opatrunki).
 
Anonim jest offline